blogi

  •  |  Written by Godziemba  |  3
    W momencie kapitulacji gen. Piskor nie wiedział, iż jednostki Frontu Północnego znajdowały się zaledwie 30 km od niego.
     
     
               Widząc bezsens dalszych działań, gen. Piskor zdecydował się podjąć rozmowy kapitulacyjne. Ponadto wydał rozkaz zniszczenia ciężkiego sprzętu, dając dowódcom oddziałów przyzwolenie na samodzielne przebijania się.
     

               Z radiostacji WBPM wysłano komunikat o chęci poddania się, który najwcześniej odebrano w dowództwie pułku artylerii z niemieckiej 27. DP .  W odpowiedzi Niemcy odrzekli: „Kapitulację przyjęto. Podnieść białe flagi, bez broni przejść na drogę Tomaszów–Tarnawatka”.
     
     
               Informacja o kapitulacji nie dotarła jednak na czas do wszystkich oddziałów, np. 73. pp, który dalej toczył bój.

     
               Generał Piskor następująco podsumował ostatni dzień walk: „Pozostawałem […] przez całą noc […] na głównym kierunku ruchu – na Tomaszów. Dwukrotnie podejmowano próbę przebicia się i zawsze natrafiano na bardzo silny ogień. Wreszcie gdy się rozwidniło, pozostały tylko szczątki z przebijających się oddziałów oraz artyleria wystrzeliwująca resztę swej amunicji. […] Tak więc rano 20 września pozostałem bez oddziałów zdolnych do walki i z nieprzyjacielem na karku. W godzinach popołudniowych pod dałem się” .
     
     
               Z kolei gen. Szylling po latach napisał: „Bitwa o Tomaszów skończona. Inaczej być nie mogło […]. Podrywanie niektórych oddziałów do walki potęgowało tylko straty, bez widoków nawet częściowego powodzenia. Świt ujawnił beznadziejność położenia – wszystko zaległo pod ciężkim ogniem artylerii i broni maszynowej”.
     

               Część polskich żołnierzy za wszelką cenę chciała uniknąć niewoli. Pułkownik Stefan Rowecki miał powiedzieć: „Ja za druty nie pójdę. Wojna jeszcze nie jest skończona. Będę walczył dalej. Może we Francji, może gdzie indziej, ale broni nie złożę”. Dowódca brygady nakazał podwładnym zniszczyć sprzęt i przedzierać się grupkami w stronę Węgier lub Rumunii. Sam zaś z kilkoma oficerami udał się w okolice Tarnawatki, skąd w cywilnym ubraniu przedostał się do okupowanej Warszawy.


               W trzy dniowych walkach zgrupowanie gen. Piskora straciło niemal wszystkie pojazdy pancerne i artylerię. Ponad 2 tysiące polskich żołnierzy zostało zabitych lub rannych. Do niewoli dostało się 11 tysięcy żołnierzy WP.
     
     
               Tak duża liczba jeńców przerosła możliwości logistyczne Niemców, więc część wojskowych (przede wszystkim szeregowców) zwolniono do domów.
     

              W czasie walk Wehrmacht stracił ok. 1,5 tysiąca zabitych i rannych.
     
     
               Tomaszów Lubelski został niemal doszczętnie zniszczony. „Pole bitwy wokół Tomaszowa Lubelskiego daje dziki obraz zniszczenia. – napisano w dzienniku niemieckiego 11 psk. -  […] Na drodze Tarnawatka–Tomaszów […] po obu stronach leżą, tuż obok mar twych koni, rozszarpane ciała polskich żołnierzy, przewrócone i częściowo spalone pojazdy, a także zniszczone działa” .


                W chwili kapitulacji gen. Piskor nie był świadomy, że czołówki Frontu Północnego znajdowały się raptem 30 kilometrów na północ od niego.
     
     
               Po zaatakowaniu Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną polski Front Północny był zagrożony już z każdej strony. Jego dowódca postanowił odejść z rejonu Chełma na południe, aby najkrótszą drogą przedostać się do Lwowa, a stamtąd ewakuować się na Węgry bądź do Rumunii. Generał Dąb-Biernacki liczył, że po drodze jego wojska zdołają się połączyć z Armią gen. Piskora oraz siłami Frontu Południowego gen. Sosnkowskiego.
     
     
              Na zachodniej flance armii miała działać GO gen. Kruszewskiego, na wschodniej Armia gen. Przedrzymirskiego, a pomiędzy miała  maszerować kawaleria gen. Andersa. W tym momencie gen. Dąb-Biernacki dysponował ok. 45 tysiącami żołnierzy (51 batalionów piechoty, 55 szwadronów kawalerii i 21 dywizjonów artylerii).
     
     
               Najbardziej wartościową, w pełni wartościową  jednostką była 39  DPRez. gen. Olbrychta, która w dodatku posiadała ponadetatową artylerię. 18 września jednostka ta dotarła w okolice Rejowca. Jej dowódca zaproponował – zaakceptowane przez dowódcę Armii – uderzenia na Zamość. Ta decyzja stała w sprzeczności z zamiarem jak najszybszego dotarcia w rejon Tomaszowa Lubelskiego, aby przyjść z odsieczą okrążonym wojskom gen. Piskora.
     
     
               Próbując zrealizować swój plan gen. Olbrycht uwikłał się w krwawe walki z Niemcami pod Krasnymstawem.
     
     
               Równocześnie w wyniku decyzji gen. Biernackiego na Zamość uderzyła także 29. BP. Pomimo początkowych sukcesów polskie natarcie załamało się po przybyciu zaalarmowanych niemieckich czołgów. 
     
     
               W wyniku nocnych walk o Zamość poległo bądź odniosło rany co najmniej 150 żołnierzy WP, do niewoli dostało się ponad 400.
     

               Uderzenie na Zamość było przeprowadzone zbyt małymi siłami, bez realnego współdziałania pomiędzy oddziałami, niewsparte artylerią, ponadto polskie oddziały miały niedostateczną ilość broni przeciwpancernej.
     

               20 września gen. Dąb-Biernacki nakazał porzucenie planów zdobycia Zamościa, aby jak najszybciej dotrzeć do wojsk gen. Piskora, których położenie stało się krytyczne.
     

               Tymczasem od wschodu zbliżały się oddziały Armii Czerwonej, ich czołówki dotarły pod Włodzimierz Wołyński. W tej miejscowości znajdowała się Grupa „Włodzimierz”, dowodzona przez gen. Smorawińskiego. Pomimo dogodnych warunków do obrony 20 września gen. Smorawiński podjął decyzję o kapitulacji, zgodnie z którą polscy szeregowcy mogli udać się w dowolnym kierunku. Większość oficerów, która dostała się do niewoli została zamordowana przez Sowietów wiosną 1940 roku.
     
     
               Informacje o kapitulacji we Włodzimierzu, które dotarły do wojsk gen. Dąb-Biernackiego, wywołały demoralizację.  Zdarzało się także, iż za namową niektórych oficerów rozpuszczano jednostki. Gen. Dąb-Biernacki zareagował na to ostro, wydając rozkaz bezwzględnego karania dowódców za szerzenie defetyzmu i rozwiązywanie oddziałów. 20 września urządzono proces pokazowy, w czasie którego skazano na śmierć ppłk. Eugeniusza Chwaliboga-Pieceka, kwatermistrza w kombinowanej BK, oraz mjr. Witolda Boreyszę, dowódcę spieszonego dywizjonu kawalerii. Ostatecznie wyroku nie wykonano, a obu oficerom zezwolono na objęcie dowództwa nad improwizowanymi zgrupowaniami rozbitków, by mogli zrehabilitować się na polu walki.
     
     
               Nie powstrzymało do demoralizacji niektórych oddziałów. Płk Duch w ten sposób przedstawił okoliczności rozproszenia jednego z batalionów: „Przed południem […] spotkałem w drodze na Horyszów Polski maszerującego, samego mjr. Asta – dowódcę baonu z 94. pułku. […]. Zapytałem go, gdzie jest jego baon, a ten odpowiedział mi, że spotkał […] w lesie […] jakiego ppłk. kawalerii – podobno kwater mistrza brygady kaw. płk. Zakrzewskiego – i ten mu powiedział, że „wojsko swoje rozpuścił […] i […] żeby on też to zrobił” – „i ja też to uczyniłem […]” – tak odpowiedział mi mjr Ast.”.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)

    3 Comments

    Obrazek użytkownika alchymista

    alchymista
    Czy prawdziwe są krytyczne opinie o jego złym dowodzeniu, niekompetencji, tchórzostwie?
    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    Jeśli chodzi o wrzesień 1939 roku to te opinie są prawdziwe.

    Dąb-Biernacki to przykład doskonałego dowódcy z 1920 roku, który w okresie pokoju spoczął na laurach, nie rozwijał się. Rok 1939 roku dobitnie pokazał, iż tacy generałowie nie winni otrzymać istotnych stanowisk w WP.

    Pozdrawiam
    Obrazek użytkownika alchymista

    alchymista
    Pytanie wzięło się stąd, że kiedyś postanowiłem sprawdzić, czy Mikołaj Potocki istotnie był pijany w bitwie pod Korsuniem. Otóż pisał o tym jeden tylko pamiętnikarz - Maskiewicz. Reszta pamiętnikarzy, autorów listów itp. twierdziła, że hetman szedł na czele taboru.
    I tu dochodzimy do clou: po co Maskiewiczowi był "pijany Potocki"? Otóż po to, by ukryć własną dezercję z taboru. Faktycznie tak to wyglądało, bo Maskiewicz wsiadł na koń i z księciem Koryckim uszedł z taboru, zostawiając resztę spieszonych towarzyszy na pewną klęskę. W tym porzucił hetmana Potockiego.
    Jeśli więc czytam X relacji o Biernackim że był taki lub owaki to lampka czerwona mi się świeci, i to już od lat. Niestety nie jestem historykiem XX wieku i moja krytyka źródłowa byłaby dość zawężona, uboga.
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Próby wydostania się z okrążenia pod Tomaszowem Lubelskim zakończyły się porażkami.
     
     
            Około godz. 6  ruszyło natarcie brygady płk. Roweckiego. Po zdobyciu pierwszej linii niemieckich okopów polskie natarcie w ogniu niemieckiej artylerii załamało się.  W związku z pogarszającą się sytuacją taktyczną, ok. godz. 15  dowódca brygady nakazał wycofanie się. Dowódca jednego ze szwadronów wspomniał: „Odwrót […] zupełnie odmienił żołnierzy. O ile, mimo ciężkiego zmęczenia, szli wszyscy do przodu z samo zaparciem i wielką zaciętością, o tyle pod czas marszu w kierunku odwrotnym w postawie i na twarzach ludzi malowało się nie tylko zmęczenie, ale jakaś złość, przeradzająca się w zobojętnienie, apatię”.
     
     
              Zmasowany ogień niemieckiej artylerii zniszczył większość słabo opancerzonych wozów rozpoznawczych oraz wiele tankietek.  Dramat załóg tankietek opisał sierż. pchor. Janusz Hryniewicz: „Ogień niemiecki wzmaga się. […] Walka […] była twarda, a śmierć straszna. Jadący z lewej strony […] czołg nagle skręcił w prawo, zakołysał się i zarył w ziemi. Pocisk rozerwał gąsienice. Załoga żyła, chcieli wyskoczyć z tej nieruchomej trumny, lecz w tym momencie słup dymu i ziemi zasłonił ich widok. […] Bezwładnie zwisało ciało kierowcy […], a ciało dowódcy nienaturalnie i tragicznie skręcone leżało obok na ziemi. Czołg mojego zastępcy wyleciał w powietrze. Załoga nie próbowała wyskoczyć […]. Czołg z prawej nagle stanął, nie wiedziałem zrazu, co było powodem. […] Po chwili dojrzałem w pancerzu dwie ogromne dziury, zdolne pomieścić czołgającego się człowieka, a wewnątrz dym i języki ognia. […] I znowu spostrzegam […] zagładę załogi, to chyba czołg dowódcy II plutonu. […] W pewnej sekundzie obraca się w kółko, robi dziwny piruet dookoła swojej osi […]. Czołg próbuje jeszcze ruszyć, szarpie się i zmaga się ze swoją niemocą […]. Parę prawie równoczesnych wybuchów […] uspokaja go na zawsze. […] W najbliższym sąsiedztwie pusto, mój czołg jedzie zupełnie sam, jesteśmy chyba ostatnią […] załogą z mojego plutonu i jedną z ostatnich kompanii”.
     
     
            Jednak lepiej uzbrojone i silniej opancerzone czołgi 7TP, wspierana przez dwie kompanie strzelców pieszych opanowały południową część Tomaszowa. Gdy polscy czołgiści bliscy byli rozbicia części 4. DLek. pod Tomaszowem, wczesnym popołudniem z kierunku Bełżca nadciągnęła znaczna liczba niemieckich czołgów z 2. BPanc. (II/3. i 4. ppanc.).  Polacy dysponujący ok. 20 sprawnymi wozami 7TP, nie byli w stanie powstrzymać nacierających Niemców.
     
     
             W trakcie odwrotu kompanie strzelców pieszych poniosły dotkliwe straty, a w mieście porzucono kilka wozów 7TP.
     
     
            W starciu z częścią 4. DLek., a następnie z większością 2. BPanc WBPM poniosła duże straty w ludziach, a przede wszystkim w sprzęcie. Poważne straty ponieśli także Niemcy, a 4DLek. Straciła najwięcej żołnierzy od .rozpoczęcia działań wojennych w Polsce.
     
     
             Równocześnie z natarciem brygady, do szturmu ruszyła  GO „Boruta” gen. Boruty-Spiechowicza. Także to i natarcie załamało się, a Polacy zostali okrążeni. W czasie nocnej próby wydostania się z kotła, jedynie nielicznym polskim żołnierzom udało się przebić.
     
     
             Gen. Piskor nie zamierzał zrezygnować z prób przebicia się. Wobec znacznych strat WBPM, następny atak miała przeprowadzić piechota z GO „Jagmin”, Cel pozostał niezmieniony: opanować Tomaszów Lubelski i otworzyć drogę w kierunku Rawy Ruskiej.
     
     
           Uderzenie na miasteczko miało być wspierane przez całość artylerii. Zadaniem Krakowskiej BK było zabezpieczenie natarcia od północy,
     
     
           Główną rolę w natarciu miały odegrać oddziały 23. DP pod dowództwem płk. Władysława Powierzy.
     
     
             Mimo iż w rozkazie nie było mowy o samodzielnym natarciu WBPM, dowódcy jej poszczególnych oddziałów planowali uderzyć na niemieckie pozycje nocą z 18 na 19 września, aby wykorzystać efekt zaskoczenia. W tym celu ppłk Wzacny, dowódca psp, postanowił uderzyć w kierunku Tomaszowa, uzasadniając to tym, że „nie mogłem pozostać […] stłoczony w niedużym lesie […], w którym znalazły się teraz i moje tabory […], i jakieś obce kolumny samochodowe, i część 55. DP. Montowanie natarcia na dzień następny wydawało się niecelowe. […] Pozostała tylko jedna droga do wykonania otrzymanego zadania – próba uderzenia nocnego. […] Uważałem poza tym, że moje natarcie powinno ułatwić również 1. psk wyjście na Tomaszów. O moim zamiarze meldowałem przez oficera łącznikowego dowódcy brygady”.
     

               Polski atak załamał się - Niemcy byli dobrze przygotowani do obrony – wznieśli umocnienia polowe,  w okolicznych lasach rozmieścili zasadzki ogniowe oraz ściągnęli ciężką artylerię. Po ponadgodzinnych walkach załogi polskich pojazdów bojowych, pozbawione osłony piechoty i wsparcia artyleryjskiego, zostały zmuszone do wycofania się.
     

               Zgrupowanie ppłk. Wzacnego poniosło dotkliwe straty zarówno w ludziach, jak i sprzęcie. Bój przetrwały: siedem czołgów 7TP oraz dwie tankietki, niemal bez paliwa. Ponad 200 polskich żołnierzy poległo lub odniosło rany, a 70 dostało się do niewoli.
     
     
               Późnym wieczorem 11. pp płk. Henryka Gorgonia przystąpił do planowanego uderzenia nocnego na Tomaszów. Wsparcie miały zapewnić cztery czołgi Vickers E i cztery tankietki z północnego zgrupowania WBPM, mające otworzyć drogę piechurom.
     
     
                 Szturm na Rogóźno załamał się wskutek twardego oporu Niemców. W trakcie walk utracono  czołg Vic kers E, dwa kolejne, poważnie uszkodzone, zostały porzucone na polu bitwy. Polska artyleria nie była w stanie – z braku łączności – udzielić skutecznego wsparcia polskim czołgom.
     
     
               Skutki walk 19 września były katastrofalne dla wojsk gen. Piskora – poniesiono duże straty, a kontrolowany obszar znacząco się skurczył. Zgrupowanie zostało stłoczone na obszarze 10 na 12 kilometrów, znajdując się pod nieustannym ostrzałem niemieckiej artylerii. Brakowało żywności, lekarstw, map, paliwa oraz amunicji. Nastroje były tak pesymistyczne, że niektórzy oficerowie proponowali rozwiązanie oddziałów i przebicie się przez niemieckie pozycje na własną rękę.
     

               Późnym popołudniem gen. Piskor zwołał naradę, na której postanowił po raz ostatni zaatakować Tomaszów. Główną siłą uderzeniową miała stanowić 23. DP, wzmocniona ostatnimi
    pojazdami pancernymi WBPM.
     
     
                 Atak zaplanowano na godz. 20. Okoliczności przygotowania się do ostatniego natarcia tak opisał gen. Szylling: „Godzina 20 minęła, gen. Piskor nie zjawił się, a więc przypuszczałem – co się potem potwierdziło – że nie odnalazł miejsca postoju dywizji, a natarcie zostało odłożone. […] Poleciłem płk. Powierzy przesunąć swoje miejsce postoju bliżej natarcia, a sam, […] przepychając się, posuwałem się dalej. Ostatni to raz odczułem bliskość żołnierza. Słyszałem rozmowy i pogodne gawędy, śmiechy i okrzyki. […] Były to oddziały dobrej, śląskiej 23. DP. […] Dalej posuwaliśmy się pieszo. Tak dotarłem do […] płk. Roweckiego. Przy złamanym mostku, na którym tworzył się zator […], niewprawni kierowcy tłukli maszyny niemiłosiernie. […] Płk Rowecki […] przesuwał swoją brygadę w kierunku Tomaszowa, o wyruszeniu natarcia nic nie wiedział. […] Nikt nie wie, gdzie jest jakieś dowództwo. Godzina 24 mija – ciemności. Wtem zrywa się gwałtowny ogień. Ogień!” .


               Zaplanowane na godz. 20 natarcie Armii gen. Piskora opóźniło się, z braku łączności oraz ogromnych zatorów na drogach. Ostatecznie  polskie natarcie ruszyło 20 września między godz. 1 a 3. W pierwszej kolejności poruszały się czołgi, a za nimi piechurzy z 11. pp. Nacierające polskie pojazdy pancerne zostały ostrzelane z armat przeciwpancernych w odległości kilku set metrów od pierwszych domostw Rogożna. Dodatkowo przybyłe na pole bitwy niemieckie czołgi odrzuciły Polaków z zajętej zachodniej części osady.


              O świcie dowodzący 11. pp., płk Gorgoń zameldował dowódcy armii, że jego oddział poniósł ogromne straty i nie jest zdolny do dalszych działań. Generał Piskor zgodził się przerwać natarcie na tym kierunku i nakazał wycofać się na pozycje wyjściowe.
     
     
              Po tym niepowodzeniu gen. Piskor zaczął rozważać kapitulację, jednak płk. Powierza przekonał go, iż istnieje jeszcze możliwość przebicia się na innych odcinkach frontu.
     
     
              Ostatnie desperackie polskie ataki dostały odparte skutecznym ogniem niemieckiej artylerii i karabinów maszynowych. Polacy ponieśli bardzo wysokie straty.
     
     
     
    CDN.
     
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    17 września minął termina składania ostatecznych ofert na terminal zbożowy w Gdyni. Choć oficjalnie żadne rozstrzygnięcia nie zapadły, to jak ujawnił na łamach portalu https://zyciestolicy.com.pl dr Daniel Alain Korona, były prezes Elewarru 2018-2022 i pełnomocnik ZZR KORONA, który przeanalizował dane ze złożonych ofert, przetarg wygrał OT Port Gdynia. Krajowa Grupa Spożywcza, mimo wsparcia politycznego, uzyskała czwarty, przedostatni wynik.
     

    W wywiadzie dla https://www.wrp.pl/ Korona wyjaśnia że:
    Panie prezesie, zapytam prowokacyjnie – czy jest o co robić zamieszanie? Terminal będzie przejęty przez profesjonalną firmę, co z tego, że nie przez spółkę Skarbu Państwa? Po co nam w ogóle spółki Skarbu Państwa?

    idea państwowego terminala zbożowego była oparta na założeniu, że zwiększamy systematycznie swoją produkcję zbożową i że potrzebujemy terminala, który byłby pod krajową kontrolą. Natomiast jeżeli popatrzymy, co się dzieje na rynku, to widzimy, że nie ma na to szans. Eksport z Ukrainy jest już rzeczą wtórną, dlatego, że Ukraina wznowiła eksport przez Morze Czarne; eksport polskiego zboża zmalał obecnie do niecałych 250 tys. ton miesięcznie, ponieważ polskie zboże jest po prostu za drogie, choć równocześnie produkcja według rolników jest nieopłacalna gdyż za wysokie są koszty, oczekują zatem wyższych cen. W związku z powyższym jest prawdopodobne, że nie uzyskamy takich wolumenów eksportu jak rok czy 2 lata temu. Dlatego nie kruszyłbym kopii o to, że wygrała ta firma, a nie inna. Stwierdzam tylko fakt, nie wygrała Krajowa Grupa Spożywcza, wspierana, przynajmniej deklaratywnie, przez polski rząd w osobach wiceministra Kołodziejczaka z MRiRW i wiceministra Ziejewskiego z Ministerstwa Aktywów Państwowych. Sam prezes KGS w październiku ubr deklarował przecież inwestycję „w terminal zbożowy do eksportu polskiego zboża drogą morską”. Były szumne deklaracje, zapowiedzi, a wyszło jak zwykle.

