
Przyjmując kogoś na pokład, warto mieć z niego jakiś pożytek. W przeciwnym przypadku byłby to jedynie zbyteczny balast.
Przepraszam za ten marynistyczny początek, ale ostatnio marynarskie porównania przychodzą mi bardzo często do głowy. Zupełnie nie wiadomo czemu ;))
A zatem jaki pożytek może być ze mnie? Pomyślałam, że zapewne jestem jedynym na pokładzie etnologiem. A jeśli nawet nie jedynym, to na pewno „nielicznym”
I pomyślałam także, że w takim razie może podzielę się z Wami pewnym tematem z mojej dziedziny, który być może Was zainteresuje. Wszak dorośli czasem też lubią… bajki.
Pomyślałam o… bestiariuszu.
W czasach średniowiecznych bestiariusz był gatunkiem literackim, którego istotną cechą charakterystyczną były opisy zwierząt – nie tylko tych realnych, ale i baśniowych. Stąd, obok zwierząt dobrze nam dziś znanych, w bestiariuszach pojawiały się również gryfy, jednorożce, bazyliszki czy smoki. O nich możemy także przeczytać w wielu baśniach dla dzieci, więc każdy właściwie się z tymi stworami zetknął. Jeśli natomiast przyjrzeć się naszym rodzimym podaniom i legendom, to także odnajdziemy w nich różne fantastyczne, ale jednak mniej znane dzieciom na całym świecie, istoty, takie jak wąpierze, strzygi, utopce, dziwożony, wiły czy paskudniki. Najwyraźniej nasi przodkowie lubili mroczne historie
Jak wiadomo, mianem „baby” określano różne znachorki, które nie tylko potrafiły leczyć ziołami czy były zręcznymi akuszerkami, ale także potrafiły zarówno rzucać jak i odczyniać „uroki”. Oprócz tych wiejskich znachorek były także inne „baby”, które wymyśliła ludzka fantazja. Istniała więc baba jagodowa, baba grochowa, baba wodna i baba żytnia. Zupełnie nieszkodliwa była z nich jedynie baba wodna, żyjąca nad brzegami rzek i jezior, która wyglądała po prostu jak mocno podstarzała rusałka, choć zapewne nie miała ich mocy, bo trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek młodzieniec na widok jej pląsów kompletnie tracił głowę i dawał się jej utopić
. Pozostałe baby były demonami atakującymi ludzi. Baba jagodowa zasadzała się na dzieci zbierające leśne runo i próbowała je dusić. Baba grochowa dusiła i gryzła żniwiarzy, kiedy utrudzeni pracą i upałem, zasypiali w cieniu. Dzieci zaś chętnie porywała i zjadała. Baba żytnia atakowała ludzi pracujących w łanach żyta – jeśli ich dopadła, łamała im ręce i nogi. Baby te grasowały głównie na Podlasiu. Jednak baba żytnia, zwana w innych regionach Południcą, była powszechnie obecna w podaniach słowiańskich i – jako Południca, znacznie bardziej bezwzględna od swojego podlaskiego odpowiednika. Nie tylko bowiem łamała nieszczęśnikom kończyny, ale także potrafiła zesłać paraliż, a czasem nawet urwać głowę. Niepilnowane dzieci porywała i wynosiła do lasu, gdzie je pożerała lub zakopywała żywcem pod miedzą. Na szczęście jej upiorna działalność była okresowa, bo po żniwach zapadała w długi sen zimowy. Była też cmentarna baba, która, jak sama nazwa wskazuje, grasowała na cmentarzach, gdzie rozkopywała groby, rozrzucała kości i czasem próbowała zaciągnąć kogoś zabłąkanego pomiędzy mogiły, aby go nastraszyć .
Podhale zamieszkiwały dziwożony – brzydkie, kosmate stworzenia o nienaturalnie długich, zwisających piersiach, których zajęciem było gnębienie wiarołomnych żon oraz porywanie dzieci i młodych dziewcząt. Najbardziej bezwzględne były jednak dziwożony dla starych ludzi, których potrafiły załaskotać na śmierć.
Wyjątkowo groźnymi demonami były wąpierze i strzygi. Te pierwsze to nic innego, jak swojska odmiana wampirów. Żywiły się krwią, a zaatakowane przez nie ofiary także przemieniały się w wąpierze. Natomiast strzygi były żeńską odmianą demonów wysysających krew. Wierzono, że stają się nimi po śmierci ludzie o dwóch sercach. Nie mniej krwiożercze były zmory, które najczęściej atakowały w nocy ludzi pogrążonych w głębokim śnie, wysysając z nich krew i pozbawiając sił witalnych, choć nie pozbawiając ich życia.
Obok jednak tych najgroźniejszych demonów, była cała masa takich, które nie zabijały, nie napadały Bogu ducha winnych, ale złośliwie potrafiły czynić wiele szkód.
W pobliżu gościńców i traktów lubiły gnieździć się bełty – demony, które myliły ludziom drogi, przy czym – nie wiadomo dlaczego – szczególnie upodobały sobie tych, którzy opuszczali karczmy w celu udania się do domu. Bełty tak ich zwodziły, że w tym domu nader często pojawiali się dopiero nad ranem – wyziębnięci, posiniaczeni i zwykle bez grosza przy duszy
.
Na manowce lubiły także zwodzić ludzi błędne ogniki czyli pokutujące dusze zmarłych, o których wieść gminna głosiła, że pilnują nawet po śmierci swoich, nagromadzonych w nieuczciwy sposób, skarbów.
Postrachem gospodarzy był natomiast paskudnik – wyjątkowo szkaradny stwór, jak sama nazwa wskazuje, który zamieszkiwał pomieszczenia gospodarskie i szkodził zwierzętom, wysysając z nich krew oraz sprowadzając na nie różne choroby. Najlepszą obroną przed zagnieżdżeniem się w gospodarstwie paskudnika było powieszenie nad wejściem do stajni czy obory martwej sroki.
Dla równowagi, świat zaludniały też istoty, które były do ludzi dobrze nastawione, a często także im pomocne. Zdecydowaną sympatią cieszyły się na przykład bożątka, czyli ciche i grzeczne istotki powstałe z duszyczek zmarłych dzieci, których nie zdążono ochrzcić. Zamieszkiwały one w chatach ludzkich, ale chroniły się przed wzrokiem domowników. Gospodynie zostawiały im w miseczkach odrobinę pożywienia, a one odwdzięczały się, chroniąc dom przez złymi duchami.
Pomocnym duchem był także dworowy, którego wyobrażano sobie jako małego, licho odzianego dziadka, który w zamian za drobne podarunki w postaci kawałka chleba, kłębka wełny lub jakiejś szmatki do wyścielenia legowiska, sumiennie opiekował się zwierzętami gospodarskimi i pomagał w pracach polowych.
Co do charakteru niektórych fantastycznych stworów nasi przodkowie nie potrafili się jednoznacznie zdecydować i często bywały one złe lub dobre, w zależności od okoliczności.
Taką postacią były choćby: borowy, płanetnicy czy wiły.
Borowy, jak można się domyślić, był opiekunem kniei i leśnej zwierzyny. Najchętniej zaszywał się w trudnodostępnych matecznikach i tym, którzy zakłócili mu spokój, plątał ścieżki i w sensie dosłownym – rzucał kłody pod nogi. Potrafił także przemienić się w groźnego niedźwiedzia i odstraszać intruzów strasznym rykiem. Ale potrafił być również pomocny: zagubionych wyprowadzał z lasu, oddawał zwierzęta gospodarskie, które zgubiły drogę i chronił dzieci przed zbójcami i dzikimi drapieżnikami.
Z kolei płanetnicy sprawowali nadzór nad chmurami, które napełniali wodą lub gradem, przeciągali sznurami w odpowiednie miejsce i tam je opróżniali, powodując deszcze, ulewy i gradobicia. Kierowali się przy tym często własnymi sympatiami i antypatiami. Dlatego jedne pola troskliwie nawadniali, a na innych niszczyli plony. Odstraszyć ich można było dźwiękami dzwonów.
O płanetnikach mówiono, że palą tytoń, zażywają tabakę i piją niespotykanie mocną gorzałkę.
Wiły natomiast można by nazwać personifikacją samej Matki-Natury, bo tak jak i ona potrafiły być groźne, a zarazem były też piękne i często dobre dla ludzi. Miały postać pięknych dziewcząt – rusałek o zielonych włosach i tańczyły lekko na zagubionych w lasach polanach. Biada jednak temu, kto dał się wciągnąć w ich ekstatyczne pląsy, bo „zatańcowywały” go na śmierć. Opiekowały się jednak zarazem całymi wsiami, a ludzi uczyły leczenia ziołami.
Poza istotami i demonami pałętającymi się w powietrzu i na ziemi, również w wodzie można było natrafić na różne dziwaczne indywidua. Najbardziej znanym demonem wodnym był oczywiście wodnik, znany na całej Słowiańszczyźnie. Była to postać wzbudzająca lęk, a zarazem niezwykle tajemnicza. Wieść głosiła, że lubi wciągać w wodne odmęty kąpiących się i łowiących ryby. Starano się więc omijać stawy, jeziora i odcinki rzek, co do których istniał przekazach, że zamieszkuje je ten stwór, albo próbowano go przebłagać, składając mu raz do roku ofiarę ze zwierzęcia – najczęściej kury. Obok wodników, wody zamieszkiwały także utopce, które nie gardziły nawet małymi zbiornikami wodnymi, takimi jak studnie czy przydrożne rowy. Były to nieduże, ale bardzo silne zielone stwory, o wielkiej głowie i wyłupiastych oczach oraz długich, zielonych włosach. W utopce zamieniali się samobójcy, którzy wybierali śmierć w głębinie. W wodzie były bardzo niebezpieczne, bo podobnie jak wodnik, topiły ludzi. Jednak prowadziły też życie towarzyskie i rodzinne we własnym gronie, spotykając się, zakładając rodziny i wychowując swoje utopcowe dzieci.
W odróżnieniu od wodników, utopce opuszczały czasem swoje wodne siedziby. Idąc księżycową nocą po moście lub grobli można było czasami spotkać siedzącego tam utopca, który pykając fajkę wpatrywał się w niebo. Nie był wtedy w żaden sposób niebezpieczny. Ot, taki melancholik kontemplujący srebrną poświatę księżyca…
Najbardziej jednak rozpowszechnionymi na polskich ziemiach były diabły, które pojawiły się wraz z chrześcijaństwem i natychmiast zadomowiły w polskich legendach i podaniach. Można je było spotkać praktycznie wszędzie – w karczmach i na bezdrożach, w dziuplach drzew (szczególnie wierzb) i na polach, w starych ruinach, a nawet w niektórych kościołach. Niemal każda wieś miała swojego własnego diabła, który sprowadzał ludzi na złą drogę. Niektóre z nich były groźne i przebiegłe, inne naiwne, czasem nawet wręcz głupkowate. Te najbardziej znane nosiły imiona Boruty, Rokity, Hajdasza, Fugasa, Hejdasza i Diabła Iskrzyckiego.
Warto jeszcze na koniec wspomnieć o kilku postaciach fantastycznych, których nazwy tak przyjęły się w języku polskim, że stały się one bohaterami znanych przysłów i powiedzonek.
W podaniach staropolskich zaistniał bowiem nie tylko chochlik, ale także licho, kocmołuch, trusia, a nawet buc
Chochlik był złośliwym psotnikiem i do dziś mówi się np. „ chochlik drukarski”.
Licho również płatało złośliwe figle i psoty i choć były one na ogół drobne, to jednak na tyle uciążliwe, że psotne licho na dobre zadomowiło się w różnych powiedzeniach” „Licho wie”, „Niech to licho porwie”, „Licho go nosi”.
Kocmołuch to dziś określenie na brudasa, flejtucha, niechluja. Ten staropolski kocmołuch był natomiast pokracznym stworkiem mieszkającym pod progiem obory lub stajni. Całe dnie przesypiał, a w nocy podkradał się do krowy i wysysał jej mleko. I to było właściwie całe jego zajęcie.
Trusia to wcale początkowo nie był królik, ani też człowiek bojaźliwy i cichy lub udający tylko skromnego i cichego. Trusia to był wielki, kilkunastometrowy wąż mieszkający w dorzeczu rzeki Raby, który mimo tych imponujących rozmiarów potrafił skutecznie unikać pokazywania się ludziom. Można było go zobaczyć jedynie na moment przed tym, zanim ginęło się w jego uścisku. Jednym słowem, potrafił zachowywać się cichutko, jak trusia.
I wreszcie ostatnia z wybranych przez mnie postaci – buc, zwany też dydkiem albo kurzym płuckiem. Było to wyjątkowe straszydło mieszkające w najciemniejszych zakamarkach domu – na strychach, w starych szafach lub ostatecznie pod łóżkiem, wychodzące w nocy po to, by bić i straszyć niegrzeczne dzieci. Był to wyjątkowy gbur, postać mrukliwa, nieprzyjemna i niesympatyczna. I takim właśnie pozostał do dziś.
Przepraszam za ten marynistyczny początek, ale ostatnio marynarskie porównania przychodzą mi bardzo często do głowy. Zupełnie nie wiadomo czemu ;))
A zatem jaki pożytek może być ze mnie? Pomyślałam, że zapewne jestem jedynym na pokładzie etnologiem. A jeśli nawet nie jedynym, to na pewno „nielicznym”

Pomyślałam o… bestiariuszu.
W czasach średniowiecznych bestiariusz był gatunkiem literackim, którego istotną cechą charakterystyczną były opisy zwierząt – nie tylko tych realnych, ale i baśniowych. Stąd, obok zwierząt dobrze nam dziś znanych, w bestiariuszach pojawiały się również gryfy, jednorożce, bazyliszki czy smoki. O nich możemy także przeczytać w wielu baśniach dla dzieci, więc każdy właściwie się z tymi stworami zetknął. Jeśli natomiast przyjrzeć się naszym rodzimym podaniom i legendom, to także odnajdziemy w nich różne fantastyczne, ale jednak mniej znane dzieciom na całym świecie, istoty, takie jak wąpierze, strzygi, utopce, dziwożony, wiły czy paskudniki. Najwyraźniej nasi przodkowie lubili mroczne historie

Jak wiadomo, mianem „baby” określano różne znachorki, które nie tylko potrafiły leczyć ziołami czy były zręcznymi akuszerkami, ale także potrafiły zarówno rzucać jak i odczyniać „uroki”. Oprócz tych wiejskich znachorek były także inne „baby”, które wymyśliła ludzka fantazja. Istniała więc baba jagodowa, baba grochowa, baba wodna i baba żytnia. Zupełnie nieszkodliwa była z nich jedynie baba wodna, żyjąca nad brzegami rzek i jezior, która wyglądała po prostu jak mocno podstarzała rusałka, choć zapewne nie miała ich mocy, bo trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek młodzieniec na widok jej pląsów kompletnie tracił głowę i dawał się jej utopić

Podhale zamieszkiwały dziwożony – brzydkie, kosmate stworzenia o nienaturalnie długich, zwisających piersiach, których zajęciem było gnębienie wiarołomnych żon oraz porywanie dzieci i młodych dziewcząt. Najbardziej bezwzględne były jednak dziwożony dla starych ludzi, których potrafiły załaskotać na śmierć.
Wyjątkowo groźnymi demonami były wąpierze i strzygi. Te pierwsze to nic innego, jak swojska odmiana wampirów. Żywiły się krwią, a zaatakowane przez nie ofiary także przemieniały się w wąpierze. Natomiast strzygi były żeńską odmianą demonów wysysających krew. Wierzono, że stają się nimi po śmierci ludzie o dwóch sercach. Nie mniej krwiożercze były zmory, które najczęściej atakowały w nocy ludzi pogrążonych w głębokim śnie, wysysając z nich krew i pozbawiając sił witalnych, choć nie pozbawiając ich życia.
Obok jednak tych najgroźniejszych demonów, była cała masa takich, które nie zabijały, nie napadały Bogu ducha winnych, ale złośliwie potrafiły czynić wiele szkód.
W pobliżu gościńców i traktów lubiły gnieździć się bełty – demony, które myliły ludziom drogi, przy czym – nie wiadomo dlaczego – szczególnie upodobały sobie tych, którzy opuszczali karczmy w celu udania się do domu. Bełty tak ich zwodziły, że w tym domu nader często pojawiali się dopiero nad ranem – wyziębnięci, posiniaczeni i zwykle bez grosza przy duszy

Na manowce lubiły także zwodzić ludzi błędne ogniki czyli pokutujące dusze zmarłych, o których wieść gminna głosiła, że pilnują nawet po śmierci swoich, nagromadzonych w nieuczciwy sposób, skarbów.
Postrachem gospodarzy był natomiast paskudnik – wyjątkowo szkaradny stwór, jak sama nazwa wskazuje, który zamieszkiwał pomieszczenia gospodarskie i szkodził zwierzętom, wysysając z nich krew oraz sprowadzając na nie różne choroby. Najlepszą obroną przed zagnieżdżeniem się w gospodarstwie paskudnika było powieszenie nad wejściem do stajni czy obory martwej sroki.
Dla równowagi, świat zaludniały też istoty, które były do ludzi dobrze nastawione, a często także im pomocne. Zdecydowaną sympatią cieszyły się na przykład bożątka, czyli ciche i grzeczne istotki powstałe z duszyczek zmarłych dzieci, których nie zdążono ochrzcić. Zamieszkiwały one w chatach ludzkich, ale chroniły się przed wzrokiem domowników. Gospodynie zostawiały im w miseczkach odrobinę pożywienia, a one odwdzięczały się, chroniąc dom przez złymi duchami.
Pomocnym duchem był także dworowy, którego wyobrażano sobie jako małego, licho odzianego dziadka, który w zamian za drobne podarunki w postaci kawałka chleba, kłębka wełny lub jakiejś szmatki do wyścielenia legowiska, sumiennie opiekował się zwierzętami gospodarskimi i pomagał w pracach polowych.
Co do charakteru niektórych fantastycznych stworów nasi przodkowie nie potrafili się jednoznacznie zdecydować i często bywały one złe lub dobre, w zależności od okoliczności.
Taką postacią były choćby: borowy, płanetnicy czy wiły.
Borowy, jak można się domyślić, był opiekunem kniei i leśnej zwierzyny. Najchętniej zaszywał się w trudnodostępnych matecznikach i tym, którzy zakłócili mu spokój, plątał ścieżki i w sensie dosłownym – rzucał kłody pod nogi. Potrafił także przemienić się w groźnego niedźwiedzia i odstraszać intruzów strasznym rykiem. Ale potrafił być również pomocny: zagubionych wyprowadzał z lasu, oddawał zwierzęta gospodarskie, które zgubiły drogę i chronił dzieci przed zbójcami i dzikimi drapieżnikami.
Z kolei płanetnicy sprawowali nadzór nad chmurami, które napełniali wodą lub gradem, przeciągali sznurami w odpowiednie miejsce i tam je opróżniali, powodując deszcze, ulewy i gradobicia. Kierowali się przy tym często własnymi sympatiami i antypatiami. Dlatego jedne pola troskliwie nawadniali, a na innych niszczyli plony. Odstraszyć ich można było dźwiękami dzwonów.
O płanetnikach mówiono, że palą tytoń, zażywają tabakę i piją niespotykanie mocną gorzałkę.
Wiły natomiast można by nazwać personifikacją samej Matki-Natury, bo tak jak i ona potrafiły być groźne, a zarazem były też piękne i często dobre dla ludzi. Miały postać pięknych dziewcząt – rusałek o zielonych włosach i tańczyły lekko na zagubionych w lasach polanach. Biada jednak temu, kto dał się wciągnąć w ich ekstatyczne pląsy, bo „zatańcowywały” go na śmierć. Opiekowały się jednak zarazem całymi wsiami, a ludzi uczyły leczenia ziołami.
Poza istotami i demonami pałętającymi się w powietrzu i na ziemi, również w wodzie można było natrafić na różne dziwaczne indywidua. Najbardziej znanym demonem wodnym był oczywiście wodnik, znany na całej Słowiańszczyźnie. Była to postać wzbudzająca lęk, a zarazem niezwykle tajemnicza. Wieść głosiła, że lubi wciągać w wodne odmęty kąpiących się i łowiących ryby. Starano się więc omijać stawy, jeziora i odcinki rzek, co do których istniał przekazach, że zamieszkuje je ten stwór, albo próbowano go przebłagać, składając mu raz do roku ofiarę ze zwierzęcia – najczęściej kury. Obok wodników, wody zamieszkiwały także utopce, które nie gardziły nawet małymi zbiornikami wodnymi, takimi jak studnie czy przydrożne rowy. Były to nieduże, ale bardzo silne zielone stwory, o wielkiej głowie i wyłupiastych oczach oraz długich, zielonych włosach. W utopce zamieniali się samobójcy, którzy wybierali śmierć w głębinie. W wodzie były bardzo niebezpieczne, bo podobnie jak wodnik, topiły ludzi. Jednak prowadziły też życie towarzyskie i rodzinne we własnym gronie, spotykając się, zakładając rodziny i wychowując swoje utopcowe dzieci.
W odróżnieniu od wodników, utopce opuszczały czasem swoje wodne siedziby. Idąc księżycową nocą po moście lub grobli można było czasami spotkać siedzącego tam utopca, który pykając fajkę wpatrywał się w niebo. Nie był wtedy w żaden sposób niebezpieczny. Ot, taki melancholik kontemplujący srebrną poświatę księżyca…
Najbardziej jednak rozpowszechnionymi na polskich ziemiach były diabły, które pojawiły się wraz z chrześcijaństwem i natychmiast zadomowiły w polskich legendach i podaniach. Można je było spotkać praktycznie wszędzie – w karczmach i na bezdrożach, w dziuplach drzew (szczególnie wierzb) i na polach, w starych ruinach, a nawet w niektórych kościołach. Niemal każda wieś miała swojego własnego diabła, który sprowadzał ludzi na złą drogę. Niektóre z nich były groźne i przebiegłe, inne naiwne, czasem nawet wręcz głupkowate. Te najbardziej znane nosiły imiona Boruty, Rokity, Hajdasza, Fugasa, Hejdasza i Diabła Iskrzyckiego.
Warto jeszcze na koniec wspomnieć o kilku postaciach fantastycznych, których nazwy tak przyjęły się w języku polskim, że stały się one bohaterami znanych przysłów i powiedzonek.
W podaniach staropolskich zaistniał bowiem nie tylko chochlik, ale także licho, kocmołuch, trusia, a nawet buc
Chochlik był złośliwym psotnikiem i do dziś mówi się np. „ chochlik drukarski”.
Licho również płatało złośliwe figle i psoty i choć były one na ogół drobne, to jednak na tyle uciążliwe, że psotne licho na dobre zadomowiło się w różnych powiedzeniach” „Licho wie”, „Niech to licho porwie”, „Licho go nosi”.
Kocmołuch to dziś określenie na brudasa, flejtucha, niechluja. Ten staropolski kocmołuch był natomiast pokracznym stworkiem mieszkającym pod progiem obory lub stajni. Całe dnie przesypiał, a w nocy podkradał się do krowy i wysysał jej mleko. I to było właściwie całe jego zajęcie.
Trusia to wcale początkowo nie był królik, ani też człowiek bojaźliwy i cichy lub udający tylko skromnego i cichego. Trusia to był wielki, kilkunastometrowy wąż mieszkający w dorzeczu rzeki Raby, który mimo tych imponujących rozmiarów potrafił skutecznie unikać pokazywania się ludziom. Można było go zobaczyć jedynie na moment przed tym, zanim ginęło się w jego uścisku. Jednym słowem, potrafił zachowywać się cichutko, jak trusia.
I wreszcie ostatnia z wybranych przez mnie postaci – buc, zwany też dydkiem albo kurzym płuckiem. Było to wyjątkowe straszydło mieszkające w najciemniejszych zakamarkach domu – na strychach, w starych szafach lub ostatecznie pod łóżkiem, wychodzące w nocy po to, by bić i straszyć niegrzeczne dzieci. Był to wyjątkowy gbur, postać mrukliwa, nieprzyjemna i niesympatyczna. I takim właśnie pozostał do dziś.
*Wszelkie ewentualne podobieństwo do osób i zdarzeń autentycznych jest zupełnie przypadkowe

(12)
57 Comments
@ellenai
12 January, 2014 - 16:10
Pozdrawiam
PS. Może znajdzie się jeszcze jakiś enolog. Byle nie ten, który ostatnio grasował na NEP ;-)))!
@Tł
12 January, 2014 - 16:38
No i mamy najlepszy przykład jak to pozory potrafią mylić, a zadbanie o dobry i konsekwentny PR potrafi z kilkunastometrowego węża zrobić nieledwie pluszową przytulankę :)
A o krasnoludach, elfach
12 January, 2014 - 18:01
Hela
12 January, 2014 - 18:29
Niektórzy badacze uważają, że ich odpowiednikiem są nasze rusałki i opisane przeze mnie wiły.
Bogunka to własciwie także rusałka, tylko o innej, regionalnej nazwie (bodaj także pochodzącej z Wielkopolski)
Nixy są z mitologii chyba skandynawskiej.
Natomiast o krasnoludkach mozna by opowiadać bez końca, bo mieszkaja prawie na całym świecie.
Krasnoludki to w ogóle ciekawy temat. Może kiedyś...
Przeczytam z uwagą zaniedługo :)
12 January, 2014 - 16:44
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."
Nie napisałam też o Ali-babie :)
12 January, 2014 - 16:55
A baba piaskowa bywa niebezpieczna tylko w nadmiarze
Piękny rozdział otwierasz
12 January, 2014 - 17:50
Wśród setek czy nawet tysięcy różnych odmian duchów, duszków, diabłow, czarownic - Ty wiesz to najlepiej - były też, chyba najbardziej rozpowszechnione w Wielkopolsce cioty i ich męska odmiana ciat. Jak pisał O. Kolberg ... "Ciotę kobietę poznasz po koziełkach w oczach; ciata, mężczyznę /podobnie jak i morusa/ po brwiach czarnych i bujnych, a zrosłych w jedna liniję. Zkąd nazwa cioty? - Bo mówią, że jest ona jakoby "ciotką" złego czyli djabła"....
*************
Nie jestem etnologiem, a tylko uczyłam się czytać na" Dziełach wszystkich" Oskara Kolberga, które namiętnie czytuję zresztą także teraz.
Powtórzę, że piękny rozdział otwierasz i mam nadzieję na kolejne wątki.
Helu
12 January, 2014 - 18:10
Ale niektóre nasze staropolskie, czy nawet szerzej - słowiańskie, zwyczaje czy obrzędy
są tak ciekawe i malownicze, że może od czasu do czasu warto będzie o nich coś wspomnieć.
Wspominasz o Wielkopolsce. Wiele różnych stworów było w róznych regionach niemal identycznych,
a jedynie nadawano im inne miana.
A te "koziełki" przypominają mi Renatę Begier. Tylko ona je inaczej nazywała
@ellenai
12 January, 2014 - 18:25
Gdyby dobrać ciekawe tematy to na pewno nie będzie nudno. Nie poprzestawaj na tym jednym, proszę bardzo.
@Hela
12 January, 2014 - 18:31
:)))))
Helu, obiecuję, że pomyślę nad następnymi tematami.
Bełt jest tu dla mnie olśnieniem.
12 January, 2014 - 17:52
Świetne, Ellenai.
Konstatuję, że Południce u nas przy domu są, i paskudnik się czasem zdarza. Ostatnio częściej jednak zmory.
Signa
12 January, 2014 - 18:18
Moja babcia często uzywała tego określenia i zanim poznałam owe "bełty", dziwiło mnie
skąd też może pochodzić - bo przecież, jak słusznie zauważasz, nie od bełtu strzały.
Południce powinny już zapaść w sen zimowy. Najwyższa pora na nie
Żeby oszukać zmory, należało obrócić łóżko o 180 stopni, albo przestawic w inny kąt.
Ale z paskudnikiem niestety łatwo nie będzie
Zabełtanie w głowie (błękitu)...
12 January, 2014 - 19:45
Tylko się zastanawiałam, dlaczego synonim jabola ma taką dziwną formę. A tu o, jest wyjaśnienie!
Z paskudnikiem to już wiem, że ciężko.
Podobno też diabeł nakrywa ogonem różne rzeczy. Na szczęście jest święty Antoni.
Signa
12 January, 2014 - 20:23
Ona zawsze powtarzała, że ja tak plotę jak najęta, tak iż każdemu jestem w stanie zabełtać w głowie.
Zegarmistrz światła bełta błękitem. Ja - podobno paplaniną
Ale babcia mawiała też: "co tak bełtasz tę zupę?!" - to kiedy nie jadłam, a tylko mieszałam w talerzu.
Bełt, to ciecz burzliwa, wirująca,
12 January, 2014 - 20:42
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."
Smoku
12 January, 2014 - 20:50
Kto komu nadał nazwę?
Pewnie jednak tak jedno, jak i drugie, wzięło nazwę od bełtania.
Bełt - (staropol. bełtać - mącić, błądzić) inne nazwy: błąd, błęd, błądzeń, błądzón, błędnik, błud, błudón i obłęd jest to złośliwy polny lub leśny demon, który mylił podróżnym drogę i sprowadzał na błędne szlaki. Występuje w tradycji wschodniej Małopolski.
Diabły rozgościły się i
12 January, 2014 - 19:57
Kaszubski diabeł to „djacheł” „djobeł”, „zły”, „sermater”. W tym regionie „djachły” mają nazwiska, są to Purtk lub Smętk. Broją, psocą, przywodzą ludzi do złego, jak to zwykle diabły. Tym się od krajowych kaszubski diabeł nie różni. Pięknie pisał o nich Franciszek Sędzicki.
Od diabła „pochodzą” diabelskie skrzypki. Jest to instrument strunowy mający struny z drutu, wysoki na dwa metry, przyozdobiony u góry wstążkami i maską przedstawiającą gbura (gospodarza) lub właśnie „osobę” z różkami. Diabelskie skrzypce nie służą do wygrywania melodii lecz do hałasowania, gdyż wyposażone są w różne brzękadła.
Świetna notka, czekam na cd.
Chryzopraz
12 January, 2014 - 20:39
Pewnie każdy znas potrafiłby przywołać jakieś stwory, z którymi spotkał się w rodzinnych stronach.
Nie ma bowiem takiego regionu, który fantastyczne istoty by omijały.
Ja mam szczególny sentyment do zielonowłosych wiłów i utopców, bowiem to właśnie o nich najwięcej
nasłuchałam się w dzieciństwie.
Moja babcia pochodziła z Polesia - tej jego części, która dziś jest poza naszą wschodnią granicą, czyli z takich bliskich Kresów.
Do tego mieszkała w dorzeczu Bugu, który tworzył rozlewiska, a tam wiły i utopce spotykało się na każdym kroku
Ludowe instrumentarium to w ogóle odrębny temat na całkiem ciekawą opowieść.
Na egzaminie z etnografii Polski mój wykładowca kazał zagrać mi na drumli.
Nie powiem, abym go poraziła swoimi umiejętnościami w tym zakresie
Swoją drogą, mało kto wie, co to takiego ta drumla. Ludziom kojarzy sie ona na ogół
z jakąs ludową wersją skrzypiec albo mandoliny. A tymczasem to zupełnie inny, niewielki instrument,
na którym gra się, trzymając go w ustach. Pudłem rezonansowym jest czaszka grającego
Ellenai Twój post jest świetny !
12 January, 2014 - 21:55
Amelia
@Amelio,
12 January, 2014 - 22:11
Obawiam sie,że to możliwe
12 January, 2014 - 22:28
Amelia
Dziękuję Amelio :)
12 January, 2014 - 22:08
no normalnie...
12 January, 2014 - 23:10
Mnie najbardziej spodobały się "bełty" - jeśli się nie mylę, są to akurat stworzenia które przeżyły wszystkie zawieruchy, działały pod każdym zaborem czy okupacją, a kto wie czy nie rozmnażały się najmocniej w czasach uważanych za najprzyjemniejsze.
Tak czy siak schronisko dla ofiar podstępnego bełta przy ulicy Kolskiej w W-wie wciąż ma nadkomplety.
Całe szczęscie wiara w bełty jeszcze tak nie do końca umarła.
