
Dziś trudno uwierzyć w to, że jeszcze kilkanaście lat temu kolejne rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego obchodzone były bardzo skromnie. Powstanie nie było okazją do politycznego lansu ani promowania swojego nazwiska za pomocą uprawiania lewicowej bądź prawicowej wersji pedagogiki wstydu. Dziewięć lat temu na blogu Kataryny ukazał się bardzo cenny wpis, pokazujący, jak wiele dla utrwalenia Powstania w świadomości zwykłych mieszkańców i elit politycznych zmieniła warszawska prezydentura Lecha Kaczyńskiego i stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Kilka lat wcześniej, w 2000 roku, pomimo syren nie zatrzymywały się ani samochody i tramwaje, ani zwykli przechodnie. „W ruchu, korkach, jakie są w Warszawie, trudno jest zatrzymać się raptownie o wyznaczonej godzinie” – mówił rzecznik Pawła Piskorskiego, ówczesnego prezydenta stolicy, Andrzej Machowski. Dziś zastyga prawie cało miasto, zaś na głównych skrzyżowaniach i w miejscach pamięci ludzie zbierają się, by – czasem bardzo widowiskowo – oddać hołd walczącej Warszawie. Lokalna tradycja stopniowo przenosi się również do innych miast, zaś jej sława sięga jeszcze dalej.
W ostatnim dziesięcioleciu praca wielu ludzi przywróciła Powstanie społecznej świadomości. Polityka Lecha Kaczyńskiego, nieustanna aktywność twórców Muzeum, przejawiająca się w licznych inicjatywach kulturalnych, grach miejskich, płytach, wreszcie – coraz liczniejszych i głośnych filmach, a z drugiej strony, jak sprzężenie zwrotne, oddolna aktywność mieszkańców, dziesiątki legalnych i nielegalnych graffiti i murali, hiphopowych i rockowych nagrań… Niektórzy widzą w tym modę, pojmowaną tak naprawdę dość płytko. Nie zawsze jest to ocena niesprawiedliwa – jedni powstanie przeżywają głęboko, inni powierzchownie – to cena nieuchronna zawsze, gdy o historię upomina się również popkultura. Niektórych drażnią czczący powstańców kibice. Daleki jestem od kuszącego dla wielu idealizowania tej społeczności, lecz cóż jest naturalniejszego, niż szukanie tożsamości w historii miasta i zapisanych na jej kartach takich samych nieraz młodych ludzi przez grupę, która właśnie na patriotyzmie lokalnym i silnej identyfikacji nie tylko z drużyną, lecz i z miejscem urodzenia opiera swoje istnienie?
W takim kontekście często pojawia się zarzut zawłaszczania Powstania. Tak się składa, że pochodzi z tych samych rejonów, w których bardzo długo broniono się przed pamięcią lub wręcz próbowano wydarzenia z sierpnia 1944 roku przyciąć na potrzeby pisanej przez siebie historii polskiego antysemityzmu. Do dziś pamiętany jest artykuł Michała Cichego, przedstawiający na łamach „Gazety Wyborczej” Powstanie Warszawskie jako antysemicką czystkę AK i NSZ. „Zawłaszczać” mają też ci, którzy stali się depozytariuszami pamięci w latach, w których mit Warszawy walczącej nie był potrzebny rządzącym Polską.
A jednak słowa o zawłaszczaniu Powstania Warszawskiego faktycznie bywają na miejscu, winnych trzeba jednak szukać zupełnie gdzie indziej. Kiedy w 2006 roku władzę w Warszawie objęła Hanna Gronkiewicz-Waltz, zaś rok później na szczeblu ogólnopolskim udało się to jej kolegom, było oczywiste, że czasu nie da się już cofnąć. Po krótkotrwałej próbie pozbawienia Jana Ołdakowskiego funkcji dyrektora muzeum, nowe władze włączyły się w coroczne obchody. Instytucja działa sprawnie, zaś władza nie robi jej problemów – czy dlatego, że jej się to nie opłaca, czy też ma to związek z częściowym oderwaniem się środowiska muzealników od PiS, trudno jednoznacznie ocenić. Warto tylko wspomnieć, że kiedy w zeszłym roku ukazała się pisana kilka lat wcześniej książka Agnieszki Sopińskiej „Operacja muzeum” poświęcona tworzeniu tej placówki, czytając ją miałem wrażenie, że w równym stopniu służy ona opisowi historii MPW, co przygotowaniu nowego politycznego startu jego twórców w ramach PJN.
Zyskując poparcie kilku znanych uczestników sierpniowego zrywu politycy PO stali się twarzami kolejnych uroczystości. O ile jednak nie budziło to sprzeciwu związanego z tą partią Władysława Bartoszewskiego, czy uwikłanego we współpracę z bezpieką Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, o tyle dla zwykłych uczestników, czy to weteranów, czy przedstawicieli innych pokoleń, było to manifestacją hipokryzji i próbą podczepienia się pod obcą sobie tradycję. W kolejnych latach zaowocowało to nagłaśnianym przez media jako przykład prawicowej nienawiści wygwizdywaniem i buczeniem na widok rządowych i partyjnych oficjeli. Im bardziej partia rządząca traciła społeczne poparcie, tym mocniej chciała się ogrzać w blasku pierwszosierpniowych zniczy. Media zaś nagłaśniały do absurdu każdy incydent, wykorzystując go do ataku na opozycję, analizą przyczyn takich dotąd niespodziewanych społecznych zachowań nie zaprzątając sobie głowy. Trudno się temu dziwić, bowiem uczciwe przyjrzenie się zjawisku mogłoby zaszkodzić nie protestującym, a samej władzy. Władzy, która składa kwiaty na mogiłach powstańców, a utrudnia poszukiwania i godny pochówek ich kolegów, którzy życie stracili w ubeckich katowniach. Która wreszcie staje na straży spokojnej starości ich prześladowców i katów w rodzaju Zygmunta Baumana.
71 rocznica Powstania Warszawskiego przypadła w roku wyjątkowym, pomiędzy wyborami prezydenckimi, które przyniosły zmianę lokatora pałacu, a parlamentarnymi, które prawdopodobnie zmiotą z powierzchni polityki rząd Ewy Kopacz. Co więcej, wypadła na niecały tydzień przed zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy. Rząd wraz z prezydentem Komorowskim i władzami Warszawy wybrnąć z nowej sytuacji postanowił najgorzej, jak tylko mógł. Uroczystości ku czci uczestników powstania zmieniły się odpowiednio w uroczyste pożegnanie odchodzącego Bronisława Komorowskiego i wiece wyborcze premier Ewy Kopacz. Andrzejowi Dudzie władze miasta nie udzieliły nawet głosu, albowiem, jak powiedziała Hanna Gronkiewicz-Waltz, „nie ma takiego zwyczaju”. O tym, że nie miał się kiedy wykształcić, bowiem z tego typu sytuacją mamy do czynienia po raz pierwszy, prezydent miasta stołecznego milczy. Komorowski swoje natomiast powiedział, a od wspomnianego już gen. Ścibora-Rylskiego usłyszał jednoznaczną deklarację lojalności i wezwanie do startu w wyborach za następne 5 lat.
Charakterystyczne dla sposobu, w jaki władze traktują 1 sierpnia było to, co działo się podczas porannych uroczystości na warszawskim Mokotowie. Plan co roku wygląda tak samo: o godzinie 10 uroczystości i złożenie kwiatów pod pomnikiem w Parku Dreszera, później przemarsz, kolejne mowy i złożenie wieńców w miejscu egzekucji przy ulicy Dworkowej. W parku, po raz pierwszy, pojawiła się Ewa Kopacz, której krótkie wystąpienie pokazały prawie wszystkie telewizje. Program był skromniejszy, niż w poprzednich latach – gwiazda mogła być tylko jedna, nie informowano również, kto w danym momencie składa wieńce. Na Dworkowej zagrała orkiestra, lecz nie pojawiło się praktycznie żadne nagłośnienie. Na pytania mieszkańców organizatorzy powiedzieli wprost, że w tym roku cały sprzęt pojechał z panią premier do parku.
Jeśli jednak w pierwszej połowie dnia władzy udało się zawłaszczyć kolejną rocznicę wybuchu powstania, wieczorem została ona odzyskana przez środowiska i ludzi wiernych powstańczej tradycji. Na placu Piłsudskiego ponad dwudziestotysięczny tłum Warszawiaków śpiewał pieśni i piosenki z 1944. Pośród nich, nieoddzielony żadnymi barierkami, nieprowokujący swoją obecnością sprzeciwu, miejsce znalazł prezydent Andrzej Duda. Budzący potężne, patriotyczne emocje koncert na żywo transmitowała Telewizja Polska. Sytuacja, która kilka miesięcy wcześniej wydawała się nie do pomyślenia, niesie nadzieję na upragnioną zmianę.