    Czy w związku z tym możemy mówić o kompromitacji polskiego rządu, o jego słabości?

    Niewątpliwie coś zawiodło w tym planie. Być może cel polityczny był ważniejszy od celu ekonomicznego, a gdy przyszło do składania ofert okazało się, że jednak kalkulacja ekonomiczna nie pozwala na przedstawienie lepszej oferty i uzyskania maksimum punktów. To musi wyjaśnić Krajowa Grupa Spożywcza, czy tak było czy nie.

    Jednak sam fakt, że rząd w osobach wiceministrów stawał tak otwarcie po stronie jednej z firm, abstrahując już od prawno-proceduralnych wątpliwości w tej sprawie, świadczy o słabości. Powiem szczerze – moja ocena tego, co dzieje się wokół i w szeroko pojętej KGS, jest dość krytyczna. Nie podejmowane są właściwe decyzje, brakuje profesjonalizmu i właściwych osób wyznaczonych do określonych zadań.

    Polityka polityką, biznes biznesem, a na samym dole są rolnicy. Jakie konsekwencje dla polskiego rolnictwa będzie miało przejęcie terminala w Gdyni przez prywatną firmę?

    Sądzę, że żadnych. Szczególnie że, tak jak powiedziałem, nasze rolnictwo produkuje zbyt drogo, bo mamy coraz większe koszty, a konkurencja ze strony Rosji i Ukrainy jest bezwzględna. W związku z tym nasza pozycja eksportowa stale maleje, a zatem i ważność tego terminala dla rolników również maleje.

    Od dłuższego czasu mówimy jako ZZR KORONA, że trzeba zmniejszyć koszty produkcji rolnej – poprzez np. obniżenie podatków płaconych przez rolników, akcyzy od paliw ale też różnych danin w postaci Funduszu Promocji, żebyśmy mogli sprzedawać taniej nasze produkty.

    Jeżeli tego nie zrobimy, przegramy batalię eksportową i będziemy mogli handlować tylko na własnym rynku...

    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  2
     
    Bitwa pod Tomaszowem Lubelskim była drugą co do wielkości bitwą w wojnie niemiecko-polskiej w 1939 roku.
     
     
               Po szybkim załamaniu głównych linii obronnych na zachodzie Polski  w Naczelnym Dowództwie zaczęto rozważać zorganizowanie doraźnej ochrony przepraw na Wiśle. Już 3 września wydano odpowiednie dyrektywy, z których wynikało, iż linia rzeki od Dęblina aż po San do mierz miała zostać zabezpieczona przez DOK II, jednak wykonanie tego zadania przekraczało jego zdolności organizacyjne.
     
     
                Wobec tego 4 września Naczelny Wódz WP wezwał do swojej kwatery gen. dyw. Tadeusza Piskora, nakazując mu utworzenie nowego związku operacyjnego – Armii „Lublin”. Jej głównym celem było zapewnienie właściwej obrony przepraw i mostów na odcinku Wisły od Sandomierza aż do Garwolina.
     
     
               W chwili utworzenia armii gen. Piskor miał do dyspozycji jedynie Warszawską Brygadę Pancerno-Motorową, dowodzoną przez ppłk. Stefana Roweckiego, która wciąż była w trakcie organizacji. Z czasem armia miała zostać zasilona nowo sformowanymi jednostkami z garnizonów lubelskich, a także tymi związkami taktycznymi, które zdołają przekroczyć Wisłę.
     
     
               Wobec szczupłości sił i rozległego terenu do obrony, gen. Piskor ograniczył się do ochrony mostów oraz najważniejszych przepraw. Pozostały obszar miał być dozorowany przez pododdziały patrolowe.
     
     
               Pod koniec pierwszej dekady września w pobliże stanowisk Armii „Lublin” zaczęły docierać pierwsze niemieckie pododdziały rozpoznawcze.  Armia „Lublin” była za słaba, aby skutecznie powstrzymać próby utworzenia niemieckich przyczółków na Wiśle. Już 12 września pękła obrona pod Solcem i Annopolem, a jednostki z niemieckiego IV KA utworzyły przedmościa na wschodnim brzegu.
     
     
               Wskutek załamania się linii obrony wzdłuż centralnej Wisły, a także wkroczenia sił pancernych przeciwnika na głębokie tyły Armii „Lublin” jej związki taktyczne na zachodnim skraju Lubelszczyzny mogły zostać okrążone.
     
     
               Jednocześnie na mocy rozkazu NW gen. Piskorowi podporządkowano Armię „Kraków”, z którą miał się wycofać na Lwów. Gen. Szylling nie widząc o tym postanowił wykorzystać lukę pomiędzy niemieckimi oddziałami i samodzielnie ruszyć w kierunku Lwowa.
     
     
                W następnych dniach gen. Piskor przesunął część swojego związku operacyjnego w okolice Janowa Lubelskiego i Frampola, aby jak najprędzej dołączyć do Armii „Kraków”. Oprócz Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej gen. Piskor dysponował Grupa „Sandomierz” ppłk. Antoniego Sikorskiego.
     
     
               Odwrót przebiegał w trudnych warunkach terenowych, pojazdy WBPM grzęzły na nieutwardzonych trasach, które były pokryte licznymi lejami po wybuchach bomb lotniczych; zaczynało też brakować paliwa. Marsz ciężko znosili piechurzy z Grupy „Sandomierz”, którzy przemierzali janowskie kompleksy leśne, natykając się po drodze na wysunięte elementy niemieckiego rozpoznania z 4. DP.
     
     
               Sztab gen. Piskora rozlokował się 15 września w okolicach Frampola. Tego dnia doszło do spotkania z gen. bryg. Janem Jagmin-Sadowskim, dowódcą GO „Jagmin”. Podczas narady gen. Piskor wydał rozkaz przejścia WBPM w rejon Zwierzyńca i obsadzenie rzeki Łada przez Grupę „Sandomierz”.
     
     
             Dopiero następnego dnia gen. Piskor dotarł do gen. Szyllinga i poinformował go o  podporządkowaniu mu jednostek Armii „Kraków”.   Generał Szylling tak opisał w swych wspomnieniach okoliczności przejęcia dowództwa przez gen. Piskora: „W trakcie podejmowania nowych decyzji i wydawania rozkazów, o godz. 10-ej rano […] wszedł niespodziewanie gen. Piskor, [który oznajmił – Godziemba] – „Obejmuję dowodzenie”. Byłem zaskoczony […] wizytą i tym oświadczeniem. Z generałem Piskorem łączyły mnie dobre, koleżeńskie stosunki. […] Przypuszczałem, że dojdzie między nami do bliższej współpracy” . Tak się jednak nie stało.
     
     
               Dzięki rozpoznaniu lotniczemu Niemcy zdali sobie sprawę z tego, że oddziały WP będą próbowały przedostać się przez Lwów do przedmościa rumuńskiego. W celu przeszkodzenia Polakom zdecydowano się wycofać oddziały 4. DLek. z okolic Włodzimierza Wołyńskiego i  skierować w rejon Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego, by utworzyć rygiel na trasie łączącej oba miasta.  Natomiast większość jednostek 2. DPanc. otrzymało rozkaz przejścia w okolice Rawy Ruskiej, by w razie konieczności móc szybko wesprzeć 4. DLek., jak również wzmocnić zaporę przed Lwowem.
     
     
               Generał Piskor został zmuszony do jak najszybszego przegrupowania wojsk i podjęcia próby wydostania się z kotła, w manewrze tym miała pomóc przede wszystkim WBPM.
     
     
               O ile gen. Szylling  zamierzał poświęcić WBPM, wysyłając jej oddziały do Tomaszowa Lubelskiego w celu odciągnięcia uwagi nieprzyjaciela od faktycznego kierunku natarcia, to gen. Piskor chciał  za wszelką cenę należy uratować wojska pancerno-motorowe, które miały stanowić trzon uderzeniowy pod czas wydostania się z niemieckiego kotła. Dowódca armii zamierzał dokonać przełamania okrążenia, uderzając WBPM na Tomaszów Lubelski, z którego biegła najkrótsza droga do Lwowa.
     
     
                 Ostatecznie 16 września zatwierdzony został plan gen. Piskora.  Jednocześnie gen. Piskor nakazał GO „Boruta” oderwanie się znad Tanwi i przejście w rejon Wólka Husińska–Majdan Sopocki. Grupa Operacyjna „Jagmin”, do której włączono m.in. Grupę „Sandomierz”, miała odejść spod Biłgoraja, kierując się w okolice Krasnobrodu.  Krakowska BK miała wycofać się z zajmowanych pozycji i przejść w pobliże Kosobud.
     
     
                 W przypadku niepowodzenia zamierzano zmienić zasadni czy kierunek przełamania, nacierając siłami GO „Boruta” na Bełżec.
     
     
               Brygada płk. Roweckiego nie miała wystarczająco dużo paliwa. Zdesperowany dowódca Rowecki postanowił zniszczyć niemal wszystkie pojazdy niebojowe, z których zebrano resztki paliwa, aby zasilić nim czołgi. Pułkownik Rowecki napisał: „Musiałem […] wydać drakońskie rozkazy […]. Kilkaset wozów z brygady kazałem zostawić, ściągając z nich benzynę na inne. Piękne limuzyny i inne świetne wozy poszły na drzazgi. Zostawiam tylko tyle, co konieczne dla naszego sprzętu bojowego – resztę na szmelc, nawet kolumnę pontonową. […] Dowódca batalionu saperów miał aż łzy w oczach, ale nie ma wyjścia […]. Likwidujemy też wszystkie wozy oddziałowe, ściągając z nich benzynę, wszystkie w moim rejo nie prywatne samochody, ale daje to zaledwie krople benzyny. Z trudem zdobyliśmy w sumie 3000 litrów na ogólną ilość potrzebną na dzień marszu (100 km) około 10 000 litrów”.
     
     
               Po agresji sowieckiej na Polskę dowództwo niemieckie dążyło do jak najszybszego unicestwienia oddziałów polskich na zachód od tej rzeki, wydając rozkaz 14. Armii, aby jej związki taktyczne domknęły kocioł pod Tomaszowem.
     
     
               Równocześnie niemieckie lotnictwo zameldowało o wykryciu dużej liczby oddziałów WP w lasach pomiędzy Biłgorajem a Józefowem. Przeprowadzone przez Luftwaffe bombardowania nie  wyrządzili większych szkód w szeregach Armii gen. Piskora. Zdarzyły się nawet przypadki zbombardowania własnych oddziałów.
     
     
               18 września o świcie WBPM miała rozpocząć natarcie w dwóch kolumnach – pierwsza na linii Krasnobród–Tomaszów, druga po osi Ciotusza–Tomaszów. Zadaniem GO „Jagmin” było oderwanie się od wroga i dotarcie do Kransobrodu, aby dołączyć do WBPM. Natomiast GO „Boruta” otrzymała cel zabezpieczenia głównego natarcia od południa.
     
     
              W momencie rozpoczęcia natarcia  Brygada dysponowała łącznie ponad 4 tys. ludzi, 140 karabinami maszynowymi, 10 granatnikami i moździerzami, 8 miotaczami ognia, 28 armatami przeciwpancernych kal. 37 mm, 8 armatami kal. 75 mm, 2 armatami kal. 100 bądź 105 mm, 58 czołgami (tankietki, Vickersy E oraz 7TP) oraz 3 samochodami pancernymi.
     
     
               W Tomaszowie Lubelskim i okolicach Niemcy mieli ok. 60 sztuk lekkich czołgów (PzKpfw I i II), podobną liczbę samo chodów pancernych, 12 haubic kal. 105 mm, ok. 20 armat przeciwpancernych kal. 37 mm, ok. 12 dział piechoty kal. 75 mm i  ok. 5 tys. ludzi.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)

    2 Comments

    Obrazek użytkownika alchymista

    alchymista
    Panowie z kanału wojenne historie twierdzą, że tankietki nie były czołgami, tylko ruchomymi stanowiskami CKM.
    Wysyłanie ich na niemieckie czołgi było chyba kiepskim pomysłem. Przecież w składzie armii byli ludzie, którzy mieli już doświadczenia z niemieckimi czołgami. Patrzę za wiki, że 51 dyon pancerny wchodzący w skład krakowskiej BK składał się z tankietek TK-3 i samochodów pancernych. Wg wiki dyon dotarł pod Tomaszów, więc na pewno żołnierze wiedzieli, że tankietki sobie nie radzą....
    Obrazek użytkownika Godziemba

    Godziemba
    Ale czy niemieckie PzKpfw II, a zwłaszcza PzKpfw I nie były też de facto tankietkami?

    Pozdrawiam
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    Układ, a nawet bardziej dosadne określenia, usłyszeliśmy, gdy pytaliśmy o KGS Elewarr. Faktem jest że, wiele osób przeciera oczy ze zdumienia, gdy widzi co dzieje się w spółce.

    Propaganda sukcesu
    W KGSie obowiązuje propaganda sukcesu. „Zero-plus” usłyszeliśmy o wyniku finansowym Elewarru. To science-fiction. Ale czego innego się spodziewać? Wkrótce zarządy KGS, Elewarru i innych spółek Grupy powinny przedstawić plany rzeczowo-finansowe na rok 2024/25.
    Jak dowiedzieliśmy się departament controllingu KGS ma przygotować plan rzeczowo-finansowy i ten sam departament będzie akceptował oraz zatwierdzał plan dla Elewarru. Raczej nie dowiemy się o przyszłych stratach finansowych KGS w roku 2024/25 (prawdopodobnie 600 mln zł, o czym pisaliśmy w https://zyciestolicy.com.pl/73417-krajowa-grupa-spozywcza-widmo-strat/"). Możemy się też spodziewać kontynuacji groteski w postaci 3-letnich prognoz skupu i cen zbóż w przypadku Elewarru, gdy spółka nie jest w stanie przewidzieć co będzie za kilka miesięcy.

    Znaczne straty, a wynagrodzenie prezesa – wysokie
    Rzeczywistość jednak weryfikuje wszelkie gołosłowne deklaracje. Elewarr jest w złej sytuacji ok. 25-30 mln zł straty w bieżącym roku obrotowym i to po uzyskaniu środków z KPO (ok. 13 mln zł) oraz sprzedaży KGSowi – Zamojskich Zakładów Zbożowych (ok. 5 mln zł). Wprawdzie faktyczne decyzje w tych sprawach zapadły przed 1 maja br. czyli zanim Jacek Łukaszewicz został prezesem Elewarru, ale jest ich beneficjentem. Dzięki temu strata będzie niższa od pierwotnie przez nas szacowanej.
    Przy takich wynikach należałoby oczekiwać jednak jakiegoś wysiłku ze strony zarządzających. Tymczasem jak donoszą nasi informatorzy w KGS przyznano mu maksymalne wynagrodzenie dla spółek tego typu czyli 8-krotność średniego wynagrodzenia (podstawą jest wskaźnik z 2016 roku). Ponadto może liczyć na mieszkanie służbowe (opłacone przez Spółkę), samochód służbowy bez limitu itd. Jeżeli informacja ta znajduje pokrycie w faktach (a jesteśmy o tym raczej przekonani), to jest to całkiem wysokie wynagrodzenie jak dla spółki o takiej kondycji. Pan Prezes ponadto często jeździ w delegacje do … Stoisławia, gdzie uprzednio był dyrektorem ds. skupu surowców w tamtejszym PZZ (młynie).

    Po znajomości?
    Umowę z panem prezesem podpisała rada nadzorcza Spółki, na czele której stoi Piotr Kocięcki – uwaga – dyrektor finansowy i prokurent PZZ Stoisław czyli kolega Łukaszewicza. Czy tak korzystne warunki umowne podpisano ze względu na osobistą znajomość? Nie możemy tego wykluczyć, wszak rada nadzorcza Elewarru już wcześniej podejmowała decyzje, które mogą budzić takie kojarzenia. Powołana za czasów PIS w lipcu 2023 roku oddelegowała do zarządu Elewarru jednego ze swoich członków Mariusza Obszyńskiego (i pełnomocnika w KGS), który także pobierał wynagrodzenie zarządcze. Choć umowa spółki, doktryna i orzecznictwo ograniczają takie oddelegowanie do 3 miesięcy, jednak rada przedłużyła ten okres aż do 9 miesięcy. https://zyciestolicy.com.pl/dlaczego-kgs-doprowadza-elewarr-do-upadku/
    Wówczas, na pytania ŻyciaStolicy o podwójne wynagrodzenia, KGS nie udzielił odpowiedzi. https://zyciestolicy.com.pl/co-ukrywa-krajowa-grupa-spozywcza/

    Wybrali „swojaka” na prezesa?
    Co warto podkreślić, to właśnie ta rada nadzorcza, współodpowiedzialna za trudną sytuację spółki przeprowadziła postępowanie konkursowe na prezesa, w wyniku którego wybrała – swojego „kolegę” ze Stoisławia. Jak wyglądała procedura kwalifikacyjna opisał były prezes dr Daniel Alain Korona cyt. nie padły żadne pytania odnośnie sposobu zwiększenia przychodów, zmniejszenia kosztów, zwiększenia rentowności, dywersyfikacji ryzyka, zwiększenia lub zmiany asortymentu towarowego, itd. Słowem nie rozmawiano jak uzdrowić sytuację finansową Spółki, wyciągnąć z obecnych tarapatów finansowych. ( https://zyciestolicy.com.pl/72990-na-rozmowie-kwalifikacyjnej/).
    O tym jak Łukaszewicz zanim został prezesem Elewarru zarządzał ZZZ, pisaliśmy już wcześniej. Niezgodnie z ustawą o rachunkowości nie podpisał sprawozdania finansowego za 2022/23. Ponadto, gdy był prezesem ZZZ, w wyniku umowy doszło do zaskakujących transakcji. Skup prowadził PZZ Stoisław przy wykorzystywaniu infrastruktury Zamojskich Zakładów Zbożowych, czyli de facto skup prowadził ZZZ, za towar płacił PZZ Stoisław, który następnie odsprzedawał ZZZ za cenę wyższą (nawet o ponad 200 zł/t), gdyż tenże potrzebował pszenicy konsumpcyjnej na cele produkcyjne (mąkę), https://zyciestolicy.com.pl/goraco-wokol-prezesa-spolki-elewarr-2/
    Wracając do decyzji podjętych w Elewarrze, powinny były one zostać zakwestionowane przez Krajową Grupę Spożywczą, ale na czele departamentu nadzoru właścicielskiego i obsługi spółek stoi dyrektor Rafał Małecki, który tak się dziwnie składa jest przewodniczącym rady nadzorczej (zgadnijcie gdzie) … w PZZ Stoisław.
    Na czele KGS wciąż stoi Marek Zagórski (człowiek Artura Balasza) i z którym powiązane są ww. osoby.

    Zarządzanie
    Skup w Elewarrze w tym roku był mierny, ale czemu się dziwić skoro ceny były poniżej oczekiwań. https://zyciestolicy.com.pl/73623-slaby-skup-rzepaku-w-elewarrze/. Od początku skupu jak dowiedzieliśmy się, odbyły się dwa może trzy zebrania zarządu z dyrektorami. Kierownictwo Spółki podejmuje niezrozumiałe decyzje. Wiadomo że w porach deszczowych rolnicy zazwyczaj nie przywożą zbóż, a jednak magazyny spółki były otwarte. Koszt weekendowy to według szacunków ok. 30 tys. złotych na magazyn, a efekty żadne. Czy nie byłoby korzystniej nie otwierać w porach deszczowych magazynów i nieco podnieść ceny skupowe?
    Formalnie Elewarr jest częścią segmentu zbożowo-młynarskiego Krajowej Grupy Spożywczej. Powołano nawet specjalną strukturę – Biuro Dyrektora Wykonawczego Segmentu Zbożowo-Młynarskiego, które jakby nadzoruje ten segment. Zastępcą dyrektora jest Jacek Zglinicki, który jest także dyrektorem ds technicznych … zgadnijcie gdzie – oczywiście w Przedsiębiorstwie Zbożowo-Młynarskim „PZZ” Stoisław.
    A zatem zarządzanie, nadzór w spółce, nadzór nad spółką znalazł się w rękach PZZ Stoisław.

    Spółka się nie liczy?
    W Elewarrze nie liczy się już spółka, dział obrotu, księgowość, pracownicy, rolnicy, a jedynie decyzje Krajowej Grupy Spożywczej i jej prezesa Marka Zagórskiego. Czy ktokolwiek w tej sytuacji się jeszcze dziwi, że Elewarr spóźnił się ze strategią podatkową o ponad miesiąc, choć miał quasi gotowy wzorzec przygotowany jeszcze za czasów prezesa Korony (wystarczyło zmienić datę i kilka liczb)? https://zyciestolicy.com.pl/elewarr-spoznil-sie-ze-strategia-podatkowa/


    Restrukturyzacja czyli zwolnienia
    A jaki pomysł na trudną sytuacją finansową Elewarru ma obecny prezes. Słyszymy, że planuje restrukturyzację, czyli zwolnienia pracownicze. To najłatwiej. Najwyraźniej jeszcze nie zorientował się, że Spółka pracuje już w wielu miejscach na minimach kadrowych, a na poznanie specyfiki pracy, nowy pracownik potrzebuję co najmniej roku. A przypomnijmy, że Elewarr jest głównym przechowawcą rezerw państwowych zbóż. Co zrobi Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych jeżeli w wyniku nieprzemyślanych decyzji kadrowych nastąpi zagrożenie tych rezerw? Czy przypadkiem nie zerwie umowy?

