Im dłużej żyję, tym wyraźniej widzę związek pomiędzy harmonijnym następstwem rodzinnych pokoleń i losem współcześnie żyjących potomnych. Z natury optymistyczne dzieciństwo i młodość zamazują różnice uniemożliwiające równy start w dorosłe życie, a przecież łatwiej borykać się z codziennym trudem tym, za którymi stoi intelektualny i materialny dorobek przodków, niż jednostkom rozpoczynającym wszystko od nowa.
Szczególnie wyraźnie widać tę zależność w odniesieniu do rodzin, które w nierównym stopniu ucierpiały wskutek działań wojennych. Trudno tu mówić o zwykłym pechu czy szczęściu ofiar, bo skala niezawinionych nieszczęść obejmowała wszystkich Polaków, jednak brak zadośćuczynienia bezwzględnie przyczynił się spiętrzenia przeszkód w powrocie do normalnego życia dla najboleśniej doświadczonych.
Przykład rodziny mojej Mamy stanowi zapewne jeden z tysięcy przykładów degradacji życiowych szans i możliwości Polaków i choć nie pretenduje do skrajnie przerażających przypadków, to jednak nie może podlegać jakiejkolwiek opinii łajdaków, którzy Polakom prawa do zadośćuczynienia odmawiają.
Ojciec zmarł w drodze do obozu opiekując się wiezionymi tam rannymi powstańcami, najstarszy brat zginął walcząc w Powstaniu, drugi brat, także żołnierz AK, pozostał w Wielkiej Brytanii, w obawie przed czekającymi go represjami ze strony stalinowskiej bezpieki, matka dogorywała w szpitalu, pozostałe rodzeństwo pozbawione zburzonego mieszkania zostało popędzone do obozu w Pruszkowie, a po zakończeniu działań wojennych tułało się między gruzami Warszawy i kolejnymi sierocińcami. Wyłącznie dzięki poświęceniu starszego rodzeństwa, które - rezygnując z własnych oświatowych i zawodowych aspiracji – stworzyło rodzinie w miarę znośne warunki i pozwoliło jej przeżyć.
O zadośćuczynieniu za dewastujący wpływ na biografie setek tysięcy Polaków myślał zapewne uczestnik spotkania z Tuskiem, który zaznaczając wyraźnie, że nie chodzi mu o osobiste korzyści, spytał byłego premiera o jego stosunek do reparacji od Niemiec. Nadział się na bezczelne, postawione knajackim językiem pytanie:
„Panie, z jakiej paki”?
Pytanie nie tylko haniebne, bo fałszujące intencje pytającego, lecz także głupie, bo ignorujące historyczne konsekwencje napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę i wpływ tej napaści na los tysięcy polskich rodzin w kolejnych pokoleniach. Za głupszą można uznać jedynie wypowiedź lewicowej posłanki która podczas programu telewizyjnego upierała się, że reparacje Polsce się nie należą, bo reparacje wypłaca się... zwyciężonym. Jasne! Reparacje należą się Niemcom ... Ciekawe, jak czuje się kilkanaście tysięcy wyborców, których głosy przyczyniły się do tego by ktoś taki dostał się do parlamentu.
Kolejną odsłoną prawdziwego stosunku opozycji do należnych nam reparacji jest odpowiedź jakiej udzielił premierowi Morawieckiemu prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski, na propozycję podpisania wspólnego listu do kanclerza Scholza. Skoro straty samej Warszawy oszacowano na ponad 45 mld dolarów, premier uznał za stosowne by w rocznicę Powstania wystosować list poruszający temat reparacji, pod którym podpisać się miał on sam i prezydent Warszawy.
Trzaskowski odmówił, zasłaniając się bałamutnym twierdzeniem, że to tylko zabieg w zbliżającej się kampanii wyborczej.
Tym samym postawił wyżej doraźny interes własnej partii ponad interes Warszawy i warszawiaków, choć nawet z tej perspektywy ten wybór do mądrych nie należy. Przecież 54% Polaków uważa, że należy kontynuować starania o reparacje. Zyskał więc, czy stracił przez małostkową decyzję?
Przed wieloma laty zdarzyło mi się oprowadzać po Warszawie Niemkę, która przyznała, że jej o kilkanaście lat starszy mąż służył w Wehrmachcie. Porażona skalą okrucieństwa, którego ślady pozostawili w Warszawie jej rodacy próbowała wybielić męża. - „Hans mówił, że nikogo nie skrzywdził , najwyżej jakąś kurę zabrał komuś z podwórka” …
Przez wiele, wiele lat absurd jej wypowiedzi tkwił we mnie i nie pozwalał cytować tych słów w zestawieniu z dramatycznymi relacjami świadków, którzy przeżyli wojnę. Tkwi do dzisiaj, lecz to koszmarne wspomnienie o skradzionej kurze nasuwa też inne skojarzenia:
Marszałek Piłsudski powiedział kiedyś, gdzie powinni prowadzać kury politycy, którzy interesów własnego kraju bronić nie potrafią.