blogi

  •  |  Written by sprzeciw21  |  0

    Jak informowała Wirtualna Polska - Na liście importerów zboża z Ukrainy znajduje się Spółka Mizgier Tomasz i Synowie, prowadząca fermy drobiu, ściągała z Ukrainy kukurydzę i pszenżyto. Przedstawiciele firmy potwierdzili, że kupują zboże z Ukrainy. Przekazali nam też, że przeładunku zboża z wagonów kolejowych na samochody dokonano w firmie Elewarr, na bocznicy kolejowej w oddziale Gądki... Elewarr to spółka kontrolowana przez państwo. Od jakiegoś czasu wśród rolników krążyły plotki, że kupuje ona ukraińskie zboże. W ostatnich dniach firma wydała oświadczenie, że "nie prowadziła, nie prowadzi i nie zamierza prowadzić skupu ani obrotu importowanych zbóż i rzepaku, m.in. z Ukrainy oraz nie wynajmuje powierzchni magazynowej w celu przechowywania zboża ukraińskiego".  Gdy zapytaliśmy o przeładunek ukraińskiego zboża, Michał Kotowski, dyrektor oddziału Elewarru w Gądkach (a także niedoszły radny PiS w Kaliszu, współpracownik posła tej partii - Jana Dziedziczaka), przyznał że spółka świadczy takie usługi, na zasadach komercyjnych. "Co w tym złego? Czy to jest niezgodne z prawem?" - pytał Kotkowski. Oczywiście nie jest to niezgodne z prawem. Po oświadczeniach spółki w sprawie ukraińskiego zboża może być jednak pewnym zaskoczeniem.

    W tym miejscu nie sposób nie zadac pytania, skoro nie było importu, a tylko świadczenie usługi komercyjnej przeładunkowej dla polskiej firmy, a działalność taka jest zgodna z prawem, to dlaczego ma to być jakieś zaskoczenie i w czym ma to być naganne? Czy takie same zainteresowanie wp.pl budziło np. że zboże transportowane jest koleją (czyli torami PKP PLK, i prawdopodobnie wagonami PKP), że następuje przeładunek z LHSu na zwykły pociąg (firma przeładunkowa tez ma się tłumaczyć), a towar przewożony jest samochodami fimy transportowej (właściciel firmy tejże firmy też ma się tłumaczyć?). Dośliszmy do absurdu, w którym zwykła komercyjna działalność, zgodna z prawem, jest publicznie napiętowana.

    Elewarr zareagował na twierdzenia Wirtualnej Polski. Informujemy, że w ramach dodatkowych usług komercyjnych, na podstawie umów zawieranych z rolnikami oraz innymi polskimi kontrahentami, Spółka świadczy usługi, np. wykonywanie analiz laboratoryjnych, usługowe ważenie transportu samochodowego i kolejowego, kolejowe usługi manewrowe czy usługowy przeładunek towaru zbóż i rzepaku w ramach składów kolejowych. W przypadku tego rodzaju usług Spółka nie dysponuje wiedzą handlową o miejscu pochodzenia towaru obcego co do którego nie ma żadnych praw oraz w konsekwencji Spółka nie ma żadnych podstaw prawnych do żądania informacji o pochodzeniu czy przeznaczeniu towaru, który nie jest przedmiotem obrotu dla Spółki. Spółka nie ma także podstaw faktycznych do odmowy świadczenia dodatkowych usług dla podmiotów, z którymi utrzymuje wieloletnie, stałe kontakty handlowe. Elewarr sp. z o.o. informuje, że nie prowadziła, nie prowadzi i nie zamierza prowadzić skupu ani obrotu importowanych zbóż i rzepaku, m.in. z Ukrainy oraz nie wynajmuje powierzchni magazynowej w celu przechowywania zboża ukraińskiego. Spółka swoją ofertę skupową zbóż (w tym kukurydzy) i rzepaku kieruje wyłącznie do polskich producentów rolnych, którzy pod rygorem odpowiedzialności prawnej składają oświadczenie o pochodzeniu towaru z ich gospodarstwa. Taki stan faktyczny wpisuje się w aktualną politykę skupową towaru Spółki obowiązującą od 2019r. Spółka wielokrotnie od 2022r. informowała m.in. na swojej stronie internetowej, w mediach społecznościowych i wypowiedziach medialnych, że nie prowadziła i nie prowadzi skupu zboża importowanego. Dementujemy wszelkie informacje, które dotyczą rzekomego skupowania przez Spółkę zbóż ukraińskich (w tym kukurydzy) i rzepaku ukraińskiego czy posiadania takiego towaru w naszych magazynach. Publiczne przekazywanie tego rodzaju kłamliwych informacji o rzekomym skupowaniu i przechowywaniu importowanego zboża i rzepaku, stanowi nadużycie, które może spotkać się z odpowiednią reakcją prawną - czytamy w komunikacie spółki.

    Elewarr sp. z o.o. informuje, że nie prowadziła, nie prowadzi i nie zamierza prowadzić skupu ani obrotu importowanych zbóż i rzepaku, m.in. z Ukrainy oraz nie wynajmuje powierzchni magazynowej w celu przechowywania zboża ukraińskiego. I to powinno zamknąć całą sprawę.

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Tata Łukaszka razem ze swoim kolegą, Kubiakiem, przez cały dzień wysyłali mailem życzenia świąteczne. Wreszcie, koło południa, poszli do stołówki firmowej, żeby coś zjeść.
    Stołówka miała być w remoncie, ale fachowcy tego dnia złamali płytę gips-kartonową kiedy wieźli ją rowerem. Bo do remontu wybrano firmę, która była w całości roweromobilna.
    Siedzieli więc na stołówce i jedli hamburgery z szarpaną żurawiną, bo ich firma od roku była zeromięsna.
    Siedzieli tak i jedli i nagle do stołówki wpadła pani dyrektor od HR.
    - Kto zrobił te życzenia, które wysyłaliście mailem?! - zapiała.
    - My - odparł parskając żurawiną Kubiak.
    - Niech pan ma choć odrobinę godności i nie kłamie, Kubiak! Pan tu nic nie robi!
    I to była niestety prawda. Wszyscy zachodzili jak to się stało, że Kubiak praktycznie nic nie robił i nadal był w firmie. Z drugiej strony przyznać jednak trzeba, że w nicnierobieniu prezentował klasę światową.
    - A o co właściwie chodzi? - zapytał tata Łukaszka.
    Pani dyrektor wyjęła kartkę z wydrukowanym obrazkiem, jaki on i Kubiak rozsyłali innym.
    - Dostałam to w poczcie zwrotniej. To niedopuszczalne! - i pani dyrektor odczytała:
    - Radosnych świąt Zmartwychwstania Pańskiego... Wesołego Alleluja!
    I opuściła ręce dramatycznym gestem.
    - No i? - mruknął tata Łukaszka. - Coś w tym złego?
    - Oczywiście! Nikt tak nie pisze!
    - Ależ wszyscy tak piszą! - Kubiak sięgnął po telefon. - Niech pani zobaczy jakie życzenia nam przesłała pewna organizacja pozarządowa. Ich program na co dzień wygląda tak: aborcja, apostazja, świeckie państwo, zamknąć kościoły, księża to pedofile, zero pieniędzy na religie, religia to opium dla mas, papież krył pedofilów i tak dalej. A co dzisiaj w mailu? W mailu życzą nam wesołych świąt Wielkanocnych.
    - Oni? Radosnej?? Wielkanocy??? - zdumiał się tata Łukaszka. - To tak jakby Hitler życzył szczęśliwej chanuki!
    - Nie możecie wysyłać takich życzeń - upierała się pani dyrektor. - One obrażają!
    - kogo Jezus może obrażać? - wzruszył ramionami tata Łukaszka. - Tych co wierzą nie obraża. Dla tych co nie wierzą jest postacią fikcyjną. Jak postać fikcyjna może obrażać?
    - Poza tym Jezus to dobro - wtrącił Kubiak.
    - Może obrażać wyznawców zła! - pani dyrektor podniosła palec w górę. - Tutaj macie prawidłowe życzenia. Zobaczcie sobie.
    I podała im kartkę w białoróżowy wzór.
    Dłuższą chwilę trwało zanim Kubiak zorientował się gdzie jest góra a gdzie dół.
    - Odwrotnie - westchnęła pani dyrektor i obróciła kartkę do góry nogami.
    Po dłuższym przyglądaniu udało im się odkryć wśród geometrycznego gwałtu różu na bieli króliczka, marchewkę, kurczaczka i jajko. Dali radę nawet odcyfrować napis "Wszystkim osobom życzymy radosnego czasu świąt".
    - Jakich świąt? - zapytał słabo Kubiak.
    - Radosnych oczywiście - wyjaśniła pani dyrektor. - Zapraszam do mnie. Zaraz zrobimy porządne życzenia i roześlecie je jeszcze raz.
    - Mamy pracę - bronił się słabo tata Łukaszka.
    - To jest ważniejsze! Idziemy!
    I poszli.
    Wrócili po godzinie do swoich biurek urywając tym samy plotki o ich rychłym zwolnieniu. Towarzyszyła im pani dyrektor.
    - Zobaczcie jakie koledzy opracowali życzenia świąteczne!
    Wszyscy podeszli zobaczyć kolorowe wariacje z jajkami na temat "wesołych świąt".
    - No co? Nie podoba się? - pani dyrektor byłą oburzona brakiem entuzjazmu.
    - Powinie być Jezus - odezwał się któryś odważny. - W końcu to jego święto.
    - Nie będzie żadnego Jezusa - zapieniła się pani dyrektor. - Jezus obraża. Będą jajka.
    - To ja już wolałabym Jezusa zamiast jajek - odezwało się jakieś młode dziewczę.
    - Pani serio??? - zdumienie pani dyrektor nie miało granic.
    - Tak, serio.
    - Dlaczego?
    - Jajka mnie obrażają. Wolę Jezusa.
    - Co pani, katoliczka?
    - Nie, weganka.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W tradycji chrześcijańskiej pisanki oznaczają zmartwychwstanie Jezusa, symbolizują także budzenie się do życia natury.
     
         Na ziemiach polskich już w X wieku znany był zwyczaj ozdabiania jajek, ale korzenie tej tradycji sięgają zdecydowanie dalej. Ślady przyozdabiania jajek odkryto już w starożytności – w Mezopotamii.
     
        Samo jajko już w starożytności było przedmiotem kultu, jako symbol świata, płodności, życia i zdrowia. Persowie wierzyli, że świat wykluł się z jajka – białko stało się słońcem, żółtko zaś – księżycem. Według mitologii indyjskiej kosmiczne jajo zostało złożone przez boskiego ptaka w pierwotnych wodach i wykluł się z niego Brahma, stwórca pierwszych istot żywych. Z kolei starożytni Egipcjanie sądzili, że kosmiczne jajo zostało złożone w Nilu, a jego skorupka kryła bogów Re i Ptaha.
     
        Najstarsze malowane jajka pochodzą z Asyrii i liczą ponad 5000 lat. Nieco późniejsze wywodzą się z Chin, Egiptu i Persji. O malowaniu jajek wspominają poeci Owidiusz, Pliniusz Młodszy oraz Juwenalis, wiemy więc, że zwyczaj ten był rozpowszechniony również na terenie Cesarstwa Rzymskiego. Najstarsze polskie pisanki datuje się na koniec X wieku. Odnalezione zostały w grodzie Ostrówek (dzisiejsze Opolskie).
     
        Sama praktyka dekorowania skorupki miała spotęgować cudowne własności jajka. Uważano, że jajko chroni przed złem. Dlatego też wkładano jajko do ust zmarłego, by jego dusza zaznała spokoju i nie błąkała się po świecie. Jajek używano również do leczenia chorób i łagodzenia bólu, turlając je po ciele chorego. Jajko pełniło także funkcję „kamienia węgielnego” – zakopywano je w miejscu, gdzie miał powstać nowy budynek, by zło trzymało się z daleka.
     
        Tradycja przygotowywania pisanek przeniknęła do kultury chrześcijańskiej. Według legendy święta Maria Magdalena, dowiedziawszy się o zmartwychwstaniu Jezusa, pobiegła do domu, gdzie zorientowała się, że jej jajka mają czerwone skorupki. Ogłaszając apostołom radosną wieść, pokazała im też niezwykłe znalezisko. Z kolorowych jajek wykluły się barwne ptaki, które poleciały obwieszczać na całym świecie Dobrą Nowinę.
     
        W dawnej Polsce ozdabianiem wielkanocnych pisanek zajmowano się w Wielki Piątek. Była to czynność zarezerwowana dla dziewcząt. Wodą, w której gotowały się przeznaczone do malowania jajka, myły włosy. Taki zabieg miał sprawić, że włosy stawały się gęste i nabierały blasku. Pisanki służyły dziewczynom jako wykup w śmigus-dyngus – rozdawały je chłopakom, by uniknąć polania wodą. Najładniejsze malowane wielkanocne jajko panna wręczała kawalerowi, którego darzyła szczególnymi względami. Jeśli chłopak odwdzięczył się podobnym podarunkiem, świadczyło to o odwzajemnionym uczuciu.
     
        Dawniej mianem pisanek określano tylko te malowane jajka, które były ozdobione różnymi deseniami. Wzór nanoszony był rozgrzanym woskiem pszczelim za pomocą różnych narzędzi: szpilek, słomek, szydełka, patyków itp. Następnie zanurzało się jajko w gotowym barwniku, a później usuwano naniesiony wosk. Znajdujący się pod nim dekor pozostawał niezabarwiony.
     
        Jajka malowane na jeden kolor, bez wzorów, określano mianem kraszanek. Kolor uzyskiwano za pomocą naturalnych barwników. Brązową skorupkę dawało gotowanie jajek w wywarze z łupin cebuli. W celu uzyskania żółtych kraszanek wykorzystywano korę młodej jabłoni lub kwiaty nagietka. Fioletowe skorupki wymagały kwiatów ciemnej malwy, niebieskie zaś – kwiaty bławatka. Do uzyskania zielonej barwy nieodzowne były pędy młodego żyta lub listki barwinka, a różowej – sok z buraka.
     
        Każdy kolor miał swoją symbolikę. Fioletowy i niebieski oznaczały wielkopostną żałobę. Żółty, zielony i brązowy – radość ze zmartwychwstania, zaś czerwona symbolizowała krew Chrystusa.
     
        Z kolei drapanki  powstają poprzez wydrapywanie wzorów na barwionej skorupce ostrym narzędziem.
     
        Inną metodą dekoracji wielkanocnych jajek, popularną w okolicach Krakowa i Łowicza, było naklejanie kolorowych wycinanek z papieru. Tak ozdobione jajka nazywa się nalepiankami.
     
        Wyjątkowo efektownie prezentują się pisanki ażurowe, zwane również ażurkami. Powstają poprzez wywiercanie otworów w wydmuszce jajka. Następnie wydmuszka zostaje pokryta farbą akrylową.
     
         Skorupki z pisanek i kraszanek rzucano pod drzewa owocowe, aby obrodziły, zagrzebywano w kretowiskach, aby kury ich nie rozwlekały i jaj nie gubiły, dodawano do paszy kurom, aby dobrze się nosiły, do ziarna przeznaczonego na siew, aby było plenne, do studni, aby woda była czysta itp. Miały moc przenoszenia na siebie ciążącej na człowieku lub zwierzęciu choroby, więc w magii leczniczej znalazły duże zastosowanie.
     
        Na Ukrainie w Kołomyi znajduje się Muzeum Pisanek. Budynek ma formę wielkiego jajka. Muzeum może pochwalić się bogatymi zbiorami pisanek z całego świata: od Chin przez Izrael po Egipt i Kenię. Polskę reprezentują wielkanocne pisanki łowickie.
     
     
    Czytelnikom mojego bloga chciałbym złożyć życzenia Radosnych i Błogosławionych  Świąt Wielkiej Nocy.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Po zdobyciu Budapesztu sowieccy żołnierze rozpoczęli rabunki, brutalne gwałty oraz zbrodnie na ludności miasta.
     
     
          Zgodnie z rozkazem Malinowskiego Peszt miał zostać definitywnie zdobyty do 14 stycznia. Szczególnie krwawe walki toczyły się o koszary Franciszka Józefa, dworzec Keleti oraz dworzec Ferencváros.
     
     
          Sowieci nie zamierzali dzielić się zwycięstwem z Rumunami.  Gdy ci szykowali się do szturmu na centrum Pesztu, Malinowski nakazał gen. Sovie przeniesienie się na Słowację. Protesty nie przyniosły efektu, a niedługo potem gen. Sova zdał dowodzenie. Wezwany do Bukaresztu 1 lutego 1945 roku odszedł w stan spoczynku, a w 1948 roku został aresztowany i skazany na 10 lat ciężkich robót. Rosjanie nie wybaczyli mu jego protestów w czasie zdobywania Budapesztu.
     
     
          W nocy z 15 na 16 stycznia został zniszczony most Franciszka Józefa. Rankiem 16 stycznia padł Dworzec Zachodni (Nyugati pu), a na południu Rosjanie podeszli pod plac Kálvina, walki trwały na placu Baráros. „W ciasnych i krętych ulicach, - napisano w niemieckim meldunku - jak również z powodu, że walki toczą się w piwnicach i kanałach ściekowych, nie można już wyznaczyć głównej linii obronnej. Nie można też używać czołgów i pojazdów opancerzonych, bo ulice są zablokowane lejami i zwałami gruzu ze zniszczonych budynków”.
     
     
          Naczelne niemieckie dowództwo zrozumiało w końcu, że przyczółek peszteński jest definitywnie stracony. Hitler dał 16 stycznia gen. Pfeffrer-Wildenbruchowi prawo decydowania o losie walczących jeszcze w Peszcie oddziałów. W nocy z 17 na 18 stycznia o godzinie 22.00 obrońcy rozpoczęli wycofywanie się z przyczółka. Oba ostatnie mosty — Łańcuchowy, najstarszy z mostów budapeszteńskich, słynący z urody most Elżbiety, wyleciały w powietrze 18 stycznia 1945 roku. o godzinie 7 rano.
     
     
          W walkach o Pest obrońcy stracili ponad połowę sprzętu bojowego. Z walki wyeliminowanych zostało około 12 tys. żołnierzy węgierskich i 10 tys. niemieckich (zabitych i rannych). Straty sowieckie były ogromne — blisko 100 tys. rannych, zabitych i zaginionych, 200 czołgów i dział pancernych, ponad 300 dział i tyle samo moździerzy.
     
     
          Zażarte walki w Peszcie i na jego przedmieściach spowodowały także wielkie straty i gehennę ludności cywilnej, mieszkańców miasta i licznych uciekinierów ze wschodnich krańców Węgier. „Ludność cywilna, - gen. Hindy pisał w meldunku - wyganiana ze swych zbombardowanych schronów, ograbiona z majątków, głodna i spragniona, cierpiąca na skutek własnego i wrogiego ognia, wsłuchująca się w szeptaną propagandę, coraz bardziej wyraża swoja nienawiść w stosunku do Niemców i strzałokrzyżowców. Uważa swoje cierpienia oraz niszczenie miasta za całkowicie niezrozumiałe. Nienawidzi pojawiania się w schronach własnych żołnierzy, bowiem zdarzało się, że to pojawiający się Rosjanie rozdawali wodę, żywność papierosy. Z tego powodu w wielu miejscach oczekuje się na Rosjan jak na wybawicieli. Rosjanie strzelają na każdy ruch wojska, ale oszczędzają cywili”.
     
