blogi

  •  |  Written by Smok Eustachy  |  1
    Jak pisałem PiS nie był w stanie wyczyścić MON z sowieckich złogów, które to złogi razem z lobbystami blokowały wszelaką realną modernizację wojska. Raz że sitwy te miały wpływy, a dwa trudno odróżnić lobbystę od kogoś gadającego z sensem. Starali się więc obejść MON, co obarczy ich jednak problemami: 1. Offset, czyli inwestycje u nas, jakie poczynić ma dostawca uzbrojenia kupowanego za granicą. Bardzo problematyczny, bo podnosi cenę i generuje koszty u nas. Ale trzeba mieć jakąś podkładkę na to, analizy stosowne. PiS nie zrobił i pojawiło się info, że na etapie decyzji nie był rozważany i brany pod uwagę. 2. 300 tysięcy armia. Czy jest realna taka liczba? Pojawiły się wątpliwości, uzasadnione dodam. Poszczególne roczniki coraz mniejsze są i skąd wziąć ludzi do tego? Pojawiły się pogłoski o próbie wrzucania pracowników cywilnych do służby, aby liczebność se nabić. Zabrakło dyskusji społecznej, która by objaśniła społeczeństwo. Żeby wyjaśnić, czemu akurat 300 000, za ile lat to będzie. Podobnie jest alternatywna koncepcja, aby najpierw doprowadzić istniejące jednostki do stanu używalności, a dopiero potem tworzyć nowe. TVP przy okazji odstawiało typową żenadę. Na plus na pewno trzeba ocenić Kraby, K2, K9, Abramsy, FA 50, Borsuki. Borsuki coś ucichły ostatnio. Przy czym nie ma żadnej platformy porozumienia z totalnymi, którzy są za budowaniem bram powitalnych: Jak Sejm 4-letni uchwalił armię, tak Targowica ją skasowała i tak będzie teraz. Jak już pisałem Tusk będzie się starał maksymalnie skasować zbrojenia, nawet kaskę wypłacać, ale sprzętu nie odbierać. Tu analogie neosanacji z poprzednią sanacją są największe i kompleksowe.
    5
    5 (2)

    1 Comments

    alchymista's picture

    alchymista
    ale potrzebien. Mam tylko zastrzeżenia do tego: "aby najpierw doprowadzić istniejące jednostki do stanu używalności, a dopiero potem tworzyć nowe". W rzeczywistości łatwiej i per saldo taniej jest tworzyć jednostki od zera, dobrze je uposażać, dopieszczać, dobierać zespół od nowa, niż reformować stare, gdzie często mijają lata zanim nowy dowódca zorientuje się, na czym polega miejscowy "układ" i jak go rozstawić po kątach. Tak jak ciężko jest leczyć ludzi z depresji, tak równie ciężko jest dźwigać instytucje z marazmu i demencji. Przy ciągłej rotacji władzy w państwie wyborczym, główną strategią części oficerów i żołnierzy jest zachować miejsce pracy i maksymalnie wykorzystać możliwości dorabiania się na lewo.
    Jeśli patrzymy na historię i taki skrajny przykład, jak Służba Bezpieczeństwa PRL, to uderzający jest fakt nieustających jej reorganizacji, przesuwania struktur z jednych departamentów do drugich, tworzenia nowych komórek zadaniowych - jednym słowem stałęgo dostosowania ministerstwa do potrzeb. Takiego też zarządzania potrzebuje wojsko. Nie ma idealnej struktury dla całości armii, poszczególne jednostki teoretycznie takie same (np. brygady pancerne) będą zawsze w różnym stopniu ukompletowane, gotowe do działania lub wyspecjalizowane. Potrzebne jest towrzenie zawsze pewnej liczby jednostek nowych, eksperymentowanie. Tak mi się wydaje...
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Narodowi socjaliści byli bez wątpienia ruchem, wcielającym w życie narodowosocjalistyczną wersję socjalizmu.
     
     
               Socjalizm stanowił jeden z trzech ― oprócz nacjonalizmu i rasizmu ― ideowo-politycznych filarów narodowego socjalizmu. Hitler był przekonanym socjalistą, który uformował się w tradycji tego ruchu, przejmując z niego wszystkie zasadnicze punkty swego programu, a mianowicie rewolucjonizm, dyktatorską koncepcję władzy, ideę przewodniej roli partii, walkę klas i walkę ras, uznanie przemocy nie tylko za w pełni usprawiedliwiony, ale i nieodzowny środek realizacji celów politycznych, nienawiść do kapitalizmu oraz antysemityzm.
     
     
                W wydanej w 1926 roku książce zatytułowanej „Druga rewolucja” Goebbels napisał: „Dobry nazista spogląda ku Rosji, ponieważ Rosja jest krajem, który z największym prawdopodobieństwem podejmie wspólnie z nami drogę do socjalizmu; bo Rosja jest sojusznikiem danym nam przez naturę przeciw szatańskim zakusom i zepsuciu Zachodu”.
     
     
               Narodowy socjalizm od początku deklarował się jako ruch socjalistyczny, robotniczy i radykalny społecznie. Dogmat rewolucji był stale obecny w jego doktrynie, podobnie jak wizja egalitarnego społeczeństwa, w którym sprawy własności, produkcji i pracy poddane są silnemu nadzorowi państwa. Towarzyszyła temu zdecydowana emocjonalna krytyka kapitalizmu, utożsamianego z dążącą wyłącznie do maksymalizacji zysku plutokracją, która miała być przezwyciężona na drodze rewolucji narodowej.
     
     
               Hitler zwalczał marksistowski model socjalizmu nie dlatego, że był antysocjalistą, lecz z tego powodu, iż uważał marksizm za żydowską kreację i jeszcze jeden instrument z bogatego zestawu tych środków, jakimi posługują się Żydzi, by zapanować nad światem.
     
     
             Bardzo słusznie G. Watson określił narodowy socjalizm, którego podstawy wyłożył Adolf Hitler w Mein Kampf, mianem „nieteoretycznego marksizmu”. Z kolei E. Nolte stwierdza: „Istnieją zatem dobre powody, by definiować narodowy socjalizm Hitlera jako antymarksizm, który chce unicestwić swojego wroga, przejmując i modyfikując niektóre jego główne cechy”.
     
     
           W rozmowie z Hermannem Rauschningem Hitler przyznał, iż „Wiele się od marksizmu nauczyłem. Przyznaję to bez chwili wahania. Nie chodzi oczywiście o nudną naukę społeczną i materialistyczne ujęcie historii, o jakieś tam absurdalne teorie krańcowej wartości użytkowej i temu podobne. Ale nauczyłem się z ich metod. Tylko że ja poważnie podszedłem do tego, co te kramarsko-sekretarskie dusze nieśmiało tylko zaczęły. Jest w tym cały narodowy socjalizm”.
     
     
          I dodawał: „Jestem ― mówił ― nie tylko tym, który przezwyciężył marksizm, jestem też wykonawcą jego idei, jeśli to, co marksizm chciał i co w nim uzasadnione, odrzeć z żydowsko-talmudycznego dogmatyzm”.
     
     
          Swój model socjalizmu definiował w następujący sposób: „Tak czy inaczej, chciałbym, abyście wynieśli stąd pewność, że socjalizm taki, jak ja go rozumiem, nie zajmuje się szczęściem pojedynczych jednostek, lecz wielkością i przyszłością całego narodu. Jest to socjalizm heroiczny. Jest to wspólnota tajnego braterstwa broni, w której nie ma nic osobnego, tylko wszystko jest wspólne”.
     
     
               Rewolucja narodowosocjalistyczna miała zburzyć stary świat i zbudować na jego gruzach nowy porządek ― Tysiącletnią Rzeszę. Tysiącletnia Rzesza stanowiła narodowo-socjalistyczny  odpowiednik komunizmu ― systemu powszechnej szczęśliwości. O ile jednak komuniści obiecywali budowę raju dla wszystkich (poza wyzyskiwaczami) to narodowi socjaliści mieli go zapewnić tylko wybranym – rasie aryjskiej, w szczególności Niemcom.
     
                     
                      Hitler i jego NSDAP, w odróżnieniu od komunistów i socjalistów, nie chciał wyzwalać i zbawiać światowego proletariatu, lecz swą ofertę polityczną kierował tylko do Niemców. Nie był socjalistą-internacjonalistą, lecz socjalistą-nacjonalistą.
     
     
                      Marksistowską teorię walki klas przetworzył zatem w motywowaną skrajnym darwinizmem społecznym koncepcję walki ras jako motoru napędowego historii. Marksistowska walka klas gloryfikowała przemoc, a fizyczna eksterminacja kapitalistów i wszelkich innych wrogów klasowych była historyczną koniecznością oraz warunkiem wyzwolenia społecznego i politycznego proletariatu.
     
     
                      Natomiast walka  ras stała się w ujęciu Hitlera i NSDAP wyższą formą walki klas, przyjęła postać brutalnego starcia na śmierć i życie, a eksterminacja Żydów, obsadzonych w roli nowych kapitalistów i wrogów ludzkości, była potrzebna, aby mogła zatriumfować „rasa panów” ― ten nowy proletariat.
     
     
                      Zarówno komunizm, jak i narodowy socjalizm jako systemy władzy nieprzypadkowo odznaczały się skrajną represyjnością i natychmiast przystąpiły do krwawej rozprawy z wrogami zdefiniowanymi przez ich ideologie. Należy zgodzić się z Nolte, który zauważył, iż „Bez Gułagu ― nie byłby możliwy Auschwitz”.
     
     
                Wkrótce po przejęciu władzy Hitler ogłosił 1 maja świętem pracy. Po raz pierwszy obchodzono je już 1 maja 1933 roku.  Tego dnia o zmierzchu na berlińskim lotnisku Tempelhof zgromadziło się aż półtora miliona ludzi, aby wysłuchać przemówienia Hitlera, w którym kanclerz mówił o prawach robotniczych w nowych, narodowosocjalistycznych Niemczech.
     
     
              Następnego dnia Hitler zlikwidował związki zawodowe. Po ich likwidacji narodowi socjaliści stworzyli  miraż wspólnoty interesów pracodawców i pracowników. Ośrodkiem „załogi” był „dowódca przedsiębiorstwa”, ściśle współdziałający z radą delegatów, mianowanych przez Front Pracy, mających reprezentować wszystkich „członków przedsiębiorstwa”.  Mimo tego rodzaju kontroli rzeczywistą władzę w przedsiębiorstwie zachowywał pracodawca.
     

               Skłonność robotników do traktowania Frontu Pracy jako czegoś w rodzaju związku zawodowego wynikała z tego,  że funkcjonariusze Frontu chętnie demonstrowali swój wpływ na drobnych przedsiębiorców, nie ingerując w sprawy dużych przedsiębiorstw. 
     
     
               Narodowo-socjalistyczny kodeks pracy przywiązywał znaczną wagę do „honoru społecznego” - cnoty najwyraźniej wspólnej pracodawcom i pracownikom; specjalne sądy rozpatrywały przypadki naruszenia kodeksu społeczno-honorowego, takie jak „nadużycie władzy w zakładzie pracy, złośliwy wyzysk siły roboczej, obraza honoru członka przedsiębiorstwa, pogwałcenie zwyczajów przyjętych w przemyśle, podburzanie pracowników przeciwko dowódcy przedsiębiorstwa itd.” Maksymalną karą, jaką sąd honorowy mógł nałożyć na winnych tych wykroczeń, było - odpowiednio - zwolnienie pracownika bez wypowiedzenia lub odebranie przedsiębiorcy praw przywódczych.
     
     
               Wprowadzone przez narodowych socjalistów roboty publiczne oraz program zbrojeń  bardzo szybko przyniosły widoczną poprawę sytuacji na rynku pracy - już na początku 1934 roku liczba bezrobotnych zmniejszyła się o połowę w porównaniu z rokiem 1932, a w roku 1936 poziom bezrobocia zbliżył się do stanu sprzed wielkiego kryzysu.
     
     
               Szczególnie robotnicy wykwalifikowani, zwłaszcza w przemyśle metalowym i budownictwie,  znaleźli się w dogodnej sytuacji „towaru poszukiwanego”. W latach 1935-1937 wprowadzono nawet zakaz zmiany pracy w tych gałęziach gospodarki III Rzeszy.
     
     
              Podstawowym instrumentem narodowo-socjalistycznej ekonomii przed wybuchem wojny było ustawowe zamrożenie płac (na poziomie z lat kryzysu), któremu towarzyszyło zamrożenie cen.  Nie było to jednak w praktyce w całości zrealizowane. O ile bowiem czynsze pozostały bez zmian, a ceny elektryczności i opału nawet lekko spadły, to ceny żywności i odzieży poszły w górę.
     
     
            Podobnie było na rynku pracy, gdzie w przemyśle maszynowym, budownictwie zarobki wzrosły w latach 1934-1937 o ponad 30%, podczas gdy zarobki w przemyśle tekstylny, żywnościowym i drukarskie zaledwie o 2-3 %, a  przemyśle skórzanym i odzieżowym nawet spadły.
     
     
           W roku 1937, kiedy średnia płaca tygodniowa w przemyśle wynosiła 27 marek, wykwalifikowany robotnik budowlany lub hucie zarabiał 100 marek, dzięki nadgodzinom i premiom za wydajność.


           Realną płacę zmniejszały także obowiązkowe składki członkowskie na Niemiecki Front Pracy i Narodowosocjalistyczną Pomoc Społeczną oraz składki ubezpieczeniowe i podatki. W sumie z zarobku brutto robotników przemysłowych odciągano w ten sposób 18 procent, czyli o 3-4 procent więcej niż przed powstaniem Trzeciej Rzeszy.
     
     
    CDN.
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Co można zaproponować Orbanowi takiego, aby opłacało się mu zmienić politykę? Takie pytanie postawiłem i odpowiedzią była głucha cisza, wszelakie szpece nabrały wody w usta, chociaż można tu szukać propozycji. Ale nie. Jeśli mówimy natomiast o Niemczech, o RFNie, to nie ma takich ofert, które by skłoniły ten kraj do zmiany sojuszy i porzucenia układu kontynentalnego. USA mogą im oferować nawet nieograniczoną eksploatację Europy Środkowej, czyli nas. Nie przeważy ta eksploatacja tanich ruskich surowców i tanich chińskich części. Niemcy, przyciśnięte, zgodzą się na tą eksploatacje, ale przy pierwszej okazji odnowią sztamę z Chinami, nie rezygnując przy tym z obietnic. Amerykanie wyjdą na swoich propozycjach tak, jak zawsze wychodzą.

    PiS nie rozpoznał jednak tego systemu sojuszy, uważa bowiem, że polityka to głośne mówienie, czego się chce. I głośne mówienie tego, czego się nie chce. Niemcy względem Ukrainy stosują proceder składania obietnic, kłapania paszczą, co to nie narobią i robienia jak najmniej. Ileż czasu dostarczali 5000 hełmów? Pisowcy interpretują to tak, że skoro Szwaby głośno opowiadają to i owo, to znaczy, że są za. A że nic nie robią? To nieporozumienie jest.

     

    Ruska inwazją na Ukrainę, z natury swojej plugawa, była okazją do uzyskania przez nas podmiotowości. Ale nie uzyskaliśmy, Ukraińcy mniemają bowiem, że i tak byśmy musieli im pomagać przymuszeni przez USA. Dodatkowo PiS wrogo odnosił się do polskich interesów. Wspomnijcie powyborczą wypowiedź Sasina. Dlatego nie było mowy o zagwarantowaniu naszych interesów rolnych i transportowych. Dodatkowo Niemcy podejmują decyzje korzystne dla Rosji w dłuższym czasokresie. Zgoda na zboże i firmy transportowe obliczona na osłabienie Polski niech tu będą przykładem.

    A co powinniśmy uzyskać od Rosji w wypadku sukcesu? Ktoś sobie zadał takie pytanie? W wypadku Ukrainy przede wszystkim Wołyń powinniśmy uzyskać, i koncesja różne. Ci co opowiadali o Wołyniu jakoś nabierali wody w usta przy okazji sowieckich ludobójstw, jakby im nie przeszkadzały.

    Polityka PiS nie mogła zatem tu przynieść efektów, także przy okazji naszego udziału w odbudowie. Była bowiem ta polityka wadliwa metodologicznie. Trzeba było żądać różnych rzeczy od USA i Ukrainy. Nie mieści się to pisowcom w głowie. No i wymagać działań antyniemieckich.

    II

    Powstał jakiś ROP, czyli Ruch Ochrony Polaków. Ale ROP już był kiedyś, było, istniał nawet ROPCiO. Dlatego nowa formacja powinna się nazywać ROPCICIAPAŃCIO aby się wyróżnić dostatecznie nazwą. Ale generalnie jestem za, wywoła ona bowiem furię kaczystów.

    I tak rozpoczynam cykl podsumowujący działania PiS w 2 kadencjach. Podsumowanie to jest niezbędne, bo dopóki nie zrozumiesz, że zabłądziłeś, dopóty nie zaczniesz szukać dobrej drogi.

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wielki kryzys gospodarczy doprowadził w Niemczech do szybkiego wzrostu popularności zarówno NSDAP jak i KPD.
     
