Na książkę Wojciecha Sumlińskiego poświęconą postaci byłego prezydenta Bronisława Komorowkiego i jego związków ze służbami specjalnymi czekałem z niecierpliwością, postrzegając ją jako istotny element zwiększający szanse na odsunięcie od władzy pewnej, szkodliwej według mnie formacji politycznej. Liczyłem też oczywiście na złamanie niesłusznych stereotypów, jakie narosły wokół rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych.
Książka ukazała się pod koniec kampanii wyborczej a jej pojawienie się na rynku poprzedziła spontaniczna akcja promocyjna w internecie, która była tym skuteczniejsza, że towarzyszyła jej całkowita klauzula milczenia w mediach ogólnopolskich.
Przeczytałem książkę z niekłamaną ciekawością. Sumliński opisał w niej sporo faktów, które były znane wcześniej, jednak część rzeczy stanowiła nowość, nawet dla osób zainteresowanych opisywanymi tematami.
Co do formy, osadzenie faktów i prawdziwych osób w konwencji "oldskulowego", rasowego kryminału uznałem jako średnio udane. Oceniłem jednak zabieg autora za swego rodzaju "licentia poetica", przedkładając fakty ponad walory literackie książki oraz przyjetą przez Sumlińskiego konwencję.
Nie jestem na tyle biegły w prozie, alby móc podczas czytania orzec, czy dany akapit został żywcem przepisany z oryginału czy jest tylko zabawą konwencją i naśladownictwem stylu. To wymagałoby przecież wielokrotnej lektury tych samych powieści - dodajmy, dość różnego kalibru i tematyki - lub czytelnika o fotograficznej pamięci. Nie miałem przecież wtedy potrzeby sprawdzania i porównywania książki do innych dzieł światowej literatury.
Dziś wiadomo, że Wojciech Sumliński splagiatował kilkanaście książek. Nie zamierzam jednak wchodzić w buty ludzi, dla których wyszukiwanie tych fragmentów i rozkładanie "Niebezpiecznych związków..." na czynniki pierwsze stało się już niemal rodzajem sportu. Nie o to tu chodzi. Plagiat jest jednoznaczny i zdecydowanie nie do obrony.
Wiadomo było zresztą już wcześniej, że Sumliński w przeszłości praktykował takie "pożyczanie", tłumacząc się zresztą m.in. trudną sytuacją finansową i problemami osobistymi.
Co ciekawe, temat plagiatów Sumlińskiego podjęto w mediach na poważnie dopiero po wygranych wyborach - zarówno prezydenckich jak i parlamentarnych, nie zaś w trakcie kampanii. Do czasu publikacji demaskatorskiego tekstu w Newsweeku problem pojawiał się sporadycznie i praktycznie jedynie w przestrzeni internetowej - na forach, wpisach na fb, etc. Najprawdopodobniej chodziło o to, aby w ogóle nie ruszać tematu i tym samym nie prowokować niewygodnych pytań. Sprawa miała być całkowicie przemilczana do czasu, gdy będzie można ją podjąć od nowa. Udało się zresztą taką dyscyplinę medialną zachować.
W pierwszej chwili, gdy dotarła do mnie skala zapożyczeń, w odruchu pomyślałem, czy nie istniał nawet ktoś w rodzaju zadaniowanego przez służby ghostwritera, który mógłby celowo naszpikować książkę akapitami cudzego autorstwa aby potem, opierając się na opiniach w rodzaju "no przecież wiadomo, że plagiator", "zżynał już wcześniej, teraz poszedł na całość" zyskredytować zarówno Sumlińskiego jak i fakty, zakopując tym samym temat związków polityki i służb.
Jednak dziś, z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że pisał sam.
Żywię wobec osoby Wojciech Sumlińskiego sympatię i podkreślę wyraźnie - nie mam intencji, by sądzić, że Wojciech Sumliński jest świadomym uczestnikiem - zmuszonym lub nie - jakiejś większej intrygi mającej na celu całkowite ośmieszenie podejmowanych przez siebie zagadnień. A tego rodzaju opinie zaczynają być ostatnio bardzo popularne - w ciągu kilku ostatnich dni pojawiło się mnóstwo hipotez na ten temat.
