
W jednej z telewizyjnych dyskusji poseł PO, Adam Szejnfeld, wyraził zdziwienie faktem, że przez osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej nie było potrzeba zaostrzenia przepisów dotyczących bezpieczeństwa, zaś teraz, po pół roku rządów PiS, niespodziewanie niezbędne jest nowe prawo. Słowa polityka opozycji warto zapamiętać, ponieważ jest to wypowiedź na swój sposób wyjątkowa. Pomija ona zupełnie zmianę sytuacji w Europie i wzrost zagrożenia terroryzmem. W nowych realiach znaleźliśmy się niedawno, to fakt, jednak nakazany przez kanclerz Niemiec optymizm i wyuczona polityczna poprawność europejskiej elity władzy nie pozwalają tego przyznać, a może nawet, choć nie chce się w to wierzyć, zauważyć. Tak, jakby nie zdarzyły się zamachy w Paryżu czy Brukseli, zaś do Europy docierali jedynie chętni do pracy i przyjęcia miejscowego modelu kulturowego imigranci i szukający pokoju uchodźcy. Tak, jakby rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz nie pracowały nad własną ustawą antyterrorystyczną od 2008 roku – bez skutku i bez finału w postaci odpowiedniego projektu. Dziś politycy Platformy nie tylko kwestionują zasadność wprowadzenia nowych przepisów dotyczących bezpieczeństwa, lecz próbują przedstawić je jako autorski, irracjonalny pomysł rządu Prawa i Sprawiedliwości. To zaś wpisać się ma w starą narrację o PiS jako partii zakochanej w podsłuchach, inwigilacji i ograniczeniu wolności i praw obywatelskich.
Narracja ta świetnie sprawdziła się w 2007 roku, gdy medialna kanonada z doktora G., Barbary Blidy i Beaty Sawickiej uczyniła ofiary wszechmocnych pisowskich służb, szukających haków na politycznych przeciwników. Z lekarza, aresztowanego w lutym 2007 roku, zrobiono symbol, z którym utożsamiać miała się cała inteligencja. Tropienie nadużyć w szpitalu na Wołoskiej miało być symboliczna zemstą Kaczyńskiego, Dorna i Ziobry na grupie społecznej najmniej akceptującej według mediów praktykę działania IV RP. Później dodatkowo powiązano sprawę G. z zapaścią polskiej transplantologii.”(…)wątpię, by kwestią tylko przypadku było to, iż bezpośrednio po Pańskiej wypowiedzi gwałtownie spadło dawstwo, transplantolodzy bali się operować, a anestezjolodzy stwierdzać śmierć pnia mózgu.” – pisał do Zbigniewa Ziobry Paweł Kukiz, przywołując pamiętne zdanie „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” wypowiedziane przez ministra na konferencji prasowej po zatrzymaniu G.
Dwa miesiące później podczas zatrzymania w swoim mieszkaniu samobójstwo popełnia Barbara Blida. Z dawnej minister z rządu SLD, która odpowiadała m.in. za prawne dopuszczenie eksmisji na bruk, szybko uczyniono lewicową święta. W 2007 roku powstał poświęcony jej film „Wszystkie ręce umyte” Sylwestra Latkowskiego i Piotra Pytlakowskiego. Sprawę Blidy histerycznie wręcz przywoływano w kampaniach wyborczych zeszłego roku, wystarczy przypomnieć choćby słowa Tomasza Nałęcza z lutego 2015 „Jak widzę pana Dudę, to widzę za nim cień Barbary Blidy”. Nie odniosło to jednak spodziewanego skutku i przywołaniem tej sprawy Platforma niczego nie ugrała.
Z Beaty Sawickiej najtrudniej zrobić było ofiarę, jednak jej łzawe wystąpienie na konferencji prasowej zakończone zasłabnięciem wywołało (przynajmniej krótkotrwały) efekt i miało pewien wpływ na niekorzystny wizerunek PiS, jaki sprzedano dużej grupie wyborców jesienią 2007 roku. Kilka lat później, wydając wyrok w tej sprawie, sławny sędzia Igor Tuleya porównał zastosowane w śledztwie metody pracy CBA do czasów stalinowskich. I o ile Sawicka nie stała się symbolem pozytywnym, o tyle dla przeciwników PiS negatywną figurą został Agent Tomek, czyli zajmujący się nią oficer CBA, Tomasz Kaczmarek. Strachem przed Ziobrą, Kaczmarkiem i służbami Platforma w dużym stopniu zmobilizowała 9 lat temu elektorat, zwłaszcza najmłodszy, głosujący po raz pierwszy.
