Większość Polaków wciąż nie zostało zbyt skutecznie odciągnięta od zdrowej wiary w „nienaruszalność życia ludzkiego od narodzenia aż do naturalnej śmierci”. Władze dobrze radzą unikać słów „wiara i praktyka”, a szczególnie w Warszawie te dwa bardzo niebezpieczne wyrazy nie są szczególnie mile widziane. Za publiczne głoszenie tego, że „człowiek posiada nieśmiertelną duszę i w żadnym wypadku nie można go zabić”, jeszcze nie można stanąć przed sądem. Można za to zostać wywalonym z pracy i stanąć przed sądem opinii publicznej by stać się przykładem Osamy Bin-Chazana lub ikoną Katarzyny W…
Kiedyś, za lat kilka, kiedy władzę w naszej stolycy przejmie ostatecznie ktoś inny zastępując Hannę Gronkiewicz Waltz, to czyszcząc jej gabinet, może napatoczyć się na wytarty lub nawet lekko naddarty, średniowieczny inkunabuł. Będzie to jednen z egzemplarzy Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu.
Być może nie będzie to wówczas jeszcze jakiś „biały kruk”, dlatego przypomni on sobie (w scenerii bardzo rozmytej) o osobliwej i tajemniczej historii jaka wydarzyła się w stolycy kilka lat temu.
Właścicielka „białego kruka”, czyli wspomniana już przeze mnie HGW, unieśmiertelniona na zawsze jako najlepszy prezydent, zapamiętana zostanie właśnie z tej roli jaką odegrała w 2014 roku. To czas słynnego (czy raczej niesławnego) „Procesu Osamy Bin-Chazana” jaki został wytoczony przed sądem tzw. opinii publicznej. HGW wystąpiła w nim jako oskarżyciel posiłkowy, protestując przeciwko niezabiciu dziecka, które ktoś chorym uczynił oraz protestując przeciwko mieszaniu wyznawanej wiary z praktyką codziennego życia.
Podczas wielodniowego procesu w stoycy - lekarza medycyny, dyrektora tamtejszego szpitala prof. Chazana, dobrego człowieka ratującego na co dzień ludzkie życie - oskarżono o złamanie „świeżo ustanowionego na Zielonej Wyspie prawa” zabraniającego wcielania nauk o niezabijaniu w praktykę codziennego życia. Sprawa nabrała podobnego rozgłosu, jak sprawa Katarzyny W. oskarżonej z kolei o brutalne zabójstwo. Z uwagi na stopień „medialnej ekspresji” akurat te dwie sprawy można spokojnie porównać.
Sam prof. Chazan w oczach dominujących na rynku mediów, czyli innych oskarżycieli posiłkowych, zyskał już reputację klasycznego przedstawiciela antyintelektualnego ciemnogrodu, utożsamianego z największymi zabitymi wiochami, zwanymi czasem przez Premiera dla beki, w Sejmie RP: „moherowymi beretami”. Tak na marginesie: To brutalne nie dopuścić do zabójstwa tak zacofanej części społeczeństwa.
Znacznie lepszym kandydatem na dyrektora szpitala wydawał się jego kolega, prof. Dębski, zupełnie nieznany z tego powodu, że to on odmówił niejakiej pani Alicji Tysiąc aborcji, lecz bardzo znany z tego, że w imię walki z „religijnymi zabobonami”, przynosił do telewizji zdjęcia własnych pacjentów oraz publicznie opowiadał o tym, jak aktualnie się czują, na co są chorzy i czy bardzo cierpią z powodu ich n i e z a b i c i a.
Dla tych, którzy uczą się historii Zielonej Wyspy z mediów mainstreamowych i z popularnej prasy np. GW lub Newsweeka – a wierzcie mi, że liczba ich jest niemała – zaskoczeniem będzie pewna książka napisana po wielu latach przez dziennikarza, absolwenta prawa i historii, a wydana kilka lat po procesie w 2014 roku. Autor wykazał w niej, w bardzo przekonywujący sposób, że potoczne wyobrażenie o okolicznościach, przebiegu i konsekwencjach „Procesu Osamy Bin-Chazana”, oparte były na micie niezbyt przystającym do rzeczywistości ówczesnych wydarzeń historycznych.
Twórcami tej legendy byli najpopularniejsi dziennikarze, którzy w wielu programach jakoś dziwnie poprzekręcali fakty. Oddziaływanie na psychikę tłumu potęgowały demonstrowane zdjęcia niezabitego człowieka, badania opinii publicznej, wywiady z rozhisteryzowanymi feministkami, profesorami: Środą, Harmanem, Baumanem, Wałęsą, Pochanke, Olejnik, Michnikiem, Palikotem, Urbanem, Lisem itp. itd., a także rozhuśtanie do granic wytrzymałości ludzkie emocje.
To oni na ówczesnym rynku medialnym odgrywali tak istotne role, że fikcyjny w znacznej mierze dramat, urósł z czasem do rangi powszechnie przyjętej wersji historii. Oto, jak – w wielkim skrócie – prezentowana była ta historia kilku pokoleniom Lemingów.
Akcja medialnego „procesu” toczy się w stolycy – nowoczesnym oraz „reprezentatywnym mieście” posiadającym własną obwodnicę, równe jak stół drogi szybkiego ruchu, suche metro, dzięki któremu można było przemieszczać się z jednego końca miasta na drugi a nawet wspaniały Stadion Narodowy. Hanna – prezydent miasta była jak mityczny król: Czego się nie dotknęła zamieniało się w złoto. To miasto było dumą oraz szczególnym oczkiem w głowie wszystkich bogatych wyspiarzy.
Stolycę zdominowali dobrze zarabiający tolerancyjni obywatele. Zmagali się czasem, jak ze średniowieczną zarazą, z wrzeszczącymi pod jakimś krzyżem albo pod plastykową tęczą, z religijnymi bigotami – moherowymi beretami.
W pewnym momencie jednak nowocześni obywatele, feministki i dziennikarze (nie wiadomo jak i kiedy to zrobili) ustanowili wreszcie prawo zabraniające nauczania, że„człowiek posiada nieśmiertelną duszę i w żadnym wypadku nie można go zabić”.Miejscowy lekarz, pełniący wówczas obowiązki dyrektora, nagle, w czasie swojego urlopu, zostaje zwolniony z pracy. Dzieje się to wszystko w świetle kamer. Aby ogłosić decyzję o wykluczeniu go z grona tolerancyjnych – nowoczesnych ludzi i „wysadzić” go z funkcji, fatyguje się sama pani prezydent miasta, która po któreś tam kadencji, stała się już ikoną Polskiej Żelaznej Damy.
To właśnie ona zaprezentowała poglądy elity, która ustanowiła przecież powszechnie obowiązujące prawo zabijania chorych dzieci. Dzięki jej inicjatywie zostały ostatecznie zatrzymane pretensje środowiska kato-talibowego do nauczania innej postawy wobec choroby i zabójstwa niewinnych.
HGW odegrała tutaj swoistą rolę oskarżyciela posiłkowego lecz głównym oskarżycielem stały się media, dziennikarze oraz profesorowie w osobach: Środy, Hartmana, Pochanke, Olejnik, Michnika, Palikota, Urbana, Lisa itp. itd..
Trafia jednak na godnego siebie oponenta. Oskarżonego i wywalonego z roboty prof. medycyny bronił jeden z najsłynniejszych talibskich adwokatów: hierarchia Kościoła Katolickiego. Znany był/jest on m.in. z tego, że w lokalnych procesach zwykł obarczać społeczeństwo odpowiedzialnością za stworzenie warunków prowadzących do podejmowania określonych decyzji lub do prowakowania określonych zachowań. Jak wiadomo KK jest nienowoczesny, nietolerancyjny, zacofany i uważa, że jego rola w procesie polega na obronie zniesionego już ponoć prawa, że „skoro człowiek posiada nieśmiertelną duszę i jest niewinny, to w żadnym wypadku nie można go zabić”.
Pomimo tego, że przyglądające się procesowi prof. Chazana, ówczesne społeczeństwo było raczej letnie względem n i e z a b i j a n i a nowoczesne natomiast w innych sprawach, obrońcy czyli Kościołowi Katolickiemu, udało się jakoś sprowadzić sprawę do konfrontacji uczuć związanych z faktem z a b i c i a oraz odnieść go i porównać do faktu n i e z a b i c i a. Podczas procesu obrońca próbował udowodnić brak konsekwencji i zdolności logicznego wnioskowania. Przyparł nawet oskarżyciela do muru i doprowadził do całkowitej retorycznej klęski. Ciemnogród i katoliccy talibowie tryumfuowali. Lekarz medycyny co prawda zostaje na chwilę zwolniony z pracy, ale jeden z jego oskarżycieli jest tak zaszokowany porażką, że dostaje wylewu krwi do mózgu i umiera na sali sądowej.
W porównaniu do tego co wyprawiają z dziennikarstwem nowoczesne media, „Proces Osamy Bin-Chazana” nosiłby uderzające podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń gdyby:
- władze, które reprezentują tutaj: pani prezydent stolycy, w/w profesorowie oraz reżimowe media rzeczywiście uchwaliły prawo, stwierdzające to, co następuje, że skoro „osoba NIE posiada nieśmiertelnej duszy wobec tego, w pewnych wypadkach, można go po prostu pozbawić życia”. Niestety do takiej debaty, jak na razie w Polsce, a także w Europie oraz na świecie, jeszcze nie doszło. Jest to tzw. "przesłanka przyjęta jeszcze nieoficjalnie".
- poza faktem dodania zestawu potrzebnych emocji w „Procesie Osamy Bin-Chazana” postacie miałyby wierne odwzorowane w jakiś swoich oryginałach.
- pani prezydent rzeczywiście była nie tylko wybitnym politykiem ze zdolnością egzekwowania jakiegokolwiek prawa lecz także dobrym, mądrym oraz odpowiedzialnym gospodarzem stolycy;
Otóż według dziennikarza, absolwenta prawa i historii, który po kilku latach napisze książkę szpiegowską, „Proces Osamy Bin-Chazana”, przedstawiony scenariusz oraz postawa HGW nie miały podstaw w żadnej z rzeczywistości doświadczalnej czyli tej dostępnej ludzkim zmysłom. Tym bardziej rzeczywistość ta nie została odwzorowana wiernie w prezentacji stanowiska pani prezydent na temat „niezabijania”.
Pomimo tego, że jej osoba przedstawiona została w sposób bardzo groteskowy, jej poglądy na temat talibów do pewnego momentu były stosunkowo umiarkowane. Wiemy – choćby z faktu, że miała własny lekko naddarty oraz zużyty egzemplarz Starego i Nowego Testamentu – iż posiadała niezbędną wiedzę na temat „nieśmiertelnej duszy”. Dość sporo wiedziała nawet o Tym, Kto (jaki to Allah) nakazywał katolickim talibom „nie zabijać”.
Jak ustalił to dziennikarz, HGW sama oraz prywatnie bywała talibem praktykującym. Sama nigdy nie zabiła żadnego ze swoich dzieci. Zgadzała się nawet na to, aby w miejscu przez siebie zarządzanym istniały ośrodki szkolące takich właśnie lekarskich talibów i sama zaakceptowała fakt, że jeden z nich zajął miejsce dyrektora szpitala. Nauka talibów nie wyjaśniała jednak, jej zdaniem, problemu czy „nieśmiertelna dusza” rzeczywiście pochodzi od Boga i czy w ogóle istnieje. Dla uzasadnienia swego przekonania posługiwała się bowiem argumentami tylko o charakterze nowoczesnym czyli przychylała się do zabijania, ponieważ jak to w domyśle argumentowała, człowiek – osoba to tylko dodatek do całego systemu leczenia i to wcale nie o niego we wspomnianym systemie chodzi.
Uważała po prostu naukę kato-talibów za niedostatecznie udowodnioną, spekulacyjną raczej hipotezę, której nie można propagować i wcielać w praktykę konkretnych decyzji np. w szpitalach, ośrodkach zdrowia, urzędach. Nie traktowała jej jako „ustalonej raz na zawsze prawdy” lecz jako coś bardzo relatywnego i mocno zalatującego średniowieczem. W tym też duchu prowadziła kampanię przeciwko nauce talibów.
Istotne dla zrozumienia tego typu poglądów pani prezydent było również to, że w 2014 roku nauka talibów bywała dość szeroko wykorzystywana dla usprawiedliwienia – dziś powszechnie o tym wiadomo – politycznie skompromitowanej doktryny. Zwanej „powszechnym PIS-talibanizmem” czyli IV RP. PIS także przychylało się do poglądu, że „dusza ludzka jest nieśmiertelna” a Łaska Boga Stwórcy jest "do zbawienia niezbędnie potrzebna" lecz dopuszczało się dyskutować od czasu do czasu o problemie zastosowaniu kary śmierci i głosowało przeciwko tatarskim-talibom popierając ustawę o sławnym uboju rytualnym.
W przekonaniu HGW – a nie było ono pozbawione podstaw – nauka Talibów nie powinna zostać użyta jako uzasadnienie n i e z a b i j a n i a. Stolyca miała pozostać anty-talibańskim centrum wolności, niezawisłości oraz nowoczesności.
Na kształtowanie się wrogiego stosunku HGW do tego rodzaju fanatyzmu wpływ miały także statystyki dotyczące procentu „talibanienia się” elit. Czyli dziennikarzy i oczywiście profesorów. Nie sposób nie odkryć, że wśród przedstawicieli elity, znikomy procent to prawdziwi talibowie. Im wyżej sięgnąć oraz zbadać ten problem, "stopień talibanienia elit" zmniejszał się wprost proporcjonalnie a na szczytach dosięgął już praktycznie tzw. zera bezwzględnego. Czyli np. taki Kulczyk Jan to na bank talibem żadnym nie był. A im bogatszym staję się ktoś w Europie, tym bardziej jest każdego taliba przeciwieństwem.
Postępowanie HGW wykazało zatem bezspornie to, że najbardziej nowoczesne elity w Polsce oraz na świecie chcą zabijać i nic im w tym nie przeszkodzi. Na pewno na przeszkodzie nie stani im żadna "nauka o nieśmiertelnej duszy" czy o tym, że "istnieje jakiś Osobowy Bóg:. „Bóg umarł - wmawiano - niech jego mocą elity bogacą się i żyją!”.
Za erozją zatem tego „niezabijającego nikogo talibanizmu” w społeczeństwie polskim bezsprzecznie odpowiadają elity, dziennikarze, profesorowie oraz przyjęta powszechnie jako standard „nowoczesna technologia zabijania człowieka”. Standard „zabijania człowieka - przestępcy lub nawet powodowania jego cierpienia” był z kolei sprzeczny z obowiązującym w praktyce karnej oraz cywilnej prawem. Standard zabijania był powszechnie piętnowany jako zły.
W trakcie procesu intencją elity było wykazanie, że "technologią nowoczesnego zabijania: zainteresowane są głównie elity, profesorowie oraz wszyscy ci, którzy ich wybierają. To te konkretne grupy odpowiadać będą w przyszłości za „ostateczne rozwiązanie kwestii kato-talibanizmu w ojczyźnie”. Według HGW oraz mediów, talibanizm katolicki ma skrajnie negatywny wpływ na całe społeczeństwo powodując jego zacofanie oraz karłowacenie. W przeszłości także osoby-instytucje (takie jak HGW) oraz postawa mediów stały się wzorem – „modelem” oraz „matrycą” dla późniejszej władzy. To ona zdobędzie się na jeszcze bardziej radykalne kroki w praktycznym tępieniu talibów.
Zaangażowanie w proces KK jako obrońcy pokazało coś jeszcze. Prawo do zwolnienia prof. Chazana przez prezydent miasta to podarunek dla nowoczesności. Konkordat pomimo tego, że jasno reguluje sprawy rozdziału Kościoła i Państwa oraz Konstytucja RP wciąż jednak zapewnia prawo oraz dowolność wyznania oraz ich praktykowanie. Tymczasem jednak zastosowano "wielopłaszczyznowy trik manipulacyjny" będący w zasadzie zamachem na intelektualną wolność człowieka.
Aby zweryfikować możliwości oddziaływania na źle wyedukowane w tym zakresie masy, potrzebny był konkretny „test praktyczny” czyli mały papierek lakmusowy. Ktoś powiedział po prostu: "Sprawdzam" i stało się to, co się stało.
Grupa Trzymająca w Polsce Władzę powiedziała: „Poszukajmy kozła ofiarnego, który gotów jest odmówić dokonania aborcji. Może ktoś da się namierzyć?"
Dziennikarz w swojej pisanej po latach książce odkrył, że proces odbył się nie dlatego, że Polska była jakimś strasznym krajem katolickim. Wręcz przeciwnie. Ta spokojna Polska to od wieków część zwykłego społeczeństwa Europy czyli pod względem światopoglądu była/jest oraz będzie zawsze podzielona. Uważać ją za katolicką czy moherową oznaczałoby nie znać faktów czyli nie wiedzieć np. tego:
- ile istnieje już legalnie działających agencji towarzyskich;
- ilu ludzi korzystają z porad wróżek;
- "leczy się" u bioenergoterapeuty
- liczy na wygraną w totka.
Cały proces prof. Chazana to raczej farsa niż jakaś tragedia. To próba odpowiedzi na nurtujące władzę pytania:
- Co będziemy robić w przyszłości i jakimi to palącymi problemami w przyszłości pragniemy się zająć?
Zresztą jak wszystko pod rządami styropianowej ekipy w III RP tak i to było zwykłym pytaniem skierowanym do niemego społeczeństwa. Taki stan Rzeczypospolitej po 25 latach „demokracji” wciąż jednak komuś nie odpowiadał. Czyli nie odpowiadał np. dziennikarzom, którzy dla udramatyzowania swych relacji na żywo, zmuszeni zostali do podniesienia emocji do granic wytrzymałości i łamiąc wszelkie konwencje, umowy oraz zasady musieli się uciec do pokazywania zdjęć chorych dzieci. W innym wypadku obojętne oraz przemęczone społeczeństwo nawet by nie zareagowało.
KK oraz hierarchia tymczasem znów potraktowali Polaków jakby z pogardą i brakiem wyczucia. Gdyby byli mądrzy dążyliby raczej do przegrania tego procesu i przekazania sprawy oficjalnego dokumentu czyli nawet Konkordatu do wyższej instancji. Nie można sprowadzać konfliktu tego rodzaju do lokalnego problemu ateizmu i pojedynczego wybryku władzy w Polsce. Konkordat jak na razie w zakresie "uznania, że fundamentem rozwoju wolnego i demokratycznego społeczeństwa jest poszanowanie godności osoby ludzkiej i jej praw" wypełnia tylko KK a państwo? Wręcz przeciwnie. Tymczasem "prawo do życia" jest dla każdego niewinnego człowieka prawem niezbywalnym.
W historii opisanej przez tego absolwenta prawa oraz historyka prof. Chazan pozornie wygrał z HGW i władzą pomimo tego, że niesłusznie oskarżony na początku został wyrzucony z pracy. Później natomiast został przywrócony na poprzednie stanowisko. Czyli lokalnie oraz na chwilę niezabijanie odniosło tryumf nad nowoczesnym z a b i j a n i e m. Jednak kreowana medialnie rzeczywistość zupełnie nie przystawała do rzeczywistości i wciąż coś w tej historii absolwentowi prawa się nie zgadzało.
Sprawa religii, aborcji i wiary nigdy w przyszłości nie będzie już sprawą KK. Ktoś inny po latach przedstawi wreszcie tę sprawę na jakimś międzynarodowym forum.
Władza w Polsce wkrótce "jakoś się zmieni" lecz KK znowu "nie zdobył jakoś serc Polaków". Władza, która odejdzie tylko na chwilę, za jakiś czas zyska znowu na znaczeniu oraz podniesie sobie sondaże, ponieważ w manipulacji tej wcale nie chodzi wcale o prof. Chazana lecz o coś innego… o zachowanie dotychczasowych proporcji na przyszłość czyli o zachowanie obecnego stanu posiadania.
Wszystko ma po prostu zostać takim, jakim jest a społeczeństwo pod względem moralnym ma gnić w takim samym stopniu, jak gniją jego elity, profesorowie oraz dziennikarze. No chyba, że się mylę i profesor Bogdan Chazan nie jest przedstawiany w takim samym świetle i przy użyciu takich samych emocji jak kilka miesięcy temu Katarzyna W. Jej trauma została wówczas „specyficznie rozwiązana” entuzjastycznym ogłoszeniem końca kryzysu przez Donalda Tuska.
