Partiokracja i Socjalizm. Kilka gorzkich słów o rządzącej nami lewicy

 |  Written by Lech 'Losek' Mucha  |  15
Władza, która pochodzi z wolnych, demokratycznych wyborów ma prawo podejmować decyzje i kształtować ustawodawstwo. Jest oczywiste, że nie wszyscy będą się zawsze zgadzać z tym prawami, właściwie to jest nawet więcej niż pewne, że w miarę stanowienia praw, każda władza musi sobie narobić wrogów, aż do momentu, gdy społeczeństwo podejmie przy urnie decyzję o zmianie władzy i cała karuzela zakręci się od nowa. Oczywiście to, że władza wysmażyła prawo, które się nam nie podoba nie zwalnia nas od obowiązku przestrzegania tego prawa. Z tym, że jest jedno ale. Są pewne wyjątki. Prawo stanowione przez władze nie może być sprzeczne z prawem naturalnym. Nawet w czasach, gdy władcy pełnili władzę – teoretycznie - znacznie bardziej autorytarną, jeśli próbowali stanowić prawo niezgodne z naturalnym, legislacje takie można i trzeba było zakwestionować!
Łowiectwo nie cieszy się uznaniem w szeregach Prawa i Sprawiedliwości. Podobno sam Prezes Kaczyński nie lubi myśliwych i ich stylu życia. To jest moim zdaniem nieuzasadnione i nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem ani faktami dotyczącymi tego zagadnienia, może jeszcze o tym więcej napiszę, ale dziś chcę się skupić tylko na jednym szczególe, jednym zakazie, którym uraczyła nas nasza władza. Otóż w ramach pisania na nowo ustawy o łowiectwie, rządzącym przyszło do głowy posłuchać lewaków nazywających się ekologami i zakazać dzieciom udziału w polowaniach. Przez dzieci posłowie i senatorowie  PiSu zrozumieli osoby poniżej osiemnastego roku życia, a przez polowanie rozumie się nawet chodzenie po lesie z rozładowaną bronią. Za złamanie zakazu przewidziano nawet rok więzienia!
Ponieważ myśliwych jest stosunkowo niewiele, podobno mniej niż 1 % społeczeństwa poluje, można założyć, że zdecydowanej większości czytelników jest najzupełniej obojętne to, czy myśliwi mogą wziąć swoje dzieci na polowanie, czy też nie. Może nawet większość z Państwa uważa, że to dobrze, bo to przecież strzelanie do zwierząt… i w ogóle…  Szanowni Państwo, świat jest tak urządzony, że drapieżniki polują na swe ofiary. Tak jest ten świat urządzony! To tylko ekoterroryści uparcie twierdzą, że wilki polujące na jelenie to natura, a człowiek polujący na dzika, to patologia. Jednak ja rozumiem, że nikogo nie należy zmuszać do tego, by pokazywał swym dzieciom prawdziwy świat. Jak ktoś ma taki plan, to niech wmawia swoim dzieciom, że mięso pochodzi z fabryki, mleko produkuje się od razu w kartonach, a sandacz na talerzu nigdy nie pływał w wodzie jak rybka Nemo, dla mnie nie ma problemu. Jeśli ktoś nie chce pokazywać swoim dzieciom świata takim, jaki jest, to oczywiście ma do tego prawo, ale nie wolno odbierać prawa innym rodzicom do postępowania zgodnie z ich przekonaniami.
Posłowie i senatorowie Prawa i Sprawiedliwości głosując za takim skandalicznym prawem stanęli po stronie lewackich organizacji nazywających się „ekologicznymi”, które z ekologią nie mają nic wspólnego, przekroczyli linię stanowiąc prawo sprzeczne z naturalnym. Dokładnie te same idee, tych samych ekoterrorystów spowodowały klęskę kornika w Puszczy Białowieskiej, dzięki czemu opozycja totalna mogła otworzyć nowy front przeciw Polsce w Unii Europejskiej. A teraz posłowie partii rządzącej  powielają te idee wprowadzając w życie nowe prawo. Prawo, które ogranicza prawa rodzicielskie!
Wszystkim z Państwa, którzy nie wiedzą problemu w tym, że jacyś tam rodzice nie będą mogli wychować dzieci tak, jak uważają za słuszne, wszystkim tym, którym jest obojętne to, że jacyś tam myśliwi nie mogą spróbować przekazać swoim potomkom tej pasji powiem – trawersując Aleksandra Fredrę - tak:
 
Socjalizm PiSowski wszystkim równo nosa utrze.
Myśliwym utrze jutro,
A całej reszcie utrze –
                           - pojutrze!
 
