
Tydzień temu pisałem o powstaniu Komitetu Obrony Demokracji. Samo zawiązanie się tego na wpół wirtualnego ciała nie powstrzymało jednak Prawa i Sprawiedliwości. We wtorek późnym wieczorem doszło do kolejnego zamachu na demokrację i kolejnego aktu zawłaszczania państwa, jeśli oczywiście trzymać będziemy się nomenklatury proponowanej przez nielicznych, lecz nadrabiających zatroskaniem aktywistów. Opisując zdarzenia językiem bliższym prawdy i bardziej zdroworozsądkowym musielibyśmy mówić o naprawianiu szkód poczynionych przez posłów Platformy wobec i tak już mocno zmurszałego fragmentu ustroju naszego państwa. Jak bardzo patologiczna jest to sytuacja, pokazała „Nocna zmiana 2015”, czyli krótki film (poznaliśmy go dzięki Dominikowi Tarczyńskiemu), w którym widać konsultacje, jakie w trakcie przerwy szef rzekomo apolitycznego organu, jakim jest Trybunał Konstytucyjny, prowadził z gromadką posłów. W tym samym czasie inni posłowie, nie bacząc na chłód, stanęli pod sejmem, występując w roli spontanicznego społecznego protestu.
Żeby jednak postać na dworze, trzeba opuścić salę obrad. Po kilku wystąpieniach, które duchem, językiem i sposobem artykulacji przypominały lata 60-te ubiegłego wieku, jakkolwiek zarazem pełne były nagłego antykomunizmu, posłowie Platformy opuścili swoje miejsca. Jakiś czas postali na schodach, po czym skupili się na rozmowach z dziennikarzami. Tymczasem na sali plenarnej i na placu boju pozostali posłowie i posłanki Niezależnej, którzy przyjęli na siebie rolę jedynej obdarzonej językiem opozycji. Sondaże w Polsce mówią nam wiele rzeczy, nie mówią tylko, jaki będzie wynik wyborów. Ostatni sondaż Estymatora pokazuje, że o ile zwolennikom prawicy podoba się najwyraźniej to, jak Prawo i Sprawiedliwość traktuje same fundamenty Trzeciej Rzeczypospolitej, o tyle stronnicy obozu kontynuacji niezbyt cenią sobie nieskuteczną histeryczność działań PO. Dlatego PiS zdobywa coraz większe poparcie, które powinno prowadzić polityków tej partii nie tyle do entuzjazmu i zbytniej pewności siebie, co świadomości, że większość wyborców docenia ich próby naprawienia państwa. Czeka również na spełnienie obietnic ekonomicznych, które dotyczą spraw o wiele bliższych, niż abstrakcyjne trybunały. Ta prosta prawda budzi zresztą wzburzenie nakręcających się w pogardzie elit, streszczające się w słowach, że ludzie znów „wybrali michę” zamiast wolności, jaką ponoć zapewniała im Polska Platformy. O tym, że wolność w świecie narastającego wyzysku, nierówności społecznych i upadku infrastruktury jest rzeczą dość dyskusyjną, postkolonialne elity pamiętać nie chcą. To, że dotychczasowa stabilizacja życiowa dla wielu grup społecznych była jedynie propagandą medialną, umyka im również. Wolność również była dotąd dobrem reglamentowanym i o ile niewątpliwie korzystał z niej zaprzyjaźniony z władzą biznesmen, czy samorządowy kacyk, o tyle niekoniecznie przeciętny wyborca, rozpaczliwie próbujący dogonić lansowany przez media obraz życia w bogacącej się Polsce cudu gospodarczego. Dlatego też, wbrew głosom medialnych autorytetów, społeczeństwo niespecjalnie miało czego na oczekiwane wsparcie zamieniać. Dopóki nie dotrze to do dzisiejszej opozycji, będzie ona skazana na narastającą marginalizację.
