
Jesienią 2012 roku, wkrótce po tym, kiedy PiS zaproponował kandydaturę Piotra Glińskiego na premiera technicznego, odbyły się zorganizowane przez tę partię debaty na temat stanu polskiej gospodarki i służby zdrowia. Spotkania służyły wypromowaniu Glińskiego jako zarazem sprawnego organizatora, mogącego objąć stery rządu, jak i moderatora merytorycznej dyskusji, do której dopuszcza się ekspertów niezależnie od ich politycznych afiliacji. Była to bardzo dobra strategia, służąca poszerzeniu elektoratu a zarazem pokazania wyborcom, że wbrew rządowej propagandzie Prawo i Sprawiedliwość nie jest ugrupowaniem jednego tematu – partią posmoleńskich rozliczeń. Strategia ta nie odniosła pełnego skutku, ponieważ media nie były zainteresowane podważaniem własnej dotychczasowej narracji, spotkała się jednak z życzliwym przyjęciem części komentatorów. Niektórzy analitycy łączyli też wzrost poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego w sondażach z podjętymi przez i wokół Glińskiego działaniami.
Profesor Gliński, przez dłuższy czas przedstawiany jako potencjalny kandydat na najwyższe państwowe urzędy, a przy tym wybitny socjolog i sprawny organizator, od kilku lat bierze udział w innym około-PiSowskim przedsięwzięciu, jakim jest kongres Polska – Wielki Projekt. Impreza ta, odbywająca się regularnie od 2011 roku, gromadziła zawsze duże grono ekspertów, naukowców, dziennikarzy i praktyków, którzy w ramach wielu paneli dyskutowali na temat szans i zagrożeń stojących przed Polską. Kojarzona z Prawem i Sprawiedliwością była jednak o wiele szerszym, niż tylko partyjnym, forum wymiany myśli, prognoz i doświadczeń osób, reprezentujących różne poglądy i środowiska. Kongres budził zawsze spore zainteresowanie mediów konserwatywnych, z przyczyn oczywistych natomiast napotykał na większe trudności w przebiciu się do przekazów głównego nurtu.
Nie bez powodu wspominam dziś zarówno duże przedsięwzięcie, jakim jest Kongres, jak i krótki, ale udany eksperyment, jakim były debaty, organizowane przez Glińskiego. Konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości, która odbyła się w miniony weekend wydaje mi się bowiem syntezą i rozwinięciem tamtych doświadczeń, bez których byłaby przedsięwzięciem o wiele trudniejszym. Kandydatem na prezydenta, później zaś prezydentem został Andrzej Duda, kandydatką na premiera jest Beata Szydło, jednak strategia, wypracowana z dużym, jeśli nie kluczowym udziałem Glińskiego, może być dziś ważnym elementem w osiągnięciu celu, jakim jest wygrana w jesiennych wyborach parlamentarnych.
Fakt, że po drodze kandydat opozycji zdobył prezydenturę, tchnął w dotychczasową formułę debat i dyskusji potężną dawką optymizmu i wiary. Społeczna energia, którą wygenerowała wiosenna kampania prezydencka, nie została wytracona, Beata Szydło zaś potrafi – przy wsparciu Dudy i Kaczyńskiego oraz partyjnego i eksperckiego zaplecza – generować jej kolejne zasoby. Konwencja, podczas której kolejny raz wypowiedzieć się mogli przedstawiciele różnych środowisk, w tym osoby, które trudno uznać za życzliwe PiS i których obecność budzi wątpliwości, czy nawet pytania o koniunkturalizm, to potwierdzenie deklaracji, że idąca po władzę partia zamierza nie tylko mówić, lecz również rozmawiać i słuchać. Co więcej, tym razem głos, czy raczej chór głosów dobiegający ze Śląska, trudniej jest zamilczeć mediom, choć najwierniejsze władzy znów ograniczają się do przedstawienia krytycznych reakcji.
