Najprostszy podział

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Czy Komisji Europejskiej chodzi jedynie o zagwarantowanie nam praw obywatelskich, do czego niezbędny okazuje się Trybunał Konstytucyjny w jedynie słusznym składzie, wyznaczonym przez partię, która w wyborach straciła władzę, czy o zmianę rządu, wybranego w tych samych wyborach? Że chodzi o to drugie, wyraźnie pokazuje sekwencja wydarzeń.

W środę, 11 maja, ministrowie rządu Beaty Szydło przedstawili audyt. Niezależnie od oczywistych głosów krytyki ze strony opozycji i części publicystów, dzięki wystąpieniom ministrów – poprzedzonych mocnym wystąpieniem premier Beaty Szydło – dowiedzieliśmy się wiele o rządach koalicji PO i PSL. Nawet dla bardziej zorientowanych obserwatorów zaskoczeniem była skala i bezczelność nadużyć. Osoby, polityką interesujące się mniej głęboko o wielu sprawach usłyszeć tego dnia mogły po raz pierwszy. „Platforma i PSL nie rządziły państwem - to było trwanie i czerpanie z władzy profitów. Od czasu do czasu, żeby przykryć tę flautę, na którą sprowadziliście Polskę, wymyślaliście świecidełka jak walka z dopalaczami, <<zielona wyspa>>, czy Polskie Inwestycje Rozwojowe - błyskotki medialne, które nic ze sobą nie niosły oprócz pudrowania rzeczywistości” – mówiła w sejmie Szydło. Kolejni ministrowie ujawniali fakty, w fatalnym świetle stawiające poprzednie rządy. Najważniejsze były wystąpienia Dawida Jackiewicza, opowiadające o nadużyciach w spółkach Skarbu Państwa, których symbolem stał się „złoty mercedes” dla jednego z prezesów; Mariusza Kamińskiego, który ujawnił kompletny brak zainteresowania służb katastrofą z 10 kwietnia przy jednoczesnej silnej inwigilacji opozycji,  w tym obrońców krzyża, w środowisko których wprowadzono nawet agenta, wreszcie, co jeszcze bardziej oburza, ks. Stanisława Małkowskiego, przyjaciela bł. ks. Jerzego Popiełuszki; Antoniego Macierewicza, który przedstawił dramatyczny stan polskiej obronności, na którym jednak wiele osób robiło wspaniałe interesy.

Kolejne fakty, kolejne nazwiska, kolejne zawiadomienia do prokuratury – to wszystko nie mogło pozostawić opozycji obojętną. Na sali sejmowej wygłoszono mowy, z których za najbardziej symboliczne uznać należy słowa Ewy Kopacz. Była premier sprawiała wrażenie, jakby nie tyle broniła swojego rządu i rządów Donalda Tuska, co wygłaszała agresywne przemówienie na konwencji wyborczej. Przenieśliśmy się w czasie do pierwszych dni października 2015 roku – usłyszałem o znakomitych rządach Platformy Obywatelskiej, zagrożeniach, jakie idą za rządami PiS, nie zabrało też wątków, które miały pogrążyć PiS w dwóch kampaniach wyborczych. Choć nic takiego się nie wydarzyło, Ewa Kopacz wróciła do SKOK-ów, pojawił się też pomysł komisji śledczej w tej sprawie, co ma najwyraźniej rozmyć w oczach opinii publicznej aferę Amber Gold. W wielu wypowiedziach pojawił się też zarzut, że audyt przykryć ma potężny sukces marszu KOD. W głoszeniu tych rewelacji nie przeszkodził ani rozsądek, ani wielokrotnie zweryfikowana liczba demonstrantów, których ostatecznie nawet „Gazeta Wyborcza” doliczyła się o prawie 200 tys. mniej, niż warszawski Ratusz.

Najciekawsze rozmowy toczyły się zapewne poza zasięgiem kamer i mikrofonów, przynajmniej tych, o których istnieniu wiedzieli ich uczestnicy. Z debaty publicznej, również tej na szczeblu międzynarodowym nie zniknął jednak Trybunał Konstytucyjny. 17 maja spotkanie w tej sprawie zorganizowało Prawo i Sprawiedliwość, w środę miały odbyć się konkurencyjne rozmowy, organizowane przez opozycję. Pierwsze, i jak się okazało jedyne spotkanie, zostało zbojkotowane przez PO i Nowoczesną, a także Kukiza, którego przedstawiciele postawili warunek obecności kamer, który nie został spełniony. Choć postulat ten da się wpisać w wizerunkowe założenia Kukiz’15, trudno dziwić się niezgodzie PiS na taki sposób prowadzenia rozmów. Przypomnijmy, że w 2007 roku Platforma, która nie planowała  zawarcia koalicji z PiS, domagała się medialnej transmisji rozmów. Gdy dwa lata później uzgadniano szczegóły koalicji z PSL, Donaldowi Tuskowi kamery nie potrzebne. Na spotkaniu niespodziewanie pojawili się natomiast ludowcy, którzy na kilka dni przeszli na łagodniejszą retorykę wobec rządu i podjęli próbę uwiarygodnienia się jako konstruktywna, opozycja, różna od „opozycji totalnej”, od której zresztą PSL od początku kadencji kilka razy się odcięło. Czy ma to coś wspólnego z audytem, możemy się tylko domyślać. Podczas rozmów rząd zadeklarował gotowość do daleko idących ustępstw. Ciekawe, zwłaszcza w kontekście późniejszych wydarzeń jest to, ze nie zostały one w żaden sposób podchwycone przez opozycję. Nie zauważyli ich również dziennikarze, którzy kilka dni później zaczęli zastanawiać się, czy ostra retoryka PiS nie służy przygotowaniu wyborców do ustępstw.