     
          Katastrofalna była sytuacja rannych. Szpitale polowe urządzono w piwnicach i lochach zamku, Parlamentu, Muzeum Wojska i Drukarni Państwowej. Brakowało wszystkiego od jedzenia, lekarstw, środków opatrunkowych, do opału i fachowej opieki.  „Ciemne korytarze, pełne zaułków. – wspominała Klara Ney -  Pod gołymi ścianami na noszach, deskach, drzwiach leżą jeden na drugim pozbawieni rąk, nóg ranni, pozostałości ludzi. Bród i smród przechodzi najśmielsze wyobrażenie. Do tego wszystkiego miliony łażących po wszystkim wszy”. Młody żołnierz wspominał: „Ktoś chwycił mnie za dłoń. Była to dziewczyna z jasnymi włosami i piękną twarzą. Błagała mnie szeptem: „Weź pistolet i zastrzel mnie”. Spojrzałem na nią i z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie ma obu nóg”.
     
     
          Po zdobyciu Pesztu Sowieci skoncentrowali się na ataku na Budę. Zacięte walki toczyły się o  Sas-hegy (Orla Góra), górująca nad południową Budą. Gdyby dostała się w ręce Sowietów, mogliby mieć wgląd na wzgórze Gellerta z Cytadelą, Wzgórze Zamkowe oraz plac Vérmező, na którym urządzono lotnisko polowe.
     
     
          W zachodniej i północnej części Budy obrona opierała się o niezbyt gęstą zabudowę domów jednorodzinnych. Niewielka liczba obrońców nie pozwalała na utworzenie ciągłej linii obrony, dlatego przyjęli oni szczególną taktykę. Dysponując znaczną ilością broni maszynowej ( jeden karabin maszynowy przypadał na drużynę ) obsadzali tylko niektóre domy znajdujące się na pierwszej linii, na tyłach zaś pozostawiali silne odwody. W przypadku dokonania włamania, sowiecki klin był brany w dwa ognie — od czoła zastępowała mu drogę grupa odwodowa, a od tyłu ostrzeliwały posterunki z pierwszej linii. Taki system nosił nazwę „szachownicy” i okazał się niezwykle skuteczny.
     
     
          Mimo, iż Sowieci dysponowali ogromną przewagą materialną nad pozbawionymi zaopatrzenia obrońcami, a siły oblężonych topniały z dnia na dzień, to do 22 stycznia z 608 kwartałów Budy opanowali tylko 114.
     
     
         29 stycznia wysunięte grupy szturmowe 75 korpusu strzeleckiego, nacierające od strony Óbudy (północna, najstarsza część Budy), osiągnęły przyczółek mostu Małgorzaty. Z wyspy Małgorzaty ewakuowali się ostatni jej obrońcy i w całości znalazła się ona w rękach sowieckich. Następnego dnia sowieckie natarcie dotarło do placu Kálmána Szélla. W walce na najbliższą odległość artylerzyści 12 dywizji rezerwy zniszczyli 3 czołgi T-34, ale zostali rozjechani wraz ze swymi haubicami przez pozostałe sowieckie czołgi. Rosjanie od tej momentu trzymali pod ciągłym ogniem budynek pałacu pocztowego — ostatnią poważną przeszkodę na drodze do Wzgórza Zamkowego i Zamku.
     
     
         Sytuacja zaopatrzeniowa obrońców była katastrofalna. Walczący żołnierze otrzymywali skromne racje żywnościowe: kromkę chleba. 5 gramów tłuszczu i końskie mięso, ale ludność cywilna pozbawiona była dostaw. Nawet gen. Pfeffer-Wildenbruch pisał w meldunkach, że „Sytuacja 300 tys. (którzy jeszcze znajdowali się w okrążeniu — przyp. autora) cywili okropna. Nie ma nie uszkodzonego budynku. Straty z powodu ognia wroga. Głód i niebezpieczeństwo epidemii". Aby ulżyć ludności cywilnej, w sprawie przerwania walk do gen. Pfeffer-Wildenbrucha udał się 3 lutego, cały czas przebywający w Budzie, nuncjusz apostolski Angelo Rotta. Ale dowódca twierdzy miał na wszystko jedną odpowiedź: „Rozkaz Führera, że Budapesztu należy bronić do ostatniego żołnierza, nie został anulowany”.
     
     
        Ponieważ obrońcom Orlej Góry kończyła się amunicja i dłużej nie było możliwości utrzymywania tej pozycji, zdecydowano się na jej opuszczenie. Teren zajmowany przez obrońców kurczył się coraz bardziej. 9 lutego wojska sowieckie odniosły znaczne sukcesy: oczyściły Dworzec Południowy, zdobyły pozycje artylerii usytuowane między Wzgórzem Zamkowym a wzgórzem Gellerta, a także małe wzgórze Gellerta. Obrońcom pozostały właściwie tylko dwa duże węzły obronne: Wzgórze Zamkowe, wzgórze Gellerta oraz część XI dzielnicy.
     
     
         11 lutego nastąpił generalny szturm na wzgórze Gellerta. Resztki obrońców zamknęły się w Cytadeli na szczycie wzgórza, ale do końca dnia i ona była już w rękach sowieckich. Tego dnia Sowieci zdobyli tereny wokół placu Kosztolányiego i Mórica Zsigmonda, Politechnika oraz hotel „Gellert”.
     
     
         Wbrew rozkazom Hitlera, nakazującym bezwarunkowo obronę, po ostatniej nieudanej próbie odblokowania miasta w sztabie IX korpusu górskiego SS zapadła decyzją o próbie przebicia się na zachód. Bez amunicji i żywności nie można było utrzymać nawet niedostępnego Wzgórza Zamkowego. O planowanej próbie Niemcy nie powiadomili Węgrów.
     
     
         Plan operacji przewidywał przedostanie się do lasów Budy, a stamtąd do masywu Pilis, gdzie znajdowały się oddziały niemieckie. Mimo ogromnych strat, część żołnierzy pierwszej fali zdołała przebić się przez wysunięte stanowiska 180 dywizji strzeleckiej, wspieranej przez nieliczne okopane czołgi. Wyznaczeni do drugiej fali natarcia żołnierze, widząc góry trupów i rannych, wycofali się na Wzgórze Zamkowe. Sowiecka artyleria biła ze wszystkich dostępnych środków na Wzgórze Zamkowe i jego okolice. W sumie do lasów zdołało przebić się ok. 15 tysięcy żołnierzy.
     
     
         Na Wzgórzu Zamkowym pozostało około 5 tys. żołnierzy, głównie Węgrów. Ponadto w podziemnych szpitalach pozostało wiele tysięcy rannych, pozbawionych opieki lekarskiej. Zajęcie całego wzgórza było w tej sytuacji formalnością. Większość obrońców miasta poddała się 13 lutego.
     
     
          Walki o Budapeszt kosztowały Armię Czerwoną 80 tysięcy zabitych, 240 tysięcy rannych, 1766 straconych czołgów, 4100 dział i 293 samoloty. Zginęło 32 tysiące obrońców, a ponad 60 tysięcy dostało się do niewoli.
     
     
        W wyniku działań zbrojnych zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo 80% budynków w Budapeszcie, w tym zamek i przepiękny gmach Parlamentu, a także pięć mostów na Dunaju.
     
     
         Po zdobyciu miasta marszałek Malinowski wydał je na pastwę żołnierzy. Przez dwa dni mogli bezkarnie rabować, zabijać i gwałcić. Rabowali wszyscy: najwyżsi rangą oficerowie  wysyłali specjalne ekipy, które zabierały dzieła sztuki i wszystkie cenne przedmioty z prywatnych domów, muzeów, państwowych budynków, kościołów, pruli nawet sejfy ambasad krajów neutralnych. Zwykli żołnierze zatrzymywali cywilów na ulicach i pod groźbą użycia broni okradali ich z portfeli i dokumentów. Wielu wywoziło zdobyte łupy w dziecięcych wózkach.
     
     
         Dziesiątki tysiące mieszkanek Budapesztu kobiet zostało brutalnie zgwałconych przez sowieckich żołdaków.  Wśród pierwszych ofiar były studentki budapeszteńskiego uniwersytetu oraz pielęgniarki z polowych lazaretów. Nie oszczędzano nawet żon i córek węgierskich komunistów. Mátyás Rákosi, sekretarz generalny węgierskiej partii komunistycznej, interweniował u sowieckich władz, błagając o powstrzymanie „gwałtownej, obłędnej nienawiści” żołnierzy Armii Czerwonej do Węgrów. „Pijani żołnierze gwałcili matki na oczach ich dzieci i mężów. Dziewczęta w wieku nawet dwunastu lat zabierano rodzicom, by gwałciło je dziesięciu-piętnastu żołnierzy, często zarażonych chorobami wenerycznymi. Po pierwszej grupie przychodziły inne, które czyniły to samo. Kilku towarzyszy straciło życie, próbując ochronić swoje żony i córki” – pisał jeden ze świadków tych zdarzeń.
     

          „Po zakończeniu oblężenia żołnierzom radzieckim – napisał Ákos Engelmayer -zezwolono na czterdziestoośmiogodzinny, niczym nie kontrolowany rabunek. W całych Węgrzech ponad 400 tysięcy kobiet zostało zarejestrowanych jako zarażone chorobami wenerycznymi na skutek gwałtu. To ogromny procent w dziesięciomilionowym kraju. Jestem przekonany, że trwający od tego czasu aż do dzisiaj niski przyrost naturalny jest wynikiem tamtej traumy. Około 700 tysięcy osób zostało zesłanych w głąb ZSRR. Wróciło 300 tysięcy”.

     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    M. Sowa – Budapeszt 1944-1945
     
    K. Nevekin – Zdobyć Budapeszt. Kampania na Węgrzech 1944
     
    B. Góralczyk – Węgierski syndrom Trianon
     
    W. Felczak – Historia Węgier
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Łukaszek wraz ze swoim tatą szli przez osiedle kiedy zobaczyli brzydki obrazek. Grupka młodzieży o kolorowych włosach paskudziła farbami pomnik.
    - Ładnie to niszczyć pomniki? - zapytał ich tata Łukaszka.
    - Niech pan najpierw zapyta czyj to pomnik! - zagulgotała jakaś oburzona osoba o płci zamaskowanej sporym brzuchem.
    - A to robi jakąś różnicę? - wzruszył ramionami tata Łukaszka. - Dzielimy pomnik na te, na których można uprawiać wandalizm, i na te, na których nie można?
    - To jest pomnik Karola W., zbiegłego z Polski za granicę znanego obrońcy pedofilii...
    - Macie pretensje o obronę?
    Tata Łukaszka próbował z nimi dyskutować, ale to nie dawało żadnego efektu. Młodzi właściwie zamiast odpowiedzi skandowali wulgaryzmy.
    - Po co ty w ogóle z nimi dyskutujesz, przecież to jakaś bojówka - odezwał się w końcu Łukaszek.
    Młodzi się oburzyli.
    - Jesteśmy grupą aktywistów "Szturmowcy tolerancji"! - krzyczała starsza pani o turkusowej grzywce. - Napiszemy na tym pomniku to, co uważamy i nie powstrzymacie nas! Co, napis was obraża! Taliban! Zacofańcy!
    Tata Łukaszka próbował jeszcze argumentować, ale Łukaszek mu przerwał:
    - To trzeba rozwiązać inaczej.
    I wyjął z kieszeni opakowane w filię ciastko.
    - O nie! - krzyknęła pani z turkusowych włosach i runęła do tyłu. - Tylko nie to!
    Łukaszek podniósł ciastko do góry i szedł prosto na nich. Młodzi krzycząc "Kremówka papieska!!!" uciekali, zostawiając puszki z farbą i plecaki.
    Wreszcie Łukaszek i jego tata zostali sami. Ale nie na długo. Zza narożnika bolku wyszedł patrol policji i podszedł prosto do Łukaszka.
    - Słuchaj no, chłopcze! Czy to ty tą grupą spokojnych ludzi torturowałeś papieżem i religię? Polska to kraj wszystkich a nie katolicki taliban.
    - Nie torturowałem.
    - Ale użyłeś wobec tych ludzi papieskiej kremówki. Nie zaprzeczaj. Są relacje światków, zabezpieczamy monitoring. Jedna osoba niebinarna dostała hiperwentylacji.
    - To dwie osoby - zauważył tata Łukaszka.
    Policjant spojrzał na niego złym wzrokiem.
    - Nie użyłem - odparł Łukaszek.
    - Ale masz przy sobie ciastko?
    - Owszem, mam.
    I Łukaszek wyjął je z kieszeni.
    - Ha! - ucieszył się policjant. - A więc jednak! Masz przy sobie kremówkę!
    - To nie jest kremówka.
    - A co?
    - Napoleonka.
    - A to przepraszamy.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Katarzyna  |  0
    22 marca minęła  rocznica tragicznych 3 zamachów w Brukseli  (dwóch na lotnisku w Zaventem  i jeden przy stacji metra Maelbeek/Maalbeek). W 2016 r.  w wyniku wybuchów bombowych zginęło wówczas 35 osób, a 316 zostało rannych.
    A choć były to zamachy islamskich fundamentalistów, mało już kto pamięta, że o terroryzm islamski obwiniali niektórzy publicyści, dziennikarze, eksperci od głębokich analiz wydarzeń politycznych, chrześcijańską tradycję, która prowokuje wyznawców islamu. Pełen goryczy felieton napisał wówczas Andrzej Nowak Między hukiem a skomleniem opublikowany w Gościu Niedzielnym i powtórzony w zbiorze felietonów autora Wojna i dziedzictwo Historia najnowsza. A przypominam i piszę o tym, bo jest to najlepszy komentarz do tego, czego świadkami jesteśmy dziś. Zmieniły się tylko figury, bo problemy te same, choć inne są wydarzenia, to mają to samo źródło.
    Wtedy, tuż przed tragedią w Belgii, rozpoczynał się Wielki Tydzień. W Krakowie w tym czasie odbywał się  koncert muzyki Josefa Haydna Siedem słów Chrystusa na krzyżu w ramach festiwalu Misterium Paschalia. Jeśli ktoś szukał tam mistycznego przeżycia, kontemplacji, ten został oszukany.
    Do tej mistrzowsko wykonanej muzyki dołączono między częściami dzieła  „bełkot grafomana, wynagrodzonego  za swój agresywny antyklerykalizm  nagrodą Nobla (literacką), portugalskiego komunisty, Jose der Sousa Saramego. Chrystus, który nie wierzy w Boga, pluje na Ewangelię, womituje obrzydzeniem do bliźniego swego – na prośbę katalońskiego dyrygenta”.
    Rozlegający się huk w II części utworu Haydna obrazujący trzęsienie ziemi w chwili konania Chrystusa zmieszał się w przedstawieniu ze skomleniem aktorskim.
    Wszystko zgodnie  z europejską poprawnością polityczną kasującą od podstaw kulturę chrześcijańską.
     
    I wszystko szłoby zgodnie z  planem, gdyby nie te zamachy w Belgii następnego dnia. Europa nie może się jednak poddać, nie może zrezygnować z budowania przyszłości bez korzeni chrześcijańskich. Wzburzony i zrozpaczony lud już jest wytresowany na takie okoliczności. 
    Pójdzie w marszu, złapie się za rączki – jak pisze autor – i pod ochroną policji zaprotestuje przeciwko „prawicowemu populizmowi”. Zamiast huku oburzenia będzie skomlenie.
    Andrzej Nowak nie wspomniał o kredkach i rysowaniu na asfalcie, by rozładować emocje i nie szukać zemsty, ale przecież wszyscy to pamiętamy.
    Postawił jednak wówczas diagnozę. Europa musi wrócić do swych chrześcijańskich korzeni, kardynalnych cnót i demokratycznej władzy. Inaczej „terremoto nas nie minie”.
    Profesor przesadził w diagnozie? A może moralizował?
    Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem życia politycznego, kulturalnego, by dostrzec zdwojoną siłę anihilacji cywilizacji Europy. Nie ma już zapijaczonego Junckera, ale jest przez nikogo nie wybrany Timmermans ze swoim programem ratującym planetę, jest umaczana w aferę szczepionkową Ursula von der Layen, są dziesiątki skorumpowanych europarlamentarzystów.  Niektórzy z nich trafili do więzienia.
    Europa nie ma czasu na walkę ze zbrodniarzem Putinem, z przestępstwami nożowników, bezradnością wobec przemytników emigrantów i handlarzy dziećmi.  Ma znacznie poważniejsze zadnia, jak zniszczyć wykorzenić kulturę, wytępić katolików, zabronić modlitwy, zakazać czytania nieprawomyślnych książek, wyprodukować żywność syntetyczną, biegać do psychologa, który proponuje nam farsz do pierogów z dziecka poczętego,  nauczyć jeść robaki.
    Nie chcę powtarzać truizmów. Każdy widzi jak jest, tylko „wielu udaje, że nie wie, zaciska oczy, żeby nie widzieć, jak w tym, na końcu felietonu  cytowanym  fragmencie wiersza Eliota:

    „My, wydrążeni ludzie
    My, chochołowi ludzie
    Razem się kołyszemy
    Głowy napełnia nam słoma
    Nie znaczy nic nasza mowa…”.
    Eliot Thomas Stearns
    Wydrążeni ludzie
    Między hukiem a skomleniem
    demotywator
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka zaprosiła mamę Wiktymiusza na obiad. Ugotowała zupę. Już nalewała ją do talerzy gdy do mieszkania, w którym były tylko one dwie, wszedł Łukaszek.
    - Dobrze, że jesteś, podasz nam łyżki? - spytała mama Łukaszka.
    - Podam - westchnął ciężko Łukaszek i poczłapał do kuchni.
    - Zaraz go wrobię w zmywanie garów - zachichotała mama Łukaszka.
    - Łyżek nie ma w szufladzie - doleciało z kuchni.
    - Są brudne, leża w zlewie, umyj je i przynieś dwie.
    Łukaszek wyjrzał z kuchni i poinformował, że zlewu nie widać spod sterty brudnych naczyń.
    - Są na samym dnie. Musisz umyć wszystko, żeby nam je podać. Obiecałeś - przypomniała mama Łukaszka.
    Łukaszek spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem i wyszedł. Obie mamy chichotały z radością, ale i niepokojem. Nie było słychać odgłosów wody płynącej z kranu. Zamiast tego Łukaszek przetrząsał szuflady i zaglądał do garnków.
    Kiedy ponownie wszedł do pokoju, jego mama zapytała niezadowolona:
    - Dlaczego nie zmywasz? Inaczej nie dostaniesz się do łyżek, które obiecałeś nam podać!
    Okazało się, że Łukaszek miał w ręce gruby pęk widelców.
    - Proszę - powiedział i położył przy każdym talerzu mniej więcej równy ich stosik.
    Zapadła taka cisza, że było słychać jak się chmury przesuwają.
    - Po co przyniosłeś widelce? - odezwała się z niepokojem mama Wiktymiusza.
    - No i widzi pani, źle pani zrobiła. Nie można tak z góry segregować sztućców. Trzeba najpierw zapytać je o nazwę. Tak się składa, że te tutaj to akurat łyżki.
    - Wyglądają jak widelce - zauważyła mama Wiktymiusza.
    - Bo to są widelce! - krzyknęła mama Łukaszka. - Podobne głupoty...
    - To są transłyżki - przerwał jej Łukaszek. - Stop sztućcowej transfobii!
    Mama Łukaszka nie poddawała się, a Łukaszek coraz głośniej krzyczał "stop transfobii'.
    - Wiesz co - wtrąciła się mama Wiktymiusza. - Może lepiej jednak jedzmy tymi wi... transłyżkami. Te krzyki nie służą niczemu dobremu, może jeszcze ktoś niepowołany je usłyszy i wyciągnie mylne wnioski... No i zupa stygnie.
    Mama Łukaszka niechętnie przyznała jej rację i obie panie zaczęły jeść zupę widelcem.
    - Zastanawia mnie dlaczego nie przyniosłeś nam po jednym widelcu tylko cały pęk - zastanawiała się mama Wiktymiusza.
    - Wziął chyba wszystkie z szuflady - mruczała mama Łukaszka zła. - Wymyśliłeś tą cała bzdurę z transłyżkami tylko po to, żeby nie zmywać!
    - Kiedy tata wczoraj powiedział o ideologii... - zaczął Łukaszek i przerwał na gest mamy Wiktymiusza. - Tak, proszę pani, przyniosłem wszystkie transłyżki.
    - Nie wystarczyłaby jedna?
    - Nie, bo one są niebinarne. Dlatego... - Łukaszek nabrał powietrza. - Dlatego proszę abyście spróbowały zupy każdą transłyżką, którą przyniosłem.
    Obie mamy spojrzały na siebie, a mama Wiktymiusza oznajmiła:
    - No dobrze, niech ci będzie.
    I panie próbowały zupę każdym sztućcem po kolei. Gdy użyły już wszystkich, Łukaszkowi nagle przypomniało się, że musi pilnie gdzieś wyjść.
    I wyszedł.
    - Dobrze, że poszedł - mama Wiktymiusza odłożyła widelec obok prawie pełnego talerza. - Nie chciałam przy nim mówić, ale tymi widelcami nie idzie się najeść.
    - Więc dlaczego się zgodziłaś?
    - Z powodów ideologicznych oczywiście. Tyle, że teraz jestem głodna, ale chyba z zupy już zrezygnuję...
    - Nie szkodzi, mam jeszcze drugie danie - mama Łukaszka wyniosła oba talerze z których niewiele ubyło zupy. Potem wróciła, zabrała wszystkie brudne widelce i wrzuciła je do zlewu, gdzie spadły na samo dno. Wreszcie ponownie pojawiła się w pokoju niosąc dwa talerze pełne spaghetti. Postawiła je na stole, zasiadła naprzeciw mamy Wiktymiusza. Spojrzała na nią, ona się zrewanżowała spojrzeniem i tak siedziały dłuższą chwilę.
    Ciszę przerwała wreszcie mama Wiktymiusza:
    - Spaghetti jem zazwyczaj widelcem...
    5
    5 (2)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    29 marca minister rolnictwa Henryk Kowalczyk i liderzy kilku organizacji rolniczych (AgroUnii, ZMW, Solidarność RI, Izb Rolniczych, ZZR Ojczyzna) podpisali w godzinach nocnych ok. 22.30 - 11 punktowe porozumienie, zbiór zasad. Uczestnicy tegoż porozumienia ogłosili swój sukces.

    Jednakże nie da się nie zauważyć, że Związek Zawodowy Rolnictwa "Korona" nie podpisał tego dokumentu, a w wywiadzie dla wpr.pl i w wydanym na stronie Związku oświadczeniu, pełnomocnik - Daniel Alain Korona jednoznacznie wskazuje, że to zwykły niewiele znaczący świstek papieru, zbiór haseł, pobożnych życzeń i ogólników, a nie jakiś konkretny poważny dokument.

    ZZR "Korona" odniósł się do każdego z punktów porozumienia cyt.
    Przywrócenie ceł oraz wprowadzenie kaucji na tranzyt i na artykuły rolno-spożywcze z Ukrainy do poziomu równowagi cenowej z cenami na rynku polskim (Jedynie co jest możliwe, to rezygnacja ze zwolnienia z kontyngentów i z ceł, oraz powrót do zasad wynikających z układu stowarzyszeniowego UE-Ukraina, ale decyzję w tej sprawie podejmuje Unia Europejska; W tej sprawie premier zapowiedział wcześniej wystąpienie do Komisji Europejskiej, ale nie posiadamy informacji by już to nastąpiło; czyli niczego nowego w sprawie nie ustalono).
    Wprowadzenie tarczy dla branży rolno-spożywczej w wysokości co najmniej 10 mld złotych jako rekompensaty z tytułu kryzysu na rynku zbóż, rzepaku i artykułów rolno-spożywczych wywołanych rosyjską agresją na Ukrainę (Otóż nie wiadomo z jakich środków finansowych miałaby powstawać tarcza - z unijnych czy krajowych, każda udzielona pomoc wymaga zgody Unii Europejskiej, nie sprecyzowano jednak z jaką konkretną propozycją i do kiedy nastąpi wystąpienie do Komisji Europejskiej w sprawie) 
    zdjęcia z polskiego rynku nadmiaru zbóż i rzepaku do końca czerwca 2023 poprzez eksport, oraz wykorzystanie na cele energetyczne (postulat słuszny, tyle że eksportu nie da się zadekretować, nie wiadomo jak to ma być wykonane i przez kogo, nie wiadomo jaki podmiot zobowiązał się do zwiększenia eksportu, z jakim harmonogramem odbioru, do jakich grupy klientów?) 
    Wprowadzenie nowelizacji ustawy o biopaliwach wg załącznika przygotowanego przez Polską Koalicję Biopaliw, w terminie do końca maja 2023 roku (trudno się odnieść nie znając projektu ustawy, ale uwzględniając proces legislacyjny czyli rząd, sejm, senat, prezydent, ogłoszenie w RCLu, wątpliwe jest zakończenie prac do końca maja) 
    Dokonanie zmian w budżecie Krajowego Planu Strategicznego dla WPR na lata 2023-27 poprzez zwiększenie dofinansowania z budżetu krajowego do maksymalnego poziomu dopuszczalnego przez Komisję Europejską (Zwiększenie budżetu KPS nie wydaje się w najbliższym czasie możliwe ze względów zarówno finansowych jak i legislacyjnych, chyba że chodzi o przesunięcie środków w ramach budżetu KPS, ale nie stwierdza się kto miałby być wówczas poszkodowanym). 
    Dopłaty do transportu dla rolników i podmiotów zajmujących się obrotem zbóż w wysokości 100-200 zł w zależności od odległości do portów bałtyckich (to powtórzenie wcześniej przedstawionego hasła przez ministra, nie sposób zrozumieć jednak dlaczego ma to dotyczyć jedynie transportu do portów bałtyckich, a nie np. do granicy, część zboża eksportowane mogłoby być drogą lądową, dopłaty wymagają zgody UE, nie sprecyzowano jednak terminu do którego rząd wystąpi do Komisji Europejskiej, czyli nic nowego nie ustalono). 
    Wprowadzenie do obrotu z Ukrainą jedynie biopaliw z dodatkiem biokomponentów krajowego pochodzenia tj. do oleju napędowego 20%, do etyliny - 10% (brak terminu, a przypominamy ponadto, iż relacje z Ukrainą regulowane są przecież przepisami unijnymi czyli należałoby wystąpić prawdopodobnie do Komisji Europejskiej); 
    Rozwój infrastruktury transportowej, magazynowej, przeładunkowej - ogólnikowe hasło, tylko że nie wiadomo na czym ma to polegać, jakie projekty legislacyjne, projekty inwestycyjne mają być realizowane, jakie środki finansowe mają być przeznaczone, i w jakim okresie, abstrahując iż to nie ministerstwo rolnictwo jest władne w sprawie infrastruktury transportowej). 
    Zwiększenie przepustowości portów - ogólnikowe hasło, nie zadekretuje się przepustowości, potrzebne są stosowne inwestycje i środki finansowe, szczegółów brak 
    Priorytyzacji transportu i przeładunku zboża względem innych towarów - ogólnikowe hasło, brak konkretów i terminów. Nie zadano żadnego pytania do podmiotów transportowych, co do możliwości i sposobu realizacji tego postulatu. 
    Otwarcie nowych rynków zbytu poprzez:
    a. promocję polskiego zboża i produktów zbożowych (kto ma sfinansować tą promocję, w jakim sposób się ono odbywać, czy przez nowy podatek na produkty zbożowe?)
    b. realne wsparcie dyplomacji ekonomicznej (Jak ma to być wykonane?)
    c. efektywną współpracę służb dyplomatycznych itp z sektorem handlowym (ogólnikowe hasło, brak szczegółowych propozycji)
    d. sprawne uzgodnienia fitosanitarne - ujednolicenie sposób działania poszczególnych placówek fitosanitarnych (postulat słuszny, ale wymaga projektu odpowiedniego rozstrzygnięcia wraz z terminem realizacji).

    Reasumując abstrahowano zarówno od realiów legislacyjnych, ekonomicznych, infrastrukturalnych. Nie ustalono żadnych szczegółów, terminów, konkretów, nawet adresatów koniecznych wystąpień, a niektóre postulaty wymagają konsultacji międzyresortowych, chociażby z racji właściwych uprawnień. Są to jedynie "gruszki na wierzbie", a problem nadpodaży zbóż i rzepaku wciąż pozostaje nierozwiązany. Z tych powodów Związek Zawodowy Rolnictwa „Korona” nie podpisał się pod ww. hasłami. Oczekujemy konkretów, kto, kiedy i w jaki sposób zrealizuje ww. postulaty, w szczególności konkretnych projektów rozporządzeń i ustaw, zagwarantowania środków finansowych, bez nakładania dodatkowych obciążeń podatkowych na rolników czy na firmy sektora rolno-spożywczego - stwierdza Korona.
     
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Budapesztu broniło ok. 100 tysięcy żołnierzy niemieckich i węgierskich.
     
     
         Obrona Budapesztu na przełomie 1944/1945 roku z wojskowego punktu widzenia była mało celowa i prowadziła tylko do niepotrzebnych strat w ludności cywilnej i zabudowie oraz wśród walczących wojsk. Ale w przypadku Budapesztu decydowały nie tyle względy wojskowe a polityczne. Mimo że w grudniu stało się oczywiste, iż utrzymanie linii Dunaju było już niemożliwe, a obrona miasta, a zwłaszcza utrzymywanie przyczółka w Peszcie, mijała się zupełnie z celem, Hitler uparł się, by bez walki nie oddawać ani jednego domu, ani jednej ulicy. Dlatego też Hitler 1 grudnia ogłosił Budapeszt „twierdzą”, a 5 grudnia dał jej 113 nowego dowódcę. Dotychczasowego głównodowodzącego obroną miasta, gen. SS Otto Winckelmana 1, zastąpił gen. SS Karl Pfeffer-Wildenbruch — dowódca IX korpusu górskiego SS, przybyły z Zagrzebia.
     
     
          O tym, że Niemcy nie mieli zamiaru przejmować się losami miasta i jego mieszkańców, świadczą słowa ambasadora Niemiec w Budapeszcie, Veesenmayera: „Cóż z tego, że Budapeszt zginie nawet i dziesięć razy, jeżeli w ten sposób ochronimy Wiedeń”. Broniąc każdego budynku Budapesztu, Niemcy osłaniali Wiedeń, a zarazem całe południowe Niemcy wraz z ich zakładami produkcyjnymi.
     
     
           Proniemiecki premier Szálasi, aczkolwiek początkowo nalegał na opuszczenie miasta i oddanie go bez walki, to w grudniu „w imię wielkiej europejskiej sprawy” nie widział nic złego w obronie za wszelką cenę.
     
     
           Przewidując, że stolica Węgier może się stać miastem frontowym, niemieckie dowództwo zarządziło budowę potężnej linii obronnej, która miała dać oparcie cofającym się z węgierskich nizin dywizjom. Linię tę budowano wykorzystując dogodne do obrony tereny na wschód od Pesztu (lewobrzeżnej części miasta), tzn. pasmo niewysokich, porośniętych lasem wzgórz w okolicach miasta Gödöllő, oraz miasteczka będące przedmieściami stolicy. Pozycję tę nazwano linią Attili. Składała się ona z trzech rubieży obronnych w kształcie podkowy. Poszczególne rubieże składały się z 2-4 rowów strzeleckich zabezpieczonych zasiekami z drutu kolczastego.
     
     
           Cała linia Attili miała dobrze zorganizowany system ognia ciężkiej broni piechoty oraz artylerii.
     
     
            W grudniu, kiedy ogłoszono Budapeszt twierdzą, za pozycjami linii Attili rozpoczęto budowę kolejnych linii obronnych, opartych na wielkomiejskiej zabudowie miasta. Linii tych, ciągnących się łukiem wzdłuż najważniejszych ulic Pesztu, przygotowano sześć. Tworzono też węzły oporu, których przygotowano przeszło 200.
     
     
           O ile wschodnia część miasta, Peszt, przez wybudowanie linii Attili, była przygotowana do obrony, to w zachodniej części stolicy prac fortyfikacyjnych nie prowadzono. Wydawało się bowiem, że Buda, chroniona od wschodu przyczółkiem peszteńskim oraz Dunajem, a od zachodu i południa linią Małgorzaty, jest dobrze zabezpieczona.
     
     
           Prawobrzeżna część miasta, położona w większej części na wzgórzach, częściowo porośniętych lasem i niedostępnych zarówno dla czołgów, jak i oddziałów zmotoryzowanych, była zdecydowanie łatwiejsza do obrony. Do miasta prowadziły szosy zbudowane w głębokich dolinach, które można było zablokować skromnymi siłami.
     
     
          W sumie Budapesztu broniło około 35-45 tys. żołnierzy niemieckich i 45-55 tys. węgierskich. Zwraca uwagę fakt, że wśród zamkniętych w mieście oddziałów większa część (jednostki pancerne i oddziały kawalerii)  w zasadzie nie nadawała się do walk w mieście. Jedyną niemiecką jednostką piechoty, która znalazła się w oblężonym mieście, były resztki 271 dywizji grenadierów ludowych. Łącznie siły niemieckie w okrążonym Budapeszcie  uzbrojone były w 234 działa, 87 czołgów i dział pancernych i 62 ciężkie działa przeciwpancerne.
     
     
          W mieście okrążony został I korpus węgierski, jednak mimo iż węgierskie siły okrążone w Budapeszcie szacuje się na 45-55 tys. żołnierzy to w walkach uczestniczyło około 13 tys., uzbrojonych w 250-260 dział (w dużej części przeciwlotniczych), 37-39 czołgów i dział pancernych i 55 ciężkich dział przeciwpancernych.
     
     
         Siły sowieckie, wsparte przez jednostki rumuńskie miały blisko trzykrotną przewagę w ludziach i taki stosunek sił utrzymywał się mniej więcej do końca oblężenia miasta. Nie była to przewaga znaczna, biorąc pod uwagę, że zdecydowanie łatwiej jest się bronić w mieście lub w umocnieniach polowych niż atakować. Obrońcy ponadto działali na liniach wewnętrznych, a więc mogli stosunkowo łatwo dokonywać przegrupowań, wzmacniać zagrożone odcinki lub uzyskiwać lokalną przewagę do kontrataków. Sowieckie wojska, które rozdzielał Dunaj, nie miały takich możliwości.
     
     
           Mimo skromnej przewagi w ludziach, jak na szturm miasta, wojska sowieckie i rumuńskie sukcesywnie zdobywały teren, zawdzięczając to brakom u obrońców amunicji artyleryjskiej i paliwa do czołgów i pojazdów opancerzonych.
     
     
           O ile walcząc przeciw Rosjanom Węgrzy zazwyczaj ustępowali, to mając za przeciwnika dywizje rumuńskie stawali bardzo dzielnie i nie baczyli na straty. Podobnie żołnierze rumuńscy nie szczędzili krwi w walce z Węgrami. Dowódca rumuńskiego korpusu, gen. Nikolae Sova w rozkazie z 2 stycznia 1945 roku podkreślał, iż  „Armia rumuńska po ciężkich walkach i za cenę znacznych strat ponownie wtargnęła do serca Budapesztu (...) zapisując w ten sposób w wielkiej księdze rumuńskiej historii — ćwierć wieku po 1919 roku — te same chlubne karty jak 25 lat temu”.
     
     
           29 grudnia, przed planowanym szturmem śródmieścia Pesztu, sowieckie dowództwo przekazało obrońcom ultimatum. Sowietom zależało na jak najszybszym opanowaniu Budapesztu, był on największym węzłem drogowym i kolejowym na drodze do Bratysławy i Wiednia, bez opanowania którego dotarcie do granic Austrii i Niemiec nie było możliwe. Natomiast szturm na miasto wymagał czasu na przygotowanie i wiązał się ze znacznymi ofiarami w ludziach. Stolica Węgier absorbowała pięć radzieckich korpusów i jeden rumuński, potrzebnych na innych odcinkach frontu.
     
     
           Czas naglił, gdyż Stalin obawiał się, alianci mogą zająć Wiedeń przed Armią Czerwoną. Aby do tego nie dopuścić, trzeba było zawładnąć Budapesztem w każdy możliwy sposób, honorowa kapitulacja jego obrońców byłaby Rosjanom w tej sytuacji na rękę. W ww. ultimatum Sowieci zapewniali żołnierzom niemieckim powrót do Niemiec po zakończeniu działań wojennych żołnierzom a Węgrom po przesłuchaniu obiecano swobodny powrót do domów. Wszyscy żołnierze mogli zachować swe rzeczy osobiste, odznaki stopni wojskowych oraz odznaczenia, a oficerowie sztabowi i generałowie również i białą broń. Ranni mieli dostać natychmiast pomoc lekarską. Osobną kwestią jest, czy takich warunków kapitulacji garnizonu dotrzymano by, gdyby niemieckie dowództwo zdecydowało się je przyjąć.
     
     
            Niemcy nie zamierzali jednak kapitulować. Natomiast wysłani sowieccy parlamentariusze zginęli od sowieckich granatów moździerzowych. Sowieci oskarżyli o to Niemców, w efekcie szturmujący Budapeszt żołnierze byli przekonani, że obaj wysłannicy zostali zabici przez żołnierzy SS. Charakterystyczne, iż po zakończeniu walk w Budapeszcie strona sowiecka nie rozpoczęła nawet śledztwa w sprawie śmierci obu swych parlamentariuszy.
     
     
           Po odrzuceniu ultimatum przez trzy dni centrum miasta i pozycje obrońców ostrzeliwało piętnaście brygad artylerii, co dawało łącznie około tysiąca armat, haubic i ciężkich moździerzy. Nad miastem operował cały sowiecki korpus lotniczy.
     
     
           Dotarcie przez Sowietów 1 stycznia 1945 roku do administracyjnych granic Pesztu wymusiło zmianę taktyki - teraz konieczne było zdobywanie, krok po kroku, wielu wysokich, kilkupiętrowych domów. Z oddziałów - wzorem bitwy stalingradzkiej - tworzono kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowe grupy szturmowe, które wzmacniano kilkoma ciężkimi i lekkimi karabinami maszynowymi, miotaczem ognia, działem przeciwpancernym i nawet kilkoma działami artyleryjskimi, prowadzącymi ogień na wprost. W każdej grupie znajdowało się też kilku saperów. Również artylerię ciężką używano do walki na wprost w celu likwidacji gniazd karabinów maszynowych oraz czołgów i dział pancernych obrońców.
     
