
W pierwszym tekście pisanym w nowym roku przyjrzę się największym wygranym i przegranym polskiej polityki AD 2015. Zadanie to wydawałoby się proste, bo w roku jednoznacznych rozstrzygnięć wyborczych i wygrani, i przegrani wydają się być oczywiści. Z tego samego powodu jest to zadanie niewdzięczne. Warto jednakże w takim tekście zwrócić uwagę na coś, co wszystkim innym podsumowującym rok umknęło. Najpierw jednak trzeba to znaleźć…
Pierwsze wskazania można było postawić już w połowie roku, po wyborach prezydenckich. Wybory parlamentarne i dynamika polskiego życia politycznego potwierdziły prognozy z końca maja. Nie wszystkie, o czym za chwilę.
Ubiegły rok to przede wszystkim – co oczywiste –wielka wygrana Jarosława Kaczyńskiego. Polityk, który po potwornej, realnej stracie ukochanego brata, utracić miał wszystko inne: wpływ na władzę, zdolność kreowania polskiej polityki, przywództwo nad własną partią, kolejny raz okazał się być postacią wyrastającą ponad przeciętność polskiej polityki. W 2015 roku Kaczyński potrafił wskazać kandydatów na najwyższe państwowe stanowiska, pomóc im, wbrew braku wiary wielu życzliwych, choćby deklaratywnie, środowisk, równocześnie przyjmując na siebie godnie najgorsze ataki przeciwników. Warto przypomnieć, że Kaczyńskiego zdążyli politycznie pogrzebać nie tylko jego oponenci z Platformy, lecz również wielu publicystów kojarzonych z prawą stroną. Część z nich jeszcze nie tak dawno na miejscu Jarosława Kaczyńskiego wyobrażało sobie Marka Migalskiego czy Joannę Kluzik-Rostkowską, w liderze PiS widząc jedynie obciążenie. Niewybieralny, odstraszający elektorat, groźny i niemedialny Kaczyński w 2015 roku namaścił prezydenta i premier, wygrywając wszystko, co było do wygrania.
Oczywistym, choć jak ze zdziwieniem widzę, nie dla wszystkich, wygranym jest także Andrzej Duda. Młody polityk, którego kariera, zbudowana na naprawdę solidnych fundamentach pracy zawodowej i aktywności społecznej, potoczyła się błyskawicznie. Półtora roku temu Duda znany był głównie mieszkańcom Krakowa i uważnym widzom filmu „Mgła”. Rok temu kwestionowano jego szanse na zwycięstwo, a nawet możliwość nawiązania równej, skutkującej drugą turą walki z Bronisławem Komorowskim. Co dziś miałoby odbierać Andrzejowi Dudzie wielki, ciężką pracą osiągnięty sukces? Odmawianie mandatu i potężna krytyka ze strony przeciwników politycznych nie zmieniają w tym rachunku niczego. Prezydent powinien łączyć, a nie dzielić, ale przecież nie kosztem wierności przekonaniom i zasadom, dla których i dzięki którym został przez obywateli na swój urząd wyniesiony. Szkoda, że tak wiele osób nie chce o tym pamiętać.
Podobną drogę w 2015 roku przebyła Beata Szydło, która najpierw sprawnie poprowadziła kampanię Dudy, by później tym samym autobusem ruszyć po premierostwo. I zdobyć je, przecierając szlak po polskich drogach, budząc do życia i nowej nadziei zapomniane przez innych polityków miejscowości, wykonując wreszcie potężną pracę wizerunkową nad samą sobą. Tę listę, na której znaleźć mogłoby się jeszcze wielu ministrów czy nowych posłów, uzupełnię jeszcze o Antoniego Macierewicza. Chyba jedyny polski polityk przez media znienawidzony równie mocno, co Jarosław Kaczyński, został kluczowym ministrem w nowym rządzie i bezkompromisowo przystąpił do pracy, budząc przerażenie przeciwników i entuzjazm zwolenników. Warto zauważyć, że Macierewicz, podobnie jak Kaczyński i Duda, stał się (co kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia), bohaterem mnóstwa pozytywnych internetowych memów, filmów i grafik, nieraz tworzonych w estetyce, której wcześniej nikt po zwolennikach Prawa i Sprawiedliwości by się nie spodziewał. W tej dziedzinie nastąpił prawdziwy przełom.
