blogi

  •  |  Written by Godziemba  |  3
    W PRL. palenie papierosów było w dobrym tonie.
     
       Na początku lat 70. wśród palaczy  krążyły opowieści o „Mazurach”, piekielnie mocnych  papierosach, robionych na prawdziwej machorce, pakowanych w szarobure opakowania po 20 i 10  sztuk. Podobno w zapadłych dziurach można było jeszcze je kupić, ale w nie miastach.
     
        Za Gierka do PRL trafiła nie tylko  Coca-cola, ale również polskie „Marlboro”, które kosztowały 28 zł i stanowiły synonim elegancji.  W latach 80. dostępne były tylko spod lady –  handlowali nimi szatniarze w restauracjach i portierzy w hotelach.
     
         W  peweksach można było kupić za bony lub twardą walutę znane zachodnie marki. Np.  brytyjskie „Playersy” w kartonowych pudełkach i w puszkach, z marynarzem na wieczku, francuskie  „Gitanes”  bez filtra, zrobione z czarnego tytoniu. Były także „Winstony”, mentolowe „Salemy”oraz  szczyt snobizmu czarne, cienkie cygaretki „More” .  Były prawdziwe „Marlboro”, a dla kobiet  papierosy „Eve,” z ustnikiem ozdobionym kwiatkami.
     
        Po fiasku gierkowskiego dobrobytu, od początku lat 80. papierosy stały się towarem deficytowym, a niedługo później osiągalnym tylko na kartki (zazwyczaj 12 paczek na miesiąc) i (podobnie jak  z wódką również  kupowaną na kartki) można je było wymienić na coś równie rzadkiego - np. buty,  proszek do  prania lub wyrób czekoladopodobny.
     
         W kioskach można było kupić papierosy z metra, najczęściej „Ekstra mocne”  bez filtra, które  w  fabrykach tytoniowych jakimś cudem wymknęły się gilotynom i wychodziły z maszyn długie na kilkadziesiąt centymetrów. Papierosami z metra obdarowywano strajkujących robotników i  studentów w przekonaniu, że tego im akurat bardzo potrzeba.
     
        Dodatkowe przydziały na papierosy rozdawali kadrowcy w biurach i zakładach pracy. Papierosy w latach 80. stały się dobrem rzadkim, a więc nadzwyczajnej wartości, i można było dla  nich zrobić wiele. Niektórzy palacze kupowali specjalne maszynki i skręcali własne papierosy.
     
        W latach 80.  „Sporty” zmieniły nazwę na „Popularne”, aby nie wiązać palenia ze sportem.  „Popularne”  wyrabiały Państwowe Zakłady Przemysłu Tytoniowego w Krakowie aż do  1996 roku. Z początku tak samo jak „Sporty” nie miały filtra, jednak później wprowadzono  na rynek również „Popularne”  z filtrem.
     
        W tym samym czasie na półpiętrze warszawskiego Domu Towarowego „Junior” zorganizowano specjalne stoisko, na którym sprzedawano towary z „bratniej” Kuby. Można tam było  kupić wypchane żółwie, ananasy w słoikach (nie plastry zalane syropem,  lecz to, co wycięto ze zdrewniałego środka owocu) i papierosy. Nazywały się „Partagas”, i nikt nie chciał ich kupować.  Były tak mocne, iż rzadko kto podejmował ryzyko ich zapalenia.  Niektórzy uważali, że zapalenie  „Partagasa” było najlepszym sposobem na odstawienie palenia.Były one jedynymi  papierosami w  Polsce pakowanymi filtrem do dołu.
     
        Palacze fajek także mieli duże problemy w PRL. Najpierw trzeba było kupić fajkę, jednym z  niewielu sklepów, gdzie sprzedawano fajki  była „Fajka” przy ulicy Kruczej, gdzie można było kupić  fajki produkowane przez  prywatnego wytwórcę w Przemyślu Ludwika Walata, stąd nazwa  „walatówki”. Dopiero potem można je było kupić w trafikach, prowadzonych przez inwalidów.
     
         Następnie trzeba było „upolować” wycior, kapciuch, filtr, nie mówiąc o tytoniu. Zazwyczaj  tytoniu nie było w kioskach, ale we ww. trafikach.  Dostępne w PRL-u tytonie,czyli  „Najprzedniejszy”, „Przedni”, a potem „Bosman” i „Kapitan”, były fatalnej jakości. Wszyscy  polowali więc na sprowadzaną z zagranicy „Amphorę”.   Jej gatunki różniły się kolorami opakowań.  Najbardziej aromatyczna znajdowała się w czerwonej saszetce z czarnymi literami, najdelikatniejsza –  w zielonej. Pojawiała się jeszcze bardzo rzadko niebieska.  Gdy się ją paliło,  w   pomieszczeniu rozchodził się wspaniały aromat, będący symbolem wymarzonego Zachodu.
     
         Po 1989 roku skończyły się kłopoty z kupnem papierosów. Niebawem natomiast na każdym  opakowaniu papierosów pojawił się napis „Palenie szkodzi”.   
     
         W końcu jedni z najsłynniejszych kowbojów świata – Wayne McLaren, David McLean i Dick  Hammer – reklamujący na romantycznych zdjęciach papierosy Marlboro zmarli na choroby związane z paleniem tytoniu.
     
    Wybrana literatura:
     
    P. Smoleński – Tytoń i dym Polski Ludowej
    J. Solska -  80-te. Jak naprawdę żyliśmy w ostatniej dekadzie PRL
    J. Eisler -   Dziedzictwo PRL. Co nam zostało z tamtych lat
    P. Zambrzycka -  To paliło się w PRL - 5 marek papierosów popularnych w dawnych czasach
     
     
    5
    5 (2)

    3 Comments

    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    Tak.

    W wojsku za papierosy także można było wiele załatwić.

    Pozdrawiam
    Obrazek użytkownika Hun

    Hun
    ...biegało się do Pewexu, a smak prawdziwych krótkich Cameli pamietam do dziś, choc już jakieś 30 lat nie palę... Tak, " Gdy się ją paliło,  w   pomieszczeniu rozchodził się wspaniały aromat", w tych śmierdzących czasach...

    "...And what do you burn, apart from witches?   - More witches!..."
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
     

    Zastanawiam się czy premier Mateusz Morawiecki daje się wkręcać trollom? Kampania bowiem trwa a Salon24 uprzejmie donosi, że „Ceny biletów kolejowych zwalają z nóg. Morawiecki reaguje stanowczo”

    https://www.salon24.pl/newsroom/1278994,ceny-biletow-kolejowych-zwalaja-z-nog-morawiecki-reaguje-stanowczo

    Wydaje się, że trwa kampania bo mamy kolejnego pistoleta, tym razem ze zniżkami. Oto Artur Celiński, funkcjonariusz medialny magazynmiasta.pl zmierzył się z wyprawą do Zakopanego z Warszawy. Czterysta Óśmdziesiąt Szyść złotych i Óśmdziesiąt groszy za przejazd 4 osób ze zniżkami. Zguba wisi nad nami, do czego to Kaczor doprowadził?image

    Na co PKP IC z RIGCziKiem podało połączenie za 203 złotych. Skąd ta różnica i dlaczego ów Celiński manipuluje, kreując się na matoła? Zataja bowiem że mówimy o ekspresie. Wybrał połączenie ekspresem Tatry, jedynym takim na tej trasie. Ekspresy zawsze były drogie, o czym wie każdy. Kiedyś były najdroższe, po czym weszło InterCity, które było jeszcze droższe. Teraz InterCity zostało zdegradowane a najdroższe jest Pendolino, które jest określone jako premium, co jest kpiną. W tej samej cenie co IC jeżdżą TLK. Pojmujecie?

    image

     

    Element pseudodziennikarski, o którym była też poprzednia notka działa wedle tego samego schematu: Podaje ceny na Pendolino/expresy suponując, że to są typowe ceny na pośpiecha. Wynurzenia premiera wskazują natomiast, że daje sobie wciskać ciemnotę, co źle wróży PiSowi. Ceny biletów wzrosły ale nie aż tak. Zamiast wysłać towarzystwo na bambus opowiada jakieś kocopoły.

    image

     

    Zwracam uwagę też na durnowate komentarze, że to wina tego, wina tamtego. Nie – jak się chce rozbijać ekspresami to trzeba bulić. A teraz przejdę do omówienia poszczególnych kategorii pociągów:

    Pendolino

    Pendolino to EZT (Elektryczny Zespół Trakcyjny) teoretycznie zdolny do jazdy z prędkością 250 km/h. Ponieważ był to skład projektowany do wychylania się na wirażach przeto jest wąski, co powoduje problemy z brakiem miejsca. Szczególnie dla wysokich pasażerów. Plusem są wygodne siedzenia. Zawiera wagon restauracyjny. WiFi też już jest. Wady to słaby zasięg komórkowy w środku (tłumienie) i miejsce. Z racji długiego ryja zwany dziobakiem. Jak w coś walnie to koszty napraw są horrendalne. 

    Ekspresy

    Ekspresy w swoim czasie plusowały bo była na nie pełna rezerwacja miejsc. Zatrzymywały się tylko na głównych stacjach, przeto miały najkrótsze czasy przejazdu. Czasy, jakie potrafiły wykręcać lokomotywy EP-05 czy nawet EU-07 są legendarne. Jest w nich koryto dla pasażera czyli prawdziwy wagon restauracyjny. Z tego co widzę to druga klasa ma tam przedziały sześcioosobowe, co rodzi określone implikacje.

    InterCity

    InterCity (IC) obecnie pełni wraz z TLK rolę pociągów pośpiesznych. Ma jeździć na nowych wagonach i mieć wyższy standard niż TLK (gniazdka, klima). Są też tu EZTy Flirt i Dart. O nich będzie później. Czasem coś im nie wypali i dają skład zastępczy, trzeba zatem mieć własne zapasy i powerbanki. 

    TLK

    Twoje Linie Kolejowe (dawniej Tanie Linie Kolejowe) stanowią najniższą kategorię pociągów pośpiesznych. Stare, niezmodernizowane wagony, brak klimy itp. Jest tu jednak kilka ale.

    Przejdźmy jednak do komfortu:

    Pendolino i ekspresy wyróżniają się ceną i to jest główny wyróżnik: pasażerowie czują się wyróżnieni bo nie mieszają się z motłochem, który jeździ TLKami. Byle kto nie będzie im tam się pałętał. Albo druga grupa to urzędasy na delegacjach. Podobnie zadziera nosa, stemże że za nasze.

    Wojna bezprzedziałowców z przedziałowcami

    Obecnie ścierają się zwolennicy przedziałów i wagonów bezprzedziałowych. Jednoznacznie nie powiesz, co lepsze. Dla czteroosobowej rodziny (a taką chce podrózować się Celiński) najlepszy będzie wagon przedziałowy z sześciomiejscowymi przedziałami. Masz wtedy 2/3 przedziału dla siebie, łatwiej dzieci opanować, nie dra mordy na cały wagon, itp. W lecie najlepiej podróżować wieczorami/nocą i tu stara, zdeklasowana jedynka bije na głowę Pendolino. Masz w sześcioosobowym przedziale znacznie więcej miejsca po prostu. Z drugiej strony w przedziałowych klima ma skłonności do nie dawania rady. Z trzeciej da się regulować oświetlenie. W zimie zaś ważne jest, żeby ogrzewanie działało a klima na 2 miejscu.

