Od entuzjazmu do potępienia (3)

 |  Written by Godziemba  |  0
W ostatnich tygodniach powstania sytuacja ludności cywilnej stolicy stała się tragiczna.
 
           Ludzie prowadzili handel, oferując papierosy i co tylko mogli za jakiekolwiek pożywienie. „Pieniądze były warte tyle co śmiecie. Handel na Kruczej miedzy Hożą a Wilczą szybko narastał... Już trzeciego dnia to był bazarek. Czwartego bazar” – pisał Białoszewski.
 
           „Zjadano wróble i gołębie, nie gardzono kotami i psami. Panował rodzaj dyzenterii, która nie była śmiertelna, ale trapiła niemal wszystkich. – zanotował Hrabyk -  Zamiast chleba jedliśmy placki... zamiast papierosów paliłem cienko krojone, zeschłe szpilki sosnowe”. Jedzenia było zbyt mało, by normalnie funkcjonować. „Praktycznie przez co najmniej drugą połowę września dosłownie głodowaliśmy. Pieniądz nie przedstawiał najmniejszej wartości. Istniała możliwość wymiany żywności w zamian za garderobę, buty itp. Ale myśmy oboje takich możliwości nie mieli... Myśmy oboje z Ewą byli całkowitymi rozbitkami, bez środków do życia, niemal bez ubrania, daleko od własnego domu i bez żadnej nadziei, aby do niego powrócić”.
 
           Rada Główna Opiekuńcza była zmuszona poinformować władze cywilne powstania, że znaczna liczba jej kuchni została zamknięta z powodu braku produktów żywnościowych.
 
           Jeszcze dotkliwszy był niedostatek wody. Niemcy odcięli wodociągi i zrozpaczeni ludzie ustawiali się w długich kolejkach do studni. Wszędzie widać było wynikającą z tego desperację.
 
           Wiele osób szukało pociechy w religii, a msze odprawiano w piwnicach i na podwórkach. Zakonnice i księża często wykazywali się wielką odwagą, pomagając rannym pod ostrzałem czy przeprowadzając ludzi w bezpieczne miejsca.
 
           Wielki optymizm z sierpnia zastąpiło powszechne przygnębienie: „Byliśmy przybici, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że teraz nasza kolej. Nie było sztucznej brawury. Wszyscy bali się „krów” i nalotów. Czuliśmy, że po prostu nie możemy przeżyć” – wspominał Janusz Hamerliński.
 
         We wrześniu noce stały się zimne. W piwnicach nie można było palić, bo ich mieszkańcy umarliby od dymu. Niektórzy próbowali palić ogniska na podwórkach, ale było to niebezpieczne ze względu na ostrzał artyleryjski.
 
         Pospiesznie kopano groby w parkach, na placach publicznych czy obok chodników, ale często po bombardowaniach zwłoki ponownie były wyrzucane na powierzchnię i stawały się pokarmem dla szczurów i much.
 
          W ostatnich tygodniach powstania wiele ciał leżało niepogrzebanych. W całym mieście potwornie śmierdziało.
 
           Ludzie zaczęli szukać winnych. Alianci i Stalin otwierali listę, ale także AK znalazła się w ogniu krytyki. Gazety, do niedawna tak wyczekiwane, były teraz lekceważone, jako nieprzynoszące prawdziwych informacji. Meldunek napisany dla jednego z wydziałów Biura Informacji i Propagandy cytował mężczyznę, który stwierdził: „Czytamy w gazecie, że mamy Politechnikę, podczas gdy wiemy, że już ją straciliśmy... nie jesteśmy dziećmi, które można karmić bajeczkami”.
 
           Wzrastała także niechęć do pracy dla RGO. „Atmosfera wśród cywilów z każdym dniem się pogarsza – czytamy w jednym z raportów. – Często musimy popychać ludzi do udziału w pracach ulicznych, a nawet po wybudowaniu studni są problemy z wodą. Racje żywnościowe są bardzo niskie i rośnie liczba osób mdlejących z braku jedzenia”.
 
           I dodawano: „Szerzy się głód. Są ludzie, którzy z tego powodu dostają szoku nerwowego... Mąka dochodzi do 1200 zł za 1 kilogram. Za złoto lub walutę obcą wyzyskiwacze dają kilka kilo ziarna”.
 
           Inny oficjalny meldunek BIP stwierdzał: „Istnieją całe grupy mężczyzn, młodych, zdrowych, którzy całymi dniami dosłownie nic nie robią, a natomiast chodzą pijani od rana do nocy. Różni spod ciemnej gwiazdy „komendanci domów”, „komendanci OPL”  itd. chodzą bezczynni i nie biorą udziału np. w budowaniu barykad, podczas gdy zmuszają do tego często ludzi starych i chorych. Notoryczne pijaństwo pociąga za sobą oczywiście przeróżne burdy, krzyki, awantury niedające spać innym mieszkańcom... i wyczyny natury erotycznej. Krytyka powstania wygłaszana jest bez żenady”.
 
           Z wielu stron dały się słyszeć głosy i narzekania na pijaństwo żołnierzy AK. Dochodziło do przykrych ekscesów. Pijaństwo uprawiały przede wszystkim formacje tyłowe. Słyszało się także o faktach dzikiej rekwizycji  - „wczoraj w godzinach południowych (około godziny 13.00) na odcinku Żurawiej... dwóch żołnierzy AK obchodziło większość mieszkań, żądając wydania pewnych ilości pszennej mąki i kaszy manny, przede wszystkim zaś wołali o wino”.
 
           Wyczerpanie osiągnęło taki poziom, że nawet służba sanitarna, która dotychczas działała świetnie, osłabła. Ludzie stali się zobojętniali na wszystko, nawet na krzyk tych, którzy zostali zasypani w piwnicach zniszczonych domów. Cała ich siła się wyczerpała i nie było już nikogo do sprzątania gruzów.
 
            W tej sytuacji, pomimo obaw przed odwetem Niemców,  znaczna część ludności cywilnej Warszawy, z ulgą powitała decyzję o kapitulacji powstania. Skończył się koszmar, choć dla wielu perspektywa zesłania do obozu lub na roboty do Rzeszy była przerażająca.
 
           Po zakończeniu walk mieszkańcy stolicy musieli opuścić swoje miasto. „Szliśmy przez umarłe miasto. – wspominał Józef Gradowski – Każdego wyjścia pilnowali niemieccy żołnierze z karabinami maszynowymi. Pozwolono nam odpocząć przy kościele św. Stanisława na Woli. Z tyłu był ogródek wikarego i ci, co potrafili naprawdę szybko biegać, mogli tam pójść i zdobyć jedzenie. Obserwowali nas starzy niemieccy żołnierze, którzy zachowywali się całkiem przyzwoicie”.
 
           Na Dworcu Zachodnim czekały pociągi do Pruszkowa. „Oczekujemy ze dwie godziny na pociąg. W końcu ładujemy się do towarowego, otwartego wozu i jedziemy. Mijamy Wolę i Ochotę, też częściowo wypalone”. Bydlęce wagony wykorzystane do transportu warszawiaków były tak zatłoczone, że ludzie nie mogli się poruszać ani zmienić pozycji: z trudem oddychali.  Maria Starzyńska wspominała, iż obok niej stała matka,  której na rękach zmarł mały synek. Matka trzymała go w ramionach. Kiedy pociąg zatrzymał się, miała nadzieję, że będzie mogła go pochować, ale nie pozwolono jej wysiąść. Musiała trzymać zwłoki dziecka na rękach przez całą drogę.
 