Do udanych rok zaliczyć może również Paweł Kukiz. Chociaż jako polityk wciąż zdaje się szukać formuły dla swej opozycyjności, niewątpliwie bardzo mocno zaznaczył swą obecność w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Przyznać trzeba mu wyjątkową, wyniesioną zapewne z doświadczeń artystycznych, umiejętność błyskawicznego odrabiania wcześniejszych strat za pomocą jednego, mocnego występu. Zaryzykuję stwierdzenie, że w maju i październiku 5 – 7% głosów Paweł Kukiz zyskiwał u niezdecydowanych, zniechęconych kampanią i nieporozumieniami wśród zaplecza muzyka, lecz skłonnych dać mu szansę po ostatnich debatach telewizyjnych.
Wielkim i podwójnym wygranym ubiegłego roku jest Wojciech Sumliński. Dziennikarz, opuszczony przez kolegów i do pewnego momentu skutecznie wymazywany ze społecznej świadomości, przebił się do niej ze swoją ostatnią książką, stając się jednym z bohaterów prezydenckiej kampanii wyborczej i mocno uderzając w wizerunek ówczesnego prezydenta. Rok kończy zaś z wyrokiem uniewinniającym w procesie, któremu początek dała prowokacja z udziałem kluczowych postaci ekipy, która tak wiele w 2015 roku straciła.
Zwycięzców jest wielu, lecz i przegranych nie brakuje. Poza Grzegorzem Schetyną, którego los rozstrzygnie się jeszcze w najbliższych miesiącach, możemy po tej stronie listy umieścić wszystkich ważniejszych polityków PO. Ewę Kopacz, która przypieczętowała fatalną kampanią i złym wynikiem wyborczym wielomiesięczny proces utraty poparcia. Ośmieszonych i skompromitowanych taśmami urzędników i ministrów. Ukaranego za bufonadę, niezręczność i zbytnią pewność siebie Bronisława Komorowskiego, który po przegranych wyborach tracił nadal, w najgorszym możliwym stylu rozstając się z pałacem. Donalda Tuska, który w Europie szybko traci poparcie innych państw i urzędników, w Polsce zaś coraz bardziej nie ma do czego wracać. Zwłaszcza, że brak już szans na to, by władzę w partii przejął życzliwszy mu od Schetyny (lecz przecież kojarzony raczej z Komorowskim, nie z frakcją Tuska) Tomasz Siemoniak. Ten zaś, rezygnując z ubiegania się o przywództwo w PO polityk rzutem na taśmę również ląduje wśród wielkich przegranych. Do niedawna upatrywano w nim potencjalnego odnowiciela Platformy, tym wartościowszego, że nie uwikłanego zbyt mocno w konflikt z PiS. Mimo związków z otoczeniem byłego prezydenta i licznych wątpliwości wokół procedur przetargowych, potrafił stworzyć atrakcyjny dla wielu wizerunek rzeczowego patrioty – umiejącego zachować się godnie podczas mszy za generała Błasika i z szacunkiem oraz widocznym namaszczeniem przekazującego zwierzchnictwo nad armią Andrzejowi Dudzie. Dziś to już przeszłość, a dawny szef MON angażuje się w polityczne gierki, służące kreowaniu poczucia zagrożenia demokracji w Polsce.
Jako środowisko przegrali ludzie mediów III RP i szerzej – jej elity. Adam Michnik postawił wszystko na wygraną Bronisława Komorowskiego i chyba po raz pierwszy zrozumiał, że stracił rząd dusz. Teraz czekają go olbrzymie kłopoty, może nawet utrata „Gazety”. Tomasz Lis, który stał się symbolem niechęci do PiS i Andrzeja Dudy, przed wyborami stracił resztki wiarygodności, posługując się w programie fałszywymi wypowiedziami córki kandydata na prezydenta. Tym samym przyczynił się do przegranej Komorowskiego w niemniejszym stopniu, co wspomniany wyżej Sumliński i na tym polega największy chyba dramat dziennikarza, dziś pokrzykującego na marszach KOD i skarżącemu w niemieckich mediach.
Fatalnie mijający rok zapisał się w historii lewicy. Postkomunistów zabrakło w sejmie, zmarnowali również całkowicie potencjał Magdaleny Ogórek. Lubiana również przez odległy od lewicy elektorat (przypomnijmy sobie, jak ciepło przyjęli ją zwolennicy Dudy podczas uroczystości w Wilanowie). Nie miała szans w wyborach prezydenckich, mogła jednak zmienić wizerunek lewicy i budować porozumienie między SLD a środowiskami dotąd jej niechętnymi. Dziś partia Millera stawia na dalszą marginalizację, Ogórek zaś ogranicza się do pokazywania na Twitterze zdjęć ze światowych galerii sztuki.
Osobą ignorowaną w podsumowaniach roku ze względu na wzbudzane kontrowersje, jest Zbigniew Stonoga. Nie udało mu się zostać prezydentem, zjednoczycielem narodowców, posłem i następcą Leppera. Stał się jedynie miotającym obelgi skandalistą, obrażającym kolejnych polityków, a czasem szukającym dziwnych sojuszy. Wbrew pozorom, jest to smutna historia. Wygranym nie będzie też raczej Mateusz Kijowski, którego szybką i nagłą karierę, choć nie od razu, zakończyć może sprawa niezapłaconych alimentów.
Pominąłem w swoim zestawieniu Ryszarda Petru. Dla jednych, a głównie dla siebie, stał się liderem opozycji, cała reszta ma go jednak, po kilku raptem miesiącach, kompletnie dosyć. Jeśli więc jest to zwycięstwo, to co najwyżej pyrrusowe…
Tekst ukazał się we wtorkowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie". Równocześnie z przyjemnością informuję, że w tym tygodniu po raz pierwszy mój felieton ukazał się w tygodniku "Gazeta Polska", niestety (na razie) nie jest to początek regularnej współpracy.
Pierwsze wskazania można było postawić już w połowie roku, po wyborach prezydenckich. Wybory parlamentarne i dynamika polskiego życia politycznego potwierdziły prognozy z końca maja. Nie wszystkie, o czym za chwilę.
Ubiegły rok to przede wszystkim – co oczywiste –wielka wygrana Jarosława Kaczyńskiego. Polityk, który po potwornej, realnej stracie ukochanego brata, utracić miał wszystko inne: wpływ na władzę, zdolność kreowania polskiej polityki, przywództwo nad własną partią, kolejny raz okazał się być postacią wyrastającą ponad przeciętność polskiej polityki. W 2015 roku Kaczyński potrafił wskazać kandydatów na najwyższe państwowe stanowiska, pomóc im, wbrew braku wiary wielu życzliwych, choćby deklaratywnie, środowisk, równocześnie przyjmując na siebie godnie najgorsze ataki przeciwników. Warto przypomnieć, że Kaczyńskiego zdążyli politycznie pogrzebać nie tylko jego oponenci z Platformy, lecz również wielu publicystów kojarzonych z prawą stroną. Część z nich jeszcze nie tak dawno na miejscu Jarosława Kaczyńskiego wyobrażało sobie Marka Migalskiego czy Joannę Kluzik-Rostkowską, w liderze PiS widząc jedynie obciążenie. Niewybieralny, odstraszający elektorat, groźny i niemedialny Kaczyński w 2015 roku namaścił prezydenta i premier, wygrywając wszystko, co było do wygrania.
