blogi

  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka wraz z mamą Wiktymiusza poszły na proaborcyjną demonstrację pod miejski szpital. Niestety, protestujących było mało, więc mama Łukaszka wpadła na pomysł by ściągnąć swoją rodzinę. Dzięki temu Hiobowscy byli na miejscu jednej z największych bójek ulicznych tego roku.
    - Właściwie po co nam tu twoje rodzina? - zaoponowała mama Wiktymiusza. - Przecież oni nie są z nami.
    - Ale jeśli będą stać odpowiednio blisko, przechodnie pomyślą, że są - mama Łukaszka uśmiechnęła się zwycięsko.
    Nadjechali Hiobowscy. Samochodem.
    Jedna z aktywistek klimatycznych, przerzucona z powodu braków kadrowych na odcinek aborcji, zaczęła krzyczeć, że dzieci giną.
    - To przestańcie je zabijać - odparł tata Łukaszka.
    Zagotowało się.
    - To nas zabijają! - krzyczała mama Wiktymiusza.
    - Panią to chyba pierwszy raz - zdumiał się uprzejmie Łukaszek.
    Zagotowało się jeszcze bardziej. Panie demonstrujące pod szpitalem argumentowały, że zabijanie dzieci ratuje im życie, pozwala wypić spokojnie kawę, a nawet odzyskać przestrzeń w mieszkaniu.
    - W ogóle w temacie aborcji powinny wypowiadać się osoby, które to dotyczy - zauważyła mama Łukaszka.
    - No to ci dwaj panowie, którzy stoją z wami powinni oddać transparenty i pójść do domu - rzekła siostra  Łukaszka, a babcia Łukaszka dodała pokazując jakąś starszą panią:
    - I kobiety w pewnym wieku też, bo nie sądzę, żeby pani dała radę jeszcze zajść w ciążę...
    - Ja owszem nie - odparła z godnością starsza pani. - Ale ja mam dzieci. Walczę o prawo mojej córki do wyboru.
    - Wyboru czego? - spytał wstrząśnięty dziadek Łukaszka.
    - Usunięcia płodu - powiedziała pani dobitnie.
    - Który mógłby być pani wnuczkiem!
    Kłótnia zaczęła się potęgować, aż wreszcie wkroczyła mama Wiktymiusza.
    - Decyzję o aborcji powinna podejmować ta osoba, która jej dotyczy.
    - Aborcja dotyczy dwóch osób - zaczęła siostra Łukaszka ale mama Wiktymiusza zasłoniła ją transparentem i kontynuowała:
    - Jedna osoba nie może drugiej osoby zakazywać aborcji. Jeżeli ktoś jest przeciw aborcji, to niech je po prostu nie robi! I tyle! To takie proste!
    Pozostali protestujący zaczęli bić brawo, a nawet jeden pan, który akurat przechodził pod szpitalem.
    - Widzę, że pan przyznaje mi rację - uśmiechnęła się mama Wiktymiusza.
    - Bo ją pani oczywiście ma - uśmiechnął się pan. - Trzeba po prostu patrzeć na siebie. Ja jestem przeciw aborcji. I po prostu jej nie robię. Tak jak pani powiedziała, to takie proste.
    - Mądrego aż miło posłuchać - mama Wiktymiusza uścisnęła jego dłoń. - Proszę wybaczyć, że spytam, ale kim pan jest? Dziennikarzem?
    - Nie - roześmiał się pan i pokazał szpital za nimi. - Jestem tu ginekologiem.
    To co się potem działo trudno opisać.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Polskie czołgi uczestniczyły także w walkach o Dyneburg.
     
     
          Po wstrzymaniu działań zaczepnych Polaków nad Berezyną, do akcji przystąpiła grupa operacyjna gen. Śmigłego-Rydza, która zamierzała przeprowadzić błyskawiczne działania, by zdobyć Dyneburg.
     
     
         Podpułkownik Karaszewicz-Tokarzewski nakazał 6 ppLeg. przełamanie w nocy z 30 na 31 sierpnia linii frontu w  rejonie Możajkiszek, zajęcie stacji kolejowej Kałkuny, by rankiem szturmować mosty na Dźwinie: drogowy w  rejonie miejscowości Grzywa i  kolejowy na szlaku Wilno–Dyneburg.
     
     
         Bolszewicy wycofali się do Dyneburga, co ułatwiło Polakom podejście w  rejon stacji Kałkuny zajętej już przez Litwinów. Wobec tego Polacy pomaszerowali w  rejon mostów kolejowego i drogowego. Atak z  zaskoczenia nie udał się, a bolszewicy przeszli do kontrnatarcia. Nie licząc się ze stratami bolszewicy ponawiali ataki. Ponieśli duże straty, ale uniemożliwili Polakom sforsowanie Dźwiny i zdobycie Dyneburga.
     
     
         Ewentualne zdobycie Dyneburga stało się problemem politycznym. Do jego opanowania dążyli także Litwini i Łotysze.
     
     
         15  września Piłsudski przybył w  Wilnie, gdzie odbył rozmowy z  delegacją łotewską, zabiegającą o pomoc Polski wobec zagrożenia niemieckiego. Naczelny Wódz zapewnił Łotyszy, że w  przypadku zajęcia przez oddziały polskie Dyneburga miasto będzie uznawane za łotewskie. Ponadto zaproponował polsko-łotewskie działania militarne w  celu opanowania Łatgalii. Nie podjęto jednak wiążących ustaleń, co zahamowało polskie plany natarcie na Dyneburg.
     
     
         W obliczu dotychczasowych porażek dowódca Frontu Zachodniego Gittis nakazał podległym mu oddziałom przystąpienie do kontrofensywy celem pokonania Polaków. Tymczasem dla kierownictwa partii bolszewickiej to nie wydarzenia na froncie wojny z Polską były w  tym czasie najważniejsze. Największą groźbę stanowiła ofensywa Armii Ochotniczej gen. Denikina, która kierowała się bezpośrednio na Moskwę. Stąd zabiegali o  prowadzenie rokowań pokojowych z  Warszawą umożliwiających skoncentrowanie wysiłku militarnego na rozgromieniu wojsk gen. Denikina.
     
     
          Dążenia dowódcy Frontu Zachodniego do odzyskania utraconych terenów nie miały uzasadnienia w  potencjale bojowym, którym dysponowała w białoruskim sektorze frontu. Przewagę liczebną miała strona polska.
     
