Wychynąć na chwilę z odmętów szaleństwa i uznać, że wybory nie były sfałszowane jest z pozoru zabiegiem łatwym i przyjemnym. Wystarczy machnąć ręką, wzruszyć ramionami i zaintonować hymn frajerów „ Polacy nic się nie stało!”
Szkopuł w tym, że tylko pozornie. Znaczyłoby to - ni mniej ni więcej - wpaść z deszczu pod rynnę i zanurzyć się w odmętach absurdu. No, bo jakże inaczej zrozumieć apele gości tych samych, którzy chcieli nam raport MAK-u, skręcone OFE i emerytury oraz parę setek innych kłamstw ogłosić najprawdziwszą z prawd i jedynie słusznym rozwiązaniem.
Czy te oczy mogą kłamać? Ależ skąd?
Już się widzę jak biegam od jednej do kolejnej komisji obwodowej i pytam: kochani, jak tam? Wszystko OK? Żadna kartka się wam nie skleiła? Wystarczy parę tysięcy sprintów w interwale i wszystko będzie jasne! Niech żyje bieg po zdrowie!
Dziękuję, postoję. Niech Nałęcz, Piechociński i sam Pan Prezydent mnie nie denerwują. Niech biega ten, który dopuścił do tego syfu, w dodatku za moje pieniądze.
Są przecież sądy. Prawda. Niezależne, samorządne … Sorry, co ja mówię! Niezależne tylko. Tylko, że tym niezależnym sądom biegać za mnie nie przystoi. A ja, Panowie, nie mam siły i kolejne „sorry!” – ja już im nie wierzę. Wierzyłem dopóki się okazało, że „ cream of the cream” naszego sądownictwa, najlepsi z najlepszych, nie dali plamy. A ci - jakby to ująć, ci z niższych pięter, da Pan słowo, Panie Prezydencie, że oni plamy nie dadzą?
Ja swoje przeżyłem. Mówili mi, że socjalizm, że siła przewodnia … Kłamali! Potem jeden taki mówił, że puści w skarpetkach tych, co przewalają nasze wspólne pieniądze. Kłamał! Oddał Polskę gadżeciarzom łasym na drogie zegarki.
Ja jednak wolę w tych odmętach …
Już dawno się przekonałem, że ludzie swój rozum mają. Można ich zrobić w konia byle „książeczką”, ale ten się śmieje, kto śmieje się ostatni.
Wystarczy się trochę wyluzować i wierzyć, że co jest nasze – nie oddamy.
Do zobaczenia trzynastego!