     
           6 stycznia Sowieci zdobyli kilka dzielnic Pesztu, w tym fabrykę Hoffer- -Schranza, ostatni zakład, w którym okrążone wojska mogły dokonywać napraw uszkodzonych czołgów i dział pancernych.  Trzy dni później wojska rumuńskie opanowały tor wyścigów konnych, gdzie znajdowało się lotnisko polowe. Wraz z jego zdobyciem zniszczeniem drugiego lotniska, znajdującego się na wyspie Csepel, sytuacja zaopatrzeniowa walczących wojsk stała się bardzo trudna. Na przygotowanych przez niemieckich saperów lotniskach polowych lądowało wcześnie kilkadziesiąt ciężkich transportowych Junkersów Ju-52, dostarczających do miasta żywność, amunicję i paliwo. Z powrotem wywożono rannych żołnierzy, głównie niemieckich. Uratowano w ten sposób życie blisko 800 rannym żołnierzom.
     
     
           Po 8 stycznia 1945 roku zaopatrzenie zrzucane było tylko w zasobnikach. Każdy zawierał około 180 kg ładunku. Loty odbywały się w nocy, aby ograniczyć możliwość zestrzelenia transportowców, w związku z tym trzecia część zrzucanych zasobników dostawała się ręce Rosjan.
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W końcu grudnia 1944 roku Sowieci zamknęli pierścień oblężenia Budapesztu.
     
     
         6 października 1944 roku rozpoczęła się operacja debreceńska, w wyniku której  wojska sowieckie zdobyły Szeged oraz Debrecen  i zmusiły Niemców do opuszczenia północnego Siedmiogrodu.
     
     
          Wojska niemieckie poniosły co prawda znaczne straty, lecz nie zatraciły zdolności bojowych. 8 armia niemiecka oraz 1 i 2 armie węgierskie nie zostały okrążone ani całkowicie rozbite. Dwukrotne skrócenie linii frontu (z 890 do 430 km) pozwoliło wycofać część sił na bardziej zagrożone kierunki.
     
     
          Dowództwo niemieckie zdawało sobie sprawę, że kolejnym celem sowieckiej ofensywy będzie Budapeszt, dlatego wzmocniły zamykającą ten kierunek 3 armię węgierską.
     

         Po utracie Rumunii, węgierskie pola naftowe w okolicy miasta Nagykanizsa stanowiły jedno z ostatnich źródeł ropy dla Niemiec. Węgry dostarczały także 90% boksytu niezbędnego do produkcji aluminium.
     
     
          Po przejęciu władzy na Węgrzech przez strzałokrzyżowców oraz upadku nadziei na wycofanie się Węgier z wojny,  28 października 1944 roku Stalin w rozmowie telefonicznej z marsz. Malinowskim rozkazał bezzwłoczne rozpoczęcie natarcia w celu uchwycenia Budapesztu z marszu. Dywizje 46 armii miały bezwarunkowo ruszyć do natarcia nazajutrz w godzinach rannych, tak aby do 30 października osiągnąć rubież Lajosmize—Nagykörös, opierając się lewym skrzydłem o Dunaj. Jednocześnie 7 armia gwardii gen. Sumiłowa miała rozpocząć natarcie czterema dywizjami na swym lewym skrzydle, aby osiągnąć linię Tószeg—Nagykörös.
     
     
           Sowieci ruszyli na froncie o szerokości 95 km, a ich przeciwnikiem była 3 armia węgierska gen. Heszlényiego W centrum węgierskie 1 dywizja kawalerii i 23 dywizja rezerwowa nie potrafiły zatrzymać nacierających Rosjan i cofnęły się o 8-10 km. W lukę w węgierskim ugrupowaniu wprowadzono do walki brygady pancerne 2 korpusu zmechanizowanego gwardii, które z marszu rozproszyły bataliony 8 dywizji zapasowej.
     
     
          Dopiero na przedpolach Kecskemétu Węgrzy stawili zaciekły opór. Hitler nakazał bezwarunkowo bronić miasta, gdyż było ono kluczem do stolicy Węgier. W Kecskemécie broniły się niewielkie siły węgiersko-niemieckie, którymi dowodził niemiecki płk Uslar-Gleichen. Sowieci,  nie mogąc wedrzeć się do miasta, okrążyli go z obu stron, odcinając od głównych sił.
     
     
          Ofensywa sowiecka rozwijała się znacznie wolniej niż życzył tego sobie Stalin. Przyczyną tego było pojawienie się silnych niemieckich związków pancernych przeciwnika. Pod Budapeszt przegrupowywał się LVII korpus pancerny.  Co prawda udało się Sowietom zająć Kecskemét, ale ich dalsze natarcie zatrzymały kontrataki niemieckich jednostek pancernych.
     
     
          Próbując, mimo niepowodzeń, zająć Budapeszt z marszu, marsz. Malinowski 2 listopada rzucił do walki nowoprzybyłe 4 korpus zmechanizowany gwardii oraz 23 korpus strzelecki. Planowano przeprawić się na wyspę Csepel i od zachodu wedrzeć się do Budapesztu. Jednak, wraz z przybywaniem coraz to nowych dywizji niemieckich, stosunek sił nie był już korzystny dla wojsk sowieckich. Siły niemieckie zostały wzmocnione o trzy dywizje pancerne, a w drodze do stolicy Węgier były dalsze dywizje.
     
     
          Gen. Fretter-Pico zarządził utworzenie nowej linii obronnej, ciągnącej się od Dunaju przez Kiskunláncháza-Bugyi-lnarcs oraz Cegléd-Szolnok. Obrona niemiecka okazała się zbyt trudna do sforsowania dla sowieckich korpusów szybkich, pozbawionych wsparcia artylerii i piechoty. Mimo stosunkowo silnego wsparcia lotniczego, szturmy na przedpola Budapesztu nie przyniosły pożądanych rezultatów.
     
     
         Do 3 listopada w zasadzie zakończyło się przegrupowywanie niemieckich sił pod Budapeszt, które zdążyły obsadzić umocnienia linii Attili, zanim wdarły się w nie sowieckie czołgi.
     
     
          4 listopada uznaje się za koniec operacji mającej na celu opanowanie Budapesztu z marszu. Nie przyniosła ona wojskom sowieckim sukcesów. Przyczyn porażki należy się szukać w zlekceważeniu wojsk węgierskich, głównych przeciwników 46 armii w pierwszych dniach ofensywy. Przeświadczenie o słabości armii węgierskiej było fałszywe, opierano je głównie na doświadczeniach na północnym odcinku frontu, gdzie przeszedł na stronę sowiecką dowódca 1 armii węgierskiej gen. Miklós Béla, a jego honvédzi masowo poddawali się bez walki. To, że 46 armia nie zdołała zająć stolicy Węgier z marszu, było w dużej mierze zasługą ofiarnej walki dywizji węgierskich 3 armii.
     
     
          W tej sytuacji sowiecka Kwatera Główna uznała, iż zamiast czołowego natarcia należy spróbować manewru oskrzydlającego. Środek ciężkości natarcia został więc przesunięty z pasa działania 46 armii na korzyść 7 armii gwardii, którą wzmocniono dwoma korpusami zmechanizowanymi, korpusem pancernym i dwoma korpusami kawalerii.
     
     
          Malinowski nakazał, aby 7 armia gwardii wraz z grupą gen. Plijewa  zaatakowała w kierunku na Hatvan, wyszła na północne skrzydło nieprzyjacielskiego zgrupowania pod Budapesztem, następnie skręciła na południe w celu zaatakowania stolicy Węgier. Jednocześnie 46 armia miała przeprawić się na zachodni brzeg Dunaju i natrzeć na Budę od zachodu.
     
     
         Niemcy zdawali sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji upadku Budapesztu. Oznaczał on całkowity rozkład armii węgierskiej, a także utratę zakładów i fabryk, które remontowały sprzęt 6 i 8 armii oraz zaopatrywały je w amunicję. Dlatego też walki były bardzo zacięte i sowieckie oddziały ostatecznie utknęły przed zdobyciem wyznaczonych celów.
     
     
         W tych warunkach Moskwa zrozumiała, że zajęcie Węgier wraz ze stolicą dotychczasowymi siłami jest niemożliwe. Dlatego przekazano 2 Frontowi Ukraińskiemu 40 tys. ludzi i 200 czołgów.
     
     
         17 listopada oddziały sowieckie podeszły w pobliże Hatvan, ważnego węzła komunikacyjnego, leżącego 60 km od Budapesztu, ale ostatecznie zajęły je dopiero 25 listopada. Jednakże próby włamania się w linię Attili, obsadzaną przez 8 i 22 dywizje kawalerii SS nie przyniosły efektów.
     
     
         21 listopada dwa sowieckie korpusy przeprawiły się przez odnogę Dunaju na wyspę Csepel. Konflikt między dowódcą węgierskiej 1 dywizji kawalerii, płk. Zoltanem Schellem, a jego przełożonym — dowódcą LXXII korpusu — gen. Augustem Schmidtem spowodował, że prawie cała wyspa została utracona.
     
     
          Pomimo tego sukcesu nadal tempo sowieckiego  natarcia było wolne. Częściowym usprawiedliwieniem tego stanu rzeczy była bardzo zła pogoda i fatalne warunki na drogach.
     
     
          5 grudnia ruszyło kolejne sowieckie natarcie.  Gdy sowiecka piechota włamała się od 3 do 6 km w głąb niemieckich pozycji, do walki zostały wprowadzone brygady pancerne 6 armii pancernej gwardii. Niemcy najbardziej obawiali się, że sowieckie czołgi rozjadą się po Małej Nizinie Węgierskiej i zajmą Bratysławę, stanowiącą bramę do opanowania Wiednia. Dlatego też podejmowano wszelkie działania mające na celu niedopuszczenie do wyparcia 8 armii w słowackie góry.
     
     
          Pomimo licznych niemieckich kontrataków 30 korpus strzelecki wsparty 5 korpusem pancernym gwardii wyparł Węgrów z Vácu i osiągnął brzeg Dunaju. Tym samym Peszt został okrążony od północy i północnego wschodu.
     
     
         Węgierski minister spraw wojskowych gen. Beregffy próbował wymusić na dowództwie niemieckim zgodę na powrót na Węgry walczącej na terytorium Słowacji węgierskiej 1 armii. Prośbę tę dowództwo niemieckie odrzuciło. Próby uzupełnienia wykrwawionych węgierskich dywizji również nie przynosiły rezultatów z powodu niechęci do walki węgierskich rezerwistów oraz braku broni, gdyż Niemcy bronią wysyłaną na uzbrojenie Węgrów dozbrajali własne oddziały.
     
     
          Aby wzmocnić Grupę Armii „Południe” przed szybko zbliżającą się kolejną ofensywą na Węgrzech, gen. Guderian zezwolił na przegrupowanie 3 i 6 dywizji pancernych, które znajdowały się w odwodzie Grupy Armii „Środek”.  
     

         Niemcy opracowali plan natarcia, którego celem miało być zlikwidowanie sowieckiego przyczółka operacyjnego na zachodnim brzegu Dunaju i tym samym zażegnanie niebezpieczeństwa okrążenia Budapesztu od południa. Ważne było też utrzymanie niezwykle cennych dla Niemców ostatnich szybów naftowych oraz kopalni boksytu.
     
     
          Ostatecznie z powodu fatalnej pogody z tej operacji nic nie wyszło - roztopy uniemożliwiały użycie czołgów, gdyż te mogły się poruszać wyłącznie po drogach. Każde zjechanie ciężkiego sprzętu z utwardzonego terenu kończyło się jego utratą. Nie było bowiem możliwe wyciągania z błota każdego czołgu czy działa pancernego, które znalazło się pod ogniem nieprzyjaciela.
     
     
          12 grudnia 1944 roku naczelne dowództwo Armii Czerwonej wydało rozkazy dla walczących na Węgrzech obu Frontów Ukraińskich. 2 Front Ukraiński Malinowskiego miał okrążył Budapeszt od północy, a 3 Front Ukraiński Tołbuchina zamknąć pierścień okrążenia od południa.
     
     
           Rozpoczęte 20 grudnia 1944 roku sowieckiej natarcie doprowadziło do przerwania niemieckiej linii obrony.   Hitler nakazał piechocie bezwarunkowo bronić każdego skrawka terenu, do ataku zaś rzucił dywizje pancerne. Kosztem straty wielu czołgów Niemcom udało się ustabilizować sytuację na odcinku 2 Frontu Ukraińskiego.
     
     
          Znacznie większe efekty osiągnęło natarcie 3 Frontu Ukraińskiego przełamując linię Małgorzaty. 24 grudnia sowieckie czołówki pancerne pojawiły się na przedmieściach Budy, następnie zamykając łańcuch okrążenia węgierskiej stolicy.
     
     
    W niemieckich planach obrony południowego odcinka frontu wschodniego Budapeszt był szczególnie ważnym punktem, Jednakże obrona tak rozległego miasta wymagała użycia dużych sił, zwłaszcza piechoty. Niemcom brakowało jednak dywizji piechoty, te zaś, których można było użyć do obrony stolicy Węgier, były jednostkami pancernymi lub kawalerii — mniej przydatnymi do działań w mieście.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Zacznijmy od Ławrowa. Był on łaskaw stwierdzić: „warunki Rosji lepiej spełnić po dobroci, inaczej działać będzie rosyjska armia”[1] Co oznacza ta, powtarzana co jakiś czas groźba? Że mamy się poddać bo jak nie to na nas napadną.

    I co my na to? Obrona przed Rosją wzbudza u pewnej grupy ludzi u nas intuicyjny sprzeciw. Inni wymagają powtórzenia dygresji o unikaniu wojny za wszelką cenę:

    Wyobraźmy sobie że przychodzi Ławrow i stawia takiemu unikaczowi (za wszelką cenę) ultimatum: »tu jest brygada zmechanizowana, albo zrobisz całej laskę albo najeżdżamy i będzie wojna. A jak zrobisz to nie będzie.« I nasze różne szpece co na to? Czy za wszelką cenę będą wojny unikać, czy jednak nie? Tu jest całe takie myślenie że Rosja wygra i tak i musimy robić co nam każą. A Ukraina to w ogóle. Jest bez szans i przegra, pomoc tylko powoduje zbędne zniszczenia, które opóźniają tylko nieuchronny tryumf Sovieta. Tu można wyrywać gości po nazwisku do odpowiedzi.

    Bardzo często zadowalamy się takimi przykładami, które mają unaocznić. Nie unaoczniają jednak i wymagają jednak egzegezy: okazuje się, że jest cena, której ten i ów nie jest w stanie zapłacić za pokój.

    Jacek Bartosiak zareagował prawidłowo: Chyba że zostanie pobita w polu. I wtedy nie trzeba liczyć się już z polityką i sprawczością rosyjską. Tyle w temacie. I to trzeba zrobić i wystawić wojsko polskie do tego zadania. Inaczej trzeci pośrednicy będą nas co rusz namawiać, by ustąpić Rosji to tu, to tam… Proste i jasne”. I zaczęło się disko. Sens jest taki, że musimy mieć taką armię, która pokona ruskich jak na nas uderzą. Tymczasem obrona przed bolszewią jest traktowana jako atak.

    image

     

    Amerykanie też nie są wcale tacy mądrzy. Z Ławrowem trzeba zaczynać negocjacje poprzez strzelenie go w pysk tak, żeby się nakrył nogami. Potem jeszcze trzeba skopać po nerach. I postawić do pionu i wtedy można rozmawiać. Coś jak Kmicic z Akbahem-Ułanem. Kto nie czytał to niech se przeczyta:

    https://literat.ug.edu.pl/potop/0059.htm

    Z kim ja tu w ogóle pracuję? To są proste rzeczy , łatwe do ogarnięcia. Ronald Regan zadziałał w podobny sposób słynną próbą mikrofonu:

    https://youtu.be/TG0ph0s9T8g

    I podziałało. Z ruskim trzeba negocjować startując od drógiej strony: nie że mamy propozycję korzystnego współistnienia, kołogzystencji, kompromisu, ułożenia, itp. Tylko: spalimy wasze miasta, przeoramy cały kraj bombami, żywa noga nie ujdzie. I potem stanowiska się ucierają, kompromis jest.

    II

    W Do Rzeczy Jan Fiedorczuk spłodził paszkwil na Bartosiaka w związku z jego ostatnią książką chyba. »Najlepsze miejsce na Ziemi«. Optymistyczny tytuł, stojący w opozycji do pragnienia martyrologii. Nie czytałem jeszcze. Artykuł natomiast jest za paywallem więc poczytajcie sobie nitkę na Tłiterze:

    https://twitter.com/JanFiedorczuk/status/1638667209210830854

    Jaki jest podstawowy zarzut? Że wcześniej był taki hermetyczny slang gieopolityczny, używany przez wąską garstkę, która się czuła przez to elitarnie i że niby jest mądra. Bartosiak to rozpowszechnił natomiast i teraz jest to egalitarne słownictwo.

    Nie no żart. Są jeszcze wartości. W wartościach chodzi o to, że Amerykanie jak chcą czegoś od Turcji to muszą Erdoganowi płacić, i to sporo. A nam wystarczy, że powiedzą że moralność, że wartości, że to, że sio i za darmochę wszystko mają. Ogólnie u nas taka mentalność jest, że nie wypada żądać czegoś w zamian w takiej sytuacji. Tutaj Parys się odpala, a jakby mu powiedzieć że mamy interes we wspieraniu Ukrainy i dlatego musimy na 150% możliwości działać i się spiąć to się spulta.

    Wytłumaczą tą terminologię na przykładzie reparacji: Domagając się reparacji wchodzimy na drabinę eskalacyjną. Są to bowiem takie kwoty, że Niemcom bardziej się opłaca nas wykończyć niż płacić. I jak to powiesz pisowcowi to się zacznie miotać, urągać: »to co, nie mam zgłaszać roszczeń słusznych? Moralność mam za sobą, współżycie międzynarodowe, wartości mam!!! Wspólnota europejska!!!« A nas interesuje konkretna odpowiedź: z jakimi działaniami się liczy i jak zamierza na nie odpowiedzieć. Nie zamierza. Taki jest mechanizm naszych porażek w starciach z Unią Europejską przy okazji sądów i innych.

    Przypisy:

    1. https://dorzeczy.pl/opinie/417772/fiedorczuk-zwodnicza-sciezka-geopolityki.html

    4
    4 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W połowie października 1944 roku Niemcy wymusili rezygnację Horthyego i doprowadzili do powołania na Węgrzech rządu zdominowanego przez strzałokrzyżowców Szálasiego.
     
     
         29 sierpnia 1944 roku po długich  negocjacjach z  władzami niemieckimi udało Horthyemu się powołać nowy rząd z  zawodowym wojskowym, generałem armii Gézą Lakatosem na czele. Duży wpływ na tę decyzję admirała miało memorandum ukrywającego się Istvána Bethlena, w którym b. premier zaproponował mianowanie nowego szefa rządu, który z jednej strony miałby nie dopuścić do dojścia do władzy rodzimych faszystów  – nilaszowców, a  z  drugiej  – rozpocząłby w negocjacje pokojowe z aliantami.
     
     
         Kilka dni wcześniej 23 sierpnia Rumuni, przy wsparciu młodocianego króla Michała  obalili marszałka i  conducătora Iona Antonescu. Natychmiast po zamachu zmienili sojusze  – i stali się sojusznikami Rosjan i zachodnich aliantów.
     
     
          Po wystąpieniu Rumunii z  Osi Horthy rozpoczął tajne negocjacje z aliantami. Wydelegował płk. Istvána Nádayego do Włoch, a swą kuzynkę, hrabinę Zichy na Słowację. Równocześnie wysłał do Moskwy byłego attaché wojskowego płk, Gábora Faragho, któremu towarzyszył syn byłego premiera, profesor Géza Teleki oraz doświadczony dyplomata Domokos Szent-Iványi. W październiku 1944 roku Mołotow poinformował zachodnich aliantów o toczących się rozmowach z Węgrami, podając ich najważniejsze ustalenia: w ciągu 10 dni Węgrzy wycofają swoje wojska i  administrację z  obszarów Czechosłowacji, Rumunii i  Jugosławii zajętych po 31 grudnia 1937 roku, zerwą wszystkie kontakty z Niemcami i natychmiast wypowiedzą wojnę dotychczasowym sojusznikom.
     
     
          Po uzyskaniu akceptacji regenta, 11 października 1944 roku Faragho i  Mołotow podpisali w  Moskwie wstępne porozumienie o  przerwaniu ognia. Równocześnie w tym samym dniu dowódcy węgierskich jednostek stacjonujących na wschodzie otrzymali tajny szyfrogram, nakazujący im niepodejmowanie walki i  przerwanie ognia wobec do nadchodzących oddziałów Armii Czerwonej, za to wymierzenia broni w Niemców.
     
     
        Niemcy, którzy mieli swoich ludzi w rządzie (m.in. ministrowie rolnictwa Béla Jurcsek oraz finansów Lajos Reményi-Schneller) dowiedzieli się o tym i postanowili natychmiast przeciwdziałać.
     
     
         W ramach precyzyjnie zaplanowanej Operacji Panzerfaust do węgierskiej stolicy skierowano  Ottona Skorzenego i jego komandosów, którzy  we wrześniu 1943 roku, wsławili się wyrwaniem z więzienia pod górą Gran Sasso Benito Mussoliniego. 15 października Niemcy pochwycili młodszego syna regenta, pobili go do  nieprzytomności, zawinęli w  dywan i  w  takim stanie wsadzili w  samolot skierowany do Wiednia. Pomimo porwania syna admirał zachował zimną krew i  na posiedzeniu Rady Koronnej poinformował zebranych o podpisaniu w Moskwie wstępnego porozumienia. Jego warunkach okazały się być nie do przyjęcia dla większości członków Rady. Co więcej, szef sztabu János Vörös poinformował zebranych, iż otrzymał do niemieckiego generała Hansa Guderiana ultimatum, żądające ustąpienia węgierskich władz. Horthy odparł, że sam poda się do dymisji i  przyjmie dymisję rządu, ale zrobi to na własnych warunkach: dotrzyma przyjętego porządku dnia i sam ogłosi narodowi (i wojsku) przyjęte ustalenia. Zgodnie z  przyjętym harmonogramem przyjął u na Zamku Veesenmayera, informując go o wyjściu Węgier z wojny.
     
     
          W odczytanym w radio komunikacie regent obwinił Niemców o  „wiele złych czynów”, włączając w  to „sprzeczne z  humanitaryzmem, powszechnie znane rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Na zakończenie oznajmił natomiast, iż „poinformował tutejszego przedstawiciela Trzeciej Rzeszy, że nastąpi przerwanie ognia z  naszymi dotychczasowymi przeciwnikami”, a  potem w  podniosłych słowach zwrócił się do żołnierzy, komunikując im: „zdecydowałem, że poproszę o przerwanie ognia”.
     
     
        Mimo odczytanej w  radio proklamacji Veesenmayer przekonał szefa sztabu Vörösa, by ten podważył decyzję Horthyego oraz wydał nową odezwę do żołnierzy, którą odczytano w  radio. W odezwie tej zaprzeczono proklamacji regenta o złożeniu broni przez węgierską armię.
     
     
        W  tym czasie komandosi Skorzenego oraz niemieckie oddziały biorące udział w  Operacji Panzerfaust  – przy pasywnej postawie ludności zajęły najważniejsze punkty komunikacyjne i  urzędy w  mieście, włącznie z  gmachem węgierskiego radia. Wieczorem zaczęło ono nadawać komunikaty: w  imieniu wodza strzałokrzyżowców Ferenca Szálasiego, który próbował wymusić na Horthym przekazanie władzy.
     
     
         Pod wieczór niemieckim komandosom zostało do zdobycia już jedynie Wzgórze Zamkowe. Podczas gdy ludzie Skorzenego szykowali się już do ataku na Zamek,  premier Lakatos poinformował niemiecką ambasadę, że regent gotów jest ustąpić.
     
     
         Rankiem 16 października Veesenmayer udał się znowu do Zamku. Pod zobowiązaniu Niemców do wypuszczenia jego syna podpisał deklarację o swej rezygnacji  i  powierzeniu Ferencowi Szálasiemu misji powołania nowego rządu.
     
     
         Następnego dnia Miklós Horthy z małżonką ruszył pociągiem do Bawarii, gdzie internowano go w  zamku Hirschberg. Niemcy nie dotrzymali słowa i syna Miklósa z Mauthausen nie wypuścili. Trafił do Dachau, potem do Niederhofu, gdzie 4 maja 1945 dostał się w ręce Amerykanów. Do amerykańskiej niewoli trafił też sam regent i  to z  ich woli stawił się najpierw jako świadek do Norymbergi, a  po czterech latach udał się na wygnanie do Portugalii, gdzie pod koniec życia napisał  pamiętniki. Zmarł 9  lutego 1957 roku w  wieku 88 lat. Jego szczątki sprowadzono do rodzinnego majątku Kenderes i  pochowano ponownie na rodzinnej ziemi 4 września 1993 roku. Tam też spoczął w tym samym dniu, zmarły w marcu tegoż 1993 roku jego syn Miklós.
     
     
        5 grudnia 1944 roku Sowieci aresztowali Istvána Bethlena, który ujawnił się i poprosił o rozmowę z dowództwem stacjonującej w pobliżu jednostki Armii Czerwonej. Były premier i przeciwnik Niemiec został przewieziony do Moskwy i 1 kwietnia 1945 roku trafił do więzienia na Butyrkach, tego samego, w  którym więziono 16 przywódców państwa podziemnego z Polski. Według raportu lekarzy już wtedy był „w  bardzo złym stanie zdrowia”.  Tam też zmarł 5 października 1946 roku „w wyniku wysoko zaawansowanej miażdżycy i  zaniku pracy serca”.
     
     
        Nowy gabinet powołany 16 października 1944 roku nazwano Rządem Jedności Narodowej. Sami nilaszowcy objęli w nim bowiem tylko tekę premiera i dwa resorty, a  pozostałe trafiły do innych ugrupowań skrajnie nacjonalistycznych. Węgierska Partia Życia objęła trzy resorty, dwa inne trafiły w  ręce wojskowych, a  po jednym mieli reprezentanci partii niemal nieznanych: Narodowo-Socjalistycznej oraz Węgierskiej Odnowy.
     
     
        Po dojściu do władzy Szálasi odczytał w  radio programową odezwę, w  której zapowiedział prowadzenie walki i  trwanie u  boku Niemiec do końca. Jako wódz narodu postawił przed sobą trzy podstawowe zadania: zbudować społeczeństwo, a  nawet „państwo oparte na pracy” (munka állam); jak tylko się da, przeciwstawiać się wkraczającym do kraju bolszewikom oraz wznowić eksterminację Żydów.
     
     
         W tej sytuacji Stalin rozkazał przystąpić do operacji mającej na celu zdobycie Budapesztu. Niemcy postanowili zamienić stolicę Węgier w  wojskową twierdzę, i od 25 grudnia 1944 do 13 lutego 1945 roku trwało oblężenie Budapesztu, które przyniosło ogromne straty tak materialne (m.in. wysadzono wszystkie mosty na Dunaju), jak też ludzkie.
     
     
         Gabinet Szálasiego upadł 28 marca 1945, a sam premier uciekł do Austrii, gdzie  ożenił się ze swoją wieloletnią partnerką. Oboje zostali 4 maja ujęci przez Amerykanów. 3 października 1945 roku oddano go władzom węgierskim, które postawiły go w  lutym roku przed sądem, który skazał go na śmierć. Wyrok został wykonany 12 marca 1946 roku.  Wraz z nim zostali powieszeni trzej członkowie jego rządu – ministrowie  wojny, MSW oraz wyznań i  oświaty, a  także główny ideolog ruchu, József Gera.
     
     
         Rządy strzałokrzyżowców uniemożliwiły Węgrom zmianę sojuszy i  tym samym przesądziły ich powojenny los, skazując na sowiecką niewolę.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    B. Góralczyk – Węgierski syndrom Trianon
    T. Kopyś – Polityka zagraniczna Węgier w latach 1867-1945
    W. Felczak – Historia Węgier
    K. Nevekin – Zdobyć Budapeszt. Kampania na Węgrzech 1944
    5
    5 (2)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0

    Związek Zawodowy Rolnictwa "Korona" ma już swój własny kanał na Youtube. https://www.youtube.com/@ZZRKorona

    Ukazał się już pierwszy filmik "Daniel Alain Korona: Kiedy klauzule ochronne ws. importu zboża ukraińskiego".
    https://www.youtube.com/watch?v=6JJIIiYgbdE

    W ten ZZR KORONA dotrze ze swoim przekazem do kolejnych odbiorców.

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W marcu 1944 roku wojska niemieckie wkroczyły na Węgry.
     
     
           W wyniku coraz bardziej natarczywych żądań Hitlera latem 1942 roku niemal połowa armii węgierskiej (2 armia składająca się z 10 dywizji piechoty i 1 dywizji zmotoryzowanej – w sumie ponad 220 tysięcy żołnierzy) trafiła nad Don, gdzie miała za zadanie kontrolować i bronić odcinka frontu na długości około 200 kilometrów. W  przeprowadzonym w  siarczystym mrozie w  styczniu 1943 roku sowieckim natarciu, mającym na celu zajęcie odcinka frontu między Woroneżem a Pawłowskiem (Togliatti) 2. węgierska armia, pozbawiona wsparcia Niemców zajętych wówczas krwawymi walkami pod Stalingradem  poniosła klęskę, tracąc 100 tys. zabitych, 35 tys. rannych i 60 tys. wziętych do niewoli. Do kraju wróciło tylko ok. 40 tys.
     
     
           Wcześniej dniu święta św. Stefana 20 sierpnia 1942 roku zginął w w katastrofie lotniczej pod miejscowością Aleksiejewka w  obwodzie biełgorodzkim (dawniej woroneskim) 38-letny syn regenta Węgier István. Śmierć syna, na dodatek oficjalnego zastępcy i następcy, była dla 74-letniego wówczas regenta tak wielkim osobistym ciosem, z  którego  – jak sam przyznawał w  pisanych pod koniec życia na wygnaniu w  Portugalii pamiętnikach  – już nigdy do końca się nie podniósł. Jednoczesna klęska Niemców pod Stalingradem zachwiały bezgraniczną dotąd wiarą regenta i  węgierskich elit w  niepokonany Wehrmacht.
     
     
         Admirał zaczął się przychylać do opinii polityków o  poglądach prozachodnich, w  tym przede wszystkim utrzymującego skryty kontakt z Brytyjczykami Istvána Bethlena, by  rozpocząć rozmowy z zachodnimi aliantami. Ówczesny premier Miklós Kállay był również przekonany, że Niemcy jednak przegrają tę wojnę. Po jego namowach, wahający się dotychczas regent wydał we wrześniu 1943 roku ostateczną zgodę na rozpoczęcia tajnych rozmów z  zachodnimi aliantami. Poufne rozmowy prowadzono w  Bernie,  Sztokholmie i Lizbonie, jednak główną delegację pod wodzą znamienitego lekarza i noblisty Alberta Szent-Györgyiego premier skierował do Stambułu.
     
     
          Niemcy dowiedzieli się o tych rozmowach i Hitler w czasie spotkania z Horthym oskarżył węgierskiego premiera o zdradę. Ta spalona inicjatywa sprawiła, że wynegocjowane wstępnie z  Brytyjczykami porozumienie w  Stambule pozostało martwą literą.
     
     
           Sytuacja zmieniła się w styczniu 1944 roku, gdy rząd brytyjski przekazał Kállayemu, by w przypadku dojścia Armii Czerwonej do granic Węgier nie stawiał zbrojnego oporu. W przeciwnym razie zagrożono postawienie Węgier przed sądem jako wiernego sprzymierzeńca Niemiec. W odpowiedzi  Kállay wysłał swojego wysłannika László Veressa na tajne rozmowy z Brytyjczykami w Stambule.
     
     
         Kiedy jednak Miklós Horthy 12 lutego wezwał wszystkie pozostałe jednostki na froncie wschodnim, by wróciły na teren Rusi Zakarpackiej i  tam przeciwstawiły się nacierającej Armii Czerwonej, Adolf Hitler uruchomił  plan Margarethe, zakładający okupację Węgier. W czasie rozmowy z dyktatorem Rumunii marszałkiem Antonescu w końcu lutego 1944 roku Hitler poinformował rumuńskiego gościa o inwazji na Węgry. Równocześnie  zrewidował swoje podejście do drugiego arbitrażu wiedeńskiego, godząc się na przyznanie Siedmiogrodu w całości Rumunii.
     
     
         Mimo ostrzeżeń ze strony rządu i  Bethlena, Horthy w  towarzystwie szefa sztabu Szombathelyiego oraz ministra spraw zagranicznych Ghyczyego udał się 18 marca 1944 roku na spotkanie z Hitlerem do zamku w  Klessheim, nie wiedząc nic planie Margarethe, którego realizację  zaplanowano na dzień następny. Wpadł w zastawioną przez Niemców pułapkę. Hitler na samym wstępie poinformował go, że ponieważ Węgry gotowe są przejść na stronę przeciwnika, w obawie przed zdradą postanowił uruchomić „środki przeciwdziałające”, a  w  przypadku, gdyby oddziały węgierskie miały zamiar stawiać opór, to w gotowości do wkroczenia na ich terytorium są oddziały rumuńskie, słowackie i chorwackie. Ku zaskoczeniu Hitlera Horthy ostro przeciwstawił się tym planom i  nie chciał wydać zgody na wojskową ingerencję, a tym bardziej na wydanie, przygotowanej w jego imieniu przez Niemców, odezwy do narodu, by nie podejmował obrony.  Jednocześnie zagroził swoją rezygnacją, jednak Hitler pozostał niewzruszony, odczytując całą listę skarg wymierzonych w  „niewiernych Węgrów”, od opóźnień w  rozwiązywaniu kwestii żydowskiej poczynając. W tej sytuacji Horthy wstał od stołu i  – jak wyznawał po wojnie w zeznaniach przed zachodnimi aliantami – miał stwierdzić: „Ponieważ wszystko jest już ustalone, mam do czynienia z  faktami dokonanymi, więc nie ma sensu dalej prowadzić tej rozmowy. Wyjeżdżam”. Niemcy nie dopuścili do jego wyjazdu na Węgry przed wkroczeniem wojsk niemieckich.
     
     
          Pomimo braku zgody Horthyego Niemcy i  tak ww. odezwę opublikowali, z nazwiskiem regenta, choć bez jego podpisu. W podróży powrotnej do kraju towarzyszyli mu Edmund Veesenmayer, który awansował z  doradcy Ribbentropa  ds.  Europy Wschodniej na stanowisko ambasadora nadzwyczajnego i pełnomocnego na Węgrzech, a w istocie szefa nowego protektoratu oraz szef Gestapo Ernst Kaltenbrunner. To oni mieli odtąd rządzić Węgrami, chociaż Kaltenbrunnera już po trzech dniach zastąpił SS Obergrüppenfürher Otto Winkelmann, który – będąc osobą zaufaną Heinricha Himmlera –  miał uzyskać pełną niezależność od Veesenmayera.
     
     
          19 marca 1944 roku o  czwartej nad ranem wojska niemieckie (11 dywizji), wkroczyły na Węgry ze wschodniej Słowacji oraz z  południa  – Chorwacji i  Banatu. Nie napotykały praktycznie żadnego oporu, gdyż szef sztabu Szombathelyi wezwał nad ranem węgierskie oddziały, by nie stawiały oporu. A  po trzecie, zwołana tego samego dnia Rada Koronna też uznała, iż zbrojny opór nie ma sensu. Do wymiany ognia dochodziło sporadycznie i  symbolicznie, poza jednym przypadkiem: znany polityk opozycyjny i  zarazem redaktor antynazistowskiej gazety „Független Magyarország”(Niezależne Węgry) Endre Bajcsy-Zsilinszky zaczął strzelać z  pistoletu w  chwili, gdy żandarmi dobijali się do jego drzwi. Został ranny i  aresztowany. Trafił do więzienia, skąd pod naciskiem Zachodu wypuszczono go 11 października, ale po dojściu do władzy strzałokrzyżowców, ponownie aresztowano i powieszono w więzieniu 23 grudnia 1944 roku.
     
     
          Z kolei premier Kállai poprosił o  azyl w  ambasadzie tureckiej, skąd przedostał się na Zachód i  tam w Nowym Jorku 14 stycznia 1967 roku zmarł w wieku 80 lat. Były premier István Bethlen ukrył się na węgierskiej prowincji.
     

         Premier Kállay napisał w  powojennych pamiętnikach, iż namawiał admirała Horthyego, by postąpił podobnie. Ten miał odpowiedzieć: „Nie opuszczę tonącego statku [...] Komu miałoby służyć, gdyby w moje miejsce wstąpił Béla Imrédy? Kto obroni armię, milion węgierskich chłopców, by nie posłano ich na bój z Rosjanami? Kto przytuli do siebie te uczciwe warstwy społeczeństwa, które dotychczas były wiernie i mu ufały? Kto obroni Żydów i uchodźców z innych państw, jeśli on ich opuści? Jest możliwe, że nie obronię wszystkich, ale jeszcze może dużo, bardzo dużo zdziałam. Wierzył więc, że jeszcze będzie mógł służyć narodowi i  może osiągnąć wiele, jak nikt inny w kraju poza nim.”
     
     
          22 marca 1944 roku nowym premierem został, dotychczasowy ambasador w Rzeszy, znany z  proniemieckich poglądów Döme Sztójayaego. Wobec niemieckiej groźby zajęcia Wzgórza Zamkowego, a  więc siedziby admirała, Horthy uległ i zaakceptował nowego premiera.
     
     
         23 kwietnia 1944 roku w Berlinie zapadła decyzja o utrzymaniu Węgier jako protektoratu, a  nie ich pełnej aneksji. Postanowiono też utrzymać na stanowisku admirała Horthyego, pozbawiając go jednak coraz bardziej realnej władzy i wpływów.
     
     
          Wkrótce po wkroczeniu wojsk niemieckich aresztowano ponad 6 tys. osób, korzystając z wcześniej starannie przygotowanych list proskrypcyjnych. Równocześnie Niemcy przystąpili do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” na Węgrzech. Już 19 marca dwaj reprezentanci Sonderkommando, czyli 200-osobowego oddziału, dowodzonego przez Adolfa Eichmanna, stawili się w  siedzibie budapeszteńskiej gminy żydowskiej. Zażądali, by następnego dnia, 20 marca, na godzinę 10 zwołano posiedzenie władz.  21 marca powołano, zgodnie z  życzeniem Niemców, ujednolicony organ reprezentujący wszystkie społeczności i  gminy żydowskie w  kraju pod nazwą Centralna Rada Żydów Węgierskich. Na czele Rady stanął ugodowy przedsiębiorca Samu Stern, od 1929 szef budapeszteńskiej gminy wyznaniowej, który od początku niemieckiej okupacji trzymał się zasady: „To, czego żądają Niemcy, ma być spełnione”.
     