     
           Wkrótce po wybuchu wielkiego kryzysu,  w Niemczech bez pracy pozostawało prawie  trzy miliony osób.
     
     
           W  marcu 1930 roku prezydent Rzeszy Hindenburg mianował kanclerzem Heinricha Brüninga. Był to pierwszy tak zwany gabinet prezydencki Republiki. Obejście wymogu uzyskania większości parlamentarnej przy formowaniu rządu jeszcze bardziej osłabiło  prestiż parlamentu.
     
     
           Oszczędnościowa deflacyjna polityka kanclerza nie doprowadziła do zakończenia kryzysu, stąd też w czerwcu 1932 roku Brüning został zastąpiony przez Franza von Papena.
     
     
          Liczba bezrobotnych przez cały czas rosła i w 1932 roku przekroczyła 4, 5 miliona osób. Coraz częściej na ulicach miast można było spotkać zdesperowanych ludzi -  mężczyźni i kobiety w eleganckich ubraniach biurowych z lepszych czasów, z napisem zawieszonym u szyi: „Podejmę każdą pracę”. Nie mieli najmniejszej szansy na nową pracę, a zasiłek dla bezrobotnych przyznawany był tylko przez sześć tygodni.
     
     
          Rzeczywiste bezrobocie było jeszcze wyższe, ponieważ wiele osób rezygnowało z rejestrowania się,  innych „skreślano z list osób, którym przysługuje ubezpieczenie, i przypisywano do pomocy społecznej”. Wreszcie inni wyjeżdżali do rodzin na wieś, aby móc przeżyć.
     
     
          Wraz z rosnącą liczbą bezrobotnych przybywało bezdomnych. Tu i ówdzie na berlińskich ulicach i pustkowiach pojawiały się pierwsze namioty z łachmanów, które policja szybko uprzątała. Tysiące bezrobotnych ludzi przeniosły się do ogródków działkowych i mieszkały tam nielegalnie w skleconych przez siebie ruderach. „Stempellido” – jak nazywano te kolonie – ogrody rekreacyjne przekształcały w istne slumsy.
     
     
          W zimie masa nędzarzy tłoczyła się na ławkach byłej zajezdni tramwajowej przy berlińskiej Ackerstraße, ogrzewanej przez rozżarzone piece i labiryntowy system rur. „Tak ciepło, że śmierdzi piekielnie. Wyziewy setek niemytych ciał, znoszone, brudne ubrania i kłęby kiepskiego tytoniu kipią, gotują się w upale”.


          Ci, którzy mieli trochę pieniędzy, godzinami przesiadywali nad jednym piwem w którejś z zatłoczonych knajp.   „Kiedy Niemiec stał się zbyt biedny, by kupić kufel piwa, to osiągnął dno – pisał „Evening Post”.

                             
                 Permanentny kryzys sprawił, iż coraz większe poparcie zyskiwały dwie skrajnie lewicowe ugrupowania NSDAP oraz KPD.  W wyborach 1930 roku NSDAP uzyskała 18,3% głosów, a niewiele mniej KPD.
     

               Ze względu na swoje odosobnienie, bezrobotni nie byli w stanie zorganizować się.  KPD udawało się tu i ówdzie zorganizować demonstracje głodowe i marsze protestacyjne bezrobotnych, jednak częściej  dochodziło do anarchistycznych zamieszek, spontanicznych awantur w urzędach pracy i pomocy społecznej.

     
               Wściekły tłum wdzierał się do biur, wyrzucał akta i meble przez okna, wyganiał urzędników z urzędów. Dochodziło do bijatyk, trwającej do momentu przybycia policji.

     
               W celu zaprowadzenia dyscypliny KPD zorganizowała tak zwane oddziały samoobrony bezrobotnych, które czuwały w urzędach, zapewniając przywracanie spokoju w razie awantur.

     
               Oddziały Rotfront wieczorem wyruszały przeciwko SA uczestnicząc w walkach ulicznych na pięści, noże, pałki, a nawet na ostrą amunicję. To skłonność do przemocy bojówek KPD znieczuliła Niemców na brutalność NSDAP i sprawiła, że Niemcy przerażeni wizją bolszewickiego przewrotu zaczęli uznawać SA i partię Hitlera za mniejsze zło.

     
               Walka o prawa bezrobotnych stanowiła margines działalności komunistów, którzy od 1929 roku skupili się wyłącznie na rewolucji. Podobnie jak NSDAP, komuniści chcieli całkowitego obalenia systemu.


               Znaczna część bezrobotnych, zwłaszcza należących niegdyś do klasy średniej, nie wierzyła w obietnice głoszone przez KPD.
     

               W 1930 roku Komitet Centralny KPD w „Deklaracji programowej o narodowym i społecznym wyzwoleniu narodu niemieckiego” obiecywał, iż  „wprowadzając siedmiogodzinny dzień pracy i czterodniowy tydzień pracy, poprzez mocny sojusz gospodarczy ze Związkiem Radzieckim, i podnosząc siłę nabywczą mas, wyeliminujemy bezrobocie”.

     
           Równocześnie praca miała stać się  obowiązkiem: „Z bolszewicką bezwzględnością zastosujemy do wszystkich mieszczańskich leniuchów zasadę: kto nie pracuje, ten też nie je”.

     
               Goebbels podziwiał propagandowe chwyty KPD i jak tylko mógł, zalecał swym towarzyszom z NSDAP  kopiowanie ich najlepszych pomysłów. Zachwycały go np. orkiestry Rotfrontu i natychmiast nakazał, by podobne stworzyło SA. Gdy komuniści wyprodukowali w 1932 rok własny film fabularny „Die kühle Wampe”, w odpowiedzi kazał nakręcić pierwszy narodowo-socjalistyczny film „Hitlerjunge Quex” o dzielnym chłopcu z robotniczej rodziny, który mimo indoktrynacji ojca komunisty zostaje bohaterem nazistowskiej młodzieżówki i ginie z rąk komunistycznej bojówki.

     
               Choć na ulicach co rusz lała się krew SA-manów i bojowców Rotfrontu, obie strony najbardziej nienawidziły słabnącej demokracji weimarskiej. W Reichstagu Hermann Göring i Ernst Thälmann na zmianę zrywali sesje parlamentarne i wywoływali awantury. Niekiedy czerwoni i brunatni działali ręka w rękę, jak w listopadzie 1932 roku, gdy strajk komunikacji berlińskiej wspierały zgodnie bojówki narodowo-socjalistyczne i komunistyczne, które rozkręcały tory i napadały na łamistrajków.

     
               Równocześnie fakt, że sukcesy wyborcze NSDAP od 1930 roku rosły proporcjonalnie do wzrostu bezrobocia, nie oznaczał, że to przede wszystkim bezrobotni głosowali na Hitlera. Wręcz przeciwnie - bezrobotni w większości pozostawali lojalni wobec partii, na które głosowali przed 1929 rokiem.
     

               Najważniejszym czynnikiem wpływającym na sukcesy narodowych socjalistów Hitlera był strach przed bezrobociem wśród tych, którzy pracę wciąż mieli. Strach przed upadkiem radykalizował klasę średnią i popychał ją w kierunku narodowych socjalistów.
     
     
               W czasie światowego kryzysu gospodarczego pod szczególną presją znaleźli się intelektualiści i artyści, którzy rzadko mieli stałe zatrudnienie i zależeli pośrednio lub
    bezpośrednio od wypłacalności swojej publiki.
     
     
            „Intelektualiści tacy jak Benjamin i Bloch – napisał historyk Jörg Später - pozostawali w zawieszeniu, przede wszystkim w tym sensie, że bez stałej pracy, bez zabezpieczenia socjalnego i emerytalnego, bez dotacji, wrzuceni zostali na rynek jak żadne inne pokolenie intelektualistów przed nimi”.
     
     
           Odnosiło się to w jednakowym stopniu zarówno w stosunku do lewicowych jak i do prawicowych intelektualistów. Fakt, że tak wielu zwolenników NSDAP pochodziło ze  środowisk uniwersyteckich i studenckich, ma związek z ich zarozumiałą pychą oraz zupełnie niepasującymi do niej kiepskimi perspektywami kariery. Już w 1932 roku NSDAP uzyskała przewagę w samorządach studenckich.
     
     
               Wedle narodowych socjalistów winnymi kryzysu gospodarczego byli Żydzi, zwycięskie mocarstwa oraz ich niemieccy politycy, którzy zdradzili ojczyznę. W tej sytuacji Niemcy winny zerwać kajdany i wyzwolić się z jarzma niewolnictwa.
     
     
               Narodowi socjaliści nie skupiali się na analizach ekonomicznych, zamiast tego zinterpretowali kryzys gospodarczy jako osobny rozdział światowej walki historycznej, w której Niemcy mieliby zginąć lub zwyciężyć na zawsze.
     
     
              Równocześnie propaganda NSDAP podkreślała, iż  niemiecki robotnik traktował pracę jako obowiązek, a dobrą pracę jako oznakę swojego honoru. Ten mityczny robotnik postawiony został w centrum narodowo-socjalistycznej ideologii, tuż obok żołnierzy oraz chłopów nazywanych „stanem żywicieli”.


               Stawiając pracę w centrum swojej propagandy, udawało się NSDAP docierać do ludzi obawiających się utraty zatrudnienia we wszystkich warstwach społecznych. W tej koncepcji pracy jako służby odnaleźć się mogli zarówno przedstawiciele kadry kierowniczej jak i robotnicy.

     
               Równocześnie wobec dezorganizacji społeczeństwa ludzie tęsknili za jednością i wspólnotą. A to także obiecywali narodowi socjaliści.
     
     
    CDN.
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    20 stycznia 1924 roku odsłonięto na Uniwersytecie Warszawskim tablicę poświęconą studentom poległym w walkach o niepodległość Polski w latach 1918-1920.
     
               W kwietniu 1922 roku powstał Komitet uczczenia pamięci poległych studentów Uniwersytetu Warszawskiego, w skład którego weszli przedstawiciele wszystkich zrzeszeń akademickich. Jego przewodniczącym został student Wydziału Prawa Janusz Rabski.
     
               Pierwszym zadaniem Komitetu było ustalenie listy studentów, którzy oddali swe życie w obronie niepodległości. W tym celu poprzez ogłoszenia w prasie zwrócono się do rodzin poległych o nadsyłanie informacji o okolicznościach ich śmierci. Wiele danych uzyskano także dzięki relacjom innych studentów Uniwersytetu.
     
               W wyniku ponad roku trwającej intensywnej pracy ustalono nazwiska 108 studentów i studentek Uniwersytetu, którzy oddali życie w obronie Ojczyzny. Jednocześnie w porozumieniu z władzami uczelni ustalono, iż najlepszą formą uczczenia ich poświęcenia będzie tablica pamiątkowa umieszczona w holu budynku Rektoratu, czyli w Pałacu Kazimierzowskim.
     
               W 1923 roku Komitet ogłosił konkurs na zaprojektowanie tablicy pamiątkowej ku czci poległych studentów. Tablica miała być wykonana z białego marmuru, a ryte w nim złote litery o wysokości 2 cm. Termin nadsyłania prac ustalono na l września 1923 roku, a zwycięzca miał otrzymać nagrodę w wysokości l min marek polskich.
     
               W związku z planowanym odsłonięciem tablicy latem 1923 roku Komitet przedstawił listę nazwisk studentów, które będą umieszczone na tablicy. Jednocześnie poinformował, iż ewentualne propozycje uzupełnienia tej listy o nowe nazwiska będą przyjmowane tylko do 15 września 1923 roku.
     
               Zdecydowana większość studentów UW, którzy oddali życie w obronie Ojczyzny, urodziła się w latach 90-ych XIX wieku. Najstarszy urodził się w 1885 roku, a najmłodszy w 1901 roku. Pochodzili z różnych warstw społecznych oraz różnych części Polski – chociaż niemal 1/3 z nich (36 osób) urodziła się w Warszawie. Ogromną grupę wśród nich stanowili studenci trzech wydziałów – Prawa (55 osób), Lekarskiego (34 osób) oraz Filozoficznego (25 osób).
     
               Odsłonięcie tablicy nastąpiło 20 stycznia 1924 roku Uroczystość poprzedziło nabożeństwo żałobne za dusze poległych i zmarłych w walce o niepodległość studentów, które odprawił dziekan Wydziału Teologicznego ks. prof. Ignacy Grabowski, a homilię wygłosił ks. Antoni Szlagowski.
     
               O godzinie 12.30 w auli Pałacu Kazimierzowskiego, w obecności senatu uniwersyteckiego, przedstawicieli władz państwowych, miejskich, rodzin poległych studentów oraz licznie zgromadzonej młodzieży akademickiej nastąpiło uroczyste odsłonięcie i poświęcenie tablicy.
     
               „Przy dźwiękach marsza żałobnego Chopina – napisano w „Kurjerze Warszawskim” w wykonaniu akademickiego koła muzycznego pod dyrekcją stud. filoz. p. Tołłoczki, wkroczyli na salę, parami, w okazałym pochodzie, profesorowie uniwersyteccy w togach i beretach, poprzedzając J.M. rektora, za którym szedł chorąży ze sztandarem korporacji akademickiej. Rektor i profesorowie zasiedli na podium, po obu bokach którego rozstawili się malowniczo delegacji korporacji akademickich ze swymi sztandarami.”
     
               Po krótkim zagajeniu rektora prof. Ignacego Koschembahra-Łyskowskiego na katedrę wszedł wybitny historyk prof. Władysław Smoleński, który wygłosił odczyt Młodzież w walkach o niepodległość Polski. Po przypomnieniu historii wojen toczonych w czasach nowożytnych oraz walk w okresie rozbiorów, podkreślił wielki wkład młodzieży polskiej w odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. oraz w wojnie polsko-bolszewickiej w latach 1919-1920. Wojnie, w której naród polski zwyciężył „wsparty młodzieżą, która na znak niebezpieczeństwa opuściła ławy szkolne i szła do boju za przodującym z krzyżem w ręku księdzem Skorupką, dającym jej ostatnią lekcję przedzgonną, że największą cnotą jest ofiara na ołtarzu ojczyzny. Młodzież ta zagrzała obronę potęgą duch i dokonała cudu nad Wisłą.”
     
               Następnie student Stanisław Słupecki, odczytał w zastępstwie chorego przewodniczącego Komitetu, Janusza Rabskiego, sprawozdanie z działalności Komitetu oraz przypomniał genezę ochotniczego wstępowania studentów do odradzającego się Wojska Polskiego. Następnie poprosił w imieniu studentów rektora o odsłonięcie tablicy. W czasie, gdy chór akademicki wykonywał Hymn Mikołaja Gomółki dziekan Wydziału Teologicznego ks. prof. Ignacy Grabowski dokonał poświęcenia tablicy.
     
               Po odczytaniu przez Słupeckiego nazwisk poległych studentów, chór akademicki, wykonując Polonez elegijny Zygmunta Noskowskiego, zakończył uroczystość.
     
             Podobna tablica została także odsłonięta w gmachu Politechniki Warszawskiej.
     
               Obie tablice, ocalałe w czasie wojny i okupacji niemieckiej, zostały usunięte, a następnie zniszczone przez „nieznanych” sprawców latem 1945 roku.
     
              Już w 1990 roku władze Politechniki Warszawskiej zadecydowały o umieszczeniu w głównym budynku tablicy poświęconej 81 studentom tej uczelni poległym w latach 1918-1920.
     
            Na Uniwersytecie Warszawskim dopiero w zeszłym roku powstał Komitet, którego celem jest odtworzenie przedwojennej tablicy, poświęconej studentom poległym w walkach  „o całość i niepodległość Polski w latach 1918-1920”.
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    R. Gawkowski, A. Kunert, K. Pilecki – Księga Pamięci poświęcona studentom Uniwersytetu Warszawskiego poległym i zmarłym w czasie walk o niepodległość 1918-1921
     
    S. Pomarański – Zarys historii wojennej 36-go pułku piechoty Legii Akademickiej
     
    W. Smoleński – Młodzież w walkach o niepodległość Polski
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W pierwszych dniach listopada 1918 roku, na wieść o wybuchu walk polsko-ukraińskich o Lwów, na wiecu studentów Uniwersytetu Warszawskiego zadecydowano o wstępowaniu akademików do odradzającego się Wojska Polskiego.
     
          Senaty Uniwersytetu i Politechniki Warszawskiej wydały oświadczenie solidaryzujące się ze studentami.
     
          Powołany 7 listopada Akademicki Komitet Wykonawczy rozpoczął przygotowania do werbunku. Jednocześnie w porozumieniu z władzami uczelni, komitet ten postanowił, iż przy zapisywaniu się na kolejny rok studiów każdy ze studentów będzie musiał przedstawić zaświadczenie o wywiązaniu się z obowiązku służby wojskowej lub w przypadku studentek oraz osób niezdolnych do służby wojskowej – pracy społecznej na rzecz ojczyzny do Warszawy
     
               Formowana w Warszawie od 11 listopada 1918 roku ze skoszarowanych tam akademików Legia Akademicka została przemianowana 17 listopada na 5. pułk piechoty, a następnie 3 grudnia decyzją Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego na 36. pułk piechoty, nadal nazywany potocznie Legią Akademicką.
     
