
"Przez 26 lat Polacy byli dumni, kiedy wyjeżdżali za granicę, byli dumni, że mogą powiedzieć, że są Polakami i przyjechali z Polski. W tej chwili to jest po prostu obciach, kiedy się mówi, że jest się z Polski, dlatego, że doprowadziliście do sytuacji, w której mamy taką opinię, że wstyd w ogóle..." - dalsza część wypowiedzi posła Jerzego Meysztowicza z Nowoczesnej w programie "Forum" jest, niestety, niezrozumiała przez burzliwą reakcję, jaką wywołała u również goszczących w audycji polityków PiS. Jednak te kilka słów pokazuje, jak opozycja próbuje grać po raz kolejny pedagogiką wstydu, uciekając się do coraz absurdalniejszych, desperackich chwytów. Dawniej mieliśmy wstydzić się rzekomego antysemityzmu, później – przywiązania do konserwatywnych wartości, jeszcze później niechęci do przyjmowania imigrantów, w której, jak się szybko okazało, spora część mieszkańców „starej Unii” Polakom nie ustępuje, a co za tym idzie, w odróżnieniu od własnych przywódców, sympatyzuje w tej sprawie z polskim rządem. Dziś, gdy coraz częściej słychać o tym, że władze Unii z zainteresowaniem zaczynają patrzeć na propozycje rozwiązania kryzysu imigracyjnego formułowane przez państwa Grupy Wyszehradzkiej, powodami do wstydu mają być dla nas te sprawy, które świadczą tak naprawdę o wybijaniu się przez nas na samodzielność.
Ten proces nie jest wolny od pomyłek. Za pomyłkę uznać należy zwrócenie się o opinię prawną do Komisji Weneckiej jako obiektywnego arbitra. Kiedy polski rząd przekonał się, że jest to ciało stronnicze i przyjmujące rolę pudła rezonansowego dla polskiej opozycji, przerwał tę toksyczną relację, twardo formułując zarzuty wobec międzynarodowego zespołu prawników. Ostatnia wizyta członków KW w Polsce nosiła już, w dużym stopniu dzięki wysiłkom posłanek opozycji, znamiona farsy, gdy zaś okazało się, że komisarze wychodzą poza swoje kompetencje atakując również obowiązujące od dawna normy, dotąd przez nikogo niekwestionowane, trzeba było powiedzieć dość. Warszawa nie ma żadnego interesu w dalszym autoryzowaniu prac tego gremium. Jeżeli zaś, wracając do słów posła Nowoczesnej, od lat 60-tych komisji nie spotkał jeszcze taki despekt, był to zdecydowanie czas, by wykonać ten ruch. Co więcej, nawet jeśli faktycznie większość osób, które za granicą spotyka Meysztowicz, patrzy na niego krzywo z powodu sytuacji wokół TK i Komisji Weneckiej, można być pewnym, że ci, z którymi nie rozmawia, nie mają pojęcia o tych instytucjach i ich problemach. Istnienie KW przed jej włączeniem się w spór wokół Trybunału Konstytucyjnego nie było też specjalnie znanym Polakom faktem. Sam zaś Trybunał od początku wojny z rządem i sejmem wyłącznie traci wizerunkowo, notując w sondażach zaufania do instytucji znaczną przewagę ocen negatywnych nad pozytywnymi.
W odbudowywaniu wiarygodności stronnictwa Andrzeja Rzeplińskiego w sądzie konstytucyjnym nie są pomocne kolejne informacje na temat sposobu działania tych „obrońców demokracji”. Machinacje wokół trybu wyboru nowego prezesa, zwoływania i odwoływania walnego zgromadzenia sędziów, ustalanie trybu prac w gronie zaufanych kolegów czy też praktyki wyczerpujące znamiona mobbingu wobec wybranych w nowej kadencji sejmu sędziów, kładą się cieniem na wizerunku trybunału. I chociaż Komitet Obrony Demokracji, wbrew zapowiedziom, nie zwinął jeszcze namiotów spod siedziby rządu, widać zmęczenie tematem wśród elektoratu opozycji. Najlepszym dowodem na to zjawisko jest nagła zmiana akcentów podczas demonstracji, w których udział biorą opozycyjni aktywiści. Polityczne motywacje sędziów są dziś zbyt widoczne, by w ich obronie stanąć chciały osoby w 2015 roku optujące za zmianą w polskiej polityce. Co za tym idzie, trudno nową wersję pedagogiki wstydu oprzeć na tym fundamencie.