     
          W tej sytuacji 2. DPLeg.  rozpoczęła akcję, której celem było przekroczenie Berezyny, zdobycie Borysowa i  utworzenie po wschodniej stronie rzeki własnego przedmościa.  „Dnia 10 września 1919 roku o godzinie 5. kompania szturmowa pod osłoną karabinów maszynowych I  i  II batalionów [3. ppLeg. – Godziemba] przeprawia się szybko na łodziach i  uderza na miasto. Za kompanią szturmową przeprawia się częściowo na łodziach, częściowo po kładce zbudowanej przez kompanię techniczną, II batalion. Wypad tak dalece zaskoczył nieprzyjaciela, że żołnierze sowieccy nie mieli czasu na ubranie się i  w  bieliźnie wyskakiwali z  kwater, nie broniąc się zupełnie, a  II batalion zajął bez strzału w  myśl rozkazu północną część przyczółka mostowego”.
     
     
         Wkrótce potem do akcji przystąpiło zgrupowania płk. Bolesława Jaźwińskiego, którego celem  było okrążenie Połocka od północy i  zajęcie go. 19 września 1919 roku Polacy złamali opór bolszewików, którzy wycofali się na linię rzeki Uszacz. Decydujące natarcie na Połock rozpoczęło się rankiem 21 września. Po nieudanej próbie powstrzymanai Polaków bolszewicy rozpoczęli pospieszny odwrót na prawy brzeg Dźwiny. Wycofywano się przez mosty, na łódkach, tratwach i  wpław. Przeciwnikowi udało się wysadzić w  powietrze most kolejowy, a  drewniany most podpalić. Polakom nie udało się przechwycić mostów w  stanie nadającym się do ich wykorzystania, natomiast zajęli przedpole wokół Połocka.
     
     
         W tym czasie generał Śmigły-Rydz 21 września zameldował gen. Szeptyckiemu, że 1. DPLeg. jest gotowa do natarcia na Dyneburg. Piechotę w  natarciu wspierać miało 20 czołgów z 2. kompanii czołgów kpt. Dofoura. Zadaniem batalionu szturmowego nacierającego wraz z  10 czołgami było uchwycenie i przekroczenie mostu drewnianego na Dźwinie. Po opanowaniu przepraw wydzielone grupy piechoty wspierane przez czołgi miały czołowym natarciem przełamać pozycje przeciwnika i wedrzeć się do miasta. Następnym zadaniem było dotarcie do rzeki Liksianki oraz miejscowości Lotki i Tejwary nad Dźwiną, na linię starych umocnień z  pierwszej wojny światowej.
     
     
         Podpułkownik Karaszewicz-Tokarzewski, dowodzący natarciem 1. BPLeg. na Dyneburg, postanowił główne uderzenie w  kierunku Dźwiny prowadzić siłami dwóch batalionów piechoty i  wraz z  czołgami skierować je w  pas pomiędzy Grzywą a folwarkiem Malutki, w  którym znajdowały się dwie przeprawy.
     
     
         Na dwie godziny przed planowanym natarciem ppłk Karaszewicz-Tokarzewski został zmuszony do wydania rozkazu zabraniającego przekraczania północnego brzegu Dźwiny. Zostało to podyktowane ostrym sprzeciwem misji alianckiej, niegodzącej się nawet na czasowe zajmowanie Dyneburga przez Polaków.
     
     
         Polskie natarcie rozpoczęto 27 września o  godzinie 5.30 od intensywnego ostrzału artyleryjskiego pozycji przeciwnika. Do ataku ruszyła piechota wspierana przez czołgi. Pojawienie się czołgów sprawiło, iż bolszewicy w  popłochu opuścili zajmowane pozycje.  Po dotarciu do brzegu Dźwiny rozpoczęły się walki o  znajdujący się tam fort. Piechota nie otrzymała jednak wsparcia artylerii oraz czołgów.  Po stracie kilkudziesięciu żołnierzy Polacy zmuszeni zostali do przerwania natarcia.
     
     
         Podjęte następnego dnia natarcie zostało lepiej przygotowane, piechota zyskała wsparcie  czołgów, artylerii oraz pociągu pancernego „Śmiały”. O  godzinie 6.45 zdobyto fort osłaniający podejście do mostu kolejowego. O godzinie 21.00 wysadzono jedno przęsło mostu. Oznaczało to wykonanie postawionego zadania.
     
     
          6 października 1919 roku  Naczelne Dowództwo WP uznało, że na kierunku białoruskim strona polska zrealizowała założone cele operacyjne i  nakazało przejść do obrony. „Myślą przewodnią naszego marszu na wschód – napisano w rozkazie - było dotarcie do takiej linii, na której możemy bronić praw naszej Ojczyzny i  w  dogodnych warunkach gotowości do boju czekać na wytyczenie naszych przyszłych granic. Nie sięgamy po cudze, ale własnego do ostatniej kropli krwi bronić musimy. Linia, na której teraz stoimy, jest zasadniczą linią obronną na zimę. Jej lokalne przekroczenie będzie się odbywać z  taktycznych, bojowych powodów”.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    L. Wyszczelski – Mińsk 1919
     
     
    N. Davies -  Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920
     
     
    M. Wrzosek - Wojsko Polskie i operacje wojenne lat 1918–1921
     
     
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Everyman  |  0

    Na fejsbukowym profilu nieco zramolałego leminga przeczytałem, że czerwcowy marsz był „upragnionym haustem świeżego powietrza”. Nie mam zwyczaju boksować się na ringu, który obsiadły rozhisteryzowane adoratorki autora tego równie „oryginalnego” co „odważnego” porównania oraz kilku stałych potakiwaczy, lecz trudno mi ukryć, że aż do dziś ręka mnie świerzbi by im napisać, że jeden haust nie wystarczy, gdy oddech nieświeży.

    Choć ilość podniesionych kciuków, superowych serduszek i roześmianych buziek  nieproporcjonalnie niska wobec entuzjazmu autora wpisu zachęca  by machnąć ręką i dać sobie spokój, to jednak nieodparcie nasuwa się pytanie:

    Czy oni naprawdę są ślepi?

    Jest wśród nich wielu takich, którzy czegoś mają dość, lecz nie wiedzą czego, są tacy, co chcą bronić konstytucji choć jej nie znają, znajdzie się sporo niosących transparenty z hasłami, których nie rozumieją, lecz przecież nie wszyscy. Część z nich to – we własnym mniemaniu – elita.

    Naprawdę elita? No, prawie ...

    „Prawie” robi różnicę. Właśnie tej szczelinie pomiędzy rzetelną oceną przedstawicieli tzw elit, a skwapliwie przypisywanym im atrybutom wielkości i – co za tym idzie – pochopnie uznanym autorytetom warto się przyjrzeć. Wielu z nich to artyści. Czy tylko mnie nadmierna skłonność do nazywania ich popisów sztuką irytuje i zachęca do pośpiesznego szukania na klawiaturze cudzysłowu? Nie sądzę. Cóż to za artystka, która w pieśniach kościelnych widzi tylko grafomanię, a sama, w kaloszach, podskakuje na scenie i bawi gawiedź w skeczu o spadającym tupolewie?

    Zbyt często słychać czołobitne: to wielki aktor, czy genialna aktorka. Hola, hola! - dla kogo wielki to wielki, lecz niekoniecznie genialny dla wszystkich. Dla mnie, na przykład, taki dysonans pojawił się po ostatnich występach pana Seweryna. Owszem, parę ról zagrał poprawnie, kilka nawet dobrze, lecz, sorry, do geniuszu jeszcze mu daleko.

    Wybitnym aktorem raczej się bywa niż jest, jak zresztą w wielu innych zawodach ...

    Jeśli nawet aktorstwo uznamy za sztukę, to niewątpliwie jest sztuką ulotną. Wystarczy pół pokolenia by idol zmienił się w klauna, a kultowa scena w groteskę. Uwielbiany przez widzów aktor grający Michała Wołodyjowskiego z perspektywy wznawianych w TV powtórek przypomina raczej księgowego z przyklejonym wąsem wymachującego szabelką, a kultowa scena z „Noża w wodzie” zamiast zmagań samców alfa na pokładzie żaglówki kojarzy się z grą w „pikuty” zdziecinniałych facetów w śmiesznych kąpielówkach.

    Oprócz aktorów w kolejce do elitarności przebierają nóżkami celebryci i dziennikarze. Ci pierwsi, wiadomo, żyją z tego by choć przez chwilę i w dowolny sposób zaistnieć w tzw przestrzeni publicznej. Bez znaczenia, mądrze czy głupio, aby głośno i dobitnie, aby o polityce. A nuż, jakaś rólka, może serialik, który oprócz kasy napędzi tantiemy. A jakże inaczej? Wiecie ile trzeba zapłacić za autopromocję? Kiedyś 30-to sekundowy spot w telewizji kosztował 30 tys. A dziś – szkoda gadać!

    Tanio się nie da, więc trzeba sposobem ...

    Dziennikarze – podobnie. By wejść do elity trzeba mieć nazwisko. By je zdobyć trzeba płynąć mainstreamem, choć koryto węższe, nurt główny przyspieszył i mocno się lewicowo-liberalnie zabetonował. Toteż płynąć trudniej, bo łatwo o kolizję. Jaką? Kolizję z zawodową rzetelnością, z prawdą, ze zdrowym rozsądkiem. Czasem aspirujące do elity grupy aż muszą się wspierać. Pewien dziennikarz z Onetu wyprodukował kiedyś news o Kindze Rusin, że dała się namówić partnerowi, by wystąpić w bikini i uderzyć w PiS. O matko! Strach pomyśleć, co by było bez bikini. Z PiS-u pewnie pozostałyby strzępy …

    Ten pobieżny przegląd elit nie może zignorować także tych, którzy mają przecież prawo by przedstawiać własne, bezinteresownie wyrażane poglądy bez hipokryzji czy cwaniactwa.

    Pewnie, że mają takie prawo. Jak każdy.
    Jednak nie każdy ma ochotę aspirować do takiej elity.

     

    5
    5 (3)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    W czerwcu w Małopolsce odbędzie się międzynarodowa impreza sportowa - Trzecie Igrzyska Europejskie 2023, odbędą się w dniach 21 czerwca – 2 lipca 2023 r. Gospodarzami Igrzysk są Małopolska oraz Miasto Kraków. Zawody sportowe odbędą się w następujących miastach Małopolski: Krakowie, Tarnowie, Krynicy-Zdroju, Zakopanem, Nowym Targu, Nowym Sączu, Oświęcimiu, Myślenicach Krzeszowicach, Bielsku-Białej, Chorzowie, Wrocławiu i Rzeszowie. Zawody odbywające się w ramach Igrzysk Europejskich organizowane będą w randze mistrzostw Europy jak również stanowią kwalifikacje olimpijskie w wybranych sportach do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w 2024 roku. Podczas imprezy wystąpi ok. 7000 zawodników z 48 krajów. Powołano w tej sprawie spółkę "Igrzyska Europejskie 2023", której udziałowcami są po połowie województwo Małopolskie i gmina miejska Kraków. Można by sądzić, że przy organizowaniu międzynarodowej imprezie, spółka i państwowe władze zadbają o każdy szczegół (może nie techniczny, bo wypadki mogą się zdarzyć), ale prawny, komercyjny itp. Okazuje się jednak, że znak towarowy "Igrzyska Europejskie 2023" nie jest zastrzeżony, czyli każdy może swobodnie go używać do swoich potrzeb. Jak do tego doszło?

    Otóż kierownictwu Spółki "Igrzyska Europejskie 2023" nie przyszło na myśl, by zastrzec znak. Z faktu tego próbowało skorzystać Stowarzyszenie "Polskie Euro 2012", które wystąpiło 18 października 2022 roku do Urzędu Patentowego z wnioskiem o zastrzeżenie znaku słownego "Igrzyska Europejskie 2023" i opłaciło wniosek. Urząd Patentowy był politycznie czujny i odmówił wstępnie rejestracji znaku.

    Stowarzyszenie się nie poddało, nie zgodziło się z odmową wstępną i przedstawiło stanowisko, w którym obalono argumentację urzędu. Zdolność odróżniająca znaku towarowego przejawia się przede wszystkim w tym, że pozwala na jego identyfikację. Zgodnie z Wyrokiem Naczelnego Sądu Administracyjnego z dnia 20 kwietnia 2017 r. II GSK 2313/15 „Aby uznać, iż znak towarowy posiada zdolność odróżniającą, niezależnie od tego, czy taką zdolność odróżniającą posiada od początku (pierwotna zdolność odróżniająca) czy też nabył ją dopiero na skutek jego używania (wtórna zdolność odróżniająca), znak musi wykazać się przynależnymi tylko jemu, szczególnymi cechami, które pozwolą nabywcom odróżnić towar nim oznaczony, jako pochodzący z określonego źródła, od innych towarów tego samego rodzaju mających inne pochodzenie.”

