Od entuzjazmu do potępienia (1)

 |  Written by Godziemba  |  0
Ludność cywilna Warszawy z entuzjazmem powitała wybuch powstania.
 
           Od pierwszego wystrzału Warszawa uznała powstanie za swoje... – napisał adwokat Stefan Talikowski - Biorę flagi i z balkonów naszego mieszkania wywieszam na ulicę. W oknach przeciwległych domów pojawiają się wzruszone i uśmiechnięte twarze. Ludzie biją brawo. Za naszym przykładem sąsiedzi poczynają wywieszać flagi”.  
 
           W pierwszych dniach powstania większość warszawiaków uważała, że zostało osiągnięte wielkie zwycięstwo.
 
          Rysowano mapy i rozwieszano je, pokazując „wolne” dzielnice Warszawy: Żoliborz na północy, Wolę na zachodzie, Stare Miasto i większość Śródmieścia w centrum oraz Ochotę, Czerniaków i Mokotów na południu.
 
            Nie zdawano sobie sprawy, iż lotniska, mosty, główne drogi, dworce kolejowe, kwatery SS i policji, obiekty wojskowe – wszystkie miejsca, które Niemcy umocnili przed powstaniem – nadal pozostały w ich rękach.
 
            „Nieważne, że nie osiągnęliśmy naszych celów w pierwszych dniach walki. Nasza wiara w zwycięstwo jest nadal silna” – napisał 5 sierpnia 1944 roku Włodzimierz Rosłoniec. Tę opinię podzielała większość mieszkańców stolicy.
 
           Mieszkańcy Warszawy napawali się swą na nowo odkrytą wolnością. Nagle, po pięciu latach brutalnej okupacji, mogli wyjść z domu po godzinie policyjnej, rozmawiać głośno na ulicy, czytać polskie gazety i powiewać polskimi flagami bez obawy aresztowania.
 
           2 sierpnia 1944 roku AK zdołała uruchomić w mieście system głośników i ludzie po raz pierwszy od 1939 roku mogli usłyszeli polski hymn narodowy. Ludzie publicznie płakali na ulicach.
 
           Meldunki sytuacyjne AK  chwaliły spontaniczne współdziałanie cywilów wywieszających polskie flagi i ochotników pomagających AK na wszelkie sposoby. Ludzie śpiewali patriotyczne pieśni, na przykład Rotę, z jej frazą: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”.
 
           Niemieckie znaki i swastyki były bezceremonialnie zrzucane z budynków, a zdjęcia Hitlera, obowiązkowe w każdym niemieckim biurze, umieszczano na barykadach tak, by żołnierze wroga musieli strzelać do swego Führera.
 
           Stare podziały między ludźmi przestały istnieć – wszyscy chcieli pomagać. Kiedy Jan Rossman z batalionu „Broda” dostał rozkaz zajęcia budynku szkoły przy ulicy Okopowej 5, był zaskoczony, ile ciepła okazują mu mieszkańcy dzielnicy. „Mieszkańcy okolicznych domów powitali nas z entuzjazmem. Znaleźli drabiny i łomy, by pomóc nam dostać się do szkoły, i szybko ją zdobyliśmy”.
 
           Od pierwszej chwili warszawiacy rzucili się do budowania w całym mieście barykad przeciw czołgom. Dzieci, dorośli, starcy, wszyscy chcieli pomóc. „Wynosili wszystko, meble, wózki, stare wozy... sterty kamieni, skrzynie napełnione piaskiem”.  Ludzie którzy nie znali się,  nagle stawali się niemal przyjaciółmi, pracując ręka w rękę przy wznoszeniu barykad.
 
           Delegat Rządu na Kraj musiał wydać rozkaz, by ludzie nie używali cennych rzeczy, takich jak „stare meble, obrazy i maszyny do pisania” do budowy barykad.
 
           Powstańcy w tych pierwszych dniach wolności nie podlegali żadnej krytyce. Byli bohaterami chwili, grzali się w blasku chwały, przynależnej osobom paradującym w panterkach, hełmach i z opaskami na rękawach.
 
