
Polskie (ktoś zaraz powie, „jakie polskie, jakie polskie?”, ale nie o tym chcę pisać) media mają na swoim sumieniu wiele ofiar. Ot, taki dr Ratajczak, który przekonał się, jak bardzo niebezpieczne są tematy niebezpieczne. Zmarł bez domu, bez pracy i przyjaciół, w okolicznościach równie upiornych, co tajemniczych. Życie zniszczono mu jednak wcześniej, a niejeden dziennikarz może dopatrywać się w tym swojej zasługi. Zresztą niedługo przed jego śmiercią ta sama „Gazeta Wyborcza”, której swój los zawdzięcza opisała wszystko w reportażu, który nie wiadomo, czym był – odruchem sumienia czy przestrogą dla innych? Później można było go godnie pożegnać. „Dr Dariusz Ratajczak, kłamca oświęcimski, zginął w bardzo zagadkowych okolicznościach” – doniósł „Kurier Poranny.
Ratajczak to przypadek chyba najbardziej skrajny na lincz medialny po polsku. Gdy przywołałem go ostatnio, moi rozmówcy wskazali jeszcze historię Bogdana Chazana czy Pawła Zyzaka, mając rację i jej nie mając. Mając – bo wiele tym ludziom odebrano i wielką zrobiono im krzywdę, nie mając, bo medialni cyngle łamali ich kariery i życia, ale na szczęście tych ostatnich, jak Ratajczakowi, nie odebrali.
Nie mogę uciec też od myśli o Andrzeju Kernie. Utrata stanowiska, publiczne upokorzenie, morderstwo rozłożone na lata. Przeprosin nie było, zresztą kto by spodziewał się ich po Urbanie, który napisał scenariusz tej podłej sztuki, w której ochoczo zagrali prawie wszyscy aktorzy. Również w sensie dosłownym, bo aby do końca zgnoić polityka PC z artystycznego letargu wybudził się Marek Piwowski. „Uprowadzenie Agaty” stacje, specjalizujące się w polskich filmach przypominają do dziś. Widzieliście tam kiedyś dokument Grzegorza Królikiewicza?
Tuż przed wyborami media obiegła informacja o zatrzymaniu pijanej wiceminister sprawiedliwości. Panią Zbrojewską odwołano, tymczasem szybko okazało się, że to nie była jedyna taka przygoda – w kwietniu wiceminister nie była w stanie przeprowadzić zajęć ze studentami. Jak to łanie ujęła rzeczniczka – trafiła wówczas do szpitala z powodu utraty przytomności. „Fakt” o sprawie wiedział, ale nie powiedział (ciekawe, skąd ta nagła troska o standardy, ale mniejsza z tym), a poza tym nic się nie stało. Wygląda na to, że pani Zbrojewskiej ani nikt nie ukarał, ani też jej nie pomógł… Sprawa kończy się tragicznie – po zdymisjonowaniu przez ministra Budkę jego zastępczyni popełnia samobójstwo, my zaś dowiadujemy się, że poza alkoholizmem zmagała się z depresją. I tu wątek pani Moniki powinien się skończyć, bo te ziemskie sprawy już poza nią, ale kilku funkcjonariuszy przemysłu pogardy uznało, że nieszczęsna prawniczka ma jeszcze rolę do odegrania.
I tak od rana czytamy, że biorąc udział w czymś tak naturalnym, jak krytyka osoby publicznej, prowadzącej w stanie nietrzeźwym samochód, jest de facto linczem. Nie tak dawno z Olbrychskiego robiono wręcz bohatera-konesera, dziś zaś wyjmuje się pijanych kierowców spod krytyki. Ot, po to, by jakiś redaktor Piasecki albo jakaś Wielowieyska mogli sobie z wyżyn autorytetu moralnego potępić tego czytelnika, widza i słuchacza, co to na co dzień ma pamiętać, że pijani kierowcy wiozą śmierć, chyba, że zajmują odpowiednio wysoką pozycję społeczną. W przerwach w kibicowaniu pajacom glanującym Zelnika pookładają nas dramatem Zbrojewskiej. Nie ma co pisać o rekordach obrzydliwości, bo towarzystwo to trzyma po prostu pewien poziom, daleki od refleksji i przyzwoitości o lata świetlne. Odnotujmy to jednak po raz kolejny, bo zawsze warto tego sytuacje pamiętać choćby wtedy, gdy niespodziewanie komuś przyjdzie do głowy szukać rozsądku i zrozumienia w tamtych okolicach. Jedni zostawili Zbrojewską z jej problemami, jak zwykle najlepsi w udawaniu, że wszystko jest w porządku. Drudzy dziś robią z niej broń do własnej nagonki, choć przeciw nagonkom protestują, mając tą upiorną pałkę w rękach. Czy to nie oni nawet dziś robią krzywdę kobiecie, której problemy narosły tak bardzo, że – jeśli faktycznie wszystko wyglądało tak, jak dziś się przedstawia - nie znalazła już dla nich żadnego innego rozwiązania?