    W kontekście powyższego orzeczenia należy stwierdzić, że znak IGRZYSKA EUROPEJSKIE 2023 w sposób jednoznaczny wskazuje na igrzyska, które odbędą się w Europie w 2023 roku, a więc nie jakiekolwiek igrzyska w dowolnym okresie czasowym, czy w dowolnym miejscu na świecie. Znak ten wprost wskazuje na konkretne wydarzenie zidentyfikowane co do charakteru, czasu i miejsca. Nie można się zgodzić ze stwierdzeniem, że byłaby to monopolizacja oznaczeń pełniących na rynku jedynie funkcję informacyjną. Stwierdzenie to znalazłoby zastosowanie jedynie w sytuacji, gdyby wniosek o prawo ochronne dotyczył samego zwrotu igrzyska, albowiem jest to nieskonkretyzowana nazwa imprezy sportowej. Zgodnie z Kondrat Mariusz (red.), Prawo własności przemysłowej. Komentarz „Należy zaznaczyć, że znak powinien być oceniany całościowo, tzn. jeśli składa się z kilku elementów, które osobno mogą nie mieć zdolności odróżniającej, to jednak elementy te mogą tworzyć nietypową kompozycję, przez co oznaczenie staje się dystynktywne.” Każde z elementów znaku IGRZYSKA EUROPEJSKIE 2023 samodzielnie nie posiada zdolności odróżniającej natomiast zestawiając wszystkie elementy tego znaku łącznie, to stanowią one kompozycję, która wyraźnie wskazuje rodzaj, miejsce i czas wydarzenia sportowego - czytamy w stanowisku Stowarzyszenia.

    Stowarzyszenie wskazało także na liczne przykłady w którym słowa czy też kombinacja słów podlegająca udzieleniu prawa ochronnego, były w powszechnym użyciu, nie towarzyszył im znak graficzny, a mimo to nie stanowiło to przeszkody dla udzielenia prawa ochronnego w przypadku zgłoszenia. Przykładowo "studia europejskie" Uniwersytetowi Warszawskiemu (12.12.2002), "piekarnia" spółce "Chleb i Igrzyska", "Euro 2012" - UEFA, "gry planszowe" - firmie Bucher and Harrisson, "Dorotka" - SWEDE, "Bazar Smaków" - Dobry Hotel Mięczkowski sp. kom., "Filharmonia Smaków" - R2 Center, "Spiżarnia Smaków" - Grupie Piotr i Paweł, "Patron Polskiej Piłki" - Andrzejowi Gowarzewskiemu.

    A zatem nie było podstaw do odmowy.

    Urząd Patentowy zwlekał z wydaniem jakiekolwiek decyzji, by doprowadzić do sytuacji w której jakiekolwiek próba zaskarżenia decyzji przez Stowarzyszenie okazało się bezskuteczne. Po ponagleniu przez Stowarzyszenie o wydanie decyzji, 10 marca wydano decyzję odmowną. W decyzji dalej upierano się, że nie można zarejestrować znaku będącą kombinacją słów powszechnych, a na wskazane przykłady przez Stowarzyszenie wskazano, że Wskazane przez Zgłaszającego przykłady udzielenia ochrony znakom towarowym, nie mogą mieć wpływu na rozstrzygnięcie w przedmiotowej sprawie. Urząd Patentowy RP stoi na stanowisku, iż każda sprawa zgłoszenia znaku towarowego jest rozpatrywana indywidualnie, mając na względzie warunki obrotu handlowego istniejące w dniu zgłoszenia znaku towarowego, relewantny krąg odbiorców, a także dodatkowe okoliczności tj. dowody na wtórną zdolność odróżniającą znaku, i w odniesieniu do konkretnego zgłoszonego oznaczenia, w ramach spełnienia przesłanek zawartych w normach ustawy Prawo własności przemysłowej. Innymi słowy decydowało "widzi mi się" Urzędu.

    Wystąpienie przez Stowarzyszenie dopiero uzmysłowiło, że zaniedbano kwestię znaku ochronnego Igrzysk. Nie można było już zgłosić znaku "Igrzyska Europejskie 2023", bo toczyło się postępowanie, a zatem 10 stycznia spółka "Igrzyska Europejskie 2023" o dziwo obudziła się i zgłosiła do UPRP dwa znaki słowno-graficzne KRAKÓW MAŁOPOLSKA EG 2023 3rd EUROPEAN GAMES i w krótkim czasie bo już 31 stycznia opublikowano zgłoszenie w Biuletynie Urzędu i rozpoczęcie okresu sprzeciwowego, który upłynął 1 maja br.

    towarzyszenie Polskie Euro 2012 nie złożyło odwołania od decyzji, ani zaskarżenia do sądu od decyzji UPRP. Nie miało by to już żadnego sensu, zanim by nastąpiło rozstrzygnięcie, nawet w przypadku pozytywnym, nie pozwoliłoby to na komercjalizację znaku "Igrzyska Europejskie 2023", a udowodnienie utraconych korzyści byłoby w sądzie niezmiernie trudne. Jednakże powyższa sytuacja oznacza, że każdy przedsiębiorca lub osoba prawna (poniżej znak w wydaniu Związku Zawodowego Rolnictwa "KORONA") może korzystać ze znaku "Igrzyska Europejskie 2023", a spółka o tej samej nazwie nie będzie miała z tego żadnych profitów.




    Oczywiście gdyby udzielono znaku Stowarzyszeniu, można byłoby się porozumieć i poprzez cesję praw - zagwarantować prawną ochronę znaku "Igrzyska Europejskie 2023". A tak nie zarobiło ani Stowarzyszenie, ani nie zarobi spółka "Igrzyska Europejskie 2023".
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Polskie czołgi odegrały dużą rolę w zdobyciu Bobrujska.
     
     
          Bolszewicy po utracie Mińska rozpoczęli odwrót na wschód, wycofując się za Berezynę w  kierunku Borysowa, Bobrujska i  Szacka. Część oddziałów polskich przystąpiła do pościgu dochodząc w połowie sierpnia do Berezyny.
     
     
         W tej sytuacji bolszewicki dowódca Frontu Zachodniego Władimir Michajłowicz Gittis szczególną wagę przywiązywał do obrony Borysowa oraz Bobrujska.
     
     
          20 sierpnia  wojska Frontu Litewsko-Białoruskiego obsadziły linię Berezyny od ujścia rzeki Usza po Świsłocz. Trzy dni później 1. DS Wielkopolskich, po zdobyciu  Szarkowszczyzny, skierowała się przez Ihumeń na Bobrujsk. Zadanie marszu na Bobrujsk otrzymała też DL-B.
     
     
         Generał Dubiski do natarcia na Bobrujsk zamierzał użyć 58. pp.  Po raz pierwszy w  czasie tej wojny zapadła decyzja użycia w  walce czołgów. Z  Łodzi transportem kolejowym przerzucono 2.  kompanię czołgów 1.  pułku czołgów, dowodzoną przez Francuza, kpt. Dofoura. W  rejon działań dotarła 28 sierpnia i  została przydzielona do wojsk wielkopolskich, by wziąć udział w natarciu na Bobrujsk. Składała się z trzech plutonów po pięć czołgów, pięciu czołgów zapasowych i  plutonu technicznego. Były to czołgi „Renault-FT 17”, wolnobieżne, przystosowane do działań prowadzonych według zasad z  I  wojny światowej z frontu zachodniego.
     
