Symboliczny koniec pedagogiki wstydu

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Po raz kolejny zaczyna się dyskusja wokół postaci Jana Tomasza Grossa. Tym razem bezpośrednią przyczyną jest list, jaki do MSZ przesłał Andrzej Duda. Prezydent prosi o opinię na temat ewentualnego odebrania Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP. Odznaczenie to przyznał Aleksander Kwaśniewski w 1996 roku, a więc jeszcze zanim ukazały się najbardziej znane publikacje historyka, przypisujące Polakom masowy udział w zbrodniach na Żydach podczas II wojny światowej - „Sąsiedzi”, „Strach” i „Złote żniwa”. Bezpośrednią przyczyną takiego kroku ze strony prezydenta Dudy był ostatni, wywołany przez J. T. Grossa skandal. Na łamach „Die Welt”, w omawianym również przeze mnie tekście mającym być silnym wsparciem dla polityki imigracyjnej kanclerz Niemiec, a zarazem krytyką stojącej wobec niej w opozycji polityki państw środkowoeuropejskich, padły słowa „(…) Zwróćmy uwagę, że Polacy, słusznie dumni ze swojego antynazistowskiego ruchu oporu, w trakcie wojny zabili w gruncie rzeczy więcej Żydów niż Niemców”.

Wywołało to wiele, jak najbardziej uzasadnionych, protestów ze strony polskich władz, historyków i publicystów. Czy zdanie to, będące niejako ostatecznym domknięciem i podsumowaniem głoszonych przez owładniętego antypolską obsesją badacza okaże się również końcem jego kariery? Mam nadzieję, że stanie się tak przynajmmniej w Polsce, pamiętajmy jednak, że „polski antysemityzm” to bardzo chodliwy towar, który świetnie sprzedaje się na całym świecie. Przez dłuższy czas bardzo potrzebny był również w naszym kraju.

Dla wielu osób może wydawać się zaskakujące, jaki interes elity znad Wisły (często zresztą sprowadzone tu z rozlewisk zupełnie innych rzek) miały w utrzymywaniu wizerunku Polski jako kraju antysemickiego, w nagłaśnianiu i wyolbrzymianiu ciemnych kart naszej historii. Kreowaniu zjawisk marginalnych jako normy z jednej, zaś pomijanie wszelkich okoliczności łagodzących – jak choćby zagrożenie represjami czy własna ciężka sytuacja – dla zwykłej, nie motywowanej żadną „wyssaną z mlekiem matki nienawiścią” obojętności z drugiej. Przyczyny takiego stanu rzeczy są zaś właściwie niezmienne od 1944 roku, tyle tylko, że o ile dla komunistów było to narzędzie przydatne głównie w polityce zagranicznej, to w III RP stało się ono idealne do odpowiedniej tresury własnych obywateli.

Świat tuż po II wojnie światowej bardzo chętnie przystawał na nasz eksportowy wizerunek ciemnych antysemitów. Zdejmowało to z niego poczucie winy zarówno za długą obojętność wobec zagłady Żydów, jak za obie wielkie zdrady – z Września i z Jałty. Łatwiej być obojętnym na los ciemnej, nienawistnej tłuszczy, niż narodu będącego częścią europejskiej cywilizacji i kultury. Później  nałożyła się na to zakulisowa działalność Niemiec, zawsze chętnych do dzielenia się z innymi własną odpowiedzialnością. Genialny wynalazek ich propagandy, określenie „polskie obozy zagłady” rozlało się po świecie, zalewając nawet niektóre z polskich sądów. Przykłady przypisywania Polakom cudzych win przynoszą kolejne tygodnie, do „polskich obozów” dołączyło już nawet „polskie SS”, a protesty nie odnoszą jak na razie sukcesów. Rozmiary zjawiska pokazał już kilka lat temu doskonały, chociaż przygnębiający film dokumentalny Wioletty Kardynał „Upside down”, pokazujący skalę przekłamań w świadomości historycznej młodych mieszkańców zachodu. Przed zmianą władz w 2007 roku miał on być promowany przez polskie ambasady, jednak ekipa PO ideę tę zarzuciła. Mam nadzieję, że ktoś z MSZ przypomni sobie o tym poruszającym dokumencie.
Kiedy w 1989 roku w Polsce doszło do wymiany części elit politycznych, rząd dusz na długo objęły siły, dla których tradycyjny polski patriotyzm (w ich języku – nacjonalizm) był zagrożeniem o wiele większym od komunizmu. Przywiązanie do tradycji czy historii dla nowego państwa nie było fundamentem, a balastem. Rozpoczęła się więc dekonstrukcja narodowej historii, „odbrązawianie” pomników, wykpiwanie tradycji, przypisywanie wyłącznie negatywnych znaczeń określeniom, przez całe wieki kojarzącym się pozytywnie, będącym wręcz podstawą wychowania i trwania Polaków. Patriotyzm, jeśli miał pozostać cnotą (choć samo słowo „cnota” również wyrwane zostało z dawnego kontekstu), musiał stać się, podobnie jak katolicyzm, bezobjawowy. Krytyczny wobec historii, w teraźniejszości sprowadzający się do kasowania biletów i bezrefleksyjnego płacenia podatków, w przyszłości zaś roztopiony w potężnym i bezalternatywnym europejskim projekcie. Instytucje państwowe skupiały się na promowaniu mniejszościowych tożsamości i pielęgnowaniu obcych tradycji (jak chociażby podkreślanie niemieckich wątków w dziejach, architekturze czy nazewnictwie miast, które wróciły do Polski w 1945), równocześnie zaś umniejszano znaczenie patriotycznych zrywów, oporu wobec Niemców, a nawet Powstania Warszawskiego, w czym zresztą salon znalazł niespodziewanych i bardzo gorliwych pomocników na prawicy. Kluczem jednak pozostawał właśnie antysemityzm. Rzekomo niezmienna, rzekomo stała polska cecha, ujawniająca się szczególnie podczas wojennych pogromów, skutkująca powojennym strachem (bo przecież według tej narracji Polacy wzbogacili się na zagładzie i ucieczce Żydów), obecna w partyjnej czystce 1968 roku i w niewłaściwych wyborach politycznych po roku 1989. Polak światły miał się wstydzić, a jako zawstydzony i pełen kompleksów bezrefleksyjnie przyjąć miał narzuconą mu liberalną wizję kultury, społeczeństwa i człowieczeństwa – jedyne lekarstwo i jedyną przepustkę do cywilizowanego świata.