    EZTy 

    Pendolino zaszkodziło innym pociągom. Nie jest bowiem tak, że jest najszybsze. Żeby Pendolino było najszybsze trzeba było zwolnić inne pociągi. Ekspres Tatry z Warszawy do Krakowa jedzie 7 minut dłużej np. Laik (normalny podróżnik) może nie odróżnić Pendolino od Darta albo Flirta – jakby mu podstawić. Darty i Flirty mają mniej wygodne siedzenia ponoć. Nie z powodu kosztów, tylko aby uzasadnić wyższe ceny biletów w Pendo popsuli je. Dodatkowo Pendo może mieć nieco więcej miejsca na nogi.

    Dlatego nie mogą wpuścić przewoźnika komercyjnego, bo byłby w stanie swoim Flirtem wozić ludzi z Krakowa do Warszawy w podobnym komforcie i czasie za połowę ceny przejazdu Pendolino. Ale to taka dygresja.

    II

    Za co więc płaci Celiński 486 złotych i 80 groszy? Jak sam mętnie wywodzi potrzebuje wyjechać o 7 godzinie z 29 minutami rano. Wcześniejszy pociąg bezpośredni jest o 5:18. Późniejszy jest o 8:34. Nie może nimi bo nie. TLK/IC jadą godzinę z hakiem dłużej. I już wie za co płaci: bez przesiadki, 6-osobowy przedział, koryto. Nowe wagony. Gdyby tak swoją niedolę przedstawiał to by inaczej wyglądał. A on bierze najdroższe połączenie i biadoli, jakby to był standard. Nie jest to Pendolino (jakżem napisał błędnie) ale ekspres, przewyższający zdecydowanie Pendo parametrami komfortu.

    image

     

    Dla porównania: Flixbus jedzie 7 godzin za 559,96 zł. Ludzie jeżdżą też nocnym pociągiem aby być w Zakopcu o 7 rano i wio w góry. Ale to nie te klimaty.

    Są tu jeszcze kwestie bagażu i opłat za niego, w co nie wchodzę. Zastanawiam się bowiem dlaczego Celiński kreuje się na osobę nie radzącą sobie z rozkładem jazdy? Nie kuma że ekspresem chce jechać? Tak normalnie to pewnie sobie radzi ale jak mus walki z kaczyzmem to mus. A ludzie to widzą. Ciekawe czy jak będzie trzeba to przestanie się znać na zegarku?

    PS:

    https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/1278658,debata-publiczna-styczen-2023

    PS2: Nie sprawdzałem którym pociągiem lepiej jechać bo trzeba wniknąć jak jest zestawiany. Ale wg mnie jadąc w 4 osoby w zimie trzeba szukać 6-miejscowego przedziału. 8-osobowy też będzie lepszy niż bezprzedziałowiec. W lecie to wygląda nieco inaczej. W lecie preferuję pomykanie nocą. 

    5
    5 (3)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
     Platforma Obywatelska liczy, że ludzka pamięć jest zawodna. Ostatnio w Sejmie na konferencji prasowej posłanka PO Gabriela Lenartowicz stwierdziła, że:
     
    PIS zamiast obniżki zafundował rolnikom przedłużenie wieku emerytalnego aż o 5 lat (Przed zmianą przepisów - do 2017 roku - rolnicy mogli przechodzić na wcześniejszą emeryturę: kobiety w wieku 55 lat, mężczyźni w wieku 60 lat, przy spełnieniu dwóch warunków: na roli musieli pracować 30 lat i po przejściu na emeryturę nie mogli już pracować. Te warunki spełniała duża część rolników w gospodarstwach rodzinnych...
     
    Były prezes Elewarru dr Daniel Alain Korona, współpracujący dziś ze Związkiem Zawodowym Rolnictwa "Korona" odniósł się jednak do tej wypowiedzi posłów PO przypominając, że:
    ustawą z dn. 12 maja 2012 roku poz. 637 o zmianie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz niektórych innych ustaw tj. gdy rządziło PO-PSL uchwalono podwyższenie wieku emerytalnego rolników z 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn do wieku 67 lat (art.3 ustawy, zmieniającej art.19 ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych rolników). Prawo do wcześniejszej emerytury o którym mówią posłanki PO zgodnie z tą ustawą dotyczyło rolników, którzy do 31 grudnia 2017 spełniali warunki wcześniejszego wieku i lat pracy. A zatem to PO-PSL zafundował rolnikom podwyżkę wieku emerytalnego a nie Prawo i Sprawiedliwość - jak wmawia opozycja. Ustawą z dnia 16 lipca 2016 roku o zmianie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz niektórych innych ustaw, zmieniono wiek emerytalny przywracając wiek 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Natomiast nie zniesiono przepisu uchwalonego ustawą z dnia 12 maja 2012 roku ograniczającego czasowo prawo do wcześniejszych emerytur. 
    Korona przypomniał także w kontekście stwierdzenia posła Kazimierza Plocke, że w 2017 roku 4 tys. rolników straciło uprawnienia do wcześniejszej emerytury, że:
    przepisy dotyczące wcześniejszej emerytury w 2017 roku dalej obowiązywały (nie było uchylenia przepisu art.19 ust.2 i 2a, widnieją w ustawie do tej pory), a zatem w 2017 roku żaden z rolników z powodu zmiany uchwalonej przez PIS nie mógł utracić prawa do emerytury.

    Czy naprawdę PO, liczyło że nikt nie zwróci uwagi na ich oszustwo.  Na koniec artykułu na portalu Serwis21, Korona pyta:
    Jak można wierzyć opozycji, skoro nawet nie mają odwagi przyznać się do swoich własnych decyzji, a faktami manipulują?
     
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Dym tytoniowy towarzyszył Polakom przez cały okres PRL-u,
     
         Choć niemal każdy wiedział, że tytoń to groźna trucizna, ale  zapalić było w dobrym tonie.  Czasem  palacz grzecznie pytał  znajdujących się w tym samym pomieszczeniu: „Mogę zapalić?”. I  rzadko  spotykał się z odmową.
     
         Paliło się wszędzie. Palili aktorzy w najlepszych scenach polskich filmów, kłęby dymu unosiły  się pod  sufitami dobrych kawiarni i restauracji, a także w knajpach gminnych spółdzielni. Kelnerzy sprzątali  brudne talerze, by zrobić miejsce następnym gościom, nierzadko zostawiając na stolikach  popielniczki  pełne petów, bo następny klient i tak je zapełni. Dymem śmierdziały urzędy i korytarze   szpitali, gdzie  z zapalonym papierosem spacerowali chorzy.
     
         Paliło się na posiedzeniach  Biura Politycznego  PZPR i na spotkaniach opozycji (np. Jacek  Kuroń na niemal wszystkich zdjęciach ma papierosa w dłoni).  Palono w więzieniach i w komendach  Milicji Obywatelskiej. W salach konferencyjnych, w biurach, za kulisami teatrów, na dworcach  kolejowych,  w szkolnych toaletach i szatniach.  Paliło się w pociągach (poza przedziałami dla niepalących)  i autobusach, a także w  samolotach na  trasach krajowych, ale też transatlantyckich –  początkowo wszędzie, a w późniejszych  latach tylko w ostatnich rzędach, w miejscach dla  palących.
     
         Palili wszyscy  -  robotnicy, chłopi i inteligencja pracująca, bez względu na płeć, wiek i miejsce  zamieszkania.  Palili murarze w waciakach i studenci pod bibliotekami i salami wykładowymi. Palili   także lekarze, którzy przecież doskonale wiedzieli, jak niebezpieczny dla zdrowia jest  dym tytoniowy.
     
        Papierosy palono również  w domach  – niezależnie od tego, czy akurat przebywały w nim dzieci czy nie. Świadomość konsekwencji zdrowotnych była mniej ważna, niż chęć pokazania się z papierosem. Można powiedzieć, że papierosy rządziły wówczas ludźmi.
     
          Niby obowiązywał formalny zakaz sprzedawania tytoniu młodzieży do 18. roku życia, ale w  zasadzie nikt go nie przestrzegał. Nauczyciele nękali palących uczniów, ale podczas przerw szkolne  toalety śmierdziały dymem nawet w podstawówkach. Nie paliły chyba tylko przedszkolaki.
     
       Palenie wytworzyło  normy tzw. dobrego wychowania. Jeśli się miało okazję przypalić  papierosa  kobiecie, to czy należało swojego papierosa wyjąć z ust, a może wolno trzymać go między wargami? Jak trzymać papierosa: między palcem wskazującym a serdecznym, a może między  wskazującym i kciukiem? Co zrobić, gdy popiół spadnie na obrus? Poślinić palec i delikatnie przykleić,  potem zaś strzepnąć? A może zdmuchnąć? Albo jeśli ktoś prosi o papierosa, a w paczce jest  akurat  ostatni, czy można odmówić nawet najbliższej osobie?
     
         Z paleniem wiązał się specyficzny slang nałogowców. Papieros to :  „szlug”, „pet”,  „kiep”,  „fajka”.  „Kopsnąć” oznaczał żądanie lub prośbę o papierosa, „odpalić” – poczęstowanie, „spetować”  – zgaszenie, dlatego na popielniczkę mówiło się „petownica”. „Jaranie”, „kopcenie” – a więc palenie.  „Kołek” oznaczał kawałek tytoniowej łodygi, który trafiał się w papierosie niemal zawsze i nie chciał  się tlić. Dlatego papierosy trzeba było wykruszać, czyli obracać w palcach i międlić, by chciały się  palić. Nie można było z tym przesadzać, gdyż przy przypadku słabej jakości papierosów, po  „międleniu” mogła pozostać niemal pusta bibułka.
     
         W drugiej połowie lat 70. w tzw. lepszym towarzystwie nie wypadało nosić w kieszeniach  zapałek lecz zapalniczki jednorazowe, do których dorabiało się zaworki i napełniało się je gazem w specjalnych prywatnych punktach.
     
         Znaczna część dostępnych na rynku papierosów była podłego gatunku.
     
         Każdy palacz „Sportów”  (w latach 70. po 3,40 zł za paczkę) pluł tytoniową drobiną. W  rankingu popularności zaraz za „Sportami”  były „Klubowe” – straszne świństwo w  paskudnym  opakowaniu. „Klubowe” pochodziły głównie z dwóch fabryk – radomskiej oraz augustowskiej. Papierosy z Augustowa uważane były przez PRL-owskich palaczy za smaczniejsze niż te z Radomia.
     
     
         Elita paliła „Caro”  w miękkim, niebieskim opakowaniu z białą  literą C. Popularne wśród  twardych palaczy były „Mocne” (krótkie papierosy z filtrem) oraz  „Ekstra  mocne”, zwane „schabowymi (były  z filtrem i bez filtra; pierwsze miały na  opakowaniu czerwony pasek, a drugie – żółty). Były też   „Piasty”, „Giewonty”,  „Dukaty”,”Silesie”, „Wrocławskie”  i „Łódzkie”.
     