Jednym z naczelnych sposobów  marksistów, na zdobycie władzy nad społeczeństwami i urzeczywistnienie swoich poronionych idei  jest wyrwanie dzieci spod władzy ich rodziców. Dziś jest to ułamek procenta myśliwych. A jutro? Jutro to może być każdy z nas. Takie działanie, posuwanie się małymi kroczkami jest sprawdzoną, marksistowską taktyką, od dawna stosowaną przez lewaków.
Odbieranie rodzicom prawa do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami jest absolutnie niedopuszczalne i stawia partię prezesa Kaczyńskiego na równi z innymi marksistowskimi organizacjami, których nie będę nigdy popierał. Od partii, która nazywa się prawicową, oczekujemy prawicowych zasad, praw zgodnych z naturalnymi i prawicowych decyzji. A to, co robi partia rządząca – nie tylko przy okazji prawa łowieckiego, ale w wielu innych dziedzinach życia, na przykład w ochronie zdrowia, w dostępie do broni palnej i wielu innych – jest zaprzeczeniem prawicowych idei. Jest wyrazem zasad lewicowych. To mieszanie się w wychowanie dzieci, zresztą mnie osobiście nie dotyczące, bo nie jestem myśliwym – przelało czarę goryczy, która wypełniana była sukcesywnie. I, jakkolwiek rozumiem różnicę między PiSem a opozycją, to jednak sądzę, że więcej na Prawo i Sprawiedliwość głosu nie oddam, bo nie chcę, by lewicowa partia polityczna miała w moim kraju większość konstytucyjną, a poza tym marksistów ukrywających swe plany pod płaszczykiem pseudoprawicowości, nie lubię jeszcze bardziej niż tych jawnych!
 
 
Lech Mucha
Tekst ukazał się w dwutygodniku Polska Niepodległa (28.03.2018.)
 
P.S. Prezydent Andrzej Duda błyskawicznie chwycił za pióro i podpisał ustawę o łowiectwie, mimo próśb środowisk związanych z myślistwem o namysł i o sprawdzenie jej zgodności z Konstytucją. Podpis ten, w obliczu jego weta wobec tzw. ustawy degradacyjnej, pokazuje, że Prezydentowi bliżsi są generałowie postkomunistyczni i ich prawo do obrony, niż prawo rodziców do wychowywania dzieci wedle swojej woli…
5
5 (2)

15 Comments

Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
No, to jest bardzo trudny problem. Z jednej strony wolność, ale z drugiej - epidemie....
Lech "Losek" Mucha
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Pewnie tak jest,  ale chyba wszystko zaczęlo się od akcji na zachodzie Europy albo nawet w USA. W jakiś posób utracono zaufanie do producentów szczepionek. Dawniej szczepionki nie byly przedmiotem szczególnego zainteresowania. Po prostu szło się do przychodni i szczepiło dziecię, nie zadając sobie trudu wnikania, co to właściwie jest ta szczepionka i z czego jest zrobiona. Wyłumaczenie tego w krótki i zrozumiały sposób wydaje się niemożliwe, zatem szybko przmknięto nad tym do porządku dziennego i skupiono się na tym, że skoro są tam rozmaite chemikalia to, musi być szkodliwe. Jakoś wszystkim umykał fakt, że tyle pokoleń jakoś przyjmowało te ( a może jednak inne?) szczepionki i żyło we względnym zdrowiu, co przekładało się na wygaszenie epidemii. Ale do dobrego człowiek przyzwyczaja się prędko, i tak samo prędko zapomniano o pozytywnym wpływie szczepionek na istnienie zdrowej popiulacji. Niestety nie znam żadnych danych na temat szkodliwosci szczepionek w ich wczesnym stadium rozwoju. A dziś, prawdę powiedziawszy, w świecie opanowanym przez socjotechnikę doprowadzoną do perfekcji oraz zwykłą propagandę i fake newsy, nie mam zaufania do źródeł. Przykre. Tyle, że ani trochę takie myślenie nie popycha mnie w jedną bądź drugą stronę. A autorytetów brak.
 
Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
A ja powiem tylko, że sie co rok szczepię na grypę. Od kilkunastu lat. Dzieci mam już dorosłe, ale były szczepione w/g kalendarza. Szczepiliśmy się też wszyscy na odkleszczowe zapalenie opon. Bo wiem, że szczepionki mają swoje powikłania, ale tysiąckrotnie mniejsze od skutkó chorób, przed którymi bronią. I porblem tylko w tym, że do optymalnego działania szczepionek, musi być zaszczepiona znaczna większość społeczeństwa. Więc o ile nie podoba mi się forma bezpośredniego przymusu, to jednak w tym wypadku jakaś sankcja powinna być. Np. nie przujmowanie nieszczepionych dzieci do przedszkoli... 
Lech "Losek" Mucha
Obrazek użytkownika ro

ro
Jeżeli do "zaszczepionego" przedszkola przyjdzie niezaszczepiony Jaś, to jakie to ma znaczenie dla pozostałych dzieci? 
W końcu: chroni je ta szczepionka, czy nie?
Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
1. Skuteczność szczepionek nie jest 100%-owa. Duża ilość czynnika chorobotwórczego jest zdolna przełamać barierę. 
2. Są osoby, które nie mogą być szczepione. Jeśli znajdują się w otoczeniu szczepionych, są w miarę bezpieczne. 
Wobec tego, jak pokazuje doświadczenie, szczepienia mają wysoką skuteczność, jeśłi wyszczepiona jest znaczna większośc populacji. O ile pamietam - ok.90 %.
Lech "Losek" Mucha
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
unik. Ja skoncetrowałem się na tym że zaufanie do szczeponek zostalo podważone. To jest niezaprzeczalny fakt o ktorym często adwersarze nie chcą rozmawiać. Albo brakuje im argumentów, w co wątpię, wiedząc jak silne jest lobby farmaceutyczne, albo... No właśnie, tu następuje słabośc argumentacji tej drugiej strony, a zaczyna sie tania demagogia przeplatana jednak silnymi argumentami pochodzącymi z autopsji. Jak tego uniknąć? Dalibòg, nie wiem. Ale wàtpliwości i brak zaufania pozostają. Myślę że brak zaufania wynika z być może nielicznych, ale dość spektakularnych faktów złych skutków szczepienia. Sam mam wśród znajomych dwa przypadki które według rodziców dzieci są ściśle powiązane ze szczepieniami. Bo żaden lekarz oficjalnie nie chce przyznać racji rodzicom, ale z pełnym przekonaniem robią to na gruncie towarzyskim. Tlumaczą to rozmaicie, na ogół dość słabo argumentując bardzo ogólnie. No bo jak argumentowac, jak prowadzić rzeczową dyskusję jeśli samo środowisko farmaceutyczne i lekarzy nie zna prawdziwych wyników badan nad szkodliwością albo skutkami ubocznymi? Proszę mi wskazać miejsce gdzie znajdę miarodajne, uczciwe sprawdzone na wskroś, wyniki badań szczepionek wskazujące możliwości powikłań, skutków ubocznych lub możliwości wywołania jakichś chorób. Chętnie się z tym zapoznam i uznam ich wartość, pod warunkiem że będą wiarygodne. Kto i jak ma zagwarantować wiarygodność? No właśnie, brak nam jednoznacznych autorytetów. Poszli w diabły wraz z zaistnieniem internetu, w którym każdy głos waży niemal tyle samo, czyli nic. Bo każdy może bez żadnej odpowiedzialności powiedzieć swoje zdanie, a co dalej to juz sprawa naiwnych ktòrzy to przeczytali i uwierzyli. I koło się zamyka. Powstaje krąg niemożności uznania argumentów obu stron, czyli pacjentów i państwa/lekarzy. Teoretycznie istnieje pewne rozwiązanie, ale to już zupełnie inny temat, bo w grę wchodzi niestety polityka.
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Wystarczyło, gdy ciężko się przechorowałam, mimo iż szczepiona. Następną grypę, o znacznie łagodniejszym przebiegu przeszłam, jako nie szczepiona, dwanaście lat później.
Żadna szczepionka nie daje 100% gwarancji. Każda szczepionka "postarza" nasz układ odpornościowy. Każda infekcja także go "postarza". I tak, jak przy infekcji wirusowej, np. grypie, mamy (różnie nasilone) objawy oponowe i mózgowe (bóle głowy, gałek ocznych, pleców), bóle stawów, mięśni, objawy ze strony układu krążenia, układu oddechowego, tak też podobne objawy możemy mieć bezpośrednio po szczepieniu. Ciężkie powikłania poszczepienne (zapalenie mózgu, schorzenia autoimmunologiczne, neurologiczne, np. SLA, zespół Guillaina-Barrégo), jeśli nawet niezbyt częste, obserwowane po Gardasilu, Cervarixie - szczepionkach przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego, przy braku rzeczywistych informacji na temat skuteczności tych szczepień - są ewidentnym przeciwwskazaniem do szczepienia. Warto posłuchać  na YouTube wywiadu dr Zbigniewa Hałata, z roku 2011: https://www.youtube.com/watch?v=DTObIyg-qoQ
Jednak większość wystąpień "antyszczepionkowców", czyli np. Jerzego Zięby (hypnotyzera), dr Jerzego Jaśkowskiego, dr Huberta Czerniaka, Justyny Sochy, z powoływaniem się na opinie lekarza któremu z powodu oszustwa badawczego odebrano prawo wykonywania zawodu w Wielkiej Brytanii (Andrew Wakefield'a) czy Jeffa Bradstreeda i innych "zachodnich" lekarskich oszołomów, to wystąpienia niepoważne, populistyczne, demagogiczne. Justyna Socha np. twierdzi, że wskutek szczepień jej pięcioletnie dziecko "zostało kaleką" (stwierdzono u niego łuszczycę). Problem jest rzeczywiście złożony i, moim zdaniem, należałoby stworzyć zespół specjalistów (z wyłączeniem oszołomów) celem ustalenia, od nowa, wytycznych dla szczepień podstawowych, obowiązkowych, nieodpłatnych, wraz z listą dopuszczalnych, monowalentnych szczepionek (bez adiuwantów w postaci rtęci i aluminium, bez pasażowanych  komórek ludzkich) oraz drugą listę szczepionek dopuszczalnych, nieobowiązkowych, odpłatnych. Takie szczepionki mogły by być sprowadzane jako import docelowy, na konkretne zamówienie.
A co do "nieszczepionego Jasia" w przedszkolu, to wystarczy, gdy w tym przedszkolu zacznie sprzątać pani Lena z Ukrainy, mama nieszczepionego Iwana, z którym właśnie wróciła z rodzinnej wsi na Wschodzie, gdzie ostatnio panował dyfteryt, a Iwan "dostał jakąś anginę", wówczas mały Jasio w przedszkolu ma także dużą szansę na dyfteryt, a obok niego, od niego - również niektóre spośród dzieci szczepionych.
Dodam, że np. amerykańscy Amisze, "z założenia" nie szczepiący siebie ani dzieci, po epidemii polio w latach bodajże 70-tych, zdecydowali się szczepić dzieci p-w polio. W Afryce natomiast "działa" selekcja naturalna - dzieci zakażone polio w wieku poniżej jednego roku umierają. Te, które przeżyją - są odporne (przebyły zakażenie poronne, które porownać można do szczepienia).
Nie da się wszystkiego ująć w jednym wpisie - całkowita zgoda, że problem jest złożony. I trudny.
Pozdrawiam!
Obrazek użytkownika ro

