Mirek, Bolek i III RP

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  8
Rozmyślając nad kolejną odsłoną przykrej historii  Lecha Wałęsy chciałbym przywołać inny, lekko już zapomniany autorytet moralny – Andrzeja Szczypiorskiego. Szczypiorski w kraju pierwszy do krytykowania Polaków i kościoła, za granicą dokładający do tego pakietu rozgrzeszanie Niemców, cieszył się mocną pozycją w latach 90-tych. Pisał i mówił to, co możni tego świata chcieli przeczytać i usłyszeć, więc i inni musieli czytać i słuchać. Do czasu.

W pewnym momencie okazało się, że poza obrzydliwymi artykułami i przykrymi dla Polaków książkami, literat miał na koncie również raporty, pisane pod pseudonimem „Mirek”. Raporty, których bohaterem był jego ojciec, Adam Szczypiorski, przedwojenny PPS-owiec, którego komuniści, za pośrednictwem syna, namówili do powrotu z emigracji. Gwiazda Andrzeja Szczypiorskiego zgasła na tyle, że nikt nie przypomina dziś takich słów jak ta wypowiedź dla niemieckiego tygodnika „Christ in der Gegenwart”: Cechy charakterystyczne społeczeństwa polskiego to: alkoholizm, nieuczciwość, brak tolerancji względem inaczej myślących, nieposzanowanie pracy, zarówno cudzej jak i własnej. Wypadałoby zapytać, czy takiemu społeczeństwu przysługuje miano chrześcijańskiego. A przecież słowa te aż proszą się o wykorzystanie jako argumentu w dyskusji nad naszym oporem przeciw bezrefleksyjnemu przyjęciu polityki imigracyjnej Niemiec, idealnie wpisując się w argumentację lewicowych publicystów i moralistów z Grossem i Baumanem na czele. A jednak Szczypiorski z debaty zniknął i pamiętają o nim jedynie przeciwnicy niegdyś hołubiącego go salonu, dla którego nieżyjący już pisarz nie jest wygodnym wspomnieniem.

Tytuł autorytetu moralnego nie jest przez  elity z okolic Czerskiej przyznawany raz na zawsze. Czy Wałęsa może zostać zapomniany, jak Szczypiorski? Oczywiście nie, ponieważ jego rola była nieporównywalnie większa. Sprzedajnych pisarzy było wielu, Wałęsa był, choć może w innym znaczeniu, niż sam to głosi, jedyny w swoim rodzaju. Można było atakować go do roku 1992. Kiedy środowisko „Gazety Wyborczej” liczyło na przejęcie całego rządu dusz, uczyniło Wałęsę celem nagonki, kreując pierwszą – przedinternetową – wersję przemysłu pogardy. Koszulki z cytatami nieskładnych wypowiedzi ówczesnego prezydenta, żarty, rysunki satyryczne, piosenki rockowe – kto nie pamięta tamtych czasów, może poczuć się zaskoczony, gdy uzmysłowi sobie, że skala nienawiści i pogardy do Wałęsy, wówczas przedstawianego jako prostaka i cwaniaka, który ośmielił się zakwestionować moralne prawo do władzy elit skupionych wokół Geremka i Michnika, niewiele ustępowała późniejszej, wobec braci Kaczyńskich. Zmienił to dopiero 4 czerwca 1992, gdy wszystkie siły, przerażone perspektywą ujawnienia akt bezpieki, zobaczyły w sobie sojuszników. W ostatnich dniach, kiedy znów odezwał się chór obrońców Lecha Wałęsy jako największego dobra narodowego, niektórzy przypomnieli czujnie, co „Gazeta Wyborcza” pisała o nim przez „nocną zmianą” i uznającym władzę Wałęsy pamiętnym przemówieniu Jacka Kuronia.

Po latach ton krytyczny wobec Wałęsy pojawiał się z tamtej strony wtedy, gdy pozycja elit zdawała się niezagrożona, zaś „legendarny przywódca” swoimi nieskładnymi działaniami i wypowiedziami (takimi, jak słowa o homoseksualistach, czy poparcie Libertas) wychodził poza przygotowaną dla niego rolę maskotki. Wąsatego misia, z którym można się sfotografować, który czasem powie coś zabawnego lub przykrego, oczywiście pod adresem wspólnego wroga, lub wrzuci do internetu zdjęcie, które da się przerobić na nieszkodliwego mema. Dla wielu ludzi pozostawał przy tym symbolem wygranej walki z komunizmem i przemian po 1989 roku, traktowanych jako sukces.