Oczywistym, choć jak ze zdziwieniem widzę, nie dla wszystkich, wygranym jest także Andrzej Duda. Młody polityk, którego kariera, zbudowana na naprawdę solidnych fundamentach pracy zawodowej i aktywności społecznej, potoczyła się błyskawicznie. Półtora roku temu Duda znany był głównie mieszkańcom Krakowa i uważnym widzom filmu „Mgła”. Rok temu kwestionowano jego szanse na zwycięstwo, a nawet możliwość nawiązania równej, skutkującej drugą turą walki z Bronisławem Komorowskim. Co dziś miałoby odbierać Andrzejowi Dudzie wielki, ciężką pracą osiągnięty sukces? Odmawianie mandatu i potężna krytyka ze strony przeciwników politycznych nie zmieniają w tym rachunku niczego. Prezydent powinien łączyć, a nie dzielić, ale przecież nie kosztem wierności przekonaniom i zasadom, dla których i dzięki którym został przez obywateli na swój urząd wyniesiony. Szkoda, że tak wiele osób nie chce o tym pamiętać.
Podobną drogę w 2015 roku przebyła Beata Szydło, która najpierw sprawnie poprowadziła kampanię Dudy, by później tym samym autobusem ruszyć po premierostwo. I zdobyć je, przecierając szlak po polskich drogach, budząc do życia i nowej nadziei zapomniane przez innych polityków miejscowości, wykonując wreszcie potężną pracę wizerunkową nad samą sobą. Tę listę, na której znaleźć mogłoby się jeszcze wielu ministrów czy nowych posłów, uzupełnię jeszcze o Antoniego Macierewicza. Chyba jedyny polski polityk przez media znienawidzony równie mocno, co Jarosław Kaczyński, został kluczowym ministrem w nowym rządzie i bezkompromisowo przystąpił do pracy, budząc przerażenie przeciwników i entuzjazm zwolenników. Warto zauważyć, że Macierewicz, podobnie jak Kaczyński i Duda, stał się (co kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia), bohaterem mnóstwa pozytywnych internetowych memów, filmów i grafik, nieraz tworzonych w estetyce, której wcześniej nikt po zwolennikach Prawa i Sprawiedliwości by się nie spodziewał. W tej dziedzinie nastąpił prawdziwy przełom.
Do udanych rok zaliczyć może również Paweł Kukiz. Chociaż jako polityk wciąż zdaje się szukać formuły dla swej opozycyjności, niewątpliwie bardzo mocno zaznaczył swą obecność w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Przyznać trzeba mu wyjątkową, wyniesioną zapewne z doświadczeń artystycznych, umiejętność błyskawicznego odrabiania wcześniejszych strat za pomocą jednego, mocnego występu. Zaryzykuję stwierdzenie, że w maju i październiku 5 – 7% głosów Paweł Kukiz zyskiwał u niezdecydowanych, zniechęconych kampanią i nieporozumieniami wśród zaplecza muzyka, lecz skłonnych dać mu szansę po ostatnich debatach telewizyjnych.
Wielkim i podwójnym wygranym ubiegłego roku jest Wojciech Sumliński. Dziennikarz, opuszczony przez kolegów i do pewnego momentu skutecznie wymazywany ze społecznej świadomości, przebił się do niej ze swoją ostatnią książką, stając się jednym z bohaterów prezydenckiej kampanii wyborczej i mocno uderzając w wizerunek ówczesnego prezydenta. Rok kończy zaś z wyrokiem uniewinniającym w procesie, któremu początek dała prowokacja z udziałem kluczowych postaci ekipy, która tak wiele w 2015 roku straciła.
