Dałam się namówić do wzięcia udziału w światowym strajku kobiet... pierwszy i ostatni raz, bo to, co dzisiaj przeżyłam, to był jakiś horror... ale może zacznę od początku.
Kładliśmy się spać. Stefan zgasił światło, wszedł do łóżka, a ja od razu... jasno i stanowczo oznajmiłam mu, że już mam wszystkiego dość, i że od rana przystępuję do światowego strajku kobiet... w wariancie totalnym.
- Królowo moja – obejmując mnie odparł swoim uwodzicielskim głosem. – Ja Cię rozumiem i w pełni popieram... ale... mówiłaś, że dopiero od jutra. Więc teraz...
- Więc teraz odsuń się i zabierz ręce – weszłam mu w słowo – bo mnie rozpraszasz, a ja muszę przed strajkiem jeszcze pewne sprawy przemyśleć i dobrze się wyspać.
- Kochana! No, nie bądź głupia...
- Głupia? – oburzyłam się. – Janda też jest głupia? Wszystkie kobiety od kultury przystępują do strajku i myślący faceci... Majewski na ten przykład albo Mazguła – ukłułam go boleśnie w jego ego.
- Rób, jak chcesz... – mruknął tylko i odwrócił się do mnie plecami.
W pokoju zapadła głucha cisza, a ja zaczęłam się zastanawiać, co go ugryzło, bo nigdy jeszcze w łóżku tak szybko nie kapitulował.
- Pewnie za chwilę przypuści kolejny szturm – pocieszyłam się, ale kiedy usłyszałam jego ciche chrapanie - dotarło do mnie, że strajk już się rozpoczął.
Zasnęłam po trzeciej, a krótko przed dziewiątą obudziły mnie jakieś wrzaski pod oknem.
Stefan już wyszedł do pracy. Zwlokłam się z łóżka i ruszyłam do kuchni, by zjeść śniadanie i wypić poranną kawę... Stefan potrafi ją parzyć, jak nikt inny.
Przygotowanej przez niego kawy w termosie nie było, choć dotychczas zawsze była... zresztą śniadania też. - Może zaspał? – zaczęłam się zastanawiać i wtedy przypomniałam sobie, że jest ósmy marca, czyli „międzynarodowy strajk wkurzonych kobiet... i wspierających je rozumnych mężczyzn”.
- Cholera jasna! – cicho zaklęłam. – Stefan! Od kiedy zrobiłeś się taki „rozumny”?
Byłam naprawdę mocno wkurzona... i momentalnie straciłam apetyt. Ubrałam się na czarno, przypięłam do stroju broszkę przedstawiającą czarnego orła, we włosy wpięłam czarną wstążkę, poczerniłam rzęsy pogrubiającą i wydłużającą maskarą... i dla podkreślenia powagi protestu użyłam do brwi i ust czarnej kredki. Wcisnęłam też stopy w czarne szpilki, po czym podeszłam do lustra.
- Buty trochę cisną, ale osiągnięty design jest ogólnie OK - uznałam z satysfakcją. - Szkoda, że Stefan mnie teraz nie widzi... bo strzeliłby mi selfie i pomógł wrzucić na fejsa.
Z dworu kolejny raz dobiegły głośne krzyki. Zbliżyłam się do okna i zobaczyłam grupkę ubranych na czarno pań, które odbywały przed blokiem próbę skandowania przygotowanych na marsz haseł. Przez głowę przemknął mi pomysł, aby się do nich przyłączyć, ale po krótkiej analizie... postanowiłam z niego zrezygnować.
- Tylko się na tym słońcu spocę – argumentowałam sobie. – A poza tym, to przecież same amatorki... zrobią sobie spacer po mieście, trochę pokrzyczą... jak co tydzień. Potem się rozejdą, ruszą na zakupy i wrócą do domowych obowiązków, a ja zdecydowałam się na profesjonalny protest totalny, czyli strajk w rozmiarze XXL.
Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, wypiłam dwa łyki wody i wróciłam na swój styropian, czyli do łóżka. Oczywiście, nie zasnęłam, bo jak spać w takim stroju, kiedy wszystko człowieka uwiera, a w brzuchu coś się przelewa i burczy.
- Dobrze, że chociaż zdjęłam buty – przemknęło mi przez myśl i zaraz poczułam się nieco lepiej.
Poleżałam dłuższą chwilę, po czym postanowiłam skontaktować się ze Stefanem, a że u mnie od myśli do czynu... niedaleko, więc wysłałam mu SMS-a. Ze względu na trwający strajk napisałam krótko i bez żadnych ozdobników: - Co robisz?
Odpisał też krótko, że „pracuje”.
- No tak – pomyślałam – prawdziwy facet. Najpierw zapewnia, że mnie będzie wspierać, a potem się okazuje, że to zwyczajny łamistrajk.
Kiedy zrozumiałam, że na Stefana nie mogę liczyć, momentalnie zrobiło mi się sucho w ustach i postanowiłam, mimo trwającego strajku, zrobić sobie kawę.