Równocześnie jednak, dla coraz większej grupy Polaków, Lech Wałęsa stał się postacią w najlepszym razie dwuznaczną, a dla wielu - po prostu zdrajcą. Rosnąca liczba potwierdzeń jego agenturalnej przeszłości szła w parze z mętnymi, ośmieszającymi jedynie dawną ikonę tłumaczeniami, próbami wyżebrania świadectwa moralności u dawnych ubeków i próbami zablokowania dyskusji z pozycji siły. Tymczasem do głosu doszło pokolenie urodzone już po 1989 roku, które nie musi bronić wizerunku niezłomnego Wałęsy jako elementu generacyjnej tożsamości. Zakwestionowanie autorytetu Wałęsy nie stawia pod znakiem zapytania ich własnej walki czy życiowych wyborów, co może być udziałem osób urodzonych i wchodzących w działalność polityczną i związkową w czasach PRL. Dla osób, dla których Wałęsa przez lata był punktem odniesienia, bohaterem z produkowanych i kupowanych pokątnie podziemnych kalendarzy i znaczków, sprawa nie jest tak prosta. W grę wchodzi własna pamięć, nadzieje, emocje. I choć dla wielu długotrwałą kuracją, wyprowadzającą z zauroczenia Wałęsą, była praktyka jego prezydentury, czym innym jest jednak uderzenie w mit przywódcy „Solidarności”. Łatwiej uznać, że Wałęsę przerosła władza, niż przyjąć do wiadomości fakt jego współpracy z bezpieką.

Utrudnia to kilka czynników równocześnie. Pierwszy z nich, a zarazem najważniejszy, to propagandowe utożsamienie „Solidarności” z Lechem Wałęsą. Proces ten, rozpoczęty jeszcze w sierpniu ’80 i trwający do dziś powoduje, że dla wielu osób uderzenie w przywódcę związku jest atakiem na sam związek, przekreśleniem całej „Solidarności” roku 1980. Zasmucające jest, jak wiele osób – również tych, które same w sobie nie miały w tym żadnego interesu – uwierzyły, że „Solidarność” to jedynie Wałęsa i 10 milionów ludzi, którzy bez przywódcy byliby zupełnie bezradni, bezsilni i niezorganizowani.  Historia WZZ-ów, strajku w stoczni czy I zjazdu „S” pokazuje nam, że wybór Lecha Wałęsy nie był wyborem bezalternatywnym, zaś zdecydowały o nim w dużym stopniu jedynie pewne kwestie wizerunkowe, pewność siebie głównego zainteresowanego oraz również, już podczas zjazdu, liczne zakulisowe działania, w których udział inwigilujących to wydarzenie tajnych współpracowników był o wiele większy, niż mogłoby się wydawać bez głębszej znajomości tematu.

Nie chcę pisać o kwestii samej współpracy Lecha Wałęsy z bezpieką, ponieważ została ona omówiona już w bardzo wielu tekstach i skomentowana na wszystkie możliwe sposoby i ze wszystkich chyba możliwych pozycji. Dziś, gdy obrońcom Wałęsy coraz trudniej tej współpracy zaprzeczać, pojawia się nowa narracja, według której mamy do czynienia ze starymi grzechami, a może tylko błędami, nie mającymi żadnego znaczenia dla późniejszych wydarzeń. To kolejne kłamstwo, któremu nie można pozwolić wygrać. Jeszcze nie wiemy, w jakiej skali donosicielska działalność eks-prezydenta wpłynęła na wydarzenia lat 80-81 i późniejsze, w tym z czasów jego jedynej kadencji. Jednak nawet bez tego musimy pamiętać, jak wiele osób ucierpiało zarówno od donosów „Bolka”, jak i od późniejszej „politycznej poprawności” zabraniającej o nich głośno mówić. O ile inna byłaby dziś Polska, gdyby na margines polskiej polityki nie zepchnięto oponentów Wałęsy z lat pierwszej „Solidarności”, takich postaci jak Anna Walentynowicz czy małżeństwo Gwiazdów? Ile osób zmieszano z błotem, kiedy ośmielały się mówić o tym, o czym, jak słyszymy dziś, „wszyscy wiedzieli”? Przecież ofiarami  donosów Lecha byli nie tylko jego stoczniowi koledzy z lat 70-tych, lecz również, całkiem niedawno, Krzysztof Wyszkowski czy Paweł Zyzak. A patrząc w perspektywie szerszej, jeśli potwierdzą się podejrzenia o wpływie uwikłania Wałęsy w relacje z bezpieką na jego późniejszą karierę i decyzję – my wszyscy.

W ostatnich dniach pojawiło się wiele głosów ostrzegających, że podgrzanie emocji wokół „Bolka” ma odwrócić naszą uwagę od innych spraw lub nieznanych jeszcze dokumentów. Nie lekceważyłbym ich, jednak myślę, że jeżeli mamy do czynienia z prowokacją, jest to działanie, którego skutków ewentualni autorzy sobie nie uświadamiają. Zakwestionowanie przejrzystości motywów Wałęsy jako lidera opozycji czasów przełomu pociąga za sobą ostateczną negację III RP jako wolnego, demokratycznego państwa, stworzonego wspólnym wysiłkiem i jedynym możliwym kompromisem. Tym bardziej, jeśli za ujawnieniem rozmów z Magdalenki pójdą głębsze poszukiwania źródeł porozumienia, chociażby spotkań wybranych opozycjonistów z władzą między 1981 a 1989 rokiem. Oznaczać to może dekonstrukcję i kompromitację kontrolowanego przełomu, więc również jego następstw. Jeżeli ta lawina ruszy, obrońcy III RP stracą tradycję, do której dziś jeszcze, licząc na niewiedzę i naiwność, mogą się odwołać. Tak, jak stracili kilkanaście lat temu Andrzeja Szczypiorskiego.


Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (3)

8 Comments

Obrazek użytkownika tł

Nawiasem mówiąc, syn Andrzeja Szczypiorskiego, Adam też kapował swojego ojca jako TW Paweł.
 
Obrazek użytkownika Animela

Animela
"kto nie pamięta tamtych czasów, może poczuć się zaskoczony, gdy uzmysłowi sobie, że skala nienawiści i pogardy do Wałęsy, wówczas przedstawianego jako prostaka i cwaniaka, który ośmielił się zakwestionować moralne prawo do władzy elit skupionych wokół Geremka i Michnika, niewiele ustępowała późniejszej, wobec braci Kaczyńskich"

To były atmosfery absolutnie nieporównywalne: o ile Wałęsę ośmieszano (a był wyjątko łatwym celem satyry), o tyle bliźniaków (aż do pamiętnego lotu głównym celem był prezydent) zwyczajnie zaszczuwano. Tam nie było żadnych koszulek z cytatami "nie chcem ale muszem", tylko najpodlejsze w świecie zaszczuwanie na śmierć: oskarżenia o biegunki, alkoholizm ... grożenie zastrzeleniem, wypatroszeniem itd.
Lecha postanowiono wykończyć psychicznie - a gdy się nie udało, to wysłano go w lot pod patronatem Samary i Putina.
Obrazek użytkownika Krzysztof Karnkowski

Krzysztof Karnkowski
w jakimś stopniu masz rację, z tym, że ja tę falę antywałęsową obserwowałem rozpoczynając karierę nastolatka, trochę z boku, trochę krytycznie, ale i chwilami się na nią łapiąc - natomiast na pewno nie było to jeszcze z mojej strony w pełni świadome i refleksyjne podejście. I kiedy po latach przy jakiejś okazji na nowo to zjawisko musiałem odkryć, to jednak jego skala mnie zaskoczyła.
Pozdrawiam.
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
skalia tych zjawisk jest nieporównalna.
W obu przypadkach sprawcami nagonki była władza i oficjalne media, ale nagonki wobec Wałęsy społeczeństwo zupełnie nie podchwytywało. Owszem, trudno było nie zauważyć prostactwa Wałesy, więc pojawiały się różne żarciki, jednak były one zawsze bardzo niewinne i życzliwe.
A przemysł pogardy wobec braci Kaczyńskich i szerzej, wobec prawicy, spotkał się z dużym oddźwiękiem. Ta nienawiść jest czynnikiem organizującym cały lemingrad.
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
że to było kolportowane przez władzę, więc w Warszawie może krążyło. Na "prowincji" już nie ;)
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika Danz

Danz
Dokładnie tak jest, spór o Lecha Wałęse to spór o "mit założycielski IIIRP", bo bez Wałęsy "porozumienie światłej opozycji z jeszcze świetlejszą komuną" przestaje mieć sens. Tak więc nie można wykreślić Wałęsy z książek historycznych, a uświadomienie sobie faktu, że do porozumienia w Magdalence doszło pomiędzy uber-sbekiem i współpracownikiem SB, wywraca narrację "o światłym porozumieniu" pomiędzy "Polakami".
Tak więc "światli Polacy" nadal będą bronić Wałęsy bo w ten sposób bronią świata stworzonego po 1989 roku.
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Obrazek użytkownika Animela

Animela
ten zgryz, który ma III RP z Wałęsą.
Chichotem losu jest, że pośmiertnie zdradził ich "człowiek honoru", który nie potrafił odpowiednio rozważnie zabezpieczyć swojego sejfu ....

Więcej notek tego samego Autora:

=>>