Rok wielkiej zmiany

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Koniec 2014 i początek 2015 roku upłynęły pod znakiem wizerunkowego krachu rządu Ewy Kopacz oraz rozmaitych zagrożeń dla wolności słowa, czasem pojmowanej w dość specyficzny sposób. Warto na chwilę wrócić do tamtych wydarzeń, chociażby po to, by uzmysłowić sobie, jak wiele zmieniło się w ciągu jednego roku. Nie zawsze na lepsze, ale i nie tylko na gorsze.

W Polsce nieliczni publicyści i internauci rok temu upominali się o swoich kolegów, zatrzymanych podczas okupacji PKW po budzących do dziś kontrowersje wyborach samorządowych. O ile kilku osobom, mającym za sobą przynajmniej tradycyjnie rozumiane media, ostatecznie udało się uzyskać sprawiedliwość, o tyle inni, którzy na miejscu znaleźli się jako przedstawiciele mediów obywatelskich, nie zostali ostatecznie uznani przez sąd za dziennikarzy. Sprawiedliwość III RP kierowała się wówczas definicją sprzed czasów internetu i nawet branżowe legitymacje, nie wsparte pracą dla agencji prasowej, gazety czy telewizji okazały się niewystarczającym argumentem. Solidarność dziennikarska tym razem ujawniła się nad wyraz oszczędnie i nie objęła wszystkich, którzy wykonując swe obowiązki padli ofiarą policyjnych represji. Tylko nieliczne media, nie pierwszy zresztą raz, pochyliły się nad deficytem wolności słowa, rzekomo jednej z większych zdobyczy Polski ostatnich 26, a wówczas 25 lat.

Milczący w obliczu polskich, szczęśliwie bezkrwawych, zamachów na wolność słowa niewiele później zaczęli walczyć za pomocą symbolicznych ołówków w imię tejże wolności. Przyczyną stał się terrorystyczny zamach na redakcję francuskiego pisma „Charlie Hebdo”, swoim poziomem zbliżonego do „Nie” Jerzego Urbana magazynu lewicowych satyryków-nihilistów. Polscy komentatorzy, lubujący się w porównywaniu rodzimych katolickich moralizatorów czy prawicowych polityków do islamskich fundamentalistów, zobaczyli na przykładzie smutnego losu swoich francuskich przyjaciół, jak naprawdę wygląda religijny fanatyzm wyznawców Allacha. Czy skłoniło ich to do refleksji nad dalszym szafowaniem wspomnianymi porównaniami? Oczywiście, nie. Kolejne miesiące przyniosły coraz więcej zbitek w rodzaju „katotalibanu” czy „PiS-lamu”. Opamiętanie nie przyszło.

W tym samym czasie Ewa Kopacz, która miała wzmocnić Platformę Obywatelską osłabioną po rejteradzie Donalda Tuska do Brukseli i aferze taśmowej, trwoniła resztki społecznej popularności własnej partii. Poprzednia zima pokazała wszystkie problemy, które stały się później przyczyną wyborczej porażki. Już w okresie świątecznym premier Kopacz skoncentrowała się na budowaniu wizerunku za pomocą tak nieadekwatnych do społecznych nastrojów metod, jak przegrzana i sztuczna sesja zdjęciowa dla jednego z kolorowych magazynów. Jak wiemy, w kolejnych miesiącach było już tylko gorzej.

O ile jednak upadek Ewy Kopacz i jej partii wielu obserwatorom wydawał się nieuchronny, a niewiadomą pozostawała jedynie jego skala, o tyle 12 miesięcy temu mało kto spodziewał się tak dużych problemów Bronisława Komorowskiego. Nawet część prawicy dała sparaliżować się sondażom, dającym ówczesnemu prezydentowi poparcie sięgające 70%. W efekcie mało kto spodziewał się wygranej Andrzeja Dudy, a co trwożliwsi nie wierzyli nawet w drugą turę. Jako umiarkowany, ale jednak, optymista, pisałem wówczas w jednym z komentarzy, że początkowa słaba rozpoznawalność będzie atutem młodego polityka, a nie problemem, ponieważ wybory prezydenckie ustawione zostaną według osi podziału na zgranych i świeżych, opatrzonych i nowych. Tak się też stało, w czym olbrzymi udział miały pomysły na kampanię obu głównych kandydatów: Komorowski odwoływał się do zadowolenia i świętego spokoju, Duda – do zmiany i aspiracji. Spotkania tego drugiego były pełne emocji i entuzjazmu, wiece urzędującego wówczas prezydenta ożywiali jedynie jego, coraz liczniejsi, przeciwnicy.