        Panie paliły często „Płaskie”  lub   „Damskie” (z kartonowym ustnikiem, lecz bez filtra) albo „Zefiry” z mentolowym  posmakiem. W  niektórych kręgach szczytem  szpanu stanowiły „Carmeny”, w  ciemnoczerwonym pudełku, najdroższe  z krajowej produkcji. Często ich wypaleniu bolała głowa, stąd w  latach 70. pojawiła się plotka, że „Carmeny” są nafaszerowane opium.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    W Niemczech jest debata publiczna a u nas nie ma debaty publicznej, tak? No to macie debatę publiczną:

    Nie mogą powiedzieć jak jest, np. bilet kolejowy z Wrocka do Wawki kosztował 60 zł a teraz 80 zł i to jest wzrost i rosną ceny. Nie. Marcin Torz, dziennikarz Super Expressu znalazł połączenie z przesiadką w Katowicach za 200 zł i drze mordę ile to nie kosztuje.... Tymczasem bilet kosztuje 85 złotych w 2 klasie. Ludzie toczą z gościa bekę ale idzie w zaparte. Drugi geniusz go wspiera wywodząc że musiałby w Warszawie zapłacić 300 zł za hotel, bo nie ma rano pociągu za 85 złotych. Tymczasem są 3. Czy to nie jest jakiś kolega Sławka Jastrzębowskiego czasem? Jak on wstydu nie ma.

    A nie faktycznie: część pociągów teraz jedzie na Gdańską, a jaśnie pan redaktor Super Expresu musi na Centralną. Jakby wysiadł na Gdańskiej to by zabłądził i zginął z głodu i pragnienia.

    image

     

    Inna Juleczka biadoli że w Niemczech jest bilet na pociągi miesięczny za 49 Ojro a u nas za 100 Ojro jedzie do Gdańska. To jej naznajdowali połączeń za 120 zł w 2 strony. A ten bilet to jest na pociągi lokalne a nie takie dalekobieżne i trzeba na rok abonament. Jest on dotowany przez lokalne samorządy, więc u nas Trzaskowski by musiał go dotować.

     

    *

    Podobnie jest z paragonami śmierci: zakupy dla dwóch osób 300 złotych ale na paragonie jest coś za 200 zł zasłonięte paluchem. Albo: obiad dla 2 osób a na paragonie nawalona golonka, wińsko, itp. 15 dań.

     

    https://twitter.com/J74Jacek/status/1616169765780815872

    W ten sposób wywołują wrażenie że o wzroście cen (który jest) mówią oszołomy, więc go nie ma. I tak PiS wspierają.

    *

    Czytam sobie artykuł we Wyborczej o Rafako i nie znajduje w nim informacji o właścicielu: czy to jest państwowe, czy to jest prywatne, czy jest na giełdzie, czy to czy sio. Dziwne, bo to podstawowe informacje są i widać jak się męczą nie podając ich. Czy to są byty takie jak: Małgorzata Wiśniewska, PFR i rozproszeni akcjonariusze? Czemu tam związkowcy łażą to tu, to tam a właściciele nie?

    *

    Podobnie Donald Tusk darł mordę o rachunku za gaz dla pizzerii na 32 tysiące, a tu się okazało że nie za miesiąc, tylko 3 lata nie płacili.

    III

    Tymczasem w RFN:

    Wasza rywalizacja pt. „kto wyśle więcej broni” nie przybliżyła nas do pokoju. Jaki jest Wasz cel w tej wojnie? Jeśli myślicie, że możecie wygrać wojnę z mocarstwem nuklearnym, to głęboko się mylicie - poseł Bundestagu Dietmar Bartsch, Die Linke

    https://twitter.com/WarNewsPL1/status/1616372617212231683

    Mamy tu wspaniały przykład debaty publicznej, który spotkał się jednak z bardzo emocjonalnymi reakcjami. Niesłusznie, bo słusznie podstawowe zagadnienia są dwa:

    1. Afganistan wygrał z mocarstwem atomowym 2 razy (ZSRS i USA).

    2. Wietnam wygrał z mocarstwem atomowym 2 razy (USA i Chiny).

    3. W Korei był remis.

    To tak na szybko.

    Po drugie skoro z mocarstwem atomowym nie można wygrać to Niemcy się podać mają według wspomnianego posła? Jakby Soviet im zagroził napaścią? Ciekawe czemu nie groził? Może jednak się bał że przegra?

    Takie to androny opowiada ów poseł i to ma być esęsją tzw debaty publicznej. 

    Niemcy jak widać odpadają jako dostawca uzbrojenia dla nas ze względu na rosyjskie lobby, które podnosi głowę. Przewidywałem takowe zjawisko. U nas tez była jakaś demonstracja. 

    Powiedzcie mi czy postawiliśmy na drodze dyplomatycznej żądania które mogą zakończyć konflikt na drodze dyplomatycznej? np takie:

    1. Rosja wycofuje się z Ukrainy.

    2. Rosja likwiduje swój arsenał jądrowy.

    3. Rosja wypłaca reparacje i odszkodowania Ukrainie w stosownej wysokości. 

    4. Won z Królewca.

    *

    Że Rafał Woś nie pojmuje formy niemieckich marzeń o dominacji to pojmuję. Elementem jest tu oddanie Rosji Europy Wschodniej aby  ta dostarczała im tanie surowce. Dalej: fakty dokonane unijne. 

    *

    Zrobiła mi się literówka w tytule: Denata publiczna styczeń 2023. I w sumie może zostać. 

    *

    Jest debata:

    https://youtu.be/2h6NZ6cAeRM

    ale nie zdążyłem przesłuchać. Będzie na następny raz. 

    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    17 stycznia odbędą się lokalne protesty rolników w związku z zalewem Polski ukraińskim zbożem. Z wywiadu Daniela Alain Korony, byłego prezesa Elewarru, dziś współpracującego ze Związkiem Zawodowym Rolnictwa „Korona” – dla portalu propolski.pl – wynika jednak, że problem jest znacznie szerzy, niż tylko import zboża ukraińskiego. Cyt.
    Zboże ukraińskie obwinia się o spadek cen i niemożność sprzedaży. Problemem jest wysoka nadpodaż zbóż, która wynika z rekordowych tegorocznych zbiorów ponad 35 mln ton. Z kolei zapasów ubiegłorocznych – jak wynika z ostatniego pisma Ministra Rolnictwa z 10 stycznia br. do ZZR KORONA – jest ponad 7 mln ton. Import od 1 lipca do 1 stycznia według danych celnych wyniósł ponad 1,823 mln ton, w tym sporo z Ukrainy. A zatem zboże ukraińskie jest tylko jednym z elementów tej nadpodaży, ale elementem, który pogłębia dramat. Z kolei nasze spożycie krajowe to zaledwie ok. 25-27 mln ton. Równocześnie siadł eksport, gdyż nasze zboże jest wciąż za drogie w stosunku do rosyjskiego czy ukraińskiego. Pominę już kwestie logistyczne. Dodatkowo ceny ogólnoświatowe spadały, powodując spadek cen także w Polsce, a tym samym i wyczekiwanie kupujących, spodziewających się jeszcze niższych cen. Podobnie jest z rzepakiem przy zbiorach 3,6-3,8 mln ton, imporcie wynoszącym obecnie już ponad 0,6 mln ton (od lipca), spożyciu krajowemu rzędu 3,2 mln ton oraz marnym eksporcie. Wszystkie te dane oznaczają, że występuje głęboka nierównowaga, nadpodaży na rynku. Aby lepiej zrozumieć – na koniec sezonu możemy mieć od 8 do 10-12 mln ton zbóż plus ponad 1 mln ton rzepaku zapasów. A to może oznaczać problem także przy następnych żniwach.
     
    Korona co prawda opowiada się za zahamowaniem importu cyt. import z Ukrainy wzmaga problem, który i tak występuje. A zatem wskazane jest ograniczenie importu zbóż, bo tenże przyczynia się do pogłębienia dramatu, ale równocześnie dostrzega ograniczone możliwości działania w ramach Unii Europejskiej. Cyt. Ministerstwo Rolnictwa co prawda zgłosiło Komisji fakt zdestabilizowania rynku przez zboże ukraińskie … Zatem prawdopodobnie dopiero od 4 czerwca w świetle rozporządzenia unijnego zostaną przywrócone cła, ale tylko na pszenicę, gdyż zgodnie z układem stowarzyszeniowym pomiędzy Unią Europejską a Ukrainą kukurydza i rzepak będą nadal zwolnione. Przepisy unijne znacznie nas ograniczają i ubezwłasnowolniają w zakresie ochrony naszego rynku…
     
    Jako rozwiązanie problemu, były prezes Elewarru, wskazuje rozwiązania popytowe i pro-eksportowe. Po pierwsze, zwiększenie rezerw strategicznych zbóż. Rezerwy strategiczne są na wyższym poziomie niż w czasach rządów PSL, ale wciąż pozostają niskie. RARS mógłby zwiększyć poziom, kupując zboże od Elewarru, a ten z kolei miałby środki na skup od rolników. Po drugie, tzw. dopłaty eksportowe do zbóż, z tym że eksportem musiałyby się zająć firmy państwowe, takie jak Elewarr, po to aby przypadkowo nie finansować eksportu ukraińskiego zboża … Zwiększenie rezerw strategicznych znalazło akceptację wicepremiera Kowalczyka. Obiecał także postawić temat dopłat eksportowych na forum Rady Ministrów Rolnictwa UE, które odbędzie się 30 stycznia. Niestety w oficjalnych wystąpieniach już pominięto te propozycje, a zatem nie wiemy, czy zobowiązania zostaną dotrzymane. Dlaczego dopłaty eksportowe? Bo rosyjska czy ukraińska pszenica jest sprzedawana znacznie niżej niż polska czy europejska, i stąd propozycja wsparcia eksportu. Alternatywą są jeszcze niższe ceny w celu wzmożenia procesów eksportowych.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Mamy już nowy rok, czyli jest pora na ostateczne (w miarę) podsumowanie starego. Mogą być pewne spoilery po zestawieniu, które zamieszczam:

    Produkcja roku: Orville, The, sezon 3. Serial Hulu/Disnej Plas.

    Rozczarowanie roku: Rings of Pała. serial Amazon.

    1. Orville

    2. Peacemaker

    3. Xięga Bobusia

    4. Star Trek: Lower Decks

    5. Łensdej

    6. Ród Smoka

    7. Strażnicy Sprawiedliwości.

    8. Star Trek: Strange New Words

    9. Vox Machina

    10 Boys

    Teraz kilka zdań podsumowujących poszczególne produkcje:

    Orville rozumie ducha Gwiezdnych Wojen i widać, że się twórcy starają. Serial jest robiony w odróżnieniu przez ludzi, którzy chcą go robić. Przez fanów jest robiony. Pierwsze sezony musiały udawać parodię bo w USA nie da się pozwać parodii (tak słyszałem). Stąd dużo gagów które podzieliły widownię: części się podoba brak gagów, a części gagi. Wszystkim nie dogodzisz. Twórca, Seth MacFarlane musiał udawać przed wytwórnią Fox że robi jakiegoś Family Gaja w kosmosie. Jakby tylko jeden serial mógł robić. Sezon 3 to długie odcinki (dzięki przeniesieniu na striming Hulu), ciekawe fabuły. Gwiezdne wojny robią, tzn biją się w kosmosie. Mamy tu kontynuację najlepszych tradycji Star Treka, łącznie z wszelakimi patologiami o których już było. Estetyka jest estetyczna: oświetlenie, kadrowanie jest tak robione, aby przyjemnie się oglądało: Kadrowanie, kolorystyka, filtry. Poruszają różne problemy współczesności. Są romanse i śpiewają. Kończy się ślubem w stylu Potopu. I Klajden to dziewczynka.

