blogi

  •  |  Written by Godziemba  |  3
    Na warszawskiej Pradze zachowało się szereg dawnych budynków przemysłowych.
     
     
          Do jednych z najlepiej zachowanych obiektów należy bez wątpienia Fabryka Maszyn Młyńskich i Kamieni Francuskich usytuowana przy ul. Kłopotowskiego 11. Firma powstała w 1900 roku, należąca do Oskara Hartwiga i Gustawa Łagiewskiego,  była jednym z największych zakładów przemysłowych ówczesnej Pragi. Produkowane w niej kamienie i maszyny młyńskie cieszyły się znakomitą opinią także na zagranicznych rynkach.
     
     
          „W czasach, kiedy młynarstwo było, bez przesady narodowym – napisał Jerzy Kasprzycki -  polskim przemysłem przetwórczym, urządzenia z Szerokiej cieszyły się opinią trwałych i wydajnych. Kamienie trące sprowadzano na Pragę z Francji (z Normandii czy Bretanii), gdzie specjaliści znaleźli szczególny gatunek tego surowca. W młynarstwie polskim kamienie francuskie, importowane przez firmę Hartwiga i Łęgiewskiego, nazywano oczywiście „praskimi”.
     
     
         Dobrze zachowana posesja obecnie znajduje się w rękach prywatnych. Od ulicy widać dawny budynek administracyjno-produkcyjny, a w głębi działki zachowały się dwa pawilony produkcyjne oraz stajnia z portiernią. Przy bramie zachowały się odbojniki w kształcie kul.
     
     
         Na miano ulicy „fabrycznej” bez wątpienia zasłużyła ul. Szwedzka, gdzie ulokowano szereg przedsiębiorstw m.in. słynną Stalownię czy Akcyjne Towarzystwo Fabryki Lamp i Towarzystwo Akcyjne Produktów Chemicznych znajdujące się pod tym samym adresem ul. Szwedzka 20.
     
     
         Zabudowania fabryczno-mieszkalne pod numerem 20 powstały pod koniec XIX wieku. Spółka produkowała lampy naftowe, gazowe i elektryczne, a także kuchenki i ich elementy np. palniki. Pracowało tu ponad 600 robotników, a roczny obrót wynosił milion dwieście tys. rubli. Od strony Strzeleckiej znajdowały się budynki mieszkalne dla robotników. W 1928 roku cały teren wykupiła sąsiednia fabryka chemiczna „Praga” (potem „Schicht-Lever”).
     
     
         Od tego momentu zmienił się asortyment produkowanych towarów na kosmetyki, mydła do prania oraz toaletowe, proszki a także lakiery i terpentynę. Wśród wytwarzanych tu produktów, cieszących się uznaniem na rynku, należy wymienić mydła „Jeleń Schicht” i „Biały Jeleń” oraz proszek „Radion”., „Lux” proszek do prania tkanin delikatnych, a także tłuszcz jadalny „Ceres”.
     
     
         Po wojnie działała tu firma „Uroda”, z czasem przejęta przez „Pollenę”. Z kompleksu pozostały hala fabryczna oraz budynek mieszkalny.
     
     
         Konkurencyjną działalnością zajmowało się kilka innych praskich przedsiębiorstw m.in. Zakłady Władysława Adamczewskiego i Spółki mieszczące się przy ul. Grodzieńskiej 21/29. W 1920 roku przejął on istniejącą już wcześniej Wytwórnię Mydła i Świec. Adamczewski produkował towary luksusowe, od mydeł po świece stearynowe, a nawet pasty do podłogi. Znak firmowy stanowiła charakterystyczna wieża.
     
     
         Zachowane zabudowania fabryki zostały oszpecone podczas remontu i ocieplania styropianem. Mimo wszystko wciąż można rozpoznać halę produkcyjną, oficyny, ponadto zachował się także budynek mieszkalny.
     
     
         Z kolei Wytwórnia Mydła „Sport” przy tej samej ulicy, pod numerem 47, zadowalała się produkcją tańszych mydeł i proszków do prania, które trafiały przede wszystkim na prowincję. Pozostał po niej szereg ceglanych hal, nakrytych tzw. dachem szedowym czyli składający się z kilku niesymetrycznych dachów dwuspadowych ułożonych jeden za drugim w taki sposób, że przekrój poprzeczny dachu jest linią zębatą.
     
     
        Nieopodal, na ul. Stolarskiej do dziś widać dwa wysokie kominy dawnej Warszawskiej Piekarni Mechanicznej, zbudowanej w 1902 roku. Pozostał po niej dobrze zachowany parterowy budynek z dwuspadowym dachem i niewielkim dziedzińcem.
     
     
          Budynek innej piekarni przetrwał także przy ul. Środkowej 20. Zbudowany w 1865 roku był jednym z najstarszych murowanych budynków na Nowej Pradze. Początkowo mieściła się tu piekarnia „Corso” prowadzona przez Władysława Pyrzakowskiego, a później „Współczesna” J. Roguskiego. Sklep firmowy znajdował się we wschodnim narożniku istniejącej kamieniczki.
     
     
         Inny budynek piekarni, pochodzący sprzed 1914 roku znajduje się przy ul. Grodzieńskiej 26.  Najpierw zbudowano niewielką oficynę mieszkalną w podwórzu, a w 1925 roku dwa budynki warsztatowe. W zachodnim mieściła się właśnie piekarnia, a z czasem jej miejsce zajęła stolarnia.
     
     
        Przy ul. 11 Listopada, pod numerem 22, funkcjonowała Fabryka Wyrobów Gumowych „Brage”, zbudowana po 1918 roku na pustym placu pozostałym po składzie materiałów brukowych. Przedsiębiorstwo należące do Samuela i Sendera Ginsburgów produkowało m.in. zabawki gumowe, gumki kreślarskie, dętki rowerowe i samochodowe, różnego rodzaju uszczelki, a nawet damskie obcasy. Zarząd firmy zajmował okazałą kamienicę przy ul. Stalowej 9, która także przetrwała do obecnych czasów.
     
     
         W znanym obecnie centrum kulturalnym działającym pod nazwą „Fabryka Trzciny” przy ul. Otwockiej 14 dawniej mieściła się Fabryka Polskiego Przemysłu Gumowego „Pe Pe Ge”. Zakład słynął z wyrobu lekkiego materiałowego obuwia na gumowej podeszwie, w tym popularnych tenisówek, które od nazwy firmy nazywano pepegami.
     
     
        W skład zachowanej zabudowy pofabrycznej wchodzą: piętrowy budynek produkcyjny, dwupiętrowy budynek biurowy, piętrowa hala produkcyjna, piętrowe oficyny oraz portiernia.
     
     
         Dobrze w dziejach dzielnicy zapisała się Wytwórnia Maszyn Precyzyjnych „AVIA” przy ul. Siedleckiej 47. Zbudowany w 1902 roku zakład początkowo produkował przede wszystkim maszyny dla przemysłu tytoniowego. Po pozyskaniu w II połowie lat 20. zamówień wojskowych zaczęto w nim silniki lotnicze.
     
     
         Innym znanym praskim przedsiębiorstwem była „Drucianka” czyli Fabryka Drutu, Sztyftów i Gwoździ przy ul. Objazdowej 1. Zabudowania powstały w 1899 roku, a ich projektantem był Kazimierz Loewe. Do dziś zachowały się budynki: głównej hali produkcyjnej, galwanizerni, magazynu, stajni, portierni i budynku administracyjnego.
     
     
         Fabryka była głównym producentem gwoździ, siatek ogrodzeniowych, drutu kolczastego i łańcuchów w całym Cesarstwie Rosyjskim. W 1909 roku wartość rocznej produkcji przekroczyła 600 tys. rubli, przy zatrudnieniu 130 pracowników. Na początku lat 20. pracowało w niej 360 osób, a zakład należał do większych przedsiębiorstw Pragi.
     
     
         Fabryka została zbombardowana w 1944 roku, ocalały jedynie tylko najstarsze jej budynki.
     
     
         Wśród zakładów przemysłowych Nowej Pragi należy także wymienić Fabrykę Wyrobów Żelaznych, Konstrukcji i Ornamentów H. Zieleziński na ul. Konopackiej 17. Firma założona w 1860 roku wyprodukowało przepiękną kratę okalającą pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.
     
     
         Początkowo siedziba firmy mieściła się na lewym brzegu Wisły, przy ul. Złotej, w 1910 roku została przeniesiona na Pragę. Poza wyrobami artystycznymi produkowano w  niej także kasy pancerne.
     
     
         Do naszych czasów przetrwała hala główna, oficyna oraz kamienica frontowa. Niestety dach hali głównej runął w 2013 roku.
     
     
         Kilka interesujących zabudowań pofabrycznych można także napotkać na ul. Kawęczyńskiej. Jednym z nich są zabudowania dawnej Fabryki Farb Drukarskich „Pigment” pod numerem 9.  Firma produkowała  farby drukarskie i barwniki chemicznych. Po 1918 roku została przejęta przez  przedsiębiorstwo „Napoli” czyli Nowoczesną Fabrykę Makaronu. Wytwarzano tu makarony, sosy i musztardę. Ostatnim przedwojennym jej właścicielem była Fabryka Kondensatorów i Oporów im. Adolfa Horkiewicza.
     
     
        Innym przedsiębiorstwem była Fabryka Listew na Ramy i do Tapet Domański W. i Zabłocki S. przy ul. Kawęczyńskiej 36. Powstała na początku XX wieku była jedym z większych zakładów na Pradze, a sklep firmowy otwarto nawet na ul. Świętokrzyskiej w centrum miasta. Produkowano w niej listwy wykończeniowe, cokoły, ramy do obrazów itp.
     
     
         Większość jej zabudowań uległa zniszczeniu w czasie II wojny światowej, zachował jedynie biurowo-produkcyjny budynek frontowy, który jest ostatnią pozostałością dużego kompleksu fabrycznego.
     
     
         Słynna  Warszawska Wytwórnia Wódek „Koneser”, popularnie zwana Monopolem, będzie przedmiotem osobnego eseju.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    K. Głowacka – Echa dawnej Warszawy. Praga.
     
    J. Kasprzycki - Korzenie miasta. Tom III. Praga
     
    R. Mączewski - Warszawa między wojnami. Opowieść o życiu stolicy 1918-1939
     
    Odkrywanie warszawskiej Pragi. Tom I, praca zbiorowa pod redakcją A. Sołtana
     
    M. Krasucki  - Katalog warszawskiego dziedzictwa postindustrialnego
    5
    5 (2)

    3 Comments

    Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

    katarzyna.tarnawska
    z pensją 1000 zł miesięcznie został mój wuj, Walerian Nowicki. Skąd inąd nieprzeciętny, fantastyczny człowiek, z pochodzenia Poznaniak, z wyboru Lwowiak, później Warszawiak. Podczas wojny, wraz ze swą Żoną, moją Ciotką, ratował bratową Żony, Żydówkę, przed Niemcami. Uratował!
    Jako ciekawostkę opowiadał m.in. jak relamowano Ceres - jako tłuszcz, który musiał być zawsze świeży.
    Jeśli dostawa nie została sprzedana w ciągu tygodnia - "stary tłuszcz" zabierano z powrotem do fabryki, gdzie służył do produkcji mydła, a sklep otrzymywał nową dostawę.
    Zdarzyło się, w okresie przedwojennym, że żydowska Pascha zbiegła się w czasie z Wielkanocą.
    Fabryka Schichta posiadała część produkcji koszernej: Ceres dostarczana była do sprzedaży z odpowiednim certyfikatem któregoś z rabinów, gdyż tłuszcz był używany chętnie do pieczenia przez liczne gospodynie, bez względu na wyznawaną wiarę. W magazynach Schichta znajdował się specjalnie oznakowany dział z margaryną koszerną i właśnie przed Paschą - skończył się dzienny zapas koszernego tłuszczu, który miał być dowożony systematycznie do sklepów i magazynów. Po krótkim momencie konsternacji - zdarzenie było nieoczekiwane - jeden z dostawców - Żydów - chwycił tabliczkę z napisem "kosher" i przestawił ją z pustego w tym momencie miejsca w magazynie - na miejsce gdzie zapas tłuszczu nadal był wystarczający.  Pozostali dostawcy nie mieli już moralnych rozterek. A wiadomo - biznes is biznes.
    Po II wojnie Wuj pracował, przez kilkanaście lat - do końca swego życia, jako przedstawiciel handlowy "Urody", następnie "Polleny".
    Mnie imponował umiłowaniem Warszawy, wiedzą ogólną, znajomością języków, pracowitością, miłością do Ojczyzny i do rodziny.
    Zachęcił mnie do korzystania z wyrobów "Polleny" - to były rzeczywiście dobre produkty.
    To tak na marginesie historii praskich fabryk.
    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    Z kolei mój dziadek był kierownikiem największego działu w fabryce zbrojeniowej, która znajdowała się na Pradze.  Jego pensja, młodego jeszcze inżyniera, wynosiła z premią także ok. 1000 zł. Tuż przed wojną rozpoczął budowę domu, niestety po 1945 roku komuniści wszystko zabrali.

    Pozdrawiam
    Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

    katarzyna.tarnawska
    Dla mnie mają one "ładunek" zwłaszcza uczuciowy.
    Dziękuję Godziembo, że Ty robisz to profesjonalnie. Mnie twoja wiedza głęboko porusza.
    Oby pamięć o naszej historii, o historii naszych Bliskich, przetrwała w następnych pokoleniach.
    Serdecznie pozdrawiam.
  •  |  Written by Danz  |  0
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Do połowy XIX wieku warszawska Praga pozbawiona była przemysłu.
     
     
          Sytuacja zmieniła się wraz z uruchomieniem połączeń kolejowych, a przede wszystkim sieci bocznic prowadzących bezpośrednio do zakładów przemysłowych. Ułatwiło to w znacznym stopniu dystrybucję towarów i zachęciło rosyjskich inwestorów. W tamtym czasie głównym odbiorcą większości dóbr produkowanych w Warszawie był rynek rosyjski. Dodatkowym atutem Pragi były stosunkowo niskie ceny gruntów i tania siła robocza.
     
               
          W ciągu kilkudziesięciu lat Praga zmieniła oblicze, stając się dzielnicą przemysłową, do której włączono zindustrializowane okoliczne osady – Szmulowiznę i Nową Pragę. Szacuje się, że na przełomie XIX/XX w. duże zakłady przemysłowe, zatrudniające ponad 500 osób stanowiły razem 45% rynku praskiego. W 1913 roku 10 tys. mieszkańców dzielnicy zatrudnionych było w zakładach przemysłowych.
     
     
         Wraz z rozwojem dzielnicy przenosiło się tam szereg przedsiębiorstw z lewobrzeżnej Warszawy, głównie z Powiśla. Praga stała się główną dzielnicą przemysłową miasta. Jednocześnie nie poprawiła się sytuacja mieszkaniowa jej ludności.  „Rozbudowujący się przemysł przyciągał ludzi szukających zarobku – napisał Romuald Morawski -  i w niewielkim stopniu zwracających uwagę na warunki życia.”  Większość praskich kamienic pozbawiona była bieżącej wody,  wspólne zlewy często znajdowały się na korytarzach,  a toalety w podwórzach (w późniejszym czasie na korytarzach). Kamienice pozbawione były również centralnego ogrzewania.
     
     
         Sytuacja uległa niewielkiej poprawie na początku XX wieku, gdy większość budynków podłączono do sieci kanalizacyjnej, podciągnięto też do nich bieżącą wodę z miejskiego wodociągu. W tym samym czasie większość ulic wybrukowano i ustawiono wzdłuż nich latarnie. Do tego momentu pogrążone w „egipskich” ciemnościach praskie ulice   cieszyły się sławą najniebezpieczniejszych miejsc w mieście.
     
     
         Dzielnica nie posiadała także instytucji kulturalno-oświatowych jak choćby szkoła średnia czy teatr, które dostępne były jedynie po drugiej stronie Wisły.
     
     
         Największym praskim zakładem przemysłowym była założona w 1879 roku Warszawska Fabryka Stali, w skrócie nazywana po prostu Stalownią. Początkowo mieściła się przy ulicy Fabrycznej, jednak po przyłączeniu jej terenu do Warszawy część istniejących nazw ulic została zmieniona, tak aby nie dublowały się z już istniejącymi na lewym brzegu. Taki los spotkał i Fabryczną, która została przemianowana na ul. Stalową.
     
     
         Praska Stalownia należała do największych zakładów produkcyjnych  funkcjonujących na terenie Królestwa Polskiego w II połowie XIX w.  Fabryka zajmowała olbrzymią działkę w kwartale pomiędzy dzisiejszymi ulicami Stalową, Szwedzką, al. Solidarności, a nasypem kolejowym.. „Dokoła nowej fabryki rozsiadły się już domy i domki zamieszkałe przez jej pracowników – pisał „Kurier Warszawski - i niewątpliwie za lat kilka okolice jej przetworzą się stanowczo w pełną życia fabryczną dzielnicę Warszawy, dzielnicę w której trudno by już było domyśleć się czem ona była przed tak niedawnym czasem.” .
     
