
Jest wiedzą powszechną, że jesteśmy gorsi, głupsi, nie nadążamy za postępową Europą, czy światem jako takim. Ba, nie nadążamy nawet za naszą elitą w drugim lub trzecim pokoleniu, rozczarowując ją na każdym kroku. Wczorajszy dzień przyniósł aż trzy komunikaty, wpisujące się w nurt wychowawczo-moralizatorski.
Znany i lubiany, na szczęście już od dawna nie przeze mnie, więc mogę tylko z rozbawieniem obserwować konfuzję kolegów, zespół rockowy Lao Che postanowił nagrać film, na którym pod sztandarem Kampanii Przeciwko Homofobii opowiada o tolerancji, byciu gejem jako części boskiego planu i takie tam. Gwoździem programu jest to, że muzyk zespołu o ksywce – uwaga – Demon, dokonuje comingoutu wobec widzów. Kolegom powiedział wcześniej. Lao Che muzycznie nie pociągało mnie nigdy, choć przez chwilę dałem się porwać emocjom związanym z płytą „Powstanie Warszawskie”. Obserwowałem jednak, że zespół, który poza tą jedną płytą, która zresztą zapewni mu na zawsze miejsce historii muzyki, będąc dziełem wybitnym i skończonym, brany jest za „nasz” przez osoby, których „ich” nigdy Lao Che nie było. Sami muzycy, może poza wokalistą, potraktowali rzecz raczej jako wyzwanie artystyczne, niż patriotyczną manifestację. Wykonali je naprawdę dobrze, do tego stopnia, ze mieli i mają moim zdaniem do dziś bardzo duży udział we wzrośnie świadomości patriotycznej i historycznej młodszego pokolenia. Chwała im za to. Jednak, co naturalne, powstańczy bagaż szybko zaczął im ciążyć, zrobili – zasłużenie – karierę jako zespół rockowy z w miarę ambitnymi jak na nasze warunki tekstami, od materiału z płyty „Powstanie Warszawskie” odeszli myślą i muzyką. Teraz wyskoczyli ze swoim filmikiem, więc zapewne część fanów stracą, część zyskają. Gdy zaczynali być rozpoznawalni, często mówiono, że to jakieś lewaki, bo mają w nazwie „Che”. Więc do tego, co teraz będzie się o nich mówić i pisać zapewne są przygotowani. Ja natomiast trochę tęsknię za czasami, gdy ze sprawy, że ktoś w zespole rockowym ma faceta zamiast dziewczyny, nikt nie robił przedstawienia i demonstracji. A wiem, o czym piszę, bo z naprawdę różnymi ludźmi przez ponad 20 lat grania muzyki los mnie zetknął.
Gdy Lao Che walczyło z nietolerancją, wielu polskich intelektualistów postanowiło zmierzyć się z jej największym i najgroźniejszym przedstawicielem – prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Po obowiązkowym przytoczeniu zestawu cytatów z rasistowskiej propagandy III Rzeszy padają słowa: Przywódca Prawa i Sprawiedliwości straszy epidemią obcości, sięgając bez wahania po niegodną retorykę. Mamy nadzieję, że nie zyska poklasku większości polskich wyborców, bez względu na polityczną orientację. Na liście podpisanych zaskoczeń raczej nie ma (dla koneserów i kronikarzy: lista http://wpolityce.pl/polityka/268685-autorytety-znow-staja-na-bacznosc-i-pisza-w-gazecie-michnika-przywodca-pis-straszy-epidemia-obcosci-siegajac-bez-wahania-po-niegodna-retoryke ), może poza Marcinem Świetlickim. Krakowski poeta, który często lubił brać się za łby ze środowiskiem Gazety Wyborczej (choćby zapowiedź odmowy przyjęcia nagrody Nike, a wiele lat wcześniej – paszportu „Polityki”) i Krytyką Polityczną („Wiersz doraźny”: „Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała:/całe moje zadanie. A wieczność natychmiast pyta: „A co ze mną?”. Poczekaj, kochana./Bo przyjdzie czas na wieczność,/lecz najpierw koniecznie/obśmiać lewaka, wkurwić mentalnego pedała,/niska poezja, niewielkie zadania.” No, ale i w obśmiewaniu lewaka i wkurwianiu mentalnego pedała czasem trzeba sobie zrobić przerwę, więc i Świetlicki zrobił, może niezadowolony, że się go utożsamia z jakimś nurtem. Ok, tak czy inaczej niestety nie spełnimy raczej pokładanych w nas nadziei, ja przynajmniej mam zupełnie inny plan na koniec października.