Kiedyś, za lat kilka, kiedy władzę w naszej stolycy przejmie ostatecznie ktoś inny zastępując Hannę Gronkiewicz Waltz, to czyszcząc jej gabinet, może napatoczyć się na wytarty lub nawet lekko naddarty, średniowieczny inkunabuł. Będzie to jednen z egzemplarzy Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu.
Być może nie będzie to wówczas jeszcze jakiś „biały kruk”, dlatego przypomni on sobie (w scenerii bardzo rozmytej) o osobliwej i tajemniczej historii jaka wydarzyła się w stolycy kilka lat temu.
Właścicielka „białego kruka”, czyli wspomniana już przeze mnie HGW, unieśmiertelniona na zawsze jako najlepszy prezydent, zapamiętana zostanie właśnie z tej roli jaką odegrała w 2014 roku. To czas słynnego (czy raczej niesławnego) „Procesu Osamy Bin-Chazana” jaki został wytoczony przed sądem tzw. opinii publicznej. HGW wystąpiła w nim jako oskarżyciel posiłkowy, protestując przeciwko niezabiciu dziecka, które ktoś chorym uczynił oraz protestując przeciwko mieszaniu wyznawanej wiary z praktyką codziennego życia.
Podczas wielodniowego procesu w stoycy - lekarza medycyny, dyrektora tamtejszego szpitala prof. Chazana, dobrego człowieka ratującego na co dzień ludzkie życie - oskarżono o złamanie „świeżo ustanowionego na Zielonej Wyspie prawa” zabraniającego wcielania nauk o niezabijaniu w praktykę codziennego życia. Sprawa nabrała podobnego rozgłosu, jak sprawa Katarzyny W. oskarżonej z kolei o brutalne zabójstwo. Z uwagi na stopień „medialnej ekspresji” akurat te dwie sprawy można spokojnie porównać.
Sam prof. Chazan w oczach dominujących na rynku mediów, czyli innych oskarżycieli posiłkowych, zyskał już reputację klasycznego przedstawiciela antyintelektualnego ciemnogrodu, utożsamianego z największymi zabitymi wiochami, zwanymi czasem przez Premiera dla beki, w Sejmie RP: „moherowymi beretami”. Tak na marginesie: To brutalne nie dopuścić do zabójstwa tak zacofanej części społeczeństwa.
Znacznie lepszym kandydatem na dyrektora szpitala wydawał się jego kolega, prof. Dębski, zupełnie nieznany z tego powodu, że to on odmówił niejakiej pani Alicji Tysiąc aborcji, lecz bardzo znany z tego, że w imię walki z „religijnymi zabobonami”, przynosił do telewizji zdjęcia własnych pacjentów oraz publicznie opowiadał o tym, jak aktualnie się czują, na co są chorzy i czy bardzo cierpią z powodu ich n i e z a b i c i a.
Dla tych, którzy uczą się historii Zielonej Wyspy z mediów mainstreamowych i z popularnej prasy np. GW lub Newsweeka – a wierzcie mi, że liczba ich jest niemała – zaskoczeniem będzie pewna książka napisana po wielu latach przez dziennikarza, absolwenta prawa i historii, a wydana kilka lat po procesie w 2014 roku. Autor wykazał w niej, w bardzo przekonywujący sposób, że potoczne wyobrażenie o okolicznościach, przebiegu i konsekwencjach „Procesu Osamy Bin-Chazana”, oparte były na micie niezbyt przystającym do rzeczywistości ówczesnych wydarzeń historycznych.
Twórcami tej legendy byli najpopularniejsi dziennikarze, którzy w wielu programach jakoś dziwnie poprzekręcali fakty. Oddziaływanie na psychikę tłumu potęgowały demonstrowane zdjęcia niezabitego człowieka, badania opinii publicznej, wywiady z rozhisteryzowanymi feministkami, profesorami: Środą, Harmanem, Baumanem, Wałęsą, Pochanke, Olejnik, Michnikiem, Palikotem, Urbanem, Lisem itp. itd., a także rozhuśtanie do granic wytrzymałości ludzkie emocje.
To oni na ówczesnym rynku medialnym odgrywali tak istotne role, że fikcyjny w znacznej mierze dramat, urósł z czasem do rangi powszechnie przyjętej wersji historii. Oto, jak – w wielkim skrócie – prezentowana była ta historia kilku pokoleniom Lemingów.
Akcja medialnego „procesu” toczy się w stolycy – nowoczesnym oraz „reprezentatywnym mieście” posiadającym własną obwodnicę, równe jak stół drogi szybkiego ruchu, suche metro, dzięki któremu można było przemieszczać się z jednego końca miasta na drugi a nawet wspaniały Stadion Narodowy. Hanna – prezydent miasta była jak mityczny król: Czego się nie dotknęła zamieniało się w złoto. To miasto było dumą oraz szczególnym oczkiem w głowie wszystkich bogatych wyspiarzy.
Stolycę zdominowali dobrze zarabiający tolerancyjni obywatele. Zmagali się czasem, jak ze średniowieczną zarazą, z wrzeszczącymi pod jakimś krzyżem albo pod plastykową tęczą, z religijnymi bigotami – moherowymi beretami.
W pewnym momencie jednak nowocześni obywatele, feministki i dziennikarze (nie wiadomo jak i kiedy to zrobili) ustanowili wreszcie prawo zabraniające nauczania, że„człowiek posiada nieśmiertelną duszę i w żadnym wypadku nie można go zabić”.Miejscowy lekarz, pełniący wówczas obowiązki dyrektora, nagle, w czasie swojego urlopu, zostaje zwolniony z pracy. Dzieje się to wszystko w świetle kamer. Aby ogłosić decyzję o wykluczeniu go z grona tolerancyjnych – nowoczesnych ludzi i „wysadzić” go z funkcji, fatyguje się sama pani prezydent miasta, która po któreś tam kadencji, stała się już ikoną Polskiej Żelaznej Damy.
To właśnie ona zaprezentowała poglądy elity, która ustanowiła przecież powszechnie obowiązujące prawo zabijania chorych dzieci. Dzięki jej inicjatywie zostały ostatecznie zatrzymane pretensje środowiska kato-talibowego do nauczania innej postawy wobec choroby i zabójstwa niewinnych.
HGW odegrała tutaj swoistą rolę oskarżyciela posiłkowego lecz głównym oskarżycielem stały się media, dziennikarze oraz profesorowie w osobach: Środy, Hartmana, Pochanke, Olejnik, Michnika, Palikota, Urbana, Lisa itp. itd..
Trafia jednak na godnego siebie oponenta. Oskarżonego i wywalonego z roboty prof. medycyny bronił jeden z najsłynniejszych talibskich adwokatów: hierarchia Kościoła Katolickiego. Znany był/jest on m.in. z tego, że w lokalnych procesach zwykł obarczać społeczeństwo odpowiedzialnością za stworzenie warunków prowadzących do podejmowania określonych decyzji lub do prowakowania określonych zachowań. Jak wiadomo KK jest nienowoczesny, nietolerancyjny, zacofany i uważa, że jego rola w procesie polega na obronie zniesionego już ponoć prawa, że „skoro człowiek posiada nieśmiertelną duszę i jest niewinny, to w żadnym wypadku nie można go zabić”.
Pomimo tego, że przyglądające się procesowi prof. Chazana, ówczesne społeczeństwo było raczej letnie względem n i e z a b i j a n i a nowoczesne natomiast w innych sprawach, obrońcy czyli Kościołowi Katolickiemu, udało się jakoś sprowadzić sprawę do konfrontacji uczuć związanych z faktem z a b i c i a oraz odnieść go i porównać do faktu n i e z a b i c i a. Podczas procesu obrońca próbował udowodnić brak konsekwencji i zdolności logicznego wnioskowania. Przyparł nawet oskarżyciela do muru i doprowadził do całkowitej retorycznej klęski. Ciemnogród i katoliccy talibowie tryumfuowali. Lekarz medycyny co prawda zostaje na chwilę zwolniony z pracy, ale jeden z jego oskarżycieli jest tak zaszokowany porażką, że dostaje wylewu krwi do mózgu i umiera na sali sądowej.
W porównaniu do tego co wyprawiają z dziennikarstwem nowoczesne media, „Proces Osamy Bin-Chazana” nosiłby uderzające podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń gdyby:
- władze, które reprezentują tutaj: pani prezydent stolycy, w/w profesorowie oraz reżimowe media rzeczywiście uchwaliły prawo, stwierdzające to, co następuje, że skoro „osoba NIE posiada nieśmiertelnej duszy wobec tego, w pewnych wypadkach, można go po prostu pozbawić życia”. Niestety do takiej debaty, jak na razie w Polsce, a także w Europie oraz na świecie, jeszcze nie doszło. Jest to tzw. "przesłanka przyjęta jeszcze nieoficjalnie".
- poza faktem dodania zestawu potrzebnych emocji w „Procesie Osamy Bin-Chazana” postacie miałyby wierne odwzorowane w jakiś swoich oryginałach.
- pani prezydent rzeczywiście była nie tylko wybitnym politykiem ze zdolnością egzekwowania jakiegokolwiek prawa lecz także dobrym, mądrym oraz odpowiedzialnym gospodarzem stolycy;
Otóż według dziennikarza, absolwenta prawa i historii, który po kilku latach napisze książkę szpiegowską, „Proces Osamy Bin-Chazana”, przedstawiony scenariusz oraz postawa HGW nie miały podstaw w żadnej z rzeczywistości doświadczalnej czyli tej dostępnej ludzkim zmysłom. Tym bardziej rzeczywistość ta nie została odwzorowana wiernie w prezentacji stanowiska pani prezydent na temat „niezabijania”.
Pomimo tego, że jej osoba przedstawiona została w sposób bardzo groteskowy, jej poglądy na temat talibów do pewnego momentu były stosunkowo umiarkowane. Wiemy – choćby z faktu, że miała własny lekko naddarty oraz zużyty egzemplarz Starego i Nowego Testamentu – iż posiadała niezbędną wiedzę na temat „nieśmiertelnej duszy”. Dość sporo wiedziała nawet o Tym, Kto (jaki to Allah) nakazywał katolickim talibom „nie zabijać”.
Jak ustalił to dziennikarz, HGW sama oraz prywatnie bywała talibem praktykującym. Sama nigdy nie zabiła żadnego ze swoich dzieci. Zgadzała się nawet na to, aby w miejscu przez siebie zarządzanym istniały ośrodki szkolące takich właśnie lekarskich talibów i sama zaakceptowała fakt, że jeden z nich zajął miejsce dyrektora szpitala. Nauka talibów nie wyjaśniała jednak, jej zdaniem, problemu czy „nieśmiertelna dusza” rzeczywiście pochodzi od Boga i czy w ogóle istnieje. Dla uzasadnienia swego przekonania posługiwała się bowiem argumentami tylko o charakterze nowoczesnym czyli przychylała się do zabijania, ponieważ jak to w domyśle argumentowała, człowiek – osoba to tylko dodatek do całego systemu leczenia i to wcale nie o niego we wspomnianym systemie chodzi.
Uważała po prostu naukę kato-talibów za niedostatecznie udowodnioną, spekulacyjną raczej hipotezę, której nie można propagować i wcielać w praktykę konkretnych decyzji np. w szpitalach, ośrodkach zdrowia, urzędach. Nie traktowała jej jako „ustalonej raz na zawsze prawdy” lecz jako coś bardzo relatywnego i mocno zalatującego średniowieczem. W tym też duchu prowadziła kampanię przeciwko nauce talibów.
Istotne dla zrozumienia tego typu poglądów pani prezydent było również to, że w 2014 roku nauka talibów bywała dość szeroko wykorzystywana dla usprawiedliwienia – dziś powszechnie o tym wiadomo – politycznie skompromitowanej doktryny. Zwanej „powszechnym PIS-talibanizmem” czyli IV RP. PIS także przychylało się do poglądu, że „dusza ludzka jest nieśmiertelna” a Łaska Boga Stwórcy jest "do zbawienia niezbędnie potrzebna" lecz dopuszczało się dyskutować od czasu do czasu o problemie zastosowaniu kary śmierci i głosowało przeciwko tatarskim-talibom popierając ustawę o sławnym uboju rytualnym.
W przekonaniu HGW – a nie było ono pozbawione podstaw – nauka Talibów nie powinna zostać użyta jako uzasadnienie n i e z a b i j a n i a. Stolyca miała pozostać anty-talibańskim centrum wolności, niezawisłości oraz nowoczesności.
Na kształtowanie się wrogiego stosunku HGW do tego rodzaju fanatyzmu wpływ miały także statystyki dotyczące procentu „talibanienia się” elit. Czyli dziennikarzy i oczywiście profesorów. Nie sposób nie odkryć, że wśród przedstawicieli elity, znikomy procent to prawdziwi talibowie. Im wyżej sięgnąć oraz zbadać ten problem, "stopień talibanienia elit" zmniejszał się wprost proporcjonalnie a na szczytach dosięgął już praktycznie tzw. zera bezwzględnego. Czyli np. taki Kulczyk Jan to na bank talibem żadnym nie był. A im bogatszym staję się ktoś w Europie, tym bardziej jest każdego taliba przeciwieństwem.
Postępowanie HGW wykazało zatem bezspornie to, że najbardziej nowoczesne elity w Polsce oraz na świecie chcą zabijać i nic im w tym nie przeszkodzi. Na pewno na przeszkodzie nie stani im żadna "nauka o nieśmiertelnej duszy" czy o tym, że "istnieje jakiś Osobowy Bóg:. „Bóg umarł - wmawiano - niech jego mocą elity bogacą się i żyją!”.
Za erozją zatem tego „niezabijającego nikogo talibanizmu” w społeczeństwie polskim bezsprzecznie odpowiadają elity, dziennikarze, profesorowie oraz przyjęta powszechnie jako standard „nowoczesna technologia zabijania człowieka”. Standard „zabijania człowieka - przestępcy lub nawet powodowania jego cierpienia” był z kolei sprzeczny z obowiązującym w praktyce karnej oraz cywilnej prawem. Standard zabijania był powszechnie piętnowany jako zły.
W trakcie procesu intencją elity było wykazanie, że "technologią nowoczesnego zabijania: zainteresowane są głównie elity, profesorowie oraz wszyscy ci, którzy ich wybierają. To te konkretne grupy odpowiadać będą w przyszłości za „ostateczne rozwiązanie kwestii kato-talibanizmu w ojczyźnie”. Według HGW oraz mediów, talibanizm katolicki ma skrajnie negatywny wpływ na całe społeczeństwo powodując jego zacofanie oraz karłowacenie. W przeszłości także osoby-instytucje (takie jak HGW) oraz postawa mediów stały się wzorem – „modelem” oraz „matrycą” dla późniejszej władzy. To ona zdobędzie się na jeszcze bardziej radykalne kroki w praktycznym tępieniu talibów.
Zaangażowanie w proces KK jako obrońcy pokazało coś jeszcze. Prawo do zwolnienia prof. Chazana przez prezydent miasta to podarunek dla nowoczesności. Konkordat pomimo tego, że jasno reguluje sprawy rozdziału Kościoła i Państwa oraz Konstytucja RP wciąż jednak zapewnia prawo oraz dowolność wyznania oraz ich praktykowanie. Tymczasem jednak zastosowano "wielopłaszczyznowy trik manipulacyjny" będący w zasadzie zamachem na intelektualną wolność człowieka.
Aby zweryfikować możliwości oddziaływania na źle wyedukowane w tym zakresie masy, potrzebny był konkretny „test praktyczny” czyli mały papierek lakmusowy. Ktoś powiedział po prostu: "Sprawdzam" i stało się to, co się stało.
Grupa Trzymająca w Polsce Władzę powiedziała: „Poszukajmy kozła ofiarnego, który gotów jest odmówić dokonania aborcji. Może ktoś da się namierzyć?"
Dziennikarz w swojej pisanej po latach książce odkrył, że proces odbył się nie dlatego, że Polska była jakimś strasznym krajem katolickim. Wręcz przeciwnie. Ta spokojna Polska to od wieków część zwykłego społeczeństwa Europy czyli pod względem światopoglądu była/jest oraz będzie zawsze podzielona. Uważać ją za katolicką czy moherową oznaczałoby nie znać faktów czyli nie wiedzieć np. tego:
- ile istnieje już legalnie działających agencji towarzyskich;
- ilu ludzi korzystają z porad wróżek;
- "leczy się" u bioenergoterapeuty
- liczy na wygraną w totka.
Cały proces prof. Chazana to raczej farsa niż jakaś tragedia. To próba odpowiedzi na nurtujące władzę pytania:
- Co będziemy robić w przyszłości i jakimi to palącymi problemami w przyszłości pragniemy się zająć?
Zresztą jak wszystko pod rządami styropianowej ekipy w III RP tak i to było zwykłym pytaniem skierowanym do niemego społeczeństwa. Taki stan Rzeczypospolitej po 25 latach „demokracji” wciąż jednak komuś nie odpowiadał. Czyli nie odpowiadał np. dziennikarzom, którzy dla udramatyzowania swych relacji na żywo, zmuszeni zostali do podniesienia emocji do granic wytrzymałości i łamiąc wszelkie konwencje, umowy oraz zasady musieli się uciec do pokazywania zdjęć chorych dzieci. W innym wypadku obojętne oraz przemęczone społeczeństwo nawet by nie zareagowało.
KK oraz hierarchia tymczasem znów potraktowali Polaków jakby z pogardą i brakiem wyczucia. Gdyby byli mądrzy dążyliby raczej do przegrania tego procesu i przekazania sprawy oficjalnego dokumentu czyli nawet Konkordatu do wyższej instancji. Nie można sprowadzać konfliktu tego rodzaju do lokalnego problemu ateizmu i pojedynczego wybryku władzy w Polsce. Konkordat jak na razie w zakresie "uznania, że fundamentem rozwoju wolnego i demokratycznego społeczeństwa jest poszanowanie godności osoby ludzkiej i jej praw" wypełnia tylko KK a państwo? Wręcz przeciwnie. Tymczasem "prawo do życia" jest dla każdego niewinnego człowieka prawem niezbywalnym.
W historii opisanej przez tego absolwenta prawa oraz historyka prof. Chazan pozornie wygrał z HGW i władzą pomimo tego, że niesłusznie oskarżony na początku został wyrzucony z pracy. Później natomiast został przywrócony na poprzednie stanowisko. Czyli lokalnie oraz na chwilę niezabijanie odniosło tryumf nad nowoczesnym z a b i j a n i e m. Jednak kreowana medialnie rzeczywistość zupełnie nie przystawała do rzeczywistości i wciąż coś w tej historii absolwentowi prawa się nie zgadzało.
Sprawa religii, aborcji i wiary nigdy w przyszłości nie będzie już sprawą KK. Ktoś inny po latach przedstawi wreszcie tę sprawę na jakimś międzynarodowym forum.
Władza w Polsce wkrótce "jakoś się zmieni" lecz KK znowu "nie zdobył jakoś serc Polaków". Władza, która odejdzie tylko na chwilę, za jakiś czas zyska znowu na znaczeniu oraz podniesie sobie sondaże, ponieważ w manipulacji tej wcale nie chodzi wcale o prof. Chazana lecz o coś innego… o zachowanie dotychczasowych proporcji na przyszłość czyli o zachowanie obecnego stanu posiadania.
Wszystko ma po prostu zostać takim, jakim jest a społeczeństwo pod względem moralnym ma gnić w takim samym stopniu, jak gniją jego elity, profesorowie oraz dziennikarze. No chyba, że się mylę i profesor Bogdan Chazan nie jest przedstawiany w takim samym świetle i przy użyciu takich samych emocji jak kilka miesięcy temu Katarzyna W. Jej trauma została wówczas „specyficznie rozwiązana” entuzjastycznym ogłoszeniem końca kryzysu przez Donalda Tuska.
„Purim u cadyka” mały chłopiec żydowski Wewek zapytuje babkę:
- „Babciu, czy goj ma także duszę?
- Tylko żyd ma duszę…
- A gdy goj przyjmuje wiarę żydowską?
- Wtedy wstępuje weń dusza”
(3)