     

    Pozostałe produkcje startrekowe to Strange New Words i Lower Decks. Lower Decks to parodia kreskówkowa, tocząca bekę z różnych aspektów. Przy czym Mariner, bohaterka główna nie jest Mary Sue bo zostaje zdrowo przeczołgana i popełnia błędy. Reszta bohaterów jest sympatyczna dzięki czemu się to fajnie ogląda. Ja lubię Star Treka więc serial startrekowy ma szansę być wysoko w zestawieniu albo na samym dnie. SNW oparte jest na mrocznej tajemnicy kapitana Pike: wskutek fluktuacji czasoprzestrzennej zobaczył on swoją śmierć więc wie, kiedy zginie. Ale wie też że nie zginie dopóki nie zginie, czyli mu nic nie grozi na razie. Załoga Enterprise też jest sympatyczna i dobrze pokazana. Jedna sternika jest słaba. Przygody mają startrekowe. Kurtzmann musiał się cofnąć pod naciskiem niezadowolenia i zrobić serial z sensem. Spoko. Również się to dobrze ogląda z uwagi na kadrowanie, kolorystykę itp.

    Przechodzimy teraz do superbohaterów:

    Strażnicy Sprawiedliwości (dalej SS) to mroczna historia obnażająca ciemną stronę superbohaterszczyzny na Netflixie. Coś w stylu Boys ale nie do końca. W każdym razie jest to zwarta historia opowiedziana w konkretny sposób. Jednosezonowa, skończyli i koniec. Boys wygląda tak, że ogladam cały sezon i już się kończy i będzie konkluzja ale przychodzi gościu z pizza i się wszystko rozłazi i jeszcze jeden sezon i znowu koniec i już ma być rozwiązanie ale pita przywieźli i trzeba wypełnić i next sezon....

    Peacemeker wyciąga zaś na wyższy poziom postać złola z filmu. Ciekawe to jest, epatuje zaburzeniami psychicznymi, śmieszny wróg, walka ze słabościami, fajne. DC robi coś z sensem zanim upadnie.

     

    Wednesday na Netflixie opiera się na klasycznych zasadach, czyli kontraście między bohaterkami. Nie oglądam Harrego Pottera więc nie przeszkadza mi tu podobieństwo. Nie jestem tez fanem Rodziny Addamsów. Ważne, że mają tu różne pomysły i Łensdej nie jest Mary Sue. Nie uderza ona tez w samczą dominację. Interesująco rozwiązują zagadkę.

    Zostaje Ród Smoka, o którym było i Vox Machina. Vox podpada pod patologię z mroczną tajemnicą więc też jest fajne. Xięga Bobusia jest zaś robiona w stylu fanowskim, podpasowały mi zarówno przygody Boby Fetta u Tuskenów, jak i Mando w kosmosie. Skutery Vespy były słabe i reżyseria walk ma sporo niedociągnięć. Jon Favreau, twórca wraz z Filonim, jest zaangażowany w Orville też.

    II Słabizny:

    1. Rings of Pała - najgorsza produkcja roku!

    2. Wiedźmin, Rodowód Krwi

    3. Star Trek Discovery sezon 4

    4. Kenobi

    5. She Hulk

    Nie mam siły rozpisywać się o tym badziewiu. Jedno gorsze od drugiego. Kenobi nie rozumie Gwiezdnych Wojen. Wiedźmin to żenua. Idźmy dalej:

    III

    Niektóre produkcje albo mi nie podeszły, albo nie miałem siły aby w nie wniknąć. Np. Cyberpunk. Andor zaś to taka nuda bezbarwna. Picard s02 balansuje na krawędzi. Primal s02: stwierdziłem że wygląda jak Samuraj Jack i nie bede oglądał. 

    W 2023 roku kandydatem do sukcesu jest 3 sezon Mando. A tak to nie wiem co jeszcze wyjdzie. Na ten rok przechodzi Willow, który jest słaby. 

     

    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Że ja nie zrozumiałem tekstu „Money For Nothing”? Jak ja nie rozumiem to kto niby rozumie? Występuje tem Chudy i Gruby którzy noszą lodówki, mikrofalówki i kolorowe telewizory. Instalują. Jest też pieseł i Sting. I o tym jest ta piosenka. Nie no jest to dżołk z tej audycji:

    https://youtu.be/vWoXKiyrmqQ
    Omawiają tam muzyczne aspekty utworu, który ma genezą taką, że Knopfler usłyszał coś, co go poruszyło i zrobił piosenkę. Taki sposób tworzenia jest dla niego typowy i częsty. Trzeba umieć tak działać i byle kto nie potrafi. 

    https://youtu.be/_4-rrbvcSJU

     

    Teraz jednak chciałem przypomnieć zapomniany maxisingiel ExtendedancEPlay, trwa on 16 minut i jest to prawie pół płyty. Jakby coś dołożyli do tego to by była fajna płyta. A tak to te 4 piosenki są traktowane po macoszemu. A w zasadzie dwie, bo „Two Young Lovers” i „Twisting by the Pool” uchowały się na koncertówkach i składankach. Minialbum ten można potraktować jako zapowiedź stylistyki płyty „Brothers in Arms”, w sensie że w różne dziwne formy muzyczne też umieją. Ale mało kto o tym wiedział w owych czasach u nas, dlatego „Brothers in Arms” było wywróceniem ustalonego poprzednimi płytami porządku rzeczy:

    Cyfrowa technologia CD-ROM umożliwiła wydłużenie płyty o połowę względem winyli: do 60 minut. Co ciekawe nie poszli tu w mnożenie utworów, bo jest ich 9. Poszli w niekomercję bo mamy tu 5 piosenek trwających ponad 6 minut w tym 2 powyżej ośmiu. Nie ma szans żeby grali to w radiu, gdzie pożądana długość to trzy minuty z hakiem. Można powiedzieć śmiało, że mamy tu podwójne piosenki – dwie w jednym. Z rozbudowaną częścią instrumentalną.

    Dalej: mamy trollowanie słuchacza przez tzw „intra” – czyli wstępy, szczególnie „Money For Nothing”, które jak wspomniałem ma też pieseła. Ma też wspaniały tzw riff, jeden z najbardziej rozpoznawalnych do tej pory. Intra te wywołują konfuzję słuchacza swą odmiennością. Nie ma natomiast tu cymbałków, dlatego album ten jest klasyfikowany jako pop-rock a nie rock progresywny [1].  

    II

    „Brothers in Arms” oprócz długości cechuje się ciekawym wykorzystaniem syntezatorów. W takim syntezatorze jak wciśniesz klawisz to dźwięk trwa tyle czasu, ile chcesz. I połowa utworu z głowy. Mimo takich ułatwień BiA jest ciężkie do śpiewania. Metallica np. ma ciężko:

     

     

    https://youtu.be/MJkWfIft4Oo

    Pod górkę ma.

    Posłuchajmy teraz refleksji artystki:

    https://youtu.be/68GFSVJ9SKg

     

     

    w dwóch częściach

    https://youtu.be/3vPE30Aqivc

     

    Mamy tu dialog gitara-wokal (ciężki do wyśpiewania), tematykę i teledysk. Piosenka się wzięła z wypowiedzi, że Argentyńczycy są towarzyszami broni Rosjan czy coś takiego. Był to bowiem czas Wojny o Falklandy (Malwiny) która zaprzątała ówcześnie umysły społeczeństw. I stąd się wziął ten utwór. Mamy jeszcze teledysk, utrzymany w technologii animowanej, modna ówcześnie kreska jak u A-ha. Całość zrobiła potworne wrażenie na publice. Nie ma lepszych piosenek.

    A tu wypowiada się inny muzyk:

    https://youtu.be/qHsx52yK29I

     

    III

    Potem mieliśmy jeszcze „Brothers in Arms II” czyli „On Every Street” i koniec Dire Straits i początek solowej kariery Marka Knopflera. Nie dało się bowiem nagrać nic tak dobrego jak BiA. 

    https://youtu.be/x7IDjMwS9dc

     

    Chociaż obiektywnie ostatni album Knopflera „Down the Road Wherever”? 

    https://youtu.be/JIBCHh-fMUE

     

    Przypisy: 

    1 wiem, że te cymbałki to nie są cymbałki tylko wibrafon.

    2 nie wiem czy Pulse to najlepsza koncertówka Pink Floydów.

     

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
     
    Interwencje mieszkańców domów, położonych w pobliżu budek z piwem, doprowadziły w latach 70. do likwidacji większości z nich.
     

          Zanim to nastąpiło budki z piwem były stałym miejsce spotkań towarzyskich piwoszy,
     

            „Przy kiosku z piwem ciżba tłoczyła się hiperboliczna. – pisał Edward Stachura - Są  pewne rzeczy, które mówią same za siebie. Była sobota, to raz. I było przed pierwszym, to  dwa. Na wódkę nie stało pieniędzy. W sklepach zresztą dzisiaj nie sprzedawali, a na metach trzeba było przepłacać. Chcąc nie chcąc, trzeba było kołysać się z piwem. (…) Wzięliśmy po  butelce i stanęliśmy za kioskiem, gdzie paru piło, paru się dalej odlewało, i tak na zmianę”.
     

          „Ludzie, wracając z roboty, – opisywał Marek Nowakowski - zatrzymywali się przed  budką i oparci łokciami o parapet  popijali sobie na stojąco. Żadnych sanitariatów  nie było,  a  piwo – jak wiadomo – pędzi, więc  piwosze  poszczywali gdzie bądź w pobliżu. Często z  tego  powodu popadali w konflikty z  gliniarnią, która urządzała na szczochów polowania. Ale  mimo tych istotnych braków budki z  piwem odgrywały dobroczynną rolę. Dawały szansę  ugaszenia pragnienia i towarzyskiej  wymiany poglądów. Sprzedawca był spowiednikiem-doradcą. Ludzie potrzebują takich miejsc prywatnej, luźnej intymności”.
     

         Piwo można było wypić także w siarczyste mrozy: było podawane podgrzewane i dla chętnych: z sokiem. Zawsze była też wystawiona sól - na spodeczkach, nieraz w słoiczkach. Sól sypało się do butelki ze zmrożonym piwem. Miała rzekomo chronić gardło.
     

        Do budki z piwem można też było udać się po większe zaopatrzenie. Wymagane było tylko własne naczynie. – „Nie raz chodziłem z bańkami po piwo, w domu przyrządzane z  przyprawami i korzeniami” – wspomina Roman Modzelewski.
     

         Budki z piwem, otwarte od rana, stały niemal na każdym przystanku tramwajowym. Idąc do pracy, można było zatrzymać się więc nawet w kilku.
     
     
          Budki z piwem stawiano w miastach również na na  najelegantszych ulicach (np, w Alejach  Ujazdowskich w Warszawie były dwie - jedna przy zbiegu z Piękną, druga na pl. Na Rozdrożu). Na Ochocie budka stała u zbiegu ulic  Wawelskiej i  Pasteura. „W pewną sobotę  naliczono przy pobieżnej obserwacji z okien  przeciwległego domu od godziny 12 do 20 aż 87  klientów podlewających kiosk” – napisał  Express Wieczornego” w czerwcu 1968 roku.
     

          Podobne kłopoty mieli mieszkańcy miast w całej Polsce. Ludzie, którzy mieli nieszczęście mieszkać w sąsiedztwie budek, szukali ratunku w Społecznym Komitecie Antyalkoholowym, którego aktywiści przez wiele lat żądali zastąpienia budek piwiarniami znajdującymi się w pomieszczeniach zamkniętych i wyposażonych w toalety.
     

           U schyłku lat 60. budki zaczęły znikać z ulic miast, aczkolwiek w latach 70. można je było jeszcze tu i ówdzie spotkać, z reguły na obrzeżach miast. Zastępowały je piwiarnie, za których otwieranie i prowadzenie odpowiadały wojewódzkie zarządy przemysłu gastronomicznego, spółdzielnie Społem oraz Samopomoc Chłopska.
     

          Marże narzucało przez ministerstwo były znacznie mniejsze niż przy wyszynku wódki, więc nie rwano się do otwierania piwiarń. Nieliczne zatłoczone lokale natychmiast zamieniały się w mordownie, a z powodu tłoku w zadymionym wnętrzu część konsumentów wystawała na zewnątrz z kuflami czy butelkami w ręku i po staremu sikała w pobliskich krzakach czy na zapleczu lokalu.  Najsłynniejsza warszawska piwiarnia znajdowała się przy ulicy Świętokrzyskiej i  zwano ją  „Zlew”.
     

           Dopiero po 1989 roku doszło stopniowo do uzdrowienia sytuacji, a większość  Polaków przestała pić przed pracą.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    P. Nehring – Pod budką z piwem
    A. Blinkiewicz  - Duże jasne na stojaka, czyli na piwko w PRL
    B. Brzostek  -Za progiem. Codzienność w przestrzeni publicznej Warszawy lat 1955-1970
    K. Kosiński – Historia pijaństwa w czasach PRL
    M. Nowakowski – Mój słownik PRL-u
    E. Stachura - Cała jaskrawość
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Danz  |  0
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Polska Ludowa nie była krajem piwnym. Jakość piwa pozostawiała wiele do życzenia. Z  wyjątkiem piw idących na eksport, złocisty napój był raczej wodnisty i słaby.
     
          W ramach planu sześcioletniego do miast ściągnęły setki tysięcy mieszkańców wsi, by pracować w istniejących już fabrykach bądź wznosić je od podstaw. Przyjeżdżający  przeważnie ludzie trafiali do hoteli robotniczych, gdzie po pracy głównie się piło wódkę.
     
          W tej sytuacji postanowiono doprowadzić  do  rozwoju branży piwnej. „Konsumpcja piwa w Polsce – w porównaniu ze spożyciem w innych krajach – jest nikła. W Polsce  wynosiła w ub. roku [tj. 1949 r.] tylko 6 l na głowę. W planie sześcioletnim przewidziane  jednak zostało zwiększenie piwa o 75 proc. Sprawi to, że zmaleje spożycie wódki”.
     
         I rzeczywiście Polacy zaczeli coraz więcej pić piwa. Celowali w tym zwłaszcza ludzie młodzi, studenci, aczkolwiek wciąż nie stanowiło ono konkurencji dla wódki. Piwo jako alkohol  niskoprocentowy traktowane było jak napój orzeźwiający albo tzw. popitka czy utrwalacz mający utrzymać pijącego w stanie euforii po wypiciu wódki.
     
        Rozwój branży piwnej wspierały budki wznoszone od początku lat 50. I tak np. w Warszawie w 1962 roku. funkcjonowało 327 kiosków piwnych, w Łodzi – 175, w Szczecinie – 225. Budki z piwem rzadko spotykało się na wsi, gdzie nieformalnym miejscem pospiesznej konsumpcji piwa bywało obejście sklepu spożywczego.
     
           Budki z piwem w PRL jako półprywatna gastronomia były własnością Miejskiego Handlu  Detalicznego (MHD) lub Spółdzielczości „Społem”. Oddawano je w dzierżawę  ajentom, którzy pełnili funkcję szynkarzy.
     
         Większość kiosków z piwem było niedużą cylindryczną budą, pomalowaną przeważnie na  zielono, z drzwiami od tyłu, okienkiem z przodu i przybitym do frontowej ściany pulpitem. W  środku urzędował ajent, który wydawał piwko. Początkowo bywało beczkowe, sprzedawane  na  kufle, później zastąpiło je butelkowane.
     
         Wśród zapomnianych producentów można wymienić następujące browary i piwa: Łańcut,  Krakus, Jurand, Hevelius, Nadbużańskie, Podkarpackie. Wśród butelek dominował przez wiele lat  tzw. bączek - mała perkata flaszka 0,33, który ostatnio na fali  sentymentu z powrotem zaczął pojawiać się w sklepach.
     
         Złocisty napój – nawet w sklepach - nigdy nie chłodził się w lodówce.
     
         „Przy budzie z piwem u Heńka spotkałem Ślepego Olka, Króla Albanii i jeszcze paru  innych chłopaków. – napisał  Jan Himilsbach w opowiadaniu  „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy”  - Zawołałem dla siebie duże piwo. Heniek ucieszył się szczerze, jak posłyszał mój  głos. Potem jeszcze przyszedł pod budę Stefan Cykulada i przywitaliśmy się ze Stefanem, a  na samym końcu jakaś cholera przyniosła naszego dzielnicowego. (…) Zamówił sobie duże  piwo i z kuflem w ręku odszedł nieco na bok, a potem długo wpatrywał się w ten kufel. (...). Po jego nagłym pojawieniu się między nami zapadło absolutne milczenie. Każdy zajął  się własnymi myślami. Ja na szczęście byłem czysty, ale inni z pewnością dokonywali w  swoich myślach obrachunku sumienia, rzeczy dobrych i złych. Dokończyłem swojego piwa i  odstawiłem Heńkowi kufel, wytarłem usta chusteczką i zacząłem kolejno żegnać się z   chłopakami. (...) Dzielnicowy psim swędem wyczuł, że niemiłe jest nam jego towarzystwo i  że chcemy jak najszybciej zmyć się z jego oczu, bo kiedy wraz ze Stefanem odeszliśmy od  budy kilka kroków odezwał się: – Panie Karolak – powiedział. – Chwileczkę. Zatrzymałem  się i spojrzałem na niego. Dzielnicowy odstawił Heńkowi pusty kufel i krokiem od niechcenia  ruszył w moją stronę. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości i z tej odległości zapytał: – Ja chciałbym wiedzieć, dlaczego pan się tu kręci?”.
     
         Opowiadanie to zostało zekranizowanego w 1973 roku przez Jerzego Gruzę. Główną rolę zagrał Zdzisław Maklakiewicz, który śpiewa otwierającą film piosenkę:
     
    „Gdy ci życie ucieka kochany, to nie goń go,
    Gdy już tydzień chodzisz jak we śnie, jak we śnie, to nie łudź się,
    Małe piwko, małe piwko z korzeniami – wyrośnie ci,
    Małe piwko, małe piwko z korzeniami – zaśpiewa ci.
    Jeden kiosk, drugi kiosk, trzeci, czwarty…
    Małe piwko, małe piwko z korzeniami – zastąpi łzy,
    Małe piwko, małe piwko z korzeniami – przebaczysz mi”.
     
         Scena pod budką z piwem w wykonaniu Maklakiewicza i grupy naturszczyków to rodzaj dokumentu ukazującego świat sezonowych robotników, ludzi z marginesu i wiecznych łazęgów.
     
         Film przeleżał siedem lat na półce, i został pokazany - już po powstaniu „Solidarności” -  w październiku 1980 roku.
     
    CDN
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    Krótkie oświadczenie w sprawie panzerfausta komendanta:

    Oczywiście jest to skandal bo w ogóle nie można mieć granatnika. Dodatkowo oni go odpalili czym spowodowali zagrożenie. Nie można też ich usprawiedliwiać że nie wiedzieli bo to u nas nie jest żadne wytłumaczenie. Nie za takie rzeczy u nas ścigają. Nadaje się ta akcja na początek upadku PiS, ale jest tu jednak pewne ale:

    1. Bajka o pastuszku i wilkach. Totalni powinni sobie opowiadać ją co wieczór do znudzenia.

    2. Klasyfikacja punktowa: mamy taką sytuację że nie wystarczy wyciągnąć afery. Decyduje bowiem stosunek afer prawdziwych do fałszywych: jeśli ogłosili a tak ze 30 afer fejkowych i 5 prawdziwych to ludzie to podliczają i ponieważ jest 30:5 dla PiS oceniają tą partię pozytywnie. No niestety.

    3. Podobnie exPBK Bronek nie beknął za marychę znalezioną na jego polu, tylko został uznany za pokrzywdzonego. Wnioski?

    A teraz Wiedźma z Bachmutu i inne nagrania z terenów walk:

    https://www.cda.pl/video/128878918f

    https://www.cda.pl/video/1288809545

    https://www.cda.pl/video/12890087bb

    Przechodząc do tematu: Nie dowiemy się od D Kamizeli o identyczności K9 i Kraba. W sensie to jest to samo podwozie a wieża jest inna. Ciekawym zagadnieniem jest wymienność elementów: czy da się posadowić wieże od Kraba na podwoziu K9 i na odwrót? Pewnie się nie da ale czy w warunkach wojennych przy odpowiedniej determinacji? K9 które dostajemy mają to podwozie zresztą gorsze niż krabowe, bo nie mają np. generatora. Nie powie też nam ów szpecu nawet do spółki z J Wolskim że jest perspektywa wysłania sprzętu na Ukrainę.

    Co do FA 50 to już w ogóle bredzą:

    F 16 w trakcie nalotu jest w stanie zrzucić jedną (1) bombę precyzyjną, którą zniszczy 1 cel. Kiedyś aby zniszczyć cel trzeba było zrzucić a nawet ze 20 bomb nieprecyzyjnych, która porażały pewien obszar. W każdym razie okazuje się, że grupa F 16 z bombami osłaniana przez inne F 16 jest w stanie zaatakować raz. 1 nalot zrobić. Bo potem a to jednym brakuje paliwa, bo musieli depnąć w dopalacze, a to się wszystko się rozłazi i ciężko zebrać do kupy, a to przeciwdziałanie wroga. A to to, a to sio. I w zadaniach tego typu FA 50 jest w stanie zastąpić F 16 bo weźmie jedną bombę i ją zrzuci w jednym nalocie precyzyjnym.

    Nie dowiemy się od nich o potrzebach naszych: że potrzebujemy określonej ilości sztuk samolotu żeby się wyrobić z zadaniami. 20 sztuk używanych Jurofajterów czy F 16 nie zastąpi 48 sztuk FA 50. Nie powiedzą nam oni tez o radarach w pierwszych F 16: były one badziewne i te F 16 służyły do szybkiego wprowadzenia typu do uzbrojenia i przeszkolenia na nim personelu. Jak już wyprodukowali docelowe F 16 to te wczesne poszły do modernizacji. To jest cywilizowana metoda która przerasta ich horyzonta.

    Co za porażka. I Egipt dalej chce FA 50?



    III Weźmy Zychowicza i jego Historię Realną:

    https://youtu.be/oMxbFXmWbZw



    W 27 minucie 20 sekundzie płk Lewandowski się odkleja: już mamy 30 Abramsów szkolnych na których idzie szkolenie pełną parą. Wstyd. Zakup K2 w Korei z tego co widać został przyśpieszony o kilka lat stąd mniej ich będzie w wersji PL. Organizacja jednostek w nie wyposażonych będzie zatem nieco chaotyczna, bo przyśpieszona. Ale tu mamy konieczność wyrównania dostaw na Ukrainę. Nie pojmują oni też sensu FA 50, co jest typowe.

    Hajmarsy: USA ma oprócz 6-pociskowych na kołach jeszcze 2x tyle 12-pociskowych na gąsienicach. Dodatkowo mają wiele innych środków wsparcia jak lotniskowce atomowe z samolotami czy pociski manewrujące. My tego wszystkiego nie mamy i dlatego Hajmars ma pełnić ich rolę.

    Mamy tu jeszcze artykuł 5: aby zadziałał musimy poczekać aż nas ruskie napadną i dopiero wtedy możemy kontratakować. I w momencie ataku soviet powinien dostać taką salwę z Hajmarsa żeby jego ofensywa się skończyła zanim by się jeszcze zaczęła. No i mają być od szczebla brygady w górę. Jeśli mamy o czymś debatować to właśnie o konsekwencjach Artykułu 5.

    Koszty utrzymania są tu do oszacowania. Nie pojmują oni chyba (a Zychowicz na pewno), że załoga w starym Goździku kosztuje nas tyle samo co w nowej K9. Podobnie garaż. Chyba że Goździki stoją pod chmurką to wtedy nie: garaż trzeba postawić. Trzeba też wyraźnie tu dodać, że wszystkie Abramsy, K2, K9, Hajmarsy, Kraby muszą być obsadzone w czasie pokoju. 18 Dywizja ma być odpowiednikiem amerykańskiej dywizji ciężkiej więc powinna być obsadzona w 100 procentach. Takie szpece powinny oszacować przewidywany wzrost liczebności jednostek liniowych. Nie oszacowały chyba jednak. Najpierw istniejących a potem te 2 dodatkowe dywizje co mają być. Zamienienie Goździka na K9 nie zwiększa zapotrzebowania czy zwiększa? Hajmarsy zwiekszają.

    Co do Apaczy to 96 Apaczy nie zostało kupionych, poszło zapytanie do Amerykanów. Zobaczymy co odpowiedzą. Będzie konkret to będę dywagował. Na razie nie – nie zauważyli chyba że zamówienie na AH-64 nie ma. Czy może jest?

    Największym curiosum jest wywód, że jak będziemy za mocni to się wbijemy w pychę i nie będziemy żebrać o wsparcie innych. Sami se damy radę i bez łaski. No i bardzo dobrze. Sformułowałem koncepcję że powinnyśmy być tak silni żeby uniemożliwić wszelaką agresję w rejonie: jeśli mamy agresora i ofiarę to my+ofiara zawsze powinniśmy być silniejsi od agresora i to na tyle, żeby rozumiał on że nie ma szans. Obojętnie czy w NATO, czy nie w NATO. Totalni, których czołową figurą jest exPBK czyli Bronek Komorowski utrzymywali nas celowo w stanie permanentnej nędzy, której skutki widzimy dzisiaj. Nie rozumiem takiego rozumowania, ze musimy się płaszczyć i błagać.

    IV

    Trzeba jednak pilnować pisowców bo mówią oni poważnie o tym odstraszaniu. Co będzie jednak jak bolszewia nie odstraszy się? Np. dlatego że jest głupia i źle oceni ryzyko? Musimy szykować się do walki a nie do odstraszania. Trzeba społeczeństwu powiedzieć, że szykujemy się do obrony. Obawiam się, że oni myślą że faktycznie wystarczy nakupować żelastwa i to wystarczy. Słusznie tu Bartosiak krytykuje polityków. Musimy uzyskać zdolności konkretne do porażenia agresora. Drony i systemy musimy mieć. Sytuacja się bowiem wyklarowała i można powiedzieć, że grozi nam ruski napad. A jak się skończyły sanacyjne próby odstraszania (Łosie) dobrze wiemy.

    Przechodzę jednak do ocen, bo są w miarę sensowne. Moje propozycje:

    Abrams i K2: 5

    K9: 5

    FA-50: +4

    Co im tam jeszcze nie pasiło? Tryb zawierania zamówień. Że nie ma papiera z doktryną według której kupują. Wolałbym jednak żeby tu się szerzej wypowiedzieli o konsekwencjach Artykułu 5 i innych uwarunkowaniach. Wydawało się, że Zychowicz coś tam pojął wskutek rozmów z Bartosiakiem ale jednak słabo: niewiele do niego dotarło. A tu przedstawiam zarys problemu w formie video:

    https://youtu.be/PTM30BVOZ9w



    Podsumowując: wbrew pozorom ekipa u Zychowicza nie jest jeszcze taka najgorsza. Ciekawie nawijają z sensem. A u Wolskiego Kamizela się odkleja. Jest to „taki tuwimowski straszny mieszczanin co widzi wszystko oddzielnie: że radar, że udźwig, że zasięg, że prędkość maksymalna, że skromny katalog przenoszonego uzbrojenia.” Tak go zelżono.

    Co do polityki to jest tu nieprzezwyciężalna różnica w koncepcjach: totalnym wystarczą zestawey 3 żerdzi i jednej deski do budowania bram powitalnych a pisiory kupują czołgi.

    UWAGA: pisząc Hajmars mam również na myśli koreańskie wyrzutnie, bo to wszystko jest jeden pies. Czyli odpowiedniki funkcjonalne to są. 
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Pierwsza solidna awantura na osiedlu, na którym mieszkali Hiobowscy, miały miejsce czwartego stycznia. I nie były to żadne porachunki grup przestępczych, kiboli czy migrantów. Doszło do niej w niewielkiej osiedlowej drogerii, pomiędzy poważnymi zdawałoby się ludźmi, czyli mamą Wiktymiusza i sąsiadem z parteru. Czynnikiem zapalnym była siostra Łukaszka.
    Zaczęło się od tego, że siostrze Łukaszka skończył się niespodziewanie szampon. Bez namysłu udała się więc tam, gdzie zawsze go kupowała, czyli do osiedlowej drogerii. Jak na taki mały sklepik było w nim dużo osób. Oprócz pana sprzedawcy znajdowała się w nim dwójka osób oglądających towar: mama Wiktymiusza oraz sąsiad z parteru. siostra Łukaszka odczekała chwilę i widząc, że nikt nie podchodzi do lady zdecydowała się działać. Chwyciła szampon z półki i podeszła do sprzedawcy.
    - Trzy euro - oznajmił pan sprzedawca.
    - O! - ucieszyła się siostra Łukaszka. - Nie podrożał! A mówili, że po Nowym Roku szampony też podrożeją...
    Z tyłu zapiszczała gumowa kaczuszka. Siostra Łukaszka obróciła się. To zmieniona na twarzy mama Łukaszka maltretowała zabawkę w zaciśniętej pięści.
    - Bo miały podrożeć - wycedziła. - Komisja Europejska nakazała podnieść VAT do dwudziestych trzech procent!
    ~ Ale cena nie podrożała - przypomniała siostra Łukaszka.
    - Bo on obniżył cenę - mama Wiktymiusza pokazała palcem sprzedawcę.
    - Przecież cena jest ta sama - wybąkała siostra.
    - Cena składa się z ceny właściwej i podatku! - mama Wiktymiusza zacisnęła drugą pięść. - Skoro podnieśli podatek to musiał obniżyć cenę właściwą!
    - He he he - śmiał się sprzedawca. - Dzięki temu klienci nadal zapłacą tyle samo i nadal będą u mnie kupować!
    - Dlaczego pan wcześniej nie obniżył?! - wrzasnęła mama Wiktymiusza. - Okradł ją pan!
    - Jak to? - wystraszyła się siostra. - W jaki sposób?
    - Ceną - wysyczała mama Wiktymiusza.
    - Ale... Cena była taka sam jak jest teraz... - szepnęła siostra Łukaszka. - To nie mogli mnie okraść...
    - Okradli! - tupnęła nogą mama Wiktymiusza. - Cena w zeszłym roku mogła być niższa!
    - Mogła być też wyższa - wtrącił się sprzedawca.
    - Milcz faszysto! Okradasz ludzi!!
    - Ale cena jest przecież ta sama... - wyjąkała siostra Łukaszka i cofnęła się dwa kroki.
    - Na tym polega kradzież!!!
    - Ale przecież wtedy i dzisiaj płacę tyle samo... - wielkie oczy siostry wypełniły się łzami i wylały na śliczną buzię.
    - On cię wtedy okradł!!!
    - Niech ją pani zostawi - od półek odwrócił się sąsiad z parteru.
    - Dziękuję panu - szepnęła siostra. - Wreszcie ktoś, kto uważa, że w zeszłym roku pan sprzedawca mnie nie okradł.
    Sąsiad przytaknął głową z uśmiechem.
    - Dziękuję panu - szepnął sprzedawca. - Wreszcie ktoś, kto uważa, że nikogo w ogóle nie okradałem i nie okradam.
    - Okrada ją pan teraz - rzucił bombę sąsiad z parteru.
    - Co?! - krzyknęła mama Wiktymiusza. - Jak to?
    - Podatki! - sąsiad podniósł palec wskazujący. - Podatki to kradzież w biały dzień, bo te pieniądze w ogóle do obywatela pracującego nie wracają!
    - A co się z nimi dzieje? - zapytała wystraszona siostra płacąc ukradkiem za szampon.
    - Idą na obywateli niepracujących w formie różnych bezsensownych socjali, a przodują w tym Niemcy!
    - Sztuka rządzenia Niemiec była błogosławieństwem dla Europy - wycedziła mama Wiktymiusza.
    - Niby kiedy?
    - Zawsze, poza latami, kiedy zostały zajęte przez nazistów! Autostrady! Unia Europejska!
    - Kołchoz Europejski!
    - Niemcy to też wartości, Goethe, Kant, Benedykt Szesnasty!
    - Rosja i tylko Rosja jest ostatnią ostoją tradycyjnych wartości białego człowieka takich jak religia i heteroseksualizm! - grzmiał sąsiad.
    Siostra Łukaszka wolno przesuwała się w stronę wyjścia.
    - Aaa! - ucieszyła się mama Wiktymiusza. - To już wiem kto pan jesteś! Szur!
    - Brukselska faszystka!
    - Onuca!
    - Folksdojczka!
    ...skrzypnęły drzwi i siostra wymknęła się na zewnątrz. Zderzyła się tam z dwoma osobami. Wystraszyła się. Okazało się, że tych dwóch to policjanci. Też byli wystraszeni.
    - Jakaś awantura w środku? - pytali jeden przez drugiego. - ale chyba nie migranci? Nie ma bijatyki, gwałtu, podpaleń, atakowania strażaków?
    - Nie - uspokoiła ich siostra Łukaszka. - Po prostu dwójka mieszkańców się kłóci.
    Policjanci nabrali animuszu, uśmiechnęli się, wyjęli pałki i runęli do wnętrza interweniować.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Produkcja tanich win przetrwała PRL.
     
     
         W PRL alpagi nazywały się pospolicie: Wino, Myśliwskie, Rycerskie, Zamkowe, Żubr, Okęcie itp. 
     
     
         Do najbardziej wymyślnych nazw należał z pewnością Wigraszek dostępny w regionie augustowskim i na Mazurach.
     
     
          Dopiero w III RP pojawiły się bardziej wyszukane nazwy tanich win.. Na przykład wino Dobre (od powiedzenia: „Tanie wino jest dobre, bo jest dobre i tanie”), Byk,  Skurczy-Byk, Strzał Mocny, Expert, Belzebub, Bachus, Komuna, Tur, Bolszewik czy Anna Karenina.
     
