
Zeszłoroczny zawał sporo w moim życiu zmienił. Oprócz wymuszonej zmiany trybu życia oraz szczerej wdzięczności dla ratowników medycznych i lekarzy zbawienne zastosowanie przez nich defibrylatora sprawiło wprawdzie, że moje serce ruszyło do dalszej pracy, lecz niespodziewanie przyniosło skutki uboczne, o których chciałbym w kilku słowach opowiedzieć.
O efektach medycznych nie chciałbym przynudzać, lecz nie będę ukrywał, że chwilowy pobyt pomiędzy „być” i „nie być” wywołał u mnie kilka refleksji, których wcześniej sam bym się nie spodziewał.
Po pierwsze – zdziwienie, że dotychczasowa bieganina i żmudne wiązanie końca z końcem to nic innego jak objaw choroby, którą Japończycy nazywają „karoshi”, a która jest zwykłym przepracowaniem. Gwoli prawdy, by nie być posądzonym o rozczulanie się nad sobą, dodam, że inne grzechy jak niewłaściwa dieta, brak regularnego ruchu, czy palenie papierosów – nie były mi obce.
Po drugie – i na tym chcę się skupić – wstrząs defibrylatora wywołał wstrząsy wtórne, dalekie od czysto medycznych skutków, bliskie natomiast Polakom, którzy są mądrzy po szkodzie.
Im częściej o tym myślę, tym wyraźniej pojawia się pytanie: czy musiałem?
Najtrafniejszej odpowiedzi pewnie powinienem poszukać sam, ewentualnie z rodziną. W zawodowym życiu przeżyłem sporo: utarczki z urzędasami, którym w głowie wyłącznie łapówki, czterdziestoprocentowe podatki, podwójny ZUS za siebie i żonę, która została w domu by opiekować się chorą córką, balcerowiczowskie mrożenie gospodarki, poniedziałkowe pogawędki Kołodki, któremu niosłem ciężko zarobione pieniądze by odstać w kolejce formowanej przez takich jak ja frajerów w śmierdzącym kontenerze przsposobionym na filię urzędu skarbowego, tuskowy skok na moje OFE, a potem podniesiony wbrew wcześniejszej umowie wiek emerytalny i wiele, wiele innych zabiegów władzy dbającej by się jej żyło dostatniej …
Nie będę się skarżył, bo takich jak ja było wielu. Nie wiem jak oni, ale ja mam sobie do wyrzucenia rzecz, która z każdym dniem uwiera mocniej: dlaczego tak długo byłem skłonny do kompromisu? W imię czego? Świętego spokoju? Żeby czasem nie nadepnąć na odcisk tym, którzy nie musieli?
Nie musiała moja koleżanka ze szkoły, której nie powiodło się na egzaminach, ale została studentką, bo była aktywiską ZMS w dzielnicy. Nie musiała inna koleżanka, której tatuś był pułkownikiem SB i która po maturze dostała mieszkanie, na które ja i mnie podobni czekali latami. Nie musiał kolega, który ściągał ode mnie na każdym kolokwium, a potem został dyrektorem departamentu w ministerstwie i chciał mnie tam łaskawie zatrudnić. A inny kolega nawet nie musiał pracować, bo żyło mu się niezgorzej za czynsz wynajmowanego domu, który jego wysoko postawiony ojciec „załatwił” za grosze.
Mógłbym tak długo o tych, którzy nie musieli. Nie będę przedłużał, bo to nic nie zmieni, lecz pragnę powiedzieć czego mnie wstrząs defibrylatora nauczył: ja nie chcę, do jasnej cholery, żadnego z nimi pojednania!
Już nie muszę …
A wszystkim użytkownikom i czytelnikom Blog-n-Rolla życzę zdrowia i by w Nowym Roku - od czasu do czasu – nie musieli!
3 Comments
@Everyman
29 December, 2017 - 23:54
Pozdrawiam.
Każdy z nas ma swój własny slalom przez łzy, a czasem z górki. Od siebie życzę aby tych słonecznych i pogodnych dni było więcej w 2018.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Dobrze, że wciąż z nami jesteś, Everymanie!
31 December, 2017 - 00:22
Nie mniej - to ustawienie granic też rodzi stres, frustrację, choć - gdy osiągniemy cel - to zdobywamy satysfakcję, radość i pełny relaks.
Życzę Ci - abyś osiągnął swoje cele i zdobył satysfakcję.
I życzę Ci mądrości, radości oraz dużo, dużo zdrowia. I wytrwałości!
Błogosławieństwa Bożego w Nowym, 2018 Roku!
Drogi Everyman-ie
09 January, 2018 - 01:06
Pozdrawiam, życząc Tobie i wszystkim Blog-and-Roll-owcom Błogosławionego Nowego Roku 2018.
krisp