
Opozycja liczyła, że przesilenie zimowe w 2016 roku będzie pojęciem nie tyle astronomicznym, co politycznym. Sejmowa awantura z posłem Michałem Szczerbą przerodzić miała się w bohaterską obronę demokracji, prowadzoną synchronicznie – na sali sejmowej, okupowanej przez posłów „zjednoczonej opozycji” i na ulicy, gdzie na wezwanie stawić miały się tysiące wzburzonych obywateli. Posłowie PiS, próbujący opuścić teren sejmu oraz dziennikarze TVP Info na własnej skórze poczuć mieli „gniew ludu”, zaś śledzący media społecznościowe w Polsce i za granicą oczekiwany poziom emocji osiągnąć mieli dzięki fałszywym informacjom o użyciu przemocy i gazu przez policję. Obrazem grudnia 2016 miał być leżący na ziemi, rzekomo nieprzytomny demonstrant, wykorzystany później, już po ujawnieniu mistyfikacji, w obrzydliwym spocie Platformy Obywatelskiej. Wojciech Diduszko, mąż publicystki „Krytyki Politycznej”, przez wiele miesięcy dobrze koegzystujący z nowymi władzami były pracownik TVP Kultura, miał stać się kimś w rodzaju Andrzeja Hadacza warszawskiej bohemy. Szczęśliwie oszustwo wyszło na jaw o wiele szybciej, jeszcze tej samej nocy, zanim jeszcze poznaliśmy nazwisko rzekomego poszkodowanego. Pomyślmy jednak, co wydarzyłoby się, gdyby przypadkowy świadek wydarzeń nie nagrał filmiku, w którym Diduszko kładzie się na ziemi, a po kilku minutach, jak gdyby nigdy nic, wstaje i odchodzi z miejsca swojej martyrologii?
Szybko okazało się też, że pośród uczestników spontanicznego protestu internauci rozpoznają rozmaitych lokalnych działaczy partyjnych i ich asystentów. Paliwa nie wystarczyło na długo, permanentna pikieta pod sejmem ogranicza się do kilku osób, stając się równie smutnym klonem swojej poprzedniczki, smętnie stojącej naprzeciwko siedziby Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Krótkie zrywy w wigilię i sylwestra pokazują raczej alienację, niż społeczne poparcie – ot, marginalna grupka, która zbiera się, nie za bardzo wiadomo w jakiej sprawie, by pomarznąć, pokrzyczeć i pośpiewać swój niezamierzenie karykaturalny „Czarny Walc” (hymn KOD, wykonywany przez tzw. KOD-Orkiestrę, a napisany przez Konrada Maternę, artystę i performera, znanego głównie z pamiętnego występu z modelem Caracala przyczepionym do głowy) wtedy, gdy większość Polaków chce spędzać czas z rodziną, lub przyjaciółmi. Instrumentalne potraktowanie religijnego charakteru pierwszej z tych okazji zobaczyć mogliśmy trochę później, gdy w sieci pojawił się zapis obraźliwych, zajmujących się atakowaniem PiS i przypisywaniem polskim władzom rasizmu tzw. „jasełek KOD”.
Słabnący protest przed sejmem i coraz bardziej kompromitujące zapisy wydarzeń w samym sejmie, pośród których, oprócz infantylnych zdjęć i filmików, ze śpiewającą posłanką Muchą na czele, wyróżniły się obrazki posłów plądrujących rzeczy nieobecnych na sali kolegów z Prawa i Sprawiedliwości, przeglądanie cudzych notatek, wreszcie nagranie pustej sali w czasie, gdy powinien trwać dyżur posłów, nie wyczerpały listy zmartwień opozycji. Coraz więcej wskazuje na to, że rosnącej grupie posłów brak jest wiary w sensowność tej formy działania, którą, o czym zdaje się już zapomniano, wymusiła na Grzegorzu Schetynie radykalna, młoda gwardia PO. Której zresztą, jak widzimy po odmowie udziału w rozmowach opozycji z PiS w sprawie rozwiązania problemu budżetu, stał się zakładnikiem już na dobre. Trudno jednak, by samych posłów, czy tym bardziej marznącym pod sejmem, nie dopadało zwątpienie, gdy okazało się, że zaraz po wygłoszeniu mocnych słów o tym, że nie jest to dobra pora, by wyjeżdżać na narty, Ryszard Petru udał się w prywatną podróż z jedną ze swoich posłanek. Pozostawiając na boku kwestię małżeńskich relacji żonatego lidera Nowoczesnej i zamężnej posłanki tej partii, nie można zauważyć rażącej nielojalności wobec partyjnych kolegów i koleżanek, nie tej z żartu o zawiedzionej miłości innych „aniołków Petru”, a namówieniu ich, wraz z garstką sympatyków, na dziwaczny protest i udanie się w podróż życia przy akompaniamencie poważnych deklaracji. Gdy kilka dni później Ryszard Petru w jednym liście do wyborców przeprasza, za „niezręczność” sytuacji, w jakiej się znalazł, równocześnie apeluje zaś o jeszcze silniejsze wsparcie i zaangażowanie, jest, delikatnie mówiąc, skrajnie niewiarygodny.