     
         Plan działania 58. pp na Bobrujsk zakładał prowadzenie równoległego natarcia trzema kolumnami: lewa kolumna posuwać się miała po lewej stronie toru kolejowego Osipowicze–Bobrujsk, pozostałe dwie komuny po jego prawej stronie. Miały one jednocześnie uderzyć na Bobrujsk. Czołgi przydzielone zostały do kolumny środkowej (dwie kompanie piechoty, kompania cekaemów i  pół baterii artylerii polowej). Strona polska przewidywała, że Bobrujska bronią tylko słabe siły przeciwnika.
     
     
          Natarcie rozpocząć się miało 28 sierpnia o godzinie 4.30. Początek był pomyślny dla Polaków. Wprowadzenie do walki czołgów zmusiło bolszewików do odwrotu. Udało się przerzucić przez rzekę Wołoczankę dziewięć czołgów, które posuwały się w  odległości kilometra za piechotą. Gdy pod miejscowością Semków piechota została zatrzymana przez silny ostrzał zadecydowano o  ponownym wprowadzeniu do walki czołgów. Natarcie 2. plutonu czołgów doprowadziło do zajęcia nieprzyjacielskich linii obronnych. Sowieci nie potrafili walczyć z czołgami: na ich widok natychmiast uciekali w popłochu.
     
     
          O godzinie 10.30 kompania czołgów zmuszona została do zatrzymania się, by uzupełnić zaopatrzenie i  doprowadzić wozy bojowe do sprawności. W dalszym natarciu na miasto uczestniczyły poddziały 58 pp. Kolumna prawa po walkach pod Horbacewiczami, Pobokowiczami, Bałczynem dotarła o  godzinie 11.00 do przedmieść Bobrujska, gdzie zmuszona została do chwilowego zatrzymania się na skrzyżowaniu szosy z  torem kolejowym wskutek ostrzału prowadzonego przez pociąg pancerny. W  tym czasie do przedmieść miasta dotarły pozostałe dwie kolumny 58. pp. Przybyła także polska artyleria, która zmusiła bolszewicki pociąg pancerny do wycofania się z  walki. Piechota ruszyła do zajmowania miasta i  twierdzy, nie napotykając na większy opór przeciwnika. Kolumna środkowa, do której koło południa dołączyły czołgi, o godzinie 13.30 zajęła dworzec kolejowy. Kolumna lewa, maszerująca wzdłuż toru kolejowego znalazła się w  Bobrujsku dziesięć minut później.
     
     
          28 sierpnia około godziny 14.00 miasto i twierdza Bobrujsk znalazły się w rękach Polaków. Duże znaczenie dla tak szybkiego zdobycia miasta miało  użycie w  walce czołgów. Polakom nie udało się jednak zawładnąć mostami na Berezynie, które zostały zniszczone przez wycofujących się bolszewików. Piechota zmuszona została do przeprawy przez rzekę na promach i łódkach.
     
     
        Podczas walk na przedpolach Bobrujska 28 sierpnia poległ dowódca 1. Dywizji Strzelców Wielkopolskich gen. ppor. Filip Dubiski. Dowodzenie dywizją przejął gen. Konarzewski.
     
     
        W nocy z 1 na 2 września wypad oddziałów wielkopolskich na wschodni brzeg Berezyny pod Bobrujskiem zakończył się wzięciem do niewoli 500 jeńców i  zdobyciem pięciu dział z  amunicją i  pięciu karabinów maszynowych.
     
     
        Działania ubezpieczające od południa podczas walki o miasto prowadziła DL-B. Jej lewoskrzydłowe oddziały już 13 sierpnia rozpoczęły marsz w  stronę Urzecza, zajmując to miasteczko. Dalszy marsz prowadził w  stronę Wierzchucina w  celu zajęcia linii rzeki Oressy. 2. batalion pułku wileńskiego stoczył 15 sierpnia krwawą walkę o  Wierzchucin, w czasie której 5. kompania por. Władysława Orzechowskiego w  brawurowym ataku zajęła stację kolejową, co przesądziło o  powodzeniu ataku. Polacy zajęli linię rzeki Oressa.
     
     
         Po zajęciu przez Polaków Bobrujska zadaniem DL-B było ubezpieczanie prawego skrzydła 1. Dywizji Strzelców Wielkopolskich wzdłuż Berezyny i Ptyczy oraz utrzymywanie styczności z  9. DP, operującą wzdłuż dolnego biegu Ptyczy.
     
     
        Wykonanie przez Front Litewsko-Białoruski podstawowych zadań ofensywnych nakazanych przez Naczelne Dowództwo WP nie oznaczało zaniechania  działań zaczepnych. Naczelne Dowództwo WP skierowało na Front Litewsko-Białoruski kolejne posiłki.
     
     
        O  tym, że nie podjęto dalszej ofensywy na wschód, decydowały względy polityczne związane z prowadzeniem poufnych negocjacji z bolszewikami w Miklaszewicach. 1 września 1919 roku Piłsudski nakazał Szeptyckiemu: „1/ Definitywna linia obronna, jaka należy zająć przeciw bolszewikom, jest: linia Dźwiny po Ułłę, Ułła po Lepel, stąd kanałem berezyńskim po Berezynę, wzdłuż Berezyny do Bobrujska, stąd tymczasowo dotychczasowa linia. Dalej na wschód bezwarunkowo nie należy się wysuwać”.
     
     
         Jednocześnie wskazywał, iż w przypadku gdyby mosty na Dźwinie pod Dyneburgiem nie zostały zniszczone, należy przekroczyć rzekę i  zająć twierdzę Dyneburg, traktowaną jako przedmoście umożliwiające w  przyszłości działania po zachodniej stronie Dźwiny. Natomiast w  wypadku zniszczenia tych mostów nakazywano nie forsować Dźwiny.
     
     
         Piłsudski nie wykluczał także, że na południe od Bobrujska na Polesiu zajdzie potrzeba opanowania węzłów kolejowo-drogowych Mozyrz i  Kalenkowicze. Generał Szeptycki miał opracować plan takiej operacji i  przesłać go do Naczelnego Dowództwa WP.
     
     
         Rozkaz z 1 września oznaczał przejście Frontu Litewsko-Białoruskiego do działań obronnych na wyznaczonej linii. Piłsudski godził się warunkowo na operację w  kierunku Dyneburga i sugerował w bliżej nieokreślonym czasie operację zaczepną na Polesiu w rejonie Mozyrza.
     
     
        1 września 1919 roku ukazał się rozkaz gen. Szeptyckiego dokonujący podziału wojsk Frontu Litewsko-Białoruskiego na dwie grupy operacyjne, dowodzone przez generałów Śmigłego-Rydza i Lucjana Żeligowskiego. W skład grupy operacyjnej gen. Śmigłego-Rydza weszła 1. i 3. DPLeg., 1. BJ, grupa płk. Bolesława Freya, dwa dywizjony artylerii ciężkiej, kompania czołgów i  trzy pociągi pancerne. Z  wojsk tych grupa płk. Freya przeznaczona została do obsadzenia opuszczanej przez Litwinów części Suwalszczyzny. Grupa operacyjna gen. Lucjana Żeligowskiego składać się miała z: 2. DPLeg., dowodzonej przez płk. Henryka Odrowąża-Minkiewicza, 10. DP (dowódca gen. Bronisław Teofil Babiański) i 1. DS Wielkopolskich (dowodzona przez gen. Konarzewskiego) oraz DL-B gen.  Adama Mokrzeckiego. 9. DP wraz z  2. BJ, nazywane też Grupą Poleską płk. Sikorskiego, otrzymały zadanie obrony Polesia i były podporządkowane bezpośrednio dowódcy frontu.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Mam konkretny przykład. Otóż przed oczy me trafiła recenzja Małej Syrenki autorstwa Adriany Prodeus [1]. Formułuje ona w niej następujące kryteria oceny filmów:

    Dobry film ma kreować „girls power”, ma oddawać pole czarnej kulturze. Na kształt filmu mają mieć wpływ kobiety i czarne osoby. Historia wyzysku ma być i pokazanie smutnej rzeczywistości a nie pięknej różnorodności, która jest opowiadaniem. Tj multikulti jest, Nowy York taki, gdzie różni ludzie se żyją harmonijnie i to jest niesłuszne. Jakoś inaczej ma być, o czym jeszcze napiszę. 

    II

    Użyłem kiedyś takiej głębokiej metafory: wyobraźcie sobie że ktoś ma takie kryterium oceny filmów, że dobry film to taki którego akcja toczy się w Kłobucku. A jak nie ma o Kłobucku w filmie to jest on słaby. Może taka osoba tworzyć recenzje, ale dla innych będą one bezwartościowe bo mamy normalne kryteria oceny: akcja, gra aktorów, dźwięk, obraz, praca kamery, takie tam. I podobnie jest tutaj: o aspektach filmowych nie dowiemy się niczego. No prawie niczego, bo o piosenkach jest, że ładne.

    W każdym razie istota rzeczy jest taka, że tak naprawdę to publiczność nie tyle jest przeciw, co ma gdzieś te jej kryteria. Fajny film ludzie chcą oglądać, a kryteria nie zmieniły się na przestrzeni lat zbytnio. Trochę sztuka filmowa wyewoluowała ale nie aż tak bardzo. Istota recenzująca Adriana reprezentuje poziom socrealu i krytyków oceniających w owych czasach kulturę z pozycji marksistowskich. Czyli za Stalina, Bieruta, Gomułki. Jest pełna analogia i nam, mającym takie doświadczenia powinno być łatwo rozczytać podbudowę ideową podobnej twórczości felietonistycznej z jej dogmatami, jak walka z patriarchalizmem, którego elementem jest kapitalizm. Białe heteroseksualne mężczyzny jako kolejne wcielenie kułactwa i innych sił reakcji. Skończyć musi się też podobnie: exterminacją publiki lekceważącej zdobycze kolejnego etapu rewolucji.

    III

    Dlaczego Disnej przerabia stare animacje? Owszem, nie traci na nowych adaptacjach aktorskich. Chyba. Ale chodzi o zeszmacenie ich, podobnie jak poszło z Gwiezdnymi Wojnami, Władcą Pierścieni, Willowem, etc. "Zło nie jest w stanie stworzyć niczego nowego, może jedynie zniekształcać i niszczyć to, co zostało wymyślone lub stworzone siłami dobra."

    image

    Tymczasem nie dowiemy się o kulturowym źródle inkryminowanej baśni o syrence. Że do obiegu wprowadził tą opowieść w wersji tragicznej Hans Christian Andersen. Duńczyk. Że należy ona do sfery kulturalnej jakiej? Że mamy tu zawłaszczenie kulturowe.

    Istota recenzująca Adriana stara się tu bowiem podnieść swą pozycję społeczną [4] poprzez aspirowanie do społeczeństwa anglosaskiego, że jak niby się poczuwa do odpowiedzialności za wywożenie niewolników do Ameryki to staje się jedną z wywożących. Przynależy do tej grupy. No nie. Dla nich dalej jest istotą pośrednią.

    Te chore aspiracje sprawiają, że nie podnosi ona (Adriana) naszych dramatów, nieszczęść, wyzysku. Kopiuje ona bezmyślnie anglosaski dyskurs (zawłaszcza!!!) bo tam chce przynależeć. Tymczasem my nie jesteśmy społeczeństwem postprotestanckim, postpurytańskim i ogólnie porąbanym. Dlatego jesteśmy dyskryminowani i jak komuś dziadka zabili komuniści, albo w kazamacie ubeckiej zginął to wzrusza ramionami na tamte problemy. Podobnie Lajkonik to kto jest? To jest Tatar który został po napadzie i zamieszkał u nas i się zaaklimatyzował.

    IV

    Jak widać rewolucja weszła na kolejny etap [2], tymczasem Disnej se myślał że tu pozmienia kolory, ty wstawi toksyczną żeńskość i będzie doił kasiorę. Obecnie wciska ciemnotę akcjonariuszom, że to dla pieniędzy robi. Ale dzieła z następnego etapu zrobiłyby klapę nieuchronną i nie dało by się już kitu wciskać. Adriana i jej towarzysze seansowi frekwencji nie zrobią. Była ostatnio spora dyskusja na ten temat, gdzie ten i ów twierdził, że dla pieniędzy wytwórnie idą w wokizm, ale przecież to co chwilę robi klapę. 

    Dlaczego takie podejście musi wytwarzać kiszkowe filmy? Dlaczego nie można zrobić filmu o Zulusie Czace?

    Przypisy:

    1 - https://www.vogue.pl/a/demontaz-atrakcji-mala-syrenka [3]

    2 - Towarzysz Lenin objawił prawdę taką, że rewolucja składa się z etapów. Każdy etap ma swoje prawdy, cele, środki, metody. Po przejściu do następnego etapu prawda poprzedniego staje się kłamstwem itd.

    3 – zwrócił uwagę mą na to coś Drwal Rebajło 

    https://youtu.be/SHrvo1ePfHo

    Na prawdę się to czyta jak jakiś socreal. 

