Weekend w marszu

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
W 2006 roku Platforma i Prawo i Sprawiedliwość zorganizowały swoje imprezy równocześnie. Platforma szła w błękitnym marszu, który dziś pamiętamy głównie ze zdjęcia torby ozdobionej fotografią Lecha Kaczyńskiego ze ściągaczem jako zaimprowizowanym sznurem na szyi. Sympatycy rządzącego wówczas PiS spotkali się na pl. Defilad. Dziewięć lat później marsze zwolenników i przeciwników rozdziela jeden dzień.

12 grudnia nikt już nie udaje, że chodzi o coś innego, niż obrona klasy uprzywilejowanej w Trzeciej Rzeczpospolitej. Impreza, określana jako „oddolna” i „obywatelska”, prowadzona jest przez szefów prawie wszystkich partii politycznych związanych ze starym porządkiem. Twarzą sobotniego „protestu sytych” nie jest już Mateusz Kijowski, a Ryszard Petru, symbolicznie zjednoczony w obronie lepszego wczoraj z Barbarą Nowacką, oraz posłowie Platformy Obywatelskiej. Platforma marsz promowała bardzo mocno w mediach społecznościowych, być może widząc w nim szansę na odzyskanie rządu dusz. Kłopot PO polega na tym, że wiele sygnałów wskazuje, że nie tylko wyborcy stracili do niej zaufanie. Grupy interesu, dotychczas skłonne wspierać tę partię, dziś patrzą już raczej na Nowoczesną.pl. Marsz przyciągnął też inne figury. Zobaczyliśmy na nim między innymi podskakującego Romana Giertycha, który wbrew oficjalnej linii marszu, ponoć nie występującego przeciw nikomu,  wznosił hasło „Precz z Kaczorem”, czym organizatorom wizerunkowo raczej nie pomógł. Pojawił się wreszcie niesławny Andrzej Hadacz, znany z prowokacji przed wyborami prezydenckimi, a wcześniej choćby ze spektakularnego kompromitowania środowiska obrońców krzyża i udziału w Paradzie Równości. Dziś Hadacz znów obecny jest pod pałacem prezydenckim, tym razem pozuje do zdjęć z liderem mazowieckiej Platformy, Andrzejem Halickim. Demokracji bronił w sobotę również Wojciech Lemański, nie zabrakło platformianych postkomunistów – słowem, pojawili się właściwie wszyscy, którzy z niepokojem patrzeć muszą na dokonujące się w Polsce przemiany. W tym, jak wiemy z filmu niezależnej.pl, osoby, które bardzo ciepło wspominają czasy PRL.

W tym miejscu warto zatrzymać się nad frekwencją. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że organizatorzy odnieśli sukces, który został im aż dwukrotnie odebrany przez… nadgorliwe media. Po raz pierwszy stało się to jeszcze przed imprezą. Intensywna agitacja, połączona z pojawiającymi się tu i ówdzie informacjami o śladowej liczbie uczestników dotychczasowych protestów, budziła głównie wesołość, a przy tym mocno podnosiła poprzeczkę Kijowskiemu i jego partyjnym przyjaciołom. Aby sprostać oczekiwaniom, w dniu marszu zaczęto podawać wzięte z sufitu liczby 50, 100, a nawet 200 tysięcy uczestników. Tymczasem 10-15 tysięcy, jakie najprawdopodobniej udało się zebrać warszawskim organizatorom, to spore osiągnięcie, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że zmobilizowano grupę rzadko skłonną do działań w rodzaju protestów ulicznych, kojarzących się jej przede wszystkim z drugą, mocno pogardzaną, stroną politycznego sporu. Do estetyki ulicznego wiecu Platforma po 2006 roku raczej się już nie odwoływała, zaś marsze prezydenta Komorowskiego, gromadzące w pewnym stopniu podobny do dzisiejszego skład, były raczej jej zaprzeczeniem.