     
         Eichmann zaczął szybko realizować swój plan, rozpoczynając od aresztowania ponad 8 tys. wybitnych przedstawicieli ludności żydowskiej. Następnie przystąpiono do zgrupowania ludności żydowskiej w gettach, a od 15 maja przystąpiono do deportacji Żydów do obozu w Oświęcimiu. W sumie w czasie okupacji niemieckiej zgładzono około 568 tys. węgierskich Żydów, z  czego aż 430  tys. w  okresie deportacji przeprowadzonej między 15 maja a 9 lipca 1944 roku.
     
     
         Wściekłość w Berlinie wywoła lipcowa decyzja Horthyego  o przerwaniu deportacji ludności żydowskiej, który wcześniej wymusił podjęcie takiej decyzji na posiedzeniu Rady Koronnej. Tym samym regent Węgier ocalił tysiące istnień ludzkich, ale tym samym ocalił też swoje. Po wojnie nie został przez aliantów przekazany z powrotem do kraju, co stało się losem m.in. czterech byłych premierów, którzy zostali skazani na śmierć przez powieszenie lub rozstrzelanie.
     
    CDN.
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    Din Djarin jest osobą wierzącą i zastanówmy się czy ta wiara czyni go dobrym człowiekiem, czy też człowiekiem niedobrym? Ano właśnie. Patrzymy na niego poprzez rytuały takie jak nieściąganie kasku z głowy ale z kodeksu wynikało przecież zajęcie się Bombelkiem, szukanie jego pobratymców i inne działania. Obyczaj nieściągania hełmu zapewnia utrzymanie odrębności danej społeczności. W chwili w której piszę te słowa oczekiwania publiki zostały wywrócone do góry nogami, bo ewolucja miała iść w stronę odrzucenia obyczajów a idzie to w utwierdzeniu. Mamy tu skojarzenia ze społecznościami mającymi swoje ekscentryczne zwyczaje, jak np. Amisze.

    https://youtu.be/pEZMOKiRxYY


    Mamy tu analogie takie jak mit o Ariadnie prowadzącej do Minotaura, mamy Tolkiena i wyprawę przez Morię, gdzie czeka Balrog. Mamy Mojżesza i wyprowadzenie. Obecnie uważam, że Ezdrasz i Nehemiasz są tu właściwi i powrót Żydów z niewoli babilońskiej i odnowienie. Powrót ten zwiastuje pojawienie się Mitozaura, uważanego za wymarłego. Mamy tu wypełnianie się na naszych oczach starożytnych proroctw. Jak to w baśniach bajęda okazuje się prawdą. Tu można robić wyliczenia: kto został wyprorokowany i przez kogo i dlaczego? Przypominam że Gwiezdne Wojny są w Starym Testamencie a Star Trek w nowym. Ciekawy pomysł fabularny:

    SPOILER






    Mamy tu klasyczny motyw kontrastu: Mandalorianin jest wierzący a Bo Katan niewierząca, co przyznaje sama. Ten mechanizm powoduje powstanie interesujących interakcji między nimi.

    https://youtu.be/FW72hrXxrSc


    Mando udaje się do Żywych Wód (akurat w niedzielę po premierze odcinka w Ewangelii była mowa o Wodzie Żywej. Przypadek? Nie sądzę) aby zmyć swój występek, polegający na zdjęciu hełmu przy okazji pożegnania z Grogu. Akwen ten znajduje się jednak w kopalniach na zniszczonej przez Imperium planecie Mandalora. Roi się tam od niebezpieczeństw, takich jak prymitywni Alamici. Jest też dziwaczny krabolud, który poluje na Mandalorian z zasadzki, jak to krab zagrzebuje się w piasku. Jest to istota biologiczna, która jest obudowana zbroją i posiada infrastrukturę do sterowania robotami. Kto go tam zainstalował? Nie nudzi mu się? Zajmuje się spuszczaniem krwi ofiar i widzę tu pewne logiczne komplikacje: skoro nikt się tam nie zapuszcza to nie ma ofiar? Chyba żeby jednak ktoś się zapuszczał? W każdym bądź razie Mando zostaje pojmany i Grogu rusza do Bo Katan z prośbą o pomoc. Wspomniana ratuje Dina w interesujący sposób i prowadzi go do owych Wód Żywych, gdzie czeka odkupienie. Tu nieoczekiwanie spotykają legendarnego Mitozaura. Bo Katan, która wcześniej nie wierzyła widząc go uwierzyła. Ale żmija nie mówi o nim Dinowi. Zataja.

    Fajnie to zrobili: opowiada Mandusiowi o swoim dzieciństwie, jak to formalnie przyjęła kodeks. Dosłownie opada jej kopara w reakcji na przejawy wiary Mando. Widząc Mitozaura jej nastawienie się zmienia. Cóż – błogosławieni którzy nie widzieli ale uwierzyli. Ale będzie wojna o to bo nie tak miało być i kierunek dobry ale zwrot nie ten.

    II


    Bo Katan jest prowadzona przez scenarzystów w sposób romansowy. Nie chce widzieć Mando, ale widząc, że jest w niebezpieczeństwie od razu rusza mu na ratunek. Potem prowadzi go do wspomnianych Wód. Zgodnie z klasycznymi zasadami kreacyjnymi to jest afekt i mam nadzieję na ślub. Wiele problemów by on rozwiązał.

    III Grogu

    Malkontenty narzekały na Bombelka, że jest takim comic reliefem, tylko robi miny aby ludzie kupowali zabawki. Tutaj tymczasem ma swój wątek i widać, że konkretnie działa. Daje radę. Staje się pełnoprawnym bohaterem.

    IV

    Wiadomo, że osobniki którym podoba się Trylogia Sekłeli i wymysły Rajanka mają tendencje do krytykowania Mandalorianina. Ale dialogi w Mando są OK, trzeba tylko uważnie słuchać i oglądać.

    Np. Grogu robi wielkie oczy ze zdziwienia i Bo Katan rzuca „myślałeś, że twój tatuś jest jedynym Mandalorianinem?” To jest tak zwany łanlajner. Dowcipne powiedzonko. Mando powtarza This is the Way z przekonaniem, to jest właściwa droga Mandalorian, zginać w obronie swojej planety. Jak można nie rozumieć tej sytuacji? Jak mawia Sherlock Holmes »patrzycie a nie dostrzegacie«.

    V

    Tajfajting jest tu w odróżnieniu od wiary słaby. Imperialiści nie mogą trafić na odległość rzutu beretem i to jest porażka. Chyba nawet jest to słabsze od Picarda. Ale i tak o niebo lepsze od Kenobiego i Andora. Kosmos to w dzisiejszej kinematografii niestety porażka, najlepiej wypada Orville. Favreau powinien wziąc Setha MacFarlene do swojego projektu aby go Seth nieco naprostował. Przypominam że Favreau jest zaangażowany w Orville więc nie byłoby tu nic nieoczekiwanego.

    W przeciwieństwie do Picarda przynajmniej coś widać na ekranie, jakiś świat przedstawiony. Tam zaś nic nie widać. Dźwięki, muzyka OK. Nie ma natomiast jasności w kwestii przywrócenia Grogusia. Jedni mówią że jego wątek miał być zakończony na Luku Skywalkerze ale studio wymusiło powrót. Ale z drugiej strony mamy tu kwestię zgodności z sekłelami, gdzie Luke poniósł klęskę, jego uczniowie zginęli itp. Więc Grogu by musiał też zginąć albo coś. Niech dekanonizują ten badziew póki jeszcze mogą. Widać, że się rozłazi, Moff Gideon (który jest mendą gorszą niż Paździoch) uciekł, w 3 odcinku pojawia się Perszing, który kojarzy mi się z rakietą i nosi okularki. Odcinek ten przyniósł kolejne przykłady nonszalancji światotwórczej, jak np. metro. Z kanarami itp. Technobełkot powinien być tu zastosowany a nie takie coś. Za współczesne to jest.

    Mandalorian sezon 3

    https://www.filmweb.pl/serial/The+Mandalorian-2019-813197

     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Kazimierz Suszyński  |  1

    Kiedy opadła groza pogasły reflektory
    odkryliśmy że jesteśmy na śmietniku w bardzo dziwnych pozach

    jedni z wyciągniętą szyją
    drudzy z otwartymi ustami z których sączyła się jeszcze ojczyzna
    (...)

                                                                                                  Zbigniew Herbert "Przebudzenie"

    „Jaguara” - „Toporka” zabito - poległ w beznadziejnej walce, trwając do końca. Jednak nawet teraz, równe 70 lat po śmierci Jego i Kolegów, można wiele dopowiedzieć. Edward Topczewski i działania przeciw niemu, za życia i po śmierci, stanowią bazę do interesujących obserwacji z naszych najnowszych dziejów, naszego dziedzictwa, naszego życia społecznego.

    Ubowcy pozostawili w spokoju Henryka Gniedziejkę (tzw. meliniarza) i jego rodzinę, natomiast rzeczywistego informatora zatrzymali. W ówczesnej sytuacji, masowych represji wobec pomocników partyzantów (niejednokrotnie karanych śmiercią), u okolicznej ludności zrodziło się dość naturalne, choć fałszywe, przypuszczenie, kto wydał chłopaków. Z czasem, z przekazów ustnych znika dowódca - Edek Topczewski - „Toporek”. W rejonie Suchowoli był obcy i nikomu nieznany - ani przez rodzinę, ani nazwisko. Miejscowym bliższy był „Piorun” pochodzący z okolic nieodległego Sztabina. Opowieści obrastają legendą, mieszają się w nich ludzie, lata, a zwłaszcza fakty. Pojawia się chytry gospodarz, który udaje, że gdzieś wyjeżdża, zamyka partyzantów w stodole na kłódkę i ile sił pędzi wezwać bezpiekę. W takich przekazach pojawia się też symbolika, swoiste znaki z nieba wg których syna owego gospodarza porazić miał piorun za śmierć „Pioruna” właśnie. (Porażenie rzeczywiście miało miejsce, z tym, że nie dotyczyło syna lecz dalszego krewnego).

    W 2008 r. rozgłośnia regionalna Polskiego Radia w Białymstoku, w ramach popularnego tam cyklu „Tajemnice naszych czasów”, nadawała reportaż Lecha Pilarskiego o „Toporku”. Narrator - p.Piotr Łapiński - historyk z białostockiego IPN - dokładnie wyjaśniał w jaki sposób ubowcy osaczali całą trójkę chłopaków na kolonii Pokośno. Dobitnie i wprost dementował nieprawdziwy przekaz podtrzymywany w okolicy przez kolejne już pokolenie:

    Jakby tego było mało w wydanym w 2010 r., IV tomie Słownika Biograficznego "Konspiracja i opór społeczny w Polsce" dwaj różni autorzy napisali biogramy poległych na kolonii Pokośno - „”Pioruna” i „Jaguara” - „Toporka”. W obydwóch jest informacja o złamanych przez UB, nieco przypadkowych członkach oddziału, którzy, próbując wyrwać się z kleszczy, podjęli współpracę doprowadzając do tragedii.

    Tymczasem wiosną, 2013 roku w jednej z gminnych gazet wydawanych na Białostocczyźnie, opublikowano obszerne opracowanie rozmowy z córką „Pioruna” – zatem osobą, która powinna była być zainteresowana odsłoniętą prawdą. O Edku Topczewskim napomknięto tam jeden raz, natomiast wielokrotnie, na różne sposoby, w kontekście podłości i podstępu, żalu i przebaczenia przewija się utrwalona w okolicy wersja, że sprawcą tragedii był gospodarz, który okłamał chłopaków, a następnie ich zamknął z zewnątrz na kłódkę i zdradził.

    inni z pięścią przyciśniętą do oczu
    skurczeni emfatycznie patetycznie wyprężeni 
    w rękach mieliśmy kawałki blachy i kości
    (światło reflektorów przemieniało je w symbole)
    ale teraz to były tylko kości i blacha 
    (...)
     
    Podsumujmy sytuację: osaczenie i wybicie 3 ludzi, przez batalion KBW, następuje w wyniku pozyskania informacji wymuszonych od słabych, zagubionych ludzi. Korzystając z tego bezpieka, milicja i wojsko jednocześnie otaczają 5 lub 6 domostw. Ubowcy z kpt. Koperkiem na czele szaleją w okrążonych i penetrowanych przez KBW obejściach, trwożąc i batożąc domowników. Tak upewniają się o obecności partyzantów w konkretnym miejscu. Gdy osaczeni odmawiają poddania się, to 5 kabewiackich RKM-ów rozmieszczonych wokół stodoły, nie widząc ukrywających się, rozpoczyna metodyczne szprycowanie ołowiem zdekonspirowanej kryjówki. Po dłuższej kanonadzie ciężko okaleczeni Niezłomni, popełniają samobójstwa, albo zwycięzcy dobijają ich strzałami w głowę z bliskiej odległości. Takie było to bohaterstwo i poświęcenie żołnierzy KBW.
    A teraz przyjrzyjmy się rozkazowi 019, z uwzględnieniem "premii" :

    Dnia 30 sierpnia 52 roku czwarta kompania 801. baonu pod dowództwem porucznika Grochowiny, w wyniku przeprowadzonych wypadów na meliny bandy „Toporka” na terenie gminy Suchowola (pow. Sokółka), zlikwidowała trzech groźnych bandytów, którzy terrorem, mordami i wrogą propagandą przeszkadzali w spokojnej i twórczej pracy miejscowej ludności. Ten rezultat działań osiągnięto w wyniku ideowej postawy żołnierzy, ich głębokiej świadomości politycznej i należytemu wyszkoleniu bojowemu.
    Na szczególne podkreślenie akcji zasługuje celny ogień RKM-istów kpr. Pernal, st.strz. Rusanowski, strz. Wróblewski, st.strz. Szeremeta i st. strz. Dębczuk, którzy ostrzeliwując melinę w której, była ukryta 3 osobowa banda, doprowadzili do całkowitej likwidacji, bez strat własnych.
    Na wyróżnienie zasługuje również grupa szturmowa pod dowództwem kpr. pchor. Krasonia w składzie: kpr. Kasznica i kpr. Parobczak przewodnik psa służbowego, która śmiało i zdecydowanie podeszła do stodoły i wyciągnęła z tamtąd bandytów oraz ich broń.

    R o z k a z u j ę:
    1. Bez litości niszczyć resztki band faszystowskich na terenie województwa białostockiego - aż do całkowitej likwidacji,
    2. Na doświadczeniach udanej akcji przeciwko bandzie „Toporka” szkolić dowódców wszystkich szczebli oraz pododdziały.
    3. Szefowi Wydziału Politycznego zakupić nagrody i wręczyć je nagrodzonym. .
    4. Rozkaz odczytać przed frontem wszystkich pododdziałów Operacji „Narew”
    DOWÓDCA OPERACJI „NAREW”
    / - / P L I S K I N   D.
    ppłk.
    Za zgodność:
    KIEROWNIK KANC.SZTABU OPERACJI „NAREW”
     
    Ś M I E S Z N Y  B.
    kpr.
    Odbito i rozesłano w/g
    rozdzielnika na oryginale

    Nagrodzonego ołówkiem kolorowym kpr.Pernala przedstawiono do odznaczenia medalem „Zasłużony na Polu Chwały”, gdyż, jak napisano we wniosku, to właśnie on celnym ogniem RKM zlikwidował groźnego bandytę ps.”Toporek”.

    WNIOSEK ODZNACZYNIOWY
    Dla kpr. Pernal Zdzisław s. Bolesława
    Urodzony 23.09.1929r. W m. Ostrówek pow. Grujedz
    woj.Warszawa
    Narodowość                      polska
    Pochodzenie społeczne:          chłop
    Wykształcenie:                  5 kl. szkoł. powsz.
    Zawód:                          robotnik niewykwalifikowany
    Stan cywilny                    żonaty
    Przynależność Organizacyjna     Z.M.P.
    Data powołania                  22.06.1950r. przez W.K.R.Gdynia.

    OPIS WYRÓŻNIENIA. Kpr. Pernal Zdzisław podczas likwidacji bandy „Toporka” w dniu 30.08.1952r. celnym ogniem R.K.M. zlikwidował groźnego bandyte ps. "Toporek”.
    Kpr. Pernal Zdzisław okazał się zdyscyplinowanym podoficerem w czasie likwidacji swym czynem i odwagą pobudzał pozostałych żołnierzy do szybkiej i całkowitej likwidacji bandy "Toporka' przez co zasłużył na odznaczenie medalem "Zasłuzonym na Polu Chwały”.
    M.p. dnia 12.09.1952r DOWODCA 801 BAONU

                    L A M P A R T  Br.
                    kpt.
    Na końcu przytaczanego rozkazu 019 Płk Dymitr Pliskin nakazywał "na doświadczeniach udanej akcji przeciwko bandzie „Toporka” szkolić dowódców wszystkich szczebli oraz pododdziały". Tak też się stało.Szkice z mat. szkoleniowych KBW
     
    Wydział Wyszkolenia Politycznego Zarządu Polityczno – Wychowawczego KBW, któremu szefując nudził się niepomiernie, jak później niechętnie wspominał, późniejszy znawca ponowoczesności mjr Zygmunt Bauman, zatwierdził materiały do wykorzystania. Całe lata – do końca formacji KBW – szkolono na przykładzie „likwidacji bandy Toporka”, zamieszczano to w materiałach szkoleniowych i jubileuszowych - hagiograficznych. 
    Opowieść poglądową, świadomie, zapewne ze względów dydaktycznych i pedagogicznych, wzbogacano o legendę dzielnych kabewiaków.
    Oto, z przyczyn obiektywnych, spóźniony 2 godziny batalion przybywa do Suchowoli. Przywykła do sztampowej roboty bezpieka, widząc niezgodność z planem, chce odpuścić nagonkę i wyczekać innej okazji. Pojawia się jednak bezkompromisowy sztabowiec KBW i wymusza kontynuowanie i rozwój akcji. Odnoszą ogromny sukces Tu pada konkluzja:
    "przebieg tych działań raz jeszcze potwierdził w praktyce tezę, że w działaniach bojowych nie może być szablonu. Każda bowiem sytuacja bojowa ma swoją odrębność. Od tego, w jakim stopniu dowódca prowadzący działania potrafi to zrozumieć i powiązać wiadomości o nieprzyjacielu ze sposobem wykorzystania terenu, możliwością pododdziału i metodą wykonania zadania — zależy sukces działania bojowego.
    Otóż trzeba krytycznie przyznać, że zgodnie z powziętą koncepcją i wynikającą z planu opracowanego przy udziale grupy pracowników III Wydziału UBP — meliny bandy miały być okrążone przed świtem. Ale stało się inaczej."

    Filozof - socjolog - major KBW,  takie sytuacje podsumował po latach „Żołnierze pochodzili po wsi, przesłuchali chłopów, może postraszyli któregoś, żeby wydobyć informacje o partyzantach, może komuś dali w mordę, może spalili jakąś stodołę, może nie”  (cytat z książki D.Rosiaka "Bauman")

     
    Nie mieliśmy dokąd odejść zostaliśmy na śmietniku
    zrobiliśmy porządek
    kości i blachę oddaliśmy do archiwum
    Słuchaliśmy szczebiotania tramwajów jaskółczego głosu fabryk
    i nowe życie słało się nam pod nogi

    Pomimo upływu wielu dekad od tragedii, historia Edka i Kolegów oraz ich śmierci jakoś wciąż żyła. 
    Rozmawiałem z 4 osobami znającymi "Jaguara". Wymieniałem informacje z badaczami. Ze wszelkich wspomnień i dokumentów wyziera przystojny i bystry chłopak, któremu życie stanęło dokładnie w poprzek uzdolnień i starań. Choć nie dane mu było zdobyć lepszego wykształcenia, to jednak miał w sobie naturalną tęsknotę do tworzenia wierszowanych tekstów, chętnie śpiewał był lubiany, miał spore powodzenie wśród kobiet. Sympatia mieszkańców i spory talent pomogły mu długo trwać, ale nie wystarczyły, aby sprostać gigantycznym wysiłkom totalitarnego państwa zorientowanego na zniszczenie niezależności..
    Zdarzyło się w 1990 roku, że ktoś uchwycił się pierwszej sposobności odkłamywania lokalnych dziejów, przez dziesięciolecia przykrywanych przekazem towarzyszy z bezpieczeństwa. Na łamach Kuriera Podlaskiego, pojawił się artykuł, w którym wśród niezłomnych ofiar komunistów, ciepło wspomniano Edwarda Topczewskiego.
    Wkrótce potem redakcja otrzymała list, w którym, niezwykle kłamliwie przedstawione wydarzenia, jednoznacznie wskazywały na bliższe relacje nadawcy z powojennym aparatem represji. Całość to pomieszanie zaistniałych, a przeinaczonych faktów oraz chorych wymysłów, okraszana scenami i ocenami rodem z resortowych periodyków. Najpierw zafałszowany obraz i dane zabitego milicjanta, potem obciążanie „Toporka” za śmierć zabitego przez milicję, młodego, bezbronnego chłopca, a w końcu podsumowanie:
    … ”przynosicie ujmę dla prawdziwych żołnierzy AK. Topczewski Edward i Sadowski ps.”Toporek" w ogóle nie należeli do podziemia za czasów okupacji niemieckiej, a po wyzwoleniu uciekli do lasu przed odpowiedzialnością za rabunek. (- chyba chodziło o zabranie broni nkwdziście podczas ucieczki w 1944r)
    To właśnie ci wasi bohaterowie rabowali, gwałcili i zabijali niewinnych lu­dzi. zdarzało się, że Toporek młode kobiety uprowadzał do lasu i gwałcił. Może byście pomogli odnaleźć miejsce, gdzie znajdują się prochy tych, co zostali uprowadzeni i zamordowani przez tych dzisiejszych bohaterów, rodziny tych ludzi też chcieliby o tym się dowiedzieć ... (przypomnijmy jest rok 1990, a przerażony nadawca listu niestrudzenie pisze w ciągu dalszym): We wszystkich środkach masowego przekazu wychwalacie rządy sanacyjne przed 1939 r.. to jeże­li tamte rządy sanacyjne mieliby powrócić to lepiej byłoby, żeby teraz wybuchła jakaś rewolucja i zginąć od razu, a nie na raty umierać."
    Na marginesie zauważmy: końcowa konstatacja nadawcy listu - człowieka z komuny rodem, odsłania nam gorzką prawdę o bezpowrotnym zmarnotrawieniu atmosfery panującej wtedy wśród takich jak on – prostych wyrobników bezpieki. Żyli wtedy oprawcy, grabarze marzeń i ludzi - byli zalęknieni. Gruba kreska i dobrze umocowani koledzy pomogli odzyskać hardość. I jeszcze - jaki przekaz płynął od tych ludzi do dzieci, wnuków i innych bliskich gdy temat Wyklętych ożył po latach. Uodpornieni na poznanie prawdy, chyba znacznie bardziej niż Córka "Pioruna". To zostawmy jednak na marginesie
    Tymczasem respondent przypisywał "Toporkowi" gwałty. Choć MO i bezpieka chętnie odnotowałyby każdy taki przypadek dla zaczernienia postaci, to w archiwach nie ma najmniejszego śladu o takich czynach. Jeszcze głos Kolegi "Jaguara" z czasów oddziału "P-8", opublikowany w odpowiedzi na ten paszkwil:

    "Autor pisze o gwałtach Topczewskiego i Sadowskiego. Obaj byli młodzi i bardzo przystojni. Mieli takie powodzenie, że gwałcić nie musieli. Obaj wywodzili się z porządnych gospodarskich rodzin. Do końca życia między nimi i ich rodzinami były serdeczne więzy. To był mocny imperatyw ich moralności. Na pewno świętymi nie byli, ale między świętymi, a rabusiami i gwałcicielami jest... absolutna większość społeczeństwa mieszcząca się w konwencjonalnych normach moralnych i do tej części Topczewski i Sadowski należeli."

    Część materiałów zawdzięczam Panu Piotrowi Łapińskiemu historykowi z białostockiego oddziału IPN
    5
    5 (2)

    1 Comments

    katarzyna.tarnawska's picture

    katarzyna.tarnawska
    Dla fok. z "Grujdza". Język polski to "trudna język" dla funkcjonariuszy UB czy "fok. MO".
    Ten "fok." to autentyczne określenie zawodu, jakie znalazłam na karcie kwalifikacyjnej jednego z dzieci - uczestnika obozu harcerskiego. Ponieważ nie zrozumiałam znaczenia - zapytałam dziecko o zawód ojca - to był "fokcjonariusz".
    Dodam, że moje miesięczne zarobki (lekarza z IIº specjalizacji) stanowiły wówczas 2/3 zarobków tego niepiśmiennego "fok MO". On był zapewne tym, który w trójkach ulicznych pilnował pozostałych dwu "uczonych", z których jeden umiał pisać, drugi - potrafił czytać.
    Ludzie bez wykształcenia, bez zasad moralnych, bez jakiejkowiek kultury mieli pilnować ładu, porządku państwowego, sprawiedliwości i prawa.
    Taka była prawdziwa twarz komunizmu.
    Przez co myśmy przeszli - przez poniżenie, pogwałcenie naturalnych praw ludzkich, osobistej i narodowej godności, zaprzeczenie prawdy, głęboką nieprawość, absolutną niesprawiedliwość.
    Czy istnieje jakikolwiek inny Naród, inny kraj, który po takim doświadczeniu byłby zdolny zachować tożsamość, ocalić prawdę, utrzymać godność osobistą i narodową? To w dużej mierze zasługa bohaterów niezłomnych takich jak "Jaguar", "Toporek" jak niezliczeni , zamordowani w systemie nieprawości "żołnierze niezłomni" nazwani wyklętymi.
    Chwała bohaterom!
     
  •  |  Written by Godziemba  |  2
    Na warszawskiej Pradze pozostało wiele materialnych śladów obecności Rosjan.
     
     
         Najbardziej rzucającą się w oczy pamiątką po nich jest Prawosławna Katedra Metropolitalna p.w. Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny, która znajduje się przy ruchliwym Placu Wileńskim w samym sercu Pragi.
     
     
          Po uruchomieniu połączenia kolejowego z Petersburgiem w miarę przybywania na Pragę coraz większej liczby Rosjan,  społeczność prawosławna musiała udawać  do świątyni aż na Podwale.
     
     
          W tej sytuacji pojawiła się konieczność wniesienia soboru na Pradze. Z inicjatywą wystąpili m.in. książę Władimir Czerkaskij oraz gen. Rożnow. Magistrat propozycję przyjął z entuzjazmem, bowiem w kluczowym punkcie miasta miała się pojawić kolejna budowla, która podkreśli rosyjski charakter Warszawy.
     
     
          Cerkiew została zbudowana naprzeciwko Dworca Petersburskiego, na pustym placu przy głównej arterii Pragi – Targowej oraz nowo wytyczonej ul. Aleksandrowskiej. Wcześniej, do Rzezi Pragi (1794 rok), znajdował się tu katolicki kościół p.w. św. Andrzeja.
     
     
          Autorem projektu był rosyjski architekt, Nikołaj Syczew. Kamień węgielny pod budowę został wmurowany 14 czerwca 1867oku, prace, którymi kierował inż. Dymitr Palicyn, postępowały błyskawicznie i cerkiew w stanie surowym była gotowa w ciągu zaledwie roku! Koszt budowy wyniósł 140 tysięcy rubli.
     
     
          Cerkiew była pierwszą tego typu budowlą w Warszawie, gdyż  dotychczas sobory prawosławne najczęściej znajdowały się w adaptowanych na ten cel kościołach katolickich.
     
     
         Wzniesiono ją na planie krzyża greckiego w stylu bizantyjsko-ruskim i nakryto czterospadowym dachem. Z daleka widać pięć charakterystycznych kopuł przypominających kształtem cebule. Największa z nich symbolizuje postać Chrystusa, a otaczające ją cztery mniejsze – ewangelistów. Pełnią one także funkcje dzwonnic. Świątynia została podzielona na część górną czyli główną, która jednorazowo mogła pomieścić do 1000 wiernych. Natomiast w części dolnej obecnie znajduje się kaplica Męki Pańskiej.
     
     
          Patronką świątyni została św. Maria Magdalena, której ikona, ofiarowana przez carycę, została przeniesiona podczas uroczystej procesji z soboru na ul. Długiej (dziś Katedra Polowa Wojska Polskiego).
     
     
         W II Rzeczypospolitej władze początkowo rozważały rozebranie soboru, jednak ostatecznie w 1926 roku zrezygnowano z tego zamiaru. Wówczas w bocznym ołtarzu umieszczono Ikonę Matki Boskiej Częstochowskiej, która pełniła funkcję wotum dziękczynnego za ocalenie świątyni.
     
     
         Praska cerkiew, która od 1921 roku posiada rangę soboru metropolitalnego,  była wówczas jedną z dwóch wolno stojących prawosławnych świątyń w stolicy. Inne rozebrano lub przebudowano, części budynków przywracając ich pierwotne funkcje.
     
     
         Budowla przetrwała II wojnę światową bez większych zniszczeń. Niemcy jedynie zdjęli jej dzwony, aby przetopić na pociski. Po ich demontażu okazało się, że stop, z którego zostały wykonane jest nieodpowiedni. Zostały więc pozostawione w pobliżu cerkwi,  gdzie można je oglądać do dzisiaj.
     
     
         Obecnie jest to główna cerkiew Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego i siedziba zwierzchnika kościoła prawosławnego w Polsce – arcybiskupa Sawy. Tymczasowo gości także parafię wojskową p.w. Św. Mikołaja.
     
     
         W 1896 roku zbudowano wojskową cerkiew p.w. św. Jerzego Zwycięzcy w kompleksie koszar przy końcu ul. Targowej. Rok później oddano do użytku prawosławną kaplicę przy Dworcu Petersburskim, a w 1900 roku ukończono kaplicę Matki Boskiej Pocieszycielki Strapionych znajdującą się przy dzisiejszej ul. Floriańskiej. W tym samym czasie powstała kaplica św. Sergiusza obok Warsztatów Artyleryjskich przy Stalowej 71.
     
     
          Przy ul. Grochowskiej na wiele lat ulokował się nieduży cmentarz prawosławny z I połowy XIX w., który został zlikwidowany w 1961 roku, a część nagrobków przeniesiono wówczas na cmentarz na Woli.
     
     
          O obecności Rosjan przypomina także niewysoki budynek przy skrzyżowaniu ulic Floriańskiej i Jagiellońskiej, który powstał w latach 1896-1900 na potrzeby rosyjskiego Czerwonego Krzyża. Narożnik obiektu zdobiła cebulasta kopuła z krzyżem prawosławnym, należąca do znajdującej się tam kaplicy p.w. Matki Boskiej Pocieszycielki Strapionych.
     
     
         Po likwidacji Kaplicy po 1918 roku, przebudowany gmach oddano dla potrzeb weteranów powstania styczniowego. Ostatni z nich , Mamert Wandali, zmarł w 1942 roku. Po II wojnie budynek zajęła Armia Czerwona, później mieściły się tu różne instytucje. Obecnie budynek jest w posiadaniu Kurii Warszawsko-Praskiej.
     
     
          Na Pradze znajdowało się również kilka kompleksów koszarowych. W całym mieście stacjonowało 60 tysięcy rosyjskich żołnierzy.
     
     
          Z racji bliskości linii kolejowych, a także istniejących już umocnień w tym rejonie, dzielnica była wręcz stworzona jako miejsce zakwaterowania rosyjskiego wojska.
     
     
          Kilka jednostek stacjonowało na terenie Fortu Śliwickiego, który wybudowano bezpośrednio po zdławieniu powstania listopadowego, jako przedmurze Cytadeli na praskim brzegu. Stanowił on największy z fortów tworzących później Twierdzę Warszawa. Nazwano go na cześć rosyjskiego kapitana  zasłużonego podczas walk 1831 roku, który został pochowany na terenie tej fortyfikacji. Do dziś zachowały się relikty umocnień po północnej stronie wjazdu na Most Gdański.
     
     
         Najwięcej budynków koszarowych na Pradze wzniesiono po 1875 roku gdy duża część terenów tzw. Nowej Pragi przeszła pod Zarząd Wojskowy Okręgu Warszawskiego.
     
     
           Na przełomie XIX i XX w. na całym obszarze na północ od ulic Śliwickiej i Esplanadowej (dziś obie ulice tworzą ul. 11 Listopada), aż do Wisły (a na północ aż do dzisiejszego Ronda Starzyńskiego), wzniesiono olbrzymie „miasteczko wojskowe”, które składało się z ponad 124 budynków, zarówno murowanych, jak i drewnianych. Poza kwaterami dla żołnierzy znalazły się tu warsztaty i magazyny, stajnie, a także rozległe place, na których przeprowadzano musztrę i ćwiczenia. Kwaterowały tu m.in. 189 Biłgorajski Zapasowy Pułk Piechoty i 190 Węgrowski Rezerwowy Pułk Piechoty, a także Drugi Orenburski Pułk Kozaków.
     
     
         Naprzeciwko dworca kolejowego znajdował się Zborny Punkt, który zajmował baraki w narożniku ul. Petersburskiej i Aleksandrowskiej. Trafiali tam wszyscy poborowi, zanim zdecydowano, w których jednostkach będą odbywać służbę. Rocznie przez koszary przechodziło nawet 80 tys. ludzi.
     
     
         Po I wojnie światowej zabudowania poddano gruntownej modernizacji. Niektóre baraki rozebrano, a część należącego do wojska terenu rozparcelowano np. działki przy ul. Ratuszowej przyłączono do Parku Praskiego. Dziś ich tereny zajmuje częściowo Ogród Zoologiczny.
     
     
         W budynkach znajdujących się przy ul. 11 Listopada stacjonował wówczas m.in. 36 Pułk Piechoty Legii Akademickiej.
     
     
           Nieliczne relikty koszar przetrwały na Nowej Pradze, gdzie stacjonowali kozacy. Część zajmuje rozległą działkę pod adresem ul. 11 Listopada 17/19.  W 1918 roku zatrzymał się w nich Marszałek Piłsudski, zaraz po powrocie z Twierdzy Magdeburskiej. Upamiętnia to tablica zawieszona na fasadzie budynku znajdującego się po prawej stronie od bramy wjazdowej.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    K. Głowacka – Echa dawnej Warszawy. Praga.
     
    Z dziejów militarnych Pragi,  praca zbiorowa
     
    A. Tuszyńska - Rosjanie w Warszawie
     
    J. Kasprzycki - Korzenie miasta. Tom III. Praga
     
    Odkrywanie warszawskiej Pragi. Tom I, praca zbiorowa pod redakcją A. Sołtana
    5
    5 (1)

    2 Comments

    katarzyna.tarnawska's picture

    katarzyna.tarnawska
    - on był mistyfikatorem: urodził się w 1855 roku, toteż w chwili wybuchu Powstania Styczniowego mial lat 8!
    Godziemba's picture

    Godziemba
    Z powstańcami styczniowymi było podobnie jak z IV Brygadą Legionów. Post factum powstańcow/legionistów pojawiało się coraz więcej.

    Pozdrawiam
  •  |  Written by Godziemba  |  2
    Na przełomie XIX i XX wieku Rosjanie stanowili 12,5% mieszkańców Pragi.
     
     
          Największa fala migracji Rosjan na ziemie polskie nastąpiła po zdławieniu powstania styczniowego. Przybyli do Polski Rosjanie obejmowali stanowiska w rozbudowywanej do wielkich rozmiarów administracji państwowej. Mimo, iż – jak napisała Agata Tuszyńska -  „Warszawa nie miała najlepszej opinii jako miejsce służby dla uczciwego Rosjanina. Na zesłanie czyli urząd w Priwislinju delegowano tych, dla których z jakichś powodów (głównie niedostatecznych kwalifikacji) zabrakło posady w Rosji. Zwykle personel urzędniczy pozostawiał wiele do życzenia, tak pod względem poziomu wykształcenia, cech moralnych, jak taktu i sumienności w wykonywaniu obowiązków służbowych”.
     
     
        Do przyjazdu i podjęcia pracy na terenie Królestwa Polskiego zachęcały lokalne władze, kusząc przywilejami. Tym, którzy się zdecydowali oferowano nieporównywalnie wyższe pensje niż otrzymywali Polacy, mieli również możliwość szybszego przejścia na emeryturę. Dodatkową atrakcją była perspektywa uzyskiwania łapówek od petentów licznych urzędów państwowych. W Warszawie powszechnie mówiło się, że „tylko ryby nie biorą” i bez tzw. ekwiwalentu wymiennego trudno było załatwić jakąkolwiek urzędową sprawę.
     
     
         Największe rzesze Rosjan, także cywili, pracowały na potrzeby rosyjskiej armii. W dobie natężonej rusyfikacji Rosjanami obsadzono kadrę Carskiego Uniwersytetu Warszawskiego, Akademii Medyko-Chirurgicznej i Instytutu Politechnicznego. Aż do 1905 roku  podobnie było w szkolnictwie, w którym  językiem wykładowym był rosyjski.
     
     
           Preferencyjne warunki handlu otrzymali także kupcy rosyjscy, których sklepy otrzymywały wyłączność na handel herbatą, kawiorem i jesiotrami.
     
     
         Po powstaniu styczniowym  rozwinęły się połączenia kolejowe z miastami Cesarstwa, co przede wszystkim doprowadziło do znacznego wzrostu liczby Rosjan mieszkających na Pradze.  Szacuje się, że w roku 1897 Rosjanie stanowili około 12,3% ludności dzielnicy i było to ich największe skupisko na terenie miasta. W całej Warszawie Rosjanie stanowili około 4% jej mieszkańców.
     
     
          Na Pradze bowiem  znajdowały się dworce obsługujące połączenia kolejowe z Imperium Rosyjskiego, przede wszystkim Dworzec Petersburski, na którym wysiadali wszyscy przybywający ze stolicy Rosji. Ziemia tu była zdecydowanie tańsza, podobnie jak mieszkania, a wobec niewielkiego stopnia urbanizacji w porównaniu z lewobrzeżną Warszawą, władze czyniły wszystko, by w tym rejonie miasta umieścić jak najwięcej urzędów i instytucji rosyjskich, a także by nadać Pradze wygląd miasta rosyjskiego.
     
     
          Jedną z najważniejszych inwestycji na Pradze była budowa monumentalnej cerkwi górującej nad całą okolicą. Jak pisała rosyjska prasa: „kierując się z dworca do Warszawy, Rosjanie napotykają przede wszystkim przepiękną świątynię, która jest świątynią prawosławną. Dźwięk rosyjskiego dzwonu zaciera w ich duszy myśl o Polsce, jako miejscu, gdzie zostało przelane mnóstwo krwi rosyjskiej”.
     
     
          Na początku XX wieku na Pradze  stanął okazały gmach Gimnazjum Praskiego, stylem jakby żywcem przeniesiony z Petersburga.
     
     
         Natomiast przed dworcem znajdował się należący do wojska tzw. Zborny Punkt, który choć mieścił się w drewnianym baraku, to miał  przypominał „ kto tu rządzi” w mieście. To do niego wzywano młodzież z całej Warszawy na pobór do wojska carskiego.
     
     
          Dodatkowo w krajobraz Pragi wpisywały się liczne kompleksy koszar, w których stacjonowali rosyjscy żołnierze. Wśród przechodniów dawało się zauważyć licznych wojskowych, ale także prawosławnych duchownych.
     
     
          Praskie domy drewniane malowano farbą na żółty i brązowy kolor, często spotykany w innych guberniach Cesarstwa. W tych samych barwach utrzymano wystrój Dworca Terespolskiego.
     
     
         Wpływy rosyjskie na Pradze miały także podkreślać nazwy ulic i obiektów poczynając od dworców kolejowych (Petersburskiego i Terespolskiego), poprzez nowo założony Park Aleksandrowski, znajdujący się przy rozległej ulicy o tej samej nazwie. Także imię cara Aleksandra nosił, leżący u wylotu ulicy, most. Dzisiejszy plac Weteranów 1863 roku nazywał się wówczas Aleksandrowskim, a odchodząca od niego ul. Floriańska – Konstantynowską. W pobliżu znajdowały się jeszcze Moskiewska i Petersburska (dziś obie tworzą ul. Jagiellońską) oraz Namiestnikowska (obecnie Sierakowskiego).
     
     
         Po powstaniu styczniowym nakazano  by tabliczki z nazwami ulic pisane były w dwóch językach – polskim i rosyjskim, jak również szyldy sklepów. Wyjątek pozostawiono dla właścicieli sklepów, którzy używali nazwy obcej np. francuskiej, mogli oni zapisać ją w jednej tylko wersji. Oczywiście  żaden afisz ani plakat nie mógł zawisnąć na ulicach Warszawy, jeśli choć częściowo nie został napisany cyrylicą.
     
     
         Większość Rosjan uciekła z Warszawy latem 1915 roku wraz z  opuszczającym miasto wojskiem. Jednak po 1917 roku byli inni, tak że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ludność rosyjskojęzyczna wciąż stanowiła około 10% ludności dzielnicy. Znaczną część z nich stanowili tzw. biali emigranci, którzy uciekli z Rosji po rewolucji bolszewickiej.
     
     
         W II RP Rosjanie mieli swoich posłów i senatorów, własne organizacje społeczne i szkoły. Ukazywała się także rosyjskojęzyczna prasa.
     
     
         W latach 30. powstał m.in. Internat dla Studentów Studium Teologii Prawosławnej UW przy ul. Św. Cyryla i Metodego. Przy ul. Łochowskiej 34 na Szmulkach działał Przytułek Towarzystwa Pomocy dla emigrantów z Rosji.
     
     
        Niewielka społeczność rosyjska żyje do dziś na Pradze.
     
     
    CDN.
    5
    5 (3)

    2 Comments

  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Powolny upadek Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser” nastąpił po 1989 roku.
     
     
           W okresie II RP zakład prężnie się  rozwijał, produkując wiele gatunków wódek smakowych np. „Przepalankę” i denaturat, jednak najbardziej popularna była wódka „Żytnia”. W 1927 rok do sprzedaży wprowadzono także nową markę, „Wyborową”, o czym anonsowały gazety: „W tych dniach dyrekcja państwowego monopolu spirytusowego, po długotrwałych próbach laboratoryjnych, wypuszcza na rynek wódkę „Wyborową”, mocy 45%. Wódka ta, potrójnie oczyszczona, nie zawiera prawie zupełnie tzw. fusli, będących najszkodliwszą dla zdrowia substancją w napojach wyskokowych.”
     
     
         W następnym roku wypuszczono kolejną odmianę, zwaną „Luksusową”, którą produkowano ze spirytusu ziemniaczanego. Obie wymienione wódki stanowiły produkty luksusowe, a butelki zamykane były kapslem z wytłoczonym napisem firmowym i godłem Polski. Szybko zyskały popularność, mimo, iż „Luksusowa” okazała się być najdroższą spośród wszystkich oferowanych!
     
     
         W 1934 roku zakład rozbudowano o magazyn wyrobów gotowych wystawiony od strony południowozachodniej.
     
     
         W czasach swej świetności zakład zatrudniał ponad 400 osób. Produkowano wówczas nawet ćwierć miliona butelek alkoholu w ciągu doby.
     
     
         W zakładzie dochodziło do licznych kradzieży, najczęściej wyrzucano butelki na trawę przed ogrodzeniem, skąd odbierał ją uprzednio umówiony wspólnik, przemycano w dyszlach wozów transportowych, a Wiesław Ochman wspominał: „W pamięci szczególnie zapisał mi się budynek Monopolu Spirytusowego z czerwonej cegły. Nasz sąsiad jeździł tam rowerem do pracy i w ramie tego roweru wywoził z zakładu spirytus.”
     
     
        Przez cały okres swego istnienia zakład wywierał olbrzymi wpływ na tereny położone w pobliżu, gdzie szybko powstawały nowe domy czynszowe. Dawał także zatrudnienie całym rzeszom okolicznych mieszkańców.
     
     
         Zabudowania fabryczne zostały częściowo zniszczone podczas działań wojennych w 1944 roku, wysadzono wówczas część zabudowań od strony ul. Ząbkowskiej, magazyn butelek, fragment gmachu filtracji, kotłowni i pomniejsze obiekty. Maszyny i inne wyposażenie wytwórni zostało zniszczone w czasie walk, a to, co pozostało, zrabowali Niemcy.
     
     
         Produkcję udało się wznowić w 1947 roku. Fabrykę przejęły Warszawskie Zakłady Przemysłu Spirytusowego i Drożdżowego „Polmos”.
     
     
         Po 1989 roku zakład zaczął podupadać, rosło jego zadłużenie. Olbrzymi wzrost importu wódki i spirytusu sprawił, iż spadł popyt na oferowane tu wyroby i z czasem trzeba było ograniczyć produkcję.
     
     
          W związku z pogarszająca się sytuacją finansową zakładu w latach 90. opracowane zostały plany ratunkowe, a także koncepcja całkowitego przeobrażenia tego miejsca i przekształcenia go w Praskie Centrum Kultury. Jednym z inicjatorów i współautorów tego projektu było Stowarzyszenie Monopol Warszawski.
     
     
         Ostatecznie produkcja wódek (m.in. "Luksusowej", "Wyborowej", czy "Żytniej") prowadzona była do roku 2002. Pod koniec aktywności fabryki, w zabytkowych obiektach "Konesera" niewykorzystywanych już do produkcji, powstały pierwsze zręby centrum kulturalno-artystycznego. Otwarty został Teatr "Wytwórnia", który działał do końca 2010 roku, powstały galerie sztuki oraz  knajpki i kluby ("CzystaOjczysta",  "Sen Pszczoły" – obecnie przeniesione do innych lokalizacji).
     
     
          Organizowane były tu także wystawy i pokazy typu street performance.
     

          Ostatecznie, w związku z fatalnym stanem technicznym budynków, obiekt został w 2006 roku wystawiony na sprzedaż. Całość została wykupiona przez BBI Development, która część kompleksu postanowiła przerobić na nowoczesne lofty. Główne obiekty mieszkaniowe zaplanowano wzdłuż ulic Białostockiej i  Nieporęckiej. Utrzymane są one  w stylu soft-loftów,  czyli budynków z rozbudowaną przestrzenią wspólną, inspirowanych architekturą industrialną. Także dawny budynek Mennicy Państwowej został zaadaptowany na lofty, w których znajdą się liczne oryginalne elementy pochodzące z historycznego budynku.
     

          Jednocześnie powstała koncepcja idea utworzenia w części zabudowań dawnej fabryki Centrum Praskiego Koneser.  Jako pierwsze z budynków kompleksu fabrycznego, remont przeszły kordegarda i budynek administracji. Projekt rewitalizacji obiektów został przygotowany przez firmę Juvenes Projekt. Odrestaurowano zabytkowe elewacje przywracając im brakujące detale. Wymieniono także dachy i stropy oraz odtworzono historyczne, skrzynkowe okna. Na parterze pozostawiono fragmenty oryginalnej posadzki.
     

          W 2017 placowi znajdującemu się w centralnej części danego kompleksu wytwórni nadano nazwę plac Konesera.
     

         Od roku 2015 na terenie "Konesera" swoją siedzibę ma Warszawski Google Campus. Początkowo zajmował on - zrewitalizowany w pierwszej kolejności - budynek "Kordegardy" (charakterystyczna budowla u zbiegu ulic Ząbkowskiej i Markowskiej, tuż koło bramy głównej), obecnie mieści się w specjalnie zaadaptowanym do własnych potrzeb dawnym magazynie spirytusu.
     
     
          W czerwcu 2018 roku na terenie kompleksu otwarto Muzeum Polskiej Wódki, ukazujące ponad 600-letnią historię i tradycję polskiego gorzelnictwa. Mieści się ono w zabytkowym budynku rektyfikacji spirytusu z 1897 roku.
     

          „Polska Wódka, podobnie jak francuski Cognac czy Scotch Whisky, została wpisana na listę Chronionych Oznaczeń Geograficznych i od wielu lat jest istotnym polskim produktem eksportowym, cenionym za smak i jakość na całym świecie. Chcemy, aby Muzeum Polskiej Wódki przekazywało i gromadziło wiedzę dotyczącą naszego narodowego trunku, z którego powinniśmy być dumni” – można przeczytać na stronie muzeum.

     
          Na terenie dawnej zespołu powstały sklepy, restauracje i kawiarnie. W 2019 w jednym z budynków otwarto hotel Moxy.
     

          Zachowane zabudowania Monopolu stanowią jeden z najcenniejszych przykładów architektury przemysłowej w Warszawie.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    K. Głowacka – Echa dawnej Warszawy. Praga.
     
    J. Kasprzycki - Korzenie miasta. Tom III. Praga
     
    Odkrywanie warszawskiej Pragi. Tom I, praca zbiorowa pod redakcją A. Sołtana
     
    M. Krasucki  - Katalog warszawskiego dziedzictwa postindustrialnego
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Dużą rolę w rozwoju Pragi odegrała Warszawska Wytwórnia Wódek „Koneser”, zwana powszechnie Monopolem.
     
     
          Monopol powstał w wyniku polsko-rosyjskiego Warszawskiego Towarzystwa Oczyszczania i Sprzedaży Spirytusu. Jednym z założycieli tego zakładu był Leopold Kronenberg. Ta sama spółka otworzyła drugą fabrykę na Powiślu, przy ul. Dobrej.
     
     
          Zanim doszło do otwarcia przedsiębiorstwa, spółka wykupiła rozległy teren przy ul. Ząbkowskiej, nakazując wyburzenie wcześniejszych, drewnianych zabudowań.
     
     
         Do budowy przystąpiono w 1895 roku, wznosząc szereg budynków m.in. piętrowy magazyn butelek, który składał się z budynku frontowego z dwoma skrzydłami bocznymi, czterech piętrowych magazynów (trzech wzniesionych na planie prostokąta i jednego na planie kwadratu). Obok znalazły się trzy, również piętrowe, pawilony biurowo-mieszkalne oraz dwa budynki warsztatowe.
     
     
          Wszystkim zabudowaniom nadano jednolitą szatę architektoniczną, typową dla obiektów przemysłowych tamtych czasów: ceglane elewacje nawiązywały wystrojem nieco do architektury późnego średniowiecza. Brama wjazdowa miała charakterystyczną, strzelistą wieżyczkę nakrytą hełmem.
     
     
         Najwyższy w całym kompleksie był jednak budynek rektyfikacji, w którym podgrzewano i destylowano spirytus. Z kolei za najnowocześniejszy i najlepiej wyposażony uważano gmach filtracji z kotłownią i studnią artezyjską. „Korpus główny mieści w sobie sale do mycia butelek na specjalnych maszynach, - opisywano - zbiorniki do mieszania i rozcieńczania spirytusu, kilka baterii filtracyjnych, przyrządy do automatycznego mieszania i rozlewania w butelki wódki i cały szereg urządzeń pomocniczych jak kotły i maszyny parowe do wody i spirytusu, stację elektryczną itp. Budynek to kilkopiętrowy, z sufitami betonowymi na żelaznych belkach i filarach. Oprócz schodów żelaznych posiada on windy hydrauliczne i ręczne do podnoszenia i opuszczania skrzynek z butelkami rozwożonymi po piętrach za pośrednictwem kolejek żelaznych.”
     
     
         Na terenie zakładu umieszczono także rozlewnię rosyjskich koniaków.
     
     
          Ostatecznie zakład został otwarty w 1897 roku, gdy w tym samym roku władze wprowadziły w Królestwie Polskim monopol skarbowy na sprzedaż napojów alkoholowych, co pozwalało mu nie tylko kontrolować rynek, ale także czerpać z niego dodatkowe zyski. 
     
     
           Obok Monopolu zbudowano Warszawski Skarbowy Skład Win. Obie firmy współpracowały ze sobą w zakresie produkcji i składowania spirytusu rektyfikowanego oraz mieszania i rozlewania różnych gatunków wódek.
     
     
           Rocznie w Monopolu oczyszczano około miliona wiader spirytusu. Zakład wyposażono w nowoczesną linię technologiczną, był także jednym z  pierwszych zelektryfikowanych w Warszawie. W Monopolu zostały zamontowane jedne z najstarszych wind w Warszawie.
     
     
          Do 1914 roku w przedsiębiorstwie wyprodukowano ponad 150 gatunków wódek i likierów, w tym popularną „Siwuchę” czyli polską wódkę na bazie owoców o charakterystycznym słomianym kolorze i cierpkim smaku.
     
     
         W pobliże zakładu, od strony ul. Białostockiej, doprowadzono dwie nitki torów z bocznicy kolejowej, co miało ułatwić jej zbyt towarów. Jednak najważniejszymi odbiorcami wyrobów zakładu byli carscy żołnierze, skoszarowani w okolicy. Ich obecność miała niebagatelny wpływ zarówno na otwarcie, jak i rozwój zakładu.
     
     
          Wycofujące się latem 1915 roku wojska rosyjskie nie tylko zrabowały majątek fabryki, ale także otrzymały rozkaz zniszczenia wszystkich znajdujących się tu trunków. Do rynsztoka wylano wówczas ponad 10 milionów litrów alkoholu! „W Monopolu na Ząbkowskiej, na Pradze, - opisywał Jerzy Kasprzycki - kiedy zaczęto spuszczać gorzałkę z olbrzymich cystern, ludzie rzucali się do rynsztoków, którymi płynęła wódka, z różnymi naczyniami, nawet wiadrami, aby nabrać jej jak najwięcej. Byli też tacy, którzy padli na ziemię, aby pić gołdę prosto z rynsztoków. W parę minut cała ulica była uchlana w pestkę”.
     
     
         Jednocześnie Rosjanie wysadzili mosty na Wiśle, w tym most Kierbedzia, przy którym poprowadzone zostały rury wodociągu miejskiego. Tym samym Praga została pozbawiona wody pitnej. Ludność zmuszona była korzystać ze studni artezyjskiej na terenie Monopolu, która miała aż 250 m głębokości i słynęła z doskonałej wody.
     
     
          Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę przedsiębiorstwo reaktywowano i przekształcono, najpierw w Państwową Wytwórnię Wódek nr 1, a z czasem w Państwowy Monopol Spirytusowy, który przejął majątek poprzednio istniejącej tu fabryki.
     
     
         Gdy w 1924 roku Władysław Grabski przeprowadzał reformę walutową, wprowadzając w miejsce marki polskiej złotego, pojawiła się konieczność zorganizowania Mennicy Państwowej.
     
     
        Uwagę władz przykuł kompleks Monopolu Spirytusowego na Pradze. Na potrzeby mennicy przystosowano piętrowy dom służbowy, znajdujący się w głębi posesji, pod adresem Markowska 18 a.  Budynek rozbudowano i powiększono do wysokości trzech pięter.
     
     
         14 kwietnia 1924 roku nastąpiło uroczyste otwarcie Mennicy w obecności ówczesnego Prezydenta, Stanisława Wojciechowskiego oraz premiera i ministra skarbu, Władysława Grabskiego.
     
     
         W bardzo szybkim tempie zainstalowano urządzenia pozwalające na realizację pełnej produkcji na terenie jednego zakładu, od topienia kruszców, poprzez walcowanie, wycinanie krążków, wybijanie monet, aż po ich sortowanie i liczenie.
     
     
         Szacuje się, że w okresie dwudziestolecia międzywojennego wybito w Mennicy 1,3 miliarda sztuk monet.
     
     
         W Mennicy wyrabiano także pieczęcie państwowe, bito medale i odznaki.
     
     
         W kilka lat po uruchomieniu placówki zorganizowano Gabinet Numizmatyczny. Umieszczono w nim szereg pamiątek z czasów I Rzeczypospolitej, w tym wartościowe okazy z kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego, która liczyła  posiadał ponad 18 tys. eksponatów.
     
     
          W podziemnym skarbcu przechowywano złoto, biżuterię i inne cenne przedmioty przekazywane przez społeczeństwo na Fundusz Obrony Narodowej.
     
     
         Pod koniec lat 30. warszawska mennica została uznana za jeden z najnowocześniejszych zakładów tego typu w Europie.
     
     
          W tym samym czasie szpiedzy niemieccy, podszywający się pod delegację rumuńską podjęli próbę zgłębienia tajemnic Mennicy. Nic nie podejrzewające kierownictwo zakładu przyjęło z honorami  rzekomych przedstawicieli rumuńskiego sektora finansowego, oprowadzając ich po całym budynku. Następnego dnia okazało się, że Ambasada Rumunii nic nie wie na temat tej delegacji!
     
     
          W czasie okupacji niemieckiej, budynek mennicy wraz z całym kompleksem, dostał się pod zarząd niemiecki. Zawartość skarbca została zrabowana i wywieziona do III Rzeszy. Na szczęście personelowi udało się ukryć część bezcennych zbiorów numizmatycznych. Wojnę przetrwały zakopane na jednej z praskich posesji, a po ustaniu działań wojennych zbiór przekazano do Muzeum Narodowego.
     
     
          W zabudowaniach zakładu toczyła się, obok oficjalnej, działalność konspiracyjna: wytwarzano elementy pistoletów, zapalników, działała także pracownia fałszowania dokumentów.
     
     
        W 1944 roku wysadzony przez Niemców budynek uległ znacznym uszkodzeniom. Mimo, iż po wojnie Mennica wznowiła działalność, to jednak jej wyposażenie postawiało wiele do życzenia.
     
     
         Wobec tego zdecydowano o stworzeniu nowoczesnego zakładu na Woli, dokąd w latach 50.  przeniesiono całość produkcji.
     
     
    CDN.
    5
    5 (3)