            Obóz przejściowy w Pruszkowie był rozległy, a na jego pustym dziedzińcu krzyżowały się tory kolejowe prowadzące do olbrzymich warsztatów i hal. „To olbrzymi kompleks budynków, hal, torów i placów, - wspominał Jan Rosner - otoczony wysokimi murami. Odczuwam dreszcz więźnia, przekraczając tę bramę. Od razu czuję, że ta przygoda nie skończy się idyllicznie, jak nam to przedstawiano w PCK i RGO, ale że to prawdziwy obóz”.
 
           W obozie Niemcy dokonywali selekcji Warszawiaków. Wszyscy byli rejestrowani, a potem gestapowcy dzielili ich na kategorie: młody/stary – mężczyzna/kobieta – zdrowy/chory i w zależności od tego decydowało: na roboty do Rzeszy, do obozu lub do zwolnienia.
 
           Każda hala obozu była przeznaczona dla innej kategorii mieszkańców: hala nr 1 – do zwolnienia, hala nr 2 – chorzy, hala nr 4 – do wywózki na roboty, hala nr 5 gromadziła obywateli innych państw, którzy posiadali dokumenty poświadczające narodowość ukraińską, litewską czy białoruską, oraz volksdeutschów i reichsdeutschów odsyłanych specjalnymi pociągami do Rzeszy. W hali nr 6 zebrano ludzi przeznaczonych na roboty w Niemczech – pozostawali pod czujną strażą i innym polskim więźniom nie pozwalano się do nich zbliżać. W hali nr 8 zgromadzono rannych powstańców, a chociaż część z nich była w bardzo ciężkim stanie, polskim lekarzom i pielęgniarkom wolno było jedynie zmieniać im opatrunki.
 
          „Obóz wyglądał strasznie – wspominał jeden ze świadków. – Ludzie byli w okropnym stanie, wielu z nich było rannych, wyczerpanych i chorych, w szoku po niedawnych przeżyciach. Zostali umieszczeni w ośmiu wielkich halach, chociaż tylko siedem było wykorzystywanych. Widać było otwarte ścieki, co było niebezpieczne, dużo brudu i bałaganu. Ludzie leżeli na betonowej podłodze, jeśli nie mieli kawałka drewna lub jakiegoś bagażu”.
 
          W sumie  z Pruszkowa wywieziono do obozów koncentracyjnych 55 000 osób, z czego 13 000 do Auschwitz. Ostatni transport odszedł tam 17 września 1944 roku. Wielu warszawiaków zginęło albo w samych obozach, albo w późniejszych marszach śmierci.
 
          Ponad 150 000 warszawiaków zostało załadowanych do pociągów i wywiezionych na roboty do Niemiec, by pracować na rzecz znienawidzonego wroga. Polacy byli kierowani do pracy w fabrykach amunicji, samolotów, w gospodarstwach rolnych, na budowach, na kolei, do kopania rowów przeciwczołgowych, do czyszczenia miast z gruzów, w fabrykach tekstylnych i kopalniach. Nie pozwalano im schodzić do schronów i wiele osób zginęło lub zostało rannych podczas nalotów bombowych.
 
          Największa grupa warszawiaków zwolnionych z Pruszkowa osiedliła się w innych częściach Polski. Większość z nich była bez pieniędzy, bez zimowych ubrań czy butów i nie miała dokąd iść. RGO pomagała w najbardziej rozpaczliwych przypadkach, ale sama dysponowała niewielkimi możliwościami, więc wiele osób musiało zdać się na szczodrość innych.
 
         Ogółem ponad 350 000 pozbawionych środków do życia warszawiaków musiało spędzić nadchodzącą zimę gdzieś na prowincji lub w rozmaitych miastach, korzystając z minimalnej pomocy i nie mając perspektyw na poprawę losu.
 
 
Wybrana literatura:
 
A. Richie – Warszawa 1944. Tragiczne powstanie
Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim
Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. IV
Białoszewski M. - Pamiętnik z Powstania Warszawskiego
Bartoszewski W. - 1859 dni Warszawy
Bartoszewski W. - Warszawski pierścień śmierci 1939–1944. Terror hitlerowski w okupowanej stolicy
Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po powstaniu 1944
0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>