W chwilę później na polskim kanale Deutsche Welle na Twitterze mogliśmy przeczytać zajawkę depeszy: „Niemieckie media o słowach prezesa PiS: Faszystowski język nienawiści”. Nasi niemieccy przyjaciele postanawiają wychować tych, których wcześniej nie zdążyli wymordować, trzeba to docenić. Polskie świnie doceniają edukacyjny zapał Rasy Panów. Niemcy postanowili podzielić się z nami swoim deficytowym dobrem – poczuciem odpowiedzialności za II wojnę światową, teraz zaś chcą oddać nam najcenniejszą tkankę społeczną – imigrantów, a przy tym jeszcze poustawiać sobie scenę polityczną. Ich nitki są jednak ostatnio zbyt wyraźne i miejmy nadzieję, że tym razem się nie uda. Choćby dzięki ostentacji tamtejszych (i naszych, ale za ich pieniądze) mediów.
Dziś w kontrze do tego przedstawiciele naszych elit postanowili popisać się swoją niewiedzą w sprawie Szopena. Gdy prezydent Duda w swoim wystąpieniu nawiązywał do listów kompozytora, redaktor Nizinkiewicz pytał na Twitterze „ Zboża, fale trwa... Kto pisał Panu Prezydentowi to wystąpienie?”, zaś ulubieniec wszystkich Kuźniar zastanawiał się, czy słowa o „Pragnieniu wolnej Polski” u Szopena to przemycanie myśli politycznej prezesa PiS… Tak sobie myślę – gdy prezes Kaczyński mówił , że „inni szatani byli tam czynni”, mogłem domyślić się, że to cytat. Nie wiedziałem skąd, obstawiałbym raczej Wałęsą, nie Ujejskiego, ale z niewiedzą bym się nie wyrywał. Ci zaś ze swoją ignorancją i całkowitym wyrwaniem z polskiego kontekstu wyrwać muszą się za każdym razem. Może ich wkurza, że dość niespodziewanie ludzie, może w pewnej niszy, ale jednak, wciąż potrafią zintegrować się wokół dużego wydarzenia kulturalnego, nie będącego pokazem nagiej pani przywiązanej do liny czy nawet czytaniem pornograficznego przedstawienia w centrum miasta dla studentów i rodziców z dziećmi. Może dostrzegają demony patriotyzmu, poukrywane w czarnych fortepianach?
Na pewno nie jest im teraz lekko, ale jednak musimy jakoś dyskretnie zwracać im uwagę na pewne, nazwijmy to, ryzykowne elementy kształtowania wizerunku osoby publicznej. Dla naszego wspólnego dobra.
PS. tytuł zawdzięczam przemyśleniom red. Tomasza Lisa. Na czarnych klawiszach polskiej duszy najlepiej gra Jarosław Kaczyński.
https://twitter.com/karnkowski
Znany i lubiany, na szczęście już od dawna nie przeze mnie, więc mogę tylko z rozbawieniem obserwować konfuzję kolegów, zespół rockowy Lao Che postanowił nagrać film, na którym pod sztandarem Kampanii Przeciwko Homofobii opowiada o tolerancji, byciu gejem jako części boskiego planu i takie tam. Gwoździem programu jest to, że muzyk zespołu o ksywce – uwaga – Demon, dokonuje comingoutu wobec widzów. Kolegom powiedział wcześniej. Lao Che muzycznie nie pociągało mnie nigdy, choć przez chwilę dałem się porwać emocjom związanym z płytą „Powstanie Warszawskie”. Obserwowałem jednak, że zespół, który poza tą jedną płytą, która zresztą zapewni mu na zawsze miejsce historii muzyki, będąc dziełem wybitnym i skończonym, brany jest za „nasz” przez osoby, których „ich” nigdy Lao Che nie było. Sami muzycy, może poza wokalistą, potraktowali rzecz raczej jako wyzwanie artystyczne, niż patriotyczną manifestację. Wykonali je naprawdę dobrze, do tego stopnia, ze mieli i mają moim zdaniem do dziś bardzo duży udział we wzrośnie świadomości patriotycznej i historycznej młodszego pokolenia. Chwała im za to. Jednak, co naturalne, powstańczy bagaż szybko zaczął im ciążyć, zrobili – zasłużenie – karierę jako zespół rockowy z w miarę ambitnymi jak na nasze warunki tekstami, od materiału z płyty „Powstanie Warszawskie” odeszli myślą i muzyką. Teraz wyskoczyli ze swoim filmikiem, więc zapewne część fanów stracą, część zyskają. Gdy zaczynali być rozpoznawalni, często mówiono, że to jakieś lewaki, bo mają w nazwie „Che”. Więc do tego, co teraz będzie się o nich mówić i pisać zapewne są przygotowani. Ja natomiast trochę tęsknię za czasami, gdy ze sprawy, że ktoś w zespole rockowym ma faceta zamiast dziewczyny, nikt nie robił przedstawienia i demonstracji. A wiem, o czym piszę, bo z naprawdę różnymi ludźmi przez ponad 20 lat grania muzyki los mnie zetknął.