ro
o wpływ niezaszczepionego Jasia na pozostale dzieci - czyli podstawę przymusu szczepienia pod sankcją nieprzyjęcia do przedszkola. 

To czy Jaś zachoruje z powodu niezaszczepienia - to odpowiedzialność moralna jego rodziców.
Nie wypowiadam się kategorycznie za czy przeciw, bo brak mi wiedzy. 
 
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
 - odporność poszczepienną można, w pewnych warunkach, przełamać. Braku odporności "przełamywać" nie trzeba. Wród narażonych, na czynnik chorobotwórczy, osób zachorują najszybciej ci ludzie, którzy żadnej odporności nie posiadają. Mechanizmy odpornościowe oraz reakcje na czynniki chorobotwórcze są, zasadniczo, jednakowe u wszystkich ludzi. Dlaczego zasadniczo? Bo np. zakażenie pałeczką dżumy u niektórych wywołuje krwotoczne, śmiertelne zapalenie płuc (podobnie, jak zakażenie wirusem Ebola), u innych zaś - powoduje szybką odpowiedź obronną pod postacią "wyłapania" zarazków przez makrofagi (komórki żerne, obecne normalnie, nieruchome, w ścianach naczyń włosowatych, a w przypadku infekcji - wydostające się z naczyń, wędrujące w krwiobiegu, "rozcinające" zarazki na elementy stanowiące antygeny i "prezentujące" te antygeny limfocytom; niektóre z limfocytów - killery - "postępują" podobnie. Ponieważ czasu jest zbyt mało na "wyprodukowanie" przeciwciał odpornościowych - owe "poszatkowane" zarazki zostają "wyłapane" przez węzly chłonne i "zdeponowane" w węzłach, które stają się dla zarazków "sarkofagami". Jest to postać dżumy tzw. dymienicza, którą osoby zakażone mają szansę przeżyć. Dodam, że podobny, wrodzony mechanizm "samoleczenia" występuje u części społeczeństwa. W ten sposób np. nie wszyscy zakażeni kiłą stawali się zakaźni: krętek kiły zostawał "zamknięty" w węzłach chłonnych. Podobnie działo się u niektórych osób zakażonych gruźlicą - zarazki zostawały "wyłapane" i "pochowane" w węzłach chłonnych. Zawsze jednak mogło grozić wydostanie się zarazka z "zamknięcia", i częstokroć inna choroba, dodatkowe zakażenie, powodowało "wybuch" gruźlicy. To były np. te słynne "galopki po grypie": młode dziewczęta umierające z powodu uogólnionej posocznicy gruźliczej, w okresie zwykle trzech miesięcy po przebytej grypie.
Oczywiście zakażenie błonicą (dyfterytem) nie musi być w 100% śmiertelne, moja przyjaciółka przebyła dyfteryt w dzieciństwie i żyje do dziś, nie mniej -  ta choroba "odciska piętno" na wydolności serca. Im młodsze dziecko - tym choroba groźniejsza. I rezygnacja ze szczepień jest, w polskiej sytuacji geo-politycznej, no niestety - szaleństwem. Gdyby choć jedno dziecko, w tym "jasiowym" przedszkolu miało umrzeć z powodu dyfterytu (choćby nawet było zaszczepione, ale zarazek "pasażowany" staje się częstokroć groźniejszy) - to nie wiem jak czuliby się wówczas rodzice owego nieszczepionego Jasia. Czy nadal podtrzymywaliby narrację o "zdrowszych, silniejszych, odporniejszych" dzieciach nieszczepionych. Taką bowiem wersję "kreuje" p. dr Dorota Sienkiewicz, powołując się zresztą głównie na małe statystyki zagraniczne. NB przy pomocy statystyki można "udowodnić" dosłownie każdą tezę, to kwestia odpowiedniego "doboru" materiału. A rewelacje pani dr o "uszkodzonych" wskutek szczepień dzieciach - które ona rehabilituje... cóż - w moim (dawnym) doświadczeniu lekarskim, w którym obserwowałam ~2 tys dzieci i młodzieży - miałam do czynienia  jedynie z 20, najwyżej 30 procentami dzieci i młodzieży zdrowych, reszta - z wadami, choć szczepień przechodziły niewiele (krowianka, gruźlica, di-te-per), a niektórych nie szczepiono w ogóle. Wady dotyczyły głównie układu ruchu i wzroku, reszta - choroby alergiczne, wady słuchu, schorzenia neurologiczne, choroby skóry, pojedyncze - wady wieloukładowe, choroby serca, choroby nerek, choroby układu pokarmowego, próchnica zębów...
Mając za sąsiadów Rosję i Ukrainę oraz "wizytujących Cyganów" a także "wycieczki" migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki - jesteśmy szczególnie narażeni na epidemiczne choroby zakaźne. Nic tego na razie nie zmieni, a jedyna, jak dotychczas w miarę skuteczna metoda zapobiegawcza - to szczepienia obowiązkowe.
Pozdrawiam.
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
mnóstwo argumentów, które świadczą raczej o negatwnym wpływie szczepionek, a potem następuje volta i w ostatnim zdaniu jest pani zdecydowanie za przymusowym szczepieniem jako mniejszym złem. Ja natomiast chciałbym jako już dziadek wcale licznej geomadki wnuków, wiedzieć że szanse na jakieś skutki uboczne są rzeczywiście minimalne, a jeśli już się przydarzą to ""ofiara szczepienia" i jej rodzice nie zostaną wystawieni do wiatru. A jeśli mamy dajmy na to 5% szansy to,  należy się mocno zastanowić, na poziomie decydentów, jak kompensować to ryzyko. Cbodzi o to, że te pięć czy ileś tam procent rodziców, przeżyje koszmar, być może do końca swoich dni, pozostawiając osobę niepełnosprawną. Wiadomo, że dziś nikogo tak naprawdę nie obchodzi los tych ludzi, poza ich bliskimi. Skoro istnieje ryzyko, ale też przymus to, przymuszający powinien poczuwać się do odpowiedzialności za wszystkie skutki przymusu i dawać ODPOWIEDNIE wsparcie tym, którzy ponoszą tego koszty. Tyle że nie leży to w interesie firm, które produkują te specyfiki, ani nie interesuje to specjalnie państwo. Tym bardziej, że nie ma niepodważalnych badań naukowych potwierdzających istnienie związku poszczególnych specyfików z powikłaniami i skutkami. Znowu, nikomu na tym nie zależy, bo jedni w ten sposób chowają głowę w piasek, a drudzy zawsze mogą powiedzieć, że  nie ma na to funduszy. A rodzice muszą ponosić koszta (zwykle zadłużając się po uszy) i mają przeważnie bardzo obniżony poziom życia, często rozbite rodziny. Chodzi w gruncie rzeczy o to, że społeczeństwo i tak,  jako całość, ponosi te koszty, ale dzieje się to w sposób zupełnie nieracjonalny, bo środki przeznaczane na pomoc są daleko niewystarczające i pochodzą z niewłaściwego źródła. Bardziej opłacalne było by gdyby firmy farmaceutyczne  partycypowały w finansowaniu pomocy. Wiadomo, że w efekcie koszty i tak przerzucono by na nabywców (państwo?), ale w sytuacji państwowej kontorli cen specyfików (o ile takowa by istniała/albo już istnieje - nie mam wiedzy), można by środki  na pomoc uzyskiwać. Była by to jakaś droga do ulżenia "ofiarom szczepień" jak i ich rodzinom. Jakiś medialnie widoczny i "namacalny" system pomocy w jakimś stopniu (w pewnych warunkach nawet dużym) mógły być też argumentem ze strony państwa dla tych, którzy są przeciwko szczepieniom, bo dla chyba wszystkich, takim najważniejszym elementem tej sprawy jest strach przed strasznymi konsekwencjami szczepień. Obniżenie poziomu obaw rodziców co do ewentualnych konsekwencji w dzisiejszej sytuacji wydaje się chyba najsilniejszym argumentem pomocniczym za przymusowymi szczepieniami. Ale też chyba każda inicjatywa, także ta wskazana przez panią jest pożądana, bo spadek zaufania do szczepionek może wywołać jakąś epidemię, której koszta  będą olbrzymie i wtedy wszyscy za to zapłacimy wielokrotnie więcej, niż np w sytuacji znaczącej pomocy państwa łożonej na te przykladowe 5%. Czy nasze państwo jest na tyle silne aby wywalczyć od firm farmaceutycznych kompensatę? Wątpię, ale już na poziomie Unii to chyba dało by się to zrobić. Tyle że głowy Unii są zajęte zupełnie innymi sprawami, niż jakieś tam nieliczne  przypadki zachorowań spowodowane przez przymusowe szczepienia.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
A może - prewencja ryzyka.
Statystyki (duże!) pokazują, że dzieci rodziców - nałogowych palaczy tytoniu - rodzą się mniejsze, słabsze, podatniejsze na szereg schorzeń - m.in. astmę, choroby alergiczne, choroby układu oddechowego... Nałóg tytoniowy może mieć (i ma) wpływ na gorszy stan zdrowia nawet trzeciego pokolenia następców (alkohol jest przyczyną "eliminacji" tych następców).
Dzieci rodziców uzależnionych od narkotyków rodzą się często z wielonarządowymi wadami wrodzonymi.
Dzieci rodziców uzależnionych od alkoholu rodzą się mniejsze, słabsze, częstokroć z objawami progerii (przedwczesnego starzenia się). Ba, nawet jednorazowe nadużycie alkoholu może wpłynąć negatywne zarówno na materiał genetyczny żeński (komórka jajowa) jak męski (plemniki).
Narażenie na szereg szkodliwych czynników środowiskowych - zatrute powietrze, woda, żywność (pestycydy, herbicydy, GMO, konserwanty) jest przyczyną permanentnego uszkadzania naszego (ludzkiego) "materiału genetycznego. I dlatego "walka o zdrowie" to nie walka przeciwko szczepieniom, a systematyczne działania profilaktyczne - szerzenie wiedzy, oświaty zdrowotnej, nauka zdrowego modelu życia - właściwego odżywiania, unikanie nałogów, nadużyć...
Nasze, wrodzone mechanizmy odpornościowe zostają osłabione, uszkodzone przez liczne, negatywne nawyki i "czynniki środowiskowe". 
Nie wydaje mi się że to, co wcześniej pisałam, przemawia przeciwko obowiązkowi szczepień. Całkowity brak odporności u osób nieszczepionych, w przypadku zagrożenia epidemicznego, stygmatyzuje te osoby w pierwszym rzędzie jako "kandydatów" do zachorowania. Oraz - jako następne, potencjalne "źródła epidemii". A "izolowana" walka przeciwko szczepieniom, przy całkowitym braku higieny środowiskowej jest taką samą nieodpowiedzialnością jak wiara, że szczepienia "załatwią" problem odporności i "ustrzegą" ludzkość przed chorobami. Na takiej wierze "bazują" twórcy i producenci coraz to nowszych, wymyślniejszych szczepionek. I temu należy się zdecydowanie przeciwstawić. Ale na przykład dotychczas nie wynaleziono szczepionki przeciwko malarii, gdyż stworzenie szczepionki wieloważnej (istnieją co najmniej cztery rodzaje zarodźca malarii) jest zadaniem kosztownym, niepewnym, a więc - "nieopłacalnym". Bo ludność Afryki szczepić się nie będzie, a turystów - nie byłoby aż  tak wielu. Dziś także nie produkuje się już szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu - bo dość efektywnie tępimy wszy i - mamy antybiotyki działające skutecznie przeciw rickettsjom. Nie szczepi się ludzi p-w kile - bo mamy antybiotyki z grupy penicylin (β-laktamów).
Nie szczepi się dzieci przeciwko płonicy (szkarlatynie) i dziś choroba, która niegdyś zabijała, jest postrzegana jako niezbyt groźna angina (no i mamy te β-laktamy).
Zmieniła się
"filozofia medycyny", zmieniły się metody leczenia i zapobiegania. Czy są lepsze, niż dawniej? Są inne. Nie mniej - nie spotkałam ani jednego, poważnego reprezentanta opcji "antyszczepionkowej". Każdy z nich, tych znanych, "kręcił", przy okazji swoje własne "lody". Częstokroć kłamiąc, fałszując dane, przeinaczając fakty. Oraz okazując wielką pewność siebie i absolutny brak pokory. To jednak daje do myślenia. 
Pozdrawiam,

 
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Nie jestem medykiem ani farmaceutą i nie chcę być postrzegany jako ten co "wie" lepiej. Nie wiem i nie będę wiedział, ale mam prawo (chyba?) oczekiwać, że ktoś wie lepiej niż ja i mi jasno i wyraźnie, bez kręcenia, powie. Ale, jak wiadomo autorytety poszły się bujać. A media, internet nie slużą jako autorytet. Przynajmniej dla mnie. Właściwie z punktu widzenia zwykłego zagonionego człowieka wiele rzeczy uległo pewnego rodzaju minimalizacji, bo kto ma czas i ochotę stale śledzić co tam się dzieje w sferze najnowszych osiągnięć medycyny, farmacji... No, kto ma czas i siły? Młodzi rodzice są zajęci pracą i dziećmi, użeraniem się z własnymi rodzicami, którzy ciągle często udzielają młodej rodzinie dachu nad głową. Dlatego gdy pojawia się jakiś spektakularny choć znany tylko lokalnie przypadek to, unoszą z uwagą głowę, nadstawiają uszu i jeśli w porę ktoś nie przyjdzie z odsieczą, rzetelnie, wiarygodnnie tłumacząc co i jak to, rodzi się taki oddolny sprzeciw. Potem słyszymy, że to tylko plotki, że takich przypadków jest mikroskopijnie mało itd itp. Ale ponieważ świadomość ludzi startuje z poziomu "no mamy te szczepionki, ale czy one nie szkodzą?", a nie poziomu "gdyby udało się zdobyć tę penicylinę..." to dyskusja dotyczy nie, ilu ludzi umrze, bo nie ma szczepionek, ale tego ile dzieci zostanie kalekami w wyniku działania tych szczepionek? I ta dyskusja nie ma chyba właściwych partnerów i nie przebiega uczciwie. Jedna strona mówi, że szczepionki są (właściwiej było by "bywają") szkodliwe, że to margines marginesu, ale bez rzetelnych argumentów, bez jakiejś specjalnej - boję się użyć tego słowa - kampanii wyjaśniającej. Druga strona zdana na własne wyczucie iwystawiona na wszelkiego rodzaju manipulacje, zdaje się być zdezorientowana i w efekcie w ramach ostrożności, sprzeciwu wobec (podważanego) przymusu (kto go lubi?) nie szczepi. Świadomość tego jak działają koncerny farmaceutyczne, nawet jeśli to tylko plotki (w co wątpię) też nie pomaga. Właśnie chyba pazerność firm farmaceutycznych, ich dyktat i pewnego rodzaju "zmowa" ze środowiskiem lekarskim w tych kwestiach powoduje brak zaufania. Lekarze sami nie są bez winy, bo chyba zbyt zawierzyli farmaceutom i poszli w ten sposób nałatwiznę w imię zasady: to nie ja, to kolega farmaceuta, który wymyślił ten specyfik. Doceniam fakt że lekarze w przeszłości zrobili bardzo wiele byśmy jako społeczeństwo stali się zdrowsi, dłużej żyli... Ale jednocześnie lekarze przypominając nam często o tym, nie biorą pod uwagę że do dobrego czlowiek przyzwyczaja się bardzo szybko, ale gdy tylko w tym dobrym pojawią sie jakieś cienie, natychmiast niewdzięczni "pacjenci" wyjadą z nieuzasadnionymi pretensjami. Utracono pewnego rodzaju delikatną tkankę ciągłości wzajemnego rozumienia i wrażliwości. Te braki odbijają się na postrzeganiu lekarzy czy działań medycznych, jak w sytuacji z przymusowymi szczepieniami. Powtórzę, brak zaufania powoduje, że niektórzy rodzice boją się szczepień i mają rację. Nie rozumieją aspektu społecznego i z pełną świadomością lub nie, wykorzystują fakt że inne dzieci "w przedszkolu" są szczepione, więc ich pociecha może się czuć bezpiecznie. To egoistyczne myślenie może się zemścić, ale tego nie biorą pod uwagę. W niektórych krajach brak świadectwa szczepienia powoduje skreślenie z listy uczniów szkoły (Kanada). Osobiście nie jestem przeciwnikiem szczepień, ale zauważam, że w sytuacji fake news, plotek i zwykłych bredni niedouczonych "specjalistów", braku właściwej reakcji władz oraz firm farmaceutycznych ( ich nietransparentność w zakresie użytych komponentów szczepionek) oraz w obliczu niezaprzeczalnych faktów (wyjątków?) których wcale nie jest w końcu tak mało w liczbach bezwzględnych, rodzice mają prawo mieć wątpliwości. I nikt ich nie stara się rozwiewać, licząc na to że sam przymus sprawi iż wrócą w opuszczone na chwilę koleiny myślenia. Otóż nie wrócą, jeśli nikt o to prawidłowo nie zadba. A  nie widać nadmiernych wysiłków by cokolwiek miało się zmienić. Wątpliwości pozostają i mają swoje silne uzasadnienie.
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Po raz pierwszy, od bardzo dawna, czytam tak rozsądny wpis na temat problemu szczepień profilaktycznych, jak twój - powyższy.
Zgadzam się ze wszystkim, co napisałeś! We właściwy sposób analizujesz obecną sytuację wiedzy (braku wiedzy) społecznej na temat profilaktyki chorób zakaźnych. Uważam, że arogancka jest zarówno "władza" wchodząca w "utarte koryto" przymusu szczepień, jak też aroganccy (a przede wszystkim - "oszołomscy") są reprezentaci stop-nopowców. Jedni, jak np. dr Jaśkowski mają "parcie na szkło" -  lubią popularność, sławę, a że rozumek malutki, sklerotyczny - to niestety, poważna groźba dla nas (pan doktor nie rozróżnia już błonicy - dyfterytu od płonicy - szkarlatyny; na temat Jennera - "twórcy" szczepionki p-w czarnej ospie - krowianką - plecie takie androny, że "głowa mała": Jenner miał jakoby (według doktora) używać do szczepień - końskich odchodów. Inni - np. Justyna Socha - kręcą "lody polityczne". Jeszcze inni (doktor Czerniak) - promują się w "biznesie medycznym". Że nie wspomnę o hipnotyzerze - Jerzym Ziębie. O zagranicznych - pisać dziś nie chcę, choć nie ma tam raczej ludzi uczciwych, a mimo to na nich powołują się krajowi. A "krajowi" - manipulują danymi - zresztą w celu udowodnienia z góry (a priori) założonych tez.
Co do karteli farmaceutycznym - nie mam złudzeń - sorry Winnetou - biznes is biznes. Dlatego od naszych rządzących należy domagać się w pierwszym rzędzie analizy sytuacji, zamiast "chowania się" za tradycyjny przymus. Uważam, że konieczna byłaby - jest - celowo prowadzona kampania pro-zdrowotna. Wyjaśnienie społeczeństwu wielkości i rodzaju zagrożeń, wskazanie na konieczność niektórych (niezbyt licznych zresztą) szczepień ochronnych, rezygnacja ze szczepień poliwalentnych, znacznie późniejsze niż dotychczas rozpoczynanie szczepień, eliminacja szczepionek zawierających rtęć, aluminium, genetyczny materiał ludzki, zakaz szczepień noworodków przedwcześnie urodzonych... Tutaj konieczna wiedza pediatryczna - w jakim wieku mogłyby być rozpoczynane szczepienia... A ponieważ kartele farmaceutyczne "kręcą" swoje lody - należałoby jeszcze ustalić rodzaj dopuszczalnych w Polsce szczepionek oraz ewentualnie - przedstawić listę szczepionek, które mogą być sprowadzone w ramach "importu docelowego", jako szczepionki odpłatne, podawane "na życzenie" osób zainteresowanych (zawsze takie się znajdą, i jeszcze - jeśli nie byłoby możliwości otrzymania - podania szczepionek - zaczną demonstrować przeciwko "łamaniu praw człowieka", czy "łamaniu praw obywatelskich").
To, co napisałam nie wyczerpuje problemu. Potrzebna jest zdecydowana działalność nie tylko Ministerstwa Zdrowia ale też Ministerstwa Nauki (i Szkolnictwa Wyższego - czy tak się to teraz nazywa?) Jeśli tego nie stanie - to "stop-nopowcy" będą bruździć "najlepiej jak potrafią", czyli - mącić w głowach całemu społeczeństwu. Czy tego chcemy?
Serdecznie pozdrawiam.
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Dziękuje za słowa uznania.

Moja ocena sytuacji wynika jedynie z obserwacji. Chciałbym żyć w Polsce w której odpowiednie agendy rządowe zajmują się aktywnie sprawami z zakresu ochrony zdrowia na każdym poziomie. W tym szczepieniami, ale w taki sposób który będzie dawał pewność, że koncerny farmaceutyczne nie będą nas truły, a agenda zadba należycie o sprawdzenie składu i odpowiednie uwarygodnienie się firmy w naszym imieniu. Oczywiście mój glos w tej sprawie to, zaledwie ciche popiskiwanie wśród zgiełku wrzasków na zupełnie inne tematy. Mam świadomość, że mój wpływ na rozwój wydarzeń w tej dziedzinie jest bliski zeru, ale jak zawsze, wierzę w fenomen kropli drążącej skałę. Uważam że nawet w najgorszej sytuacji, nawet pojedynczy glos ma wagę. Jest bowiem wyrażeniem opinii. I choć wielu może tę opinię zignorować, przeoczyć czy wręcz "unieważnić" czy wyprzeć, to jednak on zaistniała w czyjejś świadomości. Istotne jest że znalazła się fizycznie "dosyć blisko" osoby, która jest ważnym ośrodkiem myśli, idei którą zwalczam, której jestem przeciwny. Usiłuję "rozmiękczać" otoczenie takiej osoby.