    Kariery za PIS i za obecną koalicję.
    Wielu ludzi, zwolenników obecnej władzy, nie może się nadziwić, nie potrafi zrozumieć. Jak to? Robili kariery za czasów Prawa i Sprawiedliwości, i robią je dalej za czasów obecnej koalicji. Prezes Marek Zagórski PiS-owiec pełną gębą. Krajowa Grupa Spożywcza 10 miesięcy po przejęciu władzy siedzi spokojnie na stołeczku – stwierdza Majka na Platformie X (https://x.com/Polina12180179/status/1826162464284725634)
    Przypomnijmy Zagórski był ministrem ds. cyfryzacji za rządów PIS, bezpośrednio odpowiedzialny za przekazanie danych PESEL Poczcie Polskiej w ramach tzw. wyborów kopertowych. Jest wśród osób w stosunku do których komisja sejmowa chce postawić zarzuty.
    toś powie, że to tylko polityka. Ale jak się okazuje prezes Zagórski najwyraźniej wciąż nie opanował zasad ochrony danych osobowych. W połowie br. KGS zwrócił się do spółek zależnych o przekazanie wykazu pracowników (czyli imion i nazwisk) wraz z danymi wrażliwymi jak np. daty badań medycznych wstępnych, okresowych oraz szkoleń BHP. Według naszej wiedzy, wykazy te zostały przekazane przez spółki (i to bez zgody zainteresowanych pracowników). Czyżby wybory kopertowe niczego nie nauczyły?
    Gdyby jeszcze mieli jakieś wyniki?

    Dlaczego nie ma reakcji?
    A tymczasem mnożą się najrozmaitsze plotki, a to że odwołanie tej ekipy spowoduje rozpad koalicji. Co prawda, to tylko plotki, ale … być może jakieś haki są?
    Większość powyższych informacji są publicznie dostępne, były znane. Jednak po zmianie władzy, resort niewiele w tym temacie uczynił. Można nawet odnieść wrażenie, że następuje zabetonowanie obecnego układu w KGSie, z uwzględnieniem jedynie kilku dodatkowych nominatów. Ale czy o to chodziło?
    Dlaczego Ministerstwo Aktywów Państwowych nie reaguje na oczywiste nieprawidłowości, potencjalne konflikty interesów i wątpliwe decyzje? Metoda chowania głowy w piasek nigdy nie przynosiła pozytywnego skutku.
    zy obecna koalicja rządząca (KO, PSL) nie potrafi postawić na kompetentnych menedżerów, którzy mogliby z powodzeniem poprowadzić ww. spółki?

    (za https://zyciestolicy.com.pl/stoislawski-uklad-w-kgs-elewarr/)
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wedle pierwotnych planów agresja niemiecka na Polskę miała rozpocząć się 26 sierpnia 1939 roku.
     
     
               Podczas gdy władze brytyjskie i ich wojskowi doradcy winni byli opracowywać konkretne plany udzielenia pomocy Polsce, lord Fairfax pozwolił na to, żeby przez całe tygodnie uwaga rządu skupiała się na incydencie z udziałem Japonii w Chinach.
     
     
               Z powodu finansowego wsparcia udzielanego Chinom przez Wielką Brytanię Japonia postanowiła 14 czerwca zablokować teren brytyjskiej koncesji w Tiencinie. Chamberlain i Fairfax nakazali wojskowym planistom przygotować projekt działań odstraszających wobec Japonii, w tym przegrupowanie znacznej części Home Fleet do Singapuru. Po niemal dwóch tygodniach bezcelowych debat rząd w końcu zrozumiał, że osłabianie sił Royal Navy na wodach europejskich jedynie zachęci Hitlera do dalszych agresji, toteż z pomysłu tego zrezygnowano. Zaprzepaszczono jednak cenne tygodnie, nie uzyskując żadnych korzyści.
     

               Brytyjscy dyplomaci, przysłuchujący się coraz ostrzejszemu tonowi wypowiedzi Hitlera w sprawie Gdańska, uznając  Gdańsk za miasto de facto niemieckie nie uważali, by mandat Ligi Narodów wart był wojny. Z brytyjskiego punktu widzenia utrata praw w Gdańsku nie zagrażała poważnie polskiej suwerenności, a wynegocjowanie umowy mogło rozładować kryzys.
     
     
               Z perspektywy polskiej utrata Gdańska prowadziłaby wprost do utraty Pomorza, co zachęciłoby Hitlera do domagania się kolejnych ziem.
     
     
               Dlatego stanowiska Wielkiej Brytanii i Polski wobec kryzysu gdańskiego latem 1939 roku były odmienne. Jedna strona skupiała się na rozwiązaniu sporu (nie ponosząc żadnych kosztów), natomiast druga starała się zapobiec jakiemukolwiek naruszeniu granic z 1921 roku.
     

               Gdyby brytyjscy i francuscy przywódcy traktowali poważnie sprawę udzielenia Polsce pomocy w obliczu niemieckiej agresji, wykorzystaliby dostępne środki, żeby zrobić wrażenie na Hitlerze.
     
     
              Warto pamiętać, że kryzys ciągnął się przez niemal osiem miesięcy, w tym czasie można było udzielić Polsce pożyczek na dozbrojenie armii, dostarczyć pewnych ilości uzbrojenia (na przykład obiecanego dywizjonu Hurricane’ów). To wskazywałoby, iż brytyjskie i francuskie gwarancje bezpieczeństwa nie są jedynie pustymi słowami.
     
     
             Bomber Command mogło zorganizować i nagłośnić wspólne ćwiczenia z francuskim lotnictwem, prowadzone w bazach w pobliżu granicy niemieckiej, co wskazałoby, że w pobliżu Zagłębia Ruhry znajdują się bombowce.
     
     
            Zapewne żaden z tych kroków nie zapobiegłyby wybuchowi wojny, jednak brak jakichkolwiek konkretnych działań na rzecz udzielenia pomocy Polsce w oczywisty sposób wystawił ją na niemiecki atak.
     
     
              Latem 1939 roku ustępstwa terytorialne ze strony Polaków – nawet gdyby byli do nich skłonni – już by nie wystarczyły; Hitler chciał wojny. W przemówieniu wygłoszonym 22 sierpnia do dowódców wyższego stopnia Hitler oświadczył, iż  „Priorytetem jest zniszczenie Polski” , dodając: „Celem jest wyeliminowanie aktywnych sił przeciwnika, nie zaś osiągnięcie konkretnej linii. Nawet jeżeli na Zachodzie wybuchnie wojna, podstawowym celem pozostaje zniszczyć Polskę”.
     
     
               Gdy 10 sierpnia 1939 roku Niemcy odwołały swojego ambasadora z Warszawy, stało się jasne, że wyczerpano możliwości dyplomatyczne rozwiązania konfliktu.   Ministerstwo Spraw Wojskowych po cichu mobilizowało kolejne jednostki, niestety szwankowało zaopatrzenia w amunicję, żywność i paliwo. Przed wybuchem wojny polskie armie delegowały większość zapotrzebowania na wsparcie logistyczne do Dowództw Okręgów Korpusów.
     
     
             Okręgi korpusów zwykle zaopatrywały lokalne jednostki podczas manewrów, ale nie gromadziły dużych zapasów amunicji i innego zaopatrzenia bez rozkazu z naczelnego dowództwa. Nie przygotowano też stosownych planów logistycznych.
     
     
            W rezultacie znaczna część polskich jednostek liniowych miała pójść na wojnę z zapasem amunicji, żywności i paliwa wystarczającym tylko na kilka dni walk. Większość zaopatrzenia znajdowała się nadal w kilku wielkich magazynach narażonych na bombardowania.
     
     
               Wieczorem 22 sierpnia szef Sztabu Głównego generał brygady Wacław Stachiewicz odbył sześciogodzinne spotkanie z Rydzem-Śmigłym, podczas którego prosił o mobilizację kolejnych oddziałów. W tym momencie tylko dziewięć z 30 polskich dywizji czynnych było w pełni zmobilizowanych.
     
     
            Rydz-Śmigły zgodził się na mobilizację etapami, by nie antagonizować ani mocarstw zachodnich, ani Niemców. 24 sierpnia nakazał tajną mobilizację alarmową. Zamiast publicznych obwieszczeń do rezerwistów wysyłano kartki odpowiedniego koloru z rozkazami stawienia się do jednostek. W ramach tego rozkazu zmobilizowano cztery kolejne brygady kawalerii i 20 dywizji czynnych.
     

               Proces mobilizacji w niektórych jednostkach przebiegał sprawniej niż w innych, zwłaszcza w kawalerii, którą zawsze utrzymywano na wyższym stopniu gotowości bojowej. Na przykład 7. Wielkopolski Pułk Strzelców Konnych pułkownika Stanisława Królickiego, stacjonujący w Biedrusku 15 kilometrów na północ od Poznania, otrzymał rozkaz mobilizacji 24 sierpnia o godzinie 5.00. Jak większość jednostek kawalerii, pułk należał do kontyngentu „żółtego”, którego zadaniem było wzmocnienie sił broniących granic. Osiągnięcie pełnej gotowości bojowej zajęło pułkowi 36 godzin, przy stanach osobowych około 80 procent. Po przybyciu drugiego dnia większości rezerwistów pułk osiągnął 100 procent stanów po 48 godzinach od rozkazu mobilizacji.
     

               Rząd polski zaczął wydawać maski gazowe i rekwirować wiele cywilnych pojazdów i koni w celu uzupełnienia zasobów wojska.
     
     
             Mimo zagrożenia wojennego nastroje w Warszawie były bardzo dobre; wielu oczekiwało, że w ostatniej chwili kryzys zostanie zażegnany, szczególnie, że Hitler zaczął wahać i wieczorem 25 sierpnia wydał rozkaz odłożenia ataku, który miał rozpocząć się 26 sierpnia.
     
     
            Większość jednostek niemieckich znajdowała się już na pozycjach wyjściowych do ataku i dostarczenie wszystkim rozkazu wstrzymania natarcia wymagało od OKW dużego wysiłku. Rozkaz ten nie dotarł do wszystkich.  Dywersanci Hippla z Kampfverband Ebbinghaus już ruszyli przez polską granicę i nie było z nimi łączności. Jeden trzydziestoosobowy oddział K porucznika Hansa-Albrechta Herznera miał rozkaz zdobyć tunel na Przełęczy Jabłonkowskiej oraz stację kolejową w pobliskiej miejscowości Mosty.
     
     
            Przed świtem 26 sierpnia dywersanci zostali dostrzeżeni koło tunelu przez żołnierzy 21. Dywizji Piechoty Górskiej i ostrzelani. Wobec wykrycia i braku wsparcia dywersanci się wycofali. Zginęło przynajmniej dwóch polskich żołnierzy i paru dywersantów.
     
     
            Dowódca polskiej dywizji, generał Józef Kustroń, zażądał wyjaśnienia. Po pewnym czasie dowódca niemieckiej 7. Dywizji Piechoty, generał major Eugen Ott, przeprosił polskiego generała za godny pożałowania „incydent wywołany przez szaloną osobę”.
     
     
           W Prusach Wschodnich patrol 2. pułku kawalerii przekroczył granicę Polski niedaleko Ostrołęki i został ostrzelany; zginął niemiecki podoficer – to był pierwszy żołnierz niemiecki poległy w II wojnie światowej.
     
     
               Grupa żołnierzy niemieckiej Landespolizei uderzyła na polski konsulat w Kwidzynie i aresztowała konsula oraz jego personel – co było aktem wojny – ale Niemcom udało się ukryć ten fakt dzięki odcięciu linii telefonicznych.
     

               Gdyby Niemcy faktycznie uderzyli rankiem 26 sierpnia, dysponowaliby znacznie większą przewagą liczebną nad Polakami.  Na dodatek polskie lotnictwo jeszcze nie rozproszyło samolotów z lotnisk z czasu pokoju, dzięki czemu Luftwaffe mogłaby o wiele łatwiej je zniszczyć.

     
               Polska mobilizacja do 1 września zmniejszyła niemiecką przewagę z 3:1 do 2:1.
     

               31 sierpnia o 6.30 Hitler rozkazał OKW skierować oddziały na pozycje wyjściowe. Wydana sześć godzin później dyrektywa Führera nr 1 głosiła, że Hitler zdecydował się na „rozwiązanie siłowe” i że Fall Weiss rozpocznie się nazajutrz o 4.45. Tym razem maszyneria poszła w ruch i nie miała się zatrzymać.
     
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
    R. Florczyk – Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939
     
    H. Guderian – Wspomnienia żołnierza
     
    A. Nawrocki -  Zabezpieczenie logistyczne wojsk lądowych sił zbrojnych II RP w latach
    1936–39
     
    D. Williamson – Zdradzona Polska. Napaść Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 roku
     
    M. Kornat - Polityka zagraniczna Polski 1938–1939. Cztery decyzje Józefa Becka
     
    M. Porwit - Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 r. Część 1: Plany i ich załamanie się
     
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Wybory prezydenckie wygrane przez Tuska/Trzaskowskiego zalegalizują demokratycznym głosem społeczeństwa obecną sytuację. Funkcjonariusze PiS wyraźnie nie rozumieją tej zależności. A skąd wiem, że Tusk/Trzaskowski wygra? W TV Republika usłyszałem wczoraj fur dojczland, zebrali ekipę  z TVP Info i powtarzają wyskoki kurszczyzny, które przyniosły klęskę w wyborach parlamentarnych. Jeden Ziemkiewicz ze swoi Salonikiem Politycznym nie jest w stanie zmienić tu ogólnego obrazu. Sakiewicz z Pereirą dołożyli swoje do tryumfu obozu 13 grudnia, a teraz jeszcze Pereirę może wezmą do Republiki.

    Idąc analogiem XVIII wiecznym obecnie wchodzimy w epokę Sejmu Grodzieńskiego, który skasował Sejm Czteroletni. Jeszcze rozbiór, Insurekcja i koniec. Z drugiej strony mamy sytuację Partii Centrum z 1933 roku. Swoją drogą ciekawe czemu informacje o niej na Wiki są mocno lakoniczne. W każdym razie PiS spotyka się z terrorem zdegenerowanego reżimu i nie bardzo rozumie, że UE popiera Tuska. I dlaczego popiera? Czemu Tusk znajduje uznanie towarzyszy unijnych?

    Obecnie bezpośrednie represje dotykają kilku osób, ale co do zasady nie odbiegają. Przy czym muszę się zatrzymać na objaśnieniu znaczenia terminu mentalność przegrywa. Nie chodzi tu o odnoszenie sukcesu, bądź nie odnoszenie. Chodzi o nastawienie do rzeczywistości. Oglądam TV Republika i to co się tam wyrabia przekracza ludzkie pojęcie. I kocie. Jak oni tam łkają, jak płaczą, jak kwilą, jak się użalają. Nie da się tego słuchać. Dodatkowo wszystko akceptują i się zgadzają na wszystko. Takie epatowanie sierotyzmem obrzyganym: patrzcie, ten Wąsik taki biedny, tu bezprawnie wygnali, takie sieroty jesteśmy bezradne, wzruszcie się naszą niedolą i na nas zagłosujcie, bo nas biją. I trzymają w świeżo pomalowanej celi. I PKW, którą sami upolityczniliśmy zabrała nam kaskę.

    Z drugiej strony mamy Tuska. On nie ma żadnych sukcesów, ale ma mentalność wygrywa. A ludzie chcą trzymać z wygrywem. Zauważcie, że przez 8 lat rządów PiSu totalne nie tyle labiedziły, co się odgrażały, co to one nie narobiom. Jak to będą odwoływać, oddawać ubeckie emerytury, neosędziowie, izby. Tymczasem pisowce teraz nie zdobywają się na nic. Nawet nie powiedzą, że jak wsadzą Bodnara do aresztu to nie tylko będzie świeżo malowane, nie tylko kajdanki, ale i awaria hydrauliki i zaleją go gównem. Z wszystkim się godzą i łkają. Dlatego Tusk/Trzaskowski wygra i będzie epoka Sejmu Grodzieńskiego. Wszystko odkręcą na legalu.

    PiS zaś marnuje okazje, jakie ma. Np. zmiany narracji. Nie dokonał rozliczenia się z kowida, z KPO, z niczego. Nie jest zatem wiarygodny dla społeczeństwa. Nie dziwi zatem mijanka z PO, która zaszła.przecież jak była akcja z CPK to KAczor z Morawieckim nie bardzo się w to angażowali. T nei był główny przekaz. Oni chcieli opiewać Wąsika, który jest odpowiedzialny za akcję mieszkanie za donos. Red, Ziemkiewicz i Otoka ciekawie tu konstatują. 

    https://youtu.be/DGp3J4_1sfY?si=7n_XpdFB38dzdhru

     

    https://youtu.be/SExaO2xnYRM?si=UDZqX24E0jiNRjk0

     

    https://youtu.be/fsbO639RP08?si=TJWsx5l1rDYaLZfK

     

     

     

    Co do owej partii Centrum to w 1933 roku padła ofiarą terroru i zaprzestała działalności. 

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Latem 1939 roku zarówno Niemcy jak i Polska opracowywali plany zbliżającej się wojny.
     
     
             23 maja Hitler podczas spotkania z najwyższymi dowódcami wojskowymi przyznał, iż trudne położenie niemieckiej gospodarki sprawia, że wojna jest konieczna w celu zdobycia zasobów. Oświadczył, że „dalszych sukcesów nie można osiągnąć bez rozlewu krwi. Polska zawsze będzie po stronie naszych przeciwników. Mimo traktatów o przyjaźni Polska zawsze skrycie miała zamiar wykorzystać każdą okazję, by nam zaszkodzić. Temat Gdańska w ogóle nie podlega dyskusji. To jest kwestia rozszerzenia naszej przestrzeni życiowej na wschodzie i zapewnienia dostaw żywności, kwestia rozstrzygnięcia problemu bałtyckiego. Nie możemy się spodziewać powtórzenia sprawy czeskiej. Będzie wojna. Naszym zadaniem jest odizolowanie Polski. Osiągnięcie tego celu zadecyduje o wszystkim. Nie może być jednoczesnego konfliktu z mocarstwami zachodnimi. Jeśli nie będzie pewne, że konflikt niemiecko-polski nie doprowadzi do wojny z Zachodem, wówczas należy walczyć głównie przeciwko Anglii i Francji. Co więc najważniejsze: konflikt z Polską – rozpoczęty od ataku na Polskę – zakończy się sukcesem tylko wtedy, jeśli mocarstwa zachodnie się nie włączą. Jeśli to będzie niemożliwe, lepiej jest uderzyć na zachodzie i jednocześnie policzyć się z Polską”.
     
     
                Hitler oznajmił również generałom, że Niemcy muszą być gotowe na długą i ciężką wojnę. Jak zaznaczył,  „jeśli Anglia zamierza interweniować w wojnie polskiej, musimy błyskawicznie opanować Holandię. Musimy zmierzać do utworzenia nowej linii obrony na terytorium Holandii aż po Zuiderzee. Wojna z Anglią i Francją będzie starciem na śmierć i życie. Pomysł, że może nam pójść łatwo, jest niebezpieczny; nie ma takiej możliwości. Musimy spalić za sobą mosty i nie jest to już kwestia sprawiedliwości czy niesprawiedliwości, ale życia lub śmierci 80 milionów ludzi. Siły zbrojne lub rządy każdego kraju muszą starać się o szybką wojnę. Rząd jednak musi być też przygotowany na wojnę trwającą 10–15 lat”.
     

               Miesiąc później, 23 czerwca Göring zwołał spotkanie Rady Obrony Rzeszy celem koordynowania totalnej mobilizacji zasobów ludzkich i materiałowych Niemiec na nadchodzącą wojnę. W trakcie spotkania  Göring ogłosił decyzję Hitlera o powołaniu do wojska 7 milionów mężczyzn. Niedobory siły roboczej miano uzupełnić dzięki pracy przymusowej, wykonywanej między innymi przez Czechów i więźniów obozów koncentracyjnych.
     
     
              Podczas gdy Hitler spędzał czas w Obersalzbergu, sztab OKH w swej siedzibie w położonym 30 kilometrów na południe od Berlina Zossen trudził się nad dopracowaniem Fall Weiss.
     
     
               Ogólna jego koncepcja przewidywała zmasowane jednoczesne uderzenie dwustronne z północy i południa, zmierzające do szybkiego zdobycia Warszawy. Atakiem od północy kierować miał generał pułkownik Fedor von Bock; jego Grupa Armii „Północ” miała uderzać z Prus Wschodnich siłami 3. Armii i z Pomorza siłami 4. Armii. Przed mobilizacją siły Bocka nosiły nazwę Dowództwo Grupy Wojsk 1. Na dowódcę południowego ramienia wyznaczono sześćdziesięcioletniego generała pułkownika Gerda von Rundstedta, który przed Monachium przeszedł w stan spoczynku. Po mobilizacji Rundstedt miał dowodzić głównym uderzeniem prowadzonym przez Grupę Armii „Południe” ze Śląska, Moraw i Słowacji siłami 8., 10. i 14. Armii.
     
     
               Oberkommando der Luftwaffe (OKL, Dowództwo Lotnictwa) także planowało działania w ramach Fall Weiss. Luftwaffe miała wspierać ofensywę dwiema flotami powietrznymi – 1. i 4.
     
     
              Reszta Wehrmachtu miała pozostać na zachodzie w celu obrony Wału Zachodniego.
     

               Równocześnie minister propagandy Joseph Goebbels zajmował się prowadzeniem kampanii prezentującej Polskę jako złowrogiego prześladowcę mniejszości niemieckiej na pograniczu. 17 czerwca Goebbels udał się do Gdańska, gdzie podczas wojowniczego przemówienia do wielotysięcznego tłumu stwierdził, że „Gdańsk jest miastem niemieckim”, a jego powrót do Rzeszy jest przesądzony. Ostrzegł też, że każde państwo, które będzie próbowało temu przeszkodzić, popełni błąd.
     

               W Gdańsku Niemcy zaczęli tworzyć miejscową jednostkę SS, nazwaną SS Heimwehr Danzig, stanowiącą oficjalnie jednostkę policyjną. Himmler posłał do Gdańska wzmocniony batalion (III batalion 4. pułku SS) pod dowództwem Obersturmbannführera Hansa-Friedemanna Götzego, którego żołnierze batalionu przybyli do Gdańska po cywilnemu, oficjalnie po to, żeby wziąć udział w zawodach sportowych.
     
     
             Wehrmacht w tajemnicy zaopatrzył SS Heimwehr Danzig w lekką artylerię i samochody pancerne z zapasów w Prusach Wschodnich.
     
     
             Jednocześnie SA sformowały jednostkę ochrony pogranicza, Verstärkter Grenzaufsichtsdienst (VGAD), która zaczęła wznosić wokół miasta zasieki i przeszkody przeciwczołgowe. Wzmocnieni tymi oddziałami Forster i Greiser starali się ze wszystkich sił podsycać napięcia z Polską, by doprowadzić do poważnego incydentu. Gdańska SA coraz bardziej agresywnie prześladowała polskich strażników granicznych i urzędników celnych. 20 lipca polski strażnik graniczny Witold Budziewicz został zastrzelony przez członków SA. Komisarz generalny RP Marian Chodacki złożył protest w przedstawicielstwie Ligi Narodów i w gdańskim senacie, został jednak zignorowany.
     
     
              W rezultacie polscy strażnicy graniczni zostali uzbrojeni, a 25 sierpnia w kolejnym incydencie zastrzelony został SA-Rottenführer Joseph Wessel.


              Goebbels wykorzystywał to do przedstawiania Polaków jako brutalnych zbirów. Głosił przy tym, że  „tysiące [rodowitych Niemców] uciekło przed polską przemocą pod opiekę Rzeszy”.


                W tym samym czasie z inspiracji SS utworzono wśród Niemców zamieszkałych Polskę Volksdeutscher Selbstschutz (Samoobrona Niemiecka), której celem było wsparcie Wehrmachtu po przekroczeniu polskiej granicy. Członkowie Selbstschutzu prowadzili działania wywiadowcze (szpiegowskie), donosząc Berlinowi o stanie polskiej obrony.
     

               W odpowiedzi na te działania niemieckie Rydz-Śmigły oświadczył 17 lipca, że Polska nie wyrzeknie się swoich praw w Gdańsku bez walki. I zapowiedział, iż „jeśli Niemcy będą nadal forsować swój plan Anschlussu, Polska będzie walczyć, nawet jeśli będzie walczyć sama, bez sojuszników. Cały naród, do ostatniego mężczyzny i kobiety, jest gotów do walki o niepodległość Polski, ponieważ gdy mówimy, że pójdziemy na wojnę z powodu Gdańska, będziemy walczyć o niepodległość Polski. Gdańsk jest niezbędny Polsce. Kto panuje nad Gdańskiem, ten panuje nad naszym życiem gospodarczym. Zabranie Gdańska przez Niemców będzie aktem, który przywiedzie na myśl rozbiory Polski. W przypadku wojny każdy mężczyzna i każda kobieta niezależnie od wieku będzie polskim żołnierzem”.
     

               W tym czasie w bólach rodził się polski plan obrony. Logika wojskowa nakazywała stawić opór za linią Wisły, to jednak oznaczałoby porzucenie bez walki znacznej części terytorium Polski  i zachęcała Niemców do  zastosowania „taktyki salami” (zajęcia niebronionych terenów, a potem przerwania walk i domagania się negocjacji).
     
     
               W rezultacie Armia „Poznań”, składająca się z czterech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii, znalazła się na eksponowanych pozycjach wzdłuż granicy. Podobnie niedogodne było rozwinięcie Armii „Pomorze”, która miała odstraszyć Niemców przed próbą zaskakującego ataku na Gdańsk lub Pomorze.
     
     
             Rydz-Śmigły obawiał się także, że obecność Niemców na Słowacji grozi oskrzydleniem pozycji obronnych w rejonie Krakowa, pozwalając na szybkie uderzenie przez Przełęcz Dukielską do Galicji i opanowanie kluczowego Centralnego Okręgu Przemysłowego. By zapobiec temu zagrożeniu, 11 lipca Rydz-Śmigły zarządził utworzenie nowej Armii „Karpaty”, która miała zabezpieczyć niemal dwustukilometrowy odcinek górski.
     
     
              Była to armia jedynie z nazwy, składała się z dwóch brygad górskich, samodzielnego pułku piechoty i pułku KOP, łącznie ledwie 10 tysięcy żołnierzy, i małej liczby rezerwistów, którzy mieli napłynąć po mobilizacji powszechnej. Tak więc w rzeczywistości Armia „Karpaty” była właściwie tylko słabym ubezpieczeniem.
     
     
              Z drugiej strony jedna z najlepszych jednostek Wojska Polskiego – 1. Dywizja Piechoty Legionów (1. DPLeg) – została w odległym Wilnie aż do wybuchu wojny, by odstraszyć Litwę od prób zajęcia miasta.
     

               W ramach przygotowań ogólnych oddziały polskie od początku lipca zaczęły budowę fortyfikacji polowych.  20. DP zbudowała szczególnie silne pozycje obronne pod Mławą, o 100 kilometrów na północ od Warszawy.
     
     
     
    CDN.
     
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
     Od początku wiosny 1939 roku narastało napięcie w Europie.
     
     
               20 marca 1939 roku Ribbentrop przekazał ministrowi spraw zagranicznych Litwy ultimatum z żądaniem oddania Niemcom okręgu Kłajpedy (Memel), który Niemcy utraciły na mocy traktatu wersalskiego. W razie odmowy Göring zagroził zbombardowaniem stolicy Litwy. Kowno zdecydowało się spełnić niemieckie żądanie.
     
     
               Trzy dni później na pokładzie pancernika Deutschland eskortowanego przez duży zespół okrętów Kriegsmarine do Kłajpedy przybył Hitler z wielką świtą (w tym Himmlerem, Blombergiem i Raederem). W wygłoszonym przemówieniu Hitler podkreślił:  „Zostaliście niegdyś porzuceni przez Niemcy, które okryły się niesławą i hańbą. Teraz wróciliście do domu, do nowych, potężnych Niemiec, które odzyskały niewzruszone poczucie honoru. Nie powierzą swojego losu obcym. Są gotowe być panem własnego losu, gotowe go kształtować, niezależnie od tego, czy podoba się to światu. 80 milionów Niemców stoi za tymi nowymi Niemcami. Odtąd weźmiecie udział w naszym narodowym życiu, naszej pracy, naszej wierze, naszej nadziei i, jeśli stanie się to konieczne, w naszych ofiarach”.
     
     
              Warszawa natychmiast zareagowała na okupację Kłajpedy. 23 marca Ministerstwo Spraw Wojskowych zarządziło tajną, częściową mobilizację „czarnych” jednostek.
     
     
              Ministerstwo miało dwa plany mobilizacji: plan „Zachód” i plan „Wschód”, które opierały się na oznaczaniu jednostek kolorami: grupa „czerwona” oznaczała osłonę granicy wschodniej, „niebieska” – osłonę granicy zachodniej, „czarna” – wsparcie jednostek operacyjnych na zagrożonym kierunku, „żółta” – wzmocnienie sił osłonowych na każdej z granic, a „brązowa” i „zielona” – uzupełnienia. W poszczególnych Dowództwach Okręgów Korpusów (DOK) jednostki przypisano do określonych grup, a Ministerstwo Spraw Wojskowych mogło nakazywać ich selektywne mobilizacje.
     
     
                 W tym przypadku zmobilizowano grupę „czarną” z dwóch DOK na wschodzie kraju i skierowano je pospiesznie nad granicę zachodnią. Zmobilizowano 9., 20. i 30. Dywizję Piechoty, Nowogródzką Brygadę Kawalerii z DOK IX w Brześciu i 26. Dywizję Piechoty z DOK IV w Łodzi.
     
     
                 Rozwinięcie tych jednostek wymagało czasu: 20. DP i Nowogródzka BK musiały przebyć ponad 450 kilometrów do rejonu Sierpca na północny zachód od Warszawy. Polska nie miała zapasu pojazdów i koni do wyposażenia mobilizowanych oddziałów; jednostki liniowe rekwirowały cywilne środki transportu – co wymagało czasu. Częściowa mobilizacja kosztowała skarb państwa 57 milionów złotych miesięcznie.
     
     
                  Jednocześnie Rydz-Śmigły podjął decyzję w sprawie zorganizowania sił w pięć grup operacyjnych, które nazwano „armiami”. Nadano im nazwy „Modlin”, „Pomorze”, „Poznań”, „Łódź” i „Kraków”.
     
     
                  Każda z armii odpowiadała za obronę swojego odcinka, jednak brakowało szczegółowych wytycznych operacyjnych. Ponadto, zajęcie przez Niemcy Czechosłowacji w połowie marca zdezaktualizowało znaczną część dotychczasowych planów obronnych.
     
     
                  Od jesieni 1938 roku nad modyfikacją polskich planów operacyjnych pracowała grupa wyższych oficerów (Tadeusz Kutrzeba, Juliusz Rómmel, Władysław Bortnowski i Leon Berbecki), jednak zmienione plany okazały się przestarzałe jeszcze przed ich ukończeniem.
     
     
                Gdy Polska prowadziła tajną mobilizację, Brytyjczycy i Francuzi debatowali nad dalszym postępowaniem. Zajęcie Czechosłowacji oraz jawna demonstracja siły przeprowadzona w celu zastraszenia Litwy dobitnie ukazały fiasko polityki Neville’a Chamberlaina.
     
     
                 Tuż przed aneksją Kłajpedy Ribbentrop spotkał się z ambasadorem Lipskim, żeby odbyć dalsze rozmowy na temat Gdańska. Lipski potwierdził polskie stanowisko, że jakakolwiek próba zmiany statusu Wolnego Miasta byłaby casus belli, Ribbentrop zaś odpowiedział, że Niemcy zamierzają dojść swoich praw do Gdańska nawet przy użyciu siły.
     
     
                 Po polskiej odmowie Hitler poinformował Keitla, że w sprzyjającym momencie zamierza zaatakować Polskę. Nazajutrz niemieckie gazety zaczęły zamieszczać doniesienia o rzekomych polskich „prześladowaniach” Niemców, wykorzystując tę samą technikę Gräuelpropaganda, która tak dobrze sprawdziła się w przypadku Czechosłowacji.
     
     
                 W tej sytuacji lord Halifax, brytyjski minister spraw zagranicznych poinformował Becka, iż Wielka Brytania potraktuje zagrożenie dla niepodległości Polski z „wielką obawą”. Równocześnie poprosił polskiego ministra spraw zagranicznych o utrzymanie wszelkich rozmów między Polską a Wielką Brytanią na temat ewentualnego porozumienia w tajemnicy przed Francją, która była formalnie sojuszniczką Polski.
     
     
               W dniach 27–29 marca rząd brytyjski rozważał działania dyplomatyczne, które powstrzymałyby Niemcy przed przeprowadzeniem niespodziewanego ataku na Gdańsk. Podczas tych dyskusji brytyjski wywiad wojskowy (MI6) ujawnił, iż otrzymał, jak oceniał, wiarygodne informacje, że w każdym momencie należy spodziewać się niemieckiej próby opanowania Gdańska.
     
     
               W takich okolicznościach  Chamberlain i Halifax nakłonili gabinet do ogłoszenia udzielenia Polsce gwarancji bezpieczeństwa w oparciu o pogłoski i słabe dowody na to, że w ciągu kilku dni nastąpić może niemiecka próba zajęcia Gdańska lub jakaś inna akcja.
     
     
               31 marca o godzinie 15.00 Chambelain wystąpił w Izbie Gmin i ogłosił udzielenie Polsce gwarancji bezpieczeństwa. Mówiły one, że „na wypadek jakiegokolwiek działania w sposób jasny zagrażającego niepodległości Polski, i któremu to działaniu rząd polski uzna za konieczne przeciwstawić się wszystkimi siłami, Rząd Jego Królewskiej Mości będzie zobowiązany udzielić natychmiast wszelkiej możliwej pomocy”.
     
     
                Chamberlain miał nadzieję, że to jawne ostrzeżenie wystarczy, by zniechęcić Hitlera do dokonania agresji na Polskę, choć nie poczynił żadnych przygotowań na wypadek, gdyby stało się inaczej.
     
     
               Brytyjski premier nie rozumiał, że Hitlera nie można zmusić do zmiany działań słowami, nawet jeśli słowa te zawierały zawoalowaną sugestię możliwości wybuchu większego konfliktu.
     
     
                Co więcej, brak konkretnych zobowiązań Wielkiej Brytanii pozwalał sądzić, że Chamberlain nie chce ponosić żadnych ofiar na rzecz Polski.
     
     
                Gdy Hitler dowiedział się o gwarancjach Chamberlaina, stwierdził gniewnie: „Ugotuję im zupę, którą się udławią”  i rozkazał OKW przygotować trzy plany wariantowe działań przeciwko Polsce: (1) plan ściśle obronny ze zwiększeniem zabezpieczenia granic i przestrzeni powietrznej; (2) Fall Weiss, czyli plan zmasowanej ofensywy na Polskę; (3) plan operacji opanowania Gdańska.
     
     
                Równocześnie oznajmił Keitlowi, że Wehrmacht musi być gotów do wykonania każdego z tych planów nie później niż 1 września 1939 roku.
     
     
                W tym momencie Hitler wciąż jeszcze nie podjął decyzji, czy powinien dążyć do całkowitego wyeliminowania Polski. Ostatecznie na jego decyzję wpłynął fakt, iż Polska zdecydowanie opowiedziała się po stronie obozu antyniemieckiego, oraz jego pewność, że Wielka Brytania nie była gotowa wypełnić gwarancje wobec Polski.
     
     
               W tych warunkach nie miało już sensu rozpoczynanie wojny z Polską wyłącznie w celu zdobycia Gdańska i korytarza. Dlatego też 11 kwietnia poinformował OKW, że zdecydował się na Fall Weiss i że celem jest zniszczenie polskich sił zbrojnych.
     
     
             Dyrektywa OKW głosiła wprost, że walki mają być ograniczone tylko do Polski.
     
     
             28 kwietnia Niemcy wypowiedziały brytyjsko-niemiecką umowę morską z 1935 roku oraz uznały brytyjskie gwarancje za naruszenie polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 roku.
     
     
            Jednocześnie Ribbentrop podpisał pakt stalowy z Włochami, formalizując współpracę wojskową i gospodarczą z Rzymem. Pakt ten był w głównej mierze propagandowym gestem, szczególnie, że  Mussolini poinformował prywatnie Hitlera, że Włochy nie będą gotowe uczestniczyć w dużym konflikcie przed 1942 rokiem, i rekomendował prowadzenie długotrwałej „wojny nerwów”, by wyczerpać mocarstwa zachodnie.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Niemiecka doktryna Blitzkriegu – wojny błyskawicznej, miała zagwarantować szybkie i miażdżące zwycięstwo nad przeciwnikiem.

     
             Podstawę niemieckiego zespołu broni połączonych stanowiła piechota. Piechota miała nie tylko bronić terenu opanowanego przez szybkie uderzenia jednostek pancernych, ale także zdobywać mniej ważne punkty własnymi siłami.
     
     
             Od siedmiu dywizji piechoty Reichswehry niemieckie wojska lądowe rozbudowały się do 35 dywizji, które określano jako dywizje 1. Fali (Welle). Wyposażenie tych 35 dywizji było gigantycznym wysiłkiem, jako że potrzebowały łącznie 620 tysięcy żołnierzy, 170 tysięcy koni i 35 tysięcy pojazdów mechanicznych.
     
     
               Sformowane w 1939 roku Dywizje 2. Fali miały się składać w 94 procentach z rezerwistów i landwerzystów, a także nielicznych kadr żołnierzy służby czynnej. Dywizje te uzbrojone były w przestarzałą i nie posiadały np. moździerzy.
     
     
               Tak więc ukrytą słabością niemieckiego zgrupowania broni połączonych było to, że jego zdolności bojowe opierały się na rdzeniu elitarnych dywizji i ich personelu, który w czasie wojny sukcesywnie tracił wartość.
     
     
                W roku 1937 Oberkommando des Heeres zdecydowało się zmotoryzować cztery dywizje piechoty 1. Fali (2., 13., 20. i 29.) celem stworzenia mobilnej piechoty zdolnej podążać za dywizjami pancernymi i bronić opanowanego terenu. Każda z tych dywizji miała trzy razy więcej środków transportu niż zwykła dywizja piechoty; łącznie wyposażenie tych czterech dywizji zmotoryzowanych wynosiło ponad 10 tysięcy pojazdów – niemal jedną trzecią całego ówczesnego parku motorowego Wehrmachtu.
     
     
               Przed rozpoczęciem Fall Weiss nie rozwiązano dokładnie kwestii współdziałania dywizji zmotoryzowanych z dywizjami pancernymi. Guderian doprowadził do włączenia dwóch dywizji zmotoryzowanych wraz z 3. Dywizją Pancerną do XIX Korpusu Armijnego (zmot.), ale dwie pozostałe zostały połączone w XIV Korpusie Armijnym (zmot.) bez wsparcia pancernego.
     
     
                OKH nie sformowało kolejnych jednostek zmechanizowanych szczebla dywizji aż do kryzysu monachijskiego w 1938 roku, gdy zorganizowano dwie nowe dywizje pancerne (4., 5.) i cztery dywizje lekkie (1.–4.). Ponadto rozbudowano Heerestruppen o dwie samodzielne brygady pancerne i dwa samodzielne bataliony; w tym momencie ponad 40 procent niemieckich czołgów nie było przydzielonych do dywizji pancernych.
     
     
               Jeszcze przed ukończeniem organizacji dywizji lekkich okazało się, że formacje te były zbyt duże do prowadzenia działań rozpoznawczych, a do przełamywania frontu brakowało im siły bojowej. W tej sytuacji generał pułkownik Walther von Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk lądowych, wydał w listopadzie 1938 roku dyrektywę nakazującą do końca 1939 roku przeformować dywizje lekkie w dywizje pancerne, a niektóre jednostki Heerestruppen rozwinąć w nowe dywizje, rozszerzając niemieckie wojska pancerne do dziewięciu dywizji. Kilka pancernych jednostek Heerestruppen miało zostać zatrzymanych dla wspierania piechoty.
     
     
              Gdy więc Wehrmacht uderzył w 1939 roku na Polskę, posiadał trzy różne rodzaje dywizji zmechanizowanych i nie zdecydował jeszcze, jak wykorzystywać je podczas kampanii.
     
     
               Do roku 1939 Wehrmacht stworzył podstawy zgrupowań broni połączonych w postaci czterech flot powietrznych i pięciu dywizji pancernych, które miały współpracować ze sobą. Podstawą tych zgrupowań były dywizje piechoty 1. Fali, które zamierzały stosować taktykę tylko nieco odmienną od metod z 1918 roku.
     
     
             Przedwojenne doświadczenia taktyczne pomogły udoskonalić procedury łączności wojsk lądowych z lotnictwem, Luftwaffe jednak nadal nie miała w 1939 roku praktycznego doświadczenia w bezpośrednim wsparciu jednostek pancernych czy innych jednostek lądowych. Dlatego wolała atakować cele leżące daleko za liniami frontu, by uniknąć rażenia własnych oddziałów.
     
     
              Zapewnianie wsparcia logistycznego w działaniach manewrowych przy przeciwdziałaniu przeciwnika stanowiło nadal wielką niewiadomą.

     
              Niemiecka doktryna Blitzkriegu – wojny błyskawicznej, była odpowiedzią na ograniczone możliwości surowcowe i przemysłowe hitlerowskiej III Rzeszy.
     
     
               Szansę na wygranie przyszłego konfliktu miało dać szybkie i miażdżące zwycięstwo nad przeciwnikiem. Heinz Guderian, jeden z twórców doktryny blitzkriegu, podkreślał, że pokonanie wroga nie powinno polegać na długim niszczeniu jego wojsk, lecz na szybkiej dezorganizacji jego systemu walki. Zadanie to mogła wykonać tylko nowoczesna, zmechanizowana i mobilna armia. Dlatego najważniejszymi narzędziami blitzkriegu były czołgi i samoloty, a towarzyszące czołgom piechota, saperzy i artyleria miały się przemieszczać w transporterach opancerzonych i ciężarówkach.
     
     
              Niemiecka taktyka wojny błyskawicznej zakładała skoncentrowane uderzenie wszystkich rodzajów broni: czołgów, artylerii i lotnictwa, na wąskich wybranych odcinkach frontu w celu dokonania wyłomu w liniach obronnych nieprzyjaciela.
     
     
              Następnie w luki wprowadzano oddziały pancerne i zmotoryzowane. Ich celem było osiągnięcie przestrzeni operacyjnej na tyłach wroga, przecięcie jego linii komunikacyjnych, wprowadzenie chaosu i uniemożliwienie mu ponownej organizacji obrony. Błyskawicznie przemieszczające się czołgi i transportery opancerzone miały omijać napotkane punkty oporu i przeć ku wyznaczonym celom, atakując przy okazji nieprzyjacielskie punkty dowodzenia i zaopatrzenia. W tym czasie postępujące za siłami pancernymi jednostki piechoty i artylerii miały poszerzyć i zabezpieczać wyłom we froncie oraz likwidować odcięte od własnych tyłów wrogie stanowiska.
     
     
               Zadaniem lotnictwa – oprócz zapewnienia wsparcia czołgom i piechocie – było uzyskanie panowania w powietrzu, a potem izolowanie pola walki i atakowanie odwodów przeciwnika tak, aby nie były zdolne do przeciwuderzenia.
     
     
               Ze względu na rewolucyjny charakter nowej niemieckiej doktryny operacyjnej teoria i ćwiczenia mogły tylko w pewnym stopniu ujawnić atuty i ograniczenia tej nowej formy prowadzenia działań. Dopiero rzeczywista kampania wojenna mogła potwierdzić skuteczność niemieckiego zespołu broni połączonych.
     
     
               We wrześniu 1939 roku tylko niewiele jednostek niemieckiej piechoty przemieszczało się na ciężarówkach, a artyleria ciągnięta były przez ciągniki.  Zamiast tego piechota nadal przemieszczała się  pieszo, a działa ciągnięte były przez zaprzęgi konne.
     
     
              Współpraca lotnictwa z piechotą i wojskami pancernymi daleka była od ideału, podobnie wyglądała współpraca czołgów z piechotą. Najlepiej wyglądała natomiast współpraca piechoty z artylerią. I to właśnie niemiecka artyleria odegrała znaczną rolę w pokonaniu Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    R. Florczyk – Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939
     
    H. Guderian – Wspomnienia żołnierza
     
    Th. Jentz – Panzertruppen
     
    Ch. McNab – Wehrmacht. Armia Hitlera
     
    M. Pavelec – Luftwaffe 1933-1945. Fakty, liczby i dane statystyczne
     
    C. Bishop – Niemieckie wojska pancerne w II wojnie światowej
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W połowie lat 30. Niemcy zaczęli wdrażać w życie nową koncepcję wykorzystania lotnictwa i .wojsk pancernych
     
     
               W połowie lat 30. trwała dyskusja w kwestii najlepszej organizacji sił powietrznych na czas wojny. Francja preferowała przydzielenie sił myśliwskich i rozpoznawczych do poszczególnych dowództw armii, natomiast większość jej lotnictwa podlegała pod dowództwa stref powietrznych. W maju 1936 roku brytyjskie Royal Air Force zostały podzielone na Bomber Command (Dowództwo Bombowców, odpowiadające za strategiczne uderzenia powietrzne) i Fighter Command (Dowództwo Myśliwców, odpowiadające za obronę powietrzną Wielkiej Brytanii).
     
     
              Podobnie jak u Francuzów, polskie Lotnictwo Wojskowe przydzieliło część jednostek lotniczych bezpośrednio armiom, najlepsze samoloty jednak skoncentrowało w Brygadzie Pościgowej i Brygadzie Bombowej w celu wykonywania zadań szczebla operacyjnego.
     
     
             W roku 1935 Luftwaffe utworzyła pierwszy związek operacyjny, 1. Dywizję Lotniczą, jednak Staffeln (dywizjonów) formowano w jednolite Gruppen (grupy) liczące 30–40 samolotów, te zaś z kolei łączono w Geschwader (pułki) po 90–120 maszyn. Poszczególne jednostki przydzielano do okręgów lotniczych (Luftgaue), zapewniających wsparcie administracyjne i logistyczne.
     
     
             Początkowo Luftwaffe pozostawała pod wpływem koncepcji Reichswehry o konieczności udzielania wsparcia wojskom lądowym, ale wkrótce jej dowódcy rozumieli konieczność realizowania innych zadań, takich jak zdobywanie przewagi powietrznej i atakowania tyłów przeciwnika. Luftwaffe dążyła do więc  podporządkowania wszystkich zasobów lotniczych jednemu dowódcy.
     
     
              Luftwaffe zdobyła wiele cennych doświadczeń taktycznych w Hiszpanii,  choć były to działania na bardzo małą skalę. Na przykład w osławionym i zmitologizowanym nalocie Legionu Condor na Guernicę w kwietniu 1937 roku wzięło udział mniej niż 30 samolotów.
     
     
             Po powrocie do Niemiec piloci Legionu Condor  pomagali doskonalić taktykę myśliwców, wprowadzając szyk Vierfingerschwarm (cztery palce).
     
     
             Także załogi niemieckich bombowców doskonaliły taktykę w Hiszpanii, choć wspierane przez Luftwaffe oddziały gen. Franco prowadziły wojnę pozycyjną. W takich okolicznościach doświadczenia z Hiszpanii pozwalały na wyciągnięcie niewielu wniosków co do zasadności doktryny działań manewrowych Wehrmachtu.
     
     
             W początkach 1938 roku Luftwaffe sformowała wielkie grupy powietrzne, a w lutym 1939 roku, utworzono cztery floty powietrzne (Luftflotten). Utworzenie tych flot – co nastąpiło podczas wstępnej fazy planowania Fall Weiss – było ważnym czynnikiem sygnalizującym niemieckie zamiary, który wywiad sprzymierzonych zupełnie przeoczył.
     
     
            Każda z flot powietrznych składała się z dwóch dywizji lotniczych, obejmujących samoloty bombowe, szturmowe i rozpoznawcze, a także przydzielonych jednostek artylerii przeciwlotniczej, łączności i logistycznych.
     
     
           Flota powietrzna miała być samodzielną siłą powietrzną, liczącą do tysiąca samolotów, zdolną do wykonywania zadań operacyjnych w ramach planu kampanii.
     
     
           Podstawową wadą był brak zintegrowania sił myśliwskich z flotami powietrznymi. W roku 1939 poszczególne grupy myśliwskie podlegały albo dowództwom okręgów lotniczych (Luftgaukommandos), albo na wpół niezależnemu dowódcy myśliwców (Jagdfliegerführer). Wynikało to w znacznej mierze z faktu, że grupy myśliwskie niechętnie odnosiły się do integracji z flotami powietrznymi, ponieważ nie chciały być wciągane w nieustanne eskortowanie bombowców, co uznawano za odciąganie sił od zadania wywalczania przewagi powietrznej.
     
     
            Dopiero po kampanii francuskiej 1940 roku dowódcy flot powietrznych uzyskali własne jednostki myśliwskie, a floty powietrzne stały się prawdziwymi lotniczymi związkami broni połączonych.
     
     
           Główną kwestią techniczną, którą musiały rozstrzygnąć armie w początkach lat 30., było to, jakie czołgi budować i jak miała być zorganizowane wojska pancerne.
     
     
           Istniały wówczas cztery podstawowe poglądy co do organizacji czołgów: jednostki złożone wyłącznie z czołgów (głównie do zmasowanych ataków i przełamania obrony przeciwnika), czołgi piechoty do wsparcia piechoty w natarciu, kawaleria zmechanizowana (wykorzystująca czołgi do tradycyjnych zadań kawalerii, takich jak rozpoznanie, działania osłonowe i pościg) oraz mobilne bronie połączone (tworzenie wszechstronnych zgrupowań bojowych dla działań manewrowych, zwłaszcza do rozwijania sukcesów i głębokich operacji).
     
     
            Wielka Brytania, Francja i ZSRS przewidywały dla swych czołgów głównie zadanie wsparcia piechoty lub działań kawaleryjskich, ale eksperymentowały (przede wszystkich Armia Czerwona) także z dwoma pozostałymi.
     
     
            W Reichswehrze generał major Oswald Lutz i jego szef sztabu, pułkownik Heinz Guderian, zdecydowanie opowiadali się za rolą mobilnych broni połączonych i pragnęli, żeby wszystkie czołgi zgrupowano w dywizjach broni połączonych. Jednakże pomysł ten, uznawany w roku 1934 za radykalny, natrafił na opór ze strony bardziej konserwatywnie nastawionych oficerów. Generał artylerii Ludwig Beck, szef Sztabu Generalnego wojsk lądowych, sprzeciwiał się koncepcji dywizji pancernych i optował za utworzeniem niezależnych Heerestruppen, jednostek armijnych szczebla pułku lub brygady, którymi można byłoby wzmacniać poszczególne korpusy armijne. Miały być to jednostki czysto pancerne, zdolne do realizacji zadań przełamujących lub wspierania piechoty.
     
     
            Szef sztabu Becka, pułkownik Erich von Manstein, napisał nawet memorandum, w którym zalecał, by każda dywizja piechoty posiadała organiczne wsparcie pancerne – co stało się genezą powstania Sturmartillerie (artylerii szturmowej).
     
     
           Beck, jako artylerzysta, zadbał o to, by jednostki dział szturmowych nie podlegały dowództwu broni pancernej.
     
     
            Do tego jeszcze dochodzili kawalerzyści, którzy naciskali na motoryzację części swych jednostek w celu utrzymania jednostek dywizyjnych (i zapewnienia stanowisk dowódczych dla wyższych oficerów kawalerii). Dlatego w czerwcu 1936 roku OKH zarządziło formowanie trzech dywizji lekkich (leichte-Divisionen), z których każda otrzymać miała własny batalion pancerny, przeznaczonych do wykonywania typowych zadań kawaleryjskich, takich jak rozpoznanie, działania osłonowe i pościgowe.
     
     
            W wyniku tych rywalizacji w latach 1936–1939 istniały trzy rodzaje niemieckich jednostek zmechanizowanych, każdy przygotowany do innych zadań.
     
     
            Podczas gdy Heerestruppen i dywizje lekkie nie pochłaniały wiele zasobów – co było jednym z powodów, dla których optowało za nimi OKH – Lutz proponował bardzo rozbudowane dywizje pancerne, co oznaczało, że przed 1938 rokiem możliwe było sformowanie jedynie trzech.
     
     
             Pierwotna struktura organizacyjna dywizji pancernej była niepotrzebnie skomplikowana – dowództwo brygady pancernej dowodziło dwoma pułkami pancernymi, z których każdy dzielił się na dwa lub trzy bataliony pancerne; w rezultacie zbyt wielu dowódców starało się wydawać rozkazy w zbyt wielu sieciach łączności radiowej.
     
     
            W dywizji pancernej z 1935 roku kompania pancerna liczyła etatowo 30 czołgów – zdecydowanie zbyt wiele, by mógł skutecznie nią dowodzić jeden oficer – batalion zaś 115 czołgów.
     
     
            Lutz i Guderian wyobrażali sobie dywizje pancerne jako zdolne skoncentrować dość czołgów w Schwerpunkt, punkcie ciężkości, by osiągnąć decydujący rezultat. Podstawowym problem było manewrowanie tak licznymi siłami oraz umiejętność skrytej koncentracji. Poważnym wyzwaniem stało się też zapewnienie wsparcia logistycznego dla 400 czołgów i 2 tysięcy innych pojazdów działających na jednej osi natarcia.
     
     
            Hiszpańskie doświadczenia wojsk lądowych były jeszcze mniej przydatne dla doskonalenia sztuki operacyjnej, ponieważ kontyngent lądowy Legionu Condor, dowodzony przez podpułkownika Wilhelma Rittera von Thomę liczył w październiku 1936 roku zaledwie 267 żołnierzy, dysponujących  41 czołgami Pz I i 24 działkami przeciwpancernymi kalibru 37 mm. Zadaniem Niemców było szkolenie Hiszpanów, a  nie bezpośredni udział w walkach. W czasie sporadycznych potyczek okazało się, że czołg Pz I był  niezwykle podatny na ogień dział przeciwpancernych, przez co domagano się od Heereswaffenamt przyspieszenia programów budowy czołgów Pz III i Pz IV.

     
               Jak się miało okazać najskuteczniejszymi w latach 1939–1940 jednostkami w dywizji pancernej były bataliony motocyklistów (Kradschützen-Abteilungen) i zmotoryzowane bataliony rozpoznawcze (Aufklärungs-Abteilung). Obie te jednostki były wykorzystywane w roli szpicy, do wyszukiwania luk w nieprzyjacielskim ugrupowaniu. Liczący 959 żołnierzy batalion motocyklowy był jednostką bardzo mobilną, zdolną przebyć w ciągu jednego dnia 100 lub więcej kilometrów, i wystarczająco dobrze uzbrojoną, by zająć i utrzymać kluczowe punkty. Podobnie liczący 753 żołnierzy batalion rozpoznawczy był bardzo mobilny, a 24 samochody pancerne dodatkowo zwiększały wartość bojową straży przedniej dywizji.
     
     
               Niemcy eksperymentowali także z utworzeniem większych i silniejszych jednostek rozpoznawczych dla korpusów zmechanizowanych ale na wcielenie tej idei przed 1939 rokiem  zabrakło im środków.
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Ostatecznie 19 sierpnia polscy żołnierze wyparli bolszewików z Ciechanowa.

     
           Dowódca 5 Armii gen. Sikorski dążąc zaktywizowania działań zaczepnych swej armii rozkazał 14 sierpnia 1920  8 Brygadzie Jazdy opanowanie i zdobycie Ciechanowa.
     
     
             Brygada dysponowało jedynie trzema pułkami ułanów (1110 szabel, 30 ckm i 9 dział). W trakcie przemarszu w kierunku miasta polscy ułani rozproszyli i zniszczyli liczne kolumny taborowe bolszewickiej 4 armii Szuwajewa.
     
     
              Najważniejsze zadanie zdobycia i utrzymania  miasta przypadło wyłącznie 203. p.uł. mjr. Podhorskiego. Jego szwadrony wpadły do miasta, zmuszając zaskoczonego Szuwajewa i jego sztab do ucieczki.


               „Wkraczającą do miasta kawalerię ludność miejscowa witała z nieopisanym entuzjazmem – wspominał Tadeusz Machalski -  Wznoszą radosne okrzyki i zasypując formalnie żołnierzy i konie kwiatami. Cały dobytek z zabranych taborów został wydany magistratowi dla rozdania wśród ludności, która od najazdu srodze ucierpiała” .
     

               Szybki marsz na miasto elitarnej bolszewickiej 33 DS. zmusił 203 p.uł. do opuszczenia Ciechanowa. Pozostawiona w mieście  niewielka załoga przebywała w nim przez noc z 15 na 16 sierpnia. Nad ranem 16 sierpnia Ciechanów został ponownie zajęty przez bolszewików.
     

               Drugi etap represji dotknął mieszkańców ziemi ciechanowskiej, w tym Ciechanowa, po ponownym wkroczeniu bolszewików.
     

               Nowa fala prześladowań uzasadniana była współpracą mieszkańców podczas opanowywania miasta przez Wojsko Polskie. Nowa fala gwałtów dotknęła kobiety. Dokonywano też licznych aresztowań i wywózki aresztowanych w nieznanym kierunku.
     
     
              Na szczęście rządy bolszewików nie trwały długo.
     
     
               Po zakończonej bitwie o Nasielsk Dywizja Ochotnicza ppłk. Koca została wyznaczona do ataku na Ciechanów i Maków. Najważniejsze  II Brygadzie, dowodzonej tymczasowo przez  mjr Bernarda Monda.
     
     
             W czasie boju kawalerzyści bolszewiccy we wsi Rzeczki Wolki pojmali kilkunastu żołnierzy 12 kompanii 3 batalionu 201 p.p. , w tym ppor. Tadeusza Wrzesińskiego. Na łąkach położonych na zachód od wsi bolszewicy ścieli szablami ppor. Wrzesińskiego i kilkunastu jego podkomendnych.
     
     
              Był to kolejny bestialski mord kawalerzystów Armii Czerwonej dokonany na bezbronnych polskich jeńcach. Dopuszczali się ich na masową skalę szczególnie kawalerzyści 1. Armii Konnej Budionnego oraz 3. KK Gaja, nie respektując w najmniejszym stopniu przepisów międzynarodowego prawa wojennego
     
     
              19 sierpnia w godzinach popołudniowych Polacy rozpoczęli atak na Ciechanów. Walki o miast trwały nieco ponad godzinę, po Ciechanów był wolny. Ludność z entuzjazmem pomagała żołnierzom oczyszczać je z niedobitków wroga.
     
     
               Bolszewicy nie chcieli się pogodzić z utratą Ciechanowa, inicjując kilka natarć na miasto, w tym nawet szarże kawaleryjskie. Wobec tego walki o utrzymanie miasta trwały do późnego wieczora.
     
     
             Ostatecznie bolszewicy, zniechęceni niepowodzeniem w walkach o odzyskanie miasta, wycofał się w kierunku Mławy.
     
     
               Prześladowania ludności polskiej Ciechanowa przez bolszewików sprawiły, iż mieszkańcy z nienawiścią odnosili się do komunizmu.
     

               „Nigdy i nigdzie – mówił dowódca 22 D ppłk. Koc w wywiadzie dla miejscowej gazety „placówka” ,  – nie byliśmy tak przyjmowani jak teraz, na tej ziemi odzyskanej. Wystarczy, jeżeli powiem, że lud miejski wplata kwiaty w strzemiona naszych żołnierzy, witając ich jak wybawicieli i zbawców, że baby wynoszą naszym wygłodniałym i spragnionym żołnierzom chleb i mleko, że nie żądają za to żadnej zapłaty, że każda chata stoi dla nas otworem, że do żadnych drzwi pukać nie potrzebujemy. Nie zabrakło nam nigdy słomy czy siana, choć zdarzało się, że zabieraliśmy ostatek pozostały po rabunku bolszewickim” .
     
     
             Z kolei ksiądz  Suchcicki za najważniejsze dokonanie uznał, że „lud odwrócił się raz na zawsze od komunizmu”. Podobne zdanie miał ksiądz proboszcz z Sońska.
     
     
              „Gazeta Warszawska” podkreślała, że „kilkudniowe zetknięcie się naszego włościaństwa z bolszewikami więcej uspołeczniło i unarodowiło je, niżby to się dało osiągnąć kilkunastoletnią pracą kulturalną”.
     

               Ostateczne oswobodzenie Ciechanowa i ziemi ciechanowskiej przyjęte zostało przez miejscową ludność z wielkim entuzjazmem. Niektórzy mieszkańcy wzięli udział w przeczesywaniu okolicy w celu wyłapywania bolszewickich uciekinierów oraz zebrania porzuconego uzbrojenia i ekwipunku wojskowego.
     

               Po wyparciu formacji Armii Czerwonej z Ciechanowa i ziemi ciechanowskiej nastał okres nie tylko euforii, ale i rozliczeń za postawę obywateli w czasie bolszewickiej okupacji.
     
     
              Po oddziałach liniowych wkraczała żandarmeria polowa, powróciła też Policja Państwowa, zbierając informacje o przypadkach współpracy z bolszewikami.
     
     
            Aresztowano wiele osób, zarówno Rosjan, Żydów, jak i Polaków.


             Funkcjonowały wojskowe sądy doraźne, stosując w uzasadnionych przypadkach udowodnionych morderstw, rozboju czy gwałtów nawet karę śmierci przez rozstrzelanie. Wśród rozstrzelanych byli: Klemens Stryjewski, Ciuchciński – ich egzekucja odbyła się na dziedzińcu zamku książąt mazowieckich, oraz Antoni Krajewski, Jan Proszek, Czesław Gogolewski i Jan Kraszewski. Karę śmierci wykonano też na S. Marchofie i Buławko.
     
     
            Wielu aktywistów komunistycznych czy osób współpracujących z bolszewikami trafiło do więzień.
     
     
            Po przeniesieniu działań wojennych na wschód i normalizacji sytuacji na Mazowszu,  sądy pozwalały niektórym osadzonym na opuszczenie więzień.
     
     
              Stopniowo osłabła chęć odwetu. Powoli wracała normalność w Ciechanowie i w powiecie ciechanowskim.
     

               Ciechanów i cały powiat poniósł dotkliwe straty materialne. Zniszczone zostały liczne budynki, w szczególności okoliczne dwory i gmachy państwowe. Także ludność została ograbiona z dóbr materialnych.
     
     
               Szacowaniem strat zajmował się Główny Urząd Likwidacyjny i lokalne Komisje Szacunkowe. Ustalono, iż w powiecie ciechanowskim całkowitemu zniszczeniu uległo 58  budynków.
     
     
              Duże straty notowało rolnictwo. Ludność nie miała żywności z powodu zniszczenia płodów rolnych, rekwizycji zwierząt gospodarczych i inwentarza. Ponadto ludność została obciążona przymusowymi kontyngentami zboża na potrzeby Wojska Polskiego, które kontynuowało wojnę z Rosją bolszewicką.
     
     
               W niewielkim stopniu sytuację aprowizacyjną poprawiały dostawy produktów amerykańskich realizowane w ramach działalności charytatywnej amerykańskiego polityka i  działacza społecznego Herberta Clarka Hoovera, który w latach 1919–1923 kierował pomocą żywnościową dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej.
     
     
               Jednocześnie trwał proces odzyskiwania mienia zrabowanego podczas rządów bolszewickich. Mimo zaangażowania policji służba folwarczna niechętnie zwracała przywłaszczone mienie.
     

               Postawa części ludności żydowskiej w czasie rządów bolszewików spowodowała wzrost nastrojów nieprzychylnych Żydom wśród części mieszkańców Ciechanowa. Troski życia codziennego stopniowo złagodziły te nastroje.
     

               Społeczeństwo było bardzo zubożałe, w powiecie ciechanowskim panował głód. Z powodu braku ziarna do zasiewów oraz koni do robót rolnych obsiano jedynie część pól.
     