     
          Można było spotkać także nazwy jak Całodobowe (od całodobowych sklepów z alkoholem), Kapitol, Texas, Arizona, Szeryf, Apacz, Szalony Koń, Szalony Janosik, Menello (z dopiskiem na etykiecie: „bianco”), Odlot, Kosmos, Komandos (strong), Chateau de Patyk i Chateau de Jabol (oba podpisane: „dobre na kaca”), Przeznaczenie, a nawet Platon.
     
     
         Jabola zwanego Mamrot, piją na ławeczce przed sklepem bohaterowie serialu telewizyjnego „Ranczo”.
     
     
           Uwzględnić należy też takie wina jak: Kici-Kici, Go-Goo, Pokusę, Rozkosz, Atrakcję, Balet, Bagdad, Extazę (lub Ekstazę), Sex, Kuszące Wisienki, Cycatkę, Stellę, Violę, Czarną Perłę, Dwadcat Piat czy Nimfę – wszystkie obowiązkowo z biuściastymi, półnagimi blondynami na etykietach.
     
     
          Bogactwo nazewnictwa tanich win wydaje się niewyczerpane.
     
     
           Za III RP na etykietach pojawiły się również nazwy slangowe. W południowej Polsce lokalną popularność zdobyły wina Alpaga Parkowa i Alpaga Bramowa. Na etykiecie jednej widzimy faceta leżącego na ławce w parku, na drugiej gościa podpierającego bramę.
     
     
           W 1971 roku Edward Stachura pisał w „Siekierezadzie”, iż przed wyjściem na wiejską zabawę nalewa się do manierki prawdziwy bimber, bo  w bufecie „jeno będą wina cieniutkim patykiem pisane, la patik, jak my je nie wiadomo dlaczego z francuska nazywali”.
     
     
          Działo się tak, by młodzież, skora do mocniejszych trunków, zbyt szybko się nie popiła. Tak więc w intencji władzy ludowej alpaga stała się narzędziem walki z pijaństwem.
     
     
          W opowiadaniu „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy” Jan Himilsbach pisał: „W ciągu tych kilku dni, a często i całych tygodni, kiedy przychodzili tu codziennie od rana [do biura pośrednictwa pracy], zdążyli poznać się, a często nawet zaprzyjaźnić. Często rozmawiali o tym i owym, pili tanie i ohydne wino za dwadzieścia złotych butelka, popularnie nazywane czar pegieeru”.
     
     
          Na cześć alpagi domorośli poeci układali liczne wierszowianki w rodzaju: „Chcesz mieć dzieci ładne, zdrowe/ kup im wino owocowe” albo: „Nic tak życia nie upiększa jak jabola ilość większa”.
     
     
         Wino owocowe oprócz rockowych piosenek i literatury zawędrowało również do filmu.
     
     
          W „Seksmisji” Juliusza Machulskiego bohaterowie znajdują w podziemnych korytarzach stary kalosz, a w nim butelkę po alpadze (na etykiecie napisane „Wino”), która przetrwała zagładę cywilizacji.
     
     
         Wniosek z tego – jak mówi Maks Paradys (Jerzy Stuhr): „Hej! Nasi tu byli!”.
     
     
          Z kolei w filmie „Skazany na bluesa”, historii lidera zespołu Dżem Ryszarda Riedla, wyreżyserowanym przez Jana Kidawę-Błońskiego, jest scenę, w której główny bohater bierze udział w zawodach obalania jabola na czas.
     
     
          W słynnym dokumencie „Arizona” zrealizowanym przez Ewę Borzęcką w 1997 roku mieszkańcy wsi Zagórki pod Słupskiem, gdzie u progu III RP zlikwidowano PGR, zajmują się głownie piciem alpagi, tytułowej Arizony właśnie. Nie wydaje mi się jednak, by ten obyczaj spędzania wolnego czasu nastał we wsi wraz z niepodległością. Mniej więcej w tym samym czasie słyszałem opowieści robotników rolnych z upadłych PGR-ów, porzuconych gdzieś w Beskidzie Niskim lub w Bieszczadach, że tamtejsze tanie wino służyło u schyłku PRL-u i na początku III RP za walutę. Kiedy nie było pieniędzy na wypłaty, zarządcy płacili węglem na zimę, zgodą na zabicie świni lub owcy albo flaszkami alpagi.
     
     
         Według Muzeum Tanich Win w Szklarskiej Porębie miesięcznie produkuje się w Polsce ok. 2,5 mln butelek jabola.
     
     
           W początkach lat 90. XX w. alpagi produkowało ok. 200 przetwórni owocowych. W 2010 roku Najwyższa Izba Kontroli ustaliła, że co czwarta butelka taniego wina nie trzyma żadnych standardów.
     
     
         Wedle tego samego raportu spożycie bełtów podobno spada. Ale czy jest to prawda?
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    P. Smoleński – Wino marki wino
     
    K. Kosiński – Historia pijaństwa w czasach PRL
     
    M. Nowakowski – Mój słownik PRL-u
     
    P. Lipiński i M. Matys Absurdy PRL-u
    5
    5 (2)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  2
    Hitem PRL-u była produkcja tanich win owocowych.
     
     
          W okresie PRL-u osławione rodzime wino owocowe nazywano  zazwyczaj alpaga i zostało uwiecznione w licznych piosenkach, np. „Autobiografii” Perfectu  - „Alpagi łyk i dyskusje po świt,/ niecierpliwy w nas ciskał się duch”.
     
     
          Mówiono o nim także bełt - grupa Kombi śpiewała: „Bełta parzący smak, oczu błysk, gniewu błysk”. Albo jabol  - zespół Big Cyc śpiewał: „Jacek i Agatka poznali się w szkole,/ ona była dobra z matmy, a on pił jabole”.
     
     
         Jedna z popularnych kapel rockowych nazwała się z angielska Acid Drinkers, a przecież „acid”, czyli po polsku „kwas” albo też „kwach”, to w slangu nic innego jak alpaga.
     
     
          Inni nazywali je „żur”, „patykiem pisane”, „czar pegeeru”, „czar sołtysa”, „jabcok”, „siara”, „wino marki wino” czy „wińsko”.
     
     
          Produkt ten wytwarzano najczęściej z jabłek, stąd kolor od słomkowego po niemal brunatny. Można było także spotkać alpagę wyprodukowano z innych owoców: truskawek, wiśni lub czereśni.
     
     
          Zawartość alkoholu bywała różna: od 8 do prawie 20 proc.  Za tow. Jaruzelskiego zmniejszono zawartość alkoholu w alpagach do 16-17 proc.
     
     
         Tanim winem owocowym napełniano szklane butelki koloru zielonego, brązowego bądź przezroczyste, kapslowano, a w latach 80. zatykano plastikowym korkiem. Odbijano go   wprawnym uderzeniem w dno butelki, ale tak, by jej przypadkiem nie zbić i stracić drogocennej zawartości.
     
     
         W alpagach gustowali przedstawiciele lumpenproletariatu, ale także młodzież późnolicealna i akademicka.
     
     
          Wedle Stefana Niesiołowskiego:  „Jeśli ktoś nie pił taniego wina, to dla mnie jest podejrzany. Bo albo był wychowany w jakimś obrzydliwym luksusie, albo nigdy nie był młody”.
     
     
         Wina owocowe zawdzięczały swój okropny smak oraz zapach, jak głosiła wieść gminna, dodawanej w procesie produkcji siarce, w rzeczywistości dwutlenku siarki, używanego powszechnie w przemyśle winiarskim. W alpadze było po prostu znacznie więcej niż w markowych winach. Ponadto jakość owoców, z których je produkowano była fatalna – wykorzystywano każde, nawet najbardziej zgniłe, zapleśniałe owoce.
     
     
          „Owoce w absolutnie dowolnym rodzaju trzymać – wspominała osoba pracująca przy ich produkcji -   w skrzynkach trzy dni przy dobrym słońcu, aż zaczną lekko gnić i obficie pokryją się owadami… Zawartość skrzynek wrzucić do prasy i jak najdokładniej wycisnąć, a otrzymany płyn przepuścić przez filtr. Nektar musi być klarowny. Na każdy litr dodać 1 gram pirosiarczynu potasu. Teraz trzeba nagrzać nektar do ok. 65 stopni i ostudzić. Gdy temperatura spadnie do ok. 45 stopni, wlać obliczoną ilość spirytusu, tak aby jego stężenie wynosiło np. 15 proc. W tym momencie powstaje wino. Jeszcze ciepłe wlewamy do butelek i kapslujemy”.
     
     
         Smak tego trunku był paskudny, więc często spożywano go też w okropnych miejscach -  w krzakach w parku, przy śmietniku, nad miejscową rzeczką lub pod mostem. Jedno z takich miejsc – pod mostem Łazienkowskim w Warszawie nazwano „przylądkiem Kennedy’ego”.
     
     
          Często jego konsumpcję poprzedzała tzw. zrzutka, polegająca na tym, że każdy z uczestników wykładał parę złotych.
     
     
          Alpagi zazwyczaj się nie piło, lecz się je „waliło”, „robiło”, „ćwiczyło”, „obalało”, „łoiło” „lub”, „zaprawiało”.
     
     
          Alpagę waliło się z gwinta albo z partytury, to znaczy prosto z butelki.
     
     
          Łojenie alpagi było liczone w grzdylach stanowiących mniej więcej taką samą miarę.
     
     
         Stan uzyskany po wypiciu nazywało się „byciem zaprawionym”, „nawaleniem” czy „uj...niem”. Można było dodać, że jest się uj...ym jak szpadel, a nawalonym jak stodoła lub jak messerschmitt.
     
     
          Piciu alpagi towarzyszył kac. Nawet Stefan Kisielewski przyznawał, iż   „zamroczenie i ból głowy bije tu wszelkie rekordy”.
     
     
          Jakkolwiek oficjalnie władza ludowa zwalczała pijaństwo - istniała nawet Stała Komisja Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem), to jednak lobby proalkoholowe z reguły brało gorę. Należały do niego przede wszystkim spółdzielnie Społem i Samopomoc Chłopska, dyrekcje państwowych gospodarstw rolnych, w których działały tzw. gorzelnie rolnicze (30% . PGR-ów było rentownych tylko dzięki produkcji spirytusu), zarządzający handlem hurtowym i detalicznym oraz ajenci sklepów.
     
     
         W efekcie mimo kolejnych ustaw antyalkoholowych produkcja tanich win rosła, a od początku lat 60. XX w. dzięki zaleceniu Ministerstwa Handlu Wewnętrznego alpagi były dostępne w sklepach „ogólnospożywczych, cukierniczych i owocowo-warzywnych”.
     
     
          A wszystko to na przekor ostrzeżeniom psychiatrów, że picie tanich win ma zgubne skutki zdrowotne i „jest dobrą zaprawą do picia wódki”.
     
     
         „W połowie lat 80. – pisał Kosiński – szacowano, że wydatki na alkohol przewyższały o 40 proc. wydatki na mięso, a o 60 proc. wydatki na ubranie. Innymi słowy, Polacy wydawali na alkohol pieniądze, których nie mogli przeznaczyć na inne cele z powodu „braku i niedoborów”. Alkohol okazywał się więc specyficznym bezpiecznikiem antyinflacyjnym”.
     