Ta jest jedną z bardziej spiskowych.
Nie wiem również, czy w grę wchodziło zastraszenie Sumlińskiego przez grupę, której nadepnął na odcisk. Takie hipotezy również pojawiają się w dyskusji. Tego jednak na razie się nie dowiemy i nie sądzę, by można było szybko znaleźć dowody przemawiające za którymś ze scenariuszy.
Jak słusznie zauważył publicysta i bloger Krzysztof Karnkowski, Wojciech Sumliński nie jest osobą, której zachowanie należy rozpatrywać jako w pełni przemyślane i racjonalne. Szkoda, że wielu, nawet najbardziej życzliwych kolegów z tzw. branży postępowanie Sumlińskiego interpretuje w taki właśnie sposób. Zostają niestety z pytaniem bez odpowiedzi, nie znajdując logicznego wytłumaczenia.
Choć przykro to pisać, coraz trudniej jest mi oprzeć się wrażeniu, że Wojciech Sumliński jako gracz w tej rozgrywce jest już skończony. Na własne życzenie czy przez działalność osób trzecich - na to pytanie nie potrafię sobie odpowiedzieć. Nie należy jednak jego osoby poddawać całkowitemu ostracyzmowi i zapomnieniu, bowiem dla osób, które go skrzywdziły nie byłoby lepszego prezentu.
Wiem natomiast, że fakty, które opisał, ktoś powinien przeanalizować na chłodno, z dystansem podejść do materiału dowodowego i spróbować ustalić prawdę. Traktując pracę Sumlińskiego - może i kiepskiego pisarza, ale wcale niezłego dziennikarza śledczego - jako punkt wyjścia do dalszych ustaleń. Jestem przekonany, że wbrew ofensywie przeciwników WS, można podjąć ten temat jeszcze raz, niekoniecznie z Wojciechem Sumlińskim na sztandarach.
Chyba warto.
grafika pochodzi z okładki książki "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego".
Książka ukazała się pod koniec kampanii wyborczej a jej pojawienie się na rynku poprzedziła spontaniczna akcja promocyjna w internecie, która była tym skuteczniejsza, że towarzyszyła jej całkowita klauzula milczenia w mediach ogólnopolskich.
Przeczytałem książkę z niekłamaną ciekawością. Sumliński opisał w niej sporo faktów, które były znane wcześniej, jednak część rzeczy stanowiła nowość, nawet dla osób zainteresowanych opisywanymi tematami.
Co do formy, osadzenie faktów i prawdziwych osób w konwencji "oldskulowego", rasowego kryminału uznałem jako średnio udane. Oceniłem jednak zabieg autora za swego rodzaju "licentia poetica", przedkładając fakty ponad walory literackie książki oraz przyjetą przez Sumlińskiego konwencję.
Nie jestem na tyle biegły w prozie, alby móc podczas czytania orzec, czy dany akapit został żywcem przepisany z oryginału czy jest tylko zabawą konwencją i naśladownictwem stylu. To wymagałoby przecież wielokrotnej lektury tych samych powieści - dodajmy, dość różnego kalibru i tematyki - lub czytelnika o fotograficznej pamięci. Nie miałem przecież wtedy potrzeby sprawdzania i porównywania książki do innych dzieł światowej literatury.
Dziś wiadomo, że Wojciech Sumliński splagiatował kilkanaście książek. Nie zamierzam jednak wchodzić w buty ludzi, dla których wyszukiwanie tych fragmentów i rozkładanie "Niebezpiecznych związków..." na czynniki pierwsze stało się już niemal rodzajem sportu. Nie o to tu chodzi. Plagiat jest jednoznaczny i zdecydowanie nie do obrony.
Wiadomo było zresztą już wcześniej, że Sumliński w przeszłości praktykował takie "pożyczanie", tłumacząc się zresztą m.in. trudną sytuacją finansową i problemami osobistymi.
