"Antypolonizm mile widziany"

 |  Written by Ursa Minor  |  0
Polacy w roli oprawców. Kadr z ukraińskiego filmu "Żelazna sotnia"

Polacy w roli oprawców. Kadr z ukraińskiego filmu „Żelazna sotnia”

Zapomnienie, wątpliwa polityka historyczna, zafałszowania, doktryna Giedroycia, obcy lobbing i opłakany stan wiedzy polskiego społeczeństwa – to składniki niestrawnej politycznej zupy, którą od lat próbuje się karmić środowiska kresowe.

Od dawna wiadomo, że Polacy są niezwykle wyczuleni na zagrożenie ze strony Rosji. Nie ma w tym nic dziwnego – przez 50 lat żyli w sowieckiej dominacji, bez możliwości mówienia o własnej tragicznej historii. Wbrew temu, co twierdzą niektóre kręgi rosyjskie, nie chodzi tu bynajmniej o jakąś naszą agresywną rusofobię, to raczej obawa przed powrotem dawnych złych czasów. O zbrodniach niemieckich, nawet w okresie PRL-u nie skąpiono nam informacji. W tej sprawie propaganda Polski Ludowej kłamać nie musiała. Mogła się nawet wcielić w rolę każącej ręki narodu polskiego, kierując nasze rozżalenie tylko w jedną stronę. Gniew Polaków i poczucie zagrożenia są proporcjonalne do wiedzy o zbrodniach konkretnych okupantów na narodzie polskim. Nie zawsze jednak odpowiada to faktycznie istniejącym obecnie realiom.

Ostatnio coraz większe oburzenie zaczynają budzić antypolskie filmy nakręcone przez nacjonalistów ukraińskich i litewskich. Na razie takie obrazy produkcji ukraińskiej jak „Żelazna Sotnia” czy „Niepokonani” nie są jeszcze powszechnie znane. Te antypolskie paszkwile oglądają póki co głównie zaniepokojeni nimi Kresowianie i część polskich środowisk patriotycznych. Podobnie jest z litewskimi produkcjami na temat Armii Krajowej i swoistym litewskim przemysłem kabaretowym wyśmiewającym Polaków. Kiedy jednak antypolski nakręcą Rosjanie (choćby głośny serial „Smiersz”), wiadomość o tym dociera do Polaków znacznie szybciej, budząc oburzenie zawartymi w nim kłamstwami. W przypadku Niemiec już niemal automatycznie oburzamy się na określenie „polskie obozy koncentracyjne”, ale mini-serial „Nasze Matki, Nasi Ojcowie” wzbudził w naszym kraju wyjątkową i uzasadnioną wściekłość.

Wróćmy jednak do antypolskich filmów propagandowych autorstwa nacjonalistów ukraińskich i litewskich. Zastanawia „bezkarność” tych produkcji, czyli brak stanowczej reakcji na nie ze strony polskiej. To niewątpliwie skutek popularnie pojmowanej przez nasze elity doktryny Giedroycia – spora część polskich polityków oraz intelektualistów tłumaczy sobie, że trzeba przymknąć oko na wszelkie przewiny mniejszych narodów, gdyż są to nasi potencjalni sojusznicy. Po 1991 roku dawało to efekt, w którym kłamliwa narracja tamtejszych nacjonalistów nie spotykała się u nas z żadnym oporem, z żadną próbą przeciwstawienia kłamstwu konkretnych faktów historycznych. Przez to stawała się coraz silniejsza. Sami pomagamy im w ten sposób uwierzyć we własną propagandę, że nie byli tacy źli, a my Polacy – wprost przeciwnie. „Prawdomówna” Polska powinna się bić w piersi za własne, nawet drobne czy wyimaginowane przewiny, co ma teoretycznie być przejawem dobrej woli i przekonać naszych nowych sąsiadów do naszych intencji. Rezultatem ma być odciągnięcie tych krajów od Rosji i zbliżenie ich z nami.