Dotąd od opozycji żądano podawania konkretnych liczb. Gdy te się pojawiły, nagle dowiedzieliśmy się, że nawet liczby nie są już konkretami. Partia rządząca zdaje się być jednak na przegranej pozycji, ponieważ, odnosząc się do propozycji finansowego zabezpieczenia obiecywanych przez PiS zmian, wprost musi stawać po stronie sektora bankowego czy zagranicznych sieci handlowych. Tony troski o obywatela brzmią zaś w tej obronie wyjątkowo fałszywie. Chcąc nie chcąc, Platforma podkreśla więc jedynie narrację PiS, idzie nawet dalej, wprost kreując się na reprezentanta wielkich, obcych interesów. Krytyczni wobec PiS dziennikarze powtarzają natomiast stare zwroty o festiwalu obietnic bez pokrycia, próbują też wprowadzać nowe wątki, zarzucając opozycji wydawanie milionów na internetowych trolli. Czynią to w czasie, kiedy jeden z działaczy PO ujawnia personalia osób biorących udział w partyjnym szkoleniu w obsłudze Twittera. Wygląda na to, że niektórym stronnikom władzy już naprawdę pozostało jedynie wznoszenie okrzyków „łapaj złodzieja!”.
Platforma Obywatelska nadal nie jest w stanie przedstawić żadnej przekonującej odpowiedzi na ofensywę PiS. Rozjazdy Ewy Kopacz po kraju wyglądają bardziej na parodię, niż próbę zdyskontowania podróży Beaty Szydło i stają się jedynie kopalnią rujnujących wizerunek anegdot i kuriozalnych wypowiedzi w rodzaju stwierdzenia „jak wytrzymam upal 40 stopni, wygram z PiS”. Wygrana z obiecującą zmianę opozycją jest dziś jedyną ofertą Kopacz i jej kolegów. Pani premier jedzie z nią w niedzielny poranek do fabryki, która jawić ma się nam jako symbol polskiego sukcesu. Jego miarą ma być fakt, że grupa mężczyzn i kobiet (co oczywiście premier musiała specjalnie podkreślić), 35 lat po Sierpniu, pracuje, zapewne za niewielkie pieniądze, w niedzielę. Po kraju Kopacz porusza się zagranicznym, luksusowym pociągiem, którego zakup do dziś budzi liczne wątpliwości, gdy tymczasem ostatnie lata to czas odcinania całych połaci kraju od sieci kolejowej. Premier tymczasem narzuca się ludziom, którzy nie zawsze mają ochotę z nią rozmawiać, prawie spada ze schodów, by tylko uścisnąć rękę komuś, kto wcale nie ma na to ochoty, lecz znajduje się w polu widzenia kamer, zachwyca się zapachem kotleta zniecierpliwionego pasażera, a każdym kolejnym działaniem kompromituje siebie i sprawowany urząd. Jest jednak wszędzie – na dworcu, w przedziale i w korytarzu, lecz również na spotkaniu z działkowcami, żonami górników, święcie zalewajki – i wszędzie jest tak samo potrzebna.
Jej współpracownicy tymczasem rozchodzą się po mediach, by straszyć ludzi „drugą Grecją” i niepomni kompromitacji, jaką za każdym razem kończy się powielanie w nieskończoność jednego „przekazu dnia”, dbają o to, by słowo-klucz pojawiło się w każdej wypowiedzi. „PiS to druga Grecja” – puentuje garść wyliczeń dawny aparatczyk PZPR Marcin Święcicki. „Jak wygra PiS, w Polsce będzie druga Grecja” – ostrzega Kazimierz Marcinkiewicz. „Polska nie będzie drugą Grecją” – uspokaja sama pani premier. I tak w nieskończoność. Latami słuchaliśmy o tym, jak krótko polityków trzyma Jarosław Kaczyński. Prezes PiS niszczyć miał wszelkie indywidualności, między innymi cytowanego Marcinkiewicza. Były premier, nie będący przecież formalnie działaczem PO, powtarza słowo w słowo partyjny przekaz, to samo muszą robić wszyscy posłowie i ministrowie, którzy zobaczą przed sobą mikrofon – i tyle właśnie miejsca na samodzielność myślenia w partii rządzącej.
Partia rządząca zdaje się nie mieć nie tylko oferty programowej, lecz również personalnej. Nie sposób nie zauważyć, że z wyjątkiem pani premier i kilku polityków z centrali, jej głosem są dziś Michał Kamiński, Kazimierz Marcinkiewicz i Roman Giertych. Co więcej, ostatni z zadeklarował ubieganie się o mandat senatora. Chociaż już dawno cała trójka znajduje się w orbicie PO, przypadek Kamińskiego pokazuje, że tego typu wolty nie znajdują uznania w oczach wyborców, budząc raczej niechęć i dezorientację. Elektorat Platformy nie wybrał Michała Kamińskiego do europarlamentu, trudno więc spodziewać się, by dwa lata później zaufał mocniej jeszcze demonizowanemu w latach 2005-2007 Giertychowi.