- Może nie będzie taka dobra, jak ta z rąk Stefana, ale co mi tam? – rozmarzyłam się lekko. – To tylko jedna kawa.
Woda w czajniku się zagotowała... tak, że przez chwilę zaczęłam nawet ciepło myśleć o Stefanie... ale tylko przez chwilę.
- Stefan! Chamie jeden... gdzie schowałeś puszkę z kawą? – samorzutnie wyrwało mi się przez zaciśnięte usta.
Kawy szukałam jeszcze jakiś kwadrans, a potem zrezygnowana usiadłam na kanapie i zaczęłam analizować sytuację.
- Nie zniżę się do tego, by dzwonić do Stefana i pytać – od razu zanalizowałam. – To już wolę pójść po kawę do sklepu... zwłaszcza, że zaczęłam się nudzić.
Kiedy narzuciłam na siebie płaszcz (dla niepoznaki czarny) oraz dopasowałam kapelusz (w podobnym odcieniu) i już miałam wyjść, dotarło do mnie, że coś jest nie w porządku. Wróciłam szybko do pokoju i zajrzałam do strajkowej instrukcji.
- No tak... – zrobiło mi się gorąco – wyraźnie napisali, że nie wolno robić zakupów. Kocia mać! Niewiele brakowało, a nie byłabym lepsza od Stefana... i też zostałabym łamistrajkiem.
Wyszły na mnie wary, więc szybko zdjęłam płaszcz i kapelusz. Rzuciłam je na łóżko, bo przecież sprzątanie też byłoby złamaniem strajkowego regulaminu.
- Co robić?... Co robić? – niemal zaczęłam jęczeć. Czułam się taka samotna i opuszczona... zwłaszcza, że kumpele wyjechały na marsz do stolicy.
Jeszcze raz przeczytałam dokładnie instrukcję i mnie olśniło. Na szczęście internet nie był zakazany. Usiadłam przy biurku, odpaliłam laptop i na chwilę zapomniałam o ciężkim strajkowym znoju i trudzie. Na naszym profilu znalazłam informację, że u nas w mieście... w marszu protestacyjnym wzięło udział 144 tysiące osób. To przerosło moje najśmielsze oczekiwania... bo to prawie dwukrotnie więcej, niż mamy mieszkańców.
- Ciekawe, jak ten niebywały sukces komentują w świecie? – zaciekawiłam się i zaczęłam serfować po sieci. Nikt o tym nie pisał... pomyślałam, że widocznie jeszcze za wcześnie. Potem natknęłam się na miejscowy portal... policja podała tę samą liczbę, ale gapom z redakcji umknęło gdzieś słowo „tysiące”. Musiałam wstawić im pod artykułem stosowny koment... na pewno teraz nie będzie im do śmiechu.
Potem podzieliłam się moimi przeżyciami z protestu... na profilu pani Jandy i Majewskiego. Jak ja ich uwielbiam... zwłaszcza Szymona. On nawet jak zachęca do protestu, to nie wiadomo, czy naprawdę, czy tylko robi sobie jaja.
Tak mi zleciało do czternastej i musiałam podjąć życiową decyzję... co z obiadem? Bo instrukcja zalecała, żeby nie gotować, z drugiej zaś strony, byłam już strasznie głodna... a z trzeciej – przypomniałam sobie, że przecież się odchudzam... też totalnie i byłoby mi na rękę nie gotować... gdyby nie ten głód.
- Ale, czy wytrzymam bez jedzenia, do powrotu Stefana? – zaczęłam się ciężko zastanawiać. Potem, kiedy znowu pomyślałam o nim, to wróciły mi te wszystkie przykre wspomnienia... o kawie i braku śniadania, o tym, jak mnie wczoraj wieczorem potraktował... gdy sobie zasnął, jak gdyby nic... i generalnie o tym, że w ogóle nie rozumie moich, kobiecych potrzeb.
Te rozmyślania spowodowały u mnie niebywały wprost wzrost wkurzenia.
- O nie! Dzisiaj na pewno ci obiadu nie ugotuję! – zaciskając zęby podjęłam decyzję ostateczną i nieodwołalną. A potem to się nawet do siebie uśmiechnęłam, wyobrażając sobie minę Stefana, gdy po szesnastej wróci do domu i zobaczy, że nici z obiadu.
Zjadłam sucharka popijając wodą, ściągnęłam czarny pasek na brzuchu o dwa oczka i zapewniłam się w duchu, że dam radę.
O szesnastej przyszedł SMS od Stefana: - Kochana! Nie czekaj na mnie z obiadem. Okupujemy pub i nie damy się stąd nikomu usunąć... przynajmniej do dwudziestej drugiej. Całuski...
Byłam wstrząśnięta. Przeczytałam jeszcze raz i wtedy we mnie zawrzało.
- A niech was!... – krzyknęłam na całe gardło. – Dość dyktatury kobiet!!!