     
         W zakładzie produkowano przede wszystkim szyny oraz obręcze i osie do kół wagonowych na potrzeby rosyjskich linii kolejowych, tak więc jej lokalizacja w pobliżu jednego z warszawskich dworców nie była przypadkowa.
     
     
         Huta była zarządzana przez Towarzystwo Akcyjne Warszawskiej Fabryki Stali, którego głównymi udziałowcami byli spółka Lilpop Rau i Loewenstein z Warszawy oraz Towarzystwo Urządzeń Górniczych ze Starachowic. W pierwszej fazie zatrudniono około 800 (potem 1100) pracowników pracujących w trybie dwuzmianowym.
     
     
        W pobliżu wzniesiono także domy czynszowe dla robotników oraz szkołę, do której miały uczęszczać ich dzieci.
     
     
         Gdy w 1888 roku nadszedł kryzys związany z wprowadzeniem cła na surowce sprowadzane z zagranicy (Stalownia  przetwarzała przede wszystkim surówkę z Anglii i Niemiec) produkcja okazała się nieopłacalna. W jego konsekwencji doszło do przeniesienia  zakładu do Jekaterynosławia.
     
     
        Po likwidacji Stalowni, zabudowania przekazano rosyjskiemu wojsku, które zorganizowało w nich warsztaty artyleryjskie, przeniesione z  ul. Długiej. Składały się one z trzynastu budynków, z których do dnia dzisiejszego przetrwał tylko jeden. W jego attyce widać wyraźnie płaskorzeźbę dwóch skrzyżowanych ze sobą armat.
     
     
          Magazynowano tu broń i amunicję, ale także prowadzono konieczne naprawy. W 1908 roku doszło w nich do groźnego pożaru.  „Dziś o godz. 1-ej po południu wybuchł gwałtowny pożar w okręgowych warsztatach artylerji na Nowej Pradze przy końcu ulicy Stalowej, – donosił „Kurier Warszawski” - w bezpośrednim sąsiedztwie stacji kolei petersburskiej. Pożar zaczął szerzyć się w oddziale broni ręcznej, gdzie znajdował się pewien zapas ładunków, skutkiem czego powstała kanonada, trwająca przeszło kwadrans, nie dozwalająca przystąpić wewnątrz do ratunku [...].” Podobno gaszenie pożaru zajęło ponad 5 godzin.
     
     
         W okresie międzywojennym cały teren przeszedł na własność Wojska Polskiego, które w maju 1920 roku ulokowało tu Zbrojownię nr 2. Remontowano w niej sprzęt wojskowy, a także  wytwarzano m.in. części do dział artyleryjskich i karabinów, uzbrojenie strzelnicze do lekkich czołgów oraz skrzynie do transportu amunicji.
     
     
         W czasach II Rzeczypospolitej Zbrojownia należała do największych tego typu zakładów w Polsce: w 1927 roku pracowało tu 888 robotników, a w następnych latach zatrudnienie wzrosło nawet do 1200 osób.
     

        W 1944 roku większa część zabudowań została wysadzona w powietrze przez wycofujące się wojsk niemieckie.
     
     
         Po II wojnie światowej przez wiele lat teren nadal należał do wojska. Opuszczone po 1989 roku  budynki dzierżawiły rozliczne hurtownie. W 2011 roku Agencja Mienia Wojskowego wystawiła obiekt na sprzedaż, a właścicielem niemal całej działki została Uczelnia Marii Skłodowskiej-Curie, która zaadaptowała je na potrzeby szpitala onkologicznego.
     
     
         Na Pradze nadal można podziwiać przykłady doskonałej architektury przemysłowej.  Jednym z przykładów jest Fabryka Cukrów Anczewskiego znajdująca się przy ul. 11 Listopada 10.  Mimo częstych zmian właściciela marka „F. Anczewski” została utrzymana, ponieważ cieszyła się dobrą sławą. Okres świetności zakład przeżywał jednak w latach 20. XX wieku, kiedy jej właścicielem został znany warszawski mistrz cukierniczy, Ludwik Skorupka. Wówczas zbudowano budynek piekarni pośrodku podwórza. Oprócz niej zachował się główny budynek produkcyjno-biurowy z ciekawą dekoracją architektoniczną z 1900 roku oraz parterowa oficyna w głębi, zbudowana  około 1910 roku.
     
     
        Z branżą cukierniczą związana była także Fabryka Cukrów i Czekolady „Franboli” znajdująca się przy ul. Śnieżnej 2. Jej nazwa pochodzi od imion trzech braci, Franciszka, Bolesława i Ignacego Kiełbasińskich, właścicieli zakładu, który powstał w 1922 roku. Fabryka rozwijała się dynamicznie i w 1935 roku zatrudniała już 140 pracowników.
     
     
        Oprócz produkcji różnego rodzaju słodyczy, pakowano tam także herbatę. Specjalnością przedsiębiorstwa były wyroby marcepanowe, fantazyjne czekoladki w kształcie ostryg, grzybków, cygar lub literek, a także słynne „tęczowe” cukierki. Sprzedawano je na sztuki także w sklepie firmowym przy ul. Marszałkowskiej 113. Po wojnie zakład przeszedł pod zarząd fabryki „Wedla”.
     
     
        W zachowanym jej budynku biurowym, na jesieni 1944 roku mieszkał tow. Bierut.
     
     
         W okolicach znajdowało się kilka młynów parowych. Jeden z największych, Schutza i Parzyńskiego, zlokalizowany był przy ul. Brzeskiej 8.  Przed I wojną mielono tu delikatną białą mąkę służącą do wypieków żydowskiej macy. Później mąka okazała się mniej opłacalna i młyn wytwarzał m.in. płatki owsiane. Do dziś przetrwały relikty budynku biurowego od ulicy oraz czteropiętrowego młyna w głębi posesji.
     
     
        Wśród innych młynów  wymienić należy Warszawski Młyn Parowy przy ul. Objazdowej 2 oraz Młyn Parowy „Praga” należący do Hipolita Wawelberga (później Mieczysława Rubinsteina) przy ul. Okrzei 23. Pierwszy z wymienionych powstał w 1899 roku, zatrudniał 22 pracowników, a łączny obrót zakładu wynosił około miliona rubli. W 1910 roku jednym z jego  udziałowców został Karol Michler, znany właściciel młyna i piekarni na Woli. Zakład przetwarzał ponad 250 ton zbóż rocznie, z których produkowano  mąki i kasze.
     
     
        Zachowany do dziś stanowi jeden z najciekawszych zespołów przemysłowych dawnej Warszawy. Wśród zabudowy możemy odnaleźć m.in. budynek młyna oraz spichlerz i zabudowania portierni.
     
     
        Młyn z ul. Okrzei nie miał aż tyle szczęścia. Większość zabudowań uległa zniszczeniu podczas działań wojennych na jesieni 1944 roku.  Dziś w tym miejscu znajduje się apartamentowiec „Symfonia”, którego architekt ciekawie wkomponował w  bryłę budynku istniejące fragmenty ceglanej elewacji. Za zachowanym fabrycznym murem kryje się restauracja.
     
     
     
    CDN
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka wracała z synem z zakupów i podeszła do osiedlowego paczkomatu. Wyjęła z niego niewielką paczkę, rozdarła opakowanie - w środku były dwie identyczne książki.
    - Kupujesz po dwie? - zdumiał się Łukaszek.
    - Nie, druga jest dla mamy Wiktymiusza - mama Łukaszka zademonstrowała synowi okładkę. Był to dwudziesty siódmy tom trylogii "Jan Paweł Drugi wiedział" wydawanej przez "Wiodący Tytuł Prasowy" w ilości tysiąca egzemplarzy. Ten akurat opisywał przypadki molestowania kleryków przez  Kościół Katolicki w starożytnej Grecji udokumentowane przez pracowników niemieckich mediów w Polsce przez wywiady z bezpośrednimi świadkami.
    - Wiesz co - powiedziała mama Łukaszka chowając obie książki do torby. - Chodźmy do niej od razu. Może będzie w domu.
    mama Wiktymiusza była w domu, i to na dodatek nie sama. Na kanapie siedział jakiś pan. Mama Łukaszka wręczyła jej książkę, po czym wyciągnęła dłoń do pana na przywitanie i pozwoliła sobie na komentarz:
    - Wie pan co, ja nie jestem przesadną zwolenniczką savoir-vivre'u. ale jeśli kobieta wita się z mężczyzną uściskiem dłoni, to mężczyzna powinien wstać...
    - Wstałem - rzekł z rozpaczą pan i wtedy wszyscy zobaczyli, że jest on niezwykle niskiego wzrostu.
    Mama Wiktymiusza pospieszyła z wyjaśnieniami:
    - Pan jest aktywistą LGBTQN.
    - LGBTQ to wiem, a N co oznacza? - spytał Łukaszek.
    - Niscy - westchnął pan. - Od dziecka byłem niski i czułem się z tym źle. I dopiero popularność innych ruchów trans pozwoliła mi na odkrycie prawdy o sobie. Jestem wysoki!
    Łukaszek wydał krztuszący się dźwięk.
    - Jestem wysoki, tylko urodziłem się w ciele osoby niskiej - kontynuował pan, ale mama Łukaszka mu przerwała:
    - Wiem, w Polsce nie jest panu łatwo. Opresyjny reżim z brunatną kaczką w herbie niszczy i prześladuje osoby trans...
    - No niezupełnie - wtrąciła się mama Wiktymiusza. - Jak pani wiadomo można już uzyskać wsparcie państwowe podczas długiego i kosztownego zabiegu tranzycji, a ten pan też będzie mieć operację w sto procentach finansowaną przez państwo...
    - Operację?! - wystraszył się pan. - Mówili mi o tabletkach...
    - A o ile chce się pan... Tego...
    - Trzydzieści centymetrów.
    - Na samych tabletkach? Srogie tabsy - pokiwał głową Łukaszek. - Chyba tylko operacja i to nawet kilka...
    - A... Hm... - pan nerwowo odciągnął palcem dekolt swetra. - Może ja poprzestanę tylko na identyfikacji jako osoba wysoka...
    - Niech się pan nie martwi - pocieszył go Łukaszek. - Niech pan pomyśli co by to było, gdyby było odwrotnie. Gdyby był pan wysoki i identyfikował się jako osoba transniska...
    Pan zbladł. Ostatnie słowo należało jednak do mamy Łukaszka.
    - Wtedy wystarczyłaby jedna operacja!
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    Redaktor Paweł Lisicki zabłysnął ostatnio głębią przemyśleń swych. Niestety za pejłolem, przeto nie zgłębiliście sensu jego przemyśleń. Otóż Rafał Ziemkiewicz w naszym języku ojczystym wnioskuje, że skoro nie możemy się wmieszać do wojny to armia nam nie potrzebna bo po co skoro musimy uniknąć walki za wszelką cenę? Wmieszanie się do wojny rozumiemy tak, że Ruscy staną nad granicą i i uderzą i się będziemy musieli bronić. Tymczasem mętny system pojęciowy red. Lisickiego uważa, że wmieszanie do wojny to nie wmieszanie do wojny. Nie wmieszanie do wojny to nie nie wmieszanie do wojny. Nie wmieszanie się do wojny oznacza, że atakować nie możemy. Coś tam wspomina o jądrowym. Polska nie ma atomu więc nie może atakować sowieta atomem. To po pierwsze.

    Redaktor Ziemkiewicz rację ma wywodząc, że skoro uznamy wmieszanie się do wojny za rzecz najgorszą to wszystko inne jest lepsze. Czyli powinniśmy zgodzić się na bolszewicką okupację. Powinniśmy się zgodzić na wszelakie rabunki, mordy i rzezie jakich dokonają kacapy, bo ta perspektywa jest lepsza niż wmieszanie się w wojnę.

    Lisicki od dawna opowiada takie kocopoły i słusznie jest miażdżony za nie. Ale nie rozumie sensu swego wywodu, dlatego też nie rozumie krytyki która na niego spada, i w ogóle nic nie rozumie.

    Konsekwentnie pomija on ruskie cele, czyli przejęcie kontroli nad przepływami strategicznymi. Wszystkie wynurzenia Bartosiaka o tych celach mówiące. Sens ruskiego ultimatum o którym było na blogu.

    II

    Podobnie red. Łukasz Warzecha wynalazł jakieś RAND Corporation, którym epatuje na swoim videoblogu i w do Rzeczy. To jest jakieś Stowarzyszenie Ludzi Niepełnosprawnych Umysłowo Nie Bez Własnej Winy. Podobne thinktanki gdzieś w 1985 roku przeprowadzały analizy rozwoju stosunków z ZSRS przez najbliższych 50 lat, do 2035 roku. A tu Soviet upadł parę lat później i kiszka. Nie rozumieją oni że Ruscy to nie są Amerykanie i nie myślą tak jak oni.

    Rosja jest skazana na ekspansję bo ma granicę, za którą są inne państwa, które mogą napaść na Rosję. Trzeba je zająć aby takie niebezpieczeństwo usunąć. Ale po zajęciu dalej jest granica, za którą są inne kraje które mogą… I je trzeba zająć. Rosja ma zatem okresy ekspansji podzielone okresami smuty, kiedy to się cofa. Ostatni taki okres to Załamanie ZSRS po 1989 roku. Objęcie panowania przez Putina przyniosło stabilizację wewnętrzną, likwidację partykularyzmów, krwawe stłumienie rebelii (Czeczenia!). Następnie ruszyła ekspansja zewnętrzna. Rosja wywołała wojnę z Ukrainą bez żadnej przyczyny, pchana jedynie imperialnymi ambicjami i roszczeniami.

    Tutaj red. Warzecha słusznie został zniszczony przez Marka Budzisza. Warzecha epatuje bowiem ideą rozejmu trwałego, który to scenariusz jest najmniej prawdopodobny. Słusznie kontrowany jest ideą pieredyszki: jesteśmy na początku cyklu wojen podobnego do Wojen Napoleońskich, Rosja często na początku ponosi klęski, ale w końcu wygrywa itp. Pokój w Tylży. Jeśli w wyniku rozejmy Soviet zatrzyma Donbas, Krym, lewy brzeg Dniepru, do tego anektuje Białoruś to będzie mógł takowy rozejm traktować jako swe zwycięstwo. Niemcy, Francja z radości ze wojna się skończyła zniosą sankcje i znów zaczną wysyłać noktowizory i inne wyposażenie wojskowe do Rosji.

    III
    Nie ma na razie tematu wojny agresywnej, bo nie jesteśmy zdolni. Za 10 lat będziemy zdolni najwcześniej. I włączyć się powinniśmy dopiero w ostatnim etapie konfliktu, czyli wykończeniu Ruska. Tak aby wygrać. Turcja np. za późno włączyła się do II Wojny Światowej i jest uważana słusznie za państwo neutralne. My powinniśmy się tak włączyć, żeby być państwem zwycięskim. Rosja z kolei powinna być rozpatrywana raczej jako coś w stylu trzęsienia ziemi albo powodzi, czyli siły, na którą nie mamy wpływu i z którą się nie da negocjować. Wiadomo, że podpiszą coś tam, ale potem złamią bez krępacji. Te całe RANDy nie kumają, że zawieranie jakichkolwiek porozumień z bolszewią jest bezcelowe. Jedyny sposób na osiągnięcie trwałego pokoju to tak ich puknąć, żeby się nie pozbierali. Tymczasem ci gadają Rogerem Watersem, że Rosji nie da się pokonać. Jak się nie da pokonać to trzeba się poddać i już.

    Z atomem jest podobnie: Jak Ruskim odwali do reszty to odpalą rakiety, nie licząc się z kosztami. Nie mamy na to wpływu. Jeśli jednak będą narażeni na odwet to nie wystrzelą. Dodatkowo jest kwestia stanu ich arsenału jądrowego, który może być różny. Na razie Chińczycy są przeciw.

    Gadanie że jak Putin zagrozi wystrzeleniem to mamy się poddać jest wykwitem moskiewskiej propagandy. Musimy cisnąć Amerykanów żeby dali nam najkonkretniejsze gwarancje, jakie się da.

    IV
    Przełamanie rosyjskiego lobby nastąpiło dopiero po moskiewskiej inwazji na Ukrainę rok temu. Funkcyjni tego lobby, często w stopniach generalskich, mogą obecnie wylewać frustracje swe w kaczofobicznych mediach. Ale zostało tego jeszcze sporo poupychanego na różnych stołkach. Dlatego dopiero teraz możliwe się stało zamówienie uzbrojenia antyrosyjskiego. Wieloletnie zaniedbania nadrabiamy.

    https://dorzeczy.pl/plus/polska-do-rzeczy/407866/wiadomo-ze-ukraincy-wal...

    https://youtu.be/KUTAoEEK7uM


     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    Redaktor Paweł Lisicki zabłysnął ostatnio głębią przemyśleń swych. Niestety za pejłolem, przeto nie zgłębiliście sensu jego przemyśleń. Otóż Rafał Ziemkiewicz w naszym języku ojczystym wnioskuje, że skoro nie możemy się wmieszać do wojny to armia nam nie potrzebna bo po co skoro musimy uniknąć walki za wszelką cenę? Wmieszanie się do wojny rozumiemy tak, że Ruscy staną nad granicą i i uderzą i się będziemy musieli bronić. Tymczasem mętny system pojęciowy red. Lisickiego uważa, że wmieszanie do wojny to nie wmieszanie do wojny. Nie wmieszanie do wojny to nie nie wmieszanie do wojny. Nie wmieszanie się do wojny oznacza, że atakować nie możemy. Coś tam wspomina o jądrowym. Polska nie ma atomu więc nie może atakować sowieta atomem. To po pierwsze.

    Redaktor Ziemkiewicz rację ma wywodząc, że skoro uznamy wmieszanie się do wojny za rzecz najgorszą to wszystko inne jest lepsze. Czyli powinniśmy zgodzić się na bolszewicką okupację. Powinniśmy się zgodzić na wszelakie rabunki, mordy i rzezie jakich dokonają kacapy, bo ta perspektywa jest lepsza niż wmieszanie się w wojnę.

    Lisicki od dawna opowiada takie kocopoły i słusznie jest miażdżony za nie. Ale nie rozumie sensu swego wywodu, dlatego też nie rozumie krytyki która na niego spada, i w ogóle nic nie rozumie.

    Konsekwentnie pomija on ruskie cele, czyli przejęcie kontroli nad przepływami strategicznymi. Wszystkie wynurzenia Bartosiaka o tych celach mówiące. Sens ruskiego ultimatum o którym było na blogu.

    II

    Podobnie red. Łukasz Warzecha wynalazł jakieś RAND Corporation, którym epatuje na swoim videoblogu i w do Rzeczy. To jest jakieś Stowarzyszenie Ludzi Niepełnosprawnych Umysłowo Nie Bez Własnej Winy. Podobne thinktanki gdzieś w 1985 roku przeprowadzały analizy rozwoju stosunków z ZSRS przez najbliższych 50 lat, do 2035 roku. A tu Soviet upadł parę lat później i kiszka. Nie rozumieją oni że Ruscy to nie są Amerykanie i nie myślą tak jak oni.

    Rosja jest skazana na ekspansję bo ma granicę, za którą są inne państwa, które mogą napaść na Rosję. Trzeba je zająć aby takie niebezpieczeństwo usunąć. Ale po zajęciu dalej jest granica, za którą są inne kraje które mogą… I je trzeba zająć. Rosja ma zatem okresy ekspansji podzielone okresami smuty, kiedy to się cofa. Ostatni taki okres to Załamanie ZSRS po 1989 roku. Objęcie panowania przez Putina przyniosło stabilizację wewnętrzną, likwidację partykularyzmów, krwawe stłumienie rebelii (Czeczenia!). Następnie ruszyła ekspansja zewnętrzna. Rosja wywołała wojnę z Ukrainą bez żadnej przyczyny, pchana jedynie imperialnymi ambicjami i roszczeniami.

    Tutaj red. Warzecha słusznie został zniszczony przez Marka Budzisza. Warzecha epatuje bowiem ideą rozejmu trwałego, który to scenariusz jest najmniej prawdopodobny. Słusznie kontrowany jest ideą pieredyszki: jesteśmy na początku cyklu wojen podobnego do Wojen Napoleońskich, Rosja często na początku ponosi klęski, ale w końcu wygrywa itp. Pokój w Tylży. Jeśli w wyniku rozejmy Soviet zatrzyma Donbas, Krym, lewy brzeg Dniepru, do tego anektuje Białoruś to będzie mógł takowy rozejm traktować jako swe zwycięstwo. Niemcy, Francja z radości ze wojna się skończyła zniosą sankcje i znów zaczną wysyłać noktowizory i inne wyposażenie wojskowe do Rosji.

    III
    Nie ma na razie tematu wojny agresywnej, bo nie jesteśmy zdolni. Za 10 lat będziemy zdolni najwcześniej. I włączyć się powinniśmy dopiero w ostatnim etapie konfliktu, czyli wykończeniu Ruska. Tak aby wygrać. Turcja np. za późno włączyła się do II Wojny Światowej i jest uważana słusznie za państwo neutralne. My powinniśmy się tak włączyć, żeby być państwem zwycięskim. Rosja z kolei powinna być rozpatrywana raczej jako coś w stylu trzęsienia ziemi albo powodzi, czyli siły, na którą nie mamy wpływu i z którą się nie da negocjować. Wiadomo, że podpiszą coś tam, ale potem złamią bez krępacji. Te całe RANDy nie kumają, że zawieranie jakichkolwiek porozumień z bolszewią jest bezcelowe. Jedyny sposób na osiągnięcie trwałego pokoju to tak ich puknąć, żeby się nie pozbierali. Tymczasem ci gadają Rogerem Watersem, że Rosji nie da się pokonać. Jak się nie da pokonać to trzeba się poddać i już.

    Z atomem jest podobnie: Jak Ruskim odwali do reszty to odpalą rakiety, nie licząc się z kosztami. Nie mamy na to wpływu. Jeśli jednak będą narażeni na odwet to nie wystrzelą. Dodatkowo jest kwestia stanu ich arsenału jądrowego, który może być różny. Na razie Chińczycy są przeciw.

    Gadanie że jak Putin zagrozi wystrzeleniem to mamy się poddać jest wykwitem moskiewskiej propagandy. Musimy cisnąć Amerykanów żeby dali nam najkonkretniejsze gwarancje, jakie się da.

    IV
    Przełamanie rosyjskiego lobby nastąpiło dopiero po moskiewskiej inwazji na Ukrainę rok temu. Funkcyjni tego lobby, często w stopniach generalskich, mogą obecnie wylewać frustracje swe w kaczofobicznych mediach. Ale zostało tego jeszcze sporo poupychanego na różnych stołkach. Dlatego dopiero teraz możliwe się stało zamówienie uzbrojenia antyrosyjskiego. Wieloletnie zaniedbania nadrabiamy.

    https://dorzeczy.pl/plus/polska-do-rzeczy/407866/wiadomo-ze-ukraincy-wal...

    https://youtu.be/KUTAoEEK7uM


     
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Ostatecznie 26 stycznia 1919 roku wybrano 220 posłów w Królestwie Polskim oraz 69 w Galicji.
     
          W wyborach wzięło udział 4,6 mln osób, z czego 3,57 mln z nich oddało głosy w Królestwie Polskim a 1,03 mln  w Galicji. Frekwencja wyborcza wyniosła 84% w Królestwie Polskim i 83% w Galicji.
     
          Spośród okręgów wyborczych w Królestwie jedynie w jednym okręgu (nr 21 w Chełmie) wzięło udział mniej niż 60% uprawnionych do głosowania. Najwyższa frekwencję zanotowano w okręgu nr 8 w Koninie – 94%.
     
          W Galicji frekwencja wahała się od 59% w okręgu nr 46 w Przemyślu do 87 % w okręgu nr 43 w Rzeszowie.
     
          Narodowy Komitet Wyborczy Stronnictw Demokratycznych, zdominowany przez endecję, uzyskał w Królestwie Polskim 46,7% głosów, co przełożyło się na 89 mandatów. Prawica nie uzyskała mandatów jedynie w 5 okręgach (Włocławku, Koninie, Łukowie, Pińczowie  i Olkuszu), w pozostałych zdobywając od 1 do 11 mandatów (najwięcej w Łomży i Ciechanowie po 8 mandatów oraz w Warszawie – 11 na 16 możliwych do zdobycia).
     
          Na drugim miejscu uplasowało się PSL „Wyzwolenie” – 23,5 % głosów, co pozwoliło na uzyskanie 57 mandatów.  Partia ta wygrała wybory w 9 okręgach (m.in. Lipno, Łuków, Chełm, Lublin), a jedynie w 6 nie uzyskała żadnego mandatu (m.in. Ciechanów, Płock, Warszawa, Sosnowiec). W Zamościu ludowcy na 10 mandatów uzyskali 7, a w Olkuszu na 6 magnatów aż 5.
     
         Trzecie miejsce przypadło PPS, która zdobyła 9,1% głosów, co oznaczało objęcie 15 mandatów. PPS wygrała wybory jedynie w okręgu nr 29 w Sosnowcu, w 19 okręgach nie zdobyła żadnego mandatu, a w pozostałych od n1 do 2 (Łódź i Warszawa).
     
          Polskie Zjednoczenie Ludowe uzyskało 4,4 % głosów oraz  26 mandatów, największe poparcie zdobywając w Koninie, gdzie objęło na 7 aż 6 mandatów. Ponadto partia ta wygrała także wybory w Płocku, Kaliszu i Częstochowie.
     
         Narodowy Związek Robotniczy zdobył  2,1% głosów i 14 mandatów, a PSL „Piast”  - 2,5 % głosów i 8 mandatów.
     
         Spośród stronnictw reprezentujących mniejszości narodowe, które zdecydowały się wziąć udział w wyborach, najwięcej głosów uzyskali Żydzi zrzeszeni w Tymczasowej Żydowskiej Radzie Narodowej – 5%  głosów (4 mandaty). W sumie reprezentanci mniejszości w Królestwie zdobyli 10 mandatów Listy żydowskie 8 , listy niemieckie 2).
     
         W Galicji wyniki znacząco różniły się od tych, które odnotowano w Królestwie. Zdecydowane zwycięstwo odniosło tam Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” uzyskując 34% głosów i 32 mandaty. „Piast” zdobył mandaty we wszystkich okręgach, zwyciężając w 6 (Tarnów, Rzeszów, Jarosław, nr 39 Wadowice, Nowy Sącz i Przemyśl). W Rzeszowie ludowy uzyskali wszystkie 6 mandaty.
     
         Drugie miejsce  zajęło Polskie Stronnictwo Ludowe „Lewica” – 19,7 %  głosów i 11 mandatów. W dwóch okręgach w Jaśle i Tarnobrzegu zdobyło odpowiednio 3 i 4 mandaty.
     
        Trzecie miejsce uzyskało PPS i PPSD – 17,9% głosów i 14 mandatów. Socjaliści wygrali w trzech okręgach (Kraków, Oświęcim i nr 38 Wadowice).
     
         Endecja zdobyła 9,9% głosów i 5 mandatów, a Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe 8,3 % i 4 mandaty. Żydzi natomiast zdobyli 1 mandat.
     
          Na pozostałych ziemiach wybory odbywały się jednocześnie z wycofywaniem się z nich wojsk okupacyjnych. I tak 16 lutego 1919 roku przeprowadzono wybory w Suwałkach, gdzie wszystkie 4mandaty przypadły endecji. 9 marca 1919 roku wybory odbyły się w Białej, gdzie mandaty zdobyły PSL „Piast” i endecja (po 2 ) oraz Polskie Zjednoczenie Ludowe i mniejszość żydowska.  15 czerwca 1919 roku przeprowadzono wybory w Białymstoku i Bielsku, gdzie wybrano 11 posłów, w tym 4 ZLN.
     
         W dniu 1 czerwca 1919 roku wybory przeprowadzono w czterech okręgach wyborczych w Wielkopolsce, w których dokonano wyboru 42 posłów.
     
          Partie prawicowe wystawiły wspólną listę pod nazwą Zjednoczenie Stronnictw Narodowych, która otrzymała poparcie 97% i zdobywając wszystkie mandaty (Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne – 13, Narodowe Stronnictwo Robotników – 18, Stronnictwo Mieszczańskie – 4, Stronnictwo Narodowo-Ludowe -6 , Centrum Obywatelskie – 1). Lista PPS zyskała 2,3 % głosów.
     
         2 maja 1920 roku przeprowadzono wybory w dwóch okręgach wyborczych na Pomorzu, w których wybrano 20 posłów. Najwięcej głosów (40%) otrzymała lista Narodowego Stronnictwa Robotniczego, zdobywając 9 mandatów. Kolejne miejsca zajęły listy: Związku Ludowo-Narodowego (17,6% i 5 mandatów), Polskiego Stronnictwa Ludowego (5% i 0 mandatów) i PPS (1% i 0 mandatów). Zgłoszone przez mniejszość niemiecką w listy wyborcze uzyskały w sumie 28% głosów, zdobywając 6 mandatów.
     
         Do tych wybranych posłów dołączono 44 parlamentarzystów, którzy weszli do parlamentu bez wyborów (28 członków d. austriackiego parlamentu i 16 deputowanych do b. parlamentu Rzeszy Niemieckiej). Po przeprowadzonych wyborach w Wielkopolsce i na Pomorzu wygaszono mandaty 11 parlamentarzystom do dawnego parlamentu niemieckiego.
     
         Biorąc pod uwagę wyniki wyborów przeprowadzonych na terenie całego kraju najsilniejszym ugrupowaniem w Sejmie Ustawodawczym został Związek Ludowo-Narodowy, który miał 109 posłów. Klub PSL „Wyzwolenie” grupował 57 posłów, PSL „Piast” — 44 posłów, Klub Związku Parlamentarnego Polskich Socjalistów, łączący PPS i PPSD, składał się z 35 posłów. Polskie Zjednoczenie Ludowe połączone z galicyjskim Stronnictwem Katolicko-Ludowym liczyło 31 posłów. W Klubie Pracy Konstytucyjnej działało 17 posłów. W Klubie Związku Robotniczego znalazło się 17 posłów, w klubie PSL-Lewica 11 posłów. Klub Żydowski składał się z 10 posłów, a niemiecki zaledwie z 2 reprezentantów. W takim układzie Sejm Ustawodawczy w początkowym okresie składał się z 10 klubów poselskich.
     
         Pierwsze posiedzenie Sejmu Ustawodawczego, zwołane przez naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego, odbyło się 10 lutego 1919 roku. Tymczasowy Naczelnik Państwa w wygłoszonym orędziu podkreślił, iż „Półtora wieku walk, krwawych nieraz i ofiarnych, znalazło swój tryumf w dniu dzisiejszym. Półtora wieku marzeń o wolnej Polsce czekało swego ziszczenia w obecnej chwili. Dzisiaj mamy wielkie święto narodu, święto radości po długiej ciężkiej nocy cierpień. W tej godzinie wielkiego serc polskich bicia czuję się szczęśliwym, że przypadł mi zaszczyt otwierać Sejm polski, który znowu będzie domu swego ojczystego jedynym panem i gospodarzem. Radość dnia dzisiejszego byłaby stokroć większą, gdyby nie troska, że zbieracie się w chwili niezwykle ciężkiej. Po długiej, nieszczęsnej wojnie świat cały, a z nim i Polska, czekają z tęsknotą upragnionego pokoju. Tęsknota ta w Polsce dziś ziścić się nie może. Synowie Ojczyzny muszą iść, by bronić granic i zabezpieczyć Polsce swobodny rozwój".
     
         Cztery dni po uroczystej inauguracji Sejm głosami prawicy wybrał marszałkiem Wojciecha Trąmpczyńskiego. Wicemarszałkami zostali: Andrzej Maj (ZLN), Stanisław Osiecki (PSL „Wyzwolenie”), Jakub Bojko (PSL „Piast”), Jędrzej Moraczewski (PPS) i Józef Ostachowski (PZL).
     
     
    Wybrana literatura:
     
    T. Sumara - Kampania wyborcza partii politycznych do Sejmu Ustawodawczego w 1919 roku
    K. Kacperski -, System wyborczy do Sejmu i Senatu u progu Drugiej Rzeczypospolitej
    L. Krzywicki – Statystyka wyborów do Sejmu Ustawodawczego
    E. Maj - Związek Ludowo-Narodowy 1919–1928. Studium z dziejów myśli politycznej
    A. Ajnenkiel – Parlamentaryzm II Rzezcypospolitej 
    Polski wiek XX
     
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Krótki okres kampanii wyborczej do Sejmu Ustawodawczego i zimowa pora roku sprawiły, że ugrupowania polityczne próbowały wszelkimi możliwymi sposobami przekonać wyborców. 
     
          W agitacji przedwyborczej partie polityczne wykorzystywały prasę, drukowały ulotki i afisze. Nieodłącznym elementem agitacji stały się także wiece, zgromadzenia i demonstracje  W kampanii mało miejsca przeznaczano na przedstawianie programu pozytywnego, koncentrując się na atakach na przeciwników. Zazwyczaj  nie polemizowano z programem przeciwników, ograniczając się do wytworzenia u wyborcy negatywnego wizerunku i stereotypu kandydatów. Na plakatach i afiszach często widniały hasła wyborcze (np. „bezbożni socjaliści”, „żydomasoni”, „burżuje”, „krwiopijcy”), które wyrażały program odpowiadający obecnym potrzebom i odczuciom wyborców.
     
        Poważnym problemem dla wszystkich ugrupowań  stanowiło sformułowanie jasnego i czytelnego przekazu docierającego do milionów analfabetów, którzy po raz pierwszy otrzymali szansę na „spełnienie obywatelskiego obowiązku” i pójścia na wybory. Juliusz Zdanowski – jeden z przywódców endecji, w swoim dzienniku słusznie zwrócił uwagę, iż „Wybory poruszyły do agitacji całe masy, które dotąd nie były na poziomie społecznego oddziaływania. Stanęły one wobec świata nieznanego jakby w ciemności, nie widzą, nie widziały nic i naraz słyszą tylko rzucane sobie hasła i obietnice. Ocenić wartość ludzi, od których one pochodzą — masy te nie są w stanie. Tym bardziej zdobyć się na jakąkolwiek dozę krytycyzmu”.
     