             Późnym wieczorem 4 stycznia 1919 roku 36 pułk piechoty wyruszył z warszawskiego Dworca Głównego do Rawy Ruskiej. Miasto to stanowiło pozycje wyjściową do ataku, którego celem było uzyskanie połączenia z obleganym przez Ukraińców Lwowem. O świcie 7 stycznia 1919 roku żołnierze 36 pułku piechoty rozpoczęli swój chlubny szlak bojowy.
     
            Dwa dni później, 9 stycznia 1919 roku, wyjechał z Warszawy na front polsko-ukraiński pod Lwowem drugi z owych „ulubionych pułków stolicy” – 21 pułk piechoty, utworzony w Warszawie 11 listopada 1918 roku pod nazwą I Okręgowy Warszawski pułk piechoty i następnie 27 XI przemianowany na 21 pułk piechoty (po wojnie 21 VII 1921 roku otrzymał miano 21 Warszawski pułk piechoty „Dzieci Warszawy”).  
     
               Za trzeci w kategorii „ulubionych pułków stolicy” uznajemy 3 pułk ułanów, formowany od 4 XI 1918 roku w Warszawie i w Zagłębiu Dąbrowskim, walczący od I 1919 roku na froncie polsko-ukraińskim i od IV 1919 roku w wojnie polsko-bolszewickiej. Pułk, którego „główną protektorką” była pani prezydentowa Helena Paderewska, na mocy decyzji Rady m.st. Warszawy z 7 VII 1919 roku otrzymał honorowe miano „Dzieci Warszawy” (stacjonujący od 1922 roku pułk otrzymał nazwę wyróżniającą 3 Pułk Ułanów Śląskich  krótko przed wybuchem II wojny światowej, w 1938 roku).
     
               Już w 1919 roku, w czasie walk z Ukraińcami, a potem z bolszewikami zginęło kilkudziesięciu studentów Uniwersytetu. Zginął także dowodzący 36 pułkiem mjr. Zygmuntem Bobrowskim.
     
               Pamięci studentów UW poległych w szeregach 36 pułku piechoty w walkach na froncie polsko-ukraińskim poświęcona została uroczysta msza żałobna odprawiona 10 sierpnia 1919 roku w kościele garnizonowym na placu Saskim, o której „Kurjer Warszawski” napisał: „Imiona tych młodzieńców, którzy od ważnie poszli walczyć i umierać w obronie ojczyzny, będą wyryte we wszystkich polskich sercach. [...] W skupieniu pobożnym, wśród ciszy, przerywanej jeno rwącą się z serca skargą lub westchnieniem, ze łzami w oczach, wysłuchano mszy żałobnej. Odprawił ją w asystencji duchowieństwa ks. biskup [polowy Wojsk Polskich Stanisław] Gall, który wzruszył słuchaczy pięknym przemówieniem do żołnierzy, stawiając im za przykład tych dzielnych synów ojczyzny, którzy porzucili ławy szkolne i pospieszyli na wroga, nie wahając się ani chwili, ufni w dobro sprawy.”
     
               Jeszcze bardziej uroczystą mszę żałobną za spokój dusz poległych na polu chwały lub zmarłych z trudów wojennych studentów uczelni warszawskich, zorganizowaną przez rektorów i senaty Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej i Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, odprawił 7 listopada 1919 roku w kościele św. Jana również biskup polowy Wojsk Polskich Stanisław Gall.
     
               Przemawiający wówczas ks. Antoni Szlagowski (dziekan Wydziału Teologicznego UW) podkreślił, iż „śmierć ich to życie, bo uczy, jak żyć dla Ojczyzny. Śmierć ich to wykwit życia, bo śmiercią swą budzą do życia tych, co śpią; zapalić chcą tych, co nie płoną, podnieść tych, co w poziomach grzęzną, stać się heroldem życia, wnieść szczytny ideał poświęcenia i życie ludzkie opromienić i ukwiecić." Równocześnie wezwał młodzież uczestniczącą we mszy, by okazała się godna swych kolegów i swym życiem służyła Ojczyźnie,   „jak oni śmiercią się zasłużyli. Śmierć ich w was stanie się rozkwitem, gdy w was zakwitnie czynem i poświęceniem. Bo jeżeli wielka rzecz jest umrzeć za Ojczyznę, [...] nie mała – żyć dla Ojczyzny.”
     
               Rok później – 6 listopada 1920 roku – w trakcie kolejnej mszy za poległych studentów warszawskich uczelni ks. Szlagowski przypomniał, iż gdy „losy świata ważyły się pod Warszawą, opaczność losy świata złożyła w ręce młodzieży polskiej. Wielkiego serca i mocnej ręki było jej potrzeba. I wytrzymało jej serce i przemogły jej ręce. [...] Jeszcze niedojrzała, a już bohaterska. Z pełni praw obywatelskich jeszcze nie korzysta, a już najcięższe obowiązki obywatelskie na się bierze”.
     
               Była to jedna z wielu mszy i uroczystości ku czci poległych akademików warszawskich.
              
               22 maja 1921 roku Warszawa entuzjastycznie witała zwycięskie pułki „Dzieci Warszawy” wracające po zakończonej wojnie do stolicy przez wystawiony dla nich Łuk Tryumfalny (były to kolejno: 21 pułk piechoty, 36 pułk piechoty, 1 pułk szwoleżerów i 1 dywizjon artylerii konnej).
     
               Dwa dni później, 24 maja 1921 roku, w westybulu Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie przy Alejach Ujazdowskich odsłonięto tablicę pamiątkową z nazwiskami jej wychowanków poległych w latach 1918-1920. Była to prawdopodobnie pierwsza taka tablica w Warszawie.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  2
    Celem szkoły jest nauczenie uczniów, że Polska jest krajem bezprawia. Takie wałki, jakie obecnie odwala Tusk dzieją się w każdej szkole praktycznie. Co ciekawe furię wzbudza mój postulat, żeby zmienić prawo, aby szkoły były zgodne z prawem. Jakoś entuzjazmu tu nie widzę. Mamy też gorzkie dziedzictwo deformy Handkego, który był wykwitem tzw. Krakówka. Absurdalność jego poczynań była wielopoziomowa: Monstrualny koszt wprowadzenia gimnazjów przy znikomych korzyściach, ale za to kiedyś było 2 dyrektorów: przedszkola i szkoły średniej, a potem doszedł dyrektor gimnazjum i zespołu szkół. Czyli zamiast 2 dyrektorów pojawiło się 4. Sukces niekwestionowany. Przed wojną były u nas gimnazja dlatego problemy z nimi były znane. Nie da się dobrze ułożyć programu w układzie 6-3-3. Liceum jest tylko 3 letnie więc poziom spada. Podobnie jeśli mamy wysokich i niskich i chcemy ujednolicić wzrost, to ciężko jest naciągnąć małych. A łatwo obciąć wysokim nogi. Podobnie kończy się ujednolicenie poziomu: spaść musi. I nie ma tu żadnej dyskusji. Przechodzę tu do specyficznych klęsk Handkego. Dalej mamy szczyt patologii, czyli dążenie do ujednolicenia oceniania. Bezpośrednim skutkiem jest eliminacja elementów edukacji nie poddających się łatwo parametryzacji (lutujcie przykłady w komciach) i dominacja testów wielokrotnego wyboru. Edukacja została sprowadzona do nauki rozwiązywania tych testów. No i mamy też klucze: z kluczami był ten problem, że trzeba było się w nie wstrzelić. I jak ktoś miał za dużą wiedzę to miał problem. Jeśli w programie są np. dwa opowiadania pozytywistyczne a ktoś przeczytał dwadzieścia to miał problem, bo musiał pamiętać, które są w programie a które nie. Jak uwzględnił za dużo opowiadań, to oblał. Profesorowie mieli problemy z ówczesnymi zadaniami, bo nie umieją liczyć wyrazów w tekście. Gienieralnie był to cyrk. [1] I w tym świetle musimy zobaczyć zadania domowe. Ponoć nasi uczniowie po wyjeździe za granicę epatują poziomem. Nie przekłada się to jednak na nic: ani na poziom uczelni wyższych, ani na innowacyjność, ani na nic. Może tamtejsze dzieci i młodzież mają więcej czasu na inne działania, które nie są wymierne, a przynoszą efekty w tzw dorosłym życiu? I tu przechodzę do zadań domowych. Poważnym problemem jest tu powszechna dysfunkcja intelektualna nauczycieli: żaden nie rozumie, że są też inne przedmioty i mają one swoje zadania. I jak każdy zada na 15-20 minut to się robi z tego 3 godziny dziennie. I jak każdy zada kilka ćwiczeń na ferie to w efekcie przez 2 tygodnie muszą siedzieć nad tym od 8 do 20, dzień w dzień, żeby się wyrobić. Ja bym chciał otrzymać jakieś materiały pokazujące funkcjonowanie nauczania w krajach, gdzie zadań nie ma. A tu ni ma. Dodatkowo się tu zrobiła kwestia polityczna, skoro to lewaki postulują koniec z zadaniami. I czy ze wszystkimi, czy jakieś prace samodzielne jak nauczenie się wiersza mogą zostać? U Handkego sensownym był postulat, żeby w podstawówce wprowadzić zamiast przedmiotów nauczanie blokowe, ale to trzeba lat przygotowań, aby ustalić kolejność wprowadzania poszczególnych elementów. I przygotować nauczycieli. Tak ze 2 dekady powinno to zająć. A nie hop siup tralala. Jak stwierdził red. Ziemkiewicz bez zmiany paradygmatu nie zrobią nic. Szkoła podstawowa ma uczyć podstaw, a jeden przepycha małego filologa polskiego. Specjalistę takiego. Drugi – małego fizyka, trzeci – chemika. Najgorsza jest muzyka, bo jak nie masz słuchu to nie zaśpiewasz, choćbyś pękł. I teoretycznie mamy podstawy programowe, które można rozszerzać. Ale w praktyce sama podstawa jest tak obszerna, że się nie da jej zrealizować. Rozszerzenie zatem pozostaje zatem w sferze idei platońskich. Tłiter doniósł, że min. Czarnek obiecywał odchudzenie, ale nie zrealizował. Ci też nie zrealizują. II Wracając do praw ucznia: czy statut szkoły jest swobodnie dostępny? Swobodnie: czyli tak, żeby nikt nie wiedział, że uczeń se go czyta (np. strona szkoły), a nie że jest w sekretariacie czy bibliotece i bibliotekarka łypie, że się go czyta. I klasyfikuje czytającego jako rozpasanego wichrzyciela. Czy uczniowie pełnoletni mogą usprawiedliwiać swoje nieobecności? Za brak zeszytu nie może być ocena 1, bo ocena może być za postępy a nie za brak. Celujący nie może być za ponadprogramowe osiągnięcia, bo tylko programowe podlegają ocenie. Etc etc. Prawa nie zależą od obowiązków. Temat będę rozwijał. Np. rozumienie tekstu można sprawdzić tylko na prostym poziomie, np. mamy zdanie: Jasiek idzie drogą w czerwonych spodniach. I tu pytania: gdzie idzie Jasiek? Kto idzie? Jaki jest kolor spodni Jasia? Gdzie jest Małgosia? A tak to nie. Ni ma co autor chciał powiedzieć? A tu audycja: o herezji parafrazy Przypisy: 1 - Profesorowie nie umieją wysławiać się precyzyjnie. To insza inszość.
    5
    5 (1)

    2 Comments

  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Zasmucają mnie wypowiedzi typu:

    Szanowni Państwo, władze TVP właśnie usunęły całą zawartość wydań Tygodnika TVP z sieci. Dziękujemy wiernym czytelnikom, współpracownikom, i wszystkim, którzy życzyli nam dobrze.

     

    https://twitter.com/Dominik_Zdort/status/1748091602881380457

    Czy też tytuł w TV Republika:

    Adamczyk, Pereira i Tulicki zwolnieni dyscyplinarnie. Grożą im też zarzuty karne

    https://tvrepublika.pl/Adamczyk-Pereira-i-Tulicki-zwolnieni-dyscyplinarnie-Groza-im-tez-zarzuty-karne,156015.html

     

    Skąd się bierze taki gen podległości, że jak Tusk zrobił wałek i wsadził lewą ekipę do TVP to oni od razu to uznają? Uznają poczynania reżimu Tuska za obowiązujące? Taki mental mają, czyli – jak to ujmuje Bartosiak - mapy mentalne. Nawet decyzja sądu o wpis do KRSu nie ma znaczenia, a te istoty nierozgarnięte powołują się na nią. Tymczasem tamte całe 8 lat odmawiały uznania legalnym i praworządnym instytucjom, jak Trybunał Konstytucyjny i KRS. Wnioski trzeba wyciągnąć:

    Skoro zarząd i rada nadzorcza nie została odwołana, to jest. I nie zostanie już odwołana, bo odwołując ponownie przyznają, że pierwotne odwołanie był wałkiem. Jakie działania podejmuje prawdziwy zarząd w celu przywrócenia prawdziwej TVP?

    Pereira i Adamczyk nie zostali zatem zwolnieni i przysługuje im prawo do wypłaty, podobnie jak pracownikom TVP wg stanu z dnia określonego. Bo nie zostali zwolnieni. Jak ja se powiem że jestem prezes TVP i se zacznę zwalniać ludzi to jaki to ma wpływ na sytuację? Żaden. Podobnie mianowańcy Sienkiewicza takie same skutki powodują. Z drugiej strony wszyscy zatrudnieni po określonej dacie nie są pracownikami, bo zatrudniający nie był pracownikiem, dlatego kasa, którą dostaną jest wypłacana nielegalnie. Dochodzi tu wywołanie strat TVP znacznej wartości, poprzez stratę oglądalności, wpływy z reklam itp. Trzeba przeprowadzać działania umożliwiające przyszłą restytucję.

    Zaległe pensje powinny być ściągane z prywatnych środków Tuska, Sienkiewicza, Bodnara, Orłosia i to do kwoty strat pełnej. Przynajmniej takie zapowiedzi by się przydały. Skarbówka może dojechać towarzystwo, które jest pewne siebie. Normalnie to człowiek by się zastanowił, czy kłopotów na siebie nie ściąga, a oni są pewni, że się przedawni. Że tak długo się utrzymają aż się przedawni. No ciekawe. Ale pewne grupy elektoratu mogą się zniechęcić:

     

    II

    Nie mam złudzeń że żadnego pozysku elektoratu nie będzie. Tak jak TVP załatwiła PiSowi wybory parlamentarne, tak Republika załatwi eurowybory. Już nie mogę słuchać Gójskiej, tak się nakręca. Ściągają ekipę z TVP Info i będą to samo odwalać. Będą się starali wywalić Ziemkiewicza z jego Salonikiem, bo psuje im przekaz. Dochodzę do wniosku, że kształt TVP był ustawiony pod Kaczora, żeby przypadkiem nie obejrzał sobie jakiejś merytoryki.

    Gdyby, gdyby powiadam, gdyby hipotetycznie PiS chciał wygrać jeszcze kiedyś jakieś wybory to musi uderzyć z pokorą do jakiegoś elektoratu:

    I mamy tu elektorów zniechęconych, oczekujących że PiS będzie realizował swój program, a nie jakieś Fity For 55 i piątki dla zwierząt. PiS nie wydaje się zainteresowany tym elektoratem.

     

    Mamy też pewną dość liczną grupę, której nic się nie podoba i głosuje ona a to na Palikota, a to na Kukiza, a to na Hołownię. A to na JKM. Kukiz a nawet JKM przecierali PiSowi drogę do władzy, i to wielokrotnie. Kaczyści zaś nie doceniają znaczenia tej grupy, opowiadając bajki o mitycznym centrum. Jak się ich dobrze podejdzie to mogą sporo pomóc. Przypominam, że Kukiz w 2015 roku miał odbierać elektorat Dudzie, a odebrał Komorowskiemu. I tu problemy są następujące: partia to nie jej elektorat, który może być przypadkowy.

    Zapoznałem się z wynurzeniami wyborców 3D, i pierniczą oni o nowych standardach i tym podobnych. Pomysł okazał się zatem skuteczny, bo wsparli oni swymi chęciami Tuska.

    Jest też grupa elektoratu, który by chciał uzdrowienia państwa, poprzez uzdrowienie mechanizmów.