Dzisiaj politycy PO próbują najwyraźniej uzyskać ten sam efekt, dodatkowo, co jest wyjątkową bezczelnością, odwołując się do protestów przeciwko ACTA, a wiec przepisom, które sama Platforma (z poparciem PiS) próbowała wprowadzić w Polsce. ACTA, uważane powszechnie za próbę cenzury i ograniczenia dostępu do informacji w sieci, nie budziło sprzeciwu polityków PO, którzy z przyjęcia tych przepisów wycofali się dopiero pod wpływem największych w swojej historii protestów społecznych, których nie można było sprowadzić do wymiaru politycznego – tu ramię w ramię stanęli wyborcy ówczesnej opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej oraz „młodzi i wykształceni z wielkich ośrodków”, najbardziej betonowy elektorat Platformy. Ta zaś, jak gdyby nigdy nic, walczy dziś o swobodę w internecie, na którą PiS szykuje rzekomy zamach. PO stroi się tez w piórka obrońcy obywateli przed podsłuchami i innymi formami inwigilacji, które niezbyt pasują partii, za czasów której ABW podsłuchiwała dziennikarzy i blogerów oraz śledziła treść rozmów uczestników demonstracji w autokarach.
Warto wreszcie przypomnieć posłowi Szejnfeldowi i jego kolegom, że to właśnie Platforma Obywatelska przez większą cześć swoich rządów kreowała poprzez wystąpienia polityków i medialne przekazy atmosferę szczególnego zagrożenia. Kiedy jeszcze nie pojawił się na taką skalę temat islamskiego terroryzmu (szczególnie istotny dziś, gdy Polska szykuje się na szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży), Polaków próbowano straszyć politycznymi ekstremistami (słynne „Idziemy po was” ministra Sienkiewicza, który, jak dziś wiemy, donikąd nie doszedł, po drodze jednak spłonęła budka strażnika pod ambasadą Rosji tak, by odpowiednio wzmocnić przekaz) i kibicami. „Oni za dwa tygodnie mogą rządzić” – straszył siebie i swoich kolegów Radosław Sikorski, chłodno przywitany przez kibiców Jagiellonii Białystok. W wyborczej reklamówce twarz nienawistnie wykrzywiał Andrzej Hadacz, dziarscy staruszkowie atakowali straż miejską, zaś agresywna młodzież przerywała imprezy sportowe. Rok później cała Polska usłyszała o Brunonie Kwietniu, naukowcu, który planować miał zamach na najważniejsze instytucje władzy. I choć okazało się, że cała jego siatka składała się z agentów dbających o radykalizację swojego „podopiecznego” sąd, już po ostatnich wyborach, skazał go na 12 lat więzienia. „Oni pójdą na wybory, a Ty?” – padało dramatyczne pytanie. Czy politycy PO, opisujący lata rządów tej partii jako czas spokoju, w którym nie potrzeba było ustawy antyterrorystycznej, zapomnieli już o własnej propagandzie?
W ostatnich dniach gwałtownie wzrosła liczba fałszywych alarmów bombowych. W piątek informacje o bombach otrzymała policja w kilku większych miastach. I chociaż żadna z nich się nie potwierdziła, trzeba było podjąć odpowiednie kroki. Wcześniej grupa domniemanych anarchistów próbowała zaatakować komisariat policji, zaś we Wrocławiu młody człowiek, tym razem o poglądach prawicowych, zostawił w autobusie bombę domowej roboty. Wśród publicystów pojawiły się bardzo różne interpretacje tych zdarzeń – od oddolnej reakcji na wezwania krytyków rządu do radykalniejszych działań i coraz mocniejszej retoryki, pojawiającej się w ich wypowiedziach, aż do ćwiczeń służb w przeddzień ważnych wydarzeń o charakterze międzynarodowym. Po sprawie Kwietnia powstała piosenka Kultu „Bomba na parlament”, zaczynająca się od słów „Musimy znów pokazać, że jesteśmy przydatni/Bo w działalności naszej tak to jest/Musimy udowodnić, że nie tacy my ostatni/Polska zdaje właśnie ważny test.” Utwór ten prześladuje mnie w ostatnich dniach, trudno bowiem uwierzyć w to, że wraz ze zmianami kierownictwa zmieniła się mentalność służb, których losy rozstrzygają się po raz kolejny. Niezależnie jednak od tego, jaka jest odpowiedź na pytanie o przyczynę (lub przyczyny), jest faktem, że staliśmy się atrakcyjniejszym, niż dotąd, celem ewentualnych ataków, zaś sytuacja zewnętrzna również jest zupełnie inna, niż kilka lat wcześniej. Szczyt NATO, ŚDM, lecz również Przystanek Woodstock – wielka, słabo zabezpieczona impreza w sąsiedztwie niemieckiej granicy – wymagają ponadstandardowej uwagi i nie ma w tym żadnej orkiestrowanej histerii, a jedynie realistyczna ocena sytuacji.