    4 - Zwróćcie jednak uwagę że za Stalina komuniści oskarżali fałszywie sami siebie. W sensie indywidualnym - pojedynczy komunista siebie personalnie. Wiedzieli, że fąłszywie, ale dobro rewolucji tego wg. nich wymagało więc pitolili farmazony.

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Zdobycie przez Polaków Mińska miało wymiar nie tylko militarny, lecz także polityczny.
     
     
         Natarcie 2. DPLeg. na Mińsk rozpoczęło się 8 sierpnia o godzinie 5.00. Po krótkiej walce  Polacy opanowali pierwsze linie obronne bolszewików osłaniające podejścia do Mińska.
     
     
         Zadanie bezpośredniego opanowania Mińska otrzymał batalion szturmowy por. Stawarza, złożony z kompanii szturmowych wszystkich trzech pułków piechoty tej dywizji. Każda kompania szturmowa złożona była z ośmiu lub więcej patroli szturmowych, dysponujących obok etatowej broni strzeleckiej czterema cekaemami na lekkich podstawach i czterema granatnikami. Patrol szturmowy stanowił dowódca i ośmiu strzelców.
     
     
          W momencie ataku batalionu składał się z ośmiu oficerów i 320 szeregowych, uzbrojonych, poza  bronią indywidualną,  w  11 cekaemów i 10 granatników. Żołnierzom wydano dodatkowo po 15 granatów ręcznych.
     
     
         Dowódca batalionu szturmowego korzystając z pomocy Józefa Szunejki, członka POW z Mińska, który specjalnie przedarł się przez pozycje rosyjskie, by pełnić funkcję przewodnika po mieście.
     
     
        Porucznik Stawarz uznał za celowe  jak najszybsze wdarcie się do miasta, przeszkodzenie wojskom bolszewickim w  ewakuacji, a także doprowadzenie do zdezorganizowania ich straży tylnej. W tym celu nakazał  kompaniom szturmowym szybkie osiągnięcia skraju miasta, czego dokonać miały kompanie z 2. i 4. ppLeg. nacierające w pierwszym rzucie, natomiast w odległości 200–300 metrów za nimi posuwać się miała kompania z 3. ppLeg.
     
     
         Po wykonaniu pierwszego zadania wszystkie trzy kompanie miały się zbliżyć do centrum Mińska, posuwając się w mieście trzema równoległymi kolumnami kompanijnymi: kompania 4. ppLeg. –  miała nacierać ul. Aleksandrowska w kierunku stacji kolejowej z zadaniem zajęcia jej, kompania 2. ppLeg. początkowo posuwać się miała za wcześniej wymienioną ul. Aleksandrowską, po czym wejść w ul. Gubernatorską i kierować się do traktu wyprowadzającego z miasta na Bobrujsk oraz przeciąć tor kolejowy Mińsk–Borysów, kompania 3. ppLeg. miała opanować wschodni skraj miasta i zająć tor kolejowy Mińsk–Borysów.
     
     
         Powyższa taktyka doprowadziła  szybko do tego, że bolszewicy wycofali się z pozycji zajmowanych na wzgórzach okalających miasto i już o godzinie 9.00 pierwsze patrole batalionu szturmowego zaczęły zbliżać się do przedmieść Mińska. Co prawda bolszewicy usiłowali w kilku miejscach stawiać opór, ale był on szybko likwidowany. Widać było wysoki poziom wyszkolenia bojowego i taktycznego tego pododdziału.
     
     
        O godzinie 10.45 batalion szturmowy 2. DPLeg. wkroczył w  zwartą zabudowę na przedmieściach Mińska, przystępując do walk ulicznych prowadzonych według wcześniej opracowanego planu. Kompanie posuwały się rzędami po obydwu stronach ul. Aleksandrowskiej, a żołnierze starali się być jak najbliżej ścian domów, by chronić się od ognia przeciwnika. Pilnie obserwowano domy i okna, z których prowadzony był sporadyczny ostrzał.
     
     
        Podczas posuwania się ul. Aleksandrowską nieprzyjaciel stawiał zacięty opór, wprowadzając w bój kolejne samochody pancerne. Polacy zaatakowali je granatami, niszcząc lub zmuszając do wycofania się.   
     
     
         Kompania szturmowa 3. ppLeg. po dotarciu do torów kolejowych zauważyła przejeżdżający długi skład pociągu osobowego. Wobec braku patroli minerskich por. Stawarz nakazał żołnierzom „stanąć bardzo blisko wzdłuż toru i wrzucać przez okna granaty do wagonów z tem, że każdy granat musi wpaść do środka, w przeciwnym razie odbije się i wybuchnie wśród nas. Pociąg jedzie, przesuwają się szybko okna przedziałów i wagony; do każdego okna wpada jeden, dwa granaty. W przedziałach widać wielkie ilości bagażu na półkach i siedzeniach, pasażerowie pokryli się poza pakunkami. Pociąg miał 2 lokomotywy i jeden wagon pancerny, z którego nie padł ani jeden strzał. Pociąg poszedł dalej. Pociąg odjechał w kierunku Borysowa”.
     
     
        Jak się okazało pociągiem tym ewakuowało się dowództwo 17. DS, komenda miasta i miejscowi czekiści.
     
     
         W tym samym czasie  kompania szturmowa 4. ppLeg. dotarła do stacji kolejowej na trasie Mińsk–Borysów, z zaskoczenia zdobywając przygotowany do wyjazdu pociąg osobowy. Niemal bez walki wzięto do niewoli kilkudziesięciu jeńców.
     
     
         Polacy doszli o  godzinie 12.00 do zachodniej jego części, obsadzając tor kolejowy prowadzący do Bobrujska. Kolejnym celem było opanowanie Dworca Wileńskiego, do którego dotarła kompania szturmowa 4. ppLeg., zdobywając  osiem lokomotyw i 90 wagonów.
     
     
        Około godziny 12.30 miasto zostało zdobyte. Niekonwencjonalny sposób opanowania dość dużej aglomeracji miejskiej okazał się udanym przedsięwzięciem.
     
     
         Po zajęciu miasta  natychmiast przystąpiono do wprowadzania porządku w mieście. Komendantem wojskowym Mińska został płk Zdzisław Raabe. Żandarmeria wojskowa aresztowała agentów bolszewickich oraz czekistów, którym nie udało się uciec z miasta. Uwolniono więzionych polskich jeńców.
     
     
        Nazajutrz do Mińska przybył gen. Szeptycki wraz ze sztabem Frontu Litewsko-Białoruskiego. 10 sierpnia odbyły się w mieście uroczystości związane z wyzwoleniem miasta. Po mszy dziękczynnej w katedrze odbyło się spotkanie gen. Szeptyckiego z żołnierzami, a po nim defilada wojskowa. Komisarzem cywilnym okręgu mińskiego został Władysław Raczkiewicz.
     
     
         W wydanym specjalnym rozkazie gen. Szeptycki podkreślił, iż „ Trzy dywizje bolszewickie rozgromione zupełnie, obszar 25 000 km kwadratowych uwolniony od obcego najazdu. Nieśwież, Mir, Kojdanów, Słuck i Mińsk odebrane, armaty, karabiny maszynowe, pociągi kolejowe i tysiące jeńców zdobyte – oto wynik jednego ciągu operacji, rozpoczętych wzięciem Mołodeczna wśród walk, marszów i wytrwałej służby, a zwycięstwo to łatwym nie było, każda z dywizji i grup mnie podległych wzięła w nim swój chwalebny udział”.
     
     
          Zarówno w czasie przygotowań do zajęcia przez Polaków Mińska, jak i w trakcie odrzucania przeciwnika na wschód ważną rolę odgrywały działania specjalne prowadzone na zapleczu przeciwnika przez członków miejscowych struktur POW.  Znalazło to wyraz w specjalnym podziękowaniu, jakie gen. Szeptycki przekazał peowiakom z Białorusi, zwłaszcza za efektywną, bardzo dużą pomoc w opanowaniu Mińska.
     
     
         Zajęcia miasta dokonał batalion szturmowy liczący nieco ponad 350 żołnierzy, ale był to pododdział elitarny, bardzo dobrze jak na ówczesne warunki wyszkolony i uzbrojony. Sukces ten byłby niemożliwy bez prowadzenia dużej operacji okrążającej miasto od północy i południa z jednoczesnym silnym uderzeniem w centrum. To także decydowało o bardzo niskich stratach w trakcie zajmowania Mińska.
     
     
         W czasie operacji bolszewicy uporczywie bronili tylko podejść do miasta, nie skupiając swej uwagi na prowadzeniu walk ulicznych.  Sposób wykorzystania nich samochodów pancernych był mało efektywny, nie mając bowiem bezpośredniej osłony piechoty, były narażone na bezpośrednie ataki przeciwnika. W walkach ulicznych obie strony nie wykorzystały artylerii.
     
     
          Zdobycie przez Polaków Mińska miało wymiar nie tylko militarny, lecz także polityczny. Po Wilnie bolszewicy tracili bowiem drugie z kolei miasto przewidziane na siedzibę utworzonego przez nich rządu Litewsko-Białoruskiej Republiki Rad. Piłsudski natomiast liczył na łatwiejsze zrealizowanie swoich zamiarów federacyjnych wobec Białorusinów.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    L. Wyszczelski – Mińsk 1919
     
     
    N. Davies -  Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polskobolszewicka 1919–1920
     
     
    M. Wrzosek - Wojsko Polskie i operacje wojenne lat 1918–1921
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Zakończenie walk w Galicji Wschodniej pozwoliło na wzmocnienie Frontu Litewsko-Białoruskiego i rozpoczęcie przygotowań do operacji mającej na celu zdobycie Mińska Litewskiego.
     
     
         Zawczasu służby wywiadowcze Frontu Litewsko-Białoruskiego zebrały szczegółowe informacje o Armii Czerwonej, jej ugrupowaniu i liczebności. Znakomitym ułatwieniem dla strony polskiej było funkcjonowanie na obszarach kontrolowanych przez bolszewików struktur POW, zwłaszcza Komendy Naczelnej III POW w Kijowie, obejmującej swym oddziaływaniem między innymi obszar Białorusi. W Mińsku istniała komenda POW na Białoruś, z podporządkowanymi jej dwiema komendami miejscowymi w Mińsku i Bobrujsku oraz jedną komendą obwodową na powiat ihumeński.
     
     
          Wywiad POW na Białorusi, mimo nasilających się bolszewickich represji, przekazał w połowie lipca 1919 roku dokładne dane o dyslokacji wojsk bolszewickich ze szczególnym uwzględnieniem ugrupowania i liczebności sił 52. DS, broniącej podejść do Mińska. Duże znaczenie miały także informacje o stanie umocnień w rejonie miasta.
     
     
          Por. Wacław Denhoff-Czarnocki - szef  Oddziału Wywiadowczego Frontu, polecił  Komendzie POW w Mińsku rozpocząć  przygotowania do wystąpienia zbrojnego w momencie zbliżaniu się oddziałów polskich do  miasta.
     
     
          Polski plan operacji przewidywał dwuskrzydłowe okrążenie przeciwnika skoncentrowanego w rejonie Mińska. Główne natarcie – wzdłuż linii kolejowej Mołodeczno-Mińsk - prowadzić miała 2. DPLeg. gen. Roi, tworząca wraz z 1. Dywizją Wielkopolską gen. Filipa Dubiskiego Grupę Operacyjną gen. Konarzewskiego.  Działania pomocnicze z prawego skrzydła prowadzić miała Grupa gen. A. Mokrzeckiego  kierując się na Mir–Nieśwież oraz Słuck.  Z kolei  grupa płk. Aleksandra Boruszczaka miała pozorować forsowanie rzeki Uszy.
     
     
         W centrum nacierać miała grupa gen. Józefa Lasockiego posuwając się wzdłuż linii kolejowej Baranowicze–Mińsk.
     
     
         Działania wspierające na Polesiu prowadzić miała specjalnie utworzona grupa złożona w większości z kawalerii, podlegająca Frontowi Poleskiemu.
     
     
         Działania osłonowe prowadzić miała 1. DPLeg., której gen. Szeptycki  nakazał zabezpieczyć operacje południowej części frontu nacierającego na Mińsk przez bezwzględne utrzymanie Wilejki.
     
     
          Do natarcia na Mińsk gen. Szeptycki wyznaczył siły liczące około 12 tys. „bagnetów” i 2 tys. „szabel”.
     
     
         24 lipca 1919 roku grupa płk. Boruszczaka obsadziła linię rzeki Naczy, wiążąc znaczne siły bolszewików i odwracając ich uwagę od głównego kierunku polskiego natarcia.
     
     
        Generał Szeptycki rozkaz operacyjny uruchamiający ofensywę na Mińsk wydał 3 sierpnia 1919 roku, nakazując jej rozpoczęcie 5 sierpnia. Decyzję tę podjął po konsultacjach z Piłsudskim, który w tym celu przybył specjalnie do Lidy na stanowisko dowodzenia Frontu Litewsko-Białoruskiego.
     
     
         Naczelny Wódz WP przekazał także ogólne założenia co do prowadzenia przez Front Litewsko-Białoruski dalszych działań zaczepnych wyprowadzających te wojska na linię Berezyny.
     
     
         Planