
Gdy miałem 12 lat, w roku 1990, po raz pierwszy nie było święta 22 lipca. Zastąpił je 11 listopada , który w 1988 roku po raz pierwszy od bardzo dawna obchodzono. Choćby zwołując nas na akademię szkolną w tej samej sali, w której raptem trzy lata wcześniej kazano nam przysięgać na wierność ideałom Gwardii Ludowej, patronki Szkoły Podstawowej nr 37 w Warszawie. Wcześniej już lipcowe święto trochę chyba traciło rangę, o czym wnoszę choćby po okładkach „Przeglądu Technicznego”, tygodnika, który od strony graficznej wyprzedził inne polskie tygodniki o ok. 10 lat i którego roczniki odkupiłem po latach, by się znów tą grafiką, zapamiętaną z dzieciństwa, nacieszyć. Do roku 1985 włącznie każdy 29 lub 30 numer musiał być zaopatrzony w odpowiednią, propagandową ilustrację. W latach 86 i 87 już nikt tego od redakcji nie wymagał, zaś w 1988 roku „Przegląd Techniczny” świętował już 11 listopada. 22 lipca zaś zniknął z mojej pamięci i świadomości tak, jak zniknął z tabliczek czekolady czy torcików wedlowskich.
Gdyby ktoś powiedział mi, że jeszcze dzień ten będziemy w Polsce obchodzić, trudno byłoby mi w to uwierzyć. Nie dążyli do tego nawet postkomuniści, ograniczając się do świętowania 1 maja, dnia, co by nie mówić, o wiele bardziej uniwersalnego. Ale gdzie postkomunista ma opory, tam na scenę wkracza liberał. I oto znowu, przynajmniej w Warszawie, radośnie świętujemy 22 lipca. Pretekstem jest, jak to ujęła „Gazeta Wyborcza” „fajny prezydent Stalina”. Dziś mija bowiem 60 lat od oddania Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Jeszcze niedawno również nasze elity sporadycznie uznawały ten budynek za znak symbolicznej przemocy Sowietów. Cóż, pałac nie tylko Warszawę przytłoczył, stając się, o zgrozo, jednym z jej symboli ale i ostatecznie odebrał jej prawdziwe centrum. Miastu wyrwano serce i wstawiono zamiast niego wielką, betonową atrapę. Kto widział film „Warszawa 1935”, ten wie doskonale, o czym mówię. Ba, kto czytał „Złego” też powinien wiedzieć. Potężny, gęsto zabudowany, tętniący życiem kwadrat zastąpiono wielkim placem, z potężnym pałacem – i to tyle. Ok, znalazło w nim schronienie wiele pożytecznych instytucji, ale to nie jest wielkie pocieszenie. Choć pewnie wiele osób oburzy to, co napiszę, ale pewnym prowizorycznym powrotem do danych czasów było wejście w tą totalitarną przestrzeń handlu, ten jednak, jak wiemy, wygnano.
Prezydent podpisuję ustawę o in vitro, co okazuje się być wspaniałym świętem naszej wolności. Coraz głośniej mówi się o odbieraniu porządnym ludziom dzieci, by pożywiły się na tym państwowe instytucje. Przypadki z Niska, o których wiele razy pisał Janusz Wojciechowski, a które na początku lipca pokazała też Elżbieta Jaworowicz, wołają o pomstę do nieba. Państwo więcej empatii ma dla zwierząt, niż dla ludzi – zwierzęcia nie można odebrać karmiącej matce, dziecko już tak. Urzędnicy i sądy jako złodzieje dzieci, rodziny zastępcze w roli, nazwijmy to wprost – paserów… A dziś jeszcze inny news, może mniej dramatyczny, ale jakże symboliczny. W Poznaniu biznesmen po śmierci żony zapewnił sobie udane życie erotyczne sponsorując pokaźną gromadkę dziewcząt. Nic specjalnie nowego, rzecz stara jak świat, wpadł, bo dwie okazały się być zbyt młode w świetle naszych przepisów. Facet nie zawsze był jednak biznesmenem, przed 1989 rokiem pracował dla Służby Bezpieczeństwa. Taki kupi sobie i kochanki, i leki, i pewnie na lekarza nie będzie czekał dwa lata.