           Młodzi powstańcy otrzymywali od warszawiaków jedzenie, ubranie, schronienie i wszystko, czego potrzebowali. „Maszerowaliśmy z Umschlagplatzu na Wolę. Dystans jednego czy dwóch kilometrów był wolny od Niemców i tysiące ludzi stały wzdłuż ulic, rzucając kwiaty i płacząc” – wspominał Stanisław Aronson.
 
              Pragnienie przyjścia z pomocą powstańcom płynęło z głębi serca i było powszechne. W prywatnych mieszkaniach zakładano punkty opatrunkowe, dzieci zachęcano do pracy przy darciu prześcieradeł na bandaże. Cywile uczyli się wytwarzać filipinki – „po prostu ostukujesz młotkiem puszkę po konserwach, napychasz kawałkami żelaza zmieszanymi z materiałem wybuchowym, a specjalista dodaje do tego detonator”- głosiła popularna instrukcja.
 
            „Ludność stolicy zespoliła się z wojskiem w walce i nawet nieuzbrojeni porwani entuzjazmem młodzieży budują barykady przeciw czołgom wroga. – napisał w depeszy gen. Komorowski -  Kobiety rywalizują w służbie i walce z mężczyznami, wszyscy w karnym posłuchu i zapale ofiarności”.
 
           Liczni ochotnicy organizowali kantyny, magazynowali ubrania z opuszczonych mieszkań, kopali doły kloaczne dla uciekinierów, gromadzili miski, ręczniki, mydło i koce i dostarczali zaopatrzenie do piwnic.
 
          Po rozpoczęciu przez Niemców od 4 sierpnia regularnych bombardowań miasta, mieszkańcy wyznaczyli specjalne dyżury w poszczególnych blokach, a  także posterunki przeciwogniowe. W piwnicach przygotowano schrony, zmagazynowano wodę i rozdzielano żywność.  W piwnicach umieszczano także kilofy i latarki na wypadek zasypania. W nocy obowiązywała cisza od godziny 23.00 do godziny 5.00 rano. „Wierzono, że mury długo wytrzymają, mieliśmy dość żywności, były lekarstwa i środki opatrunkowe, była woda”.
 
           Przekopano przejścia tunelami do pobliskich budynków, by nie trzeba było wychodzić na zewnątrz, a wszyscy w sąsiedztwie zorganizowali się w odpowiednie grupy. „Kieruję obroną przeciwlotniczą – wspominał Stefan Talikowski. – Biegam po klatkach schodowych w górę i w dół, sprawdzam posterunki na strychach i sprzęt przeciwpożarowy. Wypatrujemy „gołębiarzy”, ukrywających się na dachach i strychach”.
 
           Wybuch powstania zaskoczył wielu mieszkańców, którzy nie byli w stanie wrócić do swych domów.  W ogarniętym walkami mieście wielu zostało bez dachu nad głową, często bez pieniędzy, żywności i jakiejkolwiek pomocy.  Tysiące dzieci zostało bez opieki, bo rodzice nie mogli do nich dotrzeć albo zginęli.
 
            Wiele osób było początkowo przerażonych widokiem zwłok leżących na ulicach, ogrodach i podwórzach. „Widziałam martwe ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, niektóre ubrane, niektóre prawie nagie i przykryte tylko gazetami. Po początkowej euforii i entuzjazmie był to szok i pogrążył nas w depresji”- wspominała Sabina Sebyłowa.
 
           Młode kobiety, które zgłosiły się na ochotnika jako sanitariuszki, nagle musiały bandażować ofiary strasznych oparzeń, bardzo częstych podczas powstania.  „Przy pierwszej operacji kazano mi trzymać amputowaną nogę bodaj osiemnastoletniego żołnierza. – wspominała Halina Zbierska – Początkowo wszystko szło dobrze, ale gdy po odpiłowaniu kości poczułam ciężar bezwładnie opadającej kończyny, osunęłam się na nią”.
 
CDN.
 
0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>