Co ciekawe, temat plagiatów Sumlińskiego podjęto w mediach na poważnie dopiero po wygranych wyborach - zarówno prezydenckich jak i parlamentarnych, nie zaś w trakcie kampanii. Do czasu publikacji demaskatorskiego tekstu w Newsweeku problem pojawiał się sporadycznie i praktycznie jedynie w przestrzeni internetowej - na forach, wpisach na fb, etc. Najprawdopodobniej chodziło o to, aby w ogóle nie ruszać tematu i tym samym nie prowokować niewygodnych pytań. Sprawa miała być całkowicie przemilczana do czasu, gdy będzie można ją podjąć od nowa. Udało się zresztą taką dyscyplinę medialną zachować.
W pierwszej chwili, gdy dotarła do mnie skala zapożyczeń, w odruchu pomyślałem, czy nie istniał nawet ktoś w rodzaju zadaniowanego przez służby ghostwritera, który mógłby celowo naszpikować książkę akapitami cudzego autorstwa aby potem, opierając się na opiniach w rodzaju "no przecież wiadomo, że plagiator", "zżynał już wcześniej, teraz poszedł na całość" zyskredytować zarówno Sumlińskiego jak i fakty, zakopując tym samym temat związków polityki i służb.
Jednak dziś, z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że pisał sam.
Żywię wobec osoby Wojciech Sumlińskiego sympatię i podkreślę wyraźnie - nie mam intencji, by sądzić, że Wojciech Sumliński jest świadomym uczestnikiem - zmuszonym lub nie - jakiejś większej intrygi mającej na celu całkowite ośmieszenie podejmowanych przez siebie zagadnień. A tego rodzaju opinie zaczynają być ostatnio bardzo popularne - w ciągu kilku ostatnich dni pojawiło się mnóstwo hipotez na ten temat.
Ta jest jedną z bardziej spiskowych.
Nie wiem również, czy w grę wchodziło zastraszenie Sumlińskiego przez grupę, której nadepnął na odcisk. Takie hipotezy również pojawiają się w dyskusji. Tego jednak na razie się nie dowiemy i nie sądzę, by można było szybko znaleźć dowody przemawiające za którymś ze scenariuszy.
Jak słusznie zauważył publicysta i bloger Krzysztof Karnkowski, Wojciech Sumliński nie jest osobą, której zachowanie należy rozpatrywać jako w pełni przemyślane i racjonalne. Szkoda, że wielu, nawet najbardziej życzliwych kolegów z tzw. branży postępowanie Sumlińskiego interpretuje w taki właśnie sposób. Zostają niestety z pytaniem bez odpowiedzi, nie znajdując logicznego wytłumaczenia.
Choć przykro to pisać, coraz trudniej jest mi oprzeć się wrażeniu, że Wojciech Sumliński jako gracz w tej rozgrywce jest już skończony. Na własne życzenie czy przez działalność osób trzecich - na to pytanie nie potrafię sobie odpowiedzieć. Nie należy jednak jego osoby poddawać całkowitemu ostracyzmowi i zapomnieniu, bowiem dla osób, które go skrzywdziły nie byłoby lepszego prezentu.
Wiem natomiast, że fakty, które opisał, ktoś powinien przeanalizować na chłodno, z dystansem podejść do materiału dowodowego i spróbować ustalić prawdę. Traktując pracę Sumlińskiego - może i kiepskiego pisarza, ale wcale niezłego dziennikarza śledczego - jako punkt wyjścia do dalszych ustaleń. Jestem przekonany, że wbrew ofensywie przeciwników WS, można podjąć ten temat jeszcze raz, niekoniecznie z Wojciechem Sumlińskim na sztandarach.
Chyba warto.
grafika pochodzi z okładki książki "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego".
(3)
9 Comments
Jak słusznie zauważył
19 January, 2016 - 16:31
Być może. Przyjmując ten punkt widzenia można by Sumlińskiego po części rozgrzeszyć z grzechu plagiatowania. Po części, bo jeśli (konsekwentnie) założymy, że ktoś, kto wiele przeszedł może potem podejmować działania "nie w pełni przemyślane i racjonalne" - należy też przypomnieć, że Sumliński wspomniany grzech popełniał w przeszłości co najmniej kilkukrotnie.
Ale mniejsza z tym, nie czuję się dobrze w roli moralizatora, a samemu Sumlińskiemu współczuję, tak po ludzku.