Wskaźniki pokazują, że jeśli grozi nam druga Grecja, to dzieje się to właśnie teraz, pod rządami Ewy Kopacz. Ostatni weekend należał do wyjątkowo gorących. O ile jednak Prawo i Sprawiedliwość potrafiło wykorzystać energię słoneczną, Platforma coraz mocniej wykazuje objawy udaru.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
Profesor Gliński, przez dłuższy czas przedstawiany jako potencjalny kandydat na najwyższe państwowe urzędy, a przy tym wybitny socjolog i sprawny organizator, od kilku lat bierze udział w innym około-PiSowskim przedsięwzięciu, jakim jest kongres Polska – Wielki Projekt. Impreza ta, odbywająca się regularnie od 2011 roku, gromadziła zawsze duże grono ekspertów, naukowców, dziennikarzy i praktyków, którzy w ramach wielu paneli dyskutowali na temat szans i zagrożeń stojących przed Polską. Kojarzona z Prawem i Sprawiedliwością była jednak o wiele szerszym, niż tylko partyjnym, forum wymiany myśli, prognoz i doświadczeń osób, reprezentujących różne poglądy i środowiska. Kongres budził zawsze spore zainteresowanie mediów konserwatywnych, z przyczyn oczywistych natomiast napotykał na większe trudności w przebiciu się do przekazów głównego nurtu.
Nie bez powodu wspominam dziś zarówno duże przedsięwzięcie, jakim jest Kongres, jak i krótki, ale udany eksperyment, jakim były debaty, organizowane przez Glińskiego. Konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości, która odbyła się w miniony weekend wydaje mi się bowiem syntezą i rozwinięciem tamtych doświadczeń, bez których byłaby przedsięwzięciem o wiele trudniejszym. Kandydatem na prezydenta, później zaś prezydentem został Andrzej Duda, kandydatką na premiera jest Beata Szydło, jednak strategia, wypracowana z dużym, jeśli nie kluczowym udziałem Glińskiego, może być dziś ważnym elementem w osiągnięciu celu, jakim jest wygrana w jesiennych wyborach parlamentarnych.
Fakt, że po drodze kandydat opozycji zdobył prezydenturę, tchnął w dotychczasową formułę debat i dyskusji potężną dawką optymizmu i wiary. Społeczna energia, którą wygenerowała wiosenna kampania prezydencka, nie została wytracona, Beata Szydło zaś potrafi – przy wsparciu Dudy i Kaczyńskiego oraz partyjnego i eksperckiego zaplecza – generować jej kolejne zasoby. Konwencja, podczas której kolejny raz wypowiedzieć się mogli przedstawiciele różnych środowisk, w tym osoby, które trudno uznać za życzliwe PiS i których obecność budzi wątpliwości, czy nawet pytania o koniunkturalizm, to potwierdzenie deklaracji, że idąca po władzę partia zamierza nie tylko mówić, lecz również rozmawiać i słuchać. Co więcej, tym razem głos, czy raczej chór głosów dobiegający ze Śląska, trudniej jest zamilczeć mediom, choć najwierniejsze władzy znów ograniczają się do przedstawienia krytycznych reakcji.
Dotąd od opozycji żądano podawania konkretnych liczb. Gdy te się pojawiły, nagle dowiedzieliśmy się, że nawet liczby nie są już konkretami. Partia rządząca zdaje się być jednak na przegranej pozycji, ponieważ, odnosząc się do propozycji finansowego zabezpieczenia obiecywanych przez PiS zmian, wprost musi stawać po stronie sektora bankowego czy zagranicznych sieci handlowych. Tony troski o obywatela brzmią zaś w tej obronie wyjątkowo fałszywie. Chcąc nie chcąc, Platforma podkreśla więc jedynie narrację PiS, idzie nawet dalej, wprost kreując się na reprezentanta wielkich, obcych interesów. Krytyczni wobec PiS dziennikarze powtarzają natomiast stare zwroty o festiwalu obietnic bez pokrycia, próbują też wprowadzać nowe wątki, zarzucając opozycji wydawanie milionów na internetowych trolli. Czynią to w czasie, kiedy jeden z działaczy PO ujawnia personalia osób biorących udział w partyjnym szkoleniu w obsłudze Twittera. Wygląda na to, że niektórym stronnikom władzy już naprawdę pozostało jedynie wznoszenie okrzyków „łapaj złodzieja!”.
Platforma Obywatelska nadal nie jest w stanie przedstawić żadnej przekonującej odpowiedzi na ofensywę PiS. Rozjazdy Ewy Kopacz po kraju wyglądają bardziej na parodię, niż próbę zdyskontowania podróży Beaty Szydło i stają się jedynie kopalnią rujnujących wizerunek anegdot i kuriozalnych wypowiedzi w rodzaju stwierdzenia „jak wytrzymam upal 40 stopni, wygram z PiS”. Wygrana z obiecującą zmianę opozycją jest dziś jedyną ofertą Kopacz i jej kolegów. Pani premier jedzie z nią w niedzielny poranek do fabryki, która jawić ma się nam jako symbol polskiego sukcesu. Jego miarą ma być fakt, że grupa mężczyzn i kobiet (co oczywiście premier musiała specjalnie podkreślić), 35 lat po Sierpniu, pracuje, zapewne za niewielkie pieniądze, w niedzielę. Po kraju Kopacz porusza się zagranicznym, luksusowym pociągiem, którego zakup do dziś budzi liczne wątpliwości, gdy tymczasem ostatnie lata to czas odcinania całych połaci kraju od sieci kolejowej. Premier tymczasem narzuca się ludziom, którzy nie zawsze mają ochotę z nią rozmawiać, prawie spada ze schodów, by tylko uścisnąć rękę komuś, kto wcale nie ma na to ochoty, lecz znajduje się w polu widzenia kamer, zachwyca się zapachem kotleta zniecierpliwionego pasażera, a każdym kolejnym działaniem kompromituje siebie i sprawowany urząd. Jest jednak wszędzie – na dworcu, w przedziale i w korytarzu, lecz również na spotkaniu z działkowcami, żonami górników, święcie zalewajki – i wszędzie jest tak samo potrzebna.
Jej współpracownicy tymczasem rozchodzą się po mediach, by straszyć ludzi „drugą Grecją” i niepomni kompromitacji, jaką za każdym razem kończy się powielanie w nieskończoność jednego „przekazu dnia”, dbają o to, by słowo-klucz pojawiło się w każdej wypowiedzi. „PiS to druga Grecja” – puentuje garść wyliczeń dawny aparatczyk PZPR Marcin Święcicki. „Jak wygra PiS, w Polsce będzie druga Grecja” – ostrzega Kazimierz Marcinkiewicz. „Polska nie będzie drugą Grecją” – uspokaja sama pani premier. I tak w nieskończoność. Latami słuchaliśmy o tym, jak krótko polityków trzyma Jarosław Kaczyński. Prezes PiS niszczyć miał wszelkie indywidualności, między innymi cytowanego Marcinkiewicza. Były premier, nie będący przecież formalnie działaczem PO, powtarza słowo w słowo partyjny przekaz, to samo muszą robić wszyscy posłowie i ministrowie, którzy zobaczą przed sobą mikrofon – i tyle właśnie miejsca na samodzielność myślenia w partii rządzącej.
Partia rządząca zdaje się nie mieć nie tylko oferty programowej, lecz również personalnej. Nie sposób nie zauważyć, że z wyjątkiem pani premier i kilku polityków z centrali, jej głosem są dziś Michał Kamiński, Kazimierz Marcinkiewicz i Roman Giertych. Co więcej, ostatni z zadeklarował ubieganie się o mandat senatora. Chociaż już dawno cała trójka znajduje się w orbicie PO, przypadek Kamińskiego pokazuje, że tego typu wolty nie znajdują uznania w oczach wyborców, budząc raczej niechęć i dezorientację. Elektorat Platformy nie wybrał Michała Kamińskiego do europarlamentu, trudno więc spodziewać się, by dwa lata później zaufał mocniej jeszcze demonizowanemu w latach 2005-2007 Giertychowi.
Wskaźniki pokazują, że jeśli grozi nam druga Grecja, to dzieje się to właśnie teraz, pod rządami Ewy Kopacz. Ostatni weekend należał do wyjątkowo gorących. O ile jednak Prawo i Sprawiedliwość potrafiło wykorzystać energię słoneczną, Platforma coraz mocniej wykazuje objawy udaru.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
(3)
1 Comments
@Budyń
09 July, 2015 - 20:16
Co będzie dalej? Wakacje, a po wakacjach sondaże, które pokażą pikowanie PO, z czego powinniśmy się cieszyć.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles