Nie jest moim celem mieszać nam wszystkim w głowach, gdy wybory właśnie sfałszowano i gdy jest to sprawa pierwszorzędnej wagi. Jednak panujący podczas ostatnich wyborów (w I turze) rozgardiasz skłania nas do uproszczenia systemu wyborczego, a nie jego komplikacji.
Niedawno bloger Max zasugerował na blog-n-roll wprowadzenie zasad ordynacji preferencyjnej. Przyznam, że jest to sposób dość skomplikowany w liczeniu i nie do końca ogarniam go swoją systemową wyobraźnią, ale o tym następnym razem. Natomiast opowiem o jeszcze innym, o wiele prostszym sposobie liczenia głosów, z którym spotkałem się po raz pierwszy pod koniec lat 90. podczas studiów na UW.
Pomysł ten zastosował profesor prawa Marek Wąsowicz, ówczesny prorektor do spraw studenckich. Był to czas, gdy Parlament Studentów podzielił się na dwie zwalczające się fakcje i wszystko wskazywało na to, że również Rada Kół Naukowych padnie ofiarą upartyjnienia. Przed zebraniem przedstawicieli kół naukowych wszystko było „ugadane”. Powstała niejawna koalicja pewnych kół naukowych, które zamierzały całkowicie zdominować Radę Kół Naukowych. Nieoczekiwanie jednak na obradach pojawił się prorektor Wąsowicz i narzucił kołom naukowym zupełnie nowy system głosowania. Dzisiaj - dzięki Maxowi - wiem, że prorektor Wąsowicz czerpał jakąś inspirację z Brytyjskiej Reprezentacji Proporcjonalnej. Tyle tylko, że znacznie ją uprościł!
Zasady wyboru były następujące. Rada Kół Naukowych liczyła 5 członków. Każde koło naukowe mogło głosować tylko na jednego kandydata z pięciu, a nie na wszystkich pięciu!
Efekty nagłej zmiany ordynacji były piorunujące. Błyskawicznie rozpadła się większościowa koalicja, która zmierzała do zagarnięcia całej puli pięciu mandatów. Spanikowani przedstawiciele kół naukowych zaczęli formować małe, kilkuosobowe koalicje w celu obsadzenia raptem jednego mandatu. Tym sposobem również i nasze koło naukowe – Koło Naukowe „Daleki Wschód” - zawarło zaimprowizowaną koalicję z kołem Europy Wschodniej, a ja osobiście zrezygnowałem z kandydowania, przekazując swój głos osobie z tamtego koła. Mieliśmy w sumie 2 głosy. Po zsumowaniu z trzema głosami tamtej koalicji uzyskaliśmy pięć głosów. Dzięki rozkładowi głosów pięcioma głosami wprowadziliśmy swojego przedstawiciela do Rady Kół Naukowych!
Niestety nie wiem, czy ordynacja Wąsowicza się utrzymała i czy działa do tej pory. Nie wiem też, jakie są jej skutki długofalowe i czy istotnie wyrównuje szanse w dostępie do pieniędzy. Zwracam jednak uwagę, że podobną zasadę proporcjonalności w szerokim zakresie stosowała Pierwsza Solidarność. Podczas I KZD w głosowaniach nad wyborem rozmaitych komisji, a przede wszystkim prezydium Zjazdu, szeroko stosowano zasadę głosowania en bloc. To znaczy, że każdy „sektor” na sali zgłaszał jednakową liczbę kandydatów, następnie zatwierdzano w głosowaniu wszystkich. W praktyce sektory nie zgłaszały więc kandydatów, ale delegatów. Oznacza to, że wybór ciał kolegialnych nie był przedmiotem konkurencji między ścierającymi się grupami! (pisałem o tym tutaj)
O brytyjskiej reprezentacji proporcjonalnej powiem krótko w kolejnym wpisie.
Jakub Brodacki
9 Comments
Dziś już późno. Ale że
18 December, 2014 - 22:04
Nie tylko dlatego, oczywiście. To bardzo ciekawy (i jak najbardziej na czasie) temat.
pozdrawiam
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
19 December, 2014 - 08:05
Najważniejsze to wyobrazić sobie jak systemowo działają takie ordynacje w warunkach polskich. Tu przydałaby się matematyczna teoria gier i konfliktów, ale niestety się na niej nie znam.