Gdy Lao Che walczyło z nietolerancją, wielu polskich intelektualistów postanowiło zmierzyć się z jej największym i najgroźniejszym przedstawicielem – prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Po obowiązkowym przytoczeniu zestawu cytatów z rasistowskiej propagandy III Rzeszy padają słowa: Przywódca Prawa i Sprawiedliwości straszy epidemią obcości, sięgając bez wahania po niegodną retorykę. Mamy nadzieję, że nie zyska poklasku większości polskich wyborców, bez względu na polityczną orientację. Na liście podpisanych zaskoczeń raczej nie ma (dla koneserów i kronikarzy: lista http://wpolityce.pl/polityka/268685-autorytety-znow-staja-na-bacznosc-i-pisza-w-gazecie-michnika-przywodca-pis-straszy-epidemia-obcosci-siegajac-bez-wahania-po-niegodna-retoryke ), może poza Marcinem Świetlickim. Krakowski poeta, który często lubił brać się za łby ze środowiskiem Gazety Wyborczej (choćby zapowiedź odmowy przyjęcia nagrody Nike, a wiele lat wcześniej – paszportu „Polityki”) i Krytyką Polityczną („Wiersz doraźny”: „Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała:/całe moje zadanie. A wieczność natychmiast pyta: „A co ze mną?”. Poczekaj, kochana./Bo przyjdzie czas na wieczność,/lecz najpierw koniecznie/obśmiać lewaka, wkurwić mentalnego pedała,/niska poezja, niewielkie zadania.” No, ale i w obśmiewaniu lewaka i wkurwianiu mentalnego pedała czasem trzeba sobie zrobić przerwę, więc i Świetlicki zrobił, może niezadowolony, że się go utożsamia z jakimś nurtem. Ok, tak czy inaczej niestety nie spełnimy raczej pokładanych w nas nadziei, ja przynajmniej mam zupełnie inny plan na koniec października.
W chwilę później na polskim kanale Deutsche Welle na Twitterze mogliśmy przeczytać zajawkę depeszy: „Niemieckie media o słowach prezesa PiS: Faszystowski język nienawiści”. Nasi niemieccy przyjaciele postanawiają wychować tych, których wcześniej nie zdążyli wymordować, trzeba to docenić. Polskie świnie doceniają edukacyjny zapał Rasy Panów. Niemcy postanowili podzielić się z nami swoim deficytowym dobrem – poczuciem odpowiedzialności za II wojnę światową, teraz zaś chcą oddać nam najcenniejszą tkankę społeczną – imigrantów, a przy tym jeszcze poustawiać sobie scenę polityczną. Ich nitki są jednak ostatnio zbyt wyraźne i miejmy nadzieję, że tym razem się nie uda. Choćby dzięki ostentacji tamtejszych (i naszych, ale za ich pieniądze) mediów.
Dziś w kontrze do tego przedstawiciele naszych elit postanowili popisać się swoją niewiedzą w sprawie Szopena. Gdy prezydent Duda w swoim wystąpieniu nawiązywał do listów kompozytora, redaktor Nizinkiewicz pytał na Twitterze „ Zboża, fale trwa... Kto pisał Panu Prezydentowi to wystąpienie?”, zaś ulubieniec wszystkich Kuźniar zastanawiał się, czy słowa o „Pragnieniu wolnej Polski” u Szopena to przemycanie myśli politycznej prezesa PiS… Tak sobie myślę – gdy prezes Kaczyński mówił , że „inni szatani byli tam czynni”, mogłem domyślić się, że to cytat. Nie wiedziałem skąd, obstawiałbym raczej Wałęsą, nie Ujejskiego, ale z niewiedzą bym się nie wyrywał. Ci zaś ze swoją ignorancją i całkowitym wyrwaniem z polskiego kontekstu wyrwać muszą się za każdym razem. Może ich wkurza, że dość niespodziewanie ludzie, może w pewnej niszy, ale jednak, wciąż potrafią zintegrować się wokół dużego wydarzenia kulturalnego, nie będącego pokazem nagiej pani przywiązanej do liny czy nawet czytaniem pornograficznego przedstawienia w centrum miasta dla studentów i rodziców z dziećmi. Może dostrzegają demony patriotyzmu, poukrywane w czarnych fortepianach?
Na pewno nie jest im teraz lekko, ale jednak musimy jakoś dyskretnie zwracać im uwagę na pewne, nazwijmy to, ryzykowne elementy kształtowania wizerunku osoby publicznej. Dla naszego wspólnego dobra.
PS. tytuł zawdzięczam przemyśleniom red. Tomasza Lisa. Na czarnych klawiszach polskiej duszy najlepiej gra Jarosław Kaczyński.
https://twitter.com/karnkowski
(1)
2 Comments
Bo widzisz,
18 October, 2015 - 01:38
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kocie
18 October, 2015 - 10:29
Jeśli 25-go października Jarosław Kaczyński wydobędzie taką właśnie melodię, grając na czarnych klawiszach polskiej duszy, to nie pozostanie nic innego, jak pogratulować panu Tomaszowi Lisowi trafności skojarzeń.