- Proszę państwo - powiedział pan dyrektor do grona pedagogicznego, odłożył słuchawkę telefonu i pokrótce zreferował sytuację.
- Ma pan coś do emigrantów? - oburzyła się pani pedagog.
- Proszę pani, emigranci i uran to nie jest najszczęśliwsze połączenie - odparł kwaśno pan dyrektor. - A już wkrótce październik i czeka nas najważniejsze święto.
- Kock? - zapytał niepewnie pan od historii.
- Mówi się "kocyk", a nie "kock" - odezwała się ciepło pani pedagog.
Pan od historii wyszedł krzycząc, że powinien był posłuchać swoich rodziców i zostać stomatologiem.
- Mogę państwa prosić o uwagę? - zirytował się pan dyrektor. - Chodziło mi oczywiście o Dzień Nauczyciela. Do tego czasu musimy mieć pod szkoła względny spokój. Dlatego zdecydowałem się zastosować najstraszliwszą, ostateczną broń przeciwko islamowi.
Wszyscy pobledli.
- Waszym zadaniem będzie trzymanie uczniów przez cały dzień z dala od tego klubu w suterenie. To wszystko.
Wybuchł gwar.
- Nie będę odpowiadał na żadne pytania - uparł się pan dyrektor i zaczął wypychać nauczycieli z gabinetu. - Proszę sie stosować do moich poleceń! Proszę udać się do klas i rozpocząć lekcje! Zaraz ósma!
Kiedy pedagodzy szli korytarzem ich uwagę przykuł widok za oknem.
- O nie! - zawołała sroga pani od niemieckiego. - Czy wy myślicie to, co ja? To chyba niemożliwe! To byłoby zbyt okrutne!
- A jednak to prawda - odparła wstrząśnięta pani od polskiego. - Idą prosto do sutereny.
We wspomnianym kierunku zdążała grupa przedszkolaków.
Nauczyciele rozpoczęli lekcje, ale jakoś tak wszyscy stali koło okien i popatrywali na zewnątrz. Przedszkolaki, doprowadzone przez swoje opiekunki, dotarły do sutereny i wtargnęły do środka. I to było wszystko. Dolatywały stamtąd tylko najróżniejsze hałasy i przerażone głosy męskie. Wreszcie, gdzieś koło trzynastej opiekunki zaczęły wywoływać przedszkolaki z sutereny argumentując, że czas na leżakowanie. Dzieci opuściły pomieszczenie i wróciły do przedszkola.
Z sutereny tego dnia już nikt nie wyszedł.
Następnego dnia pokazało się trzech brodaczy, ale nie byli tacy buńczuczni i krzykliwi jak wcześniej.
Pan dyrektor patrzył na nich w zamyśleniu z okna swojego gabinetu.
- No dobrze, panie dyrektorze - odezwała się stojąca krok za nim pani wicedyrektor. - Narobił pan dymu, poszczuł ich pan przedszkolakami, ale niech mi będzie wolno zauważyć, że nie złamał ich pan. To działanie będzie krótkotrwałe. Za kilka, kilkanaście dni będzie tak jak przedtem...
- Nie będzie - przerwał jej pan dyrektor.
- To co pan chce dalej zrobić?
- Ja? Nic - roześmiał się pan dyrektor. - Moja rola już skończona.
- Przedszkolaki przyjdą znowu jutro?
- Ależ nie. Po co?
- A więc to koniec?
- Skądże! To dopiero początek.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Czy czytała pani "wojnę światów" Wellsa?
- Nie. Czy to coś o gender?
- To jest, proszę pani, science-fiction.
- A, takie bajki dla dużych chłopców.
- Nie, proszę pani, jak się okazuje, to nie są wyłącznie bajki.
I na tym zakończyła się ta rozmowa i ten dzień. Przez najbliższy czas nauczyciele bacznie przypatrywali się bywalcom sutereny. A oni robili się coraz mniej liczni i coraz bardziej apatyczni.
Wreszcie jeden z nich w czasie dużej przerwy wszedł na boisku szkolne. Upadł wśród uczniów zanim doszedł do budynku. Nauczyciel zaalarmowali szkolną lekarkę. Pan, który upadł, na jej widok zasyczał: "kobieta i to w dodatku niewierna!" po czym zaczął szukać kamieni żeby ją ukamienować. Niestety, boisko było wylane asfaltem.
- Co panu jest? - zapytała lekarka.
- Czuję się bardzo słaby, bardzo źle... Taj jak moi pozostali towarzysze broni. To jest, chciałem powiedzieć: bracia! - poprawił się szybko.
Pani doktor zbadała go szybko, po czym rozbawiona rzekła:
- Słyszałam, że stykał się pan z przedszkolakami, to wszystko tłumaczy. Nie wiem jak to panu powiedzieć, ale... Ma pan świnkę!