Ja bym działanie ordynacji Wąsowicza widział tak:
Załóżmy że w okręgu jest do podziału 10 mandatów. Każdy głosuje tylko na jeden mandat. Poparcie rozkłada się mniej więcej tak: PO 30%, PiS 30%, SLD 10%, KNP 10%, PSL 10%. Aby głosowanie przebiegło prawidłowo, wyborcy muszą się zgrupować w mniej więcej równe "oddziały". Załóżmy, że PiS wystawia 3 kandydatów pewnych i siedmiu niepewnych. Pozostali postępują tak samo.
Gra toczy się o 20% głosów niezdecydowanych. Tu szansę mają małe "niezależne" komitety w istocie powiązane z większymi partiami. Taki powiedzmy komitet "Nasze Miasto" - czyli "niezależne lemingi". Są też i PiSowskie "komitety niezależne".
Ale można zastosować jeszcze inną strategię. Duże grupy wyborców mogą dzielić swoje głosy tak, aby nie rozdrobnić się za bardzo (nie dać szans małym komitetom), ale uzyskać więcej mandatów dzięki korzystnemu rozkładowi głosów. TO wymaga sporej dyscypliny i "umówienia" się wyborców, ale jest możliwe. Czyli wyborcy PiS głosują nie na trzech, ale na pięciu kandydatów i do Sejmu wchodzi pięciu. Jak to możliwe? Bo rozkład głosów może wyglądać tak:
kandydat PO 1 - 10%
kandydat PO 2 - 10%
kandydat PO 3 - 10%
mały komitet 1 - 4%
mały komitet 2 - 4 %
mały komitet 3 - 4%
mały komitet 4 - 4%
kandydat PiS 1 - 6%
kandydat pis 2 - 6%
kandydat PiS 3 - 6%
kandydat PiS 4 - 6%
kandydat pis 5 - 6%
kandydat PSL - 10%
kandydat SLD - 10%
głosów nieważnych - 4%
Wchodzą więc ci, którzy uzyskali najwięcej głosów, czyli 3 kandydatów PO, 1 PSL, 1 SLD i... 5 kandydatów PiS, choć w sumie PiS dostał tyle samo głosów, co PO...
Jest jeszcze jedna możliwość. Może się zdarzyć, że dwóch lub więcej kandydatów będzie miało tę samą liczbę głosów. Wówczas między tymi kandydatami musi dojść do drugiej tury. Tym razem głosować będą wszyscy wyborcy. Druga tura to już niemal wybory większościowe i paradoksalnie ten poseł będzie miał największe poparcie w okręgu, choć musiał je uzyskać dopiero w drugiej turze.
W takim systemie generalnie liczy się kandydat, a nie partia. Chyba, że wyborcy są tak wyjątkowo zdyscyplinowani i sprytni, jak to pokazałem wyżej
@alchymista
19 December, 2014 - 07:41
Podobnie z politykami w Sejmie, sami tego nie zrobią.
W "naszym" przypadku, kto mógłby być takim kimś?
Król?
Putin?
Merkel?
Otóż nie, ruch egzekucji praw by się do tego nadawał :)
@polfic
19 December, 2014 - 08:11
Nie zgadzam się w sprawie ordynacji. Musimy dyskutować różne warianty, choćby dla ćwiczenia umysłu, bo przeciwnik nie śpi. Mogą się pojawić takie pomysły, które nam się w głowie nie mieszczą. My się zazwyczaj spodziewamy represji policyjnych, ale reżim ma wiele innych środków działania w zanadrzu. Manipulacje przy ordynacji to coś, czego spodziewam się w najbliższym czasie.
"Mogą się pojawić takie
19 December, 2014 - 08:30
To prawda, zgadzam się.
Dlatego powinniśmy szukać pomysłów, które im nie będą się w głowach mieściły. Mój jest taki - nazwa jest sprawą drugorzędną.
@polfic
19 December, 2014 - 08:39
To jest w sumie ruch egzekucyjny w pigułce
@alchymista
19 December, 2014 - 08:53
Wbrew pozorom, aktualny
19 December, 2014 - 13:52
Wklejamm w wersji angielskiej, jest bardziej przejrzysta.