Nie przeceniałbym faktu, że w sondażu, przeprowadzanym na prawie cztery lata przed kolejnymi wyborami, Platforma Obywatelska spada na trzecie miejsce i daje się wyprzedzić kanibalizującej ją Nowoczesnej.pl. Słaba kondycja PO pokazuje jednak, że jej dotychczasowi wyborcy nie rozumieją przyjętej w ostatnim czasie taktyki, polegającej na wznoszeniu głośnych haseł tuż przed nieskoordynowaną ucieczką. Platforma, która krzyczy, mało gwarancji daje – można sparafrazować stare przysłowie. Obecność posłów tej partii na sali nie zmieniłaby wyników głosowania, gorzej jednak wyglądają puste ławy i proporcje 270 do 40, niż 270 do 170. Wybrano pokaz własnej bezsilności. Mikroprotesty pod sejmem i mocne słowa w mediach, wreszcie czytanie konstytucji w kawiarniach Agory pokazują dalsze stawianie na mobilizację malej grupy wyborców i czytelników, bez nadziei i pomysłu na porwanie tłumów. Chociaż Komitet Obrony Demokracji odcina się od spotkań pod sejmem, jest z nimi kojarzony nie mniej, niż Platforma, której działacze trzymają smętne tabliczki i wierzą, że są tłumem. Tłumem, który z sobie tylko znanych powodów, postanowił pozostać w domach. Nowoczesna postanowiła zostać w sejmie i trochę agresywnymi, a trochę nieporadnymi wystąpieniami swoich początkujących posłów zdobyła serca części tego elektoratu, który od początku miała przejąć, czyli rozczarowanych wyborców PO, przywiązanych do idei III RP. Ponieważ jednak ogólnie kurczy się popyt na partie tego typu, nie wróżę Ryszardowi Petru powtórzenia sukcesów Donalda Tuska sprzed kilku lat. Po dokonaniach tego ostatniego nie znajdzie się już chyba nawet żadne stanowisko w Brukseli, zresztą, co miało być za awans byłego premiera kupione, już kupione zostało, o czym napisała ostatnio jedna z niemieckich gazet.
Dziś gazety za naszą zachodnią granicą martwią się, że nowy rząd nie będzie już tak przychylny. Każdy głos, wyrażający emocje miłe uchu „Gazety Wyborczej” natychmiast przekazywany jest czytelnikom, choćby nawet pojawił się w ratuszu niewielkiej miejscowości lub lokalnym, trzeciorzędnym dzienniku. Niemcy, których polityka wobec uchodźców codziennie wykazuje swoje bankructwo, zaś solidarność unijna kończy się tam, gdzie zaczynają się rury prowadzące do Rosji, mają coraz słabszy dar przekonywania. Podobnie zresztą, jak cała Unia Europejska. Unia, w której coraz bardziej zachwiane są proporcje pomiędzy kijami i marchewkami, również straci w dużym stopniu swój autorytet w naszych sprawach wewnętrznych. Zagraniczni sojusznicy środowisk dążących do zablokowania zmian w Polsce, w wyniku wielu czynników geopolitycznych, ekonomicznych i demograficznych są dziś o wiele słabsi, niż w czasach poprzednich rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jedynie w świecie równoległym naszego medialnego mainstreamu słowa niemieckiego burmistrza miasta liczącego 35 tysięcy mieszkańców są ważniejsze, niż wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Chinach.
W czasie rozpętywania histerii ten ostatni temat został prawie całkowicie schowany przed czytelnikami. Podróż, którą można odbierać jako zapowiedź zmiany polskiej polityki zagranicznej na wielowektorową, sprowadzono do kilku anegdot i kilkunastosekundowych migawek. Dla o wiele potężniejszych Chin zdaje się być ona o wiele ważniejszym wydarzeniem, niż dla zorientowanych na Niemcy, a czasem po prostu niemieckich mediów znad Wisły. Nasze media są tak bardzo zdeterminowane w chronieniu odbiorców przed zmieniającą się szybko rzeczywistością, że aż gotowe były poświecić popieranych przez siebie polityków. Ci, uwierzywszy we własną i zaprzyjaźnioną propagandę, oderwali się od spraw, emocji i obaw zwykłych Polaków, a w konsekwencji stracili społeczny mandat i dużą, choć wciąż nie całą, władzę. Dziś „zaprzyjaźnione media” i „zaprzyjaźnieni politycy” zdają się tkwić w świecie z roku 2007, w apogeum czasów świętego oburzenia, jednolitego frontu mediów i wojen o Gombrowicza. Dookoła, niekiedy w bardzo krótkim czasie, zmieniło się wszystko: sytuacja międzynarodowa, struktura na rynku mediów, wreszcie nastroje i potrzeby społeczne. Nie widząc tego dzisiejsi „obrońcy demokracji” skazują się na smutny, lecz zasłużony los największych przegranych swojej autorskiej transformacji ustrojowej.
