Lipiec okazuje się być miesiącem pełnym dramatycznych wydarzeń coraz bliżej od naszych granic. W samej Polsce natomiast to czas spektakularnych lub bardziej rozłożonych w czasie wizerunkowych porażek. Nawet Prawo i Sprawiedliwość doczekało się pierwszych poważnych problemów i spięcia z dużą grupą własnych wyborców. Nie wpłynie ono zapewne na przyszłe decyzje wyborcze, do których pozostało wiele czasu, jednak inicjatywa podwyższająca pobory najważniejszych osób w państwie była, w najlepszym razie, nieprzemyślana. Sygnał został zresztą dobrze odczytany: najpierw premier Beata Szydło zadeklarowała, że planowanej podwyżki nie potrzebuje, później zaś klub wycofał się z pomysłu, jednak burza trwała przez kilkanaście godzin.
Elektorat PiS mocno identyfikuje się z głównymi kierunkami działań rządu, co może stworzyć wrażenie, że jest w stanie wiele wybaczyć. Opinie o „wyznawcach”, często formułowane przez opozycję, nie liczą się z prostym faktem, że sprawy takie, jak los Trybunału Konstytucyjnego czy zapisów konstytucyjnych są zwolennikom PiS w najlepszym razie obojętne. Konstytucja to symbol III RP, trybunał zaś, wywodzący się z późnego PRL, stał się najpierw ważnym, a dziś najważniejszym wręcz narzędziem jej obrony. W imię jakiej sprawy i jakich wartości sympatycy partii Jarosława Kaczyńskiego mieliby ich bronić?
Z drugiej strony wyborcy PiS są elektoratem wymagającym w tych dziedzinach, które faktycznie są przez nich uważane za ważne. Cierpliwie czekają więc na realizacje innych, niż 500+ obietnic, cierpliwość ta jednak zostaje wystawiona na próbę. Według posłów wnioskodawców bowiem, jak się zdaje, zwykły Polak czekać musi na obniżkę kwoty wolnej od podatku czy wieku emerytalnego, jednak podwyżki dla nienajgorzej sytuowanych przecież posłów są sprawą nie cierpiącą zwłoki. Uderza to mocno w tak przecież ważne w przekazie (ale i dotychczasowej praktyce) poczucie sprawiedliwości społecznej. Spora grupa sympatyków PiS uznała więc za stosowne przywołać swoich przedstawicieli do porządku. Zaryzykować można stwierdzenie, że te głosy miały na ostateczna decyzję o rezygnacji z planów wpływ nie mniejszy, niż jazgotliwe publikacje tabloidów, chcących przypisać sobie sukces.
Sprzeciw wobec podwyżek dla posłów (pozostałe budziły mniej kontrowersji, ale prawdopodobnie na razie nie będą dyskutowane) połączył osoby o bardzo różnej orientacji politycznej, stał się też okazją dla opozycji, choć trudno uwierzyć, że w rezultacie ktoś miałby zmienić preferencje polityczne. Argument dostali raczej zwolennicy tezy, że wszyscy politycy są tak naprawdę siebie warci, co oczywiście nie jest wiadomością dobrą. Sprawę wykorzystać może też ugrupowanie Pawła Kukiza, dotychczasowa praktyka pokazuje jednak, że jego ewentualne zyski będą śladowe. Kukiz’15 od miesięcy nie zwiększa poparcia, choć podejmując najostrzej z ugrupowań parlamentarnych temat uchodźców miałoby szanse zdyskontować narastające obawy Polaków. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Nawet wydająca się strzałem w dziesiątkę kampania referendalna staje się sukcesem coraz bardziej wątpliwym. Początkowo bardzo szybko udało się w niej zebrać 100, później 150 tysięcy podpisów, później jednak potrzebowano aż pięciu miesięcy, by podwoić te liczbę. Dotychczasowy wynik zaś to wciąż za mało, by złożyć wniosek referendalny. Pół roku trwania akcji i 300 tys. podpisów w sprawie rozpalającej emocje i dotyczącej bezpieczeństwa milionów Polaków to mało imponujący rezultat. Być może stąd dość karkołomne stwierdzenie, że stanowisko PiS wobec imigracji to zasługa działań Kukiz’15. Słynne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z poprzednie kadencji przywoływane jest zbyt często, by marszałek Stanisław Tyszka z kolegami mogli skutecznie przypisać sobie to osiągnięcie.
Ostatnie dni zdecydowanie nieudane były również dla Platformy Obywatelskiej i walczącej o ten sam elektorat Nowoczesnej. Nowoczesna straciła potężne pieniądze w związku z odrzuceniem przez PKW jej sprawozdania wyborczego. Nawet jeśli ludziom Petru uda się wywalczyć korzystny dla siebie wyrok w Sądzie Najwyższym, wizerunek sprawnych ekonomistów i technokratów poważnie ucierpiał. Wszystkie pomysły i wyliczenia polityków Nowoczesnej będzie się odtąd zestawiać z dziurawym, niechlujnym, a miejscami wręcz nieuczciwym raportem z kampanii wyborczej. Decyzja PKW będzie ciągnąć się za politykami tej partii, niczym niezapłacone alimenty za Mateuszem Kijowskim. W tym samym czasie Platforma zafundowała nam kolejną odsłonę walki między partyjnymi frakcjami.
Z partii usunięto trzech polityków: Michała Kamińskiego, Jacka Protasiewicza i Stanisława Huskowskiego. Spowodowało to reakcję w postaci listu grupy w obronie wyrzuconych, znów pojawiły się też glosy kwestionujące przywództwo Grzegorza Schetyny. Wewnątrz partii najmocniej wypowiedział się, co nie dziwi, Stefan Niesiołowski, zaś już poza nią Schetynę bardzo mocno zaatakował Michał Kamiński. Niesiołowski w wywiadzie dla PAP odmówił Schetynie zdolności przywódczych i zarzucił otaczanie się przez niego lizusami. Kamiński tymczasem postawił liderowi Platformy najcięższe możliwe zarzuty, sugerując, że stał on za aferą taśmową, dziś tworzy natomiast jedynie koncesjonowaną opozycję wobec PiS. Sztucznie brzmią wypowiedzi kierownictwa PO po spotkaniach, jakie odbyły się w czwartek i w piątek. Za każdym razem padły takie same słowa o „dobrej, otwartej rozmowie”. Czy przewodniczący Schetyna spacyfikował wewnątrzpartyjną opozycję, czy też czekają nas kolejne odsłony sporu, dowiemy się wkrótce. Trudno jednak oczekiwać, by konflikt ten pomóc miał Platformie Obywatelskiej w utrzymaniu pozycji lidera opozycji, o ewentualnym przyszłym wygraniu wyborów nie wspominając. Skłócona i podzielona partia będzie dodatkowo musiała zmierzyć się z pracami komisji śledczej do spraw Amber Gold. Wydelegowany do niej z ramienia PO Krzysztof Brejza może stać się dość istotnym rozgrywającym w wewnątrzpartyjnych sporach.
Źle dzieje się też w Trybunale Konstytucyjnym. Zostawiając na boku żenujące sejmowe przesłuchanie i rozpaczliwe przywoływanie przez polityków opozycji stanu wojennego i kreowanie poczucia zagrożenia, warto spojrzeć na inne aspekty sytuacji. TK w badaniach opinii społecznej po raz pierwszy zyskał więcej negatywnych, niż pozytywnych ocen, zaś w piątek głośno zrobiło się o tabliczkach z nazwiskami nowych sędziów, a raczej ich braku. Prezes Rzepliński sędziom zaprzysiężonym przez Andrzeja Dudę odmawia bowiem nie tylko uczestniczenia w rozprawach i przyznania asystentów, lecz również wspomnianych tabliczek na drzwiach, które mają ich koledzy. Największy prawny autorytet opozycji zdaje się łamać tym samym nie tylko konstytucję, lecz i przepisy kodeksu pracy, dotyczące mobbingu i zapobiegające nierównemu traktowaniu pracowników. „Mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników”. Definicja ta pasuje jak ulał do tego, jak wobec sędziów Ciocha, Morawskiego i Muszyńskiego zachowuje się szef Trybunału. Jeden z potencjalnych kandydatów obozu III RP na prezydenta daje się poznać jako osoba małostkowa i mściwa.
PiS, jako najmocniejszy z graczy, pozostaje w najlepszej sytuacji. Ważne jest jednak, by rozpoczęte właśnie wakacje parlamentarne stały się okazja do refleksji nad zeszłotygodniowym, zupełnie niepotrzebnym, zamieszaniem. Pozostałe partie zdają się stać w miejscu, co wraz z wytraceniem dynamiki przez Komitet Obrony Demokracji, kłopotami Nowoczesnej i Platformy, wreszcie z czekającymi nas pracami komisji badającej aferę Amber Gold i zagęszczaniem się atmosfery wokół warszawskiego ratusza nie wróży poprawy ich pozycji. Nie należy też spodziewać się szybkiego rozstrzygnięcia sporu o przywództwo między tymi dwiema partiami, a także w samej PO. Ponieważ zaś obie wciąż nie mogą znaleźć na siebie pomysłu porównywalnego z trafnością kampanii PiS i Andrzeja Dudy w 2015 roku, ich powodzenie, podobnie jak innych sił opozycji, zależy od sprawności i determinacji rządu Beaty Szydło i wspierających gabinet parlamentarzystów.
Krzysztof Karnkowski
artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Elektorat PiS mocno identyfikuje się z głównymi kierunkami działań rządu, co może stworzyć wrażenie, że jest w stanie wiele wybaczyć. Opinie o „wyznawcach”, często formułowane przez opozycję, nie liczą się z prostym faktem, że sprawy takie, jak los Trybunału Konstytucyjnego czy zapisów konstytucyjnych są zwolennikom PiS w najlepszym razie obojętne. Konstytucja to symbol III RP, trybunał zaś, wywodzący się z późnego PRL, stał się najpierw ważnym, a dziś najważniejszym wręcz narzędziem jej obrony. W imię jakiej sprawy i jakich wartości sympatycy partii Jarosława Kaczyńskiego mieliby ich bronić?
Z drugiej strony wyborcy PiS są elektoratem wymagającym w tych dziedzinach, które faktycznie są przez nich uważane za ważne. Cierpliwie czekają więc na realizacje innych, niż 500+ obietnic, cierpliwość ta jednak zostaje wystawiona na próbę. Według posłów wnioskodawców bowiem, jak się zdaje, zwykły Polak czekać musi na obniżkę kwoty wolnej od podatku czy wieku emerytalnego, jednak podwyżki dla nienajgorzej sytuowanych przecież posłów są sprawą nie cierpiącą zwłoki. Uderza to mocno w tak przecież ważne w przekazie (ale i dotychczasowej praktyce) poczucie sprawiedliwości społecznej. Spora grupa sympatyków PiS uznała więc za stosowne przywołać swoich przedstawicieli do porządku. Zaryzykować można stwierdzenie, że te głosy miały na ostateczna decyzję o rezygnacji z planów wpływ nie mniejszy, niż jazgotliwe publikacje tabloidów, chcących przypisać sobie sukces.
Sprzeciw wobec podwyżek dla posłów (pozostałe budziły mniej kontrowersji, ale prawdopodobnie na razie nie będą dyskutowane) połączył osoby o bardzo różnej orientacji politycznej, stał się też okazją dla opozycji, choć trudno uwierzyć, że w rezultacie ktoś miałby zmienić preferencje polityczne. Argument dostali raczej zwolennicy tezy, że wszyscy politycy są tak naprawdę siebie warci, co oczywiście nie jest wiadomością dobrą. Sprawę wykorzystać może też ugrupowanie Pawła Kukiza, dotychczasowa praktyka pokazuje jednak, że jego ewentualne zyski będą śladowe. Kukiz’15 od miesięcy nie zwiększa poparcia, choć podejmując najostrzej z ugrupowań parlamentarnych temat uchodźców miałoby szanse zdyskontować narastające obawy Polaków. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Nawet wydająca się strzałem w dziesiątkę kampania referendalna staje się sukcesem coraz bardziej wątpliwym. Początkowo bardzo szybko udało się w niej zebrać 100, później 150 tysięcy podpisów, później jednak potrzebowano aż pięciu miesięcy, by podwoić te liczbę. Dotychczasowy wynik zaś to wciąż za mało, by złożyć wniosek referendalny. Pół roku trwania akcji i 300 tys. podpisów w sprawie rozpalającej emocje i dotyczącej bezpieczeństwa milionów Polaków to mało imponujący rezultat. Być może stąd dość karkołomne stwierdzenie, że stanowisko PiS wobec imigracji to zasługa działań Kukiz’15. Słynne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego z poprzednie kadencji przywoływane jest zbyt często, by marszałek Stanisław Tyszka z kolegami mogli skutecznie przypisać sobie to osiągnięcie.
Ostatnie dni zdecydowanie nieudane były również dla Platformy Obywatelskiej i walczącej o ten sam elektorat Nowoczesnej. Nowoczesna straciła potężne pieniądze w związku z odrzuceniem przez PKW jej sprawozdania wyborczego. Nawet jeśli ludziom Petru uda się wywalczyć korzystny dla siebie wyrok w Sądzie Najwyższym, wizerunek sprawnych ekonomistów i technokratów poważnie ucierpiał. Wszystkie pomysły i wyliczenia polityków Nowoczesnej będzie się odtąd zestawiać z dziurawym, niechlujnym, a miejscami wręcz nieuczciwym raportem z kampanii wyborczej. Decyzja PKW będzie ciągnąć się za politykami tej partii, niczym niezapłacone alimenty za Mateuszem Kijowskim. W tym samym czasie Platforma zafundowała nam kolejną odsłonę walki między partyjnymi frakcjami.