    CDN

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Tata Łukaszka wracał samochodem na osiedle, na którym mieszkali Hiobowscy. Kiedy przejeżdżał koło stacji paliw Deutschlen (dawniej Orlen) zobaczył, że litr paliwa kosztuje jedno euro i uznał, że mu się przywidziało.
    Była to pierwsza z serii niespodzianek jakie na niego czekały.
    Na wszelki jednak wypadek zawrócił na rondzie Ofiar Karosława-Jaczyńskiego i przejechał znów koło stacji. Tak! Nie mylił się! Cena paliwa rzeczywiście wynosiła jedno euro za litr!
    Tata Łukaszka zawrócił z piskiem opon i wjechał na stację. Ku jego zdumieniu nie było tam żadnych aut. Jakoś nikt nie rzucił się tankować tego taniego paliwa. Jedynie między dystrybutorami przechadzał się samotny pompiarz.
    - Jest paliwo?! - zawołał tata Łukaszka.
    - Co ma nie być? Jest - odparł smętnie pompiarz.
    - W tej cenie?
    - Tak.
    - Rząd dotrzymał obietnicy wyborczej sprzed pięciu lat?!
    - Ano jak pan widzi.
    - Niech mi pan powie jedną rzecz, dlaczego nikt inny tego nie tankuje?
    Pan pompiarz rozłożył bezradnie ręce.
    Tata Łukaszka zmrużył oczy i sięgnął po wąż. Na wyświetlaczu dystrybutora pojawiła się cena: jedno euro za jeden litr.
    Wsunął pistolet do baku i nacisnął spust. Po kilku minutach odwiesił pistolet, spojrzał na wyświetlaczy dystrybutora i przeżył drugi tego wieczora szok. Kwota za całe paliwo była taka sama jaką płacił jeszcze niedawno gdy tankował po dwa euro za litr! Zagadka wyjaśniła się w kolejnym okienku. Zatankował dwa razy więcej paliwa!
    Poirytowany tata Łukaszka wszedł do sklepu stacyjnego. Przy ladzie przeżył kolejny szok, stał tam pan Sitko, trzymał w ręce butelkę wódki i patrzył na nią jakby ją widział pierwszy raz w życiu.
    - Co pan, alkohol na stacji paliw pan kupuje? - zdziwił się tata Łukaszka. - Przecież tu najdrożej.
    - Koledzy mówili, że na stacji litr potaniał - wymamrotał pan Sitko marszcząc czoło i patrząc na ceny na półkach.
    - Potaniał - przytaknął skwapliwie sprzedawca, młody człowiek z niebieską grzywką, tunelami w uszach, i kolczykach w tylu miejscach, że łatwiej by było wymienić gdzie ich nie miał. - Ale tylko litr paliwa. Inne nie.
    - Jak potaniał, jak zatankowanie baku kosztuje tyle samo?! - eksplodował tata Łukaszka. - I jak to jest możliwe, że nagle do baku weszło mi dwa razy więcej paliwa?
    - Tak to możliwe proszę pana, że wczoraj rano ministra fizyki zmieniła definicję litra paliwa.
    Tata Łukaszka osłupiał. Panu Sitko butelka zaczęła skakać w ręku.
    - Tylko litra paliwa - uściślił sprzedawca patrząc na ból malujący się na twarzy pana Sitko. - Litr wódki pozostał bez zmian. Kupuje pan?
    - Nie - wymamrotał pan Sitko.
    - To niech pan postawi wódkę z łaski swojej do lodówki tu za mną.
    - A pan nie może sam? - zapytał pan Sitko.
    Sprzedawca pokręcił przecząco głową.
    - W drzwiach jest magnes. Kiedyś jak mnie przyciągnęło to musiałem czekać dwie godziny na kolegę z nocnej zmiany, żeby mnie uwolnił. Płaci pan? - skierował pytani do taty Łukaszka.
    - Tak, oczywiście. le niech mi pan powie, bo widzę, że pan wie więcej, jak to jest możliwe, żeby minister...
    - Ministra.
    - ...tak sobie zmienił...
    - Zmieniła.
    - ...definicję litra paliwa i nikt nie protestuje? Kar nie nakłada? Niemcy się nie burzą? Unia też nie? TSUE nie wydaje wyroków?
    - Może wystarczy mieć rząd, który żyje ze wszystkimi w zgodzie? - uśmiechnął się sprzedawca dzwoniąc kolczykami.
    - A jak oni, panie, tego, zmienili tę definicję? - dociekał pan Sitko.
    - Jak to jak? Jak zawsze. Uchwałą Sejmu.
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Republika Weimarska była filmowym potentatem, także w zakresie „nagich” produkcji.
     
     
          W końcu lat 20. w Niemczech znajdowało się pięć tysięcy sal kinowych, w których wyświetlane były wielkie klasyczne produkcje jak Nosferatu – symfonia grozy czy Gabinet doktora Caligari. To w Niemczech działali tacy reżyserzy jak Fritz Lang (Metropolis), Robert Wiene, Friedrich Wilhelm Murnau (Faust, Fantom). Ci ludzie będą po 1933 roku jako emigranci z państwa Hitlera decydować o wielkości Hollywoodu.
     
     
          Na początku lat dwudziestych większość ludzi przychodziła  nie na konkretny film, ale po prostu do kina. Dlatego też właściciele kin nie uznawali za konieczne rozpoczynanie seansu o określonej godzinie. Film odtwarzano raz za razem, a ludzie wchodzili i  oglądali tak długo, jak mieli na to ochotę.
     

         Aby zwiększyć oddziaływanie obrazu, filmowi towarzyszył akompaniament – w prostych kinach był jeden muzyk,  w dużych cała orkiestra.
     

         Z czasem zaczęto przykładać wagę do tego, aby seans kinowy zaczynał się punktualnie o wyznaczonej godzinie.
     

        Przemysł rozrywkowy szybko zdał sobie sprawę, że nie może być sztywny i dystyngowany, ponieważ gdy tylko gasły światła, publiczność zapominała o sobie.
     

          Kino było pierwszym prawdziwym medium masowym, wywołującym te same namiętności u różnych widzów; zarówno u ważnego ministra, jak i zwykłej stenotypistki.


               Film przyczynił się do wyostrzenia poglądów na ciało, fakt, że fryzura typu bob stała się tak popularna, wynikał również z tego, że odsłaniała więcej twarzy. Filmowcy chcieli podkreślać kanciasty podbródek, wydatny policzek, a nie twarz  w obramowaniu misternie upiętych włosów.
     

          Również przemysł filmowy korzystał ze zniesienia cenzury i otwarcia się widowni na nagość i tematy tabu.
     

         Twórcy zdołali do 1920 roku wprowadzić do kin ponad 100 „wyzwolonych” produkcji. Mimo braku cenzury najbardziej kontrowersyjne obrazy były jednak szybko wycofywane z repertuaru. Taki los spotkał np. „Anders als die Andern” („Inaczej niż inni”) Richarda Oswalda z 1919 roku. Film opowiadał o wirtuozie skrzypiec, który zmagał się ze swą odmienną orientacją seksualną. Po ujawnieniu homoseksualizmu artysta, nie mogąc znieść potępienia ze strony najbliższych, popełnił samobójstwo.
     

          Filmowcy lubowali się w prezentowaniu widzom niejednoznacznych, nierzadko kontrowersyjnych postaci. I tak w „Prostytucji” z 1919 roku bohaterkami były panie lekkich obyczajów. Twórcy pragnęli wyleczyć widownię ze stereotypów i zwrócić uwagę na skomplikowane losy nierządnic.
     

          Zdaniem większości Niemców niemieccy twórcy przekraczali wszelkie normy przyzwoitości i nadmiernie pławili się w dekadencji. Podobnego zdania były władze Republiki, które w maju 1920 roku przywróciły cenzurę.


               Twórcy sztuki filmowej oraz scenicznej chętnie w swych dziełach nawiązywali do nocnego życia stolicy. Świadczy o tym m.in. popularność motywu femme fatale – diabolicznej i zmysłowej kobiety wykorzystującej mężczyzn do własnych celów. Amerykańska aktorka Louis Brooks wspomniała, że berlińskie kluby nocne i bary były pełne tego typu kobiet. Artystka przez dwa tygodnie studiowała zachowanie bawiących się tam Niemek. W ten sposób przygotowywała się do roli Lulu, głównej bohaterki filmu „Puszka Pandory”.
     

         Pojawienie się filmów dźwiękowych nie spotkało się początkowo z entuzjazmem publiczności, która musiałą nagle zachować ciszę, w przeciwnym razie akcja na ekranie stawała się niezrozumiała.
     

          Wiele gwiazd filmu niemego zupełnie nie nadawały się do filmu dźwiękowego. Będący dotychczas bożyszczem kobiet aktor Harry Liedtke utracił swój status, gdy jego piskliwy głos skutecznie niweczył efekt pięknej twarzy. Podobny los spotkał innego amanta Bruno Kastnera, który ze względu na wadę wymowy przestał otrzymywać propozycje ról. Kastner, który zagrał w ponad stu filmach, powiesił się w pokoju hotelowym w roku 1932 w wieku czterdziestu dwóch lat.

     
              Dopiero słynny film Josefa von Sternberga Der blaue Engel (Błękitny anioł) z 1930 roku doprowadził do przełomu w postrzeganiu filmów dziękowych,. Zupełnie nieznana wówczas Marlene Dietrich – która za postać Loli otrzymała zaledwie dwadzieścia pięć tysięcy marek, stała się natychmiast gwiazdą, a wykonywana przez nią piosenka Friedricha Hollaendera „Ich bin von Kopf bis Fuß auf Liebe eingestellt” została szlagierem.
     

         Po dojściu do władzy w 1933 roku narodowych socjalistów rozpoczęto kampanię skierowana przeciwko wyuzdaniu w świecie estrady i filmu.
     

         Naziści rozprawili się także z wyzwoloną kobietą czasów Republiki Weimarskiej. Zdaniem nowych władz idealna Niemka powinna wystrzegać się nałogów, nie nakładać makijażu oraz bojkotować zagraniczne trendy modowe.
     

         W mediach zaczęto propagować tradycyjny model rodziny, z kobietą jako przykładną żoną i matką.
     

        Berlin - niedawne miasto grzechu zostało skutecznie spacyfikowane. „Wszystko, co związane z Republiką [Weimarską], zostało tak skutecznie wymazane, że (…) trudno uwierzyć, że kiedykolwiek istniała” – podsumował wiosną 1933 roku publicysta Hamilton Fish Armstrong.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    H. Jähner – Rausz. Niemcy między wojnami
    T. Kotłowski - Historia Republiki Weimarskiej 1918–1933
    H. Müller -  Weimar. Niespełniona demokracja
    E. Weitz -  Niemcy weimarskie: nadzieje i tragedia
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W latach 20.  Berlin był prawdziwym centrum przemysłu erotycznego oraz epicentrum międzynarodowej sceny homoseksualnej.


          Powojenny Berlin stał się kosmopolityczną metropolią. Nastąpił szybki wzrost liczby ludności, w 1920 roku stolica Republiki Weimarskiej liczyła już 4,3 miliona mieszkańców, co plasowało ją na trzecim miejscu pod względem zaludnienia po Nowym Jorku i Londynie. Ten duż wzrost liczby mieszkańców wynikał przede wszystkim z napływu cudzoziemców do miasta, m.in. Rosjan, których kolonia w 1923 roku liczyła już 360 tys. osób.
     
          Amerykański muzyk Michael Danzi uważał, że tak jak niegdyś do starożytnego Rzymu obecnie „wszystkie drogi prowadziły do Berlina”. Za przyjazdem do stolicy Republiki Weimarskiej przemawiała m.in. słabość marki oraz prężnie rozwijający się sektor rozrywkowy. Zmęczeni wojną i powojennym chaosem berlińczycy z chęcią oddawali się przyjemnościom. Zdaniem amerykańskiego dziennikarza Edgara Mowrera Niemcy „odłożyli na bok tradycję, dobry smak, nierzadko skrupuły moralne (…) i by poczuć, że żyją, poszukiwali ekstremum”.
     
          Ku uciesze publiczności artyści pełnymi garściami korzystali ze zniesienia przez władze Republiki Weimarskiej cenzury. Na tej fali narodziła się w stolicy moda na tancerki topless i striptizerki.
     
         Za typowy przykład  może posłużyć balet Celly de Rheydt. Cieszył się sporą popularnością, a perwersyjny, skandaliczny i pornograficzny repertuar niezawodnie przyciągał tłumy widzów. Przedsiębiorczy właściciele dodatkowo zarabiali na sprzedaży pocztówek z roznegliżowanymi zdjęciami „baletnic”. Równie dużą popularnością cieszyły się przedstawienia rewiowe. Ich tytuły (np. „Tysiąc nagich kobiet”, „Grzechy świata”, „Domy miłości”, „Słodka i grzeszna”, „Rozebrany Berlin”) w dość jednoznaczny sposób sugerowały, czego mogła spodziewać się widownia.
     
         Stała obecność tematyki seksualnej w sektorze rozrywkowym w stolicy wpłynęła na olbrzymi wzrost, formalnie nielegalnej, prostytucji. Legalne prostytutki musiały poddawać się badaniom pod kątem chorób wenerycznych i pracować na wybranych ulicach. Z tego względu zawodowe prostytutki stanowiły mniejszość, a miasto zdominowały amatorki.
     
         Pisarz amerykański Robert McAlmon był zaskoczony ich wszechobecnością na berlińskich ulicach. Nie sposób było pokonać przecznicy bez usłyszenia co najmniej kilkudziesięciu propozycji seksualnych. Prostytucją parały się sekretarki, sprzedawczynie pragnące dorobić sobie po godzinach. Na ulicach spotykano uczennice (lolitki) szukające sponsora, dominy ubrane w skórę szepczące do przechodniów: „czy chcesz być moim niewolnikiem?”. Berlin stanowił istny raj dla fetyszystów. Usługi seksualne oferowały tam kobiety w ciąży, panie z wadami postawy, matki i córki zachęcające do „trójkącika”. Oblicza się, że prostytucją mogło parać się około 100–120 tysięcy kobiet. Wzrosła również liczba męskich prostytutek. Zawodowo zajmowało się tym 650 panów, jednak do tej liczby należy dodać około 22 tysięcy amatorów.
     
          Na ulicach miasta spotykano również nieletnich chłopców i dziewczęta w czarnych skórach wymachujące pejczem. Amerykański dziennikarz Ben Hecht wspominał, że nierzadko owe „dziesięcio- lub jedenastoletnie dziewczynki zabrane z chodników Friedrichstrasse, gdzie paradowały po północy z uróżowanymi twarzami, w lakierkach i krótkich dziecięcych sukienkach” uczestniczyły w orgiach organizowanych w prywatnych domach.
     
         Osoby zainteresowane usługami domin mogły bez problemu spotkać je w klubach lesbijskich. Istniała też możliwość zamówienia prostytutki przez telefon. Do klienta zawoziła je taksówka, a te z najwyżej półki nawet limuzyna. O popycie na usługi seksualne przekonał się korespondent amerykański Edgar A. Mowrer Edgar Mowrer, który zauważył, że „hotele i pensjonaty zbijały wielkie majątki na wypożyczaniu pokojów na godzinę lub dzień gościom bez bagażu i nie meldującym się”.
     
         Klaus Mann z ironią zauważał,  że „niegdyś mieliśmy najlepszą na świecie armię, obecnie – perwersję”, a oburzony Stefan Zweig pisał, że „młode panny z dumą chwaliły się swym zdeprawowaniem; bycie dziewicą w wieku szesnastu lat uchodziło za hańbę w każdej szkole”.
     
         W całej Republice masowo dokonywano również nielegalnych aborcji (od 250 tysięcy do miliona rocznie), choć za przerywanie ciąży groził nawet kilkuletni pobyt w więzieniu. W 1927 roku Sąd Najwyższy dopuścił również możliwość dokonywania aborcji w przypadku zagrożenia życia matki.
     
         W marcu 1919 roku dr Magnus Hirschfeld założył Instytut Seksuologiczny. Oferowano tam porady lekarskie i psychologiczne dla osób homoseksualnych, biseksualnych i transwestytów. Po odwiedzeniu instytutu w 1925 roku dr Robinson stwierdził: „to instytucja absolutnie wyjątkowa na całym świecie… Mam nadzieję, iż uda mi się stworzyć podobną w Stanach Zjednoczonych, ale podejrzewam, iż ze względu na naszą pruderyjność, obłudną postawę względem wszystkich zagadnień związanych z seksem, będzie to niemożliwe”.
     
          W nocnych lokalach oferowano całą gamę używek z narkotykami na czele Ernest Hemingway zauważył, że najbardziej popularna była kokaina zażywana w takich ilościach jak… szampan we Francji. Równie dobrze sprzedawały się: heroina, morfina i opium. W Berlinie działały 62 zorganizowane grupy przestępcze zajmujące się dystrybucją narkotyków. Dostawcami narkotyków byli również lekarze. W narkotyki zaopatrywały się prostytutki, ludzie z pół-światka, homoseksualiści, ale też bohema artystyczna czy lekarze. Morfinistami często byli weterani, którzy pierwszy kontakt z narkotykiem mieli w trakcie rekonwalescencji.
     
          Brytyjski krytyk muzyczny i literat Edward Sackville-West pisał entuzjastycznie do E.M. Forstera: „Są tu nawet duże bary taneczne dla inwertytów. I można zobaczyć niesamowite postacie – ogromnych mężczyzn z piersiami jak kobiety i twarzami jak Ottoline Morrell (czarująco ekscentryczna brytyjska arystokratka) – które żadną miarą nie dają się sklasyfikować”.
     
           Jego również homoseksualni koledzy i pisarze brytyjscy – W.H. Auden, Stephen Spender i Christopher Isherwood – upublicznili ten wizerunek Berlina na całym świecie i stworzyli mit, który do dziś oddziałuje na to miasto.