Świętowanie 22 lipca jest w tym obrzydliwym, toksycznym otoczeniu jak najbardziej na miejscu. Chciałbym wierzyć, że to ostatni raz.
https://twitter.com/karnkowski
Gdyby ktoś powiedział mi, że jeszcze dzień ten będziemy w Polsce obchodzić, trudno byłoby mi w to uwierzyć. Nie dążyli do tego nawet postkomuniści, ograniczając się do świętowania 1 maja, dnia, co by nie mówić, o wiele bardziej uniwersalnego. Ale gdzie postkomunista ma opory, tam na scenę wkracza liberał. I oto znowu, przynajmniej w Warszawie, radośnie świętujemy 22 lipca. Pretekstem jest, jak to ujęła „Gazeta Wyborcza” „fajny prezydent Stalina”. Dziś mija bowiem 60 lat od oddania Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Jeszcze niedawno również nasze elity sporadycznie uznawały ten budynek za znak symbolicznej przemocy Sowietów. Cóż, pałac nie tylko Warszawę przytłoczył, stając się, o zgrozo, jednym z jej symboli ale i ostatecznie odebrał jej prawdziwe centrum. Miastu wyrwano serce i wstawiono zamiast niego wielką, betonową atrapę. Kto widział film „Warszawa 1935”, ten wie doskonale, o czym mówię. Ba, kto czytał „Złego” też powinien wiedzieć. Potężny, gęsto zabudowany, tętniący życiem kwadrat zastąpiono wielkim placem, z potężnym pałacem – i to tyle. Ok, znalazło w nim schronienie wiele pożytecznych instytucji, ale to nie jest wielkie pocieszenie. Choć pewnie wiele osób oburzy to, co napiszę, ale pewnym prowizorycznym powrotem do danych czasów było wejście w tą totalitarną przestrzeń handlu, ten jednak, jak wiemy, wygnano.
Prezydent podpisuję ustawę o in vitro, co okazuje się być wspaniałym świętem naszej wolności. Coraz głośniej mówi się o odbieraniu porządnym ludziom dzieci, by pożywiły się na tym państwowe instytucje. Przypadki z Niska, o których wiele razy pisał Janusz Wojciechowski, a które na początku lipca pokazała też Elżbieta Jaworowicz, wołają o pomstę do nieba. Państwo więcej empatii ma dla zwierząt, niż dla ludzi – zwierzęcia nie można odebrać karmiącej matce, dziecko już tak. Urzędnicy i sądy jako złodzieje dzieci, rodziny zastępcze w roli, nazwijmy to wprost – paserów… A dziś jeszcze inny news, może mniej dramatyczny, ale jakże symboliczny. W Poznaniu biznesmen po śmierci żony zapewnił sobie udane życie erotyczne sponsorując pokaźną gromadkę dziewcząt. Nic specjalnie nowego, rzecz stara jak świat, wpadł, bo dwie okazały się być zbyt młode w świetle naszych przepisów. Facet nie zawsze był jednak biznesmenem, przed 1989 rokiem pracował dla Służby Bezpieczeństwa. Taki kupi sobie i kochanki, i leki, i pewnie na lekarza nie będzie czekał dwa lata.
Świętowanie 22 lipca jest w tym obrzydliwym, toksycznym otoczeniu jak najbardziej na miejscu. Chciałbym wierzyć, że to ostatni raz.
https://twitter.com/karnkowski
(3)
4 Comments
Budyniu
23 July, 2015 - 21:25
I jeszcze zapałki: podobnie jak na Boże Narodzenie i Wielkanoc, miały kolorowe - zielone lub czerwone główki.
Takie to było "święto".
A w "Ekspressie Wieczornym"
23 July, 2015 - 22:33
Jakie to było złoto, widziałem potem na własne oczy. Moja starsza siostra odbywała praktykę jako studentka Politechniki na budowie. Podczas silnej burzy wichura zerwała kilka płytek. Przyniosła by nam to pokazać - poprostu lusterka z żółtą szybką!
Panie Tomaszu
24 July, 2015 - 00:19
dzięki za uzupełnienie o
24 July, 2015 - 08:41
Pozdrawiam!