Na co liczył szef Nowoczesnej, trudno jednoznacznie stwierdzić. Jako mistrz gaf już wcześniej nie był traktowany zbyt poważnie, teraz jednak stracił bardzo wiele w wewnętrznym starciu z Platformą, która ma okazję odegrać się za niedawne przyjęcie przez Petru roli lidera całej opozycji. Lekkomyślność, nielojalność i beztroska Ryszarda Petru okazuje się jednak nie być wcale największym zmartwieniem obozu kontynuacji. Ujawniona wkrótce po powrocie dawnego asystenta Balcerowicza do Warszawy informacja o rozliczeniach Mateusza Kijowskiego – informatyka, z Komitetem Obrony Demokracji Kijowskiego – polityka, to sprawa o wiele poważniejsza.
Pozostawmy na boku kwestie polityczne i estetyczne, dotyczące tego pospolitego ruszenia obrońców III RP. Co najmniej od czasu odejścia z KOD Andrzeja Miszka było oczywiste, że de facto autorytarna struktura, tworzona przez Kijowskiego, znajduje się w stanie wewnętrznego wrzenia i, pomimo centralnego zarządzania przez jego człowieka, nie panuje nad przekazem. Pokazywał to sam Kijowski, któremu zdarzały się, czasem na przestrzeni jednego miesiąca, polityczne wolty zarówno w kierunku komunistów (słowa o stanie wojennym), jak… nacjonalistów (gra wizerunkiem Dmowskiego w okolicy 11 listopada), lecz przede wszystkim lokalni działacze, narzekający na brak demokracji w ugrupowaniu, mającym demokrację na sztandarach. Niektórzy krytykowali zwyczaje w KOD od dawna, znajdując chętne audytorium zwłaszcza wśród swoich przeciwników ideowych. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że tama puściła. Kijowskiego krytykują osoby z regionów, które chętnie wrzucają kolejne, na razie zrozumiałe tylko dla zainteresowanych słowa-klucze, które zwiastują kolejne niespodzianki. Pojawiają się informacje o niejasnej roli jego żony, która, za pieniądze KOD, towarzyszyła mu w Ameryce, zaś we Francji podejmowana była, wg francuskiego aktywisty, jak „Cesarzowa”. Są wreszcie osoby, które za darmo wykonały pracę, za która zapłacono Kijowskiemu i ci, którym sam Kijowski odmówił pomocy, motywując to fatalna kondycja finansowa i potrzeba poświęceń. Pamiętajmy też, fucha lidera może być szczególnie irytująca dla pracujących na własny rachunek i świadczących podobne usługi osób, w teorii stanowiących jedna z grup odniesienia KOD. Z drugiej strony w samym KOD istnieje również mentalność sekciarska, wiernopoddańcza, która każe przyjąć sytuacje do wiadomości, zaś Kijowskiego, mimo oczywistych faktów, uznać za ofiarę propagandowej nagonki. „Kijowski, nie ściemniaj proszę” – pisze na twisterze Radomir Szumełda, wiceprzewodniczący Zarządu regionalnego KOD. „pamiętaj, że Brutus nie został cesarzem” – przywołuje go do porządku jeden z rozmówców. Nie wiemy jeszcze, która z grup zdobędzie przewagę, jednak w mediach, nie tylko społecznościowych trwa już casting na nowego lidera. Jeśli będzie to Władysław Frasyniuk, którego nazwisko pada w ostatnich godzinach najczęściej, nie należy spodziewać się żadnego przełomu, zwłaszcza, mając w pamięci los politycznych inicjatyw, w które angażował się wcześniej.
W parlamencie rozstrzyga się właśnie kwestia kompromisu pomiędzy PiS a partiami opozycyjnymi (poza PO). Platforma, która z dnia na dzień staje się siłą najbardziej radykalną bardziej, niż o naprawę sytuacji w kraju zabiega o swój wizerunek w niemieckich mediach, które zdają się być najwierniejszym i najbardziej cierpliwym sojusznikiem opozycji. Zamiast z marszałkiem senatu, politycy PO spotykają się z przedstawicielami mniejszości niemieckiej, czym pogłębiają wizerunek partii oderwanej od polskiej rzeczywistości, nie tylko parlamentarnej. Niezależnie od tego, jak rozwinie się sytuacja, można uznać, że tak słaba opozycja nie była od zeszłorocznych wyborów. Kondycji tej nie zawdzięcza rządzącym ani sprzyjającej jej części mediów, a tylko i wyłącznie sobie. Być może Nowoczesna wyjdzie z kryzysu obronną ręką, trwałe osłabienie lub wręcz rozpad KOD wydaje się jednak przesądzony.
Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Szybko okazało się też, że pośród uczestników spontanicznego protestu internauci rozpoznają rozmaitych lokalnych działaczy partyjnych i ich asystentów. Paliwa nie wystarczyło na długo, permanentna pikieta pod sejmem ogranicza się do kilku osób, stając się równie smutnym klonem swojej poprzedniczki, smętnie stojącej naprzeciwko siedziby Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Krótkie zrywy w wigilię i sylwestra pokazują raczej alienację, niż społeczne poparcie – ot, marginalna grupka, która zbiera się, nie za bardzo wiadomo w jakiej sprawie, by pomarznąć, pokrzyczeć i pośpiewać swój niezamierzenie karykaturalny „Czarny Walc” (hymn KOD, wykonywany przez tzw. KOD-Orkiestrę, a napisany przez Konrada Maternę, artystę i performera, znanego głównie z pamiętnego występu z modelem Caracala przyczepionym do głowy) wtedy, gdy większość Polaków chce spędzać czas z rodziną, lub przyjaciółmi. Instrumentalne potraktowanie religijnego charakteru pierwszej z tych okazji zobaczyć mogliśmy trochę później, gdy w sieci pojawił się zapis obraźliwych, zajmujących się atakowaniem PiS i przypisywaniem polskim władzom rasizmu tzw. „jasełek KOD”.
Słabnący protest przed sejmem i coraz bardziej kompromitujące zapisy wydarzeń w samym sejmie, pośród których, oprócz infantylnych zdjęć i filmików, ze śpiewającą posłanką Muchą na czele, wyróżniły się obrazki posłów plądrujących rzeczy nieobecnych na sali kolegów z Prawa i Sprawiedliwości, przeglądanie cudzych notatek, wreszcie nagranie pustej sali w czasie, gdy powinien trwać dyżur posłów, nie wyczerpały listy zmartwień opozycji. Coraz więcej wskazuje na to, że rosnącej grupie posłów brak jest wiary w sensowność tej formy działania, którą, o czym zdaje się już zapomniano, wymusiła na Grzegorzu Schetynie radykalna, młoda gwardia PO. Której zresztą, jak widzimy po odmowie udziału w rozmowach opozycji z PiS w sprawie rozwiązania problemu budżetu, stał się zakładnikiem już na dobre. Trudno jednak, by samych posłów, czy tym bardziej marznącym pod sejmem, nie dopadało zwątpienie, gdy okazało się, że zaraz po wygłoszeniu mocnych słów o tym, że nie jest to dobra pora, by wyjeżdżać na narty, Ryszard Petru udał się w prywatną podróż z jedną ze swoich posłanek. Pozostawiając na boku kwestię małżeńskich relacji żonatego lidera Nowoczesnej i zamężnej posłanki tej partii, nie można zauważyć rażącej nielojalności wobec partyjnych kolegów i koleżanek, nie tej z żartu o zawiedzionej miłości innych „aniołków Petru”, a namówieniu ich, wraz z garstką sympatyków, na dziwaczny protest i udanie się w podróż życia przy akompaniamencie poważnych deklaracji. Gdy kilka dni później Ryszard Petru w jednym liście do wyborców przeprasza, za „niezręczność” sytuacji, w jakiej się znalazł, równocześnie apeluje zaś o jeszcze silniejsze wsparcie i zaangażowanie, jest, delikatnie mówiąc, skrajnie niewiarygodny.