     
         W latach 80. zaplanowanie budżetu PRL było niemożliwe bez uwzględnienia zysków z monopolu spirytusowego. W tym samym czasie propaganda nagłaśniała zaangażowanie administracji państwowej w zwalczanie pijaństwa”.
     
     
          Niewątpliwie również wpływy ze sprzedaży alpagi odgrywały pewną rolę w rachubach PRL-owskich planistów.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)

    2 Comments

    Obrazek użytkownika KaNo

    KaNo
    Wielka Księga Win Prostych

    Witamy koneserów win krajowych

    Tradycja spożywania produktów winnych ma w Polsce głębokie korzenie. Odkąd sięgają pamięcią najstarsi górale, zawsze w sklepie było jakieś wino. Ogromny wybór gatunków przysparzał nam nieraz duchowej rozterki przy zakupach. Co wybrać? Jaki trunek będzie pasował na towarzyskie spotkanie w murowanej piwnicy (concrete basement party), jaki na wykwintnego grilla w dzielnicy podmiejskiej (suburbia slums barbecue) lub imprezę w ogródkach działkowych z udziałem kolegów z sąsiedniej dzielnicy (diplomatic garden party), a jaki dla dziecka na komunijne przyjęcie?
    ------
    Jeden z przykładów:
    Napój Winny Cocktailowy "AMOREK"
    Ma opinię napoju miłosnego. Każdy, kto go pokosztuje, pokocha, a następnie posiądzie cieleśnie osobę siedzącą z lewej strony. Dlatego też jest najczęściej używane na weselach i ludowych zabawach tanecznych ku uciesze gawiedzi. Będąc zaproszonym na takie przyjęcie, należy pamiętać, aby nie siadać gdzie popadnie, a w szczególności na skraju ławy koło komórki z kozą.



    Wielka Księga kończy się wierszykiem:

    Do sklepu na dole
    Rzucili jabole
    Nie wyjdę stamtąd
    Aż się napier....
    Teraz Polska!!!

    https://www.scritub.com/limba/poloneza/Wielka-Ksiga-Win-Prostych21315112...
    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    Serdecznie dziękuję za piękne uzupełnienie mojego tekstu.

    Pozdrawiam
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Wszyscy szykowali się na sylwestrowy koncert w państwowej telewizji. Tuż przed samym koncertem wynikło zamieszanie z główną zagraniczną gwiazdą wieczoru - uparła się aby wystąpić z opaską na ramieniu przypominającą o prawach osób niewidomych.
    Telewizji się to nie spodobało.
    - Przecież to absurd - dowodził któryś z dyrektorów. - Prawa osób niewidomych nie są w żaden sposób łamane.
    - O przepraszam - uniosła się gwiazda. - Nie ma w tym kraju kin dla osób niewidomych. Wasze władze odmawiają wydawania praw jazdy osobom niewidomym. A poza tym za założenie opaski na ramię podczas koncertu grozi kara w tej reżimowej telewizji!
    - Nie grozi - odparł drugi dyrektor. - Zresztą to o czym pani mówi to przekracza poziom absurdu...
    - Prawa człowieka to nie jest poziom absurdu! - obraziła się gwiazda. Wycofała się z koncertu w Polsce i pojechała do innego kraju grać koncert dla głuchoniemych.
    Państwowa telewizja szybko zorganizowała gwiazdę zastępczą, która miała wystąpić bez opasek promujących prawa osób niewidomych. Kiedy wyszli na scenę cały zespół miał na ramionach czarne opaski.
    - Wygrali! - ucieszyła się mama Łukaszka. - Zagrali na nosie telewizji reżimowej, nie tak jak ta pierwsza gwiazda, która wyszła na tchórza!
    - Telewizja wygrała! - ucieszył się tata Łukaszka. - Pokazał, że nie jest reżimową, można w niej promować różne poziomy absurdu i nie ma kary, a pierwsza gwiazda wyszła na głupka!
    - Przynajmniej wiemy, że pierwsza gwiazda jest największą przegraną - westchnął dziadek Łukaszka.
    Babcia Łukaszka zmieniła kanał. Jakiś reporter rozmawiał na ulicy z panem niewidomym.
    - Właśnie zagraniczny zespół wystąpił w opaskach promujących prawa osób niewidomych - piał ze szczęścia reporter. - Widział pan ten występ?
    - Nie.
    - Nie szkodzi - reporter nie przestawał się uśmiechać. - W Nowy Rok będzie powtórka!
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Koniec roku kalendarzowego zawsze obfitował w ogromną ilość manifestacji pojawiających się na mieście. Było to spowodowane tym, że NGO biorące pieniądze z zagranicy obijały się przez dwanaście miesięcy i kiedy na koniec trzeba było zrobić bilans roczny dla sponsora, okazywało się, że muszą w kilka dni wyrobić roczną normę.
    Pod blokiem Hiobowskich falowało morze transparentów.
    Hiobowscy wrócili z przedostatnich w tym roku zakupów (Mama Łukaszka: jest przecież jeszcze Sylwester) i z trudem torowali sobie drogę w tłumie. Już prawie dotarli do drzwi wejściowych, kiedy siostra Łukaszka zaczęła krzyczeć, że nie ma mamy Łukaszka. Nie było rady, musieli się wrócić.
    Mama Łukaszka stała przed jednym z transparentów trzymana przez grupkę dziewcząt w kolorowych włosach.
    - Widziałam już wiele manifestacji i wiele transparentów - wyjąkała mama Łukaszka. - Ale czegoś takiego jeszcze nie.
    Na transparencie widniał napis "Stop taksytucji".
    - Może to błąd ortograficzny - dumała siostra Łukaszka.
    - A jak powinien brzmieć poprawny napis? - zapytał Łukaszek.
    - Nie wiem - zasępiła się siostra.
    - Ma pani prawo nie wiedzieć, bo to skrót - oznajmiła dumnie dziewczyna trzymająca drążek od transparentu. - Chodzi o prostytucję taksówkarską.
    - Chyba nie uważa pani, że każdy taksó... - zaczęła babcia Łukaszka, ale dziewczyna jej przerwała:
    - Nie, nie, ależ nie, oczywiście! Wręcz przeciwnie! To pani, jako klientka taksówkarza go wykorzystuje!
    Babcię zatkało.
    - Przecież on w życiu nie przewiózłby pani swoim samochodem, no i w sumie mu się nie dziwię - dziewczyna zmierzyła babcię spojrzeniem. - Wykorzystuje pani trudną sytuację ekonomiczną tego człowieka, żeby mieć korzyść transportową. Korzyść, której nie będzie pani mieć za darmo, bo nikt pani nie podwiezie. Żałość w czystej postaci.
    Dziadek zdążył babcię odciągnąć zanim zdążyła eksplodować, a tata Łukaszka zapytał dziewczynę:
    - Przepraszam ale czy panie wcześniej nie protestowały w obronie prostytucji?
    - Tak, a skąd pan wie?
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka poszła wyrzucić śmieci i traf chciał, że przy śmietniku spotkała męża dozorczyni pana Sitko. Tak jakoś dyskretnie zajrzała mu przez ramię i ujrzała, że wśród wyrzucanych śmieci przewijają się rybie ości.
    Tak jakoś niedyskretnie zwróciła na to uwagę.
    - Ości się wyrzuca, co?
    - Owszem, ości - odparł pan Sitko. - Jest ryba, to i muszą być ości.
    - Zaraz, moment - zaniepokoiła się mama Łukaszka. - Ale chyba nie kupił pan żywej ryby?
    Pan Siko milczał.
    - Kupiliście żywą rybę?!
    - Proszę pani - westchnął pan Sitko. - Każda ryba z początku jest żywa...
    - Właśnie! - przerwała mu mama Łukaszka i zalała się łzami. - A wyście ją zabili!
    - Przecież rybę nie boli - usprawiedliwiał się pan Sitko.
    - Co pan opowiada! Boli!
    - Ale nie jest człowiekiem - pan Sitko uroczyście podniósł palec.
    Był to cios potężny i mama Łukaszka długo nie mogła dojść do siebie. Wytrząsnęli już oboje śmieci z wiaderek, pan Sitko zdążył jeszcze spalić papierosa, a mama Łukaszka nadal nie mogła znaleźć odpowiedzi. Była na krawędzi paniki. Jak to? Pan Sitko, taki prosty człowiek i nie potrafiła znaleźć odpowiedzi? Och, oczywiście mogła odpowiedzieć, że jest chamem, typowym polskim antysemitą żądnym każdej krwi, nawet rybiej, ale wiedziała, że to nie byłoby to.
    - Tak, ryba nie jest człowiekiem - zaczęła ostrożnie. - Ale człowiekiem jesteśmy my. To jak my traktujemy innych, którzy człowiekami nie są, świadczy o naszym człowieczeństwie. Pan mi tu serwuje piękne słowa, ale wtedy to pewno pan po pijaku tą rybę na żywca tasakiem...
    - A wcale, że nie - odparł gładko pan Sitko. - Zadzwoniłem po karpiowy dream team.
    - Ke? - mama Łukaszka była zaskoczona.
    Pan Sitko pokazał palcem napisy sprajem na sąsiednim bloku "Nigdy nie będziesz filetowała sama" i "Aborcja ryby", Po tym ostatnim był podany telefon. Mamie Łukaszka wydawał się znajomy.
    - A widziałam busa oklejonego fotografiami potraw z ryb z tym numerem, u nas pod blokiem, przed świętami... Zaraz, Chyba mi pan nie powie, że przyjechał do was!
    - A do nas - pan Sitko beztrosko machał wiaderkiem.
    - Zgroza! - mama Łukaszka trzęsła się z oburzenia. - Tyle się zmieniło, że zamiast pana tasakiem machał ktoś inny!
    - Nie było żadnego tasaka. Jest pani zacofana - oświadczył pan Sitko. - To są profesjonaliści. Zrobili to zupełnie inaczej.
    - A jak?
    - Podali rybie tabletkę i spuścili ją w kiblu.
    Mamie Łukaszka wiaderko wypadło z ręki.
    - Tabletka to była nawet prosta sprawa - kontynuował beztrosko pan Sitko. - Ryba w kółko wystawiała pysk nad powierzchnię wody. Włożenie jej tabletki to była żabia prostota.
    - Ale, pan daruje, sam mówił, że rybę spuściliście w ubikacji... Czyli przepadła... Jak wobec tego mogliście ją zjeść i wyrzucać teraz jej ości?
    - Mówiłem pani, że to profesjonaliści - głos pana Sitko zabrzmiał chełpliwie. - Przywieźli własny kibel!
    Mamę Łukaszka zatkało.
    - Tak, tak - kiwał głową pan Sitko. - Mieli ze sobą taki zestaw. Zbiornik na górze, zbiornik na dole, a między tym sedes. Jak zaaplikowali rybie tabletkę i przestała się ruszać, to przełożyli ją do górnego zbiornika i spłukali do dolnego. I już.
    Mama Łukaszka przegrywała do zera ale próbowała jeszcze zdobyć honorowego gola.
    - No ale niech pan tak powie panie Sitko, nie czuł pan wtedy...
    - Proszę pani, pierwsze co ja wtedy zrobiłem to napiłem się kawy. A co ja czułem? Czułem ulgę, olbrzymią ulgę. Razem z małżonką odzyskaliśmy dla siebie miejsce w wannie.
    5
    5 (1)