Ułani, malowane dzieci (1)

 |  Written by Godziemba  |  0
W międzywojennej Polsce szwoleżerowie i ułani tworzyli elitę wojska.
 
 
        Obdarzani podziwem i sympatią, w oczach rodaków uosabiali te cechy, które uważano za wyznaczniki prawdziwego bohatera, patrioty, a także mężczyzny.
 
 
          „Psychologia wielkiej miary kawalerzysty to nie psychologia rębajły, szukając kawaleryjskich talentów, nie wystarczy poprzestać na takich, co to i do tańca, i do butelki, do szabli i do dzwonków – pisał w 1939 roku w „Przeglądzie Kawaleryjskim” generał Stanisław Rostworowski. – Testy psychologiczne, propagowane często w kierunku kawaleryjskiej fantazji, zawieść mogą łatwo. Sądzę, że trzeba wprowadzić jeszcze nowe cechy charakteru jako warte zbadania. Jedna z nich – to gorącość serca”.  Jednocześnie Generał dowodził, iż „połączenie gorącej krwi z mocnym charakterem tworzy psychologiczny zespół cech prawdziwego kawalerzysty. Odwaga, zaciętość, wytrwałość, rozmach, energia, szybkość decyzji i umiejętność opanowania siebie i rwących w boju z kopyta myśli własnych mieszczą się w pojęciu takiego zespołu cech. Trzeba dwóch rzeczy, by dobrą stal zrobić: twardego żelaza i gorącego ognia. Dlatego wybitnych kawalerzystów tak mało na świecie!”.
 
 
           Kawalerzyści cieszyli się wielkim powodzeniem u kobiet, z czego ochoczo korzystali. Musieli jednak przestrzegać zasady, ustalonej przez gen. Wieniawę-Długoszowskiego: „Nie pożądaj ani konia, ani żony czy też kochanki twego kolegi. Koni jest na świecie dużo, a kobiet jeszcze więcej. Z wszystkimi przy najlepszych chęciach i kwalifikacjach nie zdołasz się uporać.  Do żon kolegów odnoś się zatem z szacunkiem i koleżeńską życzliwością, bo przekroczenie tych granic grozi i tobie, i twoim kolegom, i oddziałowi twemu szeregiem komplikacji, z których i służba, i twój honor, i honor twoich kolegów nie wyjdą bez szwanku. Z innymi, cywilnymi – że się tak wyrażę – kobietami kawalerzysta powinien flirtować jak najczęściej, a żenić się jak najrzadziej, a nade wszystko jak najpóźniej. Można się zdobyć na teściową względnie bezkarnie, gdy się jest już dojrzałym i dostatecznie na przeciwności losu wytrzymałym mężczyzną, tj. zgodnie z rozkazami przynajmniej rotmistrzem”.
 
 
        W polskim wojsku obowiązywały bardzo surowe przepisy, określające zasady zawierania małżeństw przez oficerów. O zgodę na ślub mógł się starać oficer, który ukończył 24 lata. Przepisy precyzowały minimalną wartość łącznych dochodów małżonków – ustalano ją na poziomie tak wysokim, że oficer młodszy rangą, z niską pensją, musiał szukać narzeczonej z odpowiednim posagiem.
 
 
         Panna zobowiązana była przedstawić świadectwo moralności i dojrzałości. Przyszła małżonka oficera musiała także posiadać umiejętność odpowiedniego zachowania się w towarzystwie. Dziewczęta bez majątku i towarzyskiego obycia, w praktyce nie miały szans na ślub z oficerem. Uważano, że niski status rodziny narzeczonej w przyszłości uniemożliwiałby właściwe stosunki z korpusem oficerskim. „Jeśli lekkomyślny młody oficer żeni się z kucharką i jako żonę wprowadzi ją do salonu, gdzie zechce się ona zachowywać tak, jak do tego przywykła – pisał w „Polsce Zbrojnej” pułkownik Mlączyński – to wielu kolegów i żony ich dom swój przed nią zamkną. Nieprzyjęcie żony oficera wywoła sąd honorowy i inne komplikacje bardzo niepożądane, jak pojedynki lub obrazę czynną”.
 
 
           O tym, czy kandydatka na oficerską żonę była wystarczająco „dobrze wychowana”, decydował dowódca jednostki. Pułkownik Andrzej Zbyszewski wspominał:  „W zależności od zwyczajów panujących w danym pułku kandydat na męża zapraszał swoją wybrankę i dowódcę jednostki na wspólny posiłek w jakimś lokalu lub prowadził ją na wieczorek do kasyna, lub też czynił jedno i drugie. Biedna niewiasta czuła się jak na cenzurowanym. Jednak zawsze wszystko kończyło się dobrze i oficerowie prześcigali się w wyrażaniu uznania dla taktu, inteligencji i urody panienki, chociażby ta była brzydka jak noc i głupia jak gąska”.
 
 
           W niektórych jednostkach działały specjalne komisje małżeńskie, wydające opinie o kandydatkach na żony oficerów. Ich wyroki były zazwyczaj bardzo surowe. „Dlaczego oficer, wyrzekający się dla dobra służby wielu praw obywatelskich, unicestwiony jest również w prawie wyboru towarzyszki życia? Dlaczego komisja małżeńska ma bezapelacyjnie orzekać, czy porucznikowi „X” wolno się żenić z panną „Y”? Apeluję serdecznie: nie wnikajmy w sferę najbardziej intymnych uczuć ludzkich [...] Niech oficer wolnym będzie w sferze uczuć na równi z innymi obywatelami” – apelowała „Polska Zbrojna”.
 
