„Smoleńska” obawiałem się głównie dlatego, że przez ostatnich kilka lat oglądając produkcje koreańskie przyzwyczaiłem się do dobrego kina, robionego za spore pieniądze, łączącego atrakcyjną dla widza formę z zaangażowanym przesłaniem społecznym. U nas to raczej trudne, zaś na filmach, uchodzących za kryminalne czy sensacyjne przysypiałem w kinie. Tymczasem film Krauzego wypada całkiem dobrze i to właśnie pod względem artystycznym, czego odmawiają mu ci prawicowi publicyści, którym samej wymowy dzieła czepiać się nie wypada.
A jednak. Bronią się aktorzy. Lech Łotocki, wbrew licznym plotkom, udźwignął ciężar roli swego imiennika-prezydenta. Demoniczni Zelnik i Klijnstra są, jak zauważyła moja żona, w swej demoniczności „koreańscy” właśnie, zresztą i całość mrocznej fabuły nie odbiega od tego, do czego już się zdążyliśmy przyzwyczaić. Jak wiele razy pisałem – przestępcze i korupcyjne pajęczyny w krajach postautorytarnych funkcjonują podobnie mimo różnic kulturowych. Najwięcej krytyki zbiera Beata Fido, lecz i tu nie jestem skłonny się zgodzić. Fido jest w filmie zmanierowana, sztuczna i irytująca, to fakt. Taka jednak musiała być jej bohaterka.
Klimat broni się również. Najpierw dramat, potem zaś coraz bardziej duszny, gęsty klimat, pogranicza thrillera. Materiały archiwalne wplecione w losy bohaterki, fakty i hipotezy jako cegły w zaprawie opowieści scenarzystów. Wreszcie katastrofa. Po filmowemu pokazana, choć to nieodpowiednie słowo, po prostu dobrze. Budzi emocje, wbija w fotel, przykuwa wzrok. A zarazem kończy się w samą porę, tak, by nie epatować widza rzezią i horrorem (przypomnijcie sobie, co działo się po wybuchu czołgu-pułapki z „Mieście 44”). Jest więc atrakcyjnie (znowu złe słowo), lecz i oszczędnie, ze smakiem. I ostatnia scena – trudna, kontrowersyjna, ale jednak mająca swój sens, ciężar i wymiar.
Starałem się, podobnie jak przywołane wcześniej „Miasto ‘44” Komasy obejrzeć jako film i jako film „Smoleńsk” się obronił. Wbrew setkom trolli na filmowych portalach i jak zawsze narzekającym publicystom. Czy ten obraz zmieni nastawienie do katastrofy? Przekonanych bądź dopuszczających do siebie wyjaśnienia bliskie twórcom tak, ich przeciwników nie, bo nie przekona ich nic. Piękne historie o poruszonych filmem lemingach czytam jak listy do „Gazety Wyborczej”. Jednak dobrze, że ten film powstał. Jako świadek i uczestnik pokazanych wydarzeń jestem również usatysfakcjonowany, znajduje tu swoje emocje i wspomnienia. Idźcie do kina, nie bójcie się.
A jednak. Bronią się aktorzy. Lech Łotocki, wbrew licznym plotkom, udźwignął ciężar roli swego imiennika-prezydenta. Demoniczni Zelnik i Klijnstra są, jak zauważyła moja żona, w swej demoniczności „koreańscy” właśnie, zresztą i całość mrocznej fabuły nie odbiega od tego, do czego już się zdążyliśmy przyzwyczaić. Jak wiele razy pisałem – przestępcze i korupcyjne pajęczyny w krajach postautorytarnych funkcjonują podobnie mimo różnic kulturowych. Najwięcej krytyki zbiera Beata Fido, lecz i tu nie jestem skłonny się zgodzić. Fido jest w filmie zmanierowana, sztuczna i irytująca, to fakt. Taka jednak musiała być jej bohaterka.
Klimat broni się również. Najpierw dramat, potem zaś coraz bardziej duszny, gęsty klimat, pogranicza thrillera. Materiały archiwalne wplecione w losy bohaterki, fakty i hipotezy jako cegły w zaprawie opowieści scenarzystów. Wreszcie katastrofa. Po filmowemu pokazana, choć to nieodpowiednie słowo, po prostu dobrze. Budzi emocje, wbija w fotel, przykuwa wzrok. A zarazem kończy się w samą porę, tak, by nie epatować widza rzezią i horrorem (przypomnijcie sobie, co działo się po wybuchu czołgu-pułapki z „Mieście 44”). Jest więc atrakcyjnie (znowu złe słowo), lecz i oszczędnie, ze smakiem. I ostatnia scena – trudna, kontrowersyjna, ale jednak mająca swój sens, ciężar i wymiar.
Starałem się, podobnie jak przywołane wcześniej „Miasto ‘44” Komasy obejrzeć jako film i jako film „Smoleńsk” się obronił. Wbrew setkom trolli na filmowych portalach i jak zawsze narzekającym publicystom. Czy ten obraz zmieni nastawienie do katastrofy? Przekonanych bądź dopuszczających do siebie wyjaśnienia bliskie twórcom tak, ich przeciwników nie, bo nie przekona ich nic. Piękne historie o poruszonych filmem lemingach czytam jak listy do „Gazety Wyborczej”. Jednak dobrze, że ten film powstał. Jako świadek i uczestnik pokazanych wydarzeń jestem również usatysfakcjonowany, znajduje tu swoje emocje i wspomnienia. Idźcie do kina, nie bójcie się.
(2)