Mijają lata od kiedy orda moskiewska barbarzyńsko najechała Ukrainę – państwo, które jest krajem-dziedzicem dawnej Rzeczypospolitej, krajem-dziedzicem Rusi i naszym realnie jedynym sojusznikiem, choć z tego zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy lub zdawać sobie sprawy nie chcemy. Między tymi, którzy mają złudzenia, a tymi, którzy są kremlowską agenturą nie ma funkcjonalnie żadnej różnicy, bo skutki ich działań i zaniechań są takie same.
Polska udzieliła Ukrainie ogromnej pomocy, lecz niewystarczającej do zwycięstwa. Banalne – jednak fakt ten ciągle jest ignorowany. Natomiast chętnie urażamy się naprawdę drobnymi niezręcznościami władz Ukrainy, szczególnie zaś Prezydenta i MSZ, zapominając o bezprzykładnym bohaterstwie żołnierzy i społeczeństwa, które trwa, pomimo wszystko, w warunkach nieustannego stresu i zupełnej niepewności jutra. Polska pomoc miała i ma charakter podtrzymujący. Jest to drobna w sumie kroplówka dla pacjenta, który potrzebuje pomocy przełomowej. Niestety, żaden kraj NATO nie opracował strategii zwycięstwa, nie określił wyraźnie na czym to zwycięstwo miałoby polegać. Jednym słowem brakuje strategii zniszczenia państwa rosyjskiego i obalenia nieludzkiego reżymu, także reżymu społecznego, który niszczy rosjan i podbite przez nich narody od z górą pięciuset lat.
Naród, który funkcjonował w społecznym reżymie snochaczestwa, w którym najstarszy w rodzinie lubieżnik wysyłał synów na poszukiwanie środków do utrzymania, podczas gdy sam spełniał z ich żonami „obowiązki małżeńskie” uczyła rosjan niewolnictwa u samych podstaw, czyli w życiu rodzinnym. Rosjanie od dziecka uczyli się niewolnictwa seksualnego, które rozciągali chętnie na wszystkie sfery życia. Nie stawiając swojej starszyźnie rodzinnej żadnych ograniczeń, nie stawiali ich również przełożonym, urzędnikom i władcom, przez co wytworzyło się błędne koło tyranii: państwo było skrajnie opresyjne, ponieważ tego oczekiwali niewolnicy, którzy żądali, aby ich bito wedle przysłowia „jak się żony nie bije to w niej wątroba gnije”. W tych realiach strach trzymał rosjan w ryzach, a kłamstwo było ćwiczone z upodobaniem i doskonalone przez każde pokolenie. Nie jest to normalny naród, tylko patologiczna społeczność więzienna. Dlatego oczekiwanie, że dyplomacja, sankcje czy kropelkowa pomoc dla Ukrainy cokolwiek zmieni jest właśnie niebezpiecznym złudzeniem.
Mało kto w historii ośmielił się rosję zaatakować. Olgierd stanął pod murami Moskwy, ale jej nie zdobył, tylko postraszył. Tatarzy Moskwę palili, ale imperium zła przetrwało. Napoleon Moskwę zdobył, ale musiał w niesławie ustąpić. Hitler mógł sobie na Moskwę popatrzyć przez lornetkę. Jedynie Polacy, Litwini i Rusini dwukrotnie Moskwę zdobyli, bezwzględnie korzystając z rozdźwięków w łonie moskiewskich elit, przeciwstawiając jednych drugim, a przede wszystkim wykorzystując moskiewską, nieopisaną i szaloną wręcz sadystyczną żądzę władzy. Aby jednak wykorzystać tę podstawową słabość charakteru moskali trzeba mieć naprawdę stalowe jaja i bezczelność, którą do tej pory mieli tylko tacy politycy jak Stefan Batory, Zygmunt III Waza oraz Ronald Reagan. Tylko ci politycy byli o krok od zupełnego powalenia Nieprzyjaciela.
Cała gra z moskalami – taka gra, która prowadzi do zwycięstwa – bazuje z jednej strony na ich słabości do władzy, ich żądzy władzy, a z drugiej strony – na ich nadziei, że po obaleniu starszego pokolenia genseków i dorwaniu się do władzy będą mieli warunki dla przeprowadzenia transformacji ustrojowej i odbicia się od dna. Jest faktem, że rosyjskie imperium potrzebuje pilnych reform dla swojego przetrwania. Wojna konserwuje władzę, ale nie struktury państwa, które są przestarzałe i nieefektywne, a kraj osuwa się w skrajną nędzę.
Dajmy Ukrainie militarne zwycięstwo nad wrogiem, a rosjanom - rozpaczliwą nadzieję, że takiej transformacji ustrojowej (kolejnej w historii) dokonają z naszą pomocą. Uchwycą się tej nadziei jak tonący brzytwy. I niech ta brzytwa solidnie ich potnie, a ich państwo ostatecznie utonie w błocie historii.
Jakub Brodacki