W tym projekcie dydaktycznym Jan Tomasz Gross, wspierany przez środowisko „Gazety Wyborczej” i otoczenie prezydenta Kwaśniewskiego, później zaś – Komorowskiego, odegrał olbrzymią, być może wręcz kluczową rolę. To jego wątpliwej jakości, podporządkowane jednej, politycznie poprawnej i zgodnej z zapotrzebowaniem wielu środowisk tezie, badania stały się paliwem dla nowej fali oskarżeń. Zapewne i bez „Sąsiadów” doczekalibyśmy się publikacji Aliny Całej, powstałaby też pewnie „Ida”, kolejny raz sprzedająca światu stereotypowy wizerunek złego Polaka-katolika. Głosy te byłyby jednak słabsze, ponieważ zabrakłoby centralnej figury tego środowiska, wspierającej go mocą swego międzynarodowego, jakkolwiek opartego na mocno niepewnych podstawach, autorytetu. Gdyby nie byłoby Grossa, oszczędzono by nam również  bezpośrednio nawiązującego do jego prac „Pokłosia”.  

Ostatnie lata przyniosły jednak rozkład projektu pedagogiki wstydu. Przyczyniły się do tego trzy fale zmian nastrojów społecznych. Pierwsza to narodowe rekolekcje po śmierci Jana Pawła II, które zbiegły się w czasie z osłabieniem środowisk postkomunistycznych w polityce i przywróceniem pamięci o Powstaniu Warszawskim. Druga to społeczna mobilizacja po 10 kwietnia 2010. Ostatnia, moim zdaniem decydująca, niemniej powiązana z dwiema poprzednimi, nie da się jednoznacznie umiejscowić w czasie. To powolny, podskórny wzrost nastrojów patriotycznych i antykomunistycznych, który stopniowo ujawniał się chociażby w ulicznej modzie, patriotycznych muralach, na stadionowych trybunach i w utworach muzycznych. Do swoistej „mody na Powstanie” przyszła kolejna, na Żołnierzy Wyklętych. Zaś ludzie, którzy odzyskali w osobach powstańców czy żołnierzy antykomunistycznego podziemia bohaterów i autorytety, nie chcą się już wstydzić.

Niełatwo jednak pogodzić się z przegraną w tak ważnej sprawie, jak łamanie kręgosłupa całemu społeczeństwu. Stąd zapowiedź pozbawienia Grossa wysokiego odznaczenia zaowocowała listem, podpisanym przez osoby zaangażowane mocno w odpowiednie dekonstruowanie polskiej historii i powiązaną z nim anty-tożsamościową, uległą wobec zagranicy polityką. Co jednak ciekawe, sami sygnatariusze wiedzą dobrze, co jest dziś cenione, a czym chwilowo nie ma co zbyt głośno chwalić, przywołują więc głównie zasługi Grossa dla badania represji komunistycznych i polskich losów pod rządami Sowietów.  Wątki te, przez lata praktycznie nieobecne, przywołane zostają wtedy, kiedy jest to dla autorów listu wygodne. Niestety, w perspektywie lat i przy szkodliwości całości prac i wypowiedzi Jana Tomasza Grossa, uznać je można dziś za marginalne i nie mogące przeważyć szali w ocenie znaczenia działalności naukowca dla Polski.

Odebranie Grossowi odznaczenia nie będzie więc żadną zemstą, a jedynie oddaniem sprawiedliwości skrzywdzonych jego ocenami Polakom, również Sprawiedliwym wśród narodów świata. To symboliczne zerwanie z pedagogiką wstydu jako narzędziem polityki wobec własnych obywateli i  tradycją cierpliwego brania na siebie nie swoich win w imię politycznej poprawności i świętego spokoju.

Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>