Z partii usunięto trzech polityków: Michała Kamińskiego, Jacka Protasiewicza i Stanisława Huskowskiego. Spowodowało to reakcję w postaci listu grupy w obronie wyrzuconych, znów pojawiły się też glosy kwestionujące przywództwo Grzegorza Schetyny. Wewnątrz partii najmocniej wypowiedział się, co nie dziwi, Stefan Niesiołowski, zaś już poza nią Schetynę bardzo mocno zaatakował Michał Kamiński. Niesiołowski w wywiadzie dla PAP odmówił Schetynie zdolności przywódczych i zarzucił otaczanie się przez niego lizusami. Kamiński tymczasem postawił liderowi Platformy najcięższe możliwe zarzuty, sugerując, że stał on za aferą taśmową, dziś tworzy natomiast jedynie koncesjonowaną opozycję wobec PiS. Sztucznie brzmią wypowiedzi kierownictwa PO po spotkaniach, jakie odbyły się w czwartek i w piątek. Za każdym razem padły takie same słowa o „dobrej, otwartej rozmowie”. Czy przewodniczący Schetyna spacyfikował wewnątrzpartyjną opozycję, czy też czekają nas kolejne odsłony sporu, dowiemy się wkrótce. Trudno jednak oczekiwać, by konflikt ten pomóc miał Platformie Obywatelskiej w utrzymaniu pozycji lidera opozycji, o ewentualnym przyszłym wygraniu wyborów nie wspominając. Skłócona i podzielona partia będzie dodatkowo musiała zmierzyć się z pracami komisji śledczej do spraw Amber Gold. Wydelegowany do niej z ramienia PO Krzysztof Brejza może stać się dość istotnym rozgrywającym w wewnątrzpartyjnych sporach.
Źle dzieje się też w Trybunale Konstytucyjnym. Zostawiając na boku żenujące sejmowe przesłuchanie i rozpaczliwe przywoływanie przez polityków opozycji stanu wojennego i kreowanie poczucia zagrożenia, warto spojrzeć na inne aspekty sytuacji. TK w badaniach opinii społecznej po raz pierwszy zyskał więcej negatywnych, niż pozytywnych ocen, zaś w piątek głośno zrobiło się o tabliczkach z nazwiskami nowych sędziów, a raczej ich braku. Prezes Rzepliński sędziom zaprzysiężonym przez Andrzeja Dudę odmawia bowiem nie tylko uczestniczenia w rozprawach i przyznania asystentów, lecz również wspomnianych tabliczek na drzwiach, które mają ich koledzy. Największy prawny autorytet opozycji zdaje się łamać tym samym nie tylko konstytucję, lecz i przepisy kodeksu pracy, dotyczące mobbingu i zapobiegające nierównemu traktowaniu pracowników. „Mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników”. Definicja ta pasuje jak ulał do tego, jak wobec sędziów Ciocha, Morawskiego i Muszyńskiego zachowuje się szef Trybunału. Jeden z potencjalnych kandydatów obozu III RP na prezydenta daje się poznać jako osoba małostkowa i mściwa.
PiS, jako najmocniejszy z graczy, pozostaje w najlepszej sytuacji. Ważne jest jednak, by rozpoczęte właśnie wakacje parlamentarne stały się okazja do refleksji nad zeszłotygodniowym, zupełnie niepotrzebnym, zamieszaniem. Pozostałe partie zdają się stać w miejscu, co wraz z wytraceniem dynamiki przez Komitet Obrony Demokracji, kłopotami Nowoczesnej i Platformy, wreszcie z czekającymi nas pracami komisji badającej aferę Amber Gold i zagęszczaniem się atmosfery wokół warszawskiego ratusza nie wróży poprawy ich pozycji. Nie należy też spodziewać się szybkiego rozstrzygnięcia sporu o przywództwo między tymi dwiema partiami, a także w samej PO. Ponieważ zaś obie wciąż nie mogą znaleźć na siebie pomysłu porównywalnego z trafnością kampanii PiS i Andrzeja Dudy w 2015 roku, ich powodzenie, podobnie jak innych sił opozycji, zależy od sprawności i determinacji rządu Beaty Szydło i wspierających gabinet parlamentarzystów.
Krzysztof Karnkowski
artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Brak głosów