Na tej zasadzie pisuję maile do różnych ludzi, w których wyrażam swoja opinię, ale zawsze na końcu wyjaśniam do kogo tak naprawdę kieruję swój głos. Tym prawdziwym adresatem jest zawsze osoba która otwiera pocztę mailową i choćby pobieżnie czyta tę korespondencję. Zazwyczaj jest to osoba będąca bardzo blisko formalnego adresata. I właśnie uświadomienie tej osobie faktu, że oto przeczytała ów mail, to był właściwy cel, który właśnie osiągnąłem, wnosi zupelnie nowy wymiar całego maila. Uświadamiam tym osobom to że przez fakt przeczytania mojwgo emaila wniosłem do ich umysłu nową myśl, zaznaczyłem obecność uargumentowanego sprzeciwu i że już nie uwolnią się od świadomości tego faktu i istnienia moich argumentów. O dziwo, od czasu do czasu dostaję odpowiedzi od tych właśnie osób, które już bez wielkiego przekonania usiłują jakoś wyłuszczać racje jakie reprezentuje formalny adresat. Usiłują tego bronić, ale widać jak treść mojego maila osłabia ich argumentację. Jednym z pierwszych sukcesów w tej dziedzinie był sekretarz nieżyjącego już Bronisława Ģeremka. Napisałem adresowany do Geremka email,  w którym argumemtowałem swoje zdanie przeciwne i walczyłem z tezami Geremka. Na samym końcu, nie wierząc, że Geremek przeczyta mój tekst, umieściłem dopisek, że tak naprawdę adresatem jest osoba czytająca maile adresowane do Geremka. Wywiązała się dość długa korespondencja z sekretarzem Geremka. Nie wiem czy jego późniejsza rezygnacja z tej pozycji była wynikiem korespondencji ze mną, ale mam cichą nadzieję, że mogłem się do tej decyzji w jakimś stopniu przyczynić. Gdyby tak było, cieszył bym się niezmiernie, bo ta rezygnacja świadczyła by o zrozumieniu przynajmniej części mojej argumentacji. Wierzę że tak mogło być. Ergo, uswiadamianie innym ludziom faktu, że istnieją jeszcze inne racje, że ktoś ma inne zdanie i je argumentuje, pozostawia ślad w umysłach ludzi, nawet jeśli są przeciwnikami czy to politycznymi czy chodzi o jakieś inne racje. Sądząc z wyników jakie do tej pory osiągam, zdarza się, że przynajmniej jestem w stanie zasiać wątpliwości, postawić pytania których ci ludzie prawdopodobnie niegdy by sobie nie postawili. A to już uważam za sukces.

To taka moja prywatna walka z jakimiś wypaczeniami tego naszego świata. Naszej Polski.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>