Różne sorty Polaków

 |  Written by alchymista  |  2

Zdarzyło mi się raz kiedyś pomylić Krzysztofa „Pioruna” Radziwiłła z Krzysztofem II Radziwiłłem. Obaj byli hetmanami i to dobrymi, i obaj byli hetmanami litewskimi. Pomyłka głupia i łatwa do naprawienia, gdyby w redakcji „Glaukopisu” czuwała korekta, znająca dobrze wiek XVII. Niestety błąd przeszedł niezauważony i straszy po dziś dzień w jednym z numerów tegoż czasopisma.

Podobnego błędu nie ustrzegł się Tomasz Łysiak w artykule Różne sorty Polaków z okresu potopu („W sieci” nr 52/2015 28.12-3.01), gdzie hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego pomylił z Janem „Sobiepanem” Zamoyskim. I znowu – zabrakło czujnej korekty, która znałaby wiek XVII i umiała wychwycić błąd tak prosty, że aż kłujący w oczy.

Artykuł Tomasza Łysiaka ma charakter polonistyczno-moralizatorski. Porównuje on mianowicie zwolenników KOD-u do zdrajców z epoki Potopu i targowiczan z wieku XVIII. Pokazuje pozytywne przykłady wierności, okazywanej królowi Janowi Kazimierzowi. Rzecz w tym, że wartość takiego artykułu nie zależy od obiektywnych kryteriów naukowych, lecz od talentu autora i minimum rzetelności dziennikarskiej. Nie odmawiam ani sobie, ani nikomu prawa do powoływania się na Sienkiewicza, który miał duże wyczucie sensu epoki i jej ducha. Nie można jednak poprzestać li tylko na Sienkiewiczu. Naprawdę nie jestem pewien, czy autor przeczytał choćby biografię Hieronima Radziejowskiego pióra Adama Kerstena lub Olgierda Górki opracowanie o oblężeniu Jasnej Góry. Ja na przykład tej drugiej pozycji nie czytałem, ale jako historyk XVII wieku mam świadomość, że takie dzieło istnieje i że mogę do niego sięgnąć w każdej chwili. Co więcej, mogę też na to dzieło spojrzeć krytycznym okiem, sięgnąć do cytowanych tam źródeł i subiektywnie ocenić, czy Olgierd Górka miał rację, czy też może coś tam źle zinterpretował. Niestety dziennikarz na ogół nie ma warsztatu historyka i wobec tego po napisaniu wstępnego szkicu artykułu powinien swoje pierwsze kroki skierować do Instytutu Historycznego lokalnej uczelni wyższej i poprosić o pomoc któregoś ze znawców epoki.

To naprawdę świetnie, że Tomasz Łysiak przeczytał Księgę Pamiętniczą Jakuba Michałowskiego. To kapitalne wydawnictwo źródłowe. Jako dobry dziennikarz Tomasz Łysiak genialnie wyłowił smakowite kąski w postaci opisu bankietu zdrajców u szwedzkiego wodza Wittenberga. Przeskoczył jednak nad faktem, że hetmani, którzy zawiązali patriotyczną Konfederację Tyszowiecką, wcześniej skapitulowali przed królem szwedzkim i wraz z armią koronną przysięgli wierność królowi szwedzkiemu. Ten fakt być może nie pasuje do wizji Polaków „różnego sortu”, bo też sama wizja do wieku siedemnastego ma się nijak.

Gdyby Tomasz Łysiak poprosił o pomoc znawcę epoki, to pewnie dowiedziałby się o wielu zawiłych problemach z ówczesną definicją narodowości i obywatelstwa, w powiązaniu z religijnością i lokalnością. W największym skrócie:

1. wiek XVII jest umiejscowiony jakby pomiędzy średniowieczem i renesansem a epoką nowoczesną. Słowa i pojęcia ówczesnej polszczyzny brzmią nierzadko podobnie i podobne mają znaczenie do używanych dzisiaj, lecz ich sens pozostaje bliżej pierwotnemu rozumieniu słów, zwłaszcza w przypadku słów wziętych z Łaciny. Sztandarowym tego przykładem jest słowo „Rzeczpospolita” oraz słowo „Sejm”, które są bliskoznaczne, ale nie tożsame z tymi samymi słowami, używanymi przez nas dzisiaj.

2. Pojęcie narodu szlacheckiego stale przeplatało się z pojęciem „poddanych Jego Królewskiej Miłości”.

3. Pojęcie obywatelstwa i równości bez przerwy walczyło o pierwszeństwo z tradycyjną hierarchią społeczną, szczególnie zaś z tytułami książęcymi i w ogóle z tytułomanią, głęboko zakorzenioną w umysłach panów braci.

