„Polska dla Polaków”, czyli dlaczego nie lubię „wyznawców” Dmowskiego?

 |  Written by Geolog1988  |  1
Bardzo nie lubię przerywać czytania jakiejkolwiek książki, odkładać ją (niejednokrotnie z premedytacją) i nigdy więcej nie powracać do niej. Jest jednak kilku autorów, którzy zmusili mnie do zastosowania tak radykalnych środków.
Ostatnio niestety nie miałem wyboru…

Marek J. Chodakiewicz, Jolanta Mysiakowska-Muszyńska, Wojciech J. Muszyński – autorzy książki „Polska dla Polaków! Kim byli i są polscy narodowcy” posługując się bardzo sprawnymi sztuczkami manipulatorskimi, sprawili iż w pewnym momencie nie miałem pojęcia, co w ich książce jest prawdą a co fałszem.

Ta, licząca ponad 550 stron, praca (nie do końca) historyczna jest naprawdę niezwykle sprawnie i zręcznie zredagowana. Od samego początku autorzy próbują przemycić treści mające zero-jedynkowo nakreśli, kto jest dobry a kto zły. Kto miał rację i nigdy nie popełniał błędu, kto był patriotą i „prawdziwym Polakiem”, kogo trzeba popierać i czyją wizję realizować a kto się temu przeciwstawiał i swoimi działaniami w rzeczywistości (alternatywnej rzeczywistości autorów?) szkodził Polsce i Polakom.
 
Zamiast się rozpisywać pozwolę sobie przytoczyć kilka (moim skromnym zdaniem) najsmaczniejszych fragmentów z tej pracy (oczywiście tych, które jeszcze przeczytałem).
 
„Warto przy tej okazji odnieść się do mitu, który do dziś pokutuje w zbiorowej świadomości Polaków. Otóż różnica w sporze orientacyjnym między Dmowskim a Piłsudskim nie polegała na tym, że ten pierwszy był ideologicznie prorosyjski, a ten drugi antyrosyjski – jest to zupełne niezrozumienie historycznej prawdy. Program Dmowskiego był bowiem w bardzo konkretnych realiach 1914 r. nastawiony nie tyle na Rosję, ile na Entantę, której elementem była Rosja. Nie dało się wówczas jeszcze popierać w wysiłku zbrojnym mocarstw zachodnich i wiązać z nimi nadziei na odzyskanie wolnej Polski, jeśli równocześnie głosiło się – przynajmniej formalnego – poparcia dla imperium carów. Dopiero od 1916 r. możliwe stało się oficjalne występowanie jako sprzymierzeniec Paryża i Londynu bez zbytniego oglądania się na stanowisko Piotrogrodu. Tymczasem Piłsudski w swoich rachubach wiązał nadzieje z Austro-Węgrami, czyli słabszym tandemie Państwa Centralnych. Musiał więc akceptować fakt, że w razie ich zwycięstwa to Berlin będzie dyktował warunki odbudowy – lub też nie – przyszłej Polski. Mamy więc spór między zwolennikiem Francji i Anglii, a zwolennikiem Niemiec, którego działanie można zestawić z tym, co w okresie I wojny światowej robiły węgierskie elity polityczne, i co zakończyło się traktatem w Trianon (4 czerwca 1920 r.) i utratą ponad dwóch trzecich przedwojennego terytorium tego kraju. Węgry, choć okrojone, ocaliły przynajmniej swój suwerenny status, a Polska, gdyby znalazła się w sytuacji sojusznika pokonanych Niemiec, mogła nie mieć nawet tyle szczęścia. Co najwyżej mogłaby liczyć na powtórkę Księstwa Warszawskiego.
Nie wybiegając jednak tak daleko w przyszłość, w sierpniu 1914 r. powstańcze plany Piłsudskiego i jego blef z powołaniem tajnego Rządu Narodowego w Warszawie dzięki Dmowskiemu spaliły na panewce. Narodowcy udowodnili zarazem, że to ich obóz polityczny, stojący zdecydowanie po stronie Entanty, ma poparcie ludności zaboru rosyjskiego. Dmowski przeciwdziałał wybuchowi antyrosyjskiego powstania w przekonaniu, że konieczność tłumienia kolejnego polskiego buntu Rosja może wykorzystać jako pretekst i wycofać się z wojny, proponując Niemcom zawarcie separatystycznego pokoju. Represje popowstaniowe i porozumienie między Berlinem a Petersburgiem na dziesięciolecia zablokowałyby – po raz kolejny – możliwość odbudowy niepodległej Polski.
Przy okazji, o czym rzadko się wspomina, pokrzyżowanie insurekcyjnych planów Piłsudskiego miało poważny wpływ na losy Wielkiej Wojny: szybko przeprowadzona mobilizacja sił rosyjskich na zachodnich rubieżach cesarstwa, zwłaszcza w Kongresówce, umożliwiła już w połowie sierpnia 1914 r. przeprowadzenie ofensywy gen. Aleksandra Samsonowa na Prusy Wschodnie. Operacja co prawda zakończyła się spektakularną klęską w bitwie pod Tannenbergiem (17 sierpnia – 2 września 1914 r.) i nad jeziorami mazurskimi (8 – 15 września 1914 r.), ale natarcie Rosjan zmusiło Prusaków do skierowania na front wschodni części wojsk przeznaczonych pierwotnie do skierowania na front wschodni części wojsk przeznaczonych pierwotnie do ofensywy we Francji w ramach planu Schlieffena – oskrzydlenia wojsk Entanty i zdobycia Paryża. Broniący się Francuzi ostatkiem sił odparli niemiecki atak w bitwie nad Marną, nazwaną przez współczesnych „cudem nad Marną” (5 – 9 września). Gdyby siły niemieckie idące na Paryż nie zostały osłabione odesłaniem dwóch korpusów do obrony Prus Wschodnich, jest bardzo prawdopodobne, że I wojna światowa na froncie zachodnim zakończyłaby się jesienią 1914 r. – niemieckim zwycięstwem. W ten oto sposób po raz pierwszy polityczna działalność Dmowskiego i jego obozu zaważyła na losach Europy, przyczyniając się do fiaska niemieckiego planu „wojny błyskawicznej”.”
 
No cóż… Nie lubię zychowszczyzny, o czym wspominałem w jednej z recenzji. Równie mocno nie lubię, kiedy poważny historyk pisze „a Polska, gdyby znalazła się w sytuacji sojusznika pokonanych Niemiec, mogła nie mieć nawet tyle szczęścia. Co najwyżej mogłaby liczyć na powtórkę Księstwa Warszawskiego.”, „w razie ich zwycięstwa to Berlin będzie dyktował warunki odbudowy – lub też nie – przyszłej Polski”, „Represje popowstaniowe i porozumienie między Berlinem a Petersburgiem na dziesięciolecia zablokowałyby – po raz kolejny – możliwość odbudowy niepodległej Polski.”. Czy mamy tu do czynienia z historią? Absolutnie nie! Mamy tu natomiast wizję autorów „co by było gdyby?” i aż kłującą w oczy manipulację mającą na celu potwierdzenie głównej tezy autorów: Dmowski – cacy, Piłsudski – beee!
A stwierdzenie, że nie było żadnego „cudu nad Marną”, tylko nieprzenikniony geniusz Romana Dmowskiego… Zresztą, co tu komentować?

Kolejny (ostatni, żeby niepotrzebnie nie dłużyć tego tekstu) cytat:
„Zamach i zabójstwo Narutowicza, niesłusznie przypisywane Narodowej Demokracji (Niewiadomski jak się okazało, nie miał żadnych związków z tym obozem)…”

Po raz kolejny zapytam: co tu komentować?

 
„Polska dla Polaków” ma jedną zaletę – śliczne wydanie - manipulacje autorów są przeplatane pięknymi zdjęciami na których są polscy patrioci, czołówki gazet, pejzaże, ordery i wiele, wiele innych smaczków dla miłośników wszelkiej maści albumów i historii zapisanej na zdjęciach, do których zaliczam się również ja sam.
Niestety, jest to zbyt mało, żebym mógł polecić tę książkę komukolwiek. Jest ona bowiem jedną wielką (powtórzę to raz jeszcze) manipulacją. Dlatego też szczerze boję się o tych wszystkich, którzy bezkrytycznie przyjmą wszystkie zawarte w niej treści, tylko i wyłącznie dlatego, że są one firmowane nazwiskiem prof. Chodakiewicza.
Ja zakończyłem lekturę na stronie 124 i mam nadzieję, że jest więcej takich jak ja…
 
Moja ocena: 2/10 (bardzo słaba)
5
5 (2)

1 Comments

Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
ale wypadałoby jednak podyskutować z tezami, zamiast opatrywać komentarzem "co tu dyskutować". Autorzy zdaje sie powtarzaja tezy Giertycha - sądząc po cytacie, bo książki nie czytałem. Może więc warto dyskutować?

Moim zdaniem wybór "realizmu" Dmowskiego czy "realizmu" Piłsudskiego nie jest wyborem racjonalnym, ale zależnym od temperamentu człowieka. Zależy to od jego konstytucji fizycznej: zdolności artystycznych bądź ich braku, wrażliwości bądź jej braku, otwartości na zjawiska duchowe lub braku takowej, i tak dalej. Profesor Chodakiewicz zawsze podbijał moje serce umiłowaniem sarmackiej Rzeczypospolitej, zgrzytało mi tylko ideologiczne podglebie endeckie, które moim zdaniem do Sarmacji nie pasuje (poza szkołą warszawską, choćby Chołoniewskim).

Więcej notek tego samego Autora:

=>>