--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
- Ma pan coś do emigrantów? - oburzyła się pani pedagog.
- Proszę pani, emigranci i uran to nie jest najszczęśliwsze połączenie - odparł kwaśno pan dyrektor. - A już wkrótce październik i czeka nas najważniejsze święto.
- Kock? - zapytał niepewnie pan od historii.
- Mówi się "kocyk", a nie "kock" - odezwała się ciepło pani pedagog.
Pan od historii wyszedł krzycząc, że powinien był posłuchać swoich rodziców i zostać stomatologiem.
- Mogę państwa prosić o uwagę? - zirytował się pan dyrektor. - Chodziło mi oczywiście o Dzień Nauczyciela. Do tego czasu musimy mieć pod szkoła względny spokój. Dlatego zdecydowałem się zastosować najstraszliwszą, ostateczną broń przeciwko islamowi.
Wszyscy pobledli.
- Waszym zadaniem będzie trzymanie uczniów przez cały dzień z dala od tego klubu w suterenie. To wszystko.
Wybuchł gwar.
- Nie będę odpowiadał na żadne pytania - uparł się pan dyrektor i zaczął wypychać nauczycieli z gabinetu. - Proszę sie stosować do moich poleceń! Proszę udać się do klas i rozpocząć lekcje! Zaraz ósma!
Kiedy pedagodzy szli korytarzem ich uwagę przykuł widok za oknem.
- O nie! - zawołała sroga pani od niemieckiego. - Czy wy myślicie to, co ja? To chyba niemożliwe! To byłoby zbyt okrutne!
- A jednak to prawda - odparła wstrząśnięta pani od polskiego. - Idą prosto do sutereny.
We wspomnianym kierunku zdążała grupa przedszkolaków.
Nauczyciele rozpoczęli lekcje, ale jakoś tak wszyscy stali koło okien i popatrywali na zewnątrz. Przedszkolaki, doprowadzone przez swoje opiekunki, dotarły do sutereny i wtargnęły do środka. I to było wszystko. Dolatywały stamtąd tylko najróżniejsze hałasy i przerażone głosy męskie. Wreszcie, gdzieś koło trzynastej opiekunki zaczęły wywoływać przedszkolaki z sutereny argumentując, że czas na leżakowanie. Dzieci opuściły pomieszczenie i wróciły do przedszkola.
Z sutereny tego dnia już nikt nie wyszedł.
Następnego dnia pokazało się trzech brodaczy, ale nie byli tacy buńczuczni i krzykliwi jak wcześniej.
Pan dyrektor patrzył na nich w zamyśleniu z okna swojego gabinetu.
- No dobrze, panie dyrektorze - odezwała się stojąca krok za nim pani wicedyrektor. - Narobił pan dymu, poszczuł ich pan przedszkolakami, ale niech mi będzie wolno zauważyć, że nie złamał ich pan. To działanie będzie krótkotrwałe. Za kilka, kilkanaście dni będzie tak jak przedtem...
- Nie będzie - przerwał jej pan dyrektor.
- To co pan chce dalej zrobić?
- Ja? Nic - roześmiał się pan dyrektor. - Moja rola już skończona.
- Przedszkolaki przyjdą znowu jutro?
- Ależ nie. Po co?
- A więc to koniec?
- Skądże! To dopiero początek.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Czy czytała pani "wojnę światów" Wellsa?
- Nie. Czy to coś o gender?
- To jest, proszę pani, science-fiction.
- A, takie bajki dla dużych chłopców.
- Nie, proszę pani, jak się okazuje, to nie są wyłącznie bajki.
I na tym zakończyła się ta rozmowa i ten dzień. Przez najbliższy czas nauczyciele bacznie przypatrywali się bywalcom sutereny. A oni robili się coraz mniej liczni i coraz bardziej apatyczni.
Wreszcie jeden z nich w czasie dużej przerwy wszedł na boisku szkolne. Upadł wśród uczniów zanim doszedł do budynku. Nauczyciel zaalarmowali szkolną lekarkę. Pan, który upadł, na jej widok zasyczał: "kobieta i to w dodatku niewierna!" po czym zaczął szukać kamieni żeby ją ukamienować. Niestety, boisko było wylane asfaltem.
- Co panu jest? - zapytała lekarka.
- Czuję się bardzo słaby, bardzo źle... Taj jak moi pozostali towarzysze broni. To jest, chciałem powiedzieć: bracia! - poprawił się szybko.
Pani doktor zbadała go szybko, po czym rozbawiona rzekła:
- Słyszałam, że stykał się pan z przedszkolakami, to wszystko tłumaczy. Nie wiem jak to panu powiedzieć, ale... Ma pan świnkę!
--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
(5)
2 Comments
Genialne!
28 September, 2015 - 23:44
Jak wyżej!
29 September, 2015 - 10:46