          Innym wyzwaniem przed jakimi stanęli polityczni agitatorzy było dotarcie do kobiet. Przyznanie kobietom prawa wyborczego zmieniło ówczesną scenę polityczną niepodległej Polski. Jednocześnie udział kobiet w wyborach był jednym z nowych tematów, który pojawił się na łamach prasy.
     
         W wyborach w zależności od okręgu zgłoszono od kilku do kilkunastu list wyborczych. W samej Warszawie zarejestrowano aż 21 list wyborczych. Zacięta rywalizacja o głosy wyborców i zwycięstwo toczyła się pomiędzy endecją, socjalistami i ludowcami.
     
          Na sukces wyborczy liczyli przede wszystkim endecy. Narodowa Demokracja, skupiwszy wokół siebie wiele pomniejszych ugrupowań prawicowych (Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne, Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji, Polska Partia Postępowa, Zjednoczenie Narodowe, Stronnictwo Odrodzenia Narodowego, Koło Polityczne Zrzeszeń Rzemieślniczych i Narodowa Organizacja Wyborcza Kobiet Polskich) występowała pod nazwą Narodowego Komitetu Wyborczego Stronnictw Demokratycznych. Reprezentanci obozu narodowego w podpisanym porozumieniu z 18 grudnia 1918 r. określili zasady współpracy w ramach prowadzonej kampanii wyborczej. W ogłoszonej odezwie przedstawiciele prawicy podkreślili, że tylko ich zwycięstwo w wyborach dawało szansę „do utrzymania w kraju porządku i ładu na ścisłym panowaniu prawa opartego”.  Wskazywano również na potrzebę wykreowania w przyszłym Sejmie większości, dającej szansę zorganizowania państwa polskiego opartego na podstawach demokratycznych, przeprowadzenia reform społeczno-gospodarczych, koniecznych do stworzenia odpowiednich warunków rozwoju dla warstw ludowych, które miały być podstawą i źródłem siły narodów.
     
           Agitacja przedwyborcza prawicy zdominowana została przez dwa zagadnienia. Pierwsze odnosiło się do utraty suwerenności przez Polskę, która według przedstawicieli narodowych miała nastąpić w konsekwencji zaszczepienia w polskim społeczeństwie przez partie lewicowe idei rewolucji bolszewickiej. Drugi temat koncentrował się wokół wątku domniemanej działalności wywrotowej, jaką przeciwko państwu polskiego podejmowały mniejszości narodowe, zwłaszcza Żydzi. Endecja ostrzegała obywateli przed możliwymi konsekwencjami udanej „nawałnicy bolszewickiej”, która ponownie miała odebrać Polsce niepodległość. Politycy stronnictw prawicowych postrzegali komunizm jako szkodliwą ideologię, której głównym celem było zniszczenie historycznych fundamentów Europy, opartych na chrześcijańskich zasadach.
     
          Organizacje kobiece wspierające NKWSD apelowały do kobiet, aby licznie wzięły udział w wyborach. W zamieszczanych na łamach prasy odezwach podkreślano, iż „Musimy wziąć jak najliczniejszy udział w akcji wyborczej, obowiązkiem każdej z nas jest uświadamiać jak największe koła wyborczyń o doniosłości zadań Sejmu i wadze wyborów”.
     
         Z kolei  liderzy PPS twierdzili, że ich partia powinna zdobyć około 46-55 mandatów. W każdym razie spodziewano się, że lewica uzyska nieznaczną większość w Sejmie Ustawodawczym. W Galicji akcja wyborcza podlegała Komitetowi Wykonawczemu PPSD, a na terenie dawnego Królestwa kierownictwo PPS w połowie grudnia 1918 roku powołało Centralne Biuro Wyborcze.
     
           Socjaliści starali się nadać kampanii wyborczej do Sejmu Ustawodawczego charakter plebiscytu. Ich akcja propagandowa skierowana była przeciwko prawicy, w tym przypadku nie chodziło jedynie o Narodową Demokracje i inne mniejsze partie narodowo-chrześcijańskie i konserwatywne, ale także o PSL „Piast”. Socjaliści akcję wyborczą przede wszystkim oparli na hasłach obrony dorobku rządów ludowych, podkreślając, że tylko kontynuacja rozpoczętych reform społecznych i gospodarczych może zapewnić ewolucję ustroju Polski w kierunku demokratycznym. 
     
            W odezwach i wypowiedziach przedstawicieli partii PPSD i PPS dominowała krytyka Kościoła i jego postawy. W obozie socjalistycznym panowała opinia, że Kościół jest jednym z filarów państwa, a osłabienie jego pozycji politycznej utoruję drogę do zbudowania nowoczesnego i świeckiego państwa.
     
         Fakt, że większość wyborców mieszkała na wsi i utrzymała się głównie z pracy w rolnictwie sprawił, że w agitacji wyborczej swoją obecność wyraźnie zaakcentowały ugrupowania chłopskie. W dawnym zaborze austriackim dominującą pozycję miała partia kierowana przez Wincentego Witosa – PSL „Piast”. Działacze tego ugrupowania w kampanii wyborczej krytykowali przeciwników politycznych, zwłaszcza lewicę. Na łamach drukowanych ulotek i gazet przedstawiali socjalistów jako środowiska, które w pierwszych miesiącach niepodległości wyrządziły wielkie szkody. Liderzy „Piasta” podkreślali, że prawowitym gospodarzem interesów w Polsce powinien stać się przyszły parlament, w którym powinna zasiadać najliczniejsza reprezentacja chłopów. 
     
          Partia Wincentego Witosa akcentując poszanowanie do religii, tradycji i prawa własności, zamierzała przejąć rolę wiodącą w przyszłym parlamencie. Uznając potrzebę  konieczności dokonania daleko idących reform społecznych i gospodarczych, jednocześnie obiecywali prowadzenie polityki opartej na „zdrowym, chłopskim rozsądku, wolnym od niedościgłych mrzonek teoretyków – socjalistów”.
     
          Na terenie byłej Kongresówki spore wpływy posiadało PSL „Wyzwolenie”. Lewicowa parta chłopska akcentowała pogląd, że nadchodzące wybory stanowić będą pierwszy poważny sprawdzian dojrzałości mas ludowych. Działacze ugrupowania dowodzili, że tylko „lud gospodarz” może rzetelnie bronić niepodległości Polski. Wymowne było zamieszczone w jednej z odezw kolportowanych przez ludowców hasło: „Sprawa ludu jest sprawą narodu, kto wrogiem ludu — ten wrogiem Polski”.  W kampanii wyborczej stronnictwo jednoznacznie opowiadało się za radykalnie podjętą reformą rolną.
     
           W walce wyborczej swoją obecność próbowało zaznaczyć też niewielkie ugrupowanie działające na terenie Galicji, prowadzone przez Jana Stapińskiego — PSL-Lewica. Podobnie jak PSL „Wyzwolenie”, stało na stanowisku, że w odrodzonej Polsce konieczna jest radykalna reforma rolna. Jeden z anonimowych publicystów związanych z PSL-Lewica pisał: „Władza panów musi być złamana raz na zawsze. […] Nie możemy dopuścić do rządzenia Polską panów ani narzędzi pańskich, gdyż gotowi po raz drugi ojczyznę naszą zaprzedać i lud polski w otchłań ucisku niewoli wtrącić”.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Kampania wyborcza do Sejmu Ustawodawczego toczyła się w niezwykle trudnych warunkach, zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego Polski.
     
        Zarówno Niemcy jak i Rosja bolszewicka nie zrezygnowały z podporządkowania sobie Polski, Pod koniec grudnia 1918 r. wybuchło powstanie wielkopolskie, a Małopolsce Wschodniej trwały się walki z Ukraińcami. Czesi wysuwali zaś roszczenia do całości Śląska Cieszyńskiego.
     
         Na terenie czterech powiatów  (Tarnobrzeg, Kolbuszowa, Mielec, Nisko) rozwijał się radykalny ruch chłopski, inspirowany przez księdza Eugeniusza Okonia i Tomasza Dąbala, domagających się głębszych zmian społecznych.
     
        Po odzyskaniu niepodległości Polska zmagała się z ogromnymi trudnościami gospodarczymi. W wyniku działań wojennych na ziemiach polskich, znaczne obszary państwa zostały doszczętnie zrujnowane. Przyjmuje się, że Polska podczas I wojny światowej utraciła 30% majątku narodowego. Zniszczonych zostało wiele mostów i dworców kolejowych. Znacznie spadła produkcja przemysłowa i rolna.
     
         Wraz z trudną sytuacją gospodarczą w kraju, wzrastała fala niezadowolenia społecznego. Powszechnym zjawiskiem stały się strajki robotnicze, organizowane w wielu polskich miastach np. w Lublinie, w Dąbrowie Górniczej czy Zamościu.
     
         Zagrożenie te miały jednak pozytywny wpływ na akcję wyborczą. Niewątpliwie mobilizowały polskie społeczeństwo do udziału nie tylko w kampanii, ale zwłaszcza w samych wyborach. Głosowania postrzegano jako ważny akt państwowotwórczy, będący jednym z ważnych zadań przed jakimi stanęło młode państwo.
     
         Nad prawidłowym przebiegiem wyborów od strony organizacyjno-technicznej czuwała administracja rządowa. Władze państwowe wydawały różne rozporządzenia i zarządzenia mające na celu zapewnić spokój w trakcie głosowań do parlamentu. Zapewnieniu odpowiedniego przebiegu wyborów służyły m.in. okólniki wydawane przez poszczególnych ministrów spraw wewnętrznych. I tak np. Stanisław Thugutt w okólniku z 18 grudnia 1918 roku zaapelował do komisarzy wyborczych  by przeciwdziałać jakimkolwiek stronom nacisku organów państwowych i samorządowych na wyborców tak, aby „wybory odbyły się w warunkach zupełnej wolności obywatelskiej, by istotna wola narodu mogła znaleźć swój wyraz bez najmniejszego skrępowania”.  Minister również przypominał, że udział organów państwowych w agitacji przedwyborczej jest niedopuszczalny, gdyż naraża i podburza zaufanie wyborców.
     
        W wywiadzie dla Gazety Administracyjnej”  20 grudnia 1918 roku Piłsudski zaznaczył, iż „cała moja polityka da się streścić w tem, że dopiero Sejm Ustawodawczy pokaże znaczenie i stosunek poszczególnych stronnictw. Do tego czasu nie mogę opierać się na żadnem poszczególnem stronnictwie. Ja i rząd z chwilą ukonstytuowania się Sejmu Ustawodawczego będziemy służyli pod jego rozkazami”.
     
         Po zmianie rządu, nowy minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski kontynuował  politykę swojego poprzednika w tej kwestii. W swym pierwszym okólniku podkreślał, iż  „Trzeba, aby wszystkie stronnictwa mogły wybrać swobodnie przedstawicieli swoich do Sejmu. Zadaniem administracji państwa jest dopilnować, aby wszyscy wyborcy mogli spełnić swój obywatelski obowiązek w dniu 26 stycznia” .  Równocześnie wzywał starostów „do podjęcia z bezwzględną bezstronnością wszystkich środków zabezpieczających spokój i bezpieczeństwo głosujących i całość dokumentów”.
     
         W celu zapewnienia spokoju w dniu wyborców, 22 stycznia 1919 roku polecił komisarzom powiatowych i nadzwyczajnemu komisarzowi m. st. Warszawy  wydanie rozporządzeń, zakazujących w dniach 25-26 stycznia  wyszynku napojów alkoholowych.
     
         W wyborach do pierwszego parlamentu odbudowanej Polski wzięły udział wszystkie ugrupowania polityczne z wyjątkiem Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i Powszechnego Żydowskiego Związku Robotniczego „Bund”, które ogłosiły bojkot wyborów.
     
         Największe wpływy, szczególnie w Wielkopolsce i Królestwie Polskim, miała Narodowa Demokracja, która wprowadziła do dyskursu politycznego nowe rozumienie i interpretowanie patriotyzmu przez pryzmat ideologii narodowej. Dla przywódców endeckich na czele z Romanem Dmowskim, wartości takie jak: kultura, język, tradycja i przywiązanie do ziemi i obyczaju stanowiły „dobra narodowe”. Wśród działaczy narodowych panowało silne przekonanie o ściślej łączności państwa ze społecznością narodową. Na siłę endecji wpływ miała także jej międzynarodowa pozycja, która ułatwiła niepodległej Polsce kontakty ze zwycięzcami I wojny światowej — mocarstwami Ententy. Utworzony przez endecję Komitet Narodowy Polski cieszył się uznaniem i pochlebną opinią wśród polityków Europy Zachodniej: Francji i Anglii oraz Stanów Zjednoczonych. Uznanie Narodowej Demokracji za przedstawicielstwo narodu polskiego dawało ruchowi narodowemu ogromną przewagę przed wyborami parlamentarnymi w 1919 r. w stosunku do innych ugrupowań politycznych.
     
        Wśród stronnictw ludowych najsilniejszą pozycją, szczególnie w Galicji, miał PSL „Piast”, którego z najważniejszych celów zapewnienie chłopom roli współgospodarza Polski i przeprowadzenie reform politycznych i społecznych, w tym najważniejszej dla chłopów – reformy rolnej. Stronnictwo wyraźnie opowiadało się za demokratyczno-republikańską formą rządów. Kierownictwo partii, wywodzące się z galicyjskiego ruchu ludowego, dużą wagę przywiązywało zwłaszcza do kultury chłopów. W dokumentach partii kultura chłopska zajmowała znaczną pozycję. Stronnictwo zobowiązało się do ochrony i rozwoju kultury chłopskiej: poprzez tworzenie instytucji kulturalno-oświatowych (uniwersytetów ludowych, domów ludowych,kółek rolniczych itp.).
     
        Spośród innych stronnictw chłopskich znaczne wpływy w Królestwie Polskim posiadało PSL „Wyzwolenie”. Przywódcy partii na czele ze S. Thuguttem wiązali ze zwołaniem Sejmu Ustawodawczego wielkie nadzieje, podkreślając, że „Musi być zwołany Sejm. Tylko z tego Sejmu wytryśnie żywy zdrój siły, tylko ten sejm będzie Polską, będzie mógł w jej imieniu ostanie słowo powiedzieć”. Sejm miał zrealizować chłopskie postulaty -  reformę rolną i rozwój społeczno-kulturalny wsi.  Za podstawę gospodarki stronnictwo uznawało rolnictwo, a pastwo powinno wspierać rozwój wsi poprzez pomoc finansową przeznaczoną dla drobnych gospodarstw rolnych, będących własnością pracujących na nich rolników.
     
        Na ówczesnej scenie politycznej mocno liczył się ruch socjalistyczny. Ugruntowana pozycja PPS wynikała z wcześniejszych dokonań. Socjaliści w czasie I wojny światowej stanowili główną siłę niepodległościowej lewicy dążącej do pełnej trójzaborowej niepodległości.  W momencie upadku monarchii austro-węgierskiej socjalista Ignacy Daszyński stanął na czele niezależnego Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, a po kilku dniach Piłsudski powołał rząd z premierem J. Moraczewskim na czele, który należał do grona zasłużonych przywódców ruchu socjalistycznego.
     
        Socjaliści w swojej działalności politycznej i społecznej zmierzali do nadania przyszłemu państwu polskiemu ustroju parlamentarnego o demokratycznym charakterze.  Rządy ludowe przy istotnym współudziale socjalistów zainicjowały szerokie swobody i prawa obywatelskie: wolność słowa, wyznania, zrzeszania się czy demokratyczne swobody wyborcze do Sejmu Ustawodawczego. Jednocześnie ustanowiono ośmiogodzinny dzień pracy, zagwarantowano legalność związków zawodowych i prawo do strajku oraz wprowadzono ubezpieczenia chorobowe i inspekcję pracy.
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    28 listopada 1918 roku Tymczasowy Naczelnik Państwa Józef Piłsudski wydał dekret o ordynacji wyborczej.
     
          W wydanym 22 listopada 1918 roku przez Piłsudskiego dekrecie o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej zadecydował, iż miał sprawować najwyższą władzę wykonawczą aż do momentu zwołania Sejmu Ustawodawczego niepodległej Rzeczpospolitej. Jednocześnie postanowił, iż wydane przez niego akty prawne  „tracą one moc obowiązującą, o ile nie będą przedstawione na pierwszym posiedzeniu Sejmu Ustawodawczego do jego zatwierdzenia”.
     
          Wkrótce potem jednoznacznie uznał, iż „twórcą praw narodu może być tylko Sejm”, który winien „powstać z woli całego narodu i opierać się na podstawach demokratycznych”.
     
        W ten sposób już w listopadzie 1918 roku postanowiono, że to Sejm Rzeczpospolitej Polskiej będzie źródłem wszelkiej władzy w odbudowywanym kraju.
     
        Zgodnie z postanowieniami ordynacji wystarczyło zebrać zaledwie 50 podpisów, aby zarejestrować listę wyborczą.
     