Wiosna przyniosła w Polsce niespodziewaną (choć nie dla wszystkich) zmianę w pałacu prezydenckim, jesień – oczekiwaną (chociaż znów nie przez wszystkich, część obserwatorów do końca spodziewała się powstania koalicji „wszyscy przeciw PiS”) zmianę rządu. W Europie, co w pewnym stopniu zdynamizowało również procesy zachodzące w naszym kraju, przez cały rok trwał w tym czasie proces napływu imigrantów. Europejskie elity, których nie otrzeźwiły tragiczne wydarzenia w paryskiej redakcji, witały przybyszów z otwartymi ramionami. Dla każdego trzeźwego obserwatora jest oczywiste, że motywacje rzesz ludzkich nadciągających z południa są różne, a ucieczka przed dramatem miesza się w nich z chęcią przeniesienia go na nowy grunt, zarażenia wojną kolejnych obszarów i państw. Władze, zwłaszcza niemieckie, pozostały ślepe i głuche na rzeczywistość, lecz również na gwałtownie pogarszające się nastroje własnych obywateli. Nie zmieniły tego również późniejsze, jeszcze bardziej krwawe, wydarzenia. Ucierpiała na tym również wiarygodność i atrakcyjność Berlina i Brukseli jako punktu odniesienia i arbitra w sprawach dotyczących państw „nowej Unii”. To zaś wpływ ma na polską sytuację wewnętrzną, w której coraz trudniej jest powoływać się na argument „zaniepokojenia Niemców”, jakkolwiek w ostatnich tygodniach jest on znów wykorzystywany w wielu komentarzach do polskiej polityki.

Ta zaś zdaje się odwrócona o 180 stopni. Po wyborach wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość największymi obrońcami wolności słowa jawią się ci, którzy dotąd nie zwracali uwagi na liczne przypadki nękania dziennikarzy, czy utrudniania życia nielicznym nie czapkującym Platformie Obywatelskiej artystom. Osoby, którym nie przeszkadzały żadne działania poprzedniego rządu, ograniczające prawa obywatelskie, na przykład dotyczące możliwości gromadzenia się lub dostępu do informacji, formują, przy udatnym wsparciu mediów, grupy „obrońców demokracji”.  Ich prominentni przedstawiciele związani z poprzednią władzą próbują wmieszać w polskie spory instytucje unijne, nie przyjmując do wiadomości opisanej wyżej zmiany społecznego nastawienia wobec przechodzących coraz poważniejszy kryzys struktur UE.

Część umiarkowanych zwolenników PiS, niepomna lekcji z lat 2005 – 2008, upatruje wizerunkowych kłopotów rządu Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy głównie w złych strategiach komunikacyjnych. Tradycyjnie odżywają też obawy o utratę poparcia niektórych środowisk. Komentatorzy zdają się przy tym wpadać w pułapkę sondaży, które w kilka miesięcy po wyborach mają tak naprawdę znikome znaczenie. Rząd skupia się dziś na kluczowych z punktu widzenia własnej agendy zmianach, kwestie wizerunkowe zostawiając najwyraźniej na czas większej równowagi medialnej. Ta zaś wydaje się być możliwa właśnie w konsekwencji rozpoczętych w ostatnich tygodniach działań, budzących tak mocny sprzeciw grup związanych z poprzednim rządem i prezydentem.

Jest faktem, że kilka mniej lub bardziej znaczących działań PiS nie budzi entuzjazmu. Przyjęcie za swoją (krytykowanej nie tak dawno) ustawy o policji autorstwa Platformy, czy uderzenie w środowisko korzystające z edukacji domowej budzą pewne zaniepokojenie. Warto je sygnalizować, aby skłonić odpowiedzialne za konkretne decyzje osoby do ponownego ich przemyślenia. Równocześnie jednak nie warto tracić z oczu perspektywy ostatniego roku, dokonanych już zmian i ogromu pracy, czekającej jeszcze stronnictwo naprawy Rzeczypospolitej.
 
https://twitter.com/karnkowski
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>