Podjęcie tematu „inwigilacji w sieci” nie odmłodziło znacząco szeregów KOD. Sprzeciw wobec nowych przepisów, połączony z zaprzeczaniem własnym doświadczeniom, o których ostatnio dowiadujemy się coraz więcej, oraz odsuwaniem od siebie realnych zagrożeń sprawia, że Platforma nie jest wiarygodnym głosem w dyskusji nad nowymi przepisami.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
Narracja ta świetnie sprawdziła się w 2007 roku, gdy medialna kanonada z doktora G., Barbary Blidy i Beaty Sawickiej uczyniła ofiary wszechmocnych pisowskich służb, szukających haków na politycznych przeciwników. Z lekarza, aresztowanego w lutym 2007 roku, zrobiono symbol, z którym utożsamiać miała się cała inteligencja. Tropienie nadużyć w szpitalu na Wołoskiej miało być symboliczna zemstą Kaczyńskiego, Dorna i Ziobry na grupie społecznej najmniej akceptującej według mediów praktykę działania IV RP. Później dodatkowo powiązano sprawę G. z zapaścią polskiej transplantologii.”(…)wątpię, by kwestią tylko przypadku było to, iż bezpośrednio po Pańskiej wypowiedzi gwałtownie spadło dawstwo, transplantolodzy bali się operować, a anestezjolodzy stwierdzać śmierć pnia mózgu.” – pisał do Zbigniewa Ziobry Paweł Kukiz, przywołując pamiętne zdanie „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” wypowiedziane przez ministra na konferencji prasowej po zatrzymaniu G.
Dwa miesiące później podczas zatrzymania w swoim mieszkaniu samobójstwo popełnia Barbara Blida. Z dawnej minister z rządu SLD, która odpowiadała m.in. za prawne dopuszczenie eksmisji na bruk, szybko uczyniono lewicową święta. W 2007 roku powstał poświęcony jej film „Wszystkie ręce umyte” Sylwestra Latkowskiego i Piotra Pytlakowskiego. Sprawę Blidy histerycznie wręcz przywoływano w kampaniach wyborczych zeszłego roku, wystarczy przypomnieć choćby słowa Tomasza Nałęcza z lutego 2015 „Jak widzę pana Dudę, to widzę za nim cień Barbary Blidy”. Nie odniosło to jednak spodziewanego skutku i przywołaniem tej sprawy Platforma niczego nie ugrała.
Z Beaty Sawickiej najtrudniej zrobić było ofiarę, jednak jej łzawe wystąpienie na konferencji prasowej zakończone zasłabnięciem wywołało (przynajmniej krótkotrwały) efekt i miało pewien wpływ na niekorzystny wizerunek PiS, jaki sprzedano dużej grupie wyborców jesienią 2007 roku. Kilka lat później, wydając wyrok w tej sprawie, sławny sędzia Igor Tuleya porównał zastosowane w śledztwie metody pracy CBA do czasów stalinowskich. I o ile Sawicka nie stała się symbolem pozytywnym, o tyle dla przeciwników PiS negatywną figurą został Agent Tomek, czyli zajmujący się nią oficer CBA, Tomasz Kaczmarek. Strachem przed Ziobrą, Kaczmarkiem i służbami Platforma w dużym stopniu zmobilizowała 9 lat temu elektorat, zwłaszcza najmłodszy, głosujący po raz pierwszy.
Dzisiaj politycy PO próbują najwyraźniej uzyskać ten sam efekt, dodatkowo, co jest wyjątkową bezczelnością, odwołując się do protestów przeciwko ACTA, a wiec przepisom, które sama Platforma (z poparciem PiS) próbowała wprowadzić w Polsce. ACTA, uważane powszechnie za próbę cenzury i ograniczenia dostępu do informacji w sieci, nie budziło sprzeciwu polityków PO, którzy z przyjęcia tych przepisów wycofali się dopiero pod wpływem największych w swojej historii protestów społecznych, których nie można było sprowadzić do wymiaru politycznego – tu ramię w ramię stanęli wyborcy ówczesnej opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej oraz „młodzi i wykształceni z wielkich ośrodków”, najbardziej betonowy elektorat Platformy. Ta zaś, jak gdyby nigdy nic, walczy dziś o swobodę w internecie, na którą PiS szykuje rzekomy zamach. PO stroi się tez w piórka obrońcy obywateli przed podsłuchami i innymi formami inwigilacji, które niezbyt pasują partii, za czasów której ABW podsłuchiwała dziennikarzy i blogerów oraz śledziła treść rozmów uczestników demonstracji w autokarach.
Warto wreszcie przypomnieć posłowi Szejnfeldowi i jego kolegom, że to właśnie Platforma Obywatelska przez większą cześć swoich rządów kreowała poprzez wystąpienia polityków i medialne przekazy atmosferę szczególnego zagrożenia. Kiedy jeszcze nie pojawił się na taką skalę temat islamskiego terroryzmu (szczególnie istotny dziś, gdy Polska szykuje się na szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży), Polaków próbowano straszyć politycznymi ekstremistami (słynne „Idziemy po was” ministra Sienkiewicza, który, jak dziś wiemy, donikąd nie doszedł, po drodze jednak spłonęła budka strażnika pod ambasadą Rosji tak, by odpowiednio wzmocnić przekaz) i kibicami. „Oni za dwa tygodnie mogą rządzić” – straszył siebie i swoich kolegów Radosław Sikorski, chłodno przywitany przez kibiców Jagiellonii Białystok. W wyborczej reklamówce twarz nienawistnie wykrzywiał Andrzej Hadacz, dziarscy staruszkowie atakowali straż miejską, zaś agresywna młodzież przerywała imprezy sportowe. Rok później cała Polska usłyszała o Brunonie Kwietniu, naukowcu, który planować miał zamach na najważniejsze instytucje władzy. I choć okazało się, że cała jego siatka składała się z agentów dbających o radykalizację swojego „podopiecznego” sąd, już po ostatnich wyborach, skazał go na 12 lat więzienia. „Oni pójdą na wybory, a Ty?” – padało dramatyczne pytanie. Czy politycy PO, opisujący lata rządów tej partii jako czas spokoju, w którym nie potrzeba było ustawy antyterrorystycznej, zapomnieli już o własnej propagandzie?
W ostatnich dniach gwałtownie wzrosła liczba fałszywych alarmów bombowych. W piątek informacje o bombach otrzymała policja w kilku większych miastach. I chociaż żadna z nich się nie potwierdziła, trzeba było podjąć odpowiednie kroki. Wcześniej grupa domniemanych anarchistów próbowała zaatakować komisariat policji, zaś we Wrocławiu młody człowiek, tym razem o poglądach prawicowych, zostawił w autobusie bombę domowej roboty. Wśród publicystów pojawiły się bardzo różne interpretacje tych zdarzeń – od oddolnej reakcji na wezwania krytyków rządu do radykalniejszych działań i coraz mocniejszej retoryki, pojawiającej się w ich wypowiedziach, aż do ćwiczeń służb w przeddzień ważnych wydarzeń o charakterze międzynarodowym. Po sprawie Kwietnia powstała piosenka Kultu „Bomba na parlament”, zaczynająca się od słów „Musimy znów pokazać, że jesteśmy przydatni/Bo w działalności naszej tak to jest/Musimy udowodnić, że nie tacy my ostatni/Polska zdaje właśnie ważny test.” Utwór ten prześladuje mnie w ostatnich dniach, trudno bowiem uwierzyć w to, że wraz ze zmianami kierownictwa zmieniła się mentalność służb, których losy rozstrzygają się po raz kolejny. Niezależnie jednak od tego, jaka jest odpowiedź na pytanie o przyczynę (lub przyczyny), jest faktem, że staliśmy się atrakcyjniejszym, niż dotąd, celem ewentualnych ataków, zaś sytuacja zewnętrzna również jest zupełnie inna, niż kilka lat wcześniej. Szczyt NATO, ŚDM, lecz również Przystanek Woodstock – wielka, słabo zabezpieczona impreza w sąsiedztwie niemieckiej granicy – wymagają ponadstandardowej uwagi i nie ma w tym żadnej orkiestrowanej histerii, a jedynie realistyczna ocena sytuacji.
Podjęcie tematu „inwigilacji w sieci” nie odmłodziło znacząco szeregów KOD. Sprzeciw wobec nowych przepisów, połączony z zaprzeczaniem własnym doświadczeniom, o których ostatnio dowiadujemy się coraz więcej, oraz odsuwaniem od siebie realnych zagrożeń sprawia, że Platforma nie jest wiarygodnym głosem w dyskusji nad nowymi przepisami.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
(2)