4. Lokalne społeczności (oraz możni) stale walczyły z „tyranią” rządu centralnego (w tym Sejmu) i notorycznie próbowały uchylać się od podatków. Dwór królewski z reguły postrzegał państwo jako pewną całość, podczas gdy społeczności lokalne z trudem godziły się na wyrzeczenia na rzecz województw zagrożonych obcym najazdem.

Te i wiele innych spraw to właściwy kontekst wieku XVII. I coś jeszcze, o czym warto wspomnieć, gdy mowa o „Komitecie Obrony Dekoracji”. Otóż Komitet ten tradycyjnie próbuje połączyć grupy i mniejszości wzajemnie sobie wrogie i ze sobą w istocie wojujące. Bo jakże tu pogodzić alimenciarzy z feministkami, pedałów z lesbijkami, personalistycznych liberałów z kolektywistami i tak dalej? A jednak wszyscy oni poszli w jednej manifestacji, z obawy przed zaprowadzeniem pewnej hierarchii wartości, bo hierarchizowanie wartości kojarzy się im z faszyzmem. Do tej pory żyli oni w złudnym przeświadczeniu, że prawa mniejszości są tak samo równe i że homoseksualiści i „heterycy” to po prostu dwie równe sobie mniejszości. W tej chwili może się okazać, że „heterycy”, czyli większość, są jednak w jakiś sposób uprzywilejowani. Że sierocińce i rodziny to nie są dwie równe sobie mniejszości, lecz Rodzina stoi w hierarchii wartości wyżej, niż sierociniec czy nawet „rodzina” zastępcza (np. związek dwóch lesbijek) dla dzieci odebranych siłą z rodzin ludzi ubogich. Tak przykładowo. I tego strasznie się boją. Bo do tej pory mieli jednak nadzieję, że któraś z mniejszości jednak wygra. Że zdominuje większość i narzuci jej swój punkt widzenia i swoje prawa. A tu klops.

Dzisiaj jeden po drugim padają fundamenty totalnego postrzegania zasady równości. Czy czegoś nam to nie przypomina? Bo mnie, jako historykowi wieku XVII przypomina to kwestię liberum veto. W latach czterdziestych XVII wieku magnaci usilnie forsowali tezę, że głos każdego posła jest tak samo ważny, jak głos pozostałych i zdanie większości. Postrzegali oni państwo jako zbiorowisko wielu mniejszości, a w istocie udzielnych księstewek, z których każde ma rację. Nie wiadomo do czego w istocie zmierzali, ale efekty ich długoletniej pracy były zatrważające. Doprowadzili Sejm do paraliżu. Większość nie mogła narzucić mniejszości swojej hierarchii wartości, natomiast mniejszość z powodzeniem narzucała swoje przywileje większości. Parlament utracił zdolność do formułowania programu dla państwa. Dzisiejszy trybunał konstytucyjny to jakby nowoczesna forma liberum veto.

Tego jednak Tomasz Łysiak nie umie wychwycić i nie mam do Niego o to żalu. Każdy ma swoje kompetencje i powinien liczyć się z kompetencjami innych. Dziennikarz powinien mieć lekkie pióro i otwarty umysł. Historyk może go nakierować na właściwy tok myślenia i interpretowania historii. O ile tylko ów historyk jest patriotą i państwowcem.

 

Jakub Brodacki

5
5 (3)

2 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
Nie wiam jek młody Łysiak ale pamiętam, że stary jest zwoleenikiem liberum veto. Pisał, że nie było to takie złe jak się o tym mówi.
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Nie było takie złe, było gorsze cheeky
Liberum veto używane z umiarem, dyskretnie i bez mocy totalnej rozwalania całego Sejmu miało swój urok, czyli przed rokiem 1652. Tyle, że w tamtym Sejmie, choć byli rózni źli obywatele, to jednak nie było ani nowoczesnej.prl, ani PO.prl itp. Oni wyraźnie by chcieli przywrócić dzisiaj instytucję obrad in passivitate, czyli obrad po zgłoszeniu veto, kiedy to Sejm obradował bez mocy podejmowania uchwał, czekając, aż protestujący poseł łaskawie powróci na salę obrad. Taka instytucja istniała w II połowie XVII wieku, kiedy to jeszcze Sejm jako tako działał, ale nie był zdolny do zreformowania państwa.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>