Kompleksy, starsze niż III, a nawet II RP, kolejny raz doszły do głosu, gdy zakończyliśmy negocjacje w sprawie Caracali. W rezygnacji z oferty Francuzów kryje się szansa dla kilku polskich zakładów, o czym pisałem już, poruszając temat w zeszłym tygodniu. Zgodny chór polityków opozycji, publicystów i ekspertów (którzy zachowują się raczej jak lobbyści) nie szuka jednak pozytywów, nie analizuje również francuskiej oferty ani kulisów negocjacji, głosi jedynie hasła o „obrażeniu” Franców, tak jakby szacunek, a raczej czołobitność kupującego wobec sprzedawcy, była podstawą poprawnych relacji handlowych. „Sok z buraka”, czołowy internetowy przekaźnik dla wyborców opozycji, podejrzewany o finansowe związki z PO i współpracujący z „Gazetą Wyborczą”, po meczu z Armenią dla swoich czytelników przygotował następujący dialog: „Lewy uratował nam honor!” „Jaki honor? Po caracalach nie było czego ratować, po prostu strzeliłem bramkę”. Od lat trwają próby budowania w Polsce świadomości konsumenckiej. Klient ma prawo do wiedzy na temat towaru, rezygnacji zakupu i zwrotu. Kiedy jednak świadomym klientem staje się znienawidzony rząd, okazuje się, że kupiecka wybredność i ostrożność przed wydaniem dużej sumy pieniędzy jest czymś godnym potępienia. Tak, jakby nie brakowało pytań – o offset, zawyżoną cenę, niedawną serię awarii caracali. Następnym etapem było atakowanie współpracy z Amerykanami i wniosek o powołanie komisji śledczej w sprawie zakupu śmigłowców. Demaskowanie związków władz z zagranicznym sojusznikiem to strategia karkołomna, wygląda jednak na to, że jedynie takie pomysły pozostają politykom opozycji. W grę wchodzi też sabotowanie działań socjalnych rządu – po opóźnieniach w wypłacaniu świadczeń z programu 500 plus przyszła kolej na odmowę współpracy i przekazania gruntów miejskich w ramach programu Mieszkanie Plus, na razie w zarządzanym przez Platformę Lublinie. Choć taktyka ta wydaje się być samobójcza, staje się dla opozycji totalnej czymś bardziej naturalnym, niż podjęcie działań o charakterze pozytywnym.
W grudniu, gdy zaczynał się spór o Trybunał Konstytucyjny, najpierw „Fakt”, później inne media i źródła internetowe w walce z rządem wykorzystały wizerunek białoruskiego opozycjonisty, Aleksandra (Alesia) Bialackiego. Zdjęcie wykonane podczas obchodów rocznicy polskiego oddziału Amnesty International, na którym Bialacki trzyma kartkę z napisem „Dbajcie o waszą wolność!”, przedstawiono jako ostry głos w dyskusji o bieżących polskich wydarzeniach politycznych. „Patrzcie” – mówiły niemal wprost medialne publikacje – „nawet opozycjonista z Białorusi dostrzega kryzys demokracji w Polsce.” Mimo, że manipulacja nie była trudna do zdemaskowania, nie została w zauważalny sposób zdementowana, zaś czytelnicy skupili się na wyciąganiu w oparciu o nią wniosków na temat motywacji krytyka Łukaszenki. W ostatnich dniach okazało się, że można posunąć się jeszcze dalej. „Nawet Chińczycy krytykują Polskę.” – alarmuje Twitterowe konto Komitetu Obrony Demokracji, linkując do artykułu pod takim właśnie tytułem, zamieszczonym na portalu „Gazety Wyborczej”. Dowiemy się z niego, że chińska agencja ratingowa, choć uważa polską gospodarkę za stabilną, niepokoi się czynnikami politycznymi. „Działanie nowej władzy na rzecz zmniejszenia wpływu Trybunału Konstytucyjnego na rząd, ograniczanie wolności mediów oraz zwiększanie zabezpieczenia socjalnego wywołało kontrowersje zarówno w kraju, jak i za granicą.” Propaganda wczesnego PRL bardzo niepokoiła się deficytem demokracji i rasizmem w USA, po czym do dziś pozostał ślad w zwrocie „…A u was Murzynów biją”. Propaganda III RP, wypatrująca zagranicznych pouczeń, jest jej mimowolną karykaturą. Jeżeli potwierdzenia swoich tez szuka już nawet w Chinach, nie sposób traktować jej poważnie.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
Ten proces nie jest wolny od pomyłek. Za pomyłkę uznać należy zwrócenie się o opinię prawną do Komisji Weneckiej jako obiektywnego arbitra. Kiedy polski rząd przekonał się, że jest to ciało stronnicze i przyjmujące rolę pudła rezonansowego dla polskiej opozycji, przerwał tę toksyczną relację, twardo formułując zarzuty wobec międzynarodowego zespołu prawników. Ostatnia wizyta członków KW w Polsce nosiła już, w dużym stopniu dzięki wysiłkom posłanek opozycji, znamiona farsy, gdy zaś okazało się, że komisarze wychodzą poza swoje kompetencje atakując również obowiązujące od dawna normy, dotąd przez nikogo niekwestionowane, trzeba było powiedzieć dość. Warszawa nie ma żadnego interesu w dalszym autoryzowaniu prac tego gremium. Jeżeli zaś, wracając do słów posła Nowoczesnej, od lat 60-tych komisji nie spotkał jeszcze taki despekt, był to zdecydowanie czas, by wykonać ten ruch. Co więcej, nawet jeśli faktycznie większość osób, które za granicą spotyka Meysztowicz, patrzy na niego krzywo z powodu sytuacji wokół TK i Komisji Weneckiej, można być pewnym, że ci, z którymi nie rozmawia, nie mają pojęcia o tych instytucjach i ich problemach. Istnienie KW przed jej włączeniem się w spór wokół Trybunału Konstytucyjnego nie było też specjalnie znanym Polakom faktem. Sam zaś Trybunał od początku wojny z rządem i sejmem wyłącznie traci wizerunkowo, notując w sondażach zaufania do instytucji znaczną przewagę ocen negatywnych nad pozytywnymi.
W odbudowywaniu wiarygodności stronnictwa Andrzeja Rzeplińskiego w sądzie konstytucyjnym nie są pomocne kolejne informacje na temat sposobu działania tych „obrońców demokracji”. Machinacje wokół trybu wyboru nowego prezesa, zwoływania i odwoływania walnego zgromadzenia sędziów, ustalanie trybu prac w gronie zaufanych kolegów czy też praktyki wyczerpujące znamiona mobbingu wobec wybranych w nowej kadencji sejmu sędziów, kładą się cieniem na wizerunku trybunału. I chociaż Komitet Obrony Demokracji, wbrew zapowiedziom, nie zwinął jeszcze namiotów spod siedziby rządu, widać zmęczenie tematem wśród elektoratu opozycji. Najlepszym dowodem na to zjawisko jest nagła zmiana akcentów podczas demonstracji, w których udział biorą opozycyjni aktywiści. Polityczne motywacje sędziów są dziś zbyt widoczne, by w ich obronie stanąć chciały osoby w 2015 roku optujące za zmianą w polskiej polityce. Co za tym idzie, trudno nową wersję pedagogiki wstydu oprzeć na tym fundamencie.