Zwycięzców jest wielu, lecz i przegranych nie brakuje. Poza Grzegorzem Schetyną, którego los rozstrzygnie się jeszcze w najbliższych miesiącach, możemy po tej stronie listy umieścić wszystkich ważniejszych polityków PO. Ewę Kopacz, która przypieczętowała fatalną kampanią i złym wynikiem wyborczym wielomiesięczny proces utraty poparcia. Ośmieszonych i skompromitowanych taśmami urzędników i ministrów. Ukaranego za bufonadę, niezręczność i zbytnią pewność siebie Bronisława Komorowskiego, który po przegranych wyborach tracił nadal, w najgorszym możliwym stylu rozstając się z pałacem. Donalda Tuska, który w Europie szybko traci poparcie innych państw i urzędników, w Polsce zaś coraz bardziej nie ma do czego wracać. Zwłaszcza, że brak już szans na to, by władzę w partii przejął życzliwszy mu od Schetyny (lecz przecież kojarzony raczej z Komorowskim, nie z frakcją Tuska) Tomasz Siemoniak. Ten zaś, rezygnując z ubiegania się o przywództwo w PO polityk rzutem na taśmę również ląduje wśród wielkich przegranych. Do niedawna upatrywano w nim potencjalnego odnowiciela Platformy, tym wartościowszego, że nie uwikłanego zbyt mocno w konflikt z PiS. Mimo związków z otoczeniem byłego prezydenta i licznych wątpliwości wokół procedur przetargowych, potrafił stworzyć atrakcyjny dla wielu wizerunek rzeczowego patrioty – umiejącego zachować się godnie podczas mszy za generała Błasika i z szacunkiem oraz widocznym namaszczeniem przekazującego zwierzchnictwo nad armią Andrzejowi Dudzie. Dziś to już przeszłość, a dawny szef MON angażuje się w polityczne gierki, służące kreowaniu poczucia zagrożenia demokracji w Polsce.
Jako środowisko przegrali ludzie mediów III RP i szerzej – jej elity. Adam Michnik postawił wszystko na wygraną Bronisława Komorowskiego i chyba po raz pierwszy zrozumiał, że stracił rząd dusz. Teraz czekają go olbrzymie kłopoty, może nawet utrata „Gazety”. Tomasz Lis, który stał się symbolem niechęci do PiS i Andrzeja Dudy, przed wyborami stracił resztki wiarygodności, posługując się w programie fałszywymi wypowiedziami córki kandydata na prezydenta. Tym samym przyczynił się do przegranej Komorowskiego w niemniejszym stopniu, co wspomniany wyżej Sumliński i na tym polega największy chyba dramat dziennikarza, dziś pokrzykującego na marszach KOD i skarżącemu w niemieckich mediach.
Fatalnie mijający rok zapisał się w historii lewicy. Postkomunistów zabrakło w sejmie, zmarnowali również całkowicie potencjał Magdaleny Ogórek. Lubiana również przez odległy od lewicy elektorat (przypomnijmy sobie, jak ciepło przyjęli ją zwolennicy Dudy podczas uroczystości w Wilanowie). Nie miała szans w wyborach prezydenckich, mogła jednak zmienić wizerunek lewicy i budować porozumienie między SLD a środowiskami dotąd jej niechętnymi. Dziś partia Millera stawia na dalszą marginalizację, Ogórek zaś ogranicza się do pokazywania na Twitterze zdjęć ze światowych galerii sztuki.
Osobą ignorowaną w podsumowaniach roku ze względu na wzbudzane kontrowersje, jest Zbigniew Stonoga. Nie udało mu się zostać prezydentem, zjednoczycielem narodowców, posłem i następcą Leppera. Stał się jedynie miotającym obelgi skandalistą, obrażającym kolejnych polityków, a czasem szukającym dziwnych sojuszy. Wbrew pozorom, jest to smutna historia. Wygranym nie będzie też raczej Mateusz Kijowski, którego szybką i nagłą karierę, choć nie od razu, zakończyć może sprawa niezapłaconych alimentów.
Pominąłem w swoim zestawieniu Ryszarda Petru. Dla jednych, a głównie dla siebie, stał się liderem opozycji, cała reszta ma go jednak, po kilku raptem miesiącach, kompletnie dosyć. Jeśli więc jest to zwycięstwo, to co najwyżej pyrrusowe…
Tekst ukazał się we wtorkowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie". Równocześnie z przyjemnością informuję, że w tym tygodniu po raz pierwszy mój felieton ukazał się w tygodniku "Gazeta Polska", niestety (na razie) nie jest to początek regularnej współpracy.
(1)