        Ordynacja dzieliła państwo na okręgi, z których miano wybierać od kilku do kilkunastu posłów. Jeden poseł przypadał na około 50 tys. mieszkańców. Mandaty poselskie miały być dzielone proporcjonalnie do liczby głosów oddanych na daną listę w poszczególnych okręgach wyborczych.
     
        Ordynacja przewidywała utworzenie 70 okręgów, na które przypadło łącznie 516 mandatów. Okręgi utworzono w Królestwie Polskim, w trzech powiatach obwodu białostockiego, na Śląsku Cieszyńskim, w Galicji i na ziemiach zaboru pruskiego. Dekret przyjmował więc zasadę, że wybory odbędą się także na terenach nie będących wówczas pod kontrolą władzy polskiej.
     
         Rządowi polskiemu podlegało wówczas jedynie Królestwo (bez Podlasia i Suwalszczyzny, będących jeszcze pod okupacją niemiecką), natomiast w Galicji do Polaków należały obszary po San. Na innych terenach toczyły się pomiędzy wojskami polskimi a oddziałami proklamowanej tam Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej. Ponadto władzom centralnym podlegała też Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, obejmująca rejon Bielska, Cieszyna, Frydka i Frysztat.
     
         Ostatecznie b. Królestwo Polskie zostało podzielone na 34 okręgi wyborcze, w których wybierano od 4 do 16 posłów. W sumie w Królestwie Polskim można było uzyskać 241 mandatów.
     
         Galicja zaś została podzielona na 24 okręgi wyborcze, choć pierwotnie wraz ze Śląskiem Cieszyńskim liczyła 26 okręgów. W Galicji wybierano 171 posłów. Wobec tego, iż na części tego obszaru trwała wojna z Ukraińcami, w miejsce kandydatów, których planowano wyłonić w 12 okręgach mieli wejść polscy połowie reprezentujący te tereny w Izbie Posłów monarchii austriackiej.
     
         Ziemie byłego zaboru pruskiego podzielono na 11 okręgów wyborczych ze 112 mandatami. Z uwagi na to, iż ziemie te były nadal kontrolowane przez Niemcy zamierzano poczekać z przeprowadzeniem tam wyborów do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia ich przynależności przez zwycięskie mocarstwa.
     
         Dekret przewidywał wybór Sejmu Ustawodawczego, zrywając tym samym ł z zasadą dwuizbowego parlamentu. Ordynacja opierała się na zasadach pięcioprzymiotnikowego prawa wyborczego (bezpośrednie, powszechne, równe, tajne i proporcjonalne). Cenzus wieku dla czynnego i biernego prawa wyborczego wynosił 21 lat (wiek ten należało osiągnąć do dnia wyborów). Czynnego prawa wyborczego pozbawieni zostali wojskowi w służbie czynnej, aby uniknąć potencjalnych manipulacji – mogliby oni bowiem głosować „na rozkaz”.
     
         Art. 1 dekretu stanowił, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci”, tym samym prawa wyborcze zyskały kobiety, co było ewenementem w ówczesnym świecie.  Bierne prawo wyborcze wszystkim osobom mającym czynne prawo wyborcze, w tym także wojskowym.
     
         Zasady ordynacji negatywnie ocenili konserwatyści i endecy. Narodowa Demokracja opowiadała się za przesunięciem terminu wyborów do Sejmu Ustawodawczego i wyłonieniem tymczasowej reprezentacji narodu poprzez oddelegowanie przez poszczególne stronnictwa polityczne swych przedstawicieli.
     
        Partie prawicowe podkreślając gotowość wzięcia udziału w wyborach, dawały jednocześnie wyraz obawom, że głosowanie przeprowadzone przez rząd J. Moraczewskiego przyniesie sukces lewicy i piłsudczykom, co może grozić rewolucyjnymi konsekwencjami.
     
        Prasa prawicowa alarmowała, że wybory w tak trudnych okolicznościach w następstwie wyzwań, przed jakimi stają elity polityczne w kraju i społeczeństwo, to „skok w ciemność”. Równocześnie wskazywano, iż społeczeństwu polskiemu brakuje wyrobienia i odpowiedniego doświadczenia obywatelskiego, w związku z tym jest nieprzygotowane do wyborów. Na kanwie tego zjawiska – zdaniem prawicowych publicystów - walka wyborcza mogła stać się źródłem poważnych niebezpieczeństw dla państwa.
     
        Postanowienia ordynacji spotkały się także z krytyką PSL „Piasta”. Rada Naczelna stronnictwa, obradująca 1 grudnia 1918 roku w Tarnowie żądała, aby  „czynne i bierne prawo wyborcze było przyznane jedynie tym obywatelom, którzy zaprzysięgną wierność Państwu polskiemu i uważają się za Polaków”. Jednocześnie ludowcy opowiadali się za rezygnacją z zasady proporcjonalności i z okręgów wielomandatowych, proponując utworzenie okręgów jednomandatowych i wyborów większościowych.
     
         Z zadowoleniem natomiast ogłoszenie o ordynacji wyborczej i terminie wyborów przyjęli socjaliści. PPS stała na stanowisku wyrażonym w manifeście Tymczasowego Rządu Ludowego — realizacji reform społecznych przez demokratycznie wybrany Sejm Ustawodawczy.
     
         Rozpisane na 26 stycznia 1919 roku wybory do Sejmu Ustawodawczego miały stanowić fundament pod budowę niepodłego państwa polskiego i ustroju, gdyż zasadniczym celem nowo wybranego parlamentu miało być uchwalenie konstytucji.
     
        Według Józefa  Piłsudskiego i rządu — zasadniczym zadaniem wyborów było, po pierwsze zamknięcie wstępnego etapu scalania ziem polskich, po drugie, przybliżenie momentu pełnej odbudowy centralnych organów państwa. Ponadto, głosowania do pierwszego w dziejach niepodłego parlamentu, miały odegrać rolę katalizatora umożliwiającego w stosunkowo nieodległym terminie skonsolidowanie podzielonej sceny politycznej.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
     

    Musi być bardzo źle skoro red Rafał Otoka-Frąckiewicz spadł z rowerka. Miało być o jego wynurzeniach ostatnich w kwestii Ukrainy ale pewnym echem odbijają się wynurzenia gen. w st. spocz. Mieczysława Gocuła (dalej: GMG). Pomijając wszystko inne powinien on być w stanie wymyślić jakąś bardziej wyrafinowaną ściemę. Mamy bowiem autorytet formalny i materialny. Powiedzmy profesor matematyki ma autorytet w dziedzinie matematyki bo jest profesorem matematyki. Ale jeśli się okaże że nie potrafi wykonywać dodawania i mnożenia w zakresie do stu to jego autorytet ucierpi. Umiejętność dodawania w zakresie do stu na liczbach całkowitych to jest autorytet materialny. Czyli że coś umiesz. 

    Oczywiście niegodziwym jest wywodzenie, że wstąpił do wojska w roku 1983, czyli w czasach mrocznego Stanu Wojennego. Akurat wtedy go pociągnęła działalność gen Jaruzelskiego i światłe reformy WRON.

    W każdym bądź razie nie powinien epatować niewiedzą na poziomie zastraszającym. Poniżej gimbazy się znajduje. Nie wiem nawet od czego zacząć, tyle tego tam jest:

    I

    Czy znane są jakieś wypowiedzi gen. Gocuła z czasów pełnienia funkcji o Rosji: że stanowi zagrożenie i musimy szykować się do obrony? Nawet w obecnym artykule nie ma mowy o obronie przed Rosją. Przypominam że za czasów owej ekipy jakoś dziwnym trafem do Polski nie mogło trafić żadne uzbrojenie groźne dla Rosji (poza F 16, które stanowią wyjątek. Ale ponoć nie dostały bomb. To jest taka dygresja żebyście mogli o tym kwilić w komciach). Caracale forsowali. A co Caracal może zrobić Ruskim? Nic nie może zrobić. (Przypominam, że Leopardy to są używki i Leopard który pojawia się u nas znika w Niemczech i potencjał antyrosyjski nie wzrasta). 

    Zauważcie też, że tamci nie są w stanie podjąć polemiki z tezami Bartosiaka, który opisuje: kto się bije z kim, dlaczego i o co. Tu wybitny szpecu-planista jest jawnie za krótki. Wyzwania tego nie podejmuje, woli się kompromitować w dziedzinie ekonomii:

    Każdy wie co to jest kredyt i jeśli nie masz mieszkania to nie ciułasz 30 lat i kupujesz. Bierzesz kredyt, spłacasz ale już mieszkasz. Podobnie jest z czołgami, Hajmarsami i artylerią. Nie możemy czekać 30 lat bo nas Ruskie zarąbią. Nie możemy dopuścić do upadku Ukrainy nie dlatego, że mamy jakieś zobowiązania moralne wobec niej, których nie mamy. Utrzymanie Ukrainy jest w naszym najgłębszym interesie. Pisząc „naszym” mam na myśli Polskę. Dodatkowo interes Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii, Szwecji, Rumunii etc. jest podobny. Niemiec nie. W każdym razie gen Gocuł nie kuma o co chodzi w kredycie, który jest on sprzeczny z zasadami gospodarki socjalistycznej i 2 Etapem Reformy. 

    Był on szefem sztabu do 2017 roku, czyli 2 lata zabrało pisiorom zorientowanie się, że nic nie umie i wywalenie go. Ale podobnych mu szpeców może jeszcze być sporo i wszystkich trzeba wywalić żebyśmy mieli jakieś szanse. 

    Przecież jakby soviet stanął nad naszą granicą to musiałby generał Gocuł wyznać, że nic nie mamy i musimy się poddać. Bo taki stan nasz był za jego czasów. Wtedy Rosja była partnerem i Radek Sikorski chciał ją przyjmować do NATO. Czy nie wtedy? 

    II

    Przejdźmy do planowania i 300 000. Nie wspomina GMG o horyzoncie czasowym. Czytelnicy tego bloga wiedzą, że szybka realizacja obecnych, pośpiesznych zakupów to 10-12 lat. Generał-planista tego nie ogarnia. Wiecie też, że musimy wprowadzić jakiś współczynnik realizacji, który ustaliłem na 75%. Realizacja modernizacji w 75% w ciągu 12 lat to będzie sukces. Niechby i swój współczynnik podał, ale niech się wysili i go określi i przedstawi społeczeństwu. Ale nie. Podobnie dziwią się tam, że znienawidzona przez nich Obrona Terytorialna jest wliczana a Narodowy Siły Rezerwy nie. Bo WOT istnieje a NSR nie. NSR to fikcja z przyczyn tak beznadziejnych, że znowu zapomniałem o co w tym chodzi. Jak już wiecie WOT to jest formacja powołana do obrony przed inwazją, co wzbudza sprzeciw totalnych.

    300 000 to ma nie tylko Rosja, ale i Ukraina. Wydaje się, że GMG nie dostrzega istnienia Ukrainy jako suwerennego państwa, co nie powinno dziwić. Nie GMG jednak tylko autor tego paszkwilu z o2 chyba. Jeśli 300 000 to za dużo to ile? Jestem otwarty na refleksje. 75% z 300 000 to jest ile? 225 000 to jest. No i mamy ten czas pokoju. Pokoju już dawno nie ma i jesteśmy w wojnie. Na razie w miarę bezpieczny jest nasz udział ale bolszewia w każdej chwili może się przestawić na produkcję wojenna, powyciągać graty z tajgi i milionem-dwoma ruszyć do przodu. 

    To jest ciekawa sprawa (o której GMG nie wspomina, zresztą o niczym ciekawym nie wspomina): jest jakiś traktat o ograniczeniu zbrojeń w Europie i my mieliśmy stany poniżej tego traktatu. Rosja zaś miała duże limity i dodatkowo mogła sobie trzymać różne rzeczy w Azji. I nikt mi nie mógł wytłumaczyć jaki to ma sens skoro w kilka miesięcy mogą sobie poprzywozić z Azji sprzęt i dojechać kogo chcą?

    My mogliśmy trzymać jakieś graty w magazynach aby w stosownym momencie wysłać je na Ukrainę. 

    III

    Z Krabami jest taki problem że poszły na Ukrainę i produkcja cała idzie na Ukrainę. Dodatkowo potrzebują tam części, w tym luf. Nie rozumiem dlaczego gen Gocuł nie zamówił 500 Krabów i 500 zapasowych luf do nich w 2012 roku. Teraz byłyby jak znalazł to raz a dwa: byłby czas na rozbudowę zakładów i zwiększenie zdolności produkcyjnych. Co do K2 i K9: było wiadomo, że część będzie używana czy z magazynów. Bo szybko musimy dostać bo Kraby idą na Ukrainę i Goździki też. Dodatkowo – o czym czytelnicy mojego bloga czytali na moim blogu – niestandardowe, pierwsze wersje za jakiś czas pójdą na Ukrainę, jak będziemy mieli już dużo docelowych. Abramsów nie umie policzyć w ogóle: 250 jest nowych a 116 używanych, lepszych niż miały być, po remoncie i resecie resursu. Turbin do nich jest za mało jednak. 

    Powiedzcie mi co ów GMG zaplanował jak był zastępcą szefa Zarządu Planowania Operacyjnego? Wydaje się, że nic sensownego wtedy nie zaplanował i dlatego teraz się tak wije. Czy planował obronę przed Rosją, czy może bezbronność przed Rosją? 

    Obrona Ukrainy dowidzi, że kluczowe znaczenie mają nasze zdolności obronne, o czym nawijał Bartosiak już dawno. Te Reapery, które będą patrolować antyrosyjsko nawet przez 24 godziny. 

    Jak już pisałem wiele razy zestawy 3 żerdzi i deseczki są tańsze niż czołgi. Można z takich żerdzi zbudować bramę powitalną a na deseczce hasła witające Niezwyciężoną Armię Czerwoną. Tablice Mendelejewa można tu wykorzystać do wypisywania. 

    Generał Różański pierwszy dał głos, ten jest kolejnym. Jak już pisałem powinien jakąś ściemę sobie przygotować żeby się tak nie kompromitować. Przecież pełno sprzętu poszło na Ukrainę i trzeba go zastąpić. Trzeba go zastąpić SZYBKO.

    PS: Otoka-Frąckiewicz odciął się od Sykulskiego i przyciął się do Ziemkiewicza:

    https://youtu.be/yqwdYo-OvPk

     

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka i mama Wiktymiusza siedziały w kuchni Hiobowskich i opowiadały sobie nawzajem jakby to było fajnie gdyby na ich osiedlu stanęła skrzyneczka pierwszej pomocy.
    - A co by w niej było? - zainteresowała się siostra Łukaszka.
    - O, same najpotrzebniejsze kobiecie rzeczy - rozmarzyła się mama Wiktymiusza. - Artykuły higieniczne na wypadek nagłej menstruacji.
    - Przecież ja to zawsze mam przy sobie w torebce - wzruszyła ramionami siostra.
    - Jak idziesz do sklepu po zakupy to nie masz torebki - zauważyła chytrze mama.
    - W sklepie można kupić - odparowała szybko siostra.
    - A jeśli sklep jest zamknięty? - mama Wiktymiusza też chciała być chytra.
    - To wtedy nie idę po zakupy! - zaśmiała się zwycięsko siostra. Obie mamy spojrzały na siebie i wyrzuciły siostrę z pokoju.
    Chciały kontynuować rozmowę, ale nie mogły - przeszkadzał im hałas zza ściany. Jakaś para kłóciła się zawzięcie o papierosy.
    - Tyle razy ci mówiłam, że masz wreszcie rzucić to palenie! - krzyczał głos żeński.
    - Nie wykluczaj mnie nikotynowo! - krzyczał głos męski.
    - Wyjdźmy i poszukajmy miejsca na naszą skrzyneczkę - zaproponowała mama Wiktymusza, a mama Łukaszka zgodziła się z ochotą.
    Kiedy wychodziły z mieszkania, z sąsiednich wyszedł jakiś mężczyzna.
    - Dzień dobry - odezwał się i rozpoznały głos, który krzyczał o nikotynowym wykluczeniu.
    Zjechali razem w trójkę windą. Wyszli przed blok. Tam sąsiad ruszył przed siebie żwawym krokiem, a obie mamy podjęły przerwany wątek.
    - Tak bym to widziała, taka mała różowa szafeczka pełna tego co kobiecie potrzebne właśnie wtedy. Mogłaby stać tam, gdzie stoi ta duża szara - mama Wiktymiusza wskazała palcem.
    - Ale co się... - zaczęła mama Łukaszka i urwała, bowiem właśnie do tej szarej podszedł mężczyzna, który wcześniej jechał z nimi windą. Otworzył drzwiczki, wyjął papierosa i włożył do ust. Następnie sięgnął jeszcze raz, wyjął zapalniczkę, przyłożył do papierosa, zapalił go, odłożył ją z powrotem i zamknął drzwiczki.
    - Wreszcie - westchnął mężczyzna, zaciągnął się dymem i poszedł gdzieś dalej...
    - Ja chyba śnię... - wyjąkała mama Wiktymiusza. - Chodźmy to zobaczyć.
    Ale nie zdążyły, bo do skrzynki podszedł zmęczonym krokiem mąż dozorczyni, pan Sitko.
    - Przecież on nie pali - zdumiała się mama Łukaszka.
    I pan Sitko faktycznie nie palił. Ze skrzynki wyjął niewielką buteleczkę i opróżnił ją w kliku łykach. Następnie zgrabnie cisnął ją do kosza i ruszył w stronę bloku gdzie wpadł prosto na obie mamy.
    - Co pan tam... Co to za skrzynka? - wychrypiała mama Łukaszka.
    - Skrzynka pierwszej pomocy - otworzył usta pan Sitko i obie panie owionął aromat cytryny z nutą mięty.
    - Ładna mi pierwsza pomoc! - obruszyła się mama Wiktymiusza. - Fajki i wóda! Precz z szowinizmem! My mówimy o skrzynkach dla kobiet!
    - Ale kobiety z tej też korzystają! - przerwał jej pan Sitko. - Proszę spojrzeć.
    Teraz do skrzynki podeszła jakaś młoda pani, która od niedawna wynajmowała mieszkanie w ich bloku, ale miała najlepszy samochód. Otworzyła drzwiczki skrzynki i zaczęła liczyć.
    - ...dem, osiem, dziewięć, dziesięć.
    - E, papierosy bierze - wzruszyła ramionami mama Łukaszka.
    - Ona nie pali, wiem - mama Wiktymiusza nie wiedzieć czemu oblała się szkarłatem.
    Pani zamknęła drzwiczki. W dłoni trzymała garść prezerwatyw.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  2
    Dzięki wsparciu lewicowych amerykańskich mediów komuniści północnowietnamscy zdołali przekuć swoją militarną klęskę podczas Ofensywy Tet w propagandowe zwycięstwo.
     
