Star Wars: Nowa Trylogia jako fabularna nędza

 |  Written by Smok Eustachy  |  1

Nie ukrywam, że podstawowym powodem powstania moich wywodów jest wzrastająca irytacja opiniami na temat różnych tam takich pozycji książkowych z gatunku fantasy. Że intrygi fajne i ciekawa fabuła. "Gra o tron" - no weźcie. U nas mamy Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza i jeszcze Mordimera Madderdina Piekary. Jeszcze większą irytacją budzą peany ku czci niesławnej pamięci Zemsty Sithów. A ostatni Łotr 1 ze stajni Disneja to swoiste kuriozum. Weźcie.

Wracając do Dumasa (gimby nie znajo) omówionego np. tutaj (http://blog-n-roll.pl/pl/kardynał) wypada zauważyć, że geniusz jego spowodował, iż czytelnik łyka te jego wygibasy jak pelikan rybę. Nie jest łatwo stworzyć tak skomplikowane relacje między bohaterami. Pierwsza Trylogia (czyli druga) rządzi się jednak odmiennymi prawami:

I


Nowa Nadzieja i dwie dalsze części zaliczamy do baśni, z wszelakimi przypadłościami: czarno-biały świat, dobro zwycięża, kto jest dobry to jest dobry, kto jest zły to jest zły, kto jest dobry to jest dobry. Nieokreślone miejsce i czas, mędrzec, niepisane normy moralne, istoty fantastyczne itp. Coś jak Władca Pierścieni. Przyjęta konwencja powoduje jednak określone konsekwencje fabularne: nie ma mowy o jakichkolwiek stosunkach z tym złym, czy tam układach. Nie ma mowy o paktowaniu z Sauronem, bo i tak nie dotrzyma. O jakiś kontaktach. Możesz albo walczyć i wygrać, albo zginąć. Zasadniczo lubimy takie historie, szczególnie jeśli wnoszą nową jakość. Rewolucyjne efekty specjalne, nowatorscy rycerze itp. Bardzo często ten zły nie pojawia się prawie wcale. Coś jak Sauron, czy Imperator Palpatine (zwany dalej Palpusiem). Najpierw mamy do czynienia z różnymi ich siepaczami, oni sami pojawiają się dopiero przy końcu, aby umożliwić swoją klęskę. Tacy są uprzejmi.

Nie może być jednak takiej sytuacji, że muszkieterowie chlastają się z gwardzistami, trup pada aby król miał czym się chwalić przed kardynałem przy szachach. Nawet w Ogniem i Mieczem (gimby nie znajo) czołowa bestia Chmielnicki ma słabość do Skrzetuskiego i idzie mu na rękę w wielu sprawach.

II

Mroczne Widmo i nieszczęsne kontynuacje jego to podjęcie próby odejścia od konwencji baśni i zastąpienia jej jakimś thrillerem czy tam czymś. Co to miało kurna być? Sam początek Mrocznego Widma jeszcze się jakoś trzyma: przybywa dwóch rycerzy jedi, kreatury z owej Federacji Handlowej się ich boją, nawet wejść i pogadać. Pomijam już wszystkie idiotyzmy, o których nawija mr Plinkett: że w sumie nie wiedzieli, kto przyjechał (zwykle ambasadorów się zapowiada), opierali się na wrażeniach robota. Że mogli przytrzymać gaz w pomieszczeniu przez parę godzin itp. Dalej: Darth Maul ze swoją mordą a nawet Jar Jar. Postać pokroju Jar Jara ma sens, jeśli mimo wszystko jej nieszczęsne gafy w rozrachunku wychodzą na plus. Nawet tego nie przypilnowali i złamali jego linię fabularną każąc mu wystąpić o nadzwyczajne uprawnienia dla Palpatine, czyli Darth Sidiousa. O masz.

Motyw dwustronnej intrygi nie jest taki zły. W "Narzeczonym ksieżniczki" (http://www.filmweb.pl/film/Narzeczona+dla+ksi%C4%99cia-1987-8025) głowny czarny  charakter książę Humperdinck aranżuje porwanie i zabójstwo własnej narzeczonej, aby zrzucić winę na wrogi Gildor i wszcząć z nim wojnę. Ale to jest jednorazowa akcja a tutaj dwulicowe działania Palpatine ciagną się przez całę trzy filmy. Nudne to jest raz a dwa:

  1. Republika i jedi nie wiedzą z kim walczą stąd nie ma żadnych interakcji między nimi a owym sithem.
  2. My nie wiemy, czemu różne sługusy Palpatine są jego sługusami  i co z tego mają?
  3. Sługusy te (ów Grievous, separatyści, Federacja Handlowa) też nie wiedzą, komu służą i nie zdają sobie sprawy, że menda, która nimi rządzi to Palpatine.

