Mój czerwony poniedziałek

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
Nie oglądałem filmu, który dostał nagrodę, wiem za to mniej więcej, kim była pani Helena Wolińska. Autor filmu też pewnie wie, za to widz, jeśli wcześniej nie wiedział, to się raczej nie dowie. Chciałem napisać rano, że wielka szkoda, że Wolińska-Brus tego nie dożyła, ale to refleksja na tyle oczywista, że zanim się namyśliłem, już napisał o tym na twitterze Tomasz Szymborski. Cóż, kolejną moją myślą było, że Andrzej Mandalian nie dostał Nobla za wiersz „Towarzyszom z bezpieczeństwa”, to chociaż Pawlikowski za „Idę” zdobył Oskara. Jedni będą uważać, że to kolejne pasmo ich własnych sukcesów, gdzieś między 25leciem wolności, a Tuskiem – prezydentem Europy, inni zwrócą uwagę na wymowę filmu, więc pewnie usłyszą cos o polskiej niechęci do tych, którym się udało, czy coś w tym stylu. To może poczytajmy Mandaliana.

„Z gruzów,
z ruin
rośnie budowa,
robociarz rządzi,
kolejarz,
hutnik.
Towarzyszu,
wam tylko powiem,
jakże bywa tu czasem trudno.
Jeszcze gnieździ się różna swołocz
po zapadłych, ciemnych powiatach,
ale my musimy podołać,
Rewolucja nam podpowiada.”

Całkiem na czasie, może tylko przedstawiciele innych zawodów powinni się tu pojawić. Żeby było zabawniej wiersz znajduję na stronie młodych komunistów, którzy zdaje się wcale nie żartują i piszą o sukcesach PRL, zerkają z nadzieją na tą szczęśliwszą z dwóch Korei, a wszystko pod sztandarem z podobiznami Lenina i Stalina. Tak, tak, kto nie wierzy, niech poszuka wiersza Mandaliana w google. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – towarzysze z polskiego Komsomołu zebrali u siebie imponujący zbiór oryginalnych materiałów propagandowych z dawnych czasów. I nie tylko cytowany wiersz niepokojąco aktualny.

Tymczasem planowałem napisać recenzję z płyty projektu Zuch Kazik „Zakażone piosenki”. Zespół, w którym większość kawałków śpiewa Kazik, a kilka Zacier, zajmuje się wykonywaniem piosenek z czasów i stylistyki Mandaliana, choć zdarza im się zagrać również kawałki z „Misia”. Niektórzy widzą  w tym ryzykowne oswajanie totalitaryzmu, o co ja akurat Kazika nie podejrzewam. Gorzej, że nie widzę w tym wszystkim również żadnego innego pomysłu, a już na pewno pomysłu konwekwentnie wcielanego w życie. Jak bowiem można zagrać tego typu utwory? Albo zrobić z nich czad, albo pastisz, albo też spróbować zagrać je z siłą i zachować ich rewolucyjny potencjał, równocześnie odrywając je od kontekstu – czasem to przecież, niestety, naprawdę dobrze napisane teksty i melodie, mało to twórców oddawało wielkie talenty w służbie złej sprawie? To dopiero dziś z brakiem wyczucia i oporów coraz częściej idzie też brak umiejętności.   Tymczasem zespół Zuch Kazik nie może się na nic zdecydować. Czad jest mało czadowy, potencjał wygłuszony, a humor? Cóż, objawia się w zamianie „Huty” na „chuć” w „Piosence o Nowej Hucie” czy wpleceniu licznych kurew w „Budujemy nowy dom” tudzież dodanie do tego kawałka frazy o betonowym schronie. Do marszu Gwardii Ludowej artysta dośpiewał, że „Gwardia to nie warszawski klub, to milicyjny klub i za to chuj im w dziób”. Najwierniejsi fani będą zachwyceni, ale czy już naprawdę nie można od Staszewskiego wymagać trochę więcej? Ponieważ nie przekreślam, jak wielu moich znajomych, ostatnich płyt Kultu, myślę, że można.  Tu jednak przynajmniej muzyka daje radę, choć gdzie jej do wersji Defektu Muzgó sprzed lat…

Lepiej robi się w połowie płyty. „Hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej” łączy wymienione wyżej elementy w sensownych proporcjach, dzięki czemu staje się jednym z mocniejszych punktów. Tu też Kazik śpiewa naprawdę dobrze. Jednak jeszcze lepiej jest trochę później, gdy mikrofon przejmuje Zacier, by zaśpiewać „Dzień zwycięstwa” i wpleść w to jeszcze rapowaną wersję wiersza „Lenin i Partia”. Brzmi to zresztą jak macierzysty zespół Mirka Jędrasa, co też wychodzi na zdrowie. Przedziela je „Polski mam paszport na sercu” zagrany w stylu rozłażących się improwizacji, kojarzących się z zespołem El Dupa. To też jakiś pomysł na dekonstrukcję socrealizmu.

Z tej płyty wyróżnia się jeszcze jedna wycieczka w inne rejony geopolityczne – „Lily Marleen”. Cóż, jest to coś tak obrzydliwego, że jedyne zastosowanie, jakie widzę dla tego wykonania to puszczanie go w celu uprzykrzania życia osobom starszym, które czują zrozumiały uraz do języka niemieckiego. Sam zaczynam zresztą go nabierać, przewijam jak najszybciej. Potem „Na barykady”, wesoło, niby z dystansem, ale brzmi to – pewnie celowo – jak jakaś słowiańsko-germańska cepelia. Gdyby cała płyta była taka, podejrzewałbym chęć skoku na kasę. Tak, tak, to jednak na pewno ironia, tylko ciężko się tej konwencji słucha.
Podsumowując – nie jest to gloryfikacja komunizmu, ale i niestety wydarzenia artystycznego w tym za bardzo nie dostrzegam. Do poszczególnych fragmentów (na pewno do „Hymnu ŚFMD” i „Dnia zwycięstwa”) będę wracał, ale po co ta płyta jest, po kilku przesłuchaniach dalej za bardzo nie wiem. Z drugiej strony był czas, by przyzwyczaić się, że obok płyt niezłych Kazik wydaje często i takie, bez których świat nie byłby uboższy.

PS. Choć trzeba przyznać, że z nagraniem "Hej młody junalu" panowie niechcący trafili idealnie.
 
5
5 (3)

1 Comments

Obrazek użytkownika max

max
Nie lubię Staszewskiego. O ile nie mogę odmówić mu kilku rzeczywiście dobrych kawałków, o tyle inne są zaledwie średnie. Pomijam, że Kazik i jego styk muzyczny to zupełnie nie moja bajka. Na czerstwe dowcipy jeste uczulony.

Po przeczytaniu Twojej recenzji już na pewno po Zacierowo-Kazikową płytę nie sięgnę.
"Idy" również nie obejrzę. :)

 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>