     
           Wojna wietnamska była pierwszą wojną telewizyjną, transmitowaną do amerykańskich domów niemal w czasie rzeczywistym. Intensywny, niekontrolowany  przepływ informacji do Stanów Zjednoczonych z odległych pól bitewnych Wietnamu w znacznym stopniu oddziaływał na opinię publiczną, determinując także zachowanie decydentów w Waszyngtonie. W konsekwencji doprowadziło to zmiany polityki USA wobec komunistycznego Wietnamu, a zatem zaprzepaszczenia szansy na ostateczne pobicie osłabionego wroga i uzyskanie zwycięstwa w wojnie.
     
     
          W pierwszym wojny media amerykańskie reagowały bardzo przychylnie, czego dobitnym przykładem jest artykuł opublikowany przez „Life” w lipcu 1965 roku, w którym stwierdzono, iż  rozsądniej jest „ponieść wcześniej pewne straty, by powstrzymać świat przed tyranią, niż czekać, aż będzie za późno”.
     
     
         Na pytanie sondażu Gallupa w sierpniu 1965 roku: „Czy uważasz, że Stany Zjednoczone popełniły błąd, wprowadzając wojska do Wietnamu?”, zaledwie 24 proc. respondentów odpowiedziało „tak”, a 60 proc. „nie” 3.  
     
     
          Jednocześnie większość obywateli uważała, że wojna nie potrwa dłużej niż dwa lata. Jej przedłużanie się wpływało więc niekorzystnie na społeczne nastroje. Brak widocznych  oraz lawinowo rosnące koszty interwencji, a także coraz wyższe straty w ludziach spowodowało spadek poparcia dla działań militarnych.
     
     
          Lewicowi aktywiści i celebryci – jak np.  popularne pisarki Susan Sontag i Mary McCarthy czy też aktorka Jane Fonda – odbywało podróże do komunistycznego Wietnamu, by potem tworzyć panegiryki na cześć sytemu polityczno-społecznego Hanoi i zajadle krytykować poczynania swoich amerykańskich.
     
     
          Druga połowa lat 60., a zwłaszcza rok 1968, ujawnił buntem młodej generacji Amerykanów (m.in. pacyfistycznych środowisk studenckich) wobec dotychczasowych wartości społecznych, a jednym z głównych punktów sprzeciwu była wojna w Wietnamie.
     
     
          Podczas wizyty w Stanach w końcu listopada 1967 roku  gen. Westmoreland zapewniał: „Osiągnęliśmy ważny punkt, widać już koniec. Jestem absolutnie przekonany, iż – chociaż w 1965 r. wróg wygrywał wojnę – dzisiaj w sposób oczywisty ją przegrywa. (…) Nasze wojska stają się coraz silniejsze (...). ARW [Armia Republiki Wietnamu – Godziemba] jest coraz mocniejsza i bardziej efektywna na polu bitwy. Ten trend będzie się utrzymywać i (...) przed upływem dwóch lat Wietnamczycy będą w stanie wziąć na siebie główny ciężar wojny”.
     
     
          W orędziu noworocznym prezydent Johnson powiedział, iż  „sądzimy, iż wróg zrozumiał, że nie będzie w stanie odnieść zwycięstwa na drodze walki zbrojnej w Wietnamie Południowym” .
     
     
           Nie zrobiono jednocześnie nic, by uprzedzić Amerykanów o możliwym kontrataku sił komunistycznych w obawie, że informacja ta mogłaby zniszczyć pozytywne efekty dotychczasowej kampanii rządowej.  Gdy więc rozpoczęła się komunistyczna ofensywa  Amerykanie poczuli się oszukani przez rząd, który zapewniał, że wygrywa wojnę.
     
     
           Gdy w Sajgonie rozpoczęły się walki, reporterzy natychmiast zjawili się pod budynkiem amerykańskiej ambasady. Jednemu z  nich Peterowi  Arnettowi  napotkany amerykański żandarm powiedział, że komuniści są już w ambasadzie.  Ta błędna wiadomość została następnie powtórzona w nagłówkach wszystkich wielkich dzienników, a strona tytułowa „New York Timesa” przedstawiała zdjęcie trzech żandarmów szukających schronienia za murem ambasady; widać było również ciała dwóch poległych Amerykanów.
     
     
         Walter Cronkite, jeden z czołowych amerykańskich publicystów, miał wówczas powiedzieć: „Co się dzieje, do cholery? Myślałem, że wygrywamy tę wojnę!”.
     
     
         Pomimo zapewnień gen. Westmorelanda, iż sytuacja jest pod kontrolą, amerykańskie media nadal zamieszczały mnóstwo reportaży  przedstawiających niezwykle krwawe i zacięte walki uliczne w Sajgonie i Hue. Pokazywano czołgi na ulicach, bombardowania lotnicze oraz tłumy cywilnych uciekinierów. Nie informowano jednak o tym, że sytuacja na prowincji została szybko opanowana.  W materiałach tych brakowało rzeczowego komentarza i szerszego odniesienia do ogólnej sytuacji.
     
     
         Prawdziwa katastrofa wydarzyła się 1 lutego, kiedy to na oczach fotografa Eddiego Adamsa i współpracującego z nim kamerzysty  Vo Suu generał sajgońskiej policji Nguyen Noc Loan wykonał egzekucję na pojmanym partyzancie. Nakręcony wówczas film pokazywał, jak gen. Loan podchodzi nagle do jeńca, przystawia mu pistolet do skroni i pociąga za spust. Następnie generał odwrócił się do reporterów i powiedział po angielsku: „Oni zabili wielu Amerykanów i wielu moich ludzi”. Zdjęcie to obiegło cały świat,  zdobywając Nagrodę Pulitzera i World Press Photo. Opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych była wstrząśnięta i przerażona.
     
     
         W trakcie relacjonowania Ofensywy Tet opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych pokazywano najkrwawsze znane dotychczas obrazy z pola walki.
     
     
          Ofensywa Tet wykazała, iż komuniści byli w stanie uzupełnić straty i nadal prowadzić potężne operacje, co odsuwało wizję zwycięstwa na bliżej nieokreślony czas. Po pobycie w Wietnamie W. Cronikite w programie CBN News  podkreślił, iż   „Kto wygrał, a kto przegrał w wielkiej Ofensywie Tet (...)? Nie jestem pewien. Vietcong nie wygrał przez nokaut, ale my również nie. (...) Powiedzieć, iż jesteśmy dzisiaj bliżej zwycięstwa, znaczy (..) wybierać optymizm, który zawiódł nas już w przeszłości. Sugerowanie, że jesteśmy na krawędzi klęski, byłoby nieodpowiedzialnym okrzykiem pesymizmu. Powiedzieć, iż znajdujemy się w impasie, wydaje się jedynym realistycznym wnioskiem, choć oczywiście niesatysfakcjonującym”.
     
     
         Opinia ta, tylko częściowo prawdziwa, wywarła wielkie wrażenia na milionach Amerykanów oglądających wystąpienie na żywo. Gdy wkrótce część mediów zaczęła lansować niesprawdzone i stronnicze tezy o możliwym rychłym upadku Khe Sanh, poziom społecznego przygnębienia i zniechęcenia wojną osiągnął apogeum.
     
     
          Nie ulega wątpliwości, że media w dużym stopniu odpowiadały za negatywną percepcję wydarzeń, które miały miejsce w czasie Ofensywy Tet. Wiele drastycznych, często niepełnych lub wręcz nierzetelnych informacji ukazywało się w prasie i telewizji.   Pokazywano liczne ciała żołnierzy obu stron konfliktu, także zwłoki cywilów i wielkie zniszczenia w Hue. Nie mówiono natomiast nic  o zbrodniach komunistów, popełnianych na jeńcach wojennych ludności cywilnej. Wspominano jedynie, że komuniści zajmowali szpitale i świątynie, by uniknąć bombardowań.
     
     
         Pod wpływem pogarszających się nastrojów prez. Johnson w wystąpieniu w dniu 31 marca 1968 roku ogłosił swoją rezygnację z ubiegania się o reelekcję. Jednocześnie oświadczył, iż Stany Zjednoczone wstrzymują bombardowania, mając nadzieję, że Hanoi nie wykorzysta tego do kolejnego ataku na Południe i zasiądzie do rozmów pokojowych. Jakkolwiek stwierdził,  iż Ofensywa Tet zakończyła się niepowodzeniem komunistów, przyznał jednak, że zdestabilizowała Wietnam Południowy. Zwrócił się też do Wielkiej Brytanii i ZSRR, sygnatariuszy układów genewskich, z prośbą o pośrednictwo w przyszłych rokowaniach.
     
     
         W ten sposób Johnson przypieczętował porażkę swojej polityki indochińskiej i pozostawił rozwiązanie problemu Wietnamu następcy.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     

    P. Benken - Ofensywa Tet 1968. Studium militarno-polityczne

    M. Hastings – Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975

    G. Rottman -  Khe Sanh 1967–68

    Studia nad wojnami w Indochinach

    N. Podhoretz -  Dlaczego byliśmy w Wietnamie?
     
    5
    5 (2)

    2 Comments

    Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

    katarzyna.tarnawska
    Okres walki z komunizmem w Indochinach pamiętam bardzo dobrze!
    Jak również ówczesną opinię wśród bliskich mi Polskich patriotów - Amerykanie znów dali się zmanipulować sowieckim lewakom! (Poprzednio - w związku z Katyniem i sowiecką aneksją polskich Kresów - podczas II WŚ.)
    Mutatis mutandis - dziś Moskale także próbują zmanipulować światową opinię publiczną, przy pomocy lewackich propagandystów - stwarzając fałszywy obraz rosyjskiej wojny przciwko Ukrainie.
    A Niemcy i światowi lewacy podobnie jak wówczas - powielają propagandowe kłamstwa rosyjskie.
    Może tym razem Świat już nie da się złapać na rosyjskie "plewy".
    Polska, jak dotychczas, skutecznie przeciwstawia się tej moskiewskiej propagandzie.
    Ten cykl o wojnie w Wietnamie - doskonały!
    Serdecznie pozdrawiam i dziękuję Godziembo!
     
    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    O ile w okresie wojny w Wietnamie to lewica amerykańska była prosowiecka, to obecnie - niestety - także część prawicy amerykańskiej szerzy proputinowską propagandę.

    Pamiętam jak duże wrażenie wywarła na mnie książka Podhoretza, wydana po polsku w latach 80. w drugim obiegu. Ukazywała ona wreszcie udział USA w tej wojnie w odpowiednim kontekście i rozprawiała się z lewacką propagandą.

    Pozdrawiam
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Poza Sajgonem najcięższe walki w czasie ofensywy Tet toczyły się w Hue oraz Khe Sanh.
     
     
           Hue, dawna stolica Wietnamu, było trzecim co do wielkości miastem Wietnamu Południowego – i zarazem stolicą prowincji Thua Thien. Nieopodal miasta przebiegała strategiczna droga nr 1, służąca do zaopatrywania oddziałów na granicy z Wietnamem Północnym.
     
     
          Komuniści zamierzali przeprowadzić na Hue skoncentrowany atak przy pomocy dwóch regularnych pułków 2. Dywizji, a także sześciu lokalnych batalionów komunistycznej partyzantki.
     
     
          Szturm na Hue rozpoczął się 31 stycznia 1968 roku o 2.31 ostrzałem moździerzowym i rakietowym.
     
     
           Komunistom nie udało się zdobyć budynku placówki Amerykańskiego Dowództwa Sił Zbrojnych, co okazało  kluczowe dla wyniku bitwy, gdyż placówka okazała się bardzo dobrym punktem wypadowym do kontrataku w Nowym Mieście i w kierunku Cytadeli.
     
     
          W odpowiedzi na atak na Hue Amerykanie sukcesywnie wysyłali posiłki, które rozpoczęły mozolne oczyszczanie miasta z komunistów. Szczególnie ciężkie i krwawe walki toczyły o opanowaną przez komunistów Cytadelę. Ze względu na zabytkowy charakter miasta ograniczono użycie lotnictwa i artylerii do bezpośredniego wspierania walczących oddziałów.
     
     
           W zajętej części miasta komuniści wymordowali prawie 2,4 tys. mieszkańców. Ich ciała wrzucono do masowych grobów a „wielu z nich miało ręce związane z tyłu, usta zakneblowane łachmanami, inne znów były w dziwnych pozach, ale bez śladu ran, co wskazywało na zakopanie żywcem” .
     
     
          Opór komunistów zdecydowanie osłabł po za zabiciu w połowie lutego 1968 roku dowódcy sił północnowietnamskich.  Gdy jego następca prosił zwierzchników o zgodę na wycofanie się z Hue otrzymał rozkaz walki do końca.
     
     
          Ostatecznie po 25 dniach bitwa o Hue zakończyła się klęską komunistów, którzy stracili 5 tysięcy żołnierzy. Trzy amerykańskie bataliony piechoty morskiej miały zaś 142 zabitych i 857 rannych. Armia wietnamska straciła 384 zabitych i 1,8 tys. rannych.
     
     
          Trzecią areną zaciętych walk w trakcie ofensywy komunistycznej były zmagania o Khe Sanh.
     
     
         Pod koniec stycznia 1968 roku komuniści zgromadzili wokół Khe Sanh prawie 40 tysięcy żołnierzy, dysponujących ponad setką dział i haubic oraz wyrzutniami rakiet i moździerzami.
     
     
          Plany ofensywy Tet zakładały przede wszystkim atak na miasta południowowietnamskie z Sajgonem na czele, jednak niekorzystny dla komunistów przebieg ataków sprawił, iż w Hanoi zaczęto poszukiwać nowych możliwości odniesienia szybkiego i znaczącego sukcesu w postaci zdobycia amerykańskiej bazy, aby odwrócić uwagę od klęski Ofensywy Tet.
     
     
          W porównaniu do bitwy o Dien Boen Phu Amerykanie dysponowali nowoczesnymi bombowcami B-52, które mogły latach w dowolnych warunkach pogodowych, prowadząc bombardowania dywanowe.  Dzięki samolotom C-123 i  i C-130 oraz helikopterom Amerykanie mogli łatwo dostarczać broń, amunicję oraz posiłki do oblężonej bazy. W ciągu trwającego 77 dni oblężenia samoloty C-130 wykonały 273 lądowania w Khe Sanh i zrzuciły 496 kontenerów, co stanowiło  ponad 90 proc. z 12 430 tys. ton ogólnego ładunku dostarczonego do bazy drogą powietrzną.
     
     
           Ponadto  gen. Westmoreland był w stanie w każdej chwili przerzucić pokaźne siły w dowolne miejsce wokół Khe Sanh.
     
     
         Khe Sanh – w przeciwieństwie do Dien Bien Phu – nie leżało w dolinie, a Amerykanie mieli swoje pozycje na otaczających je wzgórzach.
     
     
          Najbardziej spektakularne były działania  bombowców B-52, które atakowały obszary koncentracji wroga, punkty z zaopatrzeniem oraz  kompleksy schronów, dezorganizując działania komunistów W ramach operacji „Arc Light” wykonano ponad 2 500 lotów i zrzucono prawie 60 000 t bomb.
     
     
         Najcięższe warunki panowały na wzgórzach otaczających bazę, gdzie oprócz ostrzału artylerii Amerykanom zagrażali snajperzy. Trudniej było tam dostarczać zaopatrzenie (jedynie za pomocą śmigłowców), a w czasie działań niekiedy dochodziło do walki wręczy przy użyciu bagnetów, noży i gołe pięści.
     