Pan Aleksander Kwaśniewski, którego te łazęgi juz od dawna sobie upodobały, od tegoż dawna nie porusza się nigdzie sam. W każdej chwili może nastąpić kolejny atak istot uznanych przedwcześnie za baśnie, mity, zabobony.
Droga Ellenai
12 January, 2014 - 23:12
Pozdrawiam Blog'n rolowo
krisp
Nurni & Krisp
12 January, 2014 - 23:59
Przypomniałam Wam młodość, co?
Drga Ellenai
14 January, 2014 - 09:36
Pozdrawiam Blog'n rollowo.
krisp
parafrazując towarzysza Kuronia
13 January, 2014 - 00:11
Nurni :))))
13 January, 2014 - 00:29
Ja naprawdę nie wiem jak bełt smakuje
ładne kwiatki...
13 January, 2014 - 00:52
No, mój drogi Nurni
13 January, 2014 - 01:00
PS. Jak sądzisz? Da się to jeszcze jakoś nadrobić?
Oj, Nurni
13 January, 2014 - 01:04
Hela
13 January, 2014 - 01:07
On by na to patrzył ze stoickim spokojem. O tak:
:)))
Ellenai
13 January, 2014 - 01:11
:)))))
13 January, 2014 - 01:13
Ellenai
13 January, 2014 - 01:16
A babka wąskolistna (Plantago lanceolata L.)
13 January, 2014 - 00:13
- ma właściwości lecznicze – w medycynie ludowej zalecana w leczeniu chrypki, suchego, przewlekłego kaszlu, nieżytów przewodu pokarmowego oraz dróg moczowych. Gotowane korzenie podawano w leczeniu malarii, a liście lub ich miazgę podawano na rany skóry (przyspieszają gojenie się ran i regenerację naskórka). Nasiona wykorzystywane są jako środek przeczyszczający.
Panie Tomaszu babka
13 January, 2014 - 00:18
Hela61
13 January, 2014 - 21:40
Ktoś powiedział, że podobno dobre geny.
Ale to znów zależy od doboru rodziców, a na to wpływu nie mamy.
Tomasz A S
13 January, 2014 - 00:33
Na drobne ranki i skaleczenia faktycznie jest niezawodna.
A przy kaszlu jest zalecana nie tylko w medycynie ludowej.
W aptekach też można kupić syrop z babki.
A tak skoro już rozmawiamy o sposobach ludowych, to na użądlenia doskonały jest korzeń pietruszki.
A na trudnogojące się rany
13 January, 2014 - 00:42
Świeży liść geranium zwanego też anginką przyłożony do bolącego ucha koi ból, a wysuszony i dodany do herbaty zapobiega chorobom gardła.
Hela61
13 January, 2014 - 22:09
Ja stosuję na kurzajki. Przyklejam kawałkiem plastra kawałek aloesu miąższem do takiej. Aż zbrązowieje. Potem pumeks. I od nowa - do skutku.
Aloes w zimie. Natomiast w lecie - jaskółcze ziele czyli glistnik. Smarować trzeba jak najczęściej tym pomarańczowym sokiem.
Wydaje mi się, że przeszliśmy przez tą wąskolistną z guseł na leczenie ziołami!
A geranium silnie pachnące, też zawsze było w robocie, nawet wkładany dzieckom do wewnątrz ucha świetnie pomagał.) Teraz pomaga ich dzieckom. (no, niech to przeczyta laryngolog!!!)
@Tomasz A S
13 January, 2014 - 22:34
Nie miałam nieprzyjemności mieć kurzajek i nie załuję, ale Panu współczuję. Ale o aloesie na nie nie słyszałam dotąd. Cenna wiedza, do przekazania dalej.
My tu sobie o ziołach i chorobach, a co na to Ellenai?
Jak nas pogoni jakąś południcą, czy inną topielicą to będziemy się mieć z pyszna.
Nie otorbi się!
13 January, 2014 - 22:43
Sprawdzone (przetestowane) na szóstce dzieci i 16 wnukach!
@ Tomasz AS
13 January, 2014 - 22:46
Hela61
13 January, 2014 - 23:14
@Tomasz AS
13 January, 2014 - 23:19
Helu
13 January, 2014 - 22:53
A poza tym mozna dowiedzieć się ciekawych rzeczy.
Możecie więc sobie trochę potrollować
Południce trzymam na uwięzi
A na trudnogojące rany
14 January, 2014 - 09:39
Pozdrawiam Blog'n rollowo
krisp
krisp, nie wiedziałem o tym
14 January, 2014 - 11:51
Muszę się rozejrzeć za nią. Łatwo można ją rozmnożyc z nowych malutkich sadzonek
którymi obdarza nas licznie na brzegach liści. Stąd też jej nazwa.
Dzięki za info!
Drogi Tomaszu A S
14 January, 2014 - 12:10
Pozdrawiam Blog'n rollowo
krisp
Strony