Tekst ukazał się w środowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Żeby jednak postać na dworze, trzeba opuścić salę obrad. Po kilku wystąpieniach, które duchem, językiem i sposobem artykulacji przypominały lata 60-te ubiegłego wieku, jakkolwiek zarazem pełne były nagłego antykomunizmu, posłowie Platformy opuścili swoje miejsca. Jakiś czas postali na schodach, po czym skupili się na rozmowach z dziennikarzami. Tymczasem na sali plenarnej i na placu boju pozostali posłowie i posłanki Niezależnej, którzy przyjęli na siebie rolę jedynej obdarzonej językiem opozycji. Sondaże w Polsce mówią nam wiele rzeczy, nie mówią tylko, jaki będzie wynik wyborów. Ostatni sondaż Estymatora pokazuje, że o ile zwolennikom prawicy podoba się najwyraźniej to, jak Prawo i Sprawiedliwość traktuje same fundamenty Trzeciej Rzeczypospolitej, o tyle stronnicy obozu kontynuacji niezbyt cenią sobie nieskuteczną histeryczność działań PO. Dlatego PiS zdobywa coraz większe poparcie, które powinno prowadzić polityków tej partii nie tyle do entuzjazmu i zbytniej pewności siebie, co świadomości, że większość wyborców docenia ich próby naprawienia państwa. Czeka również na spełnienie obietnic ekonomicznych, które dotyczą spraw o wiele bliższych, niż abstrakcyjne trybunały. Ta prosta prawda budzi zresztą wzburzenie nakręcających się w pogardzie elit, streszczające się w słowach, że ludzie znów „wybrali michę” zamiast wolności, jaką ponoć zapewniała im Polska Platformy. O tym, że wolność w świecie narastającego wyzysku, nierówności społecznych i upadku infrastruktury jest rzeczą dość dyskusyjną, postkolonialne elity pamiętać nie chcą. To, że dotychczasowa stabilizacja życiowa dla wielu grup społecznych była jedynie propagandą medialną, umyka im również. Wolność również była dotąd dobrem reglamentowanym i o ile niewątpliwie korzystał z niej zaprzyjaźniony z władzą biznesmen, czy samorządowy kacyk, o tyle niekoniecznie przeciętny wyborca, rozpaczliwie próbujący dogonić lansowany przez media obraz życia w bogacącej się Polsce cudu gospodarczego. Dlatego też, wbrew głosom medialnych autorytetów, społeczeństwo niespecjalnie miało czego na oczekiwane wsparcie zamieniać. Dopóki nie dotrze to do dzisiejszej opozycji, będzie ona skazana na narastającą marginalizację.
Nie przeceniałbym faktu, że w sondażu, przeprowadzanym na prawie cztery lata przed kolejnymi wyborami, Platforma Obywatelska spada na trzecie miejsce i daje się wyprzedzić kanibalizującej ją Nowoczesnej.pl. Słaba kondycja PO pokazuje jednak, że jej dotychczasowi wyborcy nie rozumieją przyjętej w ostatnim czasie taktyki, polegającej na wznoszeniu głośnych haseł tuż przed nieskoordynowaną ucieczką. Platforma, która krzyczy, mało gwarancji daje – można sparafrazować stare przysłowie. Obecność posłów tej partii na sali nie zmieniłaby wyników głosowania, gorzej jednak wyglądają puste ławy i proporcje 270 do 40, niż 270 do 170. Wybrano pokaz własnej bezsilności. Mikroprotesty pod sejmem i mocne słowa w mediach, wreszcie czytanie konstytucji w kawiarniach Agory pokazują dalsze stawianie na mobilizację malej grupy wyborców i czytelników, bez nadziei i pomysłu na porwanie tłumów. Chociaż Komitet Obrony Demokracji odcina się od spotkań pod sejmem, jest z nimi kojarzony nie mniej, niż Platforma, której działacze trzymają smętne tabliczki i wierzą, że są tłumem. Tłumem, który z sobie tylko znanych powodów, postanowił pozostać w domach. Nowoczesna postanowiła zostać w sejmie i trochę agresywnymi, a trochę nieporadnymi wystąpieniami swoich początkujących posłów zdobyła serca części tego elektoratu, który od początku miała przejąć, czyli rozczarowanych wyborców PO, przywiązanych do idei III RP. Ponieważ jednak ogólnie kurczy się popyt na partie tego typu, nie wróżę Ryszardowi Petru powtórzenia sukcesów Donalda Tuska sprzed kilku lat. Po dokonaniach tego ostatniego nie znajdzie się już chyba nawet żadne stanowisko w Brukseli, zresztą, co miało być za awans byłego premiera kupione, już kupione zostało, o czym napisała ostatnio jedna z niemieckich gazet.