Kompleksy, starsze niż III, a nawet II RP, kolejny raz doszły do głosu, gdy zakończyliśmy negocjacje w sprawie Caracali. W rezygnacji z oferty Francuzów kryje się szansa dla kilku polskich zakładów, o czym pisałem już, poruszając temat w zeszłym tygodniu. Zgodny chór polityków opozycji, publicystów i ekspertów (którzy zachowują się raczej jak lobbyści) nie szuka jednak pozytywów, nie analizuje również francuskiej oferty ani kulisów negocjacji, głosi jedynie hasła o „obrażeniu” Franców, tak jakby szacunek, a raczej czołobitność kupującego wobec sprzedawcy, była podstawą poprawnych relacji handlowych. „Sok z buraka”, czołowy internetowy przekaźnik dla wyborców opozycji, podejrzewany o finansowe związki z PO i współpracujący z „Gazetą Wyborczą”, po meczu z Armenią dla swoich czytelników przygotował następujący dialog: „Lewy uratował nam honor!” „Jaki honor? Po caracalach nie było czego ratować, po prostu strzeliłem bramkę”. Od lat trwają próby budowania w Polsce świadomości konsumenckiej. Klient ma prawo do wiedzy na temat towaru, rezygnacji zakupu i zwrotu. Kiedy jednak świadomym klientem staje się znienawidzony rząd, okazuje się, że kupiecka wybredność i ostrożność przed wydaniem dużej sumy pieniędzy jest czymś godnym potępienia. Tak, jakby nie brakowało pytań – o offset, zawyżoną cenę, niedawną serię awarii caracali. Następnym etapem było atakowanie współpracy z Amerykanami i wniosek o powołanie komisji śledczej w sprawie zakupu śmigłowców. Demaskowanie związków władz z zagranicznym sojusznikiem to strategia karkołomna, wygląda jednak na to, że jedynie takie pomysły pozostają politykom opozycji. W grę wchodzi też sabotowanie działań socjalnych rządu – po opóźnieniach w wypłacaniu świadczeń z programu 500 plus przyszła kolej na odmowę współpracy i przekazania gruntów miejskich w ramach programu Mieszkanie Plus, na razie w zarządzanym przez Platformę Lublinie. Choć taktyka ta wydaje się być samobójcza, staje się dla opozycji totalnej czymś bardziej naturalnym, niż podjęcie działań o charakterze pozytywnym.
W grudniu, gdy zaczynał się spór o Trybunał Konstytucyjny, najpierw „Fakt”, później inne media i źródła internetowe w walce z rządem wykorzystały wizerunek białoruskiego opozycjonisty, Aleksandra (Alesia) Bialackiego. Zdjęcie wykonane podczas obchodów rocznicy polskiego oddziału Amnesty International, na którym Bialacki trzyma kartkę z napisem „Dbajcie o waszą wolność!”, przedstawiono jako ostry głos w dyskusji o bieżących polskich wydarzeniach politycznych. „Patrzcie” – mówiły niemal wprost medialne publikacje – „nawet opozycjonista z Białorusi dostrzega kryzys demokracji w Polsce.” Mimo, że manipulacja nie była trudna do zdemaskowania, nie została w zauważalny sposób zdementowana, zaś czytelnicy skupili się na wyciąganiu w oparciu o nią wniosków na temat motywacji krytyka Łukaszenki. W ostatnich dniach okazało się, że można posunąć się jeszcze dalej. „Nawet Chińczycy krytykują Polskę.” – alarmuje Twitterowe konto Komitetu Obrony Demokracji, linkując do artykułu pod takim właśnie tytułem, zamieszczonym na portalu „Gazety Wyborczej”. Dowiemy się z niego, że chińska agencja ratingowa, choć uważa polską gospodarkę za stabilną, niepokoi się czynnikami politycznymi. „Działanie nowej władzy na rzecz zmniejszenia wpływu Trybunału Konstytucyjnego na rząd, ograniczanie wolności mediów oraz zwiększanie zabezpieczenia socjalnego wywołało kontrowersje zarówno w kraju, jak i za granicą.” Propaganda wczesnego PRL bardzo niepokoiła się deficytem demokracji i rasizmem w USA, po czym do dziś pozostał ślad w zwrocie „…A u was Murzynów biją”. Propaganda III RP, wypatrująca zagranicznych pouczeń, jest jej mimowolną karykaturą. Jeżeli potwierdzenia swoich tez szuka już nawet w Chinach, nie sposób traktować jej poważnie.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
(1)