W niedzielę, pomimo fatalnej pogody, Marsz Wolności i Sprawiedliwości cieszył się takim samym zainteresowaniem, jak jego poprzednie edycje. Tradycyjnie pojawiły się bardzo różne dane na temat frekwencji. Media kontynuowały grę z poprzedniego dnia, tym razem rażąco zaniżając liczbę uczestników. Pojawiła się liczba 15 tysięcy.  Organizatorzy mówią już o 80 tysiącach, policja o 35 – 45. Politycy opozycji, niezgodnie z prawdą, ale we własnym interesie, przedstawiają marsz jako porażkę PiS, tymczasem pokazuje on, że wbrew komentarzom wielu publicystów, trudno mówić o zniechęceniu czy rozczarowaniu znaczących grup wyborców tej partii. Atmosfera podczas pochodu z oczywistych przyczyn była trochę inna niż w latach poprzednich. Wcześniej emocje były oczywiste – narastające oburzenie na rządy Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego, a także potrzeba skontrowania medialnej propagandy sukcesu głośnym wyrażeniem swojego niezadowolenia. 13 grudnia 2015 roku tłum idący Alejami Ujazdowskimi wyraża swoje silne poparcie nie tylko dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, lecz również prezydenta Andrzeja Dudy i rządu premier Beaty Szydło.  Jest więc spokojniej, zmieniają się skandowane hasła, lecz za wcześnie jeszcze na radość. Media wciąż fałszują obraz rzeczywistości, stary układ broni się mocno. Co więcej, obrońców jednak znajduje, co zobaczyliśmy dzień wcześniej. Oficjalnym punktem zakończenia marszu jest w tym roku siedziba Trybunału Konstytucyjnego, a nie, jak dotąd, pomnik Piłsudskiego obok Belwederu. Potem nie wszyscy od razu wrócą  do domu, część manifestantów przejdzie jeszcze pod budynek Agory, a później pod dom Jarosława Kaczyńskiego. Marsz jest więc równocześnie znakiem poparcia i sprzeciwu. Określany jako prorządowy pozostaje przecież opozycyjny wobec wielu formalnych i nieformalnych ośrodków władzy, co przerastać zdaje się niektórych dziennikarzy, czy polityków PO, przedstawiających masowy „prorządowy” wiec jako element nowego, autorytarnego krajobrazu.

Skala medialnych manipulacji związanych z obiema imprezami nie jest żadnym zaskoczeniem, wynika bowiem bezpośrednio ze wskazanego wcześniej zaangażowania środowiska dziennikarskiego w promocję marszu KOD. Stąd przyjmowanie maksymalnie zawyżonej liczby uczestników demonstracji sobotniej i zaniżanie frekwencji niedzielnej. Stąd również tworzenie całkowitego przeciwieństwa pomiędzy „oddolną i obywatelską” sobotą i „partyjną” niedzielą. Oba marsze prowadzone były przez polityków, w pierwszym przypadku kilku, w drugim – jednej partii, na oba część osób przyjechała autokarami, co również, to pewna nowość, stało się przyczyną ataku. Organizatorzy obu będą mogli przedstawiać się jako zwycięzcy, zaś odbiorcy rację przyznają im kierując się własnymi sympatiami. Względny sukces zwolenników kontynuacji zmobilizował stronnictwo zmiany. Rząd musi liczyć się z tym, że opozycja często sięgać będzie po dotąd jej niemiłe protesty uliczne. Dotychczasowe elity, choć oderwane od autentycznych problemów społecznych, mają wciąż pewną zdolność mobilizacji osób, które czują się zagrożone zmianą, obawiając się utraty własnej pozycji z jednej, zaś odzyskania podmiotowości przez Polaków z drugiej strony. Nie powinno być to jednak przyczyną zatrzymania rozpoczętych zmian. Jedynie sprawne i konsekwentne ich przeprowadzenie będzie gwarancją względnego, a z czasem trwałego spokoju społecznego.

Najsmutniejszym wydarzeniem drugiego grudniowego weekendu była wieczorna pikieta pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Janusz Palikot nie odegra już prawdopodobnie żadnej roli w polskiej polityce, nie brakuje jednak chętnych, by wykorzystać proponowaną przez niego antyestetykę. Na szczęście nie brak również osób, chcących się jej przeciwstawić, w tym symbolicznie kojarzących się z rocznicą stanu wojennego grup zawodowych – górników i stoczniowców.

Nieprzyjemny grudniowy weekend w polityce okazał się wyjątkowo gorący. Koniec roku 2015 zawiera w sobie zarówno nadzieję na prawdziwą i pełną zmianę, jak niepokoje i konflikty z lat 2005-2007. Prawo i Sprawiedliwość jest dziś o kilka lat mądrzejsze, zaś elity III RP zarazem zdeterminowane i zdemoralizowane długim utrzymywaniem władzy. Szanse PiS na przeprowadzenie potrzebnych Polsce zmian zależeć będą od konsekwencji i utrzymania więzi z elektoratem, który widzi w tej partii jedyną nadzieję na dokończenie rewolucji „Solidarności” we współczesnym świecie.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie (a pisany w nocy z poniedziałku na wtorek)

https://twitter.com/karnkowski
5
5 (4)

1 Comments

Obrazek użytkownika Waldemar Żyszkiewicz

Waldemar Żyszkiewicz
Twarzą sobotniego „protestu sytych” nie jest już Mateusz Kijowski, a Ryszard Petru, symbolicznie zjednoczony w obronie lepszego wczoraj z Barbarą Nowacką,

Temu akurat, że Kijowski przestał być twarzą, wcale się nie dziwię, od kiedy znalazłem gdzieś w sieci jego zdjęcie. Natomiast dzieci z tego symbolicznego zjednoczenia koleżki Petru z koleżanką Nowacką chyba nie będzie. I bardzo dobrze. 
 

Waldemar Żyszkiewicz

Więcej notek tego samego Autora:

=>>