Sędziowie wyklęci

 |  Written by Marcin Brixen  |  0
Mama Łukaszka przeglądała rachunki, szperała po portfelu po czym oznajmiła, że idzie po pożyczkę do banku. W domu zapanował popłoch. - Przecież mamy pieniądze - obruszył się tata Łukaszka. - Nie idę do banku po pieniądze - odparła mama Łukaszka z godnością. - Idę tam dla przyjemności. Tak! Nie śmiejcie się! Emeryci chadzają dla przyjemności do lekarza i powodują zatory w tymkrajowej służbie zdrowia! To ja sobie pójdą dla przyjemności do banku, a co! - Proszę bardzo, idź sobie - wzruszył ramionami tata Łukaszka. - Pod warunkiem, że sama zasponsorujesz swoją przyjemność, czyli zarobek banku! - Haha! I tu się mylicie, to zarobek będzie nie po stronie banku, a po mojej! Hiobowscy zamrugali oczami i oświadczyli, że jak świat światem zawsze zarabiał bank i mama Łukaszka na pewno coś pokręciła. A najlepiej, żeby poszedł z nią Łukaszek. - Lekcje odrabiam - skłamał bezczelnie Łukaszek. - Nie chcesz zobaczyć jak jest w banku? - kusił tata Łukaszka. - Tam można spotkać wielu ciekawych ludzi... Nawet nie przeczuwał jak prorocze okazały się jego słowa. Łukaszek wreszcie się zgodził, ale dziadek spojrzał na zegar i zauważył, że i tak to nie ma sensu, bo i tak dziś nie zdążą. - Bank Nowoczerstwy jest dziś czynny dłużej - poinformowała mama Łukaszka. - Ach, Nowoczerstwy... - westchnęła babcia Łukaszka. - Peszard-Rytru... - Ma być dzisiaj osobiście i podpisywać umowy z wybranymi - szepnęła mama Łukaszka. I poszli. Bank Nowoczerstwy zajmował olbrzymie pomieszczenia należące do osiedlowej spółdzielni, ale płacił za nie tylko symboliczne euro. Prezes spółdzielni stwierdził bowiem, że lepiej je wynająć za symboliczne euro, niż miałyby stać puste. Łukaszek wraz ze swoją mamą weszli do olbrzymiego holu. Zdążyli w ostatniej chwili, poinformowano ich bowiem, że są ostatnimi tego dnia klientami. - Jak to ostatnimi - spytał zdumiony Łukaszek. - Przecież tu co chwila wchodzą jacyś ludzie. Brudni, obdarci, nieogoleni... - Nie widzę ich tu - mama Łukaszka wpatrywała się zachłannie w szklane przepierzenie, za którym Peszard-Rytru rozmawiał z klientami. - Bo poszli do jakiejś sali obok - wyjaśnił jej syn. - O, znowu ktoś wchodzi! Jak starszy, siwy pan przeszedł dostojnie przez hol i zniknął w drzwiach. W tym samym momencie klienci zza szklanego przepierzenia wstali i wyszli. Peszard-Rytru przyjaźnie zamachał ręką i mama Łukaszka na drżących nogach, ciągnąć syna za rękę wkroczyła krainę wielkich pieniędzy. - Ile? Sto euro pożyczki? - Peszard-Rytru spojrzał na mamę Łukaszka z sympatią. - Muszę zbadać pani wiarygodność kredytową... Za kim pani jest? - Za europejskimi siłami postępu! - Świetnie! Jest pani wiarygodna. Pożyczymy pani sto euro, a odda nam pani osiemdziesiąt. - Haha! - triumfowała mama patrząc na syna. - Tu jest umowa - podsunął Peszard-Rytru. - Przecież to niemożliw... - Łukaszek zaczął kartkować, ale przerwała mu cichy, acz wyraźny śpiew: Jestem sędzią, to widać Jestem sędzią, to słychać Jestem sędzią, to widać, słychać i czuć W szale szaletów, w świetle świetlików W grafach paragrafów, w punktach od a do z Rodzi się ustaw różnych bez liku Ja nie rozróżniam ich, nie ufam, więc... Jestem sędzią, to widać Jestem sędzią, to słychać Jestem sędzią, to widać, słychać i czuć W ciągu przewodu, w treści wyroku Czy to w Warszawie, czy to w Wąbrzeźnie Biegnie kadencja nam rok po roku My nie poddamy się, nas nikt nie weźmie Jestem sędzią, to widać Jestem sędzią, to słychać Jestem sędzią, to widać, słychać i czuć Nam publikator jest niepotrzebny Przed sobą samym złożę przysięgę Tworzymy prawo małym i biednym Sędzią się czują i sędzią będę Jestem sędzią, to widać Jestem sędzią, to słychać Jestem sędzią, to widać, słychać i czuć Mama Łukaszka spojrzała na swojego syna okrągłymi oczami. - Słyszałeś to?! Ależ mamy szczęście! Czy ty wiesz co to za ludzie siedzą w pomieszczeniu obok? To nie kto inny jak sędziowie wyklęci! - O sędziach akurat nie słyszałem... - To teraz słyszysz! Gdzie oni są? - U nas salkę podnajmują - wyjaśnił Peszard-Rytru. - Można do nich zajrzeć? - Nie bardzo. Oni ukrywają się przed reżimem. Są sędziami wyklętymi. - Wyklęci powinni ukrywać się w lesie - zauważył Łukaszek kartkując umowę jak wściekły. Peszard-Rytru spojrzał na niego jak na