     
              Problemy życia codziennego sprawiły, iż w coraz mniejszym stopniu interesowano się dalszym przebiegiem wojny z bolszewikami.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    L. Wyszczelski – Ciechanów 1920
     
    D. Piotrowicz - Ciechanów w latach Drugiej Rzeczypospolitej 1918–1939
     
    D. Piotrowicz -  Ciechanów w sierpniu 1920 roku
     
    P. Piotrowski -  Walki o miasta Mazowsza Północnego podczas wojny polsko-rosyjskiej 1920 roku
     
    K. Wysocki - Mobilizacja społeczeństwa do obrony niepodległości latem 1920 roku
     
    B. Skardziński - Polskie lata 1919–1920
     
     
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    „POL TREK. Na dobre i na jeszcze gorsze” przenosi nas w sferę Star Treka piórem autorki Luizy Dobrzyńskiej (dalej: Eviva) i nakładem wydawnictwa HM. Nie oszukujmy się – jest to parodia, w której bez trudu rozpoznamy bohaterów tej franczyzy, czy też uniwersum, czy też multiwersum. Chociaż multiwersum to tu akurat nie ma. Są za to nasi ulubieni bohaterowie, jak kapitanowie Kirk i Picard, niekapitanowie Data, Troi, Spock, Riker, Worf. Są gatunki takie jak Wolkanie, Romulanie, Ferengi. No i jest ta menda Q. Nie będę nawet pisał, jak się nazywają w książce, sprawdźcie sami. Jest USS Enterprise, występujący tu jako USS Superprice. W dalszej części mamy lekkie spoilery, które są, bo nie chce mi się rozkminiać czy coś tam mogę zapodać, czy też lepiej zataić. Są tu bowiem rzeczy, których nie ogarniam:

    Mamy Unię Planet i z opisów zapodawczych wynika, że Polska do niej nie należy. W książce jednak należy i jej bohater, statek PSS Społem [1], tj. pardon, PSS Hermasz jest częścią Gwiezdnej Armady. Czyli Gwiezdnej Floty. No i po co? Powinien być nasz i latać se gdzie chce. Sensem powieści jest bowiem zbudowanie przez Polskę gwiezdnego korabia, który ma nas reprezentować w Kosmosie. Wyszedł z tego twór pokroju ORP Ślązak w najlepszym razie (kto wie do czego piję to wie, a kto nie wie to niech się dowie o co poszło z Gawronem). W każdym razie mamy tu elementy produkcji takich jak Star Treki: TNG (Star Trek: The Next Generation, Następne pokolenie), TOS (Star Trek: The Original Series, Seria oryginalna), Voyager, DS9 (Star Trek: Deep Space Nine, Stacja Kosmiczna), Discovery. Czy jest coś z Enterprise?

    Nie ma natomiast niczego z Gwiezdnych Wojen co ogranicza potencjalny krąg odbiorców. Fandom startekowy jest u nas bowiem wątły i nieliczny, co innego ten drugi, znacznie bardziej rozbudowany. Gwiezdne wojny przeniosły się natomiast do Star Treka, gdzie są ciekawe bitwy w kosmosie. W Akolicie Disnej odwalił zaś taka manianę w tej dziedzinie, że głowa mała. Żenada.

    Fabuła jest prosta: nasz gwiazdolot PSS Hermasz (ewski się nie zmieściło) pomyka przez Galaktykę, spotykając Koo, czyli Q. Q to menda więc mocno komplikuje życie załodze, która i bez tego ma dość kłopotów sama ze sobą. Mamy tu z jednej strony parodiowanie Treka, a z drugiej nas. Fabuła jest – jak to często bywa w podobnych produkcjach – pretekstowa. Ma być śmiesznie i jest. Nie wszystkie żarty, dżołki i skecze wypalają, ale tych dobrych jest na tyle dużo, że można się dobrze bawić. Mamy bowiem kapitan Liliannę Zakrzewską, której towarzyszą takie osobistości jak Wojciech Cepowski czy ojciec Tadeusz Muchomorek. Są też przedstawiciele sił postępu. Jak pisałem niebagatelną rolę odgrywa komputer pokładowy statku. Sztuczny ów intelekt nie odstaje swym poziomem od reszty załogi. Załoga ta odstawia istny horror wśród gwiazd, głównym motywem jest, że każdy jest wodzem, mamy też stałe elementy, jak pędzenie bimbru w reaktorze. Mamy pokazany kontrast z spizowymi czasami kpt. Pikarda, który przeżywa coś na kształt załamania nerwowego. Głównym wątkiem fabularnym jest darcie ryja, przeplatane pyskowaniem i kacem.

    Czyta sie to dobrze, są jednak pewne niedociągnięcia. I tak: skoro o. Muchomorek ma być reakcyjny to nie może być spowiedzi u zakonnicy. To największy zgrzyt fabularny. Sfera polityczna zestarzała się też dotkliwie, jak zakończenie „Sagi o Wiedźminie” Sapkowskiego. Sapkowski nie przewidział kierunku ataku w scenie śmierci Geralta. Ci co mieli się bronić atakują, a bronią się ci, co u Sapkowskiego mieli atakować. Zmieniło się nastawienie społeczeństwa, które chce CPK, nowoczesności itp. Polska powinna zatem przodować w Unii, staczającej się w otchłań degrengolady, występku i wszelakiej degeneracji. Przedstawicielka feminizmu słabo walczy z patriarchatem, uosabianym przez kapitan Liliannę. Postępowiec wymięka, acz startuje z dobrego poziomu. Jedyne co źle brzmi to feminatywy: ani to śmieszne, ani zabawne, ani nic. Dodatkowo mam ebooka więc nie wiem, jak jest to wydane, nie wiem nawet jakie jest grube. Niech ktoś napisze w komciu.

    Nie wiem na ile dzieło to jest atrakcyjne dla osób nie znających Treka, bo ja mam tu postrzeganie skażone wiedzą tematyczną. Może ktoś się wypowie w komciu. Z kolei każdy sympatyk fantastyki coś tam o ST wie. Autorka nie prowadzi własnego kanału na Yutubie, który nakręciłby popyt. Może wystąpi chociaż u Czerwia Fantastycznego, który też wydaje w Wydawnictwie HM. Wydawnictwo to znalazło sobie niszę i wypuszcza takie ciekawe rzeczy. Jakoś tam wychodzi na swoje. Tak naprawdę jeden człowiek to jest i jest łysy. Picard jest łysy i wydawnictwo też więc tu Piątek łączy strzałki i zagadka publikacji jest rozwiązane. Zastanawialiście się kiedyś, czemu Picard jest łysy? Przy takiej technice powinni mu stworzyć grzywę bez żadnych problemów. Ale nie. A widzieliście blondi na okładce? Ma błękitne białka (które nie są zatem białkami, tylko niebiełkami) ócz, jest zatem na Diunie. Nie ma szczelnego hełmu owa pani, jest dziura na dole. Jak zatem funkcjonuje i gdzie?

    O książce:

    https://wydawnictwohm.pl/produkt/pol-trek-na-dobre-i-na-jeszcze-gorsze-luiza-dobrzynska/

    To 2 część jest, ale funkcjonuje samodzielnie. Spoko możecie czytać na luzaka. Warto bo ciekawa jest. Na poziomie Lower Decka, lepsze od  DS9 i Voyagera, od Orville słabsze. Od Discovery wszystko jest lepsze, poza Akolitą, który jest gorszy. 

    Opis ze strony wydawnictwa: 

    Wiek XXIII naszej ery. Cała Ziemia jest zjednoczona i żyje według praw Unii Planet, grupującej społeczeństwa najróżniejszych ras.

    Cała? Niekoniecznie.

    Jedno małe państwo wciąż opiera się dyktatowi powszechnej szczęśliwości i manifestuje to, budując własnym kosztem statek gwiezdny HERMASZ, obsadzony wziętą z łapanki załogą, śmiało zmierzający tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden Polak.

    Gdy dowództwo Gwiazdowej Armady napotyka poważne problemy, mówi o tym kapitan polskiego statku, dodając uczciwie, że zadanie jest śmiertelnie niebezpieczne lub zgoła niewykonalne.

    W odpowiedzi słyszy: „Tak? To potrzymajcie mi piwo”.
    Bohaterowie… Czyż trzeba ich przedstawiać?
    To ja. Ty. Każdy z nas.

    O wydawnictwie HM:
    https://youtu.be/QhgWJZOg1cg
    Przypisy:

    1. Społem, społem, ale wstołem. 

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Po zajęciu Ciechanowa bolszewiccy żołnierze przystąpili do grabieży, gwałtów i mordów.
     
     
            Wkraczających do Ciechanowa 8 sierpnia 1920 roku bolszewickich żołnierzy witała „garstka miejscowych komunistów z czerwonymi opaskami”.  W okolicznych wsiach ich przybycie z radością powitała część fornali.  „Miejscowa ciemnota z niecierpliwością oczekiwała przybycia bolszewików, których przedstawiano sobie, jako wybawców „ludu roboczego”, - napisał Dariusz Piotrowicz – którzy zaprowadzą na modłę sowiecką porządek, tak wychwalany przez agentów żydowskich. Fornale, a nawet włościanie, spodziewali się otrzymać z rąk bolszewickich podzielonych majątków oraz inwentarza martwego i żywego, a także wymarzonej zemsty „burżujów”, słowem zapowiadanego „nowego ładu” .
     
     
           Po zajęciu Ciechanowa przez armię bolszewicką (najpierw przez 15 DK, a potem 53 DS.) w mieście zapanował terror. Rozpoczęło się plądrowanie, grabieże, gwałty, zabójstwa. Przede wszystkim dotyczyło to ludzi zamożnych i duchowieństwa, ale także bogatszej części ludności żydowskiej.
     
     
           W rabunku mienia państwowego i prywatnego przez kawalerzystów Gaja pomagali  miejscowi aktywiści narodowości żydowskiej oraz nieliczni polscy komuniści.
     
     
               Ze szczególnym zapałem rabowano kościoły, domy parafialne, ale też majątki ziemskie, dwory. Tak było m.in. w Grudusku, Sulerzyżu, Luberadzu, Malużynie. W rabowaniu dworów pomagali niektórzy członkowie Związku Zawodowego Robotników Rolnych oraz służba dworska.
     
     
                I tak np.  „W majątku Wróblewo delegaci służby Franciszek Konop i Julian Dąbrowski – napisał Dariusz Piotrowicz - uczestniczyli w rozgrabianiu dworu i magazynów. W Ciemniewku Adam Pawlicki i Ignacy Michalski okazywali wielką życzliwość bolszewikom i pomoc przy omłotach zboża. W trakcie omłotów popsuła się lokomobilia. Wskazali mechanika Wiśniewskiego z Sońska, którego Rosjanie rewolwerem zmusili do naprawy maszyny”.
     
     
               W Rabieżu żołnierze bolszewiccy razem z „fornalami, babami i dzieciarnią wtargnęli do
    dworu. Dzieci zaczynają dzwonić we wszystkie naraz dzwonki elektryczne, walili pięściami w fortepian, starsi rozbierają pomiędzy siebie meble, to znaczy grabią nagrabione, według recepty sowieckiej. Bieritie, eto wsio wasze! – poucza tęgi chłop w czerwonym hiszpańskim kaftanie. Jakoż wzięli” .
     
     
              Podobnie postępować miała służba folwarczna w Sońsku. W miejscowości tej utworzono Rewkom złożony z pisarza gminnego Konieckiego, organisty Paprockiego i sklepikarza Brauna.
     
     
            Inaczej było w Opinogórze w pałacu Krasińskich, gdzie tamtejsza służba nie chciała rabować. Wówczas miał się zjawić niejaki E. Chodyński, instruktor Związku Zawodowego Robotników Rolnych, który nakazał utworzenie Rewkomu, który miał kierować tamtejszą ordynacją.
     
     
             Obiektem szczególnych prześladowań byli duchowni, którzy pozostali z wiernymi. I tak ksiądz Rutkowski, który jako jedyny nie opuścił Ciechanowa, po wkroczeniu czerwonoarmistów został aresztowany pod pozorem ukrywania broni, bicia w dzwony czy sprzyjaniu kontrrewolucji.  Uniknął śmierci dzięki sprzeciwowi i odwadze parafian.
     
     
            Proboszcz parafii z Lekowa, ksiądz Antoni Gutkowski, uprowadzony przez kozaków do Lipna, od niechybnej śmierci został także  uratowany przez zdecydowane wstawiennictwo parafian.
     
     
             Zamordowany został natomiast proboszcz parafii w Sońsku, ksiądz Bolesław Skarżyński.
     
     
               Nie tylko rabowano, ale także niszczono wyposażenie kościołów, instytucji państwowych, szkół. Już 8 sierpnia splądrowano pomieszczenia Stowarzyszenia Spółdzielczego „Łydynia”. Zrabowano niemal wszystko, tak że straty sięgały 100 tys. marek polskich.
     
     
             W pomieszczeniach ograbionego i zdewastowanego miejscowego gimnazjum postanowiono zainstalować tymczasowe koszary, nawet stajnię.
     
     
             Zrabowano zapasy cukru z ciechanowskiej cukrowni, także z cukrowni w Glinojecku i Kraszewie,    podobnie jak wszelkie produkty żywnościowe oraz odzież. W oddalonym od miasta o 3 km Sokołówku zniszczono wyposażenie rolniczej szkoły i internatu.  „Zniszczeniu uległy ławki, tablice, wyposażenie laboratorium, cała zastawa stołowa […], skromny zbiór pomocy naukowych gromadzonych z trudem przed wojną uległ wielkiemu zniszczeniu. […], jak również część biblioteki i dokumentów szkolnych” .
     
     
               Podobny los spotkał słynną szkołę rolniczą w Gołotczyźnie koło Sońska. Jej założyciel Aleksander Świętochowski wspominał, iż „z naczyń szklanych, w których dla użytku pedagogicznego przechowywano rozmaite gady i części zwierząt, wypili spirytus”, następnie wyłamywali drzwi „bo samo burzenie sprawiało im przyjemność” . Oburzenie Świętochowskiego wywoływał nie tylko rabunek, dewastacje i gwałty, ale polscy denuncjatorzy rekrutujący się nie tylko spośród miejscowych agitatorów bolszewickich, ale także niektórych  sołtysów zabiegających o względy nowych panów.
     
     
               Rabowano wszystko, co napotkano – od rzeczy domowych poczynając, na ptactwie kończąc”. Skoszono także część dojrzewającego zboża, rabując go następnie.
     
     
               Skala rabunków i gwałtów na ziemi ciechanowskiej była tak wielka, że zaniepokoiła nawet wojskowe dowództwo bolszewików. Wojskowy komendant miasta Pietrow oraz komisarz wojenny 5. DS z 3. Armii Łazarewicza  wystąpili 9 sierpnia na specjalnym mityngu w pojednawczym tonie, nakazując czerwonoarmistom utrzymywanie w mieście „rewolucyjnego porządku”, ale ostrzegając, by „nie zdarzały się żadne gwałty, grabieże i nadużycia maruderów”. Miało to udowodnić mieszkańcom, „że nie jest prawdą to, co im o nas opowiadają polscy panowie w słowach obelżywych”. Polecali  podległych mu żołnierzy, by „wprowadzając rewolucyjny wzorowy porządek w mieście”, nie pogwałcali przepisów, a winnym ich nieprzestrzegania zagrozili  surowymi karami.
     
     
              Mimo tych zapowiedzi w mieście, ale też w całym powiecie, nadal plądrowano urzędy, kościoły, zakłady przemysłowe i rzemieślnicze, a także mieszkania prywatne. Napływały informacje o licznych gwałtach na kobietach.
     
     
            Pomimo nakazów komisarzy dotyczących ograniczenia rabunków i gwałtów dokonywanych na kobietach, trwały one przez cały okres okupacji miasta przez czerwonoarmistów. Odnotowywano także gwałty dokonywane przez dowódców i komisarzy. Dotyczyło to na przykład dowódcy 15. DK Piotra Piotrowicza Czuganowa.
     
     
          W wyniku gwałtów dużo kobiet zostało zarażonych chorobami wenerycznymi, z powodu których cierpiały wiele lat po wojnie.
     
     
            Przybywający wraz z wojskiem funkcjonariusze partii bolszewickiej i przedstawiciele polskich komunistów, którzy pretendowali do obejmowania władzy w „bolszewickiej” Polsce, a więc także do kierowania administracją Ciechanowa i powiatu, starali się utworzyć „lokalną władzę” w postaci Rewkomu.
     
     
             Na czele Rewkomów stali przedstawiciele organów politycznych poszczególnych jednostek armii bolszewickiej, wspierani głównie przez lewicowo nastawionych Żydów. Jednocześnie w celu nadania ich polskiego charakteru niekiedy siłą dokooptowywano także miejscowych Polaków.
     
     
            Niektórzy członkowie tajnego  Związku Obrony Ojczyzny sami zgłaszali się do tworzonej bolszewickiej administracji, aby realizować zlecane im zadania dywersyjne. Z takim zamiarem część mieszkańców miasta wstąpiła do tworzonej przez komunistów Milicji Obywatelskiej
     
     
             W Ciechanowie utworzono powiatowy Rewkom w składzie: Leopold Czerniak, Czesław Gogolewski, Władysław Krzyżanowski, Jan Klejna, Wincenty Mieszkowski, Antoni Rybicki, Klemens Stryjewski, Kazimierz Tomaszewski.
     
     
    CDN.
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Od początków lipca 1920 roku mieszkańcy Ciechanowa aktywnie uczestniczyli w działaniach na rzecz wzmocnienia polskiej armii.
     
     
               Szybki marsz armii Tuchaczewskiego sprawił, iż przywódcy bolszewiccy nie tylko uwierzyli w szybkie pokonanie Polaków ale także w możliwość eksportu rewolucji do krajów Europy Zachodniej.
     
     
             „Przebijać się na zachód nie w celu zdobycia Polski, - przedstawiała cele wojenne bolszewików gazeta „Krasnoarmijec” - Niemiec, Francji, lecz dla połączenia się z robotnikami polskimi, niemieckimi i angielskimi – oto nasze główne zadanie. Właśnie dlatego biała Polska musi być zniszczona, istnieć zaś powinna Polska proletariacka i sztandar czerwony powinien powiewać nad Warszawą”.
     
     
            Natychmiast po ukonstytuowaniu się Rada Obrony Państwa już 1 lipca 1920 r. podjęła decyzję o utworzeniu Armii Ochotniczej, a następnego dnia  ukazał się rozkaz MSWojsk. o rozpoczęciu werbunku. W sumie do tej armii zgłosiło akces ponad 105 000 ochotników. Najwięcej ochotników pochodziło z Mazowsza i Podlasia (27 % zaciągu).
     
     
           Także w Ciechanowie powołano punkt rekrutacyjny. Wśród ochotników z miasta dominowała młodzież akademicka i szkolna, w tym szczególnie należąca do Związku Harcerstwa Polskiego (ZHP). To oni stanowili 80 procent składu 201. pp, który miał tak znaczący udział w ostatecznym wyzwoleniu Ciechanowa. Do wojska ochotniczo zgłosili się między innymi wszyscy uczniowie szkoły rolniczej z Sokołówka, miejscowości blisko Ciechanowa, z jej dyrektorem Stanisławem Sobkiem na czele.
     
     
           W  obliczu zagrożenia bolszewickiego w całej Polsce  spontanicznie powstawały Obywatelskie Komitety Obrony Państwa. 8 lipca 1920 roku powołany został Obywatelski Komitet Wykonawczy Obrony Państwa z marszałkiem sejmu Wojciechem Trąmpczyńskim na czele, reprezentujący ponad 200 organizacji społecznych.
     
     
           Tworzono wojewódzkie, powiatowe, a nawet gminne Komitety Obrony Państwa. Prowadziły one działalność na rzecz wzmacniania armii, w tym zbiórkę pieniędzy i środków materialnych dla wojska. Obywatelskie Komitety Obrony Państwa prowadziły zbiórkę żywności, środków opatrunkowych, lekarstw i bielizny dla żołnierzy.
     
     
           W Ciechanowie komitetem takim kierował Jan Konopnicki, syn pisarki Marii Konopnickiej. Radę Obywatelską Komitetu stanowili: Józef Choromański, Nikodem Kozakiewicz, Zygmunt Morawski, Feliks Stypułkowski i Jan Konopnicki.
     
     
            Komitet zebrał znaczną kwotę pieniędzy. Związek Ziemian  wyasygnował 186 tys. marek, Towarzystwo Wzajemnego Kredytu – 100 tys., Syndykat Rolniczy – 50 tys. Policjanci zadeklarowali 5 procent swych poborów, co wynieść miało ponad 14 tys. marek. Inni pracownicy miasta i powiatu także zobowiązali się wpłacać na rzecz powiatowego Komitetu Obrony Państwa 5 procent dochodów. Spośród mieszkańców Ciechanowa Jan Konopnicki indywidualnie wpłacił na ten cel 13 850 marek. Zbierane były też datki w kosztownościach, w złocie, które wysyłano do stolicy
     
     
          Komitety miejskie i gminne wyłaniały ze swoich składów sekcje: straży obywatelskiej, rezerwistów, uchodźców oraz finansową.
     
     
           Ważną rolę odgrywał też znajdujący się w Ciechanowie Komitet Pomocy Rezerwistom, który udzielał potrzebującym pomocy materialnej.  Funkcjonowało też Koło Pomocy Żołnierzowi prowadzące gospody oraz punkty żywieniowe. Ziemianie z powiatu ciechanowskiego dobrowolnie zadeklarowali przyjmowanie do swych dworów 2–10 „ozdrowieńców” (rannych odbywających rekonwalescencję).
     
     
            Społeczeństwo polskie czyniło też przygotowania do działalności dywersyjnej na terenach czasowo zajętych przez wroga. Temu celowi miał służyć powołany rozkazem MSWojsk. z 1 sierpnia 1920 r. Związek Obrony Ojczyzny (ZOO). Zamierzano tworzyć oddziały lotne składające się z 5–10 członków związku.
     
     
               Powstały struktury centralne, terenowe i grupy lotne ZOO podobne do struktur byłej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Zadaniem lotnych grup było niszczenie infrastruktury kolejowej i drogowej, napady na obiekty i sztaby nieprzyjaciela oraz działalność wywiadowcza.
     
     
             Równocześnie na polecenie komendanta głównego ZHP gen. Broni Józefa Hallera sierż. Stanisław Rudnicki zorganizował 42-osobowy oddział Harcerskiej Służby Łączności dla Frontu Północno- Wschodniego (po reorganizacji Frontu Północnego). Został on rozwinięty do 133 harcerzy, wśród nich znaleźli się także harcerze hufca ciechanowskiego. Dotyczyło to nie tylko męskich drużyn, również harcerki powiatu ciechanowskiego zgłaszały akces do powołanego w Warszawie Wydziału Pogotowia Wojennego, kierowanego przez druhnę Jadwigę Wocalewską-Szeletyńską.
     
     
             Zdecydowana większość obywateli II Rzeczypospolitej z wielką determinacją stanęła do walki o zagrożoną suwerenność ojczyzny. Nie udało się bolszewikom doprowadzić do wrzenia rewolucyjnego w Polsce, do czego zachęcała Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, prowadząc między innymi agitację przeciwko poborowi do Wojska Polskiego, także do wstępowania do Armii Ochotniczej.
     
     
               Podobne hasła głosiło skrajnie lewicowe skrzydło Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) kierowane przez Jerzego Czeszejkę-Sochackiego, a przede wszystkim aktywiści żydowscy z Bundu i Poalej Syjonu.
     
     
            Licząc na całkowite pobicie wojsk polskich i sowietyzację Polski, KC RKP(b) i Rada Komisarzy Ludowych poleciły przygotować kadry spośród polskich komunistów, które miały stanąć na czele przyszłego rządu rewolucyjnego w Polsce. W tym celu utworzono  Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski (TKRP) z Julianem Marchlewskim na czele, który 30 lipca zainstalował się w Białymstoku, gdzie wydał manifest zapowiadający bolszewizację Polski.
     
     
            W polskich miastach i wsiach miały powstać komitety rewolucyjne - rewkomy. Twierdzono, że Zjazd Delegatów Ludu Robotniczego Miast i Wsi utworzy Polską Socjalistyczną Republikę Rad.
     
     
              Ciechanów zamieszkiwała licznie ludność żydowska, która była bardzo podatna na agitację bolszewicką. Dużą aktywność antypolską wykazywali członkowie Bundu, prowadząc agitację i sabotując decyzje władz. Wobec tego 10 lipca 1920 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podjęło decyzję o rozwiązaniu Bundu i pozostających pod jej wpływami stowarzyszeń oraz prasy.
     
     
               Na mocy tej decyzji w Ciechanowie rozwiązano Stowarzyszenie Strzelca im. Borochowa, Stowarzyszenie Młodzieży Robotniczej „Młodość” oraz Stowarzyszenie „Dom Ludowy Żydowski”. Część szczególnie zaangażowanych aktywistów została aresztowana lub internowana przed zajęciem miasta przez bolszewików.
     
     
               Ciechanowa broniły słabe polskie jednostki, były to symboliczne siły wobec zagrożenia, jakie stanowiła 15. Dywizja Kawalerii  z 3. Korpusu Konnego  Gaja, która kierowała się w stronę Ciechanowa
     
     
              8 sierpnia o godz. 8.00 starosta nakazał natychmiastową ewakuację miasta. Drogi zostały wycofującym się wojskiem i uchodzącymi cywilami. Pierwsze forpoczty przeciwnika zbliżyły się do rogatek miasta już w południe 8 sierpnia.
     
     
               Obronę Ciechanowa stanowił przede wszystkim 203. p. ułanów . Jego trzy szwadrony zostały spieszone. Ułani nie przygotowani do walk w mieście, ponieśli znaczne straty. Walki w mieście trwały do godz. 17.00, kiedy to ułani wycofali się z Ciechanowa, do którego wkroczyli bolszewicy z 15 DK.
     
     
              Dwa dni później udany zagon  203. p.uł., doprowadził 10–11 sierpnia do częściowego wdarcia się do Ciechanowa. Polscy ułani wzięli kilkudziesięciu jeńców, jednak przybycie nowych sił bolszewickich zmusił polskich kawalerzystów do wycofania się do Gąsocina. Za bolszewicką kawalerią napływała w kierunku Ciechanowa także piechota z 53. DS.
     
     
    CDN.
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Max  |  0

    Przedstawmy pierwszą z naszych bohaterek. 

    Jest rok 541, pojawiają się pogłoski o nowej zabójczej zarazie, która atakuje najpierw w Egipcie, potem rozszerzy się na obszarze Imperium Rzymskiego. Ludzie dostają wysokiej gorączki, pojawia się opuchlizna pod pachami i w pachwinach. Po dobie opuchlizna czernieje, chorzy zapadają w śpiączkę. Za kolejne dwie umierają. To dżuma dymieniczna (pestis bubonica). Dotrze i do stolicy, do Konstantynopola.

     

    Imperium rzymskie od co najmniej IV wieku nawiedzane jest przez nieznane wcześniej - a zabójcze - epidemie. Tylko w latach 310 - 322 w Imperium Romanum umiera na skutek odry, ospy i innych chorób zakaźnych do 70% mieszkańców miast!

    Rzym zaimportował sobie nieznane - a przynajmniej nie na tę skalę, epidemie - intensyfikując handel z Chinami. Dalekowschodnie mikroby skwapliwie skorzystały z okazji i ruszyły w trasę.

     

    Ale dżuma to prawdziwa tragedia. Na ulicach Konstantynopola umiera dziennie kilka tysięcy ludzi. Przypada to na ten sam okres, kiedy cesarz Justynian Wielki podejmuje heroiczne wysiłki restytucji Imperium Romanum w dawnym kształcie terytorialnym.

    Też trapione już plagą wojska zajmują co prawda nowe tereny, ale coraz wolniej. Bardziej niż prawdopodobne, że to jedna z przyczyn, dla których udało się tyle, ile się udało zdobyć, a i tak były to nabytki czasowe.

     

    Nasza bohaterka pochodzi z Etiopii. Zarazki jej rozwijały się wcześniej w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich, przy wydatnej pomocy pcheł żyjących w sierści szczurów.

    Ale długo droga na północ była dla niej zamknięta. Barierą był gorący Egipt. Dlatego, iż kochane maluszki mogą sobie poskakać jedynie w temperaturze 15- 20 stopni.

     

    Tu wchodzi, a raczej wlatuje, na scenę druga nasza bohaterka: kometa. Przy czym, zaznaczam, dla niektórych ten związek przyczynowo-skutkowy jest kontrowersyjny. W każdym razie, bizantyjscy astronomowie i astrologowie obserwują wręcz gigantyczną kometę. Jej ogon miał tak zamieść w twarz Słoneczku, że przestało należycie świecić. Rozpoczyna się mała epoka lodowcowa. I ta już jest niezaprzeczalnym faktem, niezależnie od przyczyn.

     

    Z półmilionowego Konstantynopola przeżyje 50 tysięcy ludzi.

     
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Niezależność oddziałów strzeleckich trwała jedynie kilka dni, a powstałe 16 sierpnia 1914 roku Legiony Polskie były w pełni podporządkowane Austriakom.
     

            Obok założonego przez Związek Walki Czynnej w 1910 roku we Lwowie Związku Strzeleckiego, a w Krakowie Strzelca, istniały w Galicji także Polskie Drużyny Strzeleckie, Polowe Drużyny Sokole oraz Drużyny Bartoszowe.


               Bez poparcia Wiednia ruch strzelecki nie mógłby funkcjonować. Cesarsko-królewskie władze austro-węgierskie oczekiwały, że w momencie wybuchu wojny z Rosją strzelcy i sokoły przeprowadzą akcje dywersyjne i sabotażowe na terenie Królestwa Polskiego, a tym samym ułatwią ofensywę własnych armii.
     
     
               Wypowiedzenie wojny Serbii przez Austro-Węgry 28 lipca 1914 roku Austriacy wyrazili zgodę na mobilizację oddziałów strzeleckich i wkroczenie do Królestwa Polskiego, gdyż byli pewni, że po stronie Serbii stanie Rosja.
     
     
               Rozkazy mobilizacyjne podpisał Józef Piłsudski, komendant główny polskich oddziałów strzeleckich, a  31 lipca 1914 roku podporządkowali się mu także strzelcy z PDS.
     
     
              2 sierpnia 1914 roku Wiedeń pozwolił Piłsudskiemu na przekroczenie przez oddziały strzeleckie granicy zaboru rosyjskiego. Jeszcze przed wybuchem wojny, Piłsudski sprowadził do Krakowa 6 tysięcy strzelców, którzy zamieszkali w barakach w Oleandrach. Stamtąd 6 sierpnia 1914 roku – w 50. rocznicę stracenia Romualda Traugutta – wyruszyła pierwsza kompania kadrowa dowodzona przez Tadeusza Kasprzyckiego. 
     

             Wymarsz pierwszej kadrowej poprzedził wypad siedmiu kawalerzystów – tzw. „Siódemki Beliny”. 2 sierpnia szef sztabu Komendy Głównej „Strzelca” Kazimierz Sosnkowski dokonał odprawy patrolu Władysława Beliny-Prażmowskiego. Patrol miał dokonać napadu na lokal rosyjskiej komisji poborowej w Jędrzejowie oraz dokonać rozpoznania sił rosyjskich. Sosnkowski żegnając wyruszających powiedział: „Choć będziecie wisieć, ale za to spełnicie pięknie swój obowiązek żołnierski i historia o was nie zapomni”.
     
     
           Oprócz Beliny, ubranego jako jedyny w mundur ułański, w patrolu wzięli udział: Stanisław Grzmot-Skotnicki, Janusz Głuchowski, Zygmunt Karwacki, Stefan Kulesza, Antoni Jabłoński oraz Ludwik Skrzyński.
     
     
          W nocy z 2 na 3 sierpnia patrol wyruszył z Krakowa jadąc na dwóch furmankach i o godzinie 2.45 przekroczył granicę austriacko-rosyjską pod Baranem, koło Kocmyrzowa. Następnie zatrzymano się w majątku Goszyce należącym do Zofii Zawiszanki, członkini Polskich Drużyn Strzeleckich.
     
     
            Po kilkugodzinnym odpoczynku, przez Działoszyce skierowano się ku Jędrzejowie. W odległości 10 km od miasta, napotkano wracających do domów rezerwistów, którzy poinformowali „siódemkę”, że członkowie rosyjskiej komisji poborowej w Jędrzejowie, na wieść o rzekomym wkroczeniu lwowskiego Sokoła, uciekli z miasta, rezygnując z mobilizacji. W tej sytuacji „Belina” postanowił skierować się do Słomnik, gdzie stacjonował oddział rosyjskiej straży granicznej. Próba zorganizowania zasadzki na szosie nie udała się, gdyż Rosjanie udali się inną drogą.
     
     
              W drodze powrotnej „siódemka” otrzymała od ziemianina z majątku Krzeszowice pięć koni, dzięki czemu prawie cały patron powrócił konno do Krakowa.
     
     
               6 sierpnia wyruszyła w kierunku granicy rosyjskiej Pierwsza Kompania Kadrowa skupiająca najlepiej uzbrojonych strzelców. W kolejnych dniach w ślad za nią poszły następne kompanie i bataliony, kierując się na Kielce. Formalnie podlegały one dowódcy ck grupy operacyjnej gen. Heinricha Kum mera, składającej się z dwóch dywizji Landwehry (obrony krajowej) i dywizji kawalerii.


              Strzelcy i ck wojska powinny działać razem przeciwko wspólnemu wrogowi, ale obie strony miały różne oczekiwania. Piłsudczycy traktowali oddziały strzeleckie jako kadry Wojska Polskiego, Austriacy natomiast widzieli w nich jedynie grupy dywersyjne o statusie pospolitego ruszenia podległe Naczelnej Komendzie Armii (Armeeoberkommando, AOK).
     
     
           Jeszcze inne nadzieje wiązali ze strzelcami polscy konserwatyści, dla których mieli być oni atutem w staraniach o przekształcenie duali-stycznych Austro-Węgier w trialistyczne Austro-Węgro-Polskę, co miało się dokonać w następstwie przyłączenia, po zwycięskiej wojnie, Królestwa Polskiego do Galicji.


            Kiedy strzelcy wkroczyli do Królestwa Polskiego, okazało się, że nie mają ochoty realizować zobowiązań wobec AOK. Ich akcje dywersyjne i sabotażowe były mało znaczące i co istotne, nie zorganizowali (nie mieli na to najmniejszych szans) na tyłach wojsk rosyjskich oczekiwanego przez AOK powstania zbrojnego.
     
     
            Niechętnie współpracowali z ck dowództwem, podkreślając na każdym kroku, że są Wojskiem Polskim wyzwalającym ziemie polskie spod rosyjskiej okupacji, oraz bez zgody AOK tworzyli własną cywilną i wojskową administrację podporządkowaną polskiemu Rządowi Narodowemu, który miał jakoby powstać w Warszawie.
     
     
              Te działania strzelców oburzyło władze ck monarchii, które zaczęły w nich widzieć formację awanturniczą i wichrzycielską. W ich opinii zawiódł Piłsudski, tym samym, jak twierdzili, wygasł jego mandat na dowodzenie strzelcami. Ck generałowie i politycy postanowili jak najszybciej przerwać działalność strzelców, bowiem pociecha z nich była niewielka, a polityczne szkody znaczące.
     
     
             Także polscy konserwatyści uznali ich postępowanie w Królestwie za nie do przyjęcia, gdyż strzelcy utrudniali porozumiewanie się ze stroną rządową w związku z perspektywą trializmu.
     

               Jednocześnie zarówno Wiedeń, jak i polscy konserwatyści zdawali sobie sprawę, że w obopólnym interesie leży kontynuowanie polskiego czynu zbrojnego, ale pod ścisłym nadzorem AOK.
     

               W tej sytuacji  ck minister skarbu Biliński zaprosił do Wiednia Juliusza Leo, który 10 sierpnia dotarł do stolicy monarchii habsburskiej. Natychmiast rozpoczęły się rozmowy z ministrem spraw za granicznych Leopoldem Berchtoldem oraz z politykami i sztabowcami austriackimi. Dołączył do nich Michał Bobrzyński.
     
     
               Równocześnie, występujący z upoważnienia Piłsudskiego,  Władysław Sikorski złożył ofertę stworzenia na bazie oddziałów strzeleckich polskiego korpusu ochotniczego pod dowództwem Piłsudskiego. Ale ck sztabowcy z szefem sztabu AOK gen. Franzem Conradem von Hoetzendorfem na czele nie wyrazili chęci rozmowy na ten temat.
     
     
              Dla Wiednia jedynym zaufanym partnerem byli polscy konserwatyści, którzy wystąpili z ideą powołania instytucji reprezentującej polskie stronnictwa z Galicji i Śląska Cieszyńskiego. Miałaby ona sprawować nadzór polityczny nad polskim czynem zbrojnym.
     
     
             W wyniku porozumienia 16 sierpnia 1914 roku ogłoszono powstanie w Krakowie nowego ciała politycznego o nazwie Naczelny Komitet Narodowy (NKN). Formalnie został powołany z inicjatywy parlamentarnego Koła Polskiego, co zapowiadał manifest skierowany do „Narodu Polskiego”, podpisany przez sześćdziesięciu pięciu polskich posłów do wiedeńskiej Rady Państwa i Sejmu Krajowego we Lwowie reprezentujących wszystkie opcje polityczne. Posłowie uznali NKN „za najwyższą instancję w za kresie wojskowej, skarbowej i politycznej organizacji zbrojnych sił polskich”.
     
     
             Pierwszym prezesem NKN został charyzmatyczny Juliusz Leo, a kolejnymi krakowscy konserwatyści: Władysław Leopold Jaworski i Leon Biliński.
     
     
               Podczas rozmów polsko-austriackich w Wiedniu zadecydowano także o powołaniu w oparciu o oddziały strzeleckie nowej formacji o nazwie Legiony Polskie.


               Zarówno generałowie austriaccy jak i polscy konserwatyści, powołując Legiony, mieli przede wszystkim na celu poskromienie ambicji politycznych Piłsudskiego. Pragnęli w miejsce oddziałów strzeleckich stworzyć nowe formacje zbrojne, które będą realizować ich wizję polityczną, a nie Piłsudskiego.
     
     
            Strzelcy, co zrozumiałe, wcale nie byli za chwyceni nową formacją i niechętnie używali słowa „legionista”, woleli mówić o sobie: „my, strzelcy”. W ich przekonaniu strzelec był duchem wolnym, a legionista ck – najmitą, żołnierzem wynajętym przez zaborcę
     
     
               Komendant nie mógł się pogodzić z tak pomyślaną ideą Legionów – stanowiła ona wszak za przeczenie jego niepodległościowego programu.
     
     
               Przez kolejne lata, krok po kroku, starał się o powrót do przerwanej w dniu 16 sierpnia 1914 walki o niezależność polskich formacji zbrojnych.
     
     
             W wyniku tego dzieje Legionów to nie tylko heroiczna kronika militarna, ale i pasjonująca historia trudnej walki piłsudczyków o suwerenny status Legionów.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Chwalba – Legiony Polskie 1914-1918
    M. Klimecki, W. Klimczak  -  Legiony Polskie,
    W. Wysocki,  W. Cygan, J. Kasprzyk -  Legiony Polskie 1914–1918
    L. Moczulski -  Przerwane powstanie polskie 1914
    R. Świętek – Lodowa ściana
    W. Belina-Prażmowski – Pierwszy patrol strzelecki
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W ostatnich tygodniach powstania sytuacja ludności cywilnej stolicy stała się tragiczna.
     
               Ludzie prowadzili handel, oferując papierosy i co tylko mogli za jakiekolwiek pożywienie. „Pieniądze były warte tyle co śmiecie. Handel na Kruczej miedzy Hożą a Wilczą szybko narastał... Już trzeciego dnia to był bazarek. Czwartego bazar” – pisał Białoszewski.
     
               „Zjadano wróble i gołębie, nie gardzono kotami i psami. Panował rodzaj dyzenterii, która nie była śmiertelna, ale trapiła niemal wszystkich. – zanotował Hrabyk -  Zamiast chleba jedliśmy placki... zamiast papierosów paliłem cienko krojone, zeschłe szpilki sosnowe”. Jedzenia było zbyt mało, by normalnie funkcjonować. „Praktycznie przez co najmniej drugą połowę września dosłownie głodowaliśmy. Pieniądz nie przedstawiał najmniejszej wartości. Istniała możliwość wymiany żywności w zamian za garderobę, buty itp. Ale myśmy oboje takich możliwości nie mieli... Myśmy oboje z Ewą byli całkowitymi rozbitkami, bez środków do życia, niemal bez ubrania, daleko od własnego domu i bez żadnej nadziei, aby do niego powrócić”.
     
               Rada Główna Opiekuńcza była zmuszona poinformować władze cywilne powstania, że znaczna liczba jej kuchni została zamknięta z powodu braku produktów żywnościowych.
     
               Jeszcze dotkliwszy był niedostatek wody. Niemcy odcięli wodociągi i zrozpaczeni ludzie ustawiali się w długich kolejkach do studni. Wszędzie widać było wynikającą z tego desperację.
     
               Wiele osób szukało pociechy w religii, a msze odprawiano w piwnicach i na podwórkach. Zakonnice i księża często wykazywali się wielką odwagą, pomagając rannym pod ostrzałem czy przeprowadzając ludzi w bezpieczne miejsca.
     
               Wielki optymizm z sierpnia zastąpiło powszechne przygnębienie: „Byliśmy przybici, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że teraz nasza kolej. Nie było sztucznej brawury. Wszyscy bali się „krów” i nalotów. Czuliśmy, że po prostu nie możemy przeżyć” – wspominał Janusz Hamerliński.
     
             We wrześniu noce stały się zimne. W piwnicach nie można było palić, bo ich mieszkańcy umarliby od dymu. Niektórzy próbowali palić ogniska na podwórkach, ale było to niebezpieczne ze względu na ostrzał artyleryjski.
     
             Pospiesznie kopano groby w parkach, na placach publicznych czy obok chodników, ale często po bombardowaniach zwłoki ponownie były wyrzucane na powierzchnię i stawały się pokarmem dla szczurów i much.
     
              W ostatnich tygodniach powstania wiele ciał leżało niepogrzebanych. W całym mieście potwornie śmierdziało.
     
               Ludzie zaczęli szukać winnych. Alianci i Stalin otwierali listę, ale także AK znalazła się w ogniu krytyki. Gazety, do niedawna tak wyczekiwane, były teraz lekceważone, jako nieprzynoszące prawdziwych informacji. Meldunek napisany dla jednego z wydziałów Biura Informacji i Propagandy cytował mężczyznę, który stwierdził: „Czytamy w gazecie, że mamy Politechnikę, podczas gdy wiemy, że już ją straciliśmy... nie jesteśmy dziećmi, które można karmić bajeczkami”.
     
               Wzrastała także niechęć do pracy dla RGO. „Atmosfera wśród cywilów z każdym dniem się pogarsza – czytamy w jednym z raportów. – Często musimy popychać ludzi do udziału w pracach ulicznych, a nawet po wybudowaniu studni są problemy z wodą. Racje żywnościowe są bardzo niskie i rośnie liczba osób mdlejących z braku jedzenia”.
     
               I dodawano: „Szerzy się głód. Są ludzie, którzy z tego powodu dostają szoku nerwowego... Mąka dochodzi do 1200 zł za 1 kilogram. Za złoto lub walutę obcą wyzyskiwacze dają kilka kilo ziarna”.
     
               Inny oficjalny meldunek BIP stwierdzał: „Istnieją całe grupy mężczyzn, młodych, zdrowych, którzy całymi dniami dosłownie nic nie robią, a natomiast chodzą pijani od rana do nocy. Różni spod ciemnej gwiazdy „komendanci domów”, „komendanci OPL”  itd. chodzą bezczynni i nie biorą udziału np. w budowaniu barykad, podczas gdy zmuszają do tego często ludzi starych i chorych. Notoryczne pijaństwo pociąga za sobą oczywiście przeróżne burdy, krzyki, awantury niedające spać innym mieszkańcom... i wyczyny natury erotycznej. Krytyka powstania wygłaszana jest bez żenady”.
     
               Z wielu stron dały się słyszeć głosy i narzekania na pijaństwo żołnierzy AK. Dochodziło do przykrych ekscesów. Pijaństwo uprawiały przede wszystkim formacje tyłowe. Słyszało się także o faktach dzikiej rekwizycji  - „wczoraj w godzinach południowych (około godziny 13.00) na odcinku Żurawiej... dwóch żołnierzy AK obchodziło większość mieszkań, żądając wydania pewnych ilości pszennej mąki i kaszy manny, przede wszystkim zaś wołali o wino”.
     
               Wyczerpanie osiągnęło taki poziom, że nawet służba sanitarna, która dotychczas działała świetnie, osłabła. Ludzie stali się zobojętniali na wszystko, nawet na krzyk tych, którzy zostali zasypani w piwnicach zniszczonych domów. Cała ich siła się wyczerpała i nie było już nikogo do sprzątania gruzów.
     
                W tej sytuacji, pomimo obaw przed odwetem Niemców,  znaczna część ludności cywilnej Warszawy, z ulgą powitała decyzję o kapitulacji powstania. Skończył się koszmar, choć dla wielu perspektywa zesłania do obozu lub na roboty do Rzeszy była przerażająca.
     
               Po zakończeniu walk mieszkańcy stolicy musieli opuścić swoje miasto. „Szliśmy przez umarłe miasto. – wspominał Józef Gradowski – Każdego wyjścia pilnowali niemieccy żołnierze z karabinami maszynowymi. Pozwolono nam odpocząć przy kościele św. Stanisława na Woli. Z tyłu był ogródek wikarego i ci, co potrafili naprawdę szybko biegać, mogli tam pójść i zdobyć jedzenie. Obserwowali nas starzy niemieccy żołnierze, którzy zachowywali się całkiem przyzwoicie”.
     
               Na Dworcu Zachodnim czekały pociągi do Pruszkowa. „Oczekujemy ze dwie godziny na pociąg. W końcu ładujemy się do towarowego, otwartego wozu i jedziemy. Mijamy Wolę i Ochotę, też częściowo wypalone”. Bydlęce wagony wykorzystane do transportu warszawiaków były tak zatłoczone, że ludzie nie mogli się poruszać ani zmienić pozycji: z trudem oddychali.  Maria Starzyńska wspominała, iż obok niej stała matka,  której na rękach zmarł mały synek. Matka trzymała go w ramionach. Kiedy pociąg zatrzymał się, miała nadzieję, że będzie mogła go pochować, ale nie pozwolono jej wysiąść. Musiała trzymać zwłoki dziecka na rękach przez całą drogę.
     
                Obóz przejściowy w Pruszkowie był rozległy, a na jego pustym dziedzińcu krzyżowały się tory kolejowe prowadzące do olbrzymich warsztatów i hal. „To olbrzymi kompleks budynków, hal, torów i placów, - wspominał Jan Rosner - otoczony wysokimi murami. Odczuwam dreszcz więźnia, przekraczając tę bramę. Od razu czuję, że ta przygoda nie skończy się idyllicznie, jak nam to przedstawiano w PCK i RGO, ale że to prawdziwy obóz”.
     
               W obozie Niemcy dokonywali selekcji Warszawiaków. Wszyscy byli rejestrowani, a potem gestapowcy dzielili ich na kategorie: młody/stary – mężczyzna/kobieta – zdrowy/chory i w zależności od tego decydowało: na roboty do Rzeszy, do obozu lub do zwolnienia.
     
               Każda hala obozu była przeznaczona dla innej kategorii mieszkańców: hala nr 1 – do zwolnienia, hala nr 2 – chorzy, hala nr 4 – do wywózki na roboty, hala nr 5 gromadziła obywateli innych państw, którzy posiadali dokumenty poświadczające narodowość ukraińską, litewską czy białoruską, oraz volksdeutschów i reichsdeutschów odsyłanych specjalnymi pociągami do Rzeszy. W hali nr 6 zebrano ludzi przeznaczonych na roboty w Niemczech – pozostawali pod czujną strażą i innym polskim więźniom nie pozwalano się do nich zbliżać. W hali nr 8 zgromadzono rannych powstańców, a chociaż część z nich była w bardzo ciężkim stanie, polskim lekarzom i pielęgniarkom wolno było jedynie zmieniać im opatrunki.
     
              „Obóz wyglądał strasznie – wspominał jeden ze świadków. – Ludzie byli w okropnym stanie, wielu z nich było rannych, wyczerpanych i chorych, w szoku po niedawnych przeżyciach. Zostali umieszczeni w ośmiu wielkich halach, chociaż tylko siedem było wykorzystywanych. Widać było otwarte ścieki, co było niebezpieczne, dużo brudu i bałaganu. Ludzie leżeli na betonowej podłodze, jeśli nie mieli kawałka drewna lub jakiegoś bagażu”.
     
              W sumie  z Pruszkowa wywieziono do obozów koncentracyjnych 55 000 osób, z czego 13 000 do Auschwitz. Ostatni transport odszedł tam 17 września 1944 roku. Wielu warszawiaków zginęło albo w samych obozach, albo w późniejszych marszach śmierci.
     
              Ponad 150 000 warszawiaków zostało załadowanych do pociągów i wywiezionych na roboty do Niemiec, by pracować na rzecz znienawidzonego wroga. Polacy byli kierowani do pracy w fabrykach amunicji, samolotów, w gospodarstwach rolnych, na budowach, na kolei, do kopania rowów przeciwczołgowych, do czyszczenia miast z gruzów, w fabrykach tekstylnych i kopalniach. Nie pozwalano im schodzić do schronów i wiele osób zginęło lub zostało rannych podczas nalotów bombowych.
     
              Największa grupa warszawiaków zwolnionych z Pruszkowa osiedliła się w innych częściach Polski. Większość z nich była bez pieniędzy, bez zimowych ubrań czy butów i nie miała dokąd iść. RGO pomagała w najbardziej rozpaczliwych przypadkach, ale sama dysponowała niewielkimi możliwościami, więc wiele osób musiało zdać się na szczodrość innych.
     
             Ogółem ponad 350 000 pozbawionych środków do życia warszawiaków musiało spędzić nadchodzącą zimę gdzieś na prowincji lub w rozmaitych miastach, korzystając z minimalnej pomocy i nie mając perspektyw na poprawę losu.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Richie – Warszawa 1944. Tragiczne powstanie
    Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim
    Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, t. IV
    Białoszewski M. - Pamiętnik z Powstania Warszawskiego
    Bartoszewski W. - 1859 dni Warszawy
    Bartoszewski W. - Warszawski pierścień śmierci 1939–1944. Terror hitlerowski w okupowanej stolicy
    Exodus Warszawy. Ludzie i miasto po powstaniu 1944
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Dokonane przez Niemców rzezie ludności cywilnej oraz zmasowane bombardowanie Warszawy zdecydowanie pogorszyły nastroje mieszkańców miasta.
     
               Wewnętrzny meldunek sytuacyjny AK odnotował, że ludzie ignorują niebezpieczeństwo i zaczęli się upijać i świętować. „Potrzebne jest oddziaływanie propagandy w kierunku przygaszenia przedwczesnego entuzjazmu i przypomnienia czekających jeszcze niebezpieczeństw”.
     
               „Dochodził stały stłumiony odgłos artylerii, - wspominała Larysa Zajączkowska - więc wszyscy myśleli, że zaraz wejdą Rosjanie”. Radiostacja „Anna” meldowała, że Sowieci praktycznie są już w Warszawie.
     
               4 sierpnia dwa brytyjskie bombowce typu Liberator i jeden halifax (z polskimi załogami) przyleciały z Brindisi i zrzuciły kilkanaście zasobników w rejonie cmentarzy na Woli pozostających w rękach powstańców. Zasobniki zawierały tak bardzo potrzebne pistolety maszynowe – steny, karabiny, amunicję, granaty i przeciwpancerne piaty. Był to kolejny dowód, że pomoc jest w drodze. Powstańcy i mieszkańcy stolicy  radośnie świętowali i czekali na następne loty.
     
               5 sierpnia był dniem szczytowej potęgi AK w stolicy.  Niemcy, zaskoczeni początkowo skalą polskich ataków, zaczęli się coraz lepiej organizować oraz przeprowadzać masowe rzezie mieszkańców Warszawy.
     
               Rzezie na Woli i następujący po nich chaos zasiały ziarna wątpliwości wśród ludności cywilnej. „Nastroje ludności niezorganizowanej pogarszają się... żal, rozgoryczenie i panika... podnoszą się głosy defetystyczne” – odnotowano w jednym z oficjalnych raportów AK.
     
               „Ludność cywilna przeżywa depresję... – napisano w innym raporcie - odzywają się głosy, zwłaszcza spośród inteligencji, wyrażające wątpliwość, czy powstanie nie rozpoczęło się za wcześnie. Młodzież nadal entuzjastyczna. Na ogół jednak nurtuje obawa o losy powstania i całość miasta... Lęk i nienawiść wobec Niemców; wobec żandarmerii, gestapo i Ukraińców – nienawiść i chęć natychmiastowego likwidowania”.
     
                W trzecim tygodniu sierpnia wszyscy przenieśli się do piwnic. „Życie w tych schronach było prawdziwą gehenną ludności cywilnej... Mieszkaliśmy... w oficynie domu przy ulicy Długiej 23...  – wspominała Grażyna Dąbrowska -  Wolałam to niż siedzenie w piwnicy, gdzie atmosfera zarówno moralna, jak i czysto fizyczna była trudna do zniesienia i w każdej chwili groziło zasypanie żywcem”.
     
               Ludzie tłoczyli się po kątach piwnic pozbawieni wody, z małą ilością jedzenia, w okropnych warunkach higienicznych, które pogarszały jeszcze pożary i męcząca wysoka temperatura.
     
                „Okienka zasypaliśmy, by ochronić się od odłamków, a zapas świec – minimalny, trzeba oszczędzać. – napisała Janina Lasocka - Świecę zapala się jedynie w chwilach ważnych, na przykład podczas pogrzebu lub jeśli ktoś kona, a przede wszystkim, gdy nadlatują sztukasy. Zdawałoby się, jest rzeczą obojętną, czy gruz przywali człowieka po ciemku, czy przy świetle. Ale nie, wszyscy zgadzają się na jedno: podczas nalotu świeca musi być zapalona”.
     
                 Dla Adama Bienia piwnice były czymś wprost z Dantego. „Widziałem tłumy ludzi siedzących w ciemnych piwnicach, modlących się na głos przed czarnym krzyżem wiszącym na ścianie. Widziałem kobiety w czerni, milczące i zrezygnowane, klęczące obok trumien w bramach warszawskich kamienic. Widziałem, jak w pośpiechu i w jak płytkich grobach grzebano te trumny”.
     
               „Nie było tam wody, - zanotował Klaudiusz Hrabyk -  kanalizacji, oświetlenia, wentylacji, kuchni itp. W ciemnych, ciasnych i brudnych korytarzach i komórkach tłoczyło się mnóstwo ludzi wraz z całym swoim dobytkiem... W ciemnościach rozjaśnionych gdzieniegdzie mrugającą świeczką widać było blade i wychudzone twarze, stękali ranni i chorzy, marudziły i płakały dzieci”.
     
                „Wszyscy jednakowo siedzieli w piwnicach, - zapisała Grażyna Dąbrowska - pozbawieni wszystkiego oprócz tego, co przynieśli w worku na plecach. Szybko nawiązywały się znajomości i przyjaźnie, często dzielono się skąpymi zapasami, „bo nie wiadomo, czy do jutra dożyjemy”, pilnowano dzieci, gdy trzeba było wyruszyć na poszukiwanie żywności czy po wodę”.
     
               Wszelkie tabu dotyczące prywatności zostały przełamane. Zostały wykopane wspólne latryny, a ludzie korzystali z nich na widoku publicznym -  „Kabiny do kucań wszystkie bez drzwi. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Ani się nie wstydził”.
     
               Naloty bombowe stawały się coraz bardziej zaciekłe i coraz więcej ludzi było ciężko rannych od szrapneli lub z powodu pożarów. Coraz więcej mieszkańców Warszawy  straciło swoje mieszkania.
     
                Oficjalny wewnętrzny meldunek do Okręgowego Delegata Rządu stwierdzał: „bezdomna ludność cywilna przebywa w schronach na terenie naszej dzielnicy (głód, fatalne warunki higieniczne, brak jakiejkolwiek organizacji i pomocy z zewnątrz). Sprawa ta może mieć poważne następstwa zarówno ze względu na niebezpieczeństwo epidemii, jak i ze względu na rozszerzający się defetyzm, a nawet miejscami wrogi stosunek do wojska. Nastawienie ludności w schronach cechuje chorobliwa bierność. Zupełnie biernie znoszą głód (niektórzy nie jadają po 2–3 dni), nie wykazując żadnej inicjatywy w kierunku starań o żywność”.
     
               Ludzie byli coraz bardziej zrozpaczeni. „Nastroje pogarszają się z każdym dniem, ludzi ogarnia apatia i przygnębienie. – informował inny meldunek - Zaczynają głośno sarkać na kierownictwo powstania, na aliantów i Sowiety... Ludność spalona tuła się po schronach i piwnicach, marnie odżywiana przez RGO... zaczynają panować choroby: czerwonka i tyfus... Do tego dochodzą nieodpowiednie ustosunkowania się żołnierzy AK do ludności cywilnej... Lepszą żywność rozdziela się między siebie, a dopiero reszta idzie dla żołnierzy pierwszych linii...”.
     
               Żołnierze AK odczuwali tę zmianę nastrojów mieszkańców Warszawy. Łącznik Kedywu opowiadał: „Widziałem, jak dzień za dniem wzrastała wśród cywilów nienawiść do powstańców. Jak wiele bólu i goryczy powodowały tragiczne warunki życia. W jednym z korytarzy matka z dziećmi zwróciła się do nas: „Bandyci! Zostawcie nas w spokoju”.  Minęły już czasy, gdy ludzie przyłączali się do budowy barykad na ulicach i wiwatowali na cześć powstańców. „Czuliśmy, że entuzjazm minął i zastąpiła go niechęć, a nawet nienawiść”.
     
                „Ludność cywilna, bezbronna i bezczynna, (…) - zanotowała Grażyna Dąbrowska – brak jakiejkolwiek realnej pomocy i beznadziejność dalszej obrony, oskarżała powstańców i obarczała dziesiątkowanych przez wroga, nieprzytomnych ze zmęczenia chłopców odpowiedzialnością za śmierć i cierpienia bliskich” .
     
               Wielkie magazyny żywności zostały już opróżnione i ludzie zaczęli głodować.  Śmiertelność wśród niemowląt osiągnęła olbrzymie rozmiary, gdyż matki nie miały pokarmu, wody ani mleka, a szerzyły się choroby.
     
    CDN.
     
    0
    Brak głosów
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Ludność cywilna Warszawy z entuzjazmem powitała wybuch powstania.
     
               Od pierwszego wystrzału Warszawa uznała powstanie za swoje... – napisał adwokat Stefan Talikowski - Biorę flagi i z balkonów naszego mieszkania wywieszam na ulicę. W oknach przeciwległych domów pojawiają się wzruszone i uśmiechnięte twarze. Ludzie biją brawo. Za naszym przykładem sąsiedzi poczynają wywieszać flagi”.  
     
               W pierwszych dniach powstania większość warszawiaków uważała, że zostało osiągnięte wielkie zwycięstwo.
     
              Rysowano mapy i rozwieszano je, pokazując „wolne” dzielnice Warszawy: Żoliborz na północy, Wolę na zachodzie, Stare Miasto i większość Śródmieścia w centrum oraz Ochotę, Czerniaków i Mokotów na południu.
     
                Nie zdawano sobie sprawy, iż lotniska, mosty, główne drogi, dworce kolejowe, kwatery SS i policji, obiekty wojskowe – wszystkie miejsca, które Niemcy umocnili przed powstaniem – nadal pozostały w ich rękach.
     
                „Nieważne, że nie osiągnęliśmy naszych celów w pierwszych dniach walki. Nasza wiara w zwycięstwo jest nadal silna” – napisał 5 sierpnia 1944 roku Włodzimierz Rosłoniec. Tę opinię podzielała większość mieszkańców stolicy.
     
               Mieszkańcy Warszawy napawali się swą na nowo odkrytą wolnością. Nagle, po pięciu latach brutalnej okupacji, mogli wyjść z domu po godzinie policyjnej, rozmawiać głośno na ulicy, czytać polskie gazety i powiewać polskimi flagami bez obawy aresztowania.
     
               2 sierpnia 1944 roku AK zdołała uruchomić w mieście system głośników i ludzie po raz pierwszy od 1939 roku mogli usłyszeli polski hymn narodowy. Ludzie publicznie płakali na ulicach.
     
               Meldunki sytuacyjne AK  chwaliły spontaniczne współdziałanie cywilów wywieszających polskie flagi i ochotników pomagających AK na wszelkie sposoby. Ludzie śpiewali patriotyczne pieśni, na przykład Rotę, z jej frazą: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”.
     
               Niemieckie znaki i swastyki były bezceremonialnie zrzucane z budynków, a zdjęcia Hitlera, obowiązkowe w każdym niemieckim biurze, umieszczano na barykadach tak, by żołnierze wroga musieli strzelać do swego Führera.
     
               Stare podziały między ludźmi przestały istnieć – wszyscy chcieli pomagać. Kiedy Jan Rossman z batalionu „Broda” dostał rozkaz zajęcia budynku szkoły przy ulicy Okopowej 5, był zaskoczony, ile ciepła okazują mu mieszkańcy dzielnicy. „Mieszkańcy okolicznych domów powitali nas z entuzjazmem. Znaleźli drabiny i łomy, by pomóc nam dostać się do szkoły, i szybko ją zdobyliśmy”.
     
               Od pierwszej chwili warszawiacy rzucili się do budowania w całym mieście barykad przeciw czołgom. Dzieci, dorośli, starcy, wszyscy chcieli pomóc. „Wynosili wszystko, meble, wózki, stare wozy... sterty kamieni, skrzynie napełnione piaskiem”.  Ludzie którzy nie znali się,  nagle stawali się niemal przyjaciółmi, pracując ręka w rękę przy wznoszeniu barykad.
     
               Delegat Rządu na Kraj musiał wydać rozkaz, by ludzie nie używali cennych rzeczy, takich jak „stare meble, obrazy i maszyny do pisania” do budowy barykad.
     
               Powstańcy w tych pierwszych dniach wolności nie podlegali żadnej krytyce. Byli bohaterami chwili, grzali się w blasku chwały, przynależnej osobom paradującym w panterkach, hełmach i z opaskami na rękawach.
     
               Młodzi powstańcy otrzymywali od warszawiaków jedzenie, ubranie, schronienie i wszystko, czego potrzebowali. „Maszerowaliśmy z Umschlagplatzu na Wolę. Dystans jednego czy dwóch kilometrów był wolny od Niemców i tysiące ludzi stały wzdłuż ulic, rzucając kwiaty i płacząc” – wspominał Stanisław Aronson.
     
                  Pragnienie przyjścia z pomocą powstańcom płynęło z głębi serca i było powszechne. W prywatnych mieszkaniach zakładano punkty opatrunkowe, dzieci zachęcano do pracy przy darciu prześcieradeł na bandaże. Cywile uczyli się wytwarzać filipinki – „po prostu ostukujesz młotkiem puszkę po konserwach, napychasz kawałkami żelaza zmieszanymi z materiałem wybuchowym, a specjalista dodaje do tego detonator”- głosiła popularna instrukcja.
     
                „Ludność stolicy zespoliła się z wojskiem w walce i nawet nieuzbrojeni porwani entuzjazmem młodzieży budują barykady przeciw czołgom wroga. – napisał w depeszy gen. Komorowski -  Kobiety rywalizują w służbie i walce z mężczyznami, wszyscy w karnym posłuchu i zapale ofiarności”.
     
               Liczni ochotnicy organizowali kantyny, magazynowali ubrania z opuszczonych mieszkań, kopali doły kloaczne dla uciekinierów, gromadzili miski, ręczniki, mydło i koce i dostarczali zaopatrzenie do piwnic.
     
              Po rozpoczęciu przez Niemców od 4 sierpnia regularnych bombardowań miasta, mieszkańcy wyznaczyli specjalne dyżury w poszczególnych blokach, a  także posterunki przeciwogniowe. W piwnicach przygotowano schrony, zmagazynowano wodę i rozdzielano żywność.  W piwnicach umieszczano także kilofy i latarki na wypadek zasypania. W nocy obowiązywała cisza od godziny 23.00 do godziny 5.00 rano. „Wierzono, że mury długo wytrzymają, mieliśmy dość żywności, były lekarstwa i środki opatrunkowe, była woda”.
     
               Przekopano przejścia tunelami do pobliskich budynków, by nie trzeba było wychodzić na zewnątrz, a wszyscy w sąsiedztwie zorganizowali się w odpowiednie grupy. „Kieruję obroną przeciwlotniczą – wspominał Stefan Talikowski. – Biegam po klatkach schodowych w górę i w dół, sprawdzam posterunki na strychach i sprzęt przeciwpożarowy. Wypatrujemy „gołębiarzy”, ukrywających się na dachach i strychach”.
     
               Wybuch powstania zaskoczył wielu mieszkańców, którzy nie byli w stanie wrócić do swych domów.  W ogarniętym walkami mieście wielu zostało bez dachu nad głową, często bez pieniędzy, żywności i jakiejkolwiek pomocy.  Tysiące dzieci zostało bez opieki, bo rodzice nie mogli do nich dotrzeć albo zginęli.
     
                Wiele osób było początkowo przerażonych widokiem zwłok leżących na ulicach, ogrodach i podwórzach. „Widziałam martwe ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, niektóre ubrane, niektóre prawie nagie i przykryte tylko gazetami. Po początkowej euforii i entuzjazmie był to szok i pogrążył nas w depresji”- wspominała Sabina Sebyłowa.
     
               Młode kobiety, które zgłosiły się na ochotnika jako sanitariuszki, nagle musiały bandażować ofiary strasznych oparzeń, bardzo częstych podczas powstania.  „Przy pierwszej operacji kazano mi trzymać amputowaną nogę bodaj osiemnastoletniego żołnierza. – wspominała Halina Zbierska – Początkowo wszystko szło dobrze, ale gdy po odpiłowaniu kości poczułam ciężar bezwładnie opadającej kończyny, osunęłam się na nią”.
     
    CDN.
     
    0
    Brak głosów