Strategia ta daje jednak skutek dokładnie odwrotny: wzmocnienie fałszywej narracji o „polskiej negatywnej roli” oddala te kraje od Polski i zachęca wręcz do politycznego flirtu np. z Rosją. Na Litwie antypolskość przybrała już nawet postać stałej państwowej polityki, niezależnie od zmieniających się rządów. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę długą tradycję antypolskiej retoryki międzywojennej i dodatkowe podjudzanie przez potężnych sąsiadów. W przypadku niepodległej Ukrainy ten proces nie był tak jednorodny, ponieważ neobanderowcy zajęci byli głównie działaniami indoktrynacyjnymi wobec własnych rodaków w centrum i na wschodzie kraju. Pseudohistoryczna antypolska propaganda także powstawała, ale niejako w ramach „wolnego czasu” i na razie mniej ważnego frontu.

Cokolwiek jednak antypolskiego w byłych republikach nacjonalizmy nie stworzyły, polskie placówki dyplomatyczne albo były głuche, albo ich reakcja nie przebijała się do opinii publicznej. O takich zdarzeniach słyszały tylko jednostki, dowiadując się o tym od przyjeżdżających do kraju tamtejszych Polaków. Można wręcz odnieść wrażenie, że nacjonaliści dostali od polskich rządów nieme pozwolenie, aby naszych rodaków szykanować.

Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero ok. 2010 roku, w miarę popularyzowania się tematów wschodnich w polskich mediach. Niemałą rolę odegrał tu Internet – portale kresowe czy projekty typu Wilnoteka. Monitoring negatywnych wydarzeń dotykających Polaków na Kresach ze strony miejscowych nacjonalistów jest jednak przede wszystkim zasługą ludzi dobrej woli po obu stronach kordonu. Wcześniej w bezpośrednich kontaktach z polskimi urzędnikami Polacy ze Wschodu często nie znajdowali zrozumienia. Oczywiście finansowano różne ich inicjatywy, choć w skali znacznie mniejszej od oczekiwań. Można też odnieść wrażenie, że więcej środków dostawali ci, którzy byli „grzeczniejsi” i zbyt głośno nie narzekali.

Ten sam wspomniany proces, który zdeformował i zablokował polską politykę historyczną dotyczącą Wschodu, pozwolił wręcz na wtrącanie się nacjonalistycznych kręgów litewskich czy ukraińskich w nasze wewnętrzne sprawy. A to żądano zaprzestania budowy polskiej strażnicy granicznej w rejonie zamieszkania mniejszości litewskiej, a to ustawicznie ingerowano w sprawy związane z upamiętnieniem ofiar zbrodni OUN. A równolegle – po drugiej stronie granicy – bez przeszkód ze strony Polski powstawały pomniki sprawców tych zbrodni. Przyglądały się dwa sąsiadujące z nami mocarstwa – Rosja i Niemcy. I chociaż wcześniej one same zdołały się już pokajać za swoje zbrodnie, to jednak obecnie zaczęły wyciągać z polskiej bezczynności wnioski: Skoro Polacy nie są w stanie lub nie chcą się przeciwstawić kłamstwom i antypolonizmom ze strony państw słabszych, to dlaczego my – dysponując większym od Polski potencjałem – mamy tego nie wykorzystać? I rzeczywiście – okazało się, że nie jesteśmy w stanie powstrzymać podobnych ekscesów ze strony tych mocarstw. Reakcje, owszem, były, ale głównie ze strony polskiego społeczeństwa, ewentualnie pod presją polskiej opinii publicznej odzywali się czasem politycy.

Takie podwójne standardy traktowania polskiej historii, w imię „świętej i nietykalnej” przez lata idei Giedroycia, były czymś amoralnym. Do tej pory niektórzy bronią ich w imię wirtualnych sojuszy z byłymi republikami, zwanych czasami na salonach „strategicznym partnerstwem”. Nie zadają też sobie pytań w jaki to sposób owe republiki, posiadając wolną rękę na promowanie antypolskości, miałyby wybrać na sojusznika akurat Polskę, a nie bogatsze i bardziej wpływowe Niemcy, czy Rosję. Oczywiście, jedziemy z byłymi republikami na jednym geostrategicznym wózku, ale antypolonizm może to ich elitom zaślepiać. I czy wreszcie zamiast straszyć samych siebie Rosją, nie lepiej skutecznie postraszyć nią nacjonalistów ukraińskich czy litewskich?

Kto ma dobrą pamięć ten wie, że ultimatum rządu II RP wobec Litwy rozpoczęło jedyny w historii roczny okres dobrych stosunków polsko-litewskich. Stało się tak bynajmniej nie ze względu na to, że Litwa się wystraszyła, tylko że Polska przestała tolerować antypolską postawę, której przejawem było chociażby zabicie polskiego strażnika na granicy. W rezultacie litewskie władze musiały w końcu zastanowić się co im się politycznie bardziej opłaca. Nie doszłoby do tego, gdyby władze litewskie nadal reagowały na Polskę z obrzydzeniem i dyskwalifikowały ją dla zasady. Szkoda, że sprawy przybrały pomyślny obrót gdy było już za późno.

O ile lobbing rosyjski w dzisiejszej Polsce z pewnością musi się ukrywać (choćby w sprawach energetycznych), niemiecki odrobinę mniej, głównie za sprawą decydującej roli Niemiec w Unii Europejskiej, o tyle np. lobbing kręgów ukraińskich nabrał przez lata charakteru półoficjalnego. Rozmaite inicjatywy środowisk kresowo-patriotycznych, w tym weteranów Podziemia, ciągle natykały się na działania ze strony organizacji ukraińskiej mniejszości. Dotyczy to m.in. inicjatyw z zakresu polskiej polityki historycznej, czy upamiętnień. O ile środowiska kresowe starały się utrzymać w tych sprawach, nazwijmy go umownie – „polski” punkt widzenia, o tyle Związek Ukraińców w Polsce forsował wariant „ukraiński”, a de facto – probanderowski, zmieniający negatywne spojrzenie na UPA.

Za wręcz groteskowy należy np. uznać lobbing na rzecz udziału ukraińskich przedstawicieli w działaniach związanych z 65 rocznicą ludobójstwa UPA. Zgodnie z wcześniejszym planem, miała to być wewnętrzna polska konferencja. Nie udało się bo uznano, że Ukraińcy mogą się obrazić. Wyobraźmy sobie, że np. Niemcy zmuszają nas do konsultacji w sprawach polityki historycznej związanej z Powstaniem Warszawskim, czy obozami koncentracyjnymi, zarzucając nam… „brak obiektywizmu”.

Warto też przypomnieć „dziwne przypadki” towarzyszące dyskryminacji Polaków na Litwie, jak chociażby zorganizowane 12 czerwca 2012 r. spotkanie pod nazwą „Jaka polityka wobec Litwy?”. Organizowała je… Fundacja Współpracy Polsko-Ukraińskiej, jakkolwiek ciekawie by to nie brzmiało. Spotkanie miało na celu wypracowanie właściwego stanowiska elit polskich i promowanie go w mediach oraz wśród polskich urzędników. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że niektórzy zaproszeni goście byli mocno związani z litewskimi urzędnikami, w tym więzami rodzinnymi. Na spotkaniu była nawet obecna pracownica litewskiej ambasady, która – gdy dyskusja poszła w niepożądanym przez nią, zbyt propolskim kierunku – oświadczyła: „Nic o nas bez nas!”.

Cóż, taka bezprecedensowa ingerencja w polską politykę jest możliwa właśnie na skutek opisanych tu przeze mnie dwudziestoletnich zaniedbań ze strony kolejnych rządów, a także dzięki społecznej niewiedzy, która na szczęście, odchodzi już powoli do lamusa.

Aleksander Szycht

http://kresy24.pl/46075/antypolonizm-mile-widziany/

0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>