Ratajczak to przypadek chyba najbardziej skrajny na lincz medialny po polsku. Gdy przywołałem go ostatnio, moi rozmówcy wskazali jeszcze historię Bogdana Chazana czy Pawła Zyzaka, mając rację i jej nie mając. Mając – bo wiele tym ludziom odebrano i wielką zrobiono im krzywdę, nie mając, bo medialni cyngle łamali ich kariery i życia, ale na szczęście tych ostatnich, jak Ratajczakowi, nie odebrali.
Nie mogę uciec też od myśli o Andrzeju Kernie. Utrata stanowiska, publiczne upokorzenie, morderstwo rozłożone na lata. Przeprosin nie było, zresztą kto by spodziewał się ich po Urbanie, który napisał scenariusz tej podłej sztuki, w której ochoczo zagrali prawie wszyscy aktorzy. Również w sensie dosłownym, bo aby do końca zgnoić polityka PC z artystycznego letargu wybudził się Marek Piwowski. „Uprowadzenie Agaty” stacje, specjalizujące się w polskich filmach przypominają do dziś. Widzieliście tam kiedyś dokument Grzegorza Królikiewicza?
Tuż przed wyborami media obiegła informacja o zatrzymaniu pijanej wiceminister sprawiedliwości. Panią Zbrojewską odwołano, tymczasem szybko okazało się, że to nie była jedyna taka przygoda – w kwietniu wiceminister nie była w stanie przeprowadzić zajęć ze studentami. Jak to łanie ujęła rzeczniczka – trafiła wówczas do szpitala z powodu utraty przytomności. „Fakt” o sprawie wiedział, ale nie powiedział (ciekawe, skąd ta nagła troska o standardy, ale mniejsza z tym), a poza tym nic się nie stało. Wygląda na to, że pani Zbrojewskiej ani nikt nie ukarał, ani też jej nie pomógł… Sprawa kończy się tragicznie – po zdymisjonowaniu przez ministra Budkę jego zastępczyni popełnia samobójstwo, my zaś dowiadujemy się, że poza alkoholizmem zmagała się z depresją. I tu wątek pani Moniki powinien się skończyć, bo te ziemskie sprawy już poza nią, ale kilku funkcjonariuszy przemysłu pogardy uznało, że nieszczęsna prawniczka ma jeszcze rolę do odegrania.
I tak od rana czytamy, że biorąc udział w czymś tak naturalnym, jak krytyka osoby publicznej, prowadzącej w stanie nietrzeźwym samochód, jest de facto linczem. Nie tak dawno z Olbrychskiego robiono wręcz bohatera-konesera, dziś zaś wyjmuje się pijanych kierowców spod krytyki. Ot, po to, by jakiś redaktor Piasecki albo jakaś Wielowieyska mogli sobie z wyżyn autorytetu moralnego potępić tego czytelnika, widza i słuchacza, co to na co dzień ma pamiętać, że pijani kierowcy wiozą śmierć, chyba, że zajmują odpowiednio wysoką pozycję społeczną. W przerwach w kibicowaniu pajacom glanującym Zelnika pookładają nas dramatem Zbrojewskiej. Nie ma co pisać o rekordach obrzydliwości, bo towarzystwo to trzyma po prostu pewien poziom, daleki od refleksji i przyzwoitości o lata świetlne. Odnotujmy to jednak po raz kolejny, bo zawsze warto tego sytuacje pamiętać choćby wtedy, gdy niespodziewanie komuś przyjdzie do głowy szukać rozsądku i zrozumienia w tamtych okolicach. Jedni zostawili Zbrojewską z jej problemami, jak zwykle najlepsi w udawaniu, że wszystko jest w porządku. Drudzy dziś robią z niej broń do własnej nagonki, choć przeciw nagonkom protestują, mając tą upiorną pałkę w rękach. Czy to nie oni nawet dziś robią krzywdę kobiecie, której problemy narosły tak bardzo, że – jeśli faktycznie wszystko wyglądało tak, jak dziś się przedstawia - nie znalazła już dla nich żadnego innego rozwiązania?
(6)
3 Comments
Ci co krytykują ponad tysiąc
03 November, 2015 - 09:54
...
04 November, 2015 - 01:35
Zaszczuty,pozbawiony godnosci i wiarygodnosci.Odczlowieczyli go i zrobili z niego potwora.
Polak,ktory szczerze kochal Polske i Narod.
Jego smierc byla dla mnie wstrzasem.Tak jak smierc J.Popieluszki.
Wspominajac go dzisiaj nie potrafie sie pogodzic z wyrzadzona mu krzywda..
Mało kto o jego sprawie
04 November, 2015 - 09:35
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."