Donald Tusk i język angielski

 |  Written by karlin  |  0

Od dawna (Dawna?) trwają zabiegi, mające na celu poniżenie najwybitniejszego w ostatnich latach, reprezentanta większości zamieszkujących terytorium Polski. Skupiają się one między innymi na jego nieustających kłopotach z językiem angielskim. Nieustających pomimo, prawdziwych bądź udawanych, ale tak czy owak deklarowanych przez niego wysiłkach, mających na celu owego jezyka tajników zgłębienie.

Wspomniane, karygodne zabiegi, nasiliły się ostatnio z uwagi na objęcie przez Donalda stanowiska tzw. Prezydenta Europy. Nawiasem, pewnie by wolał rolę Sknerusa, ale Czarnoksiężnik z Oz też ujdzie. Stanowiska, zmuszającego do częstego, publicznego lub dyskrecjonalnego (rozmowy w cztery kamery) używania tego języka. No i Donald się stara, kartki z ręki nie wypuszcza, a ludzie zawistni oraz złej woli mają używanie. I po co to wszystko? Przecież wystarczy odrobina wysiłku, i wszystko będzie jasne.

Donald pojawił się na światowych salonach wyłącznie dlatego, że pomógł możnym tego świata w ograbieniu i stopniowym niszczeniu jego wioski. Tylko z tego powodu pozwolono mu, na krótko, zmienić lokajski mundurek i lokajską pozycję na wyfraczoną ułudę. I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

W takiej sytuacji każdy z nas powinien bez problemu zrozumieć głęboką niechęć Donalda do nauki języka jego panów. A starsi przypomnieć sobie obrzydzenie i bojkot ośmiu lat nauki rosyjskiego (podstawówka i liceum), jaki tylu uprawiało za młodu, w czasach PRL. Proste polecenia zrozumie, bardziej skomplikowane, zwłaszcza na piśmie, da do przetłumaczenia, a z Angelą oraz Władimirem i tak się po niemiecku, w pozbawionym - oficjalnie - kamer i mikrofonów zaciszu, dogada.

Po co więc gmerać w subtelnościach wymowy i znaczeń, oraz uczyć się dogłębnie tak odmiennego od polskiego i niemieckiego (brak fleksji i pozycyjność) języka? Żeby można było wyłapać szyderstwa i dowcipy na swój temat, szeptane w eurokorytarzach i na europrzyjęciach? Szyderstwa, na które nie da się zareagować tak, jak to było możliwe we własnej wiosce?

Lepiej udawać polskiego gbura i kałmuka, nieco groteskowego, ale wciąż użytecznego, za co w pewnych gremiach można się doczekać przychylnego spojrzenia. Zamiast, rozpędzając się po kilku kieliszkach szampana, ryzykować np. dowcipkowanie z językiem Johna Langdona Downa, podobne do tego z pierwszych słów tej notki (pomylenie pisowni z wymową), i zaliczyć ciężkie spojrzenia życzliwych, szukających w pamięci numeru telefonu do dobrego psychiatry.  

Img.:http://www.polishexpress.co.uk/nie-zna-francuskiego-kiepsko-mowi-po-angi... @kot

5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>