           W Berlinie działało wówczas około stu barów dla gejów i mniej więcej trzydzieści dla lesbijek. Charakterystyczne było, iż wiele gejowskich przybytków było miejscem spotkań odwiedzanym również przez osoby heteroseksualne.
     
           Do miasta przybyło wielu homoseksualistów i biseksualistów z Niemiec i zagranicy. Z myślą o nich drukowano przewodniki przybliżające lokalizacje klubów, które wkrótce zapełniły się gejami „otwarcie okazującymi sobie uczucia”, jak zauważył Ben Hecht. Zdaniem korespondenta Huberta Renfro Knickerbockera to właśnie przyczyniło się do nadania miastu nieoficjalnego tytułu stolicy gejów i lesbijek.
     
            Największą popularnością wśród turystów cieszyły się jednak kluby (Eldorado, Mikado, Bülow-Kasino czy Kleist-Kasino) oferujące bardziej skandaliczne rozrywki, np. wystawiające rewie transwestytów. Co więcej, to właśnie w tych miejscach można było spotkać bohemę artystyczną (np. Marlenę Dietrich) oraz arystokratów (np. hrabiego Harry’ego Kesslera).
     
          Stefan Zweig z oburzeniem stwierdzał, że „nawet [starożytny] Rzym nie znał orgii takich jak bale transwestytów w Berlinie”.
     
          W Berlinie ukazywało się od 25 do 30 czasopism skierowanych do homoseksualistów. Na ich łamach reklamowały się bary, kluby i kawiarnie, ale również lekarze, prawnicy czy krawcy. W prasie można było również znaleźć reklamy agencji detektywistycznych specjalizujących się w odnajdywaniu szantażystów. Ci ostatni stanowili dość dużą bolączkę ukrytych homoseksualistów. Pomimo otwartości Niemców na inne orientacje seksualne nadal funkcjonował paragraf 175 kodeksu karnego z 1871 roku penalizujący stosunki seksualne osób tej samej płci.
     
          Stojący na czele ww. Instytutu Seksuologicznego w Berlinie dr Hirschfeld wspólnie z pierwszą niemiecką organizacją zrzeszającą osoby homoseksualne (WhK – Komitet Naukowo-Humanitarny) zdołał wprowadzić w 1929 roku na wokandę projekt liberalizacji paragrafu 175. Decyzją parlamentarnej komisji zniesiono karalność stosunków homoseksualnych jako takich, zaostrzono jednak kary za nierząd i seks z osobami poniżej 21. roku życia.
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W Republice Weimarskiej nastąpiła zasadnicza zmiana roli kobiety.
     

            Kobiety w latach 20. nie tylko wyglądały zupełnie inaczej niż przed wojną, ale też inaczej się zachowywały, inaczej mówiły i inaczej myślały.
     

               „Z tych istot zasznurowanych w gorsety, zawiniętych po szyję w udrapowany materiał, - pisał z aprobatą Stefan Zweig - okrytych spódnicami i halkami, z tych istot beznogich, sztucznie cienkich w pasie jak osy i sztucznych w każdym ruchu i pod każdym względem, z tej historycznej kobiety z przedwczoraj w ciągu jednego pokolenia szybko narodziła się kobieta dzisiejsza, z jej lekkim, odkrytym ciałem, którego kształt jak fala opływa cienka suknia, ta kobieta, która – proszę się nie przerażać! – dzisiaj, w biały dzień, otwarta jest na wiatr, powietrze i każde męskie spojrzenie, jak dawniej tylko w zamkniętych domach kobiety, których imion nie wolno było głośno wymawiać”.
     
     
             Dla podzielających zdanie Zweiga fakt, że spotykali na ulicy „półnagie” kobiety,, zadowalał ich ciekawość. Z drugiej strony konserwatywni panowie, mężczyźni z prawdziwego zdarzenia, dostrzegali w nowej modzie utratę czegoś, co pojmowali jako kobiecość, czegoś, co należy zarówno ukrywać, jak i podkreślać.
     

               Zmieniał się ideał ciała nie tylko kobiecego, ale także męskiego. Męskie ciało powinno być odtąd wytrenowane, zwinne i zdolne do obrony, ale także gładkie. Broda nagle wydała się staromodna, odpowiednia tylko dla starców, którzy wciąż jedną nogą tkwili w cesarstwie, jak prezydent Rzeszy Hindenburg. Współczesny mężczyzna nie miał brody, co najwyżej mocno przystrzyżony wąs, jak kapral z Braunau, który przyciął zarost nad górną wargą w nieduży kwadrat i tym samym zajął wygodną pozycję pomiędzy cesarstwem a nowoczesnością.


               Zaokrąglenia sylwetki, które dotychczas wyznaczały ideał kobiety, a także dojrzałego mężczyzny, zastępowano teraz kantami i krawędziami. Rysunki prezentujące modę lansowały
    „sylwetką ołówka”. Postacie pokazywane w magazynach o modzie stawały się chudsze, wyższe i gładkie jak ołówki. Klatka piersiowa i talia zostały wyeliminowane. Nad nimi unosiły się głowy gładkie jak ptasie czaszki. Krótkie włosy przy fryzurze typu bob ledwo wystawały spod przylegających czepków. Rezygnacja z szerokich kapeluszy i falujących włosów odsłaniała twarze, dając przestrzeń dla zuchwałego wyglądu.
     

               W efekcie kobiety coraz bardziej upodabniały się wyrazem twarzy do mężczyzn, przybierały rysy heroiczne, obronne i, jak pisał Robert Musil, stawały się „chłopięce, koleżeńskie, wysportowane, nieprzystępne i dziecinne”.
     

               Jeśli na początku wąskie sukienki sięgały kostek, to w latach dwudziestych spódnice stawały się coraz krótsze, odpowiadało to potrzebie sportowego stylu i szybkiego tempa. Spódnica musiała być „nieprzesadzona, nieprzestarzała, odpowiednia dla szybkich kroków współczesnej kobiety” – pisała tenisistka i dziennikarka Paula von Reznicek – musiała pasować „do jej osiemdziesięciokilometrowej prędkości i do jej chłopięcej twarzy”.  Z kolei pisarka Elsa Maria Bud mówiła o „modnym, wychudzonym półchłopaku”.
     
     
               Fakt, że ideał kobiety zbliżył się optycznie do sylwetki mężczyzny, wywoływał liczne protesty.  „Dość już!” – oburzała się gazeta „Berliner Illustrirte Zeitung”  w  1925 roku w artykule „przeciwko maskulinizacji kobiety”. Fryzurę typu bob można było jeszcze uważać za żart, ale teraz, gdy zniknąć miały nawet kosmyki z fryzury typu paź, a wiele kobiet wybierało męską fryzurę Eton „z włosami szczotkowanymi gładko do tyłu”, nadszedł czas, aby „zdrowy męski gust zwrócił się przeciwko takim nieprzyjemnym modom, których ekscesy są przeszczepiane z Ameryki”. Jest to „prawdziwy wstręt dla każdego mężczyzny z krwi i kości”, kiedy kobieta wygląda „jak słodki chłopiec”.
     

               Bob był postrzegany jako fryzura prostytutki, pasująca co najwyżej do „żydowskiej bezczelnej twarzy” – głosił Volkistowski Związek Kobiet, przekonując, że  „warkocz jest aryjski, fryzura typu bob żydowska”, co było absurdalną tezą, gdyż krótkie włosy spotykały się z taką samą krytyką środowisk żydowskich. W 1928 roku z powodu tej modnej fryzury zostały zwolnione z pracy dwie pielęgniarki ze szpitala żydowskiego w Kolonii.
     

               Fryzura typu bob, choć wkrótce w miastach stała się standardem, uznawana była za oznakę indywidualizmu, ponieważ podobnie jak dopasowany do niej mały kapelusz w kształcie klosza wyraźniej eksponowała rysy twarzy i podkreślała nos. „Sukienki i nakrycia głowy wyglądają dziś tak, jakby mogły być noszone tylko przez tę jedną kobietę, jakby tylko dla tej jednej kobiety zostały zaprojektowane” – stwierdzała pisząca o modzie dziennikarka Stephanie Kaul.
     
     
               Radykalnym wariantem boba był wspomniany wcześniej Eton. Prawdziwie chłopięce cięcie, włosy zaczesane do tyłu, z podgolonym karkiem lub wyraźnym przedziałkiem z boku.
    Eton był popularny przede wszystkim wśród kobiet o skłonnościach lesbijskich, które fryzurą wyrażały swoją orientację seksualną w nieskrępowany sposób.


     
               Wraz ze zmianą wyglądu zmienił się także ton młodych kobiet. Będący nowością brak
    skrępowania często postrzegano jako impertynencję. Kpiny, pewny siebie upór, zaskakująca rzeczowość, ale przede wszystkim silniejsze skupienie na sobie – to były cechy nowej niemieckiej kobiety.
     
     
    Poeta Peter Huchel poświęcił nowym kobietom wiersz pochwalny Die Knäbin:
     

    „Dziewczyno z warkoczami w latach leśnych
    chłopczyco z miasta dzisiaj, skracasz włosy,
    oczodoły i sarna podziemnej kolei,
    kocia i aksamitna w futrze.
    Jedwabisty księżyc, masa perłowa pod pończochami,
    wsiadają do auta nimfy w krótkich spódnicach.
    Drgające gwiazdy reklamy we włosach,
    chodźmy po cygańsku do kina i baru.
    Daleko od twoich warkoczy i lat matczynych
    samolot poniesie Cię płynniej,
    Chłopczyco miast, włosy złożone w ofierze,
    szczupłe zwierzę bulwarów o sarnich biodrach!”



               Niektóre kobiety nie poprzestały na upodabnianiu się do chłopów, rzucając wyzwanie także symbolom dojrzałego mężczyzny, takim jak cylinder, laska, a w końcu nawet monokl. Lubiły nosić męskie koszule i szerokie męskie spodnie oraz malować kredką do oczu delikatny wąsik nad górną wargą.


               Na okładce „Berliner Illustrirte Zeitung” w listopadzie 1927 roku pojawiła się spacerująca osobliwa para. Kobieta i mężczyzna w eleganckim garniturze, oboje pod krawatem z poszetkami i cygarniczkami, krótkie włosy kobiety z przedziałkiem jeszcze gładszym niż u mężczyzny.
     

            Jeden z czytelników zareagował na nią karykaturę z komentarzem: „Gdy Pan Bóg ją widzi, śmieje się i pyta: czyżbym stworzył trzy [płcie]?”.
     

             W 1928 roku pisarz Franz Blei z zadowoleniem powitał zbliżający się koniec „dwubiegunowego erotyzmu, który strasznie przeciążał zarówno mężczyznę, jak i kobietę”. Podzielający to zdanie pisarz Emil Lucka wskazywał, iż „ideałem, nawet jeśli nieuznawanym, jest bezpłciowość i zauważam, jak mi się wydaje, że twarze tracą swoją ostrość i kształtują się pośrednie rysy, niezupełnie męskie i niezupełnie kobiece”.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W Republice Weimarskiej królowała zmysłowa, oszałamiająca muzyka i taki sam taniec.
     

               Chyba nie było epoki, która tak hołdowała tańcowi. Od artystycznego tańca ekspresyjnego poprzez taniec rewiowy aż po zwykłe pląsy na parkiecie – taniec porywał ludzi, zmieniał ich i odkrywał coraz bardziej szalone formy ekspresji. W Republice Weimarskiej tańczono wszędzie, w eleganckich kawiarniach i w knajpkach za rogiem, nawet w wodzie; w upalne dni pary kołysały się, stojąc po kolana w jeziorze Wannsee, przy muzyce płynącej z gramofonu lub dźwiękach orkiestry.
     
     
           W samym tylko Berlinie do dyspozycji zwolenników tańca  pozostawało około stu czterdziestu oryginalnych lokali tanecznych, nie licząc całej masy knajpek, gdzie w razie potrzeby stoliki odstawiano na bok, by zrobić miejsce tańczącym. Wielu właścicieli karczm, również na wsiach, czuło się zmuszonych do zakupu pianina, aby podołać zapewnieniu odpowiedniej rozrywki.
     
     
          „Tu i ówdzie tańczą razem dwie młode dziewczyny, - pisał z irytacją Tomasz Mann - czasem nawet dwaj młodzieńcy; nie ma to dla nich znaczenia. Tak więc przechodzą do egzotycznych dźwięków gramofonu obsługiwanego solidnymi igłami, żeby brzmiał głośno i wybrzmiewał swoje shimmy, fokstroty i onestepy, te afrykańskie shimmy, tańce jawajskie i polki kreolskie – dzika, perfumowana tandeta, po części usychająca z tęsknoty, po części musztrująca, w obcym rytmie”.


          Wraz z końcem wojny przybył z USA styl taneczny, który zrewolucjonizował świat tańca w Niemczech. Był nim shimmy, taniec przynoszący na parkiet nieoczekiwaną wolność. Tańczyło się go do porywających rytmów, niemal w miejscu i bez dotykania się, co pozwalało na zaoszczędzenie miejsca.  Nie trzeba już było ćwiczyć ustalonej sekwencji kroków, słuchając ciągłego strofowania surowych nauczycieli tańca. Wystarczało po prostu odważnie rzucić się w taneczny zgiełk i po prostu zacząć się poruszać do muzyki.
     

               W broszurze Jazz and Shimmy wydanej w 1921 roku napisano, że „shimmy shake!” tłumaczy się jako „potrząśnij koszulą nocną!”: „Wystarczy tylko raz na próbę wykonać ruch, którym strząsa się z ramion koszulę nocną, aby uzyskać charakterystyczny ruch shimmy”.


               „Pobity, zubożały, zdemoralizowany naród szuka w tańcu zapomnienia. – pisał Klaus Mann -  (…) Taniec staje się manią, idée fixe, kultem.Giełda skacze, ministrowie się chwieją, Reichstag dokonuje wybryków. Kaleki wojenne i spekulanci wojenni, gwiazdy filmowe i prostytutki (…) – wszyscy machają kończynami w straszliwej euforii. (…) Tańczy się głód i histerię, strach i chciwość, panikę i przerażenie”.
     
     
               „Szaleństwo zwyciężyło – cieszył się Robert Leonard. – Rewolucja, ekspresjonizm, bolszewizm w sali balowej. (…) Jeden wielki hałas, szalony taniec i wszyscy zostają zahipnotyzowani. Najstarsi ulegają szalonemu nastrojowi, przez salę przetacza się niesłychana radość życia. Kelner upada z pełną tacą, nikt tego nie zauważa – to część muzyki. Dwóch panów policzkuje się nawzajem – to część muzyki”.
     

               Z kolei pisarz Hans Siemsen zauważał, iż „jazz ma jeszcze jedną miłą cechę. Jest całkowitym zaprzeczeniem powagi. Miażdży w zalążku każdy przejaw dumy, poprawności, buńczuczności, sztywniactwa. Kto obawia się narażenia na śmieszność, nie może go tańczyć. Niemiecki nauczyciel nie zatańczy jazzu, podobnie jak pruski oficer rezerwy. A gdyby tak wszystkich ministrów i tajnych radców, profesorów i polityków zobowiązać do publicznego tańczenia jazzu od czasu do czasu?! Jakże radośnie pozbawiono by ich wszelkiej powagi! Jak ludzcy, jak mili, jak zabawni musieliby się stać! (…) Gdyby cesarz tańczył jazz, nigdy nie wydarzyłoby się to wszystko, co się wydarzyło!”.
     

               Ekscytujące doświadczenie wspólnoty pogłębiło się, gdy w 1925 roku parkiety taneczne podbił charleston, który zamieniał „ tancerza w akrobatyczną marionetkę”. „Ręce również są aktywne, dotykają wszystkich części ciała, jak w ekstazie. Do tego dochodzi naprzemienny ruch nóg, przypominający pisanie liter X oraz O, i naprzemienne zwracanie kolan i stóp na zewnątrz i do wewnątrz. Tancerz może pochylać plecy lub nawet przejść do przysiadu”.
     

               Charleston zachęcał do tanecznego wyrażania własnych uczuć.  Był tańcem „rozpętanej radości życia, usamodzielnienia jednostki oraz upojenia indywidualizmem pośród radosnego tłumu”. Charleston odpowiadał przede wszystkimi upodobaniom kobiet, które nie musiały już być prowadzone, w charlestonie pozostawały bardziej aktywne i żywiołowe.
     
     
               Mężczyzna i kobieta na parkiecie byli absolutnie równouprawnieni i stawiano przed nimi te same wyzwania. Musieli być szczupli i wysportowani, możliwie silni i gibcy.


               Podczas gdy większość kobiet poddawała się dyktatowi modnej chłopięcej figury, bujne biusty i biodra nie były mile widziane.
     

               Dla większości Niemców shimmy i charleston były pierwszymi spotkaniami z kulturą afroamerykańską. Wiele hoteli szczyciło się zatrudnianiem czarnoskórych muzyków lub kelnerów.


     
               Afroamerykańskie zespoły jeździły z koncertami po kraju, W lokalu Haus Vaterland można było regularnie posłuchać Sidneya Becheta, który wkrótce miał się stać jednym z najbardziej znanych na świecie przedstawicieli jazzu nowoorleańskiego. W 1926 roku przyjechała do Berlina dziewiętnastoletnia Josephine Baker. Wkrótce wszyscy wręcz zabijali się o znajomość z nią, pragnęli chociaż na kilka minut zbliżyć się do tej nieokiełznanej tancerki.
     