     
        Po zdobyciu – dzięki użyciu czołgów - przez komunistów obozu w Lang Vei  i dotarciu niedobitków załogi do Khe Sanh,  obrońcy tego ostatniego obozu w każdej chwili spodziewali się generalnego szturmu.  Jak napisał jeden z Amerykanów: „Jezu, mieli czołgi. Czołgi! [...] jak po Lang Vei mogłeś nocą nadzorować swój sektor, nie nasłuchując ciągle nadjeżdżających gąsienic?”
     
     
         Szturm generalny nie doszedł nigdy do skutku. Komuniści nie dysponowali wystarczającymi siłami do jego przeprowadzenia. Zamiast tego nękali obrońców częstymi atakami, przeprowadzanymi siłami kilku kompanii.
     
     
           Ostatni poważny atak na Khe Sanh miał miejsce 29 lutego. Załamał się on szybko w ogniu amerykańskiej artylerii. Kilkuset komunistycznych żołnierzy zginęło lub zostało ciężko rannych.   
     
     
          Był to przełomowy moment bitwy. Od tego dnia komuniści nie próbowali już bazy, aczkolwiek zdarzało się, że obóz był silnie ostrzeliwany. W marcu komuniści wycofali się spod Khe Sanh.
     
     
         W następnym miesiącu Amerykanie odblokowali bazę, uderzając wzdłuż drogi nr 9 i likwidując rozlokowane tam oddziały komunistyczne. 
     
     
          Wysoko należałoby ocenić marines, którzy znosili trudy oblężenia, zdając sobie sprawę z faktu, że są zarzuconą przez gen. Westmorelanda przynętą otoczoną przez wielekroć liczniejszego wroga.
     
     
           „Ta druzgocąca porażka [...] – podkreślił gen. Westmoreland - kosztowała komunistów niewyobrażalne ofiary [...] i rozwiała ich sen o drugim Dien Bien Phu”.
     
     
          Wobec braku zgody prezydenta Johnsona na inwazję na Laos oraz wysokie koszty utrzymania bazy sprawiły, iż w lipcu 1968 roku Amerykanie opuścili Khe Sanh, doszczętnie niszcząc bazę. Pozwoliło to Hanoi na ogłoszenie wielkiego zwycięstwa.
     
     
         Cała ofensywa Tet zakończyła się całkowitą porażką komunistów, którzy stracili ponad 60 tysięcy żołnierzy. Nawet oficjalne publikacje wietnamskie przyznają, iż „szala na polu bitwy przechyliła się na jakiś czas na stronę nieprzyjaciela. (…) Nasze pozycje i siły zostały poważnie osłabione”.
     
     
           Podsumowując swój raport, gen. Weyand doszedł do wniosku, iż  „ pod względem militarnym [Ofensywa Tet] zakończyła się dla VC kompletną klęską. Jej polityczne znaczenie jest trudne do uchwycenia i wykracza poza ramy tego raportu. Trzeba wszakże zaznaczyć, że wszelkie polityczne korzyści zostały osiągnięte za cenę olbrzymich strat VC i WAL [...]. Straty jednostek USA i ARW były stosunkowo lekkie, a wojska Południa dzięki bitwie zyskały pewność siebie większą niż kiedykolwiek przedtem” .
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
     

    Ostatnio u nas coraz większą popularność zyskuje serial ”Wybrani” o Jezusie. TVP puściła nawet odcinki, zaczęła się też dyskusja. Jest on tworzony w dużej mierze za pieniądze zebrane w zbiórkach publicznych, co nas bezpośrednio obciąża. Nikomu nie chciało się bowiem zająć takim projektem u nas, dlatego robią to mormoni i protestanci. Co za porażka. Serial ten ze względu na tematykę zyskał spora popularność, mówią nawet o 250 000 000 widzów. Nie powinny nas dziwić takie liczby i ilości. Ja jednak przyznam, że utknąłem na 2 odcinku z przyczyn rozmaitych, o których będzie w części spoilerowej. Tak, serial o Jezusie ma spoilery, bo nie ma wątków w Ewangelii na tyle odcinków i wypełniają ramy swoimi pomysłami, które są średnie. Na razie ich nie zdradzam. Serial był ponoć opiniowany przez księdza katolickiego. Nie znaczy to nic, bo księża łykają protestanckie pomysły teologiczne jak pelikan rybę, zastępując przekaz wiary czymkolwiek, byle bezsensownym. Trzeba się orientować po prostu w tematyce i wyłapywać prawdziwe znaczenie rozmaitych sformułowań. Problematykę tą poruszyłem już:

    https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/916169,jak-rozmawiac-z-neoprotestantem

    A tu konferencja na temat w 2 częściach:

    https://youtu.be/5Wtsn_qla5o

    https://youtu.be/xYWjZW0LLXE

    Wpływ protestancki zaznacza się np. w takich terminach jak pewność zbawienia, przebaczenie Bogu, zbawienie wyłącznie z wiary, jedyniebiblijność, predestynacja i inne, jeszcze gorsze. Często nauczanie Jezusa nie ma dla nich żadnego znaczenia, bo Jezus nie nauczał nowonarodzonych chrześcijan, którzy wyszli na środek i wyznali. Nauczał niechrześcijan, którzy nie byli nowonarodzeni i w owym okresie, byli natomiast tępi i nienapełnieni. Musicie pamiętać, że Ewangelia Jezusa Chrystusa to dla nich nie są 4 Ewangelie, tylko listy św. Pawła na ogół. Biblia jest niesprzeczna przecież więc nie trzeba cytować Ewangelii bo jest tam to samo co u Pawła.

    Dodatkowo serial ten jest ponoć tworzony przez mormonów, którzy nie są chrześcijanami bo mają swoją dodatkową Księgę Mormona i nie uznają Trójcy Św. Niektórzy zielonoświątkowcy też nie uznają i możesz mieć 2 identyczne zbory, z waleniem się mordą na posadzkę, proroctwem, uzdrowieniem, często pokoleniowym. Jeden będzie jednak atrynitarny a drugi trynitarny. Taka poetyka. Pojawiają się tu zatem dwa pytania: na ile podobne pomysły są przemycane pod płaszczykiem? Dwa: jaką rolę odgrywa rzeczywiste nauczanie Jezusa zawarte w Ewangeliach, które jednak jest fundamentalne? Jak ktoś wie to niech powie, teraz jednak będą spoilery:

    SPOILER ALERT

    Odpadłem na razie od serialu na razie z powodów następujących: jest to ciemne jak 8 sezon Gry o Tron. Nauczcie się w końcu w strimingu jeśli jest ciemno to kodeki stwierdzają, że i tak nie widać nic więc to ciemne jest nieważne i obcinają. Dalej: sieczka, którą wypełniają czas serialu. Piotr kabluje i bije się o pieniądze, Mateusz autystyczny itp. Dość maja problemów w Ewangeliach aby dodawać nowe. Dalej: Ja ich nie odróżniam, wszyscy wyglądają tak samo. No połowa. Dalej: kadrowanie: wąskie kadry, ciasne, rozumiem że ni ma kasy ale weźcie. Jak w Star Treku Discovery. Dalej: podobnie budują relacje jak w Ring of Pała: obcy sobie ludzie zaczynają się żreć nie wiadomo z jakiego powodu. Normalnie GoGaladriel w Numenorze. Powyższe powody są chyba wystarczające?

    Recenzje

    Rozpętała się jednak pewna dyskusja, krytyczny pogląd sformułował Dawid Mysior:

    https://youtu.be/EQfdeE5qc9s

    Jego recenzja jest jednak słaba, gorsza niż serial. Na początku nawija o swojej nieszczęśliwości, że jak powie co myśli to go nie będą lubieli. Słucham 15 minut a tu nie ma żadnej opinii o serialu wciąż, tylko jest wodolejstwo. Jeden serial wywołał u niego rozmaite przemyślenia o sensowności? Poważnie? To coś nie tak jednak jest. Nie takie seriale oglądałem (a nawet recenzowałem) i przemyśleń takowych u mnie nie wywołały. Porusza jednak zagadnienia ciekawe: silne kobiety i ich pompowanie (Go Galadriel) oraz Nowy Jork, czyli mieszankę etniczną. Mówi o mormonach, ale nie przedstawia ich specyfiki. A ja akurat nie jestem na bieżąco.

    Z drugiej strony x Andrzej Draguła bierze byka za rogi, tj. jak bierze jak się skupia na zagadnieniu wizerunku Maryi. Który to wizerunek jednak jest zarzutem drugorzędnym.

    https://wiez.pl/2023/01/31/the-chosen-klopoty-z-wizerunkiem-maryi

    A reszta gdzie?

    Jak dzieło to prezentuje się na tle zalewającego nas badziewia zewsząd? Tej refleksji nie podejmuje nikt. Chyba że ktoś podejmuje? Misior opowiada o jakimś muzyku który tworzy muzykę. On ma muzykę robić a to co tam sobie opowiada ma znaczenie jakie? Żadne. Nawet takie leszcze mogą zrobić fajny serial o Jezusie bo czemu nie? Niech sobie tylko reflektory kupią lepsze.

    A tu mamy opinię tzw. ewangelikalnych protestantów, lubujących się w konstrukcjach typu „inny Jezus”

    https://zyjesztylkoraz.pl/przyzwyczaj-sie-do-innego-jezusa-o-serialu-the-chosen/

    Ja na razie nie wiem: w pierwszym odcinku Jezus pojawia się na końcu, uzdrawia Marię Magdalenę. W drugim mamy już powołanych uczniów itp. Nie rozumiem tego. Czy ja nie po kolei oglądam? Pierwszy odcinek to strumień wymysłów scenarzystów, nie opartych na niczym. One mnie miały zachęcić?

    Mamy też dość sporo emocjonalnych reakcji, pozbawionych głębszej i płytszej refleksji nad wytworzonym obrazem. Ja zaś będę powoli oglądał dalej. 

    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    Z wielkimi nadziejami czekali polscy rolnicy na wymierne efekty niezwykle ważnego spotkania Rady AGRIFISH ds. Rolnictwa i Rybołówstwa z dnia 30 stycznia 2023r. w której wzięli udział ministrowie rolnictwa wszystkich krajów Unii Europejskiej. Polski minister rolnictwa, wicepremier Henryk Kowalczyk pojechał do Brukseli pod koniec stycznia 2023r. po niezwykle gorącym miesiącu strajków, blokad dróg i protestów rolniczych. Odbyło się bardzo wiele spotkań i negocjacji ze związkami zawodowymi, organizacjami i branżowymi federacjami rolników w których wziął udział Mateusz Morawiecki starając się rozładować napięcie jakie powstało wśród przede wszystkim producentów zbóż i trzody chlewnej. NSZZ RI" SOLIDARNOŚĆ" z prezesem Tomaszem Obszańskim na czele, OPZZRIOR ze Sławomirem Izdebskim, ZZR "KORONA" i Alina Ojdana, wysunęli postulaty, które zostały spisane i miały być realizowane - jednak nie za bardzo resort rolnictwa mógł we wszystkich punktach szybko reagować, ponieważ bardzo wiele ograniczeń narzuca Wspólna Polityka Rolna i przepisy prawa Unii Europejskiej. Wszyscy czekali więc na 30 stycznia 2023, przewidując że spotkanie wszystkich ministrów rolnictwa Unii Europejskiej przyniesie przełomowe rozwiązania a szczyt da wsparcie i gotowe wytyczne do realizacji rolniczych postulatów - informuje Pierwszy Portal Rolny.

    Jak stwierdza portal: Już na pierwszy rzut oka widać, że nie za wiele z tego wynika, bo Komisja Europejska "przyznała że napływ zboża i kukurydzy wpływa na sytuację lokalną". To zdumiewający fakt. Niezwykłe odkrycie KE. Wręcz nadzwyczajne. Przecież Komisja Europejska dokładnie wiedziała już od wielu miesięcy o dramatycznej sytuacji i gigantycznych problemach gospodarstw rolnych, które nie mają gdzie zbywać swojego ziarna, bo silosy wypchane są po brzegi importowanym, tanim i technicznym zbożem i kukurydzą.

    Ale faktycznie Komisja zapowiedziała, że jest zdecydowana zaproponować użycie rezerwy rolnej z przeznaczeniem dla rolników w tych krajach, które zostały dotknięte skutkami dużego napływu zbóż i nasion roślin oleistych z Ukrainy.

    Były prezes Elewarru Dr Daniel Alain Korona, były prezes Elewarru, współpracujący z ZZR KORONA na portalu Serwis21 ocenił to następująco - Z doniesień medialnych nie wynika, by strona polska zabiegała o przywrócenie z końcem okresu rozporządzenia 870/2022 ceł na towary rolne z Ukrainy. Obawiać się należy zatem, że okres zawieszenia ceł zostanie przedłużony powyżej 4 czerwca 2023 roku. A to oznacza, że w przyszłym roku możemy obawiać się ewentualnej powtórki z rozrywki, z napływem znacznej ilości zboża ukraińskiego i rzepaku, w warunkach dużej nadpodaży krajowej zbóż i rzepaku. A co do różnych zapowiedzi, to odpowiem iż, Bóg jest w preambule, a diabeł tkwi w szczegółach. Nie mamy konkretów, nie ma zatem do czego się odnieść.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Komunistyczna Ofensywa Tet rozpoczęła się 31 stycznia 1968 roku.
     
     
          Część komunistycznych oddziałów rozpoczęła atak 30 stycznia, czyli dzień wcześniej. Spowodowane to był tym, że Wietnamczycy powszechnie używali dwóch wersji kalendarza – starego na południu i nowego na północy. Winny był gen. Giap, który stwierdził, że „ofensywa ma się rozpocząć pierwszego dnia nowego roku księżycowego”. Choć te ataki zostały szybko odparte prezydent Thieu upoważnił gen. Westmorelanda do odwołania zawieszenia broni i przeprowadzenia mobilizacji wietnamskiej armii. Było jednak zbyt późno, by wszyscy żołnierze wietnamscy zdążyli powrócić do jednostek.
     
     
           Właściwa Ofensywa Tet rozpoczęła się 31 stycznia 1968 roku krótko przed 3.00. Jeden z głównych jej celów stanowiła stolica Wietnamu Południowego, Sajgon – miasto, którego walki niemal nie dotknęły. Sajgon został zaatakowany przez 35 batalionów, którym m.in. wyznaczono zadanie zajęcia sześciu najważniejszych obiektów: kwatery głównej Południowowietnamskich Połączonych Sztabów, Pałacu Niepodległości (siedziby prezydenta Thieu), kwatery Marynarki Wojennej Republiki Wietnamu, stacji radiowej, wielkiego lotniska Than Son Nhut oraz amerykańskiej ambasady.
     
     
         Po opanowaniu wyznaczonych celów atakujący mieli je utrzymać przez 48 godzin, do czasu przybycia posiłków.
     
     
          Nacierającym sprzyjał fakt, iż mieszkańcy stolicy wciąż jeszcze świętowali, odpalając fajerwerki, w związku z czym nikt nie zorientował się, że doszło do pierwszych wymian ognia. Dzięki tłumom na ulicach ubrani po cywilnemu partyzanci mogli poruszać się niezauważeni, a do tego część z nich była przebrana w mundury armii wietnamskiej.
     
     
         Atak na kompleks Połączonych Sztabów rozpoczął się o 2.00. Pierwszy atak został  odparty, jednak kiedy po rozbiciu bramy dwoma rakietami B40 setki atakujących zaczęły wbiegać do kompleksu, napotykając słaby tylko opor. Komunistom udało się zająć dwa budynki: wojskowej szkoły językowej i jeden z obiektów sztabowych, który wzięto błędnie za kwaterę główną, będącą celem ataku. Z tego też powodu zaprzestano dalszego natarcia i przystąpiono do organizowania obrony, oczekując na posiłki, które nigdy nie nadeszły.
     
     
                W południe na dachu jednego z niezajętych obiektów wylądował amerykański śmigłowiec z prezydentem Wietnamu,  który po ataku na Pałac Niepodległości postanowił przenieść swoją kwaterę do kompleksu Połączonych Sztabów. Thieu odbył konferencję ze swymi generałami, na której uzgodniono plan oczyszczenia miasta z komunistów.
     
     
           Po południu ściągnięto do kompleksu batalion południowowietnamskiej piechoty morskiej, który następnego dnia po kilku godzinach zażartych walk odbił utracone pozycje.
     
     
            Atak na Pałac Prezydencki także zakończył się porażką, a jeden z jeńców przyznał, iż  szturm na siedzibę prezydenta Wietnamu był misją samobójczą obliczoną na wywołanie efektu psychologicznego
     
     
           Komuniści nie zdołali również zdobyć innych celów: budynku Radia Sajgon, prywatnej siedziby prezydenta,  sztabu Marynarki Wojennej oraz lotniska Than Son Nhut. W trakcie walk o lotnisko zginęło prawie 1000 komunistycznych żołnierzy.  Amerykanie mieli natomiast 23 zabitych i 83 rannych, a Wietnamczycy z południa – 32 zabitych i 79 rannych.
     
