O "Dwóch koronach" w dwa tygodnie po premierze

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Hasło „fabularyzowany dokument” z reguły każe mi być ostrożnym. Na pokaz przedpremierowy „Dwóch koron”, od którego minęły już dwa tygodnie, wybierałem się więc nie licząc na zbyt wiele. Z kina natomiast wyszedłem pod sporym wrażeniem – oczywiście, przede wszystkim, ukazanej postaci, lecz również niektórych elementów narracyjnych i interesujących rozwiązań, dotyczących materiałów archiwalnych. Najsłabiej, co w sumie dziwne, przy tak dobrej obsadzie, wypadli w tym wszystkim aktorzy. Być może winę za to ponosi przyjęta konwencja gry w stylu recytacji na szkolnej akademii, autentyczność została tu poświęcona na rzecz bardzo porządnej dykcji, przekaz jest więc przynajmniej wyraźny. Gdy już się z tym oswoić, jest całkiem ok, zwłaszcza, gdy niektóre postacie pozwalają odgrywającym je aktorom dorzucić odrobinę rysu komediowego.

Wbrew politycznej poprawności w pierwszych minutach filmu pojawia się wątek jednego z głównych przeciwników naszego świętego – masonerii. Nie jest on kontynuowany w dalszej części, niemniej jest przynajmniej obecny. Św. Maksymilian Kolbe od początku swej drogi, od dzieciństwa, ukazany zostaje jako człowiek olbrzymiej wiary – wiary, czyniącej cuda (uzdrowienie dłoni, pieniądze na pierwszy numer „Rycerza Niepokalanej”, zdolności profetyczne, które ujawniły się przy wyborze miejsca na zabudowania misji w Nagasaki), lecz również – sprawny organizator, człowiek niezmiernie pracowity, oddany sprawie – który z niczego był w stanie stworzyć potężny klasztor, załatwić druk pisma (w Polsce, a później również w Japonii), szybki rozwój. Może trochę za mało Kondrat opowiada nam o wyjątkowym znaczeniu jego prasy na przedwojennym rynku w Polsce „Mały Dziennik” jest praktycznie pominięty w opowieści.

Bardzo interesującym, a mi właściwie wcześniej nieznanym wątkiem jest karkołomna, lecz zwycięska, również w perspektywie czasu, wyprawa do Japonii – i znów: trochę zabrakło naszkicowania tła, dramatycznej historii chrześcijańskich chrześcijan i sytuacji kościoła po II wojnie światowej; wreszcie dramatyczny finał – obóz i to, co definitywnie zahartowało świętość Maksymiliana Kolbe. Wytrwanie w wierze i męczeństwo, promieniujące na innych łaską i przykładem. Co ciekawe, w tej części o świętym opowiada oprowadzający wycieczki po Auschwitz ksiądz, pochodzący z Niemiec i mówiący po polsku z mocnym niemieckim akcentem. Myśl idzie więc też w kierunku winy, skruchy i przebaczenia.

Ostatnie, na co chcę zwrócić uwagę, to interesujące podejście do archiwalnych zdjęć, które stanowią sporą część wizualnej strony filmu. Zostały one podrasowane w dość ciekawy sposób. Niektórym dodano głębi fotografii trójwymiarowej, innym elementów ruchu. Ryzykowne, grożące osunięciem się w tandetę, a jednak udało się tego uniknąć. Film budzi różne emocje, na filmwebie oceny oscylują w okolicach idealnej średniej, ja sam dałem mu, trochę na wyrost, dziewięć punktów. „Dwie korony” utrzymują się jeszcze w kinach, więc namawiam, choć też lojalnie uprzedziłem o kilku ograniczeniach.
 
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>