     
           Nie wszyscy podzielali ten entuzjazm - znany krytyk baletowy Werner Suhr, nawiązując do  kulturowego pesymizmu Oswalda Spenglera na temat rozprężenia białej kultury, wyczerpanej wojną, dowodził, iż „Europejczyk pragnie mocniejszych sił i nieprzerwanego napięcia, typowych dla ras zacofanych umysłowo. Jest zmęczony. (…) Człowiek wykształcony, nienadążający już za dalszym zróżnicowaniem i muzyką kulturową, chce uśmierzyć niepokój i rozpacz jaskrawymi dysonansami naiwnych melodii”.
     
     
              „Wszystko kłamstwa, wszystko fasady, które nie wymuszają głębi, ale ją udają” – pisał  Siegfried Kracauer. Przeszkadzało mu, że świat pięknych pozorów rzeczywiście funkcjonuje „nie taki, jakim jest, lecz taki, jakim przedstawiają go szlagiery” i że ludzie wyraźnie dają się temu zwieść.
     
     
               „Ojczyzna tańczy na czaszkach swoich zmarłych. Skończcie z takimi niegodnymi zabawami!” – domagało się już w 1920 roku Stowarzyszenie Weteranów Rzeszy, a były kapitan Manfred Freiherr von Killinger agitował przeciwko  „smarkaczom w marynarkach do talii i butach shimmy”. I doadawał:  „Pieniądz jest waszym bogiem. On daje wam wszystko, czego potrzebujecie do życia: zespoły jazzowe, bale, teatry żydowskie, szampana, wasze żony obwieszone biżuterią i futrami. Światy dzielą nas od was”.
     
     
            Samotnym kobietom usługi świadczyli żigolacy. Gdy klientka zażyczyła sobie męskiego towarzystwa dawała znak kelnerowi, a ten dyskretnie kierował żigolo, zwanego również fordanserem, do stolika kobiety, by uprzejmie zaproponował jej taniec.
     
     
            W razie braku inicjatywy klientek, żigolo zobowiązany był do wykazania własnej inicjatywy. W pierwszej kolejności miał zwracać się do pań mniej atrakcyjnych. „Pomiędzy dwiema kobietami zawsze wybieraj grubszą” – głosiło jedno z dziesięciu przykazań żigolo, które w 1926 roku podawał „Revue des Monats”.
     
     
               Kierownik tancerzy w Edenie, niejaki pan Isin, wyjaśnił Billy’emu Wilderowi, przyszłemu znanemu reżyserowi, o co tu chodzi: „Nie jesteś tu dla przyjemności, pamiętaj o tym. Musisz tańczyć. Nawet z kobietami, które ci się nie podobają. Tak, im mniej ci się podobają, tym uczciwiej i sumienniej wykonujesz swoje obowiązki. Pierwsze przykazanie fordansera brzmiało: nie może być żadnych kobiet podpierających ścianę: żigolo musi je zapraszać do tańca, bo dostaje za to pieniądze”.
     

               System żigolo godził nowy porządek z tradycyjnymi rytuałami zalotów. Mężczyzna wprawdzie prosił kobietę do tańca, ale tylko w zamian za dyskretny transfer pieniędzy.
     
     
                „Piękny żigolo, biedny żigolo” – brzmiał tekst jednego z najsłynniejszych szlagierów Republiki Weimarskiej, tanga skomponowanego w 1928 roku przez Leonella Casucciego do tekstu Juliusa Brammera z 1924 roku. Tekst opowiadał  o polach bitew we Francji i o końcu wojny, gdy świat „stał na krawędzi”. Bohater utworu, będący weteranem wojennym, zarabiał po wojnie  na życie jako tancerz. Jest smutny, a jednak musi się śmiać, bo za to mu płacą.


    Piękny żigolo, biedny żigolo
    Nie myśl już o czasach
    Gdy jako husarz, opleciony złotem
    Mogłeś jeździć konno po ulicach
    Uniform passé, ukochana mówi żegnaj –
    Sprawiedliwy świecie, stoisz na krawędzi!
    Jeśli nawet twoje serce pęka
    Pokazuj uśmiechniętą twarz –
    Płacą i musisz tańczyć!”

     
     
           Tekst odnosił się do dramatów społecznych tamtych czasów. Jako tancerze w lokalach pracowali często oficerowie i przedstawiciele zubożałej szlachty, posiadali bowiem ważną umiejętność: odznaczali się wytwornymi manierami.  Z dawnego blasku i chwały pozostawała tym mężczyznom już tylko odwaga na parkiecie.
     
     
    CDN.
     
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Bałwan jest niewątpliwie antropomorficzną rzeźbą ze śniegu.
     
         Niektórzy badacze dopatrują się w „bałwanie” elementów indyjskiego sanskrytu, gdzie „van” oznaczać miało potęgę. W tym samym sanskrycie „bhaga” oznaczać miało boga, jak również „bag” w irańskim. U Kirgizów bałwan to siłacz lub bohater. Po persku zaś bałwan jest bohaterem, wojownikiem, pomnikiem na cześć takiego herosa, albo… oznacza głupca.
     
         Zygmunt Gloger w tomie pierwszym swej  „Encyklopedii staropolskiej” podaje, że niegdyś  mianem „bałwana” określano bryłę lub wielki kawał, ewentualnie słup. Przyrównać możemy go do wielkiego bałwana soli, cyny, miedzi, ołowiu lub innego kruszcu.
     
          Z kolei Aleksander Brückner w swoim „Słowniku etymologicznym języka polskiego” wyjaśnia, że „bałwan„ to słup i bryła. Równocześnie rozszerza znaczenie tego terminu na ciężki i nieruchomy, a także „głupi” ”słup bożyszcza” w rozumieniu bałwana jako bożka „idolum”.  Stąd też, jak podaje dalej, bałwochwalca, czyli wierzący w bałwany, bożki pogańskie, a więc niechrześcijańskie. Tak więc Brückner zwraca uwagę nie tylko na wielkość bałwana, ale także na jego znaczenie siły wyższej, postaci boskiej, o pochodzeniu pogańskim.
     
         Bałwan był więc synonimem głupiego, złego, pogańskiego bożka. Stąd wyraz „bałwochwalstwo”.
     
          W jego postaci należy więc doszukiwać określonej formy, być może antropomorficznej, jak najbardziej przypominającej swym kształtem człowieka lub też w sposób symboliczny, np. w formie słupa, jakiegoś kawałka kamienia, który miały wyobrażać pogańskiego bożka. Przychodzi tutaj na myśl jako pierwszy Irminsûl – Słup Irmina.
     
         Irminsûl był świętym miejscem Sasów, według relacji historycznych w formie prastarego dębu, który został ścięty na rozkaz Karola Wielkiego w 772 roku, wówczas toczącego wojny z plemionami saskimi.
     
         Irminsûl był odpowiednikiem skandynawskiego Yggdrasil – Drzewa Życia lub Drzewa Starszego, a więc Odyna, swoistym axis mundi – osią ziemi, ponieważ miał on formę pnia starego drzewa. Był niezwykle ważnym obiektem kultu!
     
         Dla Celtów, Germanów, wczesnośredniowiecznych Skandynawów oraz Słowian, ważnymi miejscami kultu były uświęcone gaje, a samo drzewo, patrząc choćby na przykład Yggdrasilu, formą utożsamianą z wierzeniami uchwytnymi w różnych zakątkach świata. Rzymianie wyjątkową atencją traktowali dęby i laury. Podobnie Celtowie jemioły i leszczyny. Dęby były świętymi drzewami wśród Germanów i Słowian.
     
        Pewnych analogii można doszukiwać się także w tzw. babach pruskich. Były to kamienne posągi, przedstawiające mężczyzn, którzy w ręku trzymają róg, tasak lub miecz. W innych wersjach ich ramiona są skrzyżowane na piersiach. Najprawdopodobniej były one wizerunkami, nieznanego bóstwa.
     
        Baby pruskie były odnajdywane w okolicach Iławy i Bartoszyc, gdzie znana jest legenda o pruskiej królowej Gustebaldzie, która pewnego dnia uratowała niejakiego Rybiego Króla. Ten w podzięce dał jej zaklęty kamień, dzięki któremu można było zrozumieć mowę zwierząt, roślin i wiatru. Rybi Król  przestrzegł ją, żeby nigdy go nikomu nie pokazywała. Gdy pewnego razu Wiatr przyniósł informację, że zbliżają się Krzyżacy, a ludzie nie dawali jejn wiary, Gustebalda pokazała tajemniczy kamień niedowiarkom i w tym momencie sama zamieniła się w kamień.
     
         Pierwsze wzmianki o zwyczaju budowania bałwanów zostały odnotowane  XIV wieku.  Pierwsza ujawniona w jednej z bibliotek w Hadze ilustracja przedstawia destrukcję bałwana – topienie go nad wrzątkiem. Ze względu na to powstała teoria, że w Średniowieczu bałwana niszczono, jak dziś Marzannę – na znak odejścia zimy. Jan Długosz pisząc o ludowym zwyczaju topienia marzanny, wprost użył słowa „bałwany” na określenie topionych kukieł.
     
         W bajce „Bałwan ze śniegu” Hansa Christiana Andersena, bałwan nie potrafi się ruszyć i spełnić swoich pragnień, do których należy poznanie ciepła pieca. Wyznaje to w rozmowie łańcuchowemu psu. Dla wyjaśnienia dodajmy, że źródłem tęsknoty okazuje się pogrzebacz stanowiący „kręgosłup” bałwana, wokół którego budowały go dzieci.
     
        Kształt bałwana znaleziono też w kosmosie. Granicę Układu Słonecznego strzeże gigantyczny rdzawy bałwan. Jest to asteroida Ultima Thule, najdalszy obiekt, do jakiego dotarła dotąd sonda NASA. Naukowcy twierdzą, że każda z „kul” monstrualnego bałwana to odrębny obiekt i że zetknęły się one ze sobą, chociaż siła odśrodkowa ich dotąd nie rozdzieliła. Ultima Thule jest najstarszym znanym bałwanem. Ma 4,5 mld lat.
     
         Typowy bałwan składa się z trzech kul śnieżnych - od największej u podstawy. Do tradycji w europejskim i północnoamerykańskim kręgu kulturowym należy ozdabianie śniegowego człowieka węglem (oczy, usta, guziki), marchewką (nos), czynienie mu nakryć głowy i rąk z patyków, podobnie jak strachom na wróble. Bałwan często ma w ręku miotłę, a na głowie cylinder – kojarzący się  z kominiarzem, a zatem z piecem i ciepłem.
     
         W wielu językach bałwan ma w sobie element wskazujący na śnieg. I tak mamy angielskiego snowmana, chorwackiego snjegowicia, holenderskiego sneeuwpop, norweskiego snømanna, słowackiego snehuliaka, czy łotewskiego snegavirsa.
     
         Każdemu z nas bałwan kojarzy się z dzieciństwem i zimowymi zabawami.
     
         Obecnie śniegu jest coraz mniej i coraz rzadziej mamy okazję do lepienia bałwana.
     
           Korzystając z rzadkich okazji wielu polityków fotografuje się ze zrobionymi przez siebie bałwanami. Zapominają przy tym, iż na zdjęciach nie zawsze można łatwo znaleźć kto jest politykiem, a kto bałwanem.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Gieysztor – Mitologia Słowian
    S. Piekarczyk – Mitologia germańska
    L. Słupecki -  Mitologia skandynawska w epoce wikingów
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Łukaszek wraz ze swoimi dwoma wiernymi druhami wybrał się na osiedle kupić fajerwerki. O ile Gruby Maciek wyglądał tak jak zwykle, o tyle okularnik z trzeciej ławki prezentował się niecodziennie: prowadził psa na smyczy.
    - Piesek jest cioci - wyjaśnił.
    - To na pewno jest pies? - zapytał Łukaszek.
    - Wygląda jak chomik - zadudnił Gruby Maciek.
    Ale okularnik się obraził i wyjaśnił, że jest to niezwykle groźny pies, wszyscy sąsiedzi się go boją i tak dalej.
    - Jak się wabi? - chciał wiedzieć Łukaszek.
    - Terror.
    Rozśmieszyło to bardzo Grubego Maćka.
    - Aj! Aj! Aj! - piskliwie wtórował mu piesek.
    - Gdzie tu ten terror? - śmiał się Gruby Maciek ocierając łzy.
    - Wyobraź sobie, że on szczeka tak za ścianą - wyjaśnił okularnik. - Cały dzień. Całą noc. Cały czas.
    - A chyba że tak - mruknął Łukaszek.
    I poszli.
    - Jednak są - zadudnił Gruby Maciek wskazując kilka osób stojących przed sklepikiem. Była to trójka LGBT kontrolująca czy handel idzie zgodnie z prawem tak, jak rozumie to koalicja rządząca. Mieli transparent ze zdjęciem smutnego Kadysława Własiniaka-Komysza z podpisem: minister Obrony Narodowej prosi: żadnych rakiet w Sylwestra".
    - Nie wolno kupować fajerwerków! - aktywiszcza zaczęły krzyczeć już z daleka na widok trójki chłopaków.
    Ze sklepiku wyjrzał sprzedawca. Był niezadowolony.
    - Co wy wyrabiacie? Najpierw walczycie o handel w niedzielę, przychodzi tu co tydzień by kontrolować czy mam otwarty sklep w każdy weekend zgodnie z uchwałą Sejmu, a teraz zabraniacie mi handlować.
    - Sprzedawać pa może - oświadczyło drugie aktywiszcze. - To oni nie mogą kupować.
    - Przecież to nie ma sensu - złapał się za głowę sprzedawca. - Żebym ja sprzedał oni muszą kupić!
    - A jak jest z sexworkingiem? - wtrąciło trzecie aktywiszcze. - Być pracownicą to nic zdrożnego. Zwalczamy za to korzystanie z usług.
    Pan już nic nie mówił, a chłopcy wbili się do sklepiku. Zakupili naręcza rakiet i wyszli. A na zewnątrz do szturmu przystąpiła trójka LGBT.
    - Nie można strzelać bo... - zaczęło pierwsze aktywiszcze.
    - Wy nie chcecie strzelać? - przerwał Łukaszek, a gdy otrzymał potwierdzenie poradził z uśmiechem:
    - To nie strzelajcie. To taki proste.
    Gruby Maciek nie bawił się w takie grzeczności. Na sugestie drugiego aktywiszcza, żeby nie północy nie korzystać z zakupionych przed chwilą rzeczy, zadudnił:
    - Moje fajerwerki, moja sprawa!
    Okularnik nawet nie dopuścił trzeciego aktywiszcza do głosu protestując przeciwko temu, że wpychają się z butami w jego życie.
    - Ale zwierzątka cierpią - argumentowało trzecie aktywiszcze.
    - Przecież to tylko zlepek komórek - odpalił okularnik i się zaczęło. Na prośbę, by to udowodnił zaczął liczyć zaginając palce:
    - Pies nie potrafi sam sobie zrobić jedzenia, nie potrafi się ubrać, nie potrafi podjąć decyzji ani czy chce być ochrzczony ani jaką wybrał płeć.
    - No tak, ale widać, że jest to takie słodkie psiecko - rozczuliło się pierwsze aktywiszcze nachylając się by pogłaskać Terrora.
    - Aj! Aj! Aj! - rozszczekał się Terror parskając śliną.
    - Ciocia ma zresztą niezawodny sposób by piesek nie cierpiał - pochwalił się okularnik.
    - Faszerowanie psa chemikaliami albo zastrzyki... - zaczęło z oburzeniem drugie aktywiszcze, ale okularnik przerwał mówiąc, że o żadnych takich praktykach nie ma mowy.
    - No to jak to ona robi? - zaciekawiło się trzecie aktywiszcze.
    Okularnik dumnie wypiął wątłą pierś.
    - Ciocia mówi pieskowi, że dziś jest finał Największej Kwesty i piesek już nie cierpi!
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Cała rodzina Hiobowskich była zaintrygowana dwoma rzeczami: po pierwsze tym, że do Łukaszka przyszli koledzy się uczyć i po drugie tym, że w pokoju było cicho.
    Teraz siedzieli w kuchni zastanawiając się co się dzieje w pokoju Łukaszka.
    - Uczyć się? - prychnęła babcia. - Pewno robią coś innego. Mogę wymienić. Siedzą w internecie, albo grają w gry, albo...
    - Albo jeszcze co gorszego robią - pokiwał głową dziadek Łukaszka.
    - Mogę wymienić - ucieszyła się siostra Łukaszka, ale jakoś nie było chętnych.
    - Coś jednak trzeba zrobić - mama spojrzała na tatę.
    Tata wstał, powiedział, że ktoś tu musi podjąć męską decyzję, usiadł, dopił resztę herbaty, palnął pięścią w stół i kazał mamie Łukaszka iść zobaczyć co oni tam robią.
    Mama westchnęła i poszła. Rozległ się jej słaby krzyk, a potem wróciła do kuchni z Łukaszkiem i jego dwoma kolegami: okularnikiem z trzeciej ławki i Grubym Maćkiem. Mieli nietęgie miny i kartkę papieru.
    - Dobrze wyczuliśmy! - Mama Łukaszka pałała oburzeniem. - Mało brakowało a wywinęliby taki numer, że...
    - Coście robili? - zainteresowali się wszyscy.
    Odpowiedź była bardzo zaskakująca.
    - Pisaliśmy list do premiera - bąknął Łukaszek.
    - Dlaczego??? - zdumienie taty Łukaszka nie miało granic.
    - W sprawie rakiety, która przeleciała nad naszym osiedlem - zadudnił Gruby Maciek.
    Zdumienie przerodziło się w strach.
    - No jak to, państwo nie wiedzą? - terkotał okularnik z trzeciej ławki machając rękami jak wiatrak Siemensa. - Dzisiaj rano nad naszym przeleciała rosyjska rakieta, która naruszyła polską przestrzeń powietrzną...
    - Przestań rapować i mów normalnie - ofuknęła go babcia Łukaszka. - Skąd ten idiotyczny pomysł, ze tu spadła jakakolwiek rakieta?
    - Nie mówiliśmy,że spadła! - zastrzegł się Łukaszek. - Tylko, że była.
    - To co się z nią stało? - zapytała siostra Łukaszka. - Macie jakiś dowód?
    Gruby Maciek podprowadził dziadka do okna.
    - Niech pan spojrzy. Czy widzi pan jakieś szczątki, krater, zniszczenia?
    - No oczywiście, że nie! - wypalił dziadek.
    - I to jest właśnie dowód - rzekł szeptem okularnik. - Dowód na to, że ta rakieta zawróciła!
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    O ile można mieć pewne zastrzeżenia co do formy, to treść przekazu TVP Info była w miarę OK. W każdym razie w porównaniu z TVNem to niebo a ziemia. U nas był medialny system pluralistyczny unikalny w skali Europy: jedni mieli TVP a drudzy TVN i widz mógł se oglądać przekaz dwubiegunowy. Przy czym TVP waliło 10% ściemy którą serwował TVN najwyżej. Z drugiej strony TVN nadawał subtelniej, osiągając efekt np. poprzez odpowiedni dobór gości, a TVP przegrzewał kurszczyzną ładując topornie łopatą do głowy. Gdyby wyższy poziom reprezentowali to teraz by im było łatwiej. A tak to jest jak jest. Sami się zamknęli w betonie, co by tam nie opublikowali (Reset!) to i tak będzie uznane za propagandę. Nie moja wina.

