
Redakcja Gazety Polskiej Codziennie zaproponowała mi stworzenie cyklu publikacji analizujących bieżący przekaz mediów publicznych, która zaprezentuje skalę upartyjnienia programów informacyjnych i publicystyki. Upartyjnienie krytykowane szeroko w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości, swoje apogeum przeżywało wcześniej, za Roberta Kwiatkowskiego. Dziś, poza mediami opozycyjnymi, zarzut ten się praktycznie nie pojawia. Czy jednak faktycznie nie ma problemu, a serwisy są obiektywnym źródłem informacji, które uzupełnia przedstawiająca różne punkty widzenia publicystyka? Przez najbliższe kilka tygodni postaram się odpowiedzieć na to pytanie. Przystępując do pracy postanowiłem skupić się na głównym wydaniu „Wiadomości” oraz wybranych serwisach informacyjnych Polskiego Radia. Posłuchałem również audycji publicystycznych, zapowiadanych w programach informacyjnych.
Często zestawia się „Wiadomości” z dawnym „Dziennikiem Telewizyjnym”, przypominanym codziennie na antenie TVP Historia. Porównanie to, choć kuszące, jest jednak dużym uproszczeniem. Owszem, oba programy informacyjne unikają trudnych dla władzy tematów, na co przykłady znaleźć można w każdym wydaniu „Wiadomości”, natomiast „Dziennik”, choć ukierunkowany propagandowo, posiadał o dziwo większą wartość informacyjną i poznawczą od swego dzisiejszego odpowiednika. Informacje, jakie widz otrzymywał o 19:30 chociaż zmanipulowane, miały o wiele większy zakres, niż dziś. Na „Dziennik” składało się kilkanaście materiałów z kraju i ze świata, oczywiście o odpowiedniej wymowie. W krajach socjalistycznych i w Polsce – postęp, czasem jedynie napotykający na przejściowe trudności. Poza sowiecką strefą wpływów – wojny, strajki, nędza i katastrofy.
Uderzająca jest liczba podawanych informacji, zestawiona z ofertą przeciętnego wydania „Wiadomości”. 14 listopada, ostatnim dniu przed ciszą wyborczą, pojawiło się osiem materiałów, z czego tylko jeden dotyczył zagranicy, zaś pięć wyborów samorządowych. Pierwszy to omówienie sondaży przedwyborczych, które dla autorów materiału ciekawe są głównie w kontekście „afery madryckiej”, czyli ujawnienia nadużyć trójki posłów PiS, a następnie usunięcia ich z partii. Niedawne afery z udziałem polityków koalicji rządowej i świeże doniesienia o podróżach i wydatkach, ujawnione na fali zainteresowania Hofmanem i kolegami nie zostały przywołane. Kolejny temat: szanse dotychczasowych prezydentów miast w wyścigu wyborczym. Nadzwyczaj życzliwie odniesiono się w nim do prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca. Ferenc jest działaczem SLD, wcześniej, od lat 60-tych w PZPR. Jako pozbawionego konkurencji przedstawiono Ryszarda Grobelnego z Poznania. Po laurkach wrócono na chwilę do sondażu koncentrując się na proteście Janusza Piechocińskiego, który uznał, że przedstawienie na dwa dni przed ciszą wyborczą niekorzystnego dla jego partii sondażu może skutkować zniechęceniem jej wyborców. Odnotować trzeba, że zarówno same „Wiadomości”, jak zaproszeni do skomentowania sprawy politycy i eksperci nie znaleźli zbyt wiele zrozumienia dla uwag wicepremiera.
Od tematyki wyborczej „Wiadomości” odeszły, by poinformować widzów o aferze w PZPS i proteście górników Kompanii Węglowej. W materiale o górnikach zabrakło jakichkolwiek odniesień do polityki rządu w tej dziedzinie. Wreszcie - długi materiał o skazaniu przez sąd opiekunki nieżyjącej Violetty Villas. Następnie na antenie pojawił się jedyny news dotykający spraw międzynarodowych – przechwycenie nad Bałtykiem rosyjskiego samolotu. Na koniec znów wybory, tym razem w formie wysilonego dowcipu. Reporter Adam Feder przyjrzał się piosenkom wyborczym. Wiele wesołości wzbudziły mało udane próby wokalne kandydatów mniejszych komitetów lokalnych i zaproszonych przez nich gości. Całość komentował Andrzej Rosiewicz, który, choć kojarzony z prawicą, niedawno poparł Janusza Dzięcioła z PO, sam zaś kandydował z komitetu lokalnego. Podsumowując – z ostatniego w pełni politycznego wydania „Wiadomości” przed wyborami widz dowiedział się bardzo niewiele, zaś dużą część czasu poświęcono sprawom marginalnym, czy wręcz, jak w przypadku opiekunki Villas, plotkarskim.