18 maja nadeszła informacja o ultimatum Komisji Europejskiej. KE zażądała podjęcie działań, zmierzających do przerwania kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego, dając Polsce czas do wtorku. Równocześnie zagrożono przyjęciem stanowiska na temat stanu praworządności w naszym kraju. Wbrew logice, lecz zgodnie z założeniem złej woli partii opozycyjnych, informacja ta spowodowała przełożenie spotkania na kolejny wtorek. Powtórzmy: spotkanie, mające w teorii służyć rozwiązaniu sporu, przez organizującą je stronę zostało przełożone na dzień po upływie ultimatum, co więcej biorąc je za uzasadnienie takiej decyzji. W mało zręcznej sytuacji postawiło to Ruch Kukiza, który zdążył ogłosić już swój udział w środowych rozmowach. Posłowie Kukiza uniknęli jednak rozważań na ten temat, ogłaszając powstanie stowarzyszenia Nowoczesna Endecja.

W piątek Beata Szydło, przedstawiając w sejmie informację na temat działań Komisji Europejskiej wygłosiła kolejne, być może najostrzejsze z dotychczasowych wystąpień, potwierdzając równocześnie, że jest silnym, politycznym liderem. Szydło zarzuciła opozycji grę suwerennością Polski. Koresponduje to z informacjami, przekazywanymi przez Witolda Waszczykowskiego, według których dzień przed ogłoszeniem ultimatum dla polskich władz, przedstawiciel Komisji Europejskiej, Franz Timmermans z Beatą Szydło rozmawiał w zupełnie innym duchu i nie zapowiadał podejmowania kolejnych kroków w polskich sprawach. Czy Timmermas okłamał polski rząd? Czy opozycja, zrozumiawszy, że PiS planuje kroki prawne, związane z rozliczeniami poprzedniej ekipy, uznała, ze trzeba w jeszcze większym, niż dotąd, wymiarze, poprosić o pomoc instytucje międzynarodowe? O tym, że urzędnicy z Brukseli przyznają sobie mandat do wpływania na decyzje wyborcze społeczeństw i ich korygowania, świadczy histeria, rozpętana wokół wyborów w Austrii.

Wystąpienie Beaty Szydło, według niektórych głosów za mocne, było całkowicie uzasadnione. Działania opozycji nakreślają bowiem wyraźny, najprostszy z możliwych podział MY i ONI, zbudowany wokół kwestii suwerenności Polski jako członka Unii Europejskiej. Nierówne traktowanie poszczególnych krajów i próby odgórnego sterowania (podejmowane skutecznie również wobec państw „starej Unii”, jak Grecja, a nawet Włochy, a bezskuteczne jak dotąd w przypadku Węgier i, miejmy nadzieję, Polski) u jednych budzą niechęć, u innych nadzieję na powrót do władzy, utraconej w wyniku standardowych demokratycznych procedur. Zachowanie polityków PO, PSL i Nowoczesnej podczas piątkowej debaty było najlepszą ilustracją i uzasadnieniem słów, które padły w wystąpieniu premier. Posłanka Agnieszka Pomaska, która na sejmowej mównicy podarła uchwałę na temat suwerenności Polski staje się symbolem pogardy tego środowiska dla wartości, które powinny być spoiwem całej klasy politycznej. To wystąpienie będzie PO kosztować dużo, PiS zaś uzyskał idealny materiał, gotowy spot wyborczy. KE wraz z opozycją dają partii Jarosława Kaczyńskiego paliwo na kolejne tygodnie.

Tworzący się podział służy wyłącznie PiS. Opozycji pozostaje odwoływanie się do UE, która straciła w związku z kryzysem migracyjnym całą swą atrakcyjność, coraz częściej jawiąc się jako urzędnicza, autorytarna tyrania, nie mająca do zaoferowania już nic poza kwotami imigrantów, karami finansowymi i narzucaniem państwom członkowskim własnej polityki. Siły, odwołujące się do retoryki patriotycznej jak Kukiz ’15 czy Ruch Narodowy, nie będą mogły stanąć w tej sprawie przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, co wzmocni ich działanie w kontrze do pozostałych sił opozycji.  Ryszard Petru, wzywający w takiej sytuacji do wcześniejszych wyborów, popełnia być może największą ze wszystkich swoich gaf.

Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
4
4 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>