    II

    Tu przechodzimy do zagadnienia ogólnej badziewności konstytucji, będącej wynikiem dysfunkcji intelektualnych środowiska jej twórców. Przypominam, że najciekawszym zagadnieniem jest minimalna liczba prezesów Sądu Najwyższego: konstytucja wspomina tylko o pierwszym prezesie, ale jest kwestia, czy pierwszy prezes może istnieć jako jedyny prezes, bez drugiego? Czy może aby był pierwszy prezes to musi być jeszcze jakiś drugi prezes, jakiś inny prezes? Przy tym zagadnieniu bledną takie problemy, jak prawo łaski czy ceremonie prezydenckie: prezydent ma kompetencje, czyli uprawniania decydowania o czymś. Z drugiej strony ma obowiązek robienia pewnych rzeczy, jak mianowanie premiera. I pytanie, co będzie jak takiej ceremonii odmówi? Tu konstytucjonaliści mogą bełkotać różne rzeczy w zależności od tego, kto jest prezydentem. Wg mnie powinna tu królować interpretacja, że jak się prezydent zirytuje to w takiej sytuacji blokuje nominację, a jak coś to go kiedyś możecie postawić przed trybunałem stanu. 

    Ja jednak nie o tym. Otóż zastanawiał się ktoś czemu nie poszli w proporcjonalne zarządzanie mediami państwowymi? Każdy kto wszedł do sejmu dostaje swoją działeczkę w zależności od tego, ile ma procent głosów. I nie ma problemów z obecnie obowiązującym systemem kadencyjnym: jedni obsadzają swoimi różne instytucje, które podkładają następnej władzy szczura. Tak jak to było w 2015 roku i tak, jak jest teraz. W systemie proporcjonalnym np. 20% przypadałoby koalicji rządzącej a pozostałe 80% dzieliliby na poszczególne ugrupowania sejmowe. I nie byłoby takiej wojny jak teraz. PiS rządząc miałby trochę więcej, PO mniej. Po wyborach proporcja by się zmieniła i tyle. Czemu na to nie poszli? Bo obecna koalicja w 1997 miała 100% wszystkiego i jak coś to obsadzając wszystko zablokowałaby ewentualnego tryumfatora spoza układu.

    III

    Obecnie mamy takie możliwości:

    1. Za 4 lata będzie już Rzesza i wybory europejskie.

    2. Za 4 lata wybory będą jak za Gomułki: jedna lista, bez skreśleń, i od razu wrzucasz kartę do urny. Nie idziesz za kotarę żeby nie było, że coś dopisałeś albo skreśliłeś.

    3. Normalne wybory będą za 4 lata.

    Koalicja 13 grudnia ma poparcie towarzyszy unijnych, w które dufa. Nie wiadomo jednak w jakim stanie przetrwa następne 4 lata. W tym okresie wchodzić zaczną negatywne skutki Fita For 55, jak podatki od aut, wzrost cen energii i żywności itp. Dodatkowo obecny reżim ma konkretne zobowiązania wobec lewych cystern i dziury watowskiej. Szczuję je na 2 biliony złotych. Dodatkowo akcję rabunku TVP realizował za pomocą adwokata-obrońcy zorganizowanej przestępczości raz. Rodzi to konkretne zobowiązania, które Tusk bezwzględnie będzie musiał realizować. Zauważyliście, że rabunek wspomniany realizowany jest nie przez policję itp., tylko metodami czyścicieli kamienic. Rodzi to dalsze zobowiązania Tuska, które musi bezwzględnie…

    Jak mu się to będzie spinać finansowo przez 4 lata to nie wiem. A musi on utrzymywać 800+, podwyżki dla nauczycieli i 13-14 dla emerytów. PiS se na to mógł pozwalać bo cisnął mafie jednak.

    IV

    Przy czym uratować nas może tylko większość konstytucyjna. Artykułu że konstytucja jest prawem najwyższym nie będą mogli zmienić i on zostaje. Teoretycznie możemy wszystko wpisać do konstytucji i to wszystko będzie miało prymat nad prawem unijnym. Tylko towarzysze unijni tego nie uznają i nie będzie tak, że wygenerujecie sprytny spisek i tamci zawiną się ze swoimi plugawymi interesami i stracą miliardy. Trzeba będzie stoczyć wojnę. 

    Na kogo zatem możemy liczyć? Pozyskać można kilka procent prawicowych wyborców zniechęconych do PiS za szerzenie lewactwa i oddawanie niepodległości. Drugą grupą są centrowcy, ze zdumieniem obserwujący excesy Tuska. Głosowali oni na 3Drogę i Konfę, jakby stworzyć im jakieś fajoskie ugrupowanie to by mogło się udać. Lista oczywiście nie jest pewna. 

    Jak wiadomo Tusk zastosował tu metody mafijne: jak chcesz wstąpić do mafii to musisz popełnić występek, aby mieli na ciebie haki i aby dowieść determinacji i braku skrupułów. Tusk wkręcił Kosiniaka-Hołownię i Czarzastego w udział w występkach podpułkownika Sienkiewicza i teraz muszą oni wspierać PO, bo jadą na jednym wózku i jak coś to pójdą siedzieć za to razem z tamtymi.

    Z drugiej strony doceńmy talent Tuska do trwania przy korycie. Jeśli dojdzie do realizacji wariantu gomułkowskiego to będzie gnicie podobne do degrengolady junty Jaruzelskiego. Przyszłość jest zatem niepewna. 

    PS: Zapomniałem dodać, że poziom TVP, jak by go nie oceniać, jest legalny. Nie pojmują tego np. Dwie Lewe Ręce. Orliński sadzi zaś takie kocopoły, ze nawet ich nie linkuję. »Ach pisowce co tera?« enuncjuje.

    Na zdjęciu: Sienkiewicz zagazowany niegdyś

    PS2: Konfiarze znowu wspierają pisiorów kreując się na realną opozycję. 

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Hiobowscy w komplecie zasiedli przed telewizorem. Na dziś bowiem zapowiadano nowy główny program informacyjny w pierwszym kanale Telewizji Polskiej.
    Włączyli trochę za wcześnie. Trafili na końcówkę odcinka bajki "Tata, tata i ja" zatytułowanego "Zabawa w doktora". Potem była reklama binderów dla dzieci i na ekranie pojawił się pan, który wczoraj zapowiadał zmiany.
    - Witam państwa serdecznie - powiedział pan. - Będę prowadził dla państwa nasz nowy program informacyjny. On będzie jak woda.
    - Co to znaczy, że jak oda? - zaniepokoiła się siostra Łukaszka.
    Ze strony jej rodziny padały różne odpowiedzi: że taki nudny, że taki bezbarwny, że bez smaku, że bez zawartości. Jedynie mama Łukaszka oburzona, twierdziła, że chodzi o kryształową uczciwość.
    Zagrała melodia, zawirowały obrazki i na ekranie pojawił się wielki napis

    WODAMOŚCI

    Wszyscy zaczęli się śmiać, ale szybko przestali bowiem do studia weszło kilka osób i stanęło koło prowadzącego. Wszyscy mieli tatuaże z ośmioma gwiazdkami.
    - Jesteśmy obiektywni i niezależni - powiedział prowadzący.
    Na ekranie pojawił premier Tunald-Dosk, który to potwierdził.
    Kiedy znowu pokazano studio Hiobowscy przeżyli szok. Prowadzący siedział w jacuzzi.
    - Chcemy łączyć ludzi. Nie licząc oczywiście wyborców partii Karosława-Jaczyńskiego, bo to nie są ludzie. A nasza telewizja będzie dla ludzi. Nasze informacje będą jak woda! - przypomniał prowadzący. - Płyńcie z nami! Dzisiaj informacje ze świata, z kraju, a na koniec, sport, pogoda i wywiad pod nazwą "Najważniejsze pytanie dnia". Należą się wam te informacje. Czyż nie?
    Zanurkował i wypłynął parskając wodą.

    Tata Łukaszka upuścił szklankę po herbacie.

    - Program miał się nazywać "Minuta prawdy", ale nasz Premier Uśmiechu stwierdził, że tyle czasu nie zmieści w naszym programie. Zaczynamy od informacji z zagranicy.
    Na ekranie pojawił się jakiś młody reporter.
    - Po zamknięciu elektrowni Turów znacząco poprawiły się stosunki zarówno z Niemcami, jak i z Czechami - mówił stojąc w plenerze, a za nim było widać dymiące zgliszcza. - I nieprawdą jest, że brakuje prądu, i kupujmy go od Niemców za potrójną cenę. Ewentualne niedobory uzupełniamy zakupami od naszego zachodniego sąsiada płacąc zaledwie czterysta procent ceny rynkowej. Teraz cały ten rejon zostanie przywrócony naturze. Mieszkańcy już się cieszą. A kto się nie cieszy, ten zostanie pozbawiony zasiłku dla bezrobotnego. Nie ma miejsca na warcholstwo w krainie demokratycznego uśmiechu!
    Teraz przyszła kolej na młodą reporterkę.
    - Sukcesem zakończyły się rozmowy z Rosjanami o sprzedaż Orlenu. Nie uzyskamy za tą firmę wielu pieniędzy, ale pamiętajmy, że tyle coś jest warte ile ktoś chce za to zapłacić. Pieniędzy jednak starczy na pokrycie długów powstałych po zasypaniu bezsensownej inwestycji przekopania Mierzei Wiślanej. I przypomnijmy po raz kolejny, że to nieprawda jakoby kazał to zrobić Pudimir-Włatin. Prośbę o to wystosował Miedmitrij-Dywiediew.
    Kolejny reporter, tym razem starszy, poinformował:
    - Kanclerz Niemiec poprosił o zasypanie tunelu w Świnoujściu, ponieważ zbyt dużo migrantów ucieka nim z Polski do Niemiec. Niemiecka Straż Graniczna jest już zmęczona pushbackami i ciągłym naprawianiem płotu między Świnoujściem a Ahlbeck. O ich ciężkiej pracy opowiada najnowszy film Agnieszki Holland "Powrót do domu". A skoro już mowa o granicach, to polska Straż Graniczna zatrzymała grupę nielegalnych migrantów na bagnach na granicy z Białorusią. Tak jak powiedział nasz Premier Uśmiechu, zewnętrzna granica Unii Europejskiej musi być strzeżona, ale z pełnym poszanowaniem praw człowieka. Uchodźcy, głównie kobiety i dzieci, dostali ciepły posiłek, opiekę medyczną i obecnie oczekują na azyl w Polsce.
    Pokazano jakiegoś murzyna, który wyrywał się pogranicznikom i krzyczał:
    - Belarus! Belarus! I wanna go to Belarus!
    - Podajemy stan polskich obozów - oznajmił z namaszczeniem prowadzący. - Od zeszłego tygodnia przybyło dwa. W sumie na terenie Polski są już dziewięćset czterdzieści cztery obozy. I co? I nic. Jest spokój. A tak partia Karosława-Jaczyńskiego straszyła. Komisja Europejska darowała nam trzy biliony euro kary za tych trzech co uciekli do Niemiec we wrześniu. Taki jest pożytek jak się z kimś rozmawia i jest się prawdziwym partnerem w Unii. Poprzedni rząd by tak nie potrafił. Ciąg dalszy kwestii migracyjnej - oznajmił prowadzący i kamery pokazały spacerującą po stolicy Polski kolejną reporterkę.
    - Jeśli chodzi o liczbę gwałtów w warszawskim metrze, to w skali rok do roku pozostaje na niezmienionym poziomie, co jest oczywiście sukcesem, bo stacji metra cały czas przybywa. W tym roku jedna. Opozycja to krytykuje, twierdząc, że za ich rządów nie było gwałtów w metrze. Tak, to prawda, ale wtedy nie było po prostu metra! Metro to zasługa prezydenta Warszawy, Trzasfała-Rakowskiego, który doczekał się już swojego pomnika!
    I pokazano figurę prezydenta wysokości jednego metra.
    - W Radomiu trójka LGBT odkryła podczas kontroli dwa pustostany, które można by przeznaczyć dla migrantów - poinformował z jacuzzi prowadzący - ale okazało się, że się nie da, bo są własnością posła. A teraz wiadomości z kraju. Posłanka Kloulina Pannig-Heska przygotowała projekt uchwały zwiększający odległość elektrowni od domu z dziesięciu do dwunastu metrów. I nieprawdą jest co opowiada partia Karosława-Jaczyńskiego, że każdego będzie można wywłaszczyć pod wiatrak. Nie każdego. Tylko ich sympatyków. Prawo być może tego zabrania, ale prawa nie można brać literalnie tylko tak, jak my to rozumiemy. Nie po to demokratyczna większość dostałą mandat od społeczeństwa by nie przeprowadzać zmian, a poza tym ci podludzie zasłużyli sobie na to stylem i metodami. Reszta informacji z kraju.
    Pojawił się młody reporter siedzący za biurkiem, który z marsową miną odczytywał z kartek.
    - Warszawa. Znów awaria oczyszczalni Czajka. Jest to wina prezydenta Kacha-Leczyńskiego, który wybrał lokalizację tej inwestycji. Dolnośląskie: jest dobrze. Kujawsko-pomorskie: jest dobrze. Lubelskie: jest dobrze. Lubuskie: jest dobrze. Łódzkie: jest dobrze. Małopolskie: jest dobrze. Mazowieckie... - tu spiker podniósł oczy, popatrzył w kamerę i rzekł z satysfakcję:
    - Rozpoczęto procedurę oddawania domów zagrabionych przez poprzedni rząd pod CPK. Opolskie: jest dobrze. Podkarpackie: jest dobrze. Podlaskie: jest dobrze. Pomorskie: jest dobrze. Śląskie: jest dobrze. Świętokrzyskie: jest dobrze. Warmińsko-mazurskie: jest dobrze. Wielkopolskie... - tu spiker drugi raz spojrzał w kamerę. - Sejm podjął specjalną uchwalę, która czyni Stary Rynek w Poznaniu przechodnim. Remont ma się zakończyć za trzy lata. Jest to wina prezydenta Kacha-Leczyńskiego, który wybrał lokalizację tej inwestycji. Zachodniopomorskie: jest dobrze.
    Ponownie pokazano prowadzącego, który oświadczył, że teraz pora na coś lżejszego, czyli na gospodarkę i oddał głos kolejnej reporterce.
    - Lot po sprzedaży Lufthansie powoli zaczyna się rozwijać i w przyszłym roku zamierz kupić drugi samolot. Sukces! Wybrano lokalizację pod pierwszą polską elektrownię atomową. Będzie w Szczyrku. Sukces! Teraz rząd zamierza poszukać wykonawcy, bo wszystkie poprzednie kontrakty poprzedni wykonawcy zerwali. Na placu boju pozostała tylko jedna firma z Niemiec, której nazwa zaczyna i kończy się na S.