W ramach autopromocji prowadzący zaprosili widzów do obejrzenia tego samego wieczoru rozmowy Barbary Czajkowskiej z Wojciechem Pszoniakiem, którą pokazano w TVP Info. Pamiętając Czajkowską jako gwiazdę telewizji z czasów, gdy rządzili nią wspólnie postkomuniści i Unia Wolności, i kojarząc poglądy Pszoniaka, nie mogłem odmówić sobie tej intelektualnej uczty. Zanim w kilku zdaniach podzielę się z czytelnikami tym, co usłyszałem – kilka słów o samym programie. Czajkowska, która po kilkunastu latach obecności zniknęła z TVP za rządów Bronisława Wildsteina, powróciła, gdy władzę na Woronicza objął Juliusz Braun, przedstawiany często jako jej bliski znajomy, cokolwiek miałoby to znaczyć. Dziennikarka prowadzi raz w tygodniu program „Kod dostępu”, w którym rozmawia z zaproszonymi gośćmi. Od początku roku gościła 12 osób związanych rządem lub ośrodkiem prezydenckim i 5 z lewicy. Przez cały ten czas zaprosiła jedynie dwie osoby związane z opozycją inną, niż postkomuniści, Ryszarda Czarneckiego i Janusza Korwin-Mikke. Raz w audycji gościł również Ludwik Dorn, którego obecnie trudno jednak uznać za polityka opozycji. Pozostałe wydania zapełnili goście zagraniczni lub niezwiązani bezpośrednio z żadną partią polityczną.
Dziennikarka chciała namówić Pszoniaka na rozmowę o polskich wadach narodowych, obficie posiłkując się przy tym wypowiedziami innego autorytetu moralnego salonu, Jerzego Stuhra. Z jej ust usłyszeliśmy więc, że cechy Polaków to przede wszystkim antysemityzm (przykładem miał być rzekomy wzrost postaw antysemickich, wywołanych przez „Pokłosie”, przy czym nie zostało powiedziane, czy chodzi o film, czy książkę), płytki katolicyzm („polityczna, doktrynerska stęchlizna” – jak rozwinęła słowa Stuhra gospodyni) i histeryczny patriotyzm. Gość zgodził się z tymi tezami, choć równocześnie przyznał, że te zjawiska nie są polską specjalnością, ponieważ styka się z nimi również we Francji. Całość audycji wpisywała się w najgorsze schematy pedagogiki wstydu, tak lubianej przez elity z okolic Czerskiej.
W czasie ciszy wyborczej zwróciłem uwagę na nadany w „Wiadomościach” 16 listopada materiał „Pęd do pendolino”. Pomimo wzmianek o kłopotach z biletami, całość wyglądała jak materiał propagandowy lub kryptoreklama. Pokazano schemat tras i ceny biletów, oddano też głos ich szczęśliwym posiadaczom. Zabrakło jakichkolwiek odniesień do wszystkich wątpliwości związanych z pociągiem – od jego nieprzystosowania do polskich warunków, przez cenę i wątpliwości wokół wyboru producenta, do opóźnień w rozpoczęciu eksploatacji. Jedyny głos krytyczny – wypowiedź Adriana Furgalskiego – dotyczył braku testów. Informację spuentowano wiadomością, że Japończycy właśnie uruchomili pociąg jadący 500h na godzinę, więc mamy się z kim ścigać. Na razie dziennikarze „Wiadomości” ścigają się z tekstami reklamowymi na portalu Tomasza Lisa.
Wieczorne studio wyborcze zwracało uwagę wypowiedziami ekspertów. Socjologowie (poza dr. Żukowskim związani mniej lub bardziej z PO) podkreślali, że nic się nie stało, a sondażowa wygrana PiS nie ma tak naprawdę znaczenia. Jednak poniedziałkowe „Wiadomości” sprawiały wrażenie, jakby na Woronicza wiatr zawiał wyjątkowo mocno. Widzowie zobaczyli materiał o poparciu PiS wśród młodzieży i usłyszeli, że w tej sytuacji nie można już mówić o „moherowych beretach”. Wydarzenia kolejnych godzin wskazują, że sytuacja szybko wróci do normy. Odchyłów nie stwierdziłem w trójce, gdzie we wtorek rano Bogusław Chrabota z „Rzeczpospolitej” i Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” skupili się na obronie PKW. Przekazy szybko zdominowała jednak krytyka tej instytucji, co pozwoliło odejść od przypominania wyników sondaży, czy tym bardziej analizowania przyczyn kłopotów Platformy. Temat afer obozu władzy był tradycyjnie nieobecny. Radiowa jedynka we wtorkowym „Z kraju i ze świata” wolała zająć się kwestią pozostających po wyborach plakatów i ulotek.