 
           Zdesperowane pary, którym odmówiono zgody na zawarcie małżeństwa, próbowały rozmaitych sposobów, aby osiągnąć upragniony cel. Narzeczone słały listy z prośbami o interwencję do najważniejszych osobistości wojskowych i państwowych, nawet do samego prezydenta. Ten najczęściej odpisywał krótko: „Do starania się o zezwolenie upoważniony jest tylko oficer” .
 
 
           Młodzi powoływali się często na opinie lekarskie – długie narzeczeństwo jakoby pogarszało stan zdrowia. Argumenty te niezmiernie rzadko przynosiły zamierzony skutek,  nawet zaświadczenie o ciąży narzeczonej nie było uwzględniane przez przełożonych. „Polska Zbrojna” donosiła o załamaniach, jakie przeżywali oficerowie, którym nie zezwolono na ożenek: „Odrzucony godzi się z losem, staje się apatyczny, leniwy albo się rozpija, albo i inne nałogi zastąpią szlachetne zamiary i zapał do życia. Jeśli jest energiczny, podaje się do rezerwy, a jeśli nerwowy, to strzela sobie w łeb”.
 
 
           Idealna, czyli zamożna, inteligentna i reprezentacyjna, żona miała ułatwić oficerowi życie na odpowiednio wysokim poziomie materialnym, a także towarzyskim. Uważano, że wymaga tego prestiż polskiego wojska i honor munduru.
 
 
          Oficer w mundurze nie mógł jadać w lokalach gorszej kategorii, w podróży zobowiązany był korzystać wyłącznie z pociągów pierwszej klasy. W mundurze galowym nie mógł wsiąść ani do tramwaju, ani autobusu, pozostawała mu zatem dorożka lub taksówka. Nawet kupując bilety do teatru, musiał pamiętać, aby nie dostały mu się gorsze miejsca.
 
 
          Tam gdzie mogłoby dojść do naruszenia powagi munduru, choćby na targu, podczas zakupów wymagających targowania się ze sprzedawcą, zalecano oficerom wkładanie cywilnego ubrania. Także podczas tańca w publicznym lokalu oficer musiał nosić cywilne ubranie. Musiało ono być modne, eleganckie, koniecznie szyte na miarę!
 
 
        Szczególnie za granicą każdy oficer musiał dbać o właściwe zachowanie się.  „Według otrzymanych meldunków zaszły fakty niewłaściwego zachowania się oficerów za granicą, a zjawiskiem ogólnie obserwowanym jest nieodpowiednie występowanie podyktowane niewłaściwą oszczędnością. Znam fakty, że oficerowie nasi, wysłani za granicę w charakterze półoficjalnym, mimo że otrzymują odpowiednie na ten cel sumy z funduszów skarbowych, występują za granicą źle ubrani, zamieszkują w czwartorzędnych kwaterach... Zwracam uwagę, że strój cywilny oficerów za granicą powinien być również jak mundur specjalnie staranny, by nie przynosił ujmy godności oficerskiej” – napisał w tajnym rozkazie minister spraw wojskowych w 1927 roku.
 
 
           Mundur oficera musiał także być nienaganny. Najczęściej braki w schludności zdarzało się wytropić u oficerów lotnictwa, najrzadziej u kawalerzystów, którzy słynęli przecież z wyjątkowej dbałości o strój. Gen. Wieniawa-Długoszowski przyznawał, że nienaganna prezencja jest jedną z niezbędnych cech dobrego kawalerzysty: „werwa, temperament, szczodrość serca i szczerość, wesołość i humor nigdy nieodstępny w najgorszych nawet tarapatach, ale jeszcze ponadto te właśnie dobrze skrojone rajtuzy, te cholewy – do licha – błyszczące jak owalne czarne zwierciadła i ta czapa z okapem okutego daszka na prawe ucho z fantazją zaiwaniona” .
 
 
           Lista rzeczy, w które musieli zaopatrzyć się młodzi oficerowie kawalerii, była długa i kosztowna. Oprócz munduru polowego, a więc kurtki, bryczesów, butów z cholewami, pasa, furażerki, konieczny był jeszcze strój galowy, a więc szasery, czyli długie spodnie z lampasami, i noszone do nich lakierowane sztyblety, dwurzędowy płaszcz oficerski, rogatywka, jedwabny pas z rapciami. Do tego co najmniej cztery komplety bielizny i oczywiście szabla oficerska, pistolet, lornetka.  Największy wydatek stanowił jednak rząd koński – siodło i uzda. Za najtańszy trzeba było zapłacić około 800 złotych, za lepszy, robiła je na przykład warszawska firma Lassoty, aż 1200 złotych.
 
 
         Dla większości młodych oficerów były to astronomiczne sumy, i o ile nie pochodzili z zamożnych domów, musieli zaciągać pożyczki spłacane przez wiele lat z niewysokich pensji, które i tak obciążone były jeszcze wieloma „dobrowolnymi świadczeniami” na rzecz pułku, składkami na fundusz święta pułkowego, bale garnizonowe, na bibliotekę pułkową, Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, na prenumeratę „Polski Zbrojnej” i rozmaite inne cele.
 
 
CDN.
0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>