W jakim jednak świetle mamy postrzegać jego wiarygodność jako dziennikarza śledczego, o czym wspomniałeś? Jeśli założymy, że nie wszystkie działania przemyślane i racjonalne? Ile i co, wobec tego, z opisywanych w "Niebezpiecznych związkach" wydarzeń, jest prawdą?
Jest Sumliński ofiarą działań służb, myślę, że z tą opinią zgodzi się większość. Ale oprócz tego uczyniono z niego herolda prawdy - jak widać, trochę pochopnie. I tu jest pies pogrzebany.
*
Należy się pocieszać, że co ma wisieć nie utonie, i sprawa byłego prezydenta powróci. Oby nie w kolejnej "zbeletryzowanej" (pomijając "zapożyczenia", jest to cokolwiek niepoważna forma) wersji.
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
19 January, 2016 - 16:42
Tym bardziej powinno to skłonić do ustalenia prawdy.
Co do "herolda prawdy", masz rację . Teraz, z perspektywy czasu i poznanych faktów mniej mnie dziwi, że PiS niechętnie podejmował temat w kampanii. Traktowanie książki jako pały przeciwko BK byłoby samobójstwem, jeśli przyjąć, że temat prędzej czy później miał wypłynąć.
Pozdrawiam!
No właśnie, przypomniałeś mi!
19 January, 2016 - 16:49
Co by było, gdyby Andrzej Duda w kampanii oficjalnie odwołał się do publikacji Sumlińskiego? Albo, nie daj Boże, nawet zabrał ją na debatę - jak podobno niektórzy sugerowali...
Natomiast i Budyń, i Ander wykonali świetną robotę relacjonując proces Sumlińskiego - co już ktoś wcześniej na portalu napisał. Podpisuję się pod tą opinią.
pozdrawiam
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Tak, pamiętam bardzo częste
19 January, 2016 - 17:04
@Fraterpafnutz
19 January, 2016 - 18:56
Dodam, że (chyba też intuicyjnie) nie "podpierałam się" tym "samograjem", mimo iż często - "korciło".
Pozdrawiam!
Ja stawiam na nim krzyżyk
19 January, 2016 - 20:54
Link do starych niepoprawnych:
http://niepoprawni.pl/blog/485/co-soba-reprezentuje-malzonek-elizy-michalik
Zwracam uwagę na skalę problemu, tu blogi, tam książki.
Dziś słynie ta cała Michalik z antypisowskiego zacięcia na Superstacji.
Tłumaczenie nieracjonalnych działań przeżyciami ze służbami jest niedorzeczne.
Po pierwsze, mimo owych przeżyć WS kontynuował swoją działalność.
Po drugie, po Waszych komentarzach przypominających moment ukazania się książki, zaczęły mi brzydkie myśli krążyć po głowie. Z ostrożności procesowej nie sformułuję ich jednoznacznie, ale takie tam historie o legendowaniu i o tym, komu mogło być na rękę ośmieszenie tego dzieła podczas kampanii wyborczej.
Myśli to z pewnością wredne i niesprawiedliwe, ale aż dziw, że wśród tylu zwolenników teorii spiskowych gotowych każdą dyskusję na tematy bieżące traktować jako efekt sprytnych manipulacji naszymi umysłami przez perfidne służby, nikimu jeszcze podobne moim brzydkie myśli nie przyszły do głowy.
Eliza Michalska była kiedyś jak najbardziej "nasza".
Aha, dodam jako PS.
19 January, 2016 - 21:02
W pokoleniu naszych ojców i dziadków prawie każdy zaliczył dramatyczne przejścia podczas wojny i po niej. Na tle wielu z nich przygody Sumlińskiego ze służbami, to fraszka.
I jakoś po wojnie czy po wyjściu ze stalinowskich więzień, nie dostawali ci ludzie jakiejś głupawki, tylko wracali do normalnego życia. Jestem przekonany, że przykłady znajdzie każdy z czytających ten portal w swojej bliskiej rodzinie.
Dlatego tłumaczenie głupiego zachowania przejściami uważam za niedorzeczność.
Niestety wiele osób dostawało
19 January, 2016 - 22:58
JaN
19 January, 2016 - 23:15