Allocation[edit]
After all the votes have been tallied, successive quotients are calculated for each party. The formula for the quotient is[5]
where:
The total votes cast for each party in the electoral district is divided, first by 1, then by 2, then 3, right up to the total number of seats to be allocated for the district/constituency. Say there are p parties and s seats. Then create a grid of numbers, with p rows and s columns, where the entry in the ith row and jth column is the number of votes won by the ith party, divided by j. The s winning entries are the s highest numbers in the whole grid; each party is given as many seats as there are winning entries in its row.
Example[edit]
In this example, 230,000 voters decide the disposition of 8 seats among 4 parties. Since 8 seats are to be allocated, divide each party's total votes by 1, then by 2, 3, 4, 5, 6, 7, and 8. The 8 highest entries, marked with asterisks, range from 100,000 down to 25,000. For each, the corresponding party gets a seat.
For comparison, the "True proportion" column shows the fractional numbers of seats due, calculated in proportion to the number of votes received. (For example, 100,000/230,000 × 8 = 3.48) The slight favouring of the largest party over the smallest is apparent.
Dorzućmy do tego obowiązujący w Polsce 5% próg - głosy oddane na ugrupowania, które progu nie przekroczyły wcale nie przepadają. Dorzućmy listy partyjne i przeliczanie głosów na kandydatów z danych list.
Trochę dużo tego wszystkiego, prawda?
*****
A teraz kilka słów o systemie preferencyjnym.
Sama zasada liczenia głosów jest bardzo prosta. Kierują się nią praktycznie wszystkie kraje stosujące system preferencyjny. A mianowicie - pojedynczy głos jest "przechodni".
Jak to działa?
Weźmy na początek okręg jednomandatowy z kilkoma kandydatami. Głosujacy otrzymują jedną kartę do głosowania z nazwiskami w porządku alfabetycznym (oraz, ewentualnie, z nazwą ugrupowania, które reprezentuje). Każdy ma szansę oddać swój głos na trzech kandydatów, szeregując ich zgodnie z własnymi preferencjami, od najbardziej do najmniej pożądanego, za pomocą cyferek 1,2,3.
Zaczynamy liczyć "jedynki". Jeżeli którykolwiek z kandydatów dostał ponad 50% - wygrywa i koniec zabawy. Zabawa trwa, jeśli nikt 50% nie uzyskał. Wtedy odrzucamy kandydata, który dostał najmniej "jedyneczek", a głosy na niego oddane przechodzą na nizszy numerek (tutaj: "dwójeczki") zaznaczony na tych kartach. Sumujemy ponownie - jeśli ktoś ma ponad 50% to koniec zabawy, jeśli nie - powtarzamy operację. Eleganckie, ładne rozwiązanie, mające przy tym sporo innych plusów.
System ten używany jest między innymi w wyborach do parlamentu australijskiego, w wyborach prezydenta Indii czy prezydenta Irlandii.
Poniżej zamieszczam (niestety w języku angielskim) przykład, jak wygląda liczenie w praktyce. Głosujący wybierają stolicę stanu Tennessee, a "kandydatów" jest czworo: Memphis, Nashville, Chattanooga, Knoxville. W sumie... nie trzeba biegle władać językiem angielskim, sumujace się z rundy na rundę procenty są dość sugestywne.
Imagine that Tennessee is having an election on the location of its capital. The population of Tennessee is concentrated around its four major cities, which are spread throughout the state. For this example, suppose that the entire electorate lives in these four cities and that everyone wants to live as near to the capital as possible.
The candidates for the capital are:
The preferences of the voters would be divided like this:
(close to Memphis)
(close to Nashville)
(close to Chattanooga)
(close to Knoxville)
In the first round no city gets a majority:
City Choice
If one of the cities had achieved a majority vote (more than half), the election would end there. If this were a first-past-the-post election, Memphis would win because it received the most votes. But IRV does not allow a candidate to win on the first round without having an absolute majority of the vote. With 42% of the electorate voting for Memphis – 58% of the electorate voted against Memphis in this first round.
So we move to the second round of tabulation to determine which of the front-running cities had broader support. Chattanooga received the fewest number of votes in the first round, so it is eliminated. The ballots that listed Chattanooga as “first-choice” are added to the totals of the second-choice selection on each ballot. Everything else stays the same.