Na co liczył szef Nowoczesnej, trudno jednoznacznie stwierdzić. Jako mistrz gaf już wcześniej nie był traktowany zbyt poważnie, teraz jednak stracił bardzo wiele w wewnętrznym starciu z Platformą, która ma okazję odegrać się za niedawne przyjęcie przez Petru roli lidera całej opozycji. Lekkomyślność, nielojalność i beztroska Ryszarda Petru okazuje się jednak nie być wcale największym zmartwieniem obozu kontynuacji. Ujawniona wkrótce po powrocie dawnego asystenta Balcerowicza do Warszawy informacja o rozliczeniach Mateusza Kijowskiego – informatyka, z Komitetem Obrony Demokracji Kijowskiego – polityka, to sprawa o wiele poważniejsza.
Pozostawmy na boku kwestie polityczne i estetyczne, dotyczące tego pospolitego ruszenia obrońców III RP. Co najmniej od czasu odejścia z KOD Andrzeja Miszka było oczywiste, że de facto autorytarna struktura, tworzona przez Kijowskiego, znajduje się w stanie wewnętrznego wrzenia i, pomimo centralnego zarządzania przez jego człowieka, nie panuje nad przekazem. Pokazywał to sam Kijowski, któremu zdarzały się, czasem na przestrzeni jednego miesiąca, polityczne wolty zarówno w kierunku komunistów (słowa o stanie wojennym), jak… nacjonalistów (gra wizerunkiem Dmowskiego w okolicy 11 listopada), lecz przede wszystkim lokalni działacze, narzekający na brak demokracji w ugrupowaniu, mającym demokrację na sztandarach. Niektórzy krytykowali zwyczaje w KOD od dawna, znajdując chętne audytorium zwłaszcza wśród swoich przeciwników ideowych. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że tama puściła. Kijowskiego krytykują osoby z regionów, które chętnie wrzucają kolejne, na razie zrozumiałe tylko dla zainteresowanych słowa-klucze, które zwiastują kolejne niespodzianki. Pojawiają się informacje o niejasnej roli jego żony, która, za pieniądze KOD, towarzyszyła mu w Ameryce, zaś we Francji podejmowana była, wg francuskiego aktywisty, jak „Cesarzowa”. Są wreszcie osoby, które za darmo wykonały pracę, za która zapłacono Kijowskiemu i ci, którym sam Kijowski odmówił pomocy, motywując to fatalna kondycja finansowa i potrzeba poświęceń. Pamiętajmy też, fucha lidera może być szczególnie irytująca dla pracujących na własny rachunek i świadczących podobne usługi osób, w teorii stanowiących jedna z grup odniesienia KOD. Z drugiej strony w samym KOD istnieje również mentalność sekciarska, wiernopoddańcza, która każe przyjąć sytuacje do wiadomości, zaś Kijowskiego, mimo oczywistych faktów, uznać za ofiarę propagandowej nagonki. „Kijowski, nie ściemniaj proszę” – pisze na twisterze Radomir Szumełda, wiceprzewodniczący Zarządu regionalnego KOD. „pamiętaj, że Brutus nie został cesarzem” – przywołuje go do porządku jeden z rozmówców. Nie wiemy jeszcze, która z grup zdobędzie przewagę, jednak w mediach, nie tylko społecznościowych trwa już casting na nowego lidera. Jeśli będzie to Władysław Frasyniuk, którego nazwisko pada w ostatnich godzinach najczęściej, nie należy spodziewać się żadnego przełomu, zwłaszcza, mając w pamięci los politycznych inicjatyw, w które angażował się wcześniej.
W parlamencie rozstrzyga się właśnie kwestia kompromisu pomiędzy PiS a partiami opozycyjnymi (poza PO). Platforma, która z dnia na dzień staje się siłą najbardziej radykalną bardziej, niż o naprawę sytuacji w kraju zabiega o swój wizerunek w niemieckich mediach, które zdają się być najwierniejszym i najbardziej cierpliwym sojusznikiem opozycji. Zamiast z marszałkiem senatu, politycy PO spotykają się z przedstawicielami mniejszości niemieckiej, czym pogłębiają wizerunek partii oderwanej od polskiej rzeczywistości, nie tylko parlamentarnej. Niezależnie od tego, jak rozwinie się sytuacja, można uznać, że tak słaba opozycja nie była od zeszłorocznych wyborów. Kondycji tej nie zawdzięcza rządzącym ani sprzyjającej jej części mediów, a tylko i wyłącznie sobie. Być może Nowoczesna wyjdzie z kryzysu obronną ręką, trwałe osłabienie lub wręcz rozpad KOD wydaje się jednak przesądzony.
Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(2)