Trwała narada rady osiedla, na którą zeszło się wielu mieszkańców. - To prawda - potwierdził przewodniczący rady. - Musimy tych imigrantów przyjąć. - Na jakiej podstawie? - zapytał jakiś pan. - Tak nam każe Unia Osiedlowa. Wszyscy zaczęli machać rękami i krzyczeć, że Unia Osiedlowa to zło. - Teraz to zło? - spytał ironicznie przewodniczący. - A jak było referendum o przystąpienie, to prawie wszyscy byli za. A jak ta Unia dawała kasę na nowe chodniki to była super. A teraz proszę, zło. - A pewno, że zło! - krzyknęła jakaś pani. - Pewno za te chodniki zażądali nie wiadomo czego! Pewno, żeby im oddać bloki i trawniki i wszystko! - A wcale, że nie - zareplikował z satysfakcją przewodniczący. - Unia w traktacie zażyczyła sobie w traktacie akcesyjnym tylko jednej linijki tekstu. Jednej, jednusieńskiej. - A co jest w tej linijce? - spytał tata Łukaszka. - Czy to ważne? - wzruszył ramionami przewodniczący. - Ważne! Ważne! - zaczęli krzyczeć ludzie. - Tam jest tylko zapis, że zawsze będziemy się zgadzać na to, co chce Unia, nie wiem o co państwo robią tyle rabanu - wtrącił się niefortunnie sekretarz rady. Zrobiło się straszne zamieszanie. Niestety, nie na wiele to pomogło. Wkrótce na osiedle przyjechała kolejna grupa imigrantów. Towarzyszył im wysoki urzędnik Unii Osiedlowej. - Ci ludzie mają tu być - instruował mieszkańców. - Jest swobodny przepływ ludzi w granicach Unii - odezwał się jakiś mieszkaniec osiedla. - A co jak ci ludzie zechcą się przenieść na inne osiedle? - Wasza w tym głowa, żeby nie zachcieli - burknął urzędnik. - Osiedle się zdeklarowało, że tylu i tylu imigrantów przyjmą. I ci ludzie mają tu zostać! I ci ludzie mają tu być! Będą kontrole - pogroził palcem. - Niech no tylko któregoś brakuje, bo będą takie sankcje, że... Już po trzech dniach na osiedlu można było zobaczyć taki obrazek: szedł jeden mieszkaniec bloku i ciągnął za sobą jakiegoś imigranta. - Uciec próbował! - tłumaczył pan napotkanym mieszkańcom. - Na dworcu go złapałem! Przecież gdyby wyjechał, nie daj bóg, do innego miasta, to załatwiłby nas na amen! Trzeba mieć na nich oko! I ludzie mieli na nich oko. Co rusz to któryś z imigrantów był łapany i odprowadzany na osiedle. A tu próbował wsiąść do tramwaju, a to łapał stopa... Wreszcie stało się to, co było nieuniknione. Wokół osiedla ruszyła budowa wielkiego, wysokiego, szczelnego ogrodzenia. Oficjalnie - był to ekran akustyczny. Było w nim kilka bram, każda pilnowana przez mieszkańców osiedla. A gospodarze domów... Pewnego pięknego dnia, dozorczyni bloku, w którym mieszkali Hiobowscy, pani Sitko, pojawiła się w mundurze. - Administracja osiedla kupiła wszystkim dozorcom - wyjaśniła zaszokowanym mieszkańców. - A zresztą ja już nie jestem gospodarzem domu. Teraz jestem Kierującą Aktywnym Przepływem Obywateli. Nad bramami pojawiły się napisy "Osiedle całym naszym światem". Pani Sitko i inni Kierujący codziennie rano i wieczorem zwoływali wszystkich imigrantów i ich liczyli, czy aby któregoś nie brakuje. Zaczęły się próby ucieczek, a czary goryczy dopełniło zdarzenie, gdy pod jedną z bram osiedla pojawiła się zagraniczna wycieczka. Podnieceni wycieczkowicze zaczęli sapać "polskie osiedla koncentracyjne" i robić sobie selfie z bramą i napisem. - Tego już za wiele - oznajmiła pani Sitko. - No pewno - przytaknął Łukaszek. - Co wy ludzie odwalacie. To trzeba zrobić zupełnie inaczej... Oczywiście nikt go nie posłuchał. Testowano wiele kosztownych rozwiązań, które wszystkie zawiodły. Aż wreszcie pani Sitko napomknęła coś przewodniczącemu o Łukaszku. Przewodniczący był tak zdesperowany, że chwycił się nawet pomysłu, że może ich uratować plan gimnazjalisty. - Podobno masz jakiś plan - powiedział przewodniczący do Łukaszka. - Ano mam. Rozebrać ten bezsensowny płot, oddać te śmieszne mundury, przestać się wygłupiać i puścić tych ludzi wolno. - Czy ty nie rozumiesz?! - uniósł się przewodniczący. - Przyjedzie urzędnik z Unii Osiedlowej! I co? - Wtedy trzeba zrobić tak... Przyjechał wysoki urzędnik Unii Osiedlowej w otoczeniu innych pomniejszych urzędników. I bez żadnych ceregieli oświadczył, że on od razu chce zobaczyć imigrantów. Wszystkich. - Proszę bardzo - przewodniczący zawołał Łukaszka i zaprowadzili urzędnika do dawnych suszarni. - Nikt nie uciekł? Nawet nie próbował? - dopytywał się urzędnik. - Naprawdę nie? Dziwne. Poszli wszyscy. W pomieszczeniach było pusto. To znaczy meble były, telewizor, jedzenie. Tylko ludzi nie było. Urzędnikowi zaczęła skakać brew. - Co to za maskarada? Gdzie są imigranci? - Jak to gdzie? - odparł drżącym głosem przewodniczący. - W pracy! - Przecież jest niedziela! - A czy w tym kraju jest cokolwiek zamknięte w niedzielę, poza urzędami? - rzucił filozoficznie Łukaszek. - mogę pana zaprowadzić. - Idziemy! A niech no tylko ich nie zobaczę, to ja was... ...szli długim, ciemnym korytarzem piwnicznym. Słabe światło żarówek i zapach trutki na myszy dopełniały klimatu. Gdzieś z daleka niosły się rytmicznie uderzenia i mrożące krew w żyłach wycie. Szli i szli, zbliżając się do źródła dźwięków. - To tu - powiedział Łukaszek pokazując na drzwi, zza których dolatywały te przerażające dźwięki. Na drzwiach wisiała tabliczka "Ubojnia rytualna". - Wchodzimy? - Rozległo się kolejne łupnięcie i kolejny śmiertelny kwik. - Tam są wszyscy? - spytał słabym głosem urzędnik. - Tak - odparł spokojnie Łukaszek. - Kobiety i dzieci też? - Też. Kobiety zmywają krew ze stołów i ścian, a dzieci zbierają z podłogi gałki oczne i... - Dość - urzędnik obrócił się na pięcie. - Proszę mnie zawieźć na sąsiednie osiedle. I odszedł wraz ze swoją świtą. Drzwi skrzypnęły i wyszli Gruby Maciek i okularnik z trzeciej ławki. - Uff... Ma się tą krzepę... - Gruby Maciek masował sobie pięść. - Dobrze, że już poszli - okularnik zakaszlał i pomasował sobie gardło. - Ile można tak wyć. - Ależ ty masz nerwy chłopcze - rzekł z uznaniem przewodniczący do Łukaszka. - To kwestia treningu. W szkole jak człowieka pytają, czy ma zadanie domowe, to zawsze trzeba odpowiadać, że tak. I nie można się niczym zdradzić. -------------- https://twitter.com/MarcinBrixen https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
(2)