Tekst napisany w środę, ukazał się w piątkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie pod zmienionym tytułem.
Często zestawia się „Wiadomości” z dawnym „Dziennikiem Telewizyjnym”, przypominanym codziennie na antenie TVP Historia. Porównanie to, choć kuszące, jest jednak dużym uproszczeniem. Owszem, oba programy informacyjne unikają trudnych dla władzy tematów, na co przykłady znaleźć można w każdym wydaniu „Wiadomości”, natomiast „Dziennik”, choć ukierunkowany propagandowo, posiadał o dziwo większą wartość informacyjną i poznawczą od swego dzisiejszego odpowiednika. Informacje, jakie widz otrzymywał o 19:30 chociaż zmanipulowane, miały o wiele większy zakres, niż dziś. Na „Dziennik” składało się kilkanaście materiałów z kraju i ze świata, oczywiście o odpowiedniej wymowie. W krajach socjalistycznych i w Polsce – postęp, czasem jedynie napotykający na przejściowe trudności. Poza sowiecką strefą wpływów – wojny, strajki, nędza i katastrofy.
Uderzająca jest liczba podawanych informacji, zestawiona z ofertą przeciętnego wydania „Wiadomości”. 14 listopada, ostatnim dniu przed ciszą wyborczą, pojawiło się osiem materiałów, z czego tylko jeden dotyczył zagranicy, zaś pięć wyborów samorządowych. Pierwszy to omówienie sondaży przedwyborczych, które dla autorów materiału ciekawe są głównie w kontekście „afery madryckiej”, czyli ujawnienia nadużyć trójki posłów PiS, a następnie usunięcia ich z partii. Niedawne afery z udziałem polityków koalicji rządowej i świeże doniesienia o podróżach i wydatkach, ujawnione na fali zainteresowania Hofmanem i kolegami nie zostały przywołane. Kolejny temat: szanse dotychczasowych prezydentów miast w wyścigu wyborczym. Nadzwyczaj życzliwie odniesiono się w nim do prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca. Ferenc jest działaczem SLD, wcześniej, od lat 60-tych w PZPR. Jako pozbawionego konkurencji przedstawiono Ryszarda Grobelnego z Poznania. Po laurkach wrócono na chwilę do sondażu koncentrując się na proteście Janusza Piechocińskiego, który uznał, że przedstawienie na dwa dni przed ciszą wyborczą niekorzystnego dla jego partii sondażu może skutkować zniechęceniem jej wyborców. Odnotować trzeba, że zarówno same „Wiadomości”, jak zaproszeni do skomentowania sprawy politycy i eksperci nie znaleźli zbyt wiele zrozumienia dla uwag wicepremiera.
Od tematyki wyborczej „Wiadomości” odeszły, by poinformować widzów o aferze w PZPS i proteście górników Kompanii Węglowej. W materiale o górnikach zabrakło jakichkolwiek odniesień do polityki rządu w tej dziedzinie. Wreszcie - długi materiał o skazaniu przez sąd opiekunki nieżyjącej Violetty Villas. Następnie na antenie pojawił się jedyny news dotykający spraw międzynarodowych – przechwycenie nad Bałtykiem rosyjskiego samolotu. Na koniec znów wybory, tym razem w formie wysilonego dowcipu. Reporter Adam Feder przyjrzał się piosenkom wyborczym. Wiele wesołości wzbudziły mało udane próby wokalne kandydatów mniejszych komitetów lokalnych i zaproszonych przez nich gości. Całość komentował Andrzej Rosiewicz, który, choć kojarzony z prawicą, niedawno poparł Janusza Dzięcioła z PO, sam zaś kandydował z komitetu lokalnego. Podsumowując – z ostatniego w pełni politycznego wydania „Wiadomości” przed wyborami widz dowiedział się bardzo niewiele, zaś dużą część czasu poświęcono sprawom marginalnym, czy wręcz, jak w przypadku opiekunki Villas, plotkarskim.
W ramach autopromocji prowadzący zaprosili widzów do obejrzenia tego samego wieczoru rozmowy Barbary Czajkowskiej z Wojciechem Pszoniakiem, którą pokazano w TVP Info. Pamiętając Czajkowską jako gwiazdę telewizji z czasów, gdy rządzili nią wspólnie postkomuniści i Unia Wolności, i kojarząc poglądy Pszoniaka, nie mogłem odmówić sobie tej intelektualnej uczty. Zanim w kilku zdaniach podzielę się z czytelnikami tym, co usłyszałem – kilka słów o samym programie. Czajkowska, która po kilkunastu latach obecności zniknęła z TVP za rządów Bronisława Wildsteina, powróciła, gdy władzę na Woronicza objął Juliusz Braun, przedstawiany często jako jej bliski znajomy, cokolwiek miałoby to znaczyć. Dziennikarka prowadzi raz w tygodniu program „Kod dostępu”, w którym rozmawia z zaproszonymi gośćmi. Od początku roku gościła 12 osób związanych rządem lub ośrodkiem prezydenckim i 5 z lewicy. Przez cały ten czas zaprosiła jedynie dwie osoby związane z opozycją inną, niż postkomuniści, Ryszarda Czarneckiego i Janusza Korwin-Mikke. Raz w audycji gościł również Ludwik Dorn, którego obecnie trudno jednak uznać za polityka opozycji. Pozostałe wydania zapełnili goście zagraniczni lub niezwiązani bezpośrednio z żadną partią polityczną.
Dziennikarka chciała namówić Pszoniaka na rozmowę o polskich wadach narodowych, obficie posiłkując się przy tym wypowiedziami innego autorytetu moralnego salonu, Jerzego Stuhra. Z jej ust usłyszeliśmy więc, że cechy Polaków to przede wszystkim antysemityzm (przykładem miał być rzekomy wzrost postaw antysemickich, wywołanych przez „Pokłosie”, przy czym nie zostało powiedziane, czy chodzi o film, czy książkę), płytki katolicyzm („polityczna, doktrynerska stęchlizna” – jak rozwinęła słowa Stuhra gospodyni) i histeryczny patriotyzm. Gość zgodził się z tymi tezami, choć równocześnie przyznał, że te zjawiska nie są polską specjalnością, ponieważ styka się z nimi również we Francji. Całość audycji wpisywała się w najgorsze schematy pedagogiki wstydu, tak lubianej przez elity z okolic Czerskiej.
W czasie ciszy wyborczej zwróciłem uwagę na nadany w „Wiadomościach” 16 listopada materiał „Pęd do pendolino”. Pomimo wzmianek o kłopotach z biletami, całość wyglądała jak materiał propagandowy lub kryptoreklama. Pokazano schemat tras i ceny biletów, oddano też głos ich szczęśliwym posiadaczom. Zabrakło jakichkolwiek odniesień do wszystkich wątpliwości związanych z pociągiem – od jego nieprzystosowania do polskich warunków, przez cenę i wątpliwości wokół wyboru producenta, do opóźnień w rozpoczęciu eksploatacji. Jedyny głos krytyczny – wypowiedź Adriana Furgalskiego – dotyczył braku testów. Informację spuentowano wiadomością, że Japończycy właśnie uruchomili pociąg jadący 500h na godzinę, więc mamy się z kim ścigać. Na razie dziennikarze „Wiadomości” ścigają się z tekstami reklamowymi na portalu Tomasza Lisa.
Wieczorne studio wyborcze zwracało uwagę wypowiedziami ekspertów. Socjologowie (poza dr. Żukowskim związani mniej lub bardziej z PO) podkreślali, że nic się nie stało, a sondażowa wygrana PiS nie ma tak naprawdę znaczenia. Jednak poniedziałkowe „Wiadomości” sprawiały wrażenie, jakby na Woronicza wiatr zawiał wyjątkowo mocno. Widzowie zobaczyli materiał o poparciu PiS wśród młodzieży i usłyszeli, że w tej sytuacji nie można już mówić o „moherowych beretach”. Wydarzenia kolejnych godzin wskazują, że sytuacja szybko wróci do normy. Odchyłów nie stwierdziłem w trójce, gdzie we wtorek rano Bogusław Chrabota z „Rzeczpospolitej” i Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” skupili się na obronie PKW. Przekazy szybko zdominowała jednak krytyka tej instytucji, co pozwoliło odejść od przypominania wyników sondaży, czy tym bardziej analizowania przyczyn kłopotów Platformy. Temat afer obozu władzy był tradycyjnie nieobecny. Radiowa jedynka we wtorkowym „Z kraju i ze świata” wolała zająć się kwestią pozostających po wyborach plakatów i ulotek.
Tekst napisany w środę, ukazał się w piątkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie pod zmienionym tytułem.
(3)