Chattanooga’s 15% votes are added to the second choices according of the voters for whom that city was first-choice (in this example Knoxville):
City Choice
In the first round, Memphis was first, Nashville was second and Knoxville was third. With Chattanooga eliminated and its votes redistributed, the second round finds Memphis still in first place, followed by Knoxville in second and Nashville has moved down to third place. No city yet has secured a majority of votes, so we move to the third round with the elimination of Nashville, and it becomes a contest between Memphis and Knoxville.
As in the second round with Chattanooga, all of the ballots currently counting for Nashville are added to the totals of Memphis or Knoxville based on which city is ranked next on that ballot. In this example the second-choice of the Nashville voters is Chattanooga, which is already eliminated. Therefore the votes are added to their third-choice: Knoxville.
The third round of tabulation yields the following result:
City Choice
Result: Knoxville, which was running third in the first tabulation, has moved up from behind to take first place in the third and final round. The winner of the election is Knoxville. However, if (at least 6%) voters in Memphis were to put Nashville first, the winner would be Nashville, a preferable outcome for voters in Memphis. This is an example of potential tactical voting, if one that would be difficult for voters to carry out in practice. Also, if (at least 17%) voters in Memphis were to stay away from voting, the winner would be Nashville. This is an example of IRV failing the participation criterion.
For comparison, note that traditional first-past-the-post voting would elect Memphis, even though most citizens consider it the worst choice, because 42% is larger than any other single city. As Nashville is a Condorcet winner, Condorcet methods would elect Nashville. A two-round system would have a runoff between Memphis and Nashville where Nashville would win, too.
***
Ciekawą wariacją systemu preferencyjnego jest brak szeregowania wybranych kandydatów. W zamian za to każdy głosujący ma prawo ocenić każdego z kandydatów w skali od -10 do 10, umieszczając przy nazwisku dodatnią lub ujemną liczbę całkowitą (lub 0 - nic), Jak wygląda liczenie głosów - chyba nie będę pisał, uważam czytelnikó B'nR za ludzi raczej inteligentnych. :))))Jak się odrobię w pracy - a ktoś jest zainteresowany - opisże potem system preferencyjny w okręgach wielomandatowych.
pozdrawiam
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
20 December, 2014 - 19:05
1. Wybory arytmetycznie wygrało Memphis.
2. Ale czy bezwględna większość wyborców chce, aby Memphis wygrało? NIE.
Dżentelmeńska gra, przynajmniej teoretycznie. Idźmy więc po kolei:
1. Knoxville jest na trzecim miejscu pod względem jedynek. Wśród zwolenników Chattanogi ma jednak sporo sympatyków i dzięki temu zyskuje dodatkowe 15%.
2. W drugim liczeniu głosów Knoxille paradoksalnie ma już 32%, a Chattanoga zdecydowanie odpada.
3. Okazuje się, że te 32% głosów Knoxville daje w sumie więcej, niż 26% Nashville... To, że wśród wyborców Nashville Knoxville jest na trzecim miejscu nie ma tu znaczenia...
4. Głosy Knoxville i Nashville sumuje się na rzecz Knoxville... co daje 58%! W efekcie Knoxville wygrywa, choć jego zdecydowani i "mniej zdecydowani" zwolennicy stanowią dokładnie 32% i sa mniejszością w stosunku do wyborców Memphis, którzy stanową 42%.
W zasadzie ten system:
1. karze kandydata, który ma zbyt zdyscyplinowaną i liczną grupę zwolenników, lecz nie dość liczną, by przekroczyć 50% - to jest zabezpieczenie przed mafią, chamstwem i agresją, czyli bolączkami z którymi biedzimy się w Polsce.
2. zmusza kandydata, aby nie forsował nadmiernie swojego programu, lecz pilnie obserwował programy przeciwników (następuje "uśrednienie" programów 2-3 kandydatów, którzy walczą w istocie o bezwzględną wiekszość wyborców). Tworzy to warunki do lepszej konkurencji między najbardziej preferowanymi kandydatami i to już na wstępie. Jest to w interesie wyborców.
Zastanawiam się, czy tą metodą Kaczyński wygrałby wybory w 2010. Bo podany wyżej przykład jest bardzo prosty, a przeciez kombinacji preferencyjnych jest znacznie więcej! Szczególnie, gdy kandydatów jest kilkunastu... Trzeba by przeprowadzić dokładne badania socjologiczne pod kątem preferencyjnym - czy w 2010 roku takie robiono?