idiotę. - Przecież w lesie nie ma wifi! - Ja tam muszę wejść - mama Łukaszka wstała gwałtownie. - To może być jedyna szansa w moim życiu by zobaczyć sędziów wyklętych! Będę miała o czym opowiadać dzieciom! - Po co? Przecież ja wiem - przypomniał o sobie Łukaszek. I pomimo słabych protestów Peszarda-Rytru mama Łukaszka porwała swojego syna za rękę i zaciągnęła w stronę tajemniczych drzwi. Wtargnęła do sali. Obecni, siedzący wokół wielkiego stołu, spojrzeli na nią z ciekawością i przestrachem. - A więc jednak - westchnął starszy siwy mężczyzna. - Wykryli nas. - Nic nam nie mogą zrobić - odezwała sie z satysfakcją jakaś pani spod okna. - Nie mogą nas aresztować. To niezgodne z konstytucją. Tak zadecydowaliśmy trzy lata temu. Poza tym i tak nie tu nas wszystkich. To tylko Niepełny Skład pod przewodnictwem Rzendrzeja-Aplińskiego pseudonim "Amfora"! Mama Łukaszka zapewniła gorąco, że nie ma zamiaru nikogo aresztować, niczego donosić i w ogóle ona murem stoi za jedynym prawdziwym Trybunałem Konstytucyjnym. - Przecież Trybunał Konstytucyjny już jest, obraduje w Warszawie i... - nie mógł zrozumieć Łukaszek. - Mieliśmy o tym szkole... - Proszę wybaczyć - przerwała mu mama. - To biedne dziecko chodzi do szkoły opanowanej przez reżim i nie wie co mówi. Łukasz, słuchaj i zapamiętaj, jest tylko jeden Trybunał Konstytucyjny. I jest to właśnie ten, tamci to uzurpatorzy. - Jesteśmy sędziami wyklętymi - rzekł starszy siwy pan. - To my jesteśmy prawdziwym Trybunałem. Jesteśmy prawdziwymi sędziami. - Wszyscy? - Łukaszek spojrzał na jakiegoś młodego człowieka, który zmieszał się i zakaszlał. - Tego... Tata już stary, choruje łatwo... Ja go zastępuję... - Mi tylko brakuje to, że prezydent nie odebrał ode mnie ślubowania! - zakrzyknął jakiś pan. - Gdyby nie to... - To już kończyła by się panu kadencja - zauważyła złośliwie pani spod okna. - Wypraszam sobie! - Apeluję o spokój - odezwał się z godnością starszy siwy pan. - W obliczu wspólnego wroga zachowajmy jedność. Tak. To prezydent. Specjalnie. Złośliwie. Nie przedłuża kadencji albo nie odbiera ślubowania. Ale my nie poddajemy się i trwamy. Procedujemy. Działamy. Właśnie po raz tysiąc sto piętnasty zdelegalizowaliśmy Dudrzeja-Andę. Ale niestety nikt nas nie słucha. - Bo nikt o was nie wie - rzekł Łukaszek. - Prawdziwy Trybunał publikuje wyroki w... - Jeszcze raz przypominam ci chłopcze, że prawdziwy trybunał to my. I my też publikujemy wyroki. W poważnej prasie o dużym nakładzie. Ostatnio w gazetce z promocjami sklepu osiedlowego. - No tak, przygarnąłem ich - odezwał się niepytany Peszard-Rytru. - Tułali się bezdomnie, przeganiani, po osiedlowych domach kultury i salkach katechetycznych. Tu mają ciepły, suchy kąt i kawę za darmo. Mogą sobie obradować do woli i walczyć o lepszą Polskę, która byłaby tą dawną Polską, gdzie Tatry wyznaczały kurs franka, a Bałtyk poziom naszej polityki zagranicznej. - I co wy właściwie robicie? - zainteresował się Łukaszek. - Badamy zgodność różnych rzeczy z konstytucją. - A możecie zbadać na przykład to? - Łukaszek pokazał umowę, którą miała podpisać jego mama. - Czy to jest zgodne z konstytucją? - Jest zgodne, jest! - wołali równie przerażeni mama i Peszard-Rytru. - Klient ma prawo pożyczyć sto euro i oddać osiemdziesiąt! - Tak, ale na dwudziestej czwartej stronie jest zapis, że jest to możliwe ale pod jednym warunkiem. - Pod jakim? - zdumiała się mama. Peszard-Rytru gwałtownie zaniemówił. - Trzeba przyjąć jednego uchodźcę. - No i co z te... - Do siebie do domu - dokończył Łukaszek. - To się tata ucieszy. A dziadek! I babcia! A gdzie on będzie spał? We wannie? - To jest wolny kraj - głos mamy drżał. - Można chyba takiego uchodźcy nieprzyjąć. - Można - zgodził się Łukaszek. - Ale za to jest kara. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy euro. I związku z tym mam pytanie: czy to jest zgodne z konstytucją? Starszy siwy pan kilka razy odetchnął głęboko po czym rzekł cicho: - Nie jest. - Jak to!? - wykrzyknęła mama Łukaszka. - Nawet pan nie przeczytał a już pan feruje... - Ja pisałem tę umowę. - Rzendrzej! - głos Peszarda-Rytru zabrzmiał ostro. - Nie po to piszesz mi umowę, żeby potem orzekać o jej niezgodności! Jeszcze jeden taki numer i skończy się darmowa kawa!
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>