    - Sukces! - zakrzyknęła babcia Łukaszka.
    Tata Łukaszka ją sprostował.

    - I najważniejsze: Nasz Premier Uśmiechu, Tunald-Dosk uroczyście oświadczył, że w przyszłym roku wprowadzi w Polsce euro.
    Na ekranie pojawił się Tunald-Dosk, który rzekł z pochyloną głową:
    - Für Deutschland.
    Kamera przełączyła na prowadzącego. Był zły. Rzucił gdzieś w bok żelem do kąpieli.
    - Patrzcie kurna co puszczacie bo znów wrócicie do telewizji osiedlowej!
    Był jeszcze bardziej zły kiedy zobaczył, że jest na wizji.
    - Mamy, tego... Drobne problemy techniczne. Ale następny materiał to państwu wynagrodzi. Przenosimy się na dziecięcą onkologię.
    Na szpitalnym korytarzu reporter stał z mikrofonem obok dwójki łysych dzieci w piżamach.
    - No dzieci - zaczął ciepło. - Co chciałybyście oddać?
    Dzieci spojrzały na siebie i jedno w końcu wydukało:
    - Premiera Tunalda-Doska.
    - To nie tak - głos reportera znacznie ochłódł. - To jest odpowiedź na drugie pytanie, które brzmi: od kogo chciałybyście otrzymać podziękowania.
    - A jak brzmi odpowiedź na pierwsze pytanie? - spytało drugie dziecko.
    - Pięć miliardów na TVP. Nie wiecie? Tyle razy to ćwiczyliśmy! - głos reportera drgał z irytacji.
    - To miał mówić Grzesio - wyjawiło pierwsze dziecko. - Ale go nie ma.
    - Nie ma? A gdzie jest?
    - No... Na chemii - bąknęło drugie dziecko.
    - Nie do wiary! - reporter uniósł ręce w górę. - To tu telewizja przyjeżdża a on sobie idzie na lekcje! Niesłychane!
    W reżyserce ktoś przytomny szybko przełączył obraz, niestety źle wybrał. Widzowie ujrzeli jak prowadzący wali czołem w brzeg jacuzzi. Słychać było jak woda pluska.
    Ktoś podszedł z boku i klepnął prowadzącego w łokieć. Ten szybko się zreflektował i zapowiedział sport.
    Ale zamiast typowej relacji sportowej na ekranie pojawiła się arena ze stołem i gromadą publiczności. Na arenę wyszła gromada wielkich, wytatuowanych, brodatych mięśniaków w garniturach, a wśród nich dwie drobne postacie w szlafrokach. Zrzuciły kaptury.

    - Miał być sport, a co to jest? Jakaś walka MMA? - zapytał tata Łukaszka.
    - Walka to też sport - zauważyła babcia Łukaszka.-
    - Zaraz, chyba rozpoznaję zawodniczki... - rzekł dziadek Łukaszka.

    Na arenę wkroczył łysy facet w białej koszuli z mikrofonem.
    - Proszę państwa!!! Po lewej Barota-Dowołek!!! Po prawej Zatarzyna Kalenda-Kolewska!!! Przed państwem walka wieczoru o prawo poprowadzenia wywiadu z premierem!!!
    Obie zawodniczki podeszły do stołu.
    - Zaczyna Barota-Dowołek!!! - wrzeszczał sędzia.
    Zawodniczka przyłożyła prawą dłoń do twarzy drugiej zawodniczki, cofnęła kilka razy, po czym nabrała zamachu i strzeliła całym impetem tamtą w twarz. Zatarzyna Kalenda-Kolewska przechyliła się do tyłu, zarzuciło jej włosy na twarz, ale ustała. Wyprostowała się, odgarnęła włosy z twarzy. Na jej lewym policzku płonął czerwony ślad.
    - Teraz Zatarzyna Kalenda-Kolewska!!! - wrzeszczał sędzia.
    Wezwana powtórzyła ceremoniał z cofaniem dłoni po czym ona strzeliła przeciwniczkę w twarz, ale dodatkowo nadała impet ramieniem i obrotem. Barota-Dowołek poleciała do tyłu i gdyby dwóch panów jej nie złapało leżałaby. Postawili ją do pionu. Zawodniczka przewróciła oczami i wydawało się, że upadnie, ale jakoś utrzymała pion. Powtórzyła taktykę przeciwniczki z półobrotem. Zatarzyna Kalenda-Kolewska nie upadła, ale a nosa poszła jej krew.
    - Dziesięć!!! Dziewięć!!! Osiem!!! - ryczał sędzia.
    - Mogę walczyć! Mogę walczyć! - zapewniała Zatarzyna Kalenda-Kolewska. Spojrzała w oczy konkurentki do wywiadu i wysyczała:
    - Ja jestem jego największą fanką... Byłam z nim cały czas na każdej przebieżce, każdym joggingu...
    I nagle bez ostrzeżenia, bez przymierzania wyprowadziła cios. Barota-Dowołek kompletnie się tego nie spodziewała. Rozległo się echo potężnego plaskacza. Tym razem silni panowie za plecami nie pomogli. Barota-Dowołek przeleciała im przez ręce i upadła na podłogę. Sędzia liczył do dziesięciu, a potem podniósł rękę zwyciężczyni.
    - Zatarzyna Kalenda-Kolewska!!!

    - No wiecie co - powiedziała zdegustowana mama Łukaszka patrząc na wszystkich trzech samców swojej rodziny.
    - Ale jej przylutowała! - przeżywał Łukaszek. - To będzie teraz codziennie? Chcę oglądać!
    - Mój Boże! - dziadek złożył dłonie jak do modlitwy. - Kiedyś dałbym każdy pieniądz by patrzeć jak resortowiec dostaje w twarz. A teraz mam to za darmo!
    - Sprytny pomysł na podniesienie oglądalności - pokiwał głową tata Łukaszka i podniósł szklankę.

    Kamera znów pokazała jacuzzi. Było puste. Obraz przesunął się w bok i kadrze pojawił się prowadzący. Miał na sobie tylko ręcznik wokół bioder i trzymał go oburącz. Kąpielówki leżały przed nim na ławce. Zobaczył, że jest w kadrze i choć wydawało się to niemożliwe jeszcze bardziej poczerwieniał z gniewu. Zrobił krok do przodu po kąpielówki, ale zaraz się rozmyślił i cofnął.
    - M... Tego... - bąknął wściekle. - To był program informacyjny "Wodomości". Będziemy bezstronni, rzetelni, niezależni...
    - Mydło - powiedział ktoś zza kadru i koło pana prowadzącego coś przeleciało. Odruchowo wyciągnął ręce żeby to złapać.

    - Ręcznik - odezwała się słabym głosem mama Łukaszka i zasłoniła oczy sobie oraz Łukaszkowi.
    - Dlaczego mnie? Jej - krzyczał Łukaszek pokazując siostrę. - Ja ten widok przecież znam!
    - Ja też znam - ripostowała siostra i zaśmiała się perliście.
    Zapadła niezręczna cisza.
    - Zaraz, to on wszedł bez mydła? - przerwała ją babcia Łukaszka. Dziadek pokiwał głową i rzekł:
    - On zawsze wchodzi bez mydła.

    Na ekranie pojawiła się plansza z napisem "Prognoza pogody". Następnie pokazano prezentera na tle mapy Polski. Polska był tylko częściowo. Nie było Warmii, Mazur, Wrocławia i Szczecina. Na okrojonej części kraju widniały słoneczka.
    Prezenter pogody spojrzał na mapę i oznajmił:
    - Jutro w całym kraju deszcz.
    A potem pojawił się napis, że czas na program publicystyczny "Najważniejsze pytanie dnia". W fotelach siedzieli premier Tunald-Dosk i redaktor Zatarzyna Kalenda-Kolewska. Pani redaktor miała w nosie wacik i na twarzy sińce, ale trzymała się całkiem dobrze.
    - Witam pana, panie profesorze - szepnęła przesuwając się w fotelu ku swojemu gościowi.
    - Dzień dobhy pani, dzień dobhy państwu.
    - M... - pani redaktor łypała niezapuchniętym okiem nawijając kosmyk włosów na palec. On chrząknął, ona spuściła oczy. On się uśmiechnął, ona pisnęła.
    I tak czas płynął.
    - Może wheszcie zada mi pani to najważniejsze pytanie - rzekł premier i zażartował: - Wszyscy obywatele na to czekają, każdy ma prawo być poinformowany.
    - Dobrze - zdecydowała się pani redaktor. Zebrała się sobie, spojrzała premierowi prosto w oczy i wyszeptała:
    - Lubi pan serniczka?
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Zasoby cierpliwości Opatrzności chwilowo zostały wyczerpane. Życzliwość losu, który sprzyjał w latach 2015 i 2019 się skończyła chwilowo, gdyż została zmarnowana. Można się tego było spodziewać, przypominam, że Insurekcja Kościuszkowska i Konstytucja 3 Maja upadły, stąd można się było spodziewać, że mamy ostatnie podrygi zdychającej ostrygi.

    Niemniej zauważcie, że sam Józef Wybicki przystąpił do Targowicy, podobnie jak i wielu innych. Przyczyny były rozmaite, ale np. Targowica była legalna i wielu upatrywało w niej ratunku demokracji i praworządności. Konstytucja 3 Maja była natomiast niepraworządna i niedemokratyczna, wprowadzając monarchię dziedziczną i odbierając prawa nieposesjonatom. Dopiero jak sprawa się rypła i doszło do 2 rozbioru zrozumiał ten i ów, w co się wpakował.

     

    image

    Teraz zaś u nas będziemy obserwować powtórkę z sejmu grodzieńskiego, który uznał Sejm Czteroletni za niebyły i nieistniejący i nie w ogóle. Początkowo będzie entuzjazm lemingradu, a potem płacz. Ostatni okres przypominał też schyłek Republiki Weimarskiej, gdzie nazistowscy bojówkarze dokonywali exscesów, a potem nazistowscy sędziowie ich puszczali wolno. Dlatego minister Przemysław Czarnek może się tu mylić wywodząc, że zmiany są stalinowskie. Ale szerokie kręgi komunistów przeszły do NSDAP bez większej zmiany poglądów, bo to jest wszystko jeden pies. Różnice są niewielkie na tyle, że żaden totalniak wam ich nie omówi, bo to ukrywa.

    image

     

     

    II

    Przejdźmy zatem do TVP. Nie wiem dokładnie co tam konkretnie zaszło, ale doszły mnie słuchy że nastąpiła zdrada wewnętrzna. I tu mamy pierwszą podstawową metodę działania PiS: opieranie się na kreaturach, które zdradzą ich przy pierwszej okazji. Nie chcą bowiem zatrudnić swoich, bo się ich boją. Widzę zaś, że ten wątek jest przemilczany. Jak to więc konkretnie było? Może bracia Karnowscy opowiedzą. Drugim aspektem jest nierozumienie przez PiS znaczenia faktów dokonanych: gdyby utrzymali TVP jakiś czas, zmusili do otwartego szturmu siłami broni pancernej i lotnictwa to by wyglądali inaczej. Trzecim elementem jest epatowanie głupotą i nieogarnięciem: przecież oni napisali list do Jurovej, która nadzorowała całą operację z ramienia Komisji Europejskiej. To tak, jakby pisać skargę do Katarzyny II, że ruskie wojska idą na Warszawę. Demonstrowanie nierozgarnięcia najbardziej im zaszkodzi.

     

    image

     

     

    Jak chcieli utrzymać TVP to powinni ludzi wpuścić do środka żeby pilnowali wejść i powinni kupic keczup. W momencie jak ten mianowaniec Sienkiewicza przyszedł z papierem to powinni mu go posmarować keczupem i kazać zeżreć. Czy oni byli zdecydowani na obronę przed siłowym atakiem, czy mieli koncepcję taką, że jak poproszą o podstawę prawną to tamci sobie pójdą? Demonstrowanie niezborności i safandułowatości mogli sobie odpuścić.

    O co zakład że zaczną uznawać mianowańców Tuska za prawdziwych?

     

     

    III

    Tusk zaś teraz cofnąć się nie może, czyli wyborów nie może być już wcale, czyli będą takie jak za Gomułki: jedna lista, bez skreśleń, etc. Nie doceniamy bowiem zdolności Tuska do autodestrukcji i jej przyczyn. Nie doceniamy też jego zdolności do przyssania się do żłoba. Np. teraz pokazał skuteczność i sondaże mu wzrosną, czego pisiory nie rozumieją. Potrafią one bowiem tylko łkać i opiewać swe nieudacznictwo. Listy jeszcze chcą pisać. Nie są w stanie przewodzić Narodowi i obawiam się, że dopiero totalny upadek państwa przynieść może jakieś odrodzenie. 

     
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  2
    Dzielenie się opłatkiem przed wieczerzą wigilijną jest jedną z najważniejszych elementów polskiej tradycji i kultury.
     
         Pierwszy opis obchodów święta Bożego Narodzenia datuje się na IV wiek. „Wynika z niego, że uroczystość zaczynała się od całonocnego czuwania. Zresztą samo słowo wigilia w języku łacińskim oznacza czuwanie" - powiedział ks. Prof. Józef Naumowicz
     
         Jednocześnie wyjaśnił, że  „to długie czuwanie wypełniały śpiewy hymnów i psalmów, a także liczne czytania biblijne, obejmujące zarówno starotestamentalne zapowiedzi przyjścia Mesjasza, jak też fragmenty Nowego Testamentu. Centralnym momentem była msza św. sprawowana około północy, a po niej następowały kolejne radosne modlitwy i śpiewy dziękczynienia i uwielbienia. Całonocna wigilia kończyła się agapą, czyli braterską ucztą miłości. Jedzenie zanoszono także tym, którzy z powodu wieku czy stanu zdrowia nie mogli wziąć udział w modlitwie i wspólnej agapie".
     
         Zgodnie z polską tradycją na stole wigilijnym powinno znaleźć się 12 dań, a każdy z uczestników wieczerzy ma skosztować każdego z nich. Posiłek powinna poprzedzać wspólna modlitwą i staropolska tradycja dzielenia się opłatkiem, której towarzyszy składanie sobie życzeń.
     
         „Dzielenie się opłatkiem nie jest znane w całym Kościele. Zwyczaj ten pojawiał się w późnym   średniowieczu w Europie Środkowej, rozwinął się w XVI-XVII wieku, a najbardziej kultywowany do dziś i zakorzeniony jest głównie w tradycji polskiej. Nie jest znany ani w Europie Zachodniej, ani za Oceanem, poza środowiskami polonijnymi. Kiedy na Boże Narodzenie Polacy wysyłali swoim zagranicznym znajomym opłatki w listach, adresaci często nie wiedzieli, co to oznacza" - zwrócił uwagę ks. prof. Naumowicz.
     
        W starożytnym Kościele mszę św. nazywano łamaniem chleba. „Poza chlebem niekwaszonym, wypieczonym w formie hostii, który był przeznaczony do konsekracji w czasie mszy świętej i który wierni przyjmowali w czasie komunii, w ofierze składano także inne chleby, które celebrans jedynie błogosławił na koniec liturgii i które spożywano w czasie agapy lub zanoszono tym, którzy nie mogli uczestniczyć w eucharystii, zwłaszcza wdowom, osobom chorym, sierotom" - wyjaśnił profesor.
     
        Ten zwyczaj szerzej zachował się do dziś w Kościele prawosławnym i w kościołach wschodnich. „W liturgii używa się tam chleba wypiekanego z zakwasem, tzw. prosfory. Część tego chleba używa się do konsekracji, wraz winem. Reszta, pobłogosławiona, jest rozdawana po liturgii wiernym, którzy mogą go spożywać na miejscu lub zanieść domownikom. Taką prosforą przyniesioną z cerkwi wierni dzielą się także podczas prawosławnej Wigilii Bożego Narodzenia" - powiedział ks. prof. Naumowicz.
     
        „Łamanie się opłatkiem to w najgłębszej istocie - dzielenie się z drugim człowiekiem miłością, pokojem, przebaczeniem. Opłatek jest znakiem Jezusa, który narodził się w +domu chleba+, bo to dokładnie oznacza nazwa Betlejem - po narodzeniu został złożony w żłobie niby pokarm dla innych i który o sobie mówił, że jest prawdziwym chlebem. Dlatego dzielenie się opłatkiem, to dzielenie się Jezusem".
     
       Opłatkiem dzielą się w Polsce także ludzie niewierzący czy obojętni religijnie - traktując ten gest, jako element naszej najgłębszej tradycji i kultury.
     
    Niniejszym czytelnikom mojego blogu składam najserdeczniejsze życzenia Radosnych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego Roku.
     
    5
    5 (1)

    2 Comments

    Danz's picture

    Danz
    Drogi Godziembo, życzę Ci, a także Twoim bliskim, aby nadchodzący rok był mimo wszystko pogodny i spokojny. Mimo wszystkiego złego co się dzieje. Zdrowia, pieniędzy i radości z życia.
    Pozdrawiam.

    Cytat:
    Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
    Empedokles