Dziś gazety za naszą zachodnią granicą martwią się, że nowy rząd nie będzie już tak przychylny. Każdy głos, wyrażający emocje miłe uchu „Gazety Wyborczej” natychmiast przekazywany jest czytelnikom, choćby nawet pojawił się w ratuszu niewielkiej miejscowości lub lokalnym, trzeciorzędnym dzienniku. Niemcy, których polityka wobec uchodźców codziennie wykazuje swoje bankructwo, zaś solidarność unijna kończy się tam, gdzie zaczynają się rury prowadzące do Rosji, mają coraz słabszy dar przekonywania. Podobnie zresztą, jak cała Unia Europejska. Unia, w której coraz bardziej zachwiane są proporcje pomiędzy kijami i marchewkami, również straci w dużym stopniu swój autorytet w naszych sprawach wewnętrznych. Zagraniczni sojusznicy środowisk dążących do zablokowania zmian w Polsce, w wyniku wielu czynników geopolitycznych, ekonomicznych i demograficznych są dziś o wiele słabsi, niż w czasach poprzednich rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jedynie w świecie równoległym naszego medialnego mainstreamu słowa niemieckiego burmistrza miasta liczącego 35 tysięcy mieszkańców są ważniejsze, niż wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Chinach.
W czasie rozpętywania histerii ten ostatni temat został prawie całkowicie schowany przed czytelnikami. Podróż, którą można odbierać jako zapowiedź zmiany polskiej polityki zagranicznej na wielowektorową, sprowadzono do kilku anegdot i kilkunastosekundowych migawek. Dla o wiele potężniejszych Chin zdaje się być ona o wiele ważniejszym wydarzeniem, niż dla zorientowanych na Niemcy, a czasem po prostu niemieckich mediów znad Wisły. Nasze media są tak bardzo zdeterminowane w chronieniu odbiorców przed zmieniającą się szybko rzeczywistością, że aż gotowe były poświecić popieranych przez siebie polityków. Ci, uwierzywszy we własną i zaprzyjaźnioną propagandę, oderwali się od spraw, emocji i obaw zwykłych Polaków, a w konsekwencji stracili społeczny mandat i dużą, choć wciąż nie całą, władzę. Dziś „zaprzyjaźnione media” i „zaprzyjaźnieni politycy” zdają się tkwić w świecie z roku 2007, w apogeum czasów świętego oburzenia, jednolitego frontu mediów i wojen o Gombrowicza. Dookoła, niekiedy w bardzo krótkim czasie, zmieniło się wszystko: sytuacja międzynarodowa, struktura na rynku mediów, wreszcie nastroje i potrzeby społeczne. Nie widząc tego dzisiejsi „obrońcy demokracji” skazują się na smutny, lecz zasłużony los największych przegranych swojej autorskiej transformacji ustrojowej.
Tekst ukazał się w środowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(2)
1 Comments
Ta prosta prawda budzi
05 December, 2015 - 12:44
a) dla większosci ludzi micha jest ważniejsza niż wolność;
b) rozsądny człowiek, nawet o wolnośc dbający, wie, że jeść musi;
c) psim obowiazkiem państwa jest nam tę michę zapewnić, w zalezności od koniunktury mniejszą lub większą.
O zasadności bredni o "zagrożonej wolności" juz nawet nei wspomnę... :)
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."