Tekst ukazał się w czwartkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
W ostatnim dziesięcioleciu praca wielu ludzi przywróciła Powstanie społecznej świadomości. Polityka Lecha Kaczyńskiego, nieustanna aktywność twórców Muzeum, przejawiająca się w licznych inicjatywach kulturalnych, grach miejskich, płytach, wreszcie – coraz liczniejszych i głośnych filmach, a z drugiej strony, jak sprzężenie zwrotne, oddolna aktywność mieszkańców, dziesiątki legalnych i nielegalnych graffiti i murali, hiphopowych i rockowych nagrań… Niektórzy widzą w tym modę, pojmowaną tak naprawdę dość płytko. Nie zawsze jest to ocena niesprawiedliwa – jedni powstanie przeżywają głęboko, inni powierzchownie – to cena nieuchronna zawsze, gdy o historię upomina się również popkultura. Niektórych drażnią czczący powstańców kibice. Daleki jestem od kuszącego dla wielu idealizowania tej społeczności, lecz cóż jest naturalniejszego, niż szukanie tożsamości w historii miasta i zapisanych na jej kartach takich samych nieraz młodych ludzi przez grupę, która właśnie na patriotyzmie lokalnym i silnej identyfikacji nie tylko z drużyną, lecz i z miejscem urodzenia opiera swoje istnienie?
W takim kontekście często pojawia się zarzut zawłaszczania Powstania. Tak się składa, że pochodzi z tych samych rejonów, w których bardzo długo broniono się przed pamięcią lub wręcz próbowano wydarzenia z sierpnia 1944 roku przyciąć na potrzeby pisanej przez siebie historii polskiego antysemityzmu. Do dziś pamiętany jest artykuł Michała Cichego, przedstawiający na łamach „Gazety Wyborczej” Powstanie Warszawskie jako antysemicką czystkę AK i NSZ. „Zawłaszczać” mają też ci, którzy stali się depozytariuszami pamięci w latach, w których mit Warszawy walczącej nie był potrzebny rządzącym Polską.
A jednak słowa o zawłaszczaniu Powstania Warszawskiego faktycznie bywają na miejscu, winnych trzeba jednak szukać zupełnie gdzie indziej. Kiedy w 2006 roku władzę w Warszawie objęła Hanna Gronkiewicz-Waltz, zaś rok później na szczeblu ogólnopolskim udało się to jej kolegom, było oczywiste, że czasu nie da się już cofnąć. Po krótkotrwałej próbie pozbawienia Jana Ołdakowskiego funkcji dyrektora muzeum, nowe władze włączyły się w coroczne obchody. Instytucja działa sprawnie, zaś władza nie robi jej problemów – czy dlatego, że jej się to nie opłaca, czy też ma to związek z częściowym oderwaniem się środowiska muzealników od PiS, trudno jednoznacznie ocenić. Warto tylko wspomnieć, że kiedy w zeszłym roku ukazała się pisana kilka lat wcześniej książka Agnieszki Sopińskiej „Operacja muzeum” poświęcona tworzeniu tej placówki, czytając ją miałem wrażenie, że w równym stopniu służy ona opisowi historii MPW, co przygotowaniu nowego politycznego startu jego twórców w ramach PJN.
Zyskując poparcie kilku znanych uczestników sierpniowego zrywu politycy PO stali się twarzami kolejnych uroczystości. O ile jednak nie budziło to sprzeciwu związanego z tą partią Władysława Bartoszewskiego, czy uwikłanego we współpracę z bezpieką Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, o tyle dla zwykłych uczestników, czy to weteranów, czy przedstawicieli innych pokoleń, było to manifestacją hipokryzji i próbą podczepienia się pod obcą sobie tradycję. W kolejnych latach zaowocowało to nagłaśnianym przez media jako przykład prawicowej nienawiści wygwizdywaniem i buczeniem na widok rządowych i partyjnych oficjeli. Im bardziej partia rządząca traciła społeczne poparcie, tym mocniej chciała się ogrzać w blasku pierwszosierpniowych zniczy. Media zaś nagłaśniały do absurdu każdy incydent, wykorzystując go do ataku na opozycję, analizą przyczyn takich dotąd niespodziewanych społecznych zachowań nie zaprzątając sobie głowy. Trudno się temu dziwić, bowiem uczciwe przyjrzenie się zjawisku mogłoby zaszkodzić nie protestującym, a samej władzy. Władzy, która składa kwiaty na mogiłach powstańców, a utrudnia poszukiwania i godny pochówek ich kolegów, którzy życie stracili w ubeckich katowniach. Która wreszcie staje na straży spokojnej starości ich prześladowców i katów w rodzaju Zygmunta Baumana.
71 rocznica Powstania Warszawskiego przypadła w roku wyjątkowym, pomiędzy wyborami prezydenckimi, które przyniosły zmianę lokatora pałacu, a parlamentarnymi, które prawdopodobnie zmiotą z powierzchni polityki rząd Ewy Kopacz. Co więcej, wypadła na niecały tydzień przed zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy. Rząd wraz z prezydentem Komorowskim i władzami Warszawy wybrnąć z nowej sytuacji postanowił najgorzej, jak tylko mógł. Uroczystości ku czci uczestników powstania zmieniły się odpowiednio w uroczyste pożegnanie odchodzącego Bronisława Komorowskiego i wiece wyborcze premier Ewy Kopacz. Andrzejowi Dudzie władze miasta nie udzieliły nawet głosu, albowiem, jak powiedziała Hanna Gronkiewicz-Waltz, „nie ma takiego zwyczaju”. O tym, że nie miał się kiedy wykształcić, bowiem z tego typu sytuacją mamy do czynienia po raz pierwszy, prezydent miasta stołecznego milczy. Komorowski swoje natomiast powiedział, a od wspomnianego już gen. Ścibora-Rylskiego usłyszał jednoznaczną deklarację lojalności i wezwanie do startu w wyborach za następne 5 lat.
Charakterystyczne dla sposobu, w jaki władze traktują 1 sierpnia było to, co działo się podczas porannych uroczystości na warszawskim Mokotowie. Plan co roku wygląda tak samo: o godzinie 10 uroczystości i złożenie kwiatów pod pomnikiem w Parku Dreszera, później przemarsz, kolejne mowy i złożenie wieńców w miejscu egzekucji przy ulicy Dworkowej. W parku, po raz pierwszy, pojawiła się Ewa Kopacz, której krótkie wystąpienie pokazały prawie wszystkie telewizje. Program był skromniejszy, niż w poprzednich latach – gwiazda mogła być tylko jedna, nie informowano również, kto w danym momencie składa wieńce. Na Dworkowej zagrała orkiestra, lecz nie pojawiło się praktycznie żadne nagłośnienie. Na pytania mieszkańców organizatorzy powiedzieli wprost, że w tym roku cały sprzęt pojechał z panią premier do parku.
Jeśli jednak w pierwszej połowie dnia władzy udało się zawłaszczyć kolejną rocznicę wybuchu powstania, wieczorem została ona odzyskana przez środowiska i ludzi wiernych powstańczej tradycji. Na placu Piłsudskiego ponad dwudziestotysięczny tłum Warszawiaków śpiewał pieśni i piosenki z 1944. Pośród nich, nieoddzielony żadnymi barierkami, nieprowokujący swoją obecnością sprzeciwu, miejsce znalazł prezydent Andrzej Duda. Budzący potężne, patriotyczne emocje koncert na żywo transmitowała Telewizja Polska. Sytuacja, która kilka miesięcy wcześniej wydawała się nie do pomyślenia, niesie nadzieję na upragnioną zmianę.
Tekst ukazał się w czwartkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(3)
1 Comments
Duda to fenomen.
08 August, 2015 - 21:47
W dodatku żona - reprezentacyjna i wykształcona - oraz córka, śliczna i naturalna.
I brak haków w życiorysie ...
... wróć, jeden hak znalazł Lis: teść Żyd ...
... a skoro tak, to jakoś może jednak Duda da radę :)
A swoją drogą, to ten polski antysemityzm i w ogóle wrogość w stosunku do ludzi innej religii dziwnie zanika przy przywódcach: Duda, Buzek, Piłsudski ...