Takie postawienie sprawy powoduje, że aby sithowie wygrali jedi muszą wyjść na głupków. I już na początku Ataku Klonów widz zadaje sobie pytanie, czy ta cała Republika z owym senatem jest w ogóle do czegoś potrzebna i może niech ją lepiej trafi szlag, bo jest krańcowo niewydolna. Coś jak Guj z Timmermansem. Ale ja nie o tym:

III

Sithów jest dwóch, z czego znaczenie ma jeden, nasz ulubiony przyszły imperator Palpatine, który zmienia sobie tych drugich jak rękawiczki. Najpierw jest Darth Maul, który ginie przecięty na pół. W książkach potem zmienili, że niby przeżył. Ale nie podają, czy dwie połowy czy może tylko jedna. Jak Maul mógł przeżyć przecięcie na pół to wszystko jest możliwe. Np. posklejanie Gwiazdy Śmierci ze szczątków po wybuchu i wyklepanie. Ale to taka dygresja. Drugim był Saruman, występujący tu jako hrabia Dooku. Nieoczytane są te sithy bo jakby poczytały se Władcę Pierścieni to by wiedziały, że Saruman nie da rady. Trzeci to w końcu Anakin Skywalker, niepokalanie poczęty (?!?). Nie mając wątku na intrygi zaczęli bowiem tam wrzucać najgorsze matryce z poradnika serialowego szczenarzysty. Podróży w czasie nie było a tak poza tym wszystko chyba co najgorsze w scenariuszach. Mamy przepowiednię, która się ma tyczyć Anakina, ale nie wiadomo, czy się wypełniła. Przez 6 części się nie wyjaśniło. Mamy jego matkę, która nie zostaje wykupiona z niewoli nie wiadomo dlaczego. Jedi są oprawcami, odrywającymi od rodzin bobaski i szkolącymi je. To może niech lepiej już zdechną. Są oni też zakonem z celibatem. Nie wiadomo, czy ich porachunki z sithami to prywata, czy może mieści się w porządku prawnym owej republiki? I w zasadzie czy sith podpada pod paragraf czy może niepotrzebnie się ukrywa, bo zupełnie legalnie może być tym sithem?

Owszem, upadek Republiki Rzymskiej może stanowić inspiracje fabularną, ale tam bili się na prawdę a nie na niby i realne konflikty były. Jakiś Antoniusz, Pompejusz, Krassus, Lepudus, Cyceron, Agryppa. Że o Cezarze i Oktawianie Auguście nie wspomnę (gimby nie znajo). A tu co? Mamy lewe porwanie Palpatine'a przez generała Grievousa, który nie ma pojęcia o dwoistej roli kanclerza. Stąd może puknąć go niechcący, może oberwać w czasie walki itp. Pojmany siedzi w wysuniętej wieży obserwacyjno-widokowej, która łatwo może zostać zniszczoną przez przypadkowy ostrzał. Potem jest ta ryzykowna misja ratownicza, jest to kuriozum, nie da się oglądać tego bez bólu.

Ponieważ Palpatine jest sam, to w każdej części musi z niczego wyczarowywać sobie nowych podwładnych, jeszcze silniejszych niż poprzedni. Jest to irytujący sposób prowadzenie akcji: jedni wygrywają, ale tamci wygrywają jeszcze bardziej wiec ci co wygrywają przegrywają. Słabe to jest i nie da się oglądać na trzeźwo.

IV


Wątek miłosny też jest poniżej krytyki. Pierwsza Trylogia została tu rozsadzona przez osobowość Hana Solo, czyli Harrisona Forda, który skręcił romansem w swoją stronę. Jakby miał być romans Luka z Leją to za ciekawie by nie było. A ci najpierw w bazie, potem przy okazji ucieczki przed imperialnymi w pasie asteroidów, itp. Dobrze się to oglądało. A tu mamy jakieś smęcenia. Tragedia.Gdzie tu mamy jakąś subtelność? Jakąś finezję? Jakąś intrygę?

Na koniec daję link do Plinketta, który może być tu cennym uzupełnieniem:

http://www.cda.pl/Gu-la-sz/folder/2485197
5
5 (2)

1 Comments

Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Trylogia Star Wars 1-3 jest w zasadzie judaistycznym wykładem postaci Jezusa, pomnożonym przez holokaust (wader nosi niemiecki hełm). Tyle tylko, że Lucas poszedł dalej: uznał niepokalane poczęcie za fakt, niejako przyznał rację katolikom, natomiast uznał, że źródłem dzieworództwa jest zło.

Namolna ideologia forsowana przez wszystkie trzy filmy z tej serii ma źródło w religijnej obsesji wielkiego skądinąd reżysera. Efektem jest artystyczna impotencja.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>