     
            Największy rozgłos uzyskał szturm na ambasadę Stanów Zjednoczonych w Sajgonie, który miał wielkie znaczenie dla końcowego efektu Ofensywy Tet. Ogromny, sześciopiętrowy budynek, otoczony murem, stał w samym sercu Sajgonu, będąc symbolem amerykańskiej potęgi i obecności w Wietnamie Południowym.
     
     
             Po nieudanej próbie szybkiego wtargnięcia na teren ambasady jeden z saperów podłożył materiały wybuchowe pod mur. Wskutek eksplozji powstała metrowa szczelina, przez którą komuniści rzucili się do szturmu.  
     
     
          Wietnamczycy ostrzelali budynek z rakiet i broni automatycznej, nie podejmując jednak  próby jego opanowania, chociaż broniło go zaledwie kilku  żołnierzy. Wkrótce nadeszła pomoc z pobliskich koszar Policji Wojskowej.
     
     
            Amerykanom udało się przedrzeć na dziedziniec, a dachu ambasady wylądowały helikoptery z desantem plutonu spadochroniarzy, którzy rozpoczęli eliminację napastników.
     
     
           Po zakończeniu walk w ambasadzie, na miejscu pojawił się gen. Westmoreland, który w udzielonym wywiadzie podkreślił, iż jego „zdaniem jest to tylko dywersja wobec głównej próby, którą postanowiono przeprowadzić w prowincji Quan Tri w okolicach Laosu, poprzez Khe Sanh i strefę zdemilitaryzowaną. Główny atak jeszcze się nie rozpoczął”. Pomimo oczywistych dowodów na potężną ofensywę komunistów, Generał przekonany był nadal, że atak na Sajgon miał jedynie odwrócić uwagę Amerykanów od głównego celu komunistów – bazy w Khe Sanh.
     
     
            Oprócz ataków na sześć wyszczególnionych celów, w całym mieście toczyły się setki mniejszych lub większych potyczek między komunistycznymi oddziałami a  amerykańską żandarmerią wojskową, policją oraz oddziałami wietnamskimi. Komuniści  prowadzili brutalną pacyfikację w mieście. „Zamykali ulice, sprawdzali domy i dokumenty oraz zabraniali nam wychodzić.- wspominał jeden mieszkańców stolicy -  Schwytanych żołnierzy, będących na urlopie, aresztowano i rozstrzeliwano na miejscu. [...] Zwykłych ludzi zostawiano w spokoju, lecz nie mogli oni opuszczać miejsca swego pobytu”.
     
     
           Komuniści dysponowali dokładnymi listami policjantów i pracowników rządowych. Każdy, kto się na nich znajdował i wpadł w ich ręce  był natychmiast zabijany. Palono też flagi Republiki Wietnamu  i tworzono zalążki lokalnych komunistycznych władz. Wystosowano też apel do mieszkańców stolicy o udzielenie wszechstronnego wsparcia „rewolucyjnym siłom zbrojnym”, dzięki czemu możliwe będzie ukaranie „winnych męczeństwa narodu”.
     
     
          Komunistom nie udało się jednak zająć większej części miasta, a  ludność cywilna nie wykazała zbytniego entuzjazmu. Większość mieszkańców Sajgonu zachowała się biernie, a jedyną grupą społeczną, która stawiła opór atakującym, byli katoliccy przesiedleńcy z północy.
     
     
            Napływające do stolicy posiłki rozpoczęły operację oczyszczenia miasta z komunistycznych napastników. Najcięższe boje stoczono między 5 a 12 lutego, gdy komunistom za pomocą rakiet udało się zniszczyć kilka wozów pancernych. W dzielnicy Cho Lon napastnicy zajęli także świątynie buddyjskie i szpital dziecięcy, by uniknąć ognia artylerii.
     
     
          Po 12 lutego 1968 roku  działania wojenne w mieście zaczęły słabnąć, aczkolwiek sporadyczne wymiany ognia trwały do 7 marca.
     
     
           Pomimo zaskoczenia wojska amerykańskie i wietnamskie  zareagowały skutecznie. Chociaż komuniści często walczyli fanatycznie, do ostatniego żołnierza – nie byli w stanie przeciwstawić się amerykańskiej ruchliwości i sile ognia. Oddziały komunistyczne gubiły się w mieście, a brak koordynacji działań sprawił, iż  oddziały szturmowe nigdzie nie otrzymały obiecanych przez dowództwo posiłków i – otoczone – z każdą chwilą traciły ludzi, gdy tymczasem w zagrożonych rejonach pojawiały się kolejne jednostki wietnamskie amerykańskie, sprawnie dowodzone przez gen. Weyanda.
     
     
           Kompletnie zawiodły rachuby na wybuch powstania ludowego, a rząd prezydenta Thieu okazał się mieć znacznie silniejszą pozycję, niż oczekiwano.
     
     
            Z drugiej strony działania komunistów w Sajgonie,  chociaż zakończone militarną klęską, miały duży wpływ propagandowy. Jak zauważył przebywający w Sajgonie dziennikarz Mike Wallace: „Dzięki serii śmiałych ataków [...] wróg obalił mit, zgodnie z którym sprzymierzone wojska kontrolują sytuację”.
     
     
    CDN.
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W ofensywie Tet wzięło udział prawie 100 tysięcy dobrze uzbrojonych żołnierzy armii północnowietnamskiej oraz komunistycznych partyzantów.
     
     
         W 1967 roku Amerykanie przeszli do kontrofensywy. W styczniu 1967 roku w ramach operacji  „Cedar Falls” 30 tys. żołnierzy amerykańskich i południowowietnamskich wkroczyło do „żelaznego trójkąta”, by zniszczyć znajdujące się tam jednostki i bazy zaopatrzeniowe komunistów. Zniszczono znajdujące się tam duże kompleksy tuneli oraz zdobyto duże ilości broni. Operacja zakończyła się jednak połowicznym sukcesem gdyż  większość komunistycznych jednostek zdołała się wycofać, wykorzystując luki między amerykańskimi oddziałami.
     
     
         W lutym 1967 roku rozpoczęła się znacznie bardziej udana operacja „Junction City”, trwająca aż do połowy  maja. Była to największa akcja lądowa, w jakiej uczestniczyły oddziały amerykańskie w czasie całej wojny. W czasie walk przeprowadzono  największą od czasów II wojny światowej operację spadochronową. Dzięki szpiegom w dowództwie armii południowowietnamskiej komunistom udało się wycofać najlepsze jednostki z pułapki. Amerykanom udało się jednak osiągnąć pewien sukces, gdy w czasie nieudanego kontrataku komuniści stracili 3 tysiące żołnierzy.
     
     
         Dzięki zmuszeniu komunistycznych partyzantów do przeniesienia swych baz do Kambodży, rządowi w Sajgonie udało się odzyskać kontrolę nad niektórymi obszarami kraju. Siły komunistyczne w Republice Wietnamu zostały znacznie osłabione oraz częściowo pozbawione zaplecza.
     
     
         Porażki te skłoniły komunistycznych decydentów w Hanoi do zmiany strategii prowadzenia wojny, która dotąd opierała się na mocnym przeświadczeniu, że wrogim oddziałom należy zadawać jak największe straty poprzez ograniczone działania partyzanckie do momentu, gdy amerykańska opinia publiczna – zmęczona przedłużającym się, beznadziejnym impasem – skłoni Waszyngton do podjęcia decyzji o wycofaniu się z Południowego Wietnamu.  Rok 1967 dobitnie wykazał wszakże, że droga do tego jest daleka, tymczasem oddziały Vietcongu, w których wielu partyzantów służyło od czasu walk z Francuzami, zaczęły wykazywać oznaki wyczerpania i zniechęcenia.
     
     
         W połowie 1967 roku wietnamskie politbiuro doszło do wniosku, że należy przystąpić do wielkiej kontrofensywy, aby zmusić prezydenta Johnsona do „deeskalacji wojny” . Zadecydowano, iż atak  zostanie  przeprowadzony na początku 1968 roku podczas święta Tet  – nowego roku księżycowego, kiedy wystrzeliwuje się dużo fajerwerków, a ludzie masowo odwiedzają rodziny i wspominają przodków. Okres ten dotąd obie strony traktowały jako czas zawieszenia broni. Zamierzano to wykorzystać.
     
     
         Koncepcja zwrotu zaczepnego zawierała się w trzech głównych celach: „(1) wywołanie powstania ludowego w RW, (2) zniszczenie ARW i zadanie znacznych strat siłom Stanów Zjednoczonych oraz (3) przekonanie amerykańskiej opinii publicznej, że wojna jest nie do wygrania”.
     
     
         Jak słusznie zauważył znawca stosunków w komunistycznym Wietnamie i były amerykański dyplomata William Duiker: „W Hanoi liczono na to, że ofensywa oraz powstanie osłabią polityczne i wojskowe podstawy reżymu w Sajgonie i spowodują zmianę polityki Stanów Zjednoczonych”.
     
     
         Komuniści planowali przeprowadzenie ataków na bazy wojskowe i miasta Republiki Wietnamu, m.in.: Sajgon na południu, Nha Trang i Qui Nhon w centrum kraju oraz Quang Ngi i Hue na północy. Dowództwo armii północnowietnamskiej miało nadzieję, że armia wietnamska nie  odeprze tak potężnej ofensywy, a społeczeństwo Południa nie poprze rządu sajgońskiego i powstanie przeciwko niemu – a być może nawet, wraz z częścią zdemoralizowanej armii wietnamskiej zacznie walczyć z Amerykanami. Liczono także, iż planowane oblężenie amerykańskiej bazy Khe Sanh w rejonie strefy zdemilitaryzowanej zakończy się sukcesem na miarę Dien Bien Phu.
     
     
          Jesienią rozpoczęła się wstępna faza Ofensywy Tet, której celem było odciągnięcie wojsk amerykańskich od miast będących głównym celem planowanej ofensywy oraz zamaskowanie gigantycznego przerzutu ludzi i sprzętu przed głównym uderzeniem. Atakowano przeważnie odosobnione placówki wojsk wietnamskich i amerykańskich, które skutecznie się broniły, wykorzystując ostrzał artylerii i bombardowania lotnicze. Niemniej komuniści mogli dzięki temu sprawdzić się w dowodzeniu wieloma pułkami z rożnych dywizji i ocenić siłę ognia wroga.
     
     
          Pomimo poniesienia znacznych strat komunistom udało się przekonać Amerykanów, iż miasta Południa są niezagrożone, a partyzanci nadal będą atakowali wysunięte bazy amerykańskie. Do powstania takiego przeświadczenia przyczyniły się przede wszystkim zaciekłe walki pod Khe Sanh – ważnej amerykańskiej bazie wojskowej leżącej w północno-zachodniej kraju,  przy granicą z Laosem. Khe Sanh stanowiła jeden z ważnych elementów sieci amerykańskich baz przy strefie zdemilitaryzowanej,  blokującej komunistom dostęp do miast położnych w centrum kraju.
     
     
          Generał Westmoreland  nie wierzył, by Hanoi po bardzo ciężkich stratach w 1967 roku było w stanie zebrać wystarczające siły, aby przeprowadzić potężne uderzenie w Południowym Wietnamie, dlatego ignorowano doniesienia wywiadu o zwiększonej aktywności partyzantów, traktując ją jako dywersję. Nie przywiązywano także większej wagi do przechwyconych dokumentów i alarmistycznych zeznań dezerterów oraz jeńców o postępujących przygotowaniach do wielkiej ofensywy.  Generał Westmoreland brał to za działania pozoracyjne, mające odwrócić jego uwagę od Khe Sanh.
     
     
          Tymczasem komuniści przerzucali niepostrzeżenie duże oddziały ludzi i partie nowoczesnego sprzętu na południe, które wtapiały się w tłum podróżnych przygotowujących się do święta Tet. Duży ruch ludności  ułatwiał przemyt broni do miast, przewożonej tam jako bagaż (do jej transportu użyto nawet trumien).
     
     
          1 stycznia 1968 roku radio w Hanoi nadało wiersz autorstwa samego Ho Chi Minha. Był to sygnał, że przygotowania do ofensywy zostały już zakończone. Tekst brzmiał następująco: „Ta wiosna jest daleko jaśniejsza niż inne wiosny / Z całego kraju dochodzą szczęśliwe wieści o zwycięstwach. / Niech Północ i Południe rywalizują ze sobą w walce z amerykańskim agresorami! / Naprzód! / Ostateczne zwycięstwo będzie nasze!”.
     
     
         Jednocześnie w połowie stycznia 1968 roku komuniści rozpoczęli atak na bazę w Khe Sanh.  Walki te miały na celu związanie sił amerykańskich przed Ofensywą Tet i przekonanie gen. Westmorelanda, iż celem komunistów ataku będzie ta amerykańska baza. Komuniści osiągnęli zatem cel, który polegał na odciągnięciu części sił amerykańskich od miast południowowietnamskich  i koncentrowaniu ich w strefie zdemilitaryzowanej.
     
     
        Tymczasem pojawiały się kolejne przesłanki świadczące o tym o przygotowywaniu przez komunistów dużej ofensywy. Amerykański wywiad ustalił, iż ruch ciężarówek na szlaku Ho Chi Minha wzrósł dwukrotnie, a  żołnierze amerykańskiej 4. Dywizji Piechoty zdobyli dokumenty nakazujące przeprowadzenie ataku na bazę w Pleiku w czasie święta Tet.
     
     
          W odpowiedzi gen. Westmoreland wystąpił o odwołanie z corocznego zawieszenia broni i postawienie wojsk Południa w stan pogotowia, jednak prezydent  Thieu nie zgodził się, uważając, że źle wpłynie to na morale żołnierzy, których znaczny odsetek otrzymał już urlopy i udał się do rodzinnych domów.
     
     
         Niemniej gen. Westmoreland wszelkie ostrzeżenia lekceważył, trzymając się swojej wizji, w której kluczowa była decydująca bitwa pod Khe Sanh.  Wciąż jeszcze nie rozumiał, że atak komunistów  obejmie cały Wietnam Południowy.
     
     
         Jednym z niewielu amerykańskich wyższych oficerów, którzy dostrzegał komunistyczne niebezpieczeństwo był  gen. Frederick Weyand, który oceniając wzmożone ruchy komunistów, a także napływ uzupełnień i sprzętu, doszedł on do wniosku, że wróg szykuje się do ofensywy na Sajgon. Generał zdołał uzyskać przyzwolenie swego przełożonego na przerzucenie kilkunastu batalionów w okolice stolicy Republiki Wietnamu, a resztę swoich jednostek postawił w stan pogotowia.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    W ostatnim Saloniku Politycznym Rafała Ziemkiewicza red Łukasz Warzecha był łaskaw wspomnieć o kompromisie:

    https://youtu.be/bmZjLEGCJJc

    Że może być. Otóż kompromis jest najmniej prawdopodobny. Bardziej prawdopodobne scenariusze to:

    1. Klęska Rosji i upadek układu kontynentalnego.

    2. Zwycięstwo Rosji i tryumf układu kontynentalnego.

    Red. Warzecha konsekwentnie unika sformułowania gwarancji jakich Rosja miałaby udzielić. Że nie ruszy się znowu za parę lat. Gwarancji takich bowiem nie ma i są przez to trudne do pomyślenia. Koncepcja taka, że z jednej strony Ukraina zrzecze się terytorium a w zamian za to Rosja da bezwartościowe, czcze obietnice jest słaba. Kompromis ten będzie mógł być uważany za zawieszenie broni, którego czas musimy wykorzystać na przygotowanie obrony.

    Wspomniany publicysta wypowiada się niczym Grima Smoczy Język, który nakłaniał króla Theodena do trzymania wojska przy stolicy. Niby, że dla obrony ale właśnie na peryferiach orki goniły przypadkiem Drużynę Pierścienia. A jak Gondor padnie osamotniony to i tak będzie po nich. Kto czytał książkę ten wie. Władca Pierścieni się nazywa.

    Nie możemy czekać z dostarczeniem uzbrojenia aż przyjdzie nowe, bo soviecka ofensywa nie poczeka. Musimy docenić korzystne dla nas zmiany, które zaszły po bolszewickiej inwazji na Ukrainę: przełamanie ogólnej niemożności rozbudowy wojska, która przypominała czasy saskie. Przecież Bronek opowiadał, że nie możemy mieć porządnej armii która kraj obroni bo sojusznikom będzie smutno, że nie muszą nam pomagać. Teraz trzeba wykorzystać okazję. Ileż to razy muszę przypominać? Jaka była furia skierowana w WOT (Wojska Obrony Terytorialnej)?

    Agaton Kozinski coś tam próbował z sensem nawijać. Grozi nam, że Rosja przestawi się na tor wojenny, coś tam sobie naprodukuje, nawyciąga jeszcze T-62 z tundry, zmobilizuje 2 miliony żołnierzy i będziemy mieli problem. Słusznie Jacek Bartosiak wywodzi, że jedynie klęska Rosji nas uratuje. Po upadku ZSRS się zbierali 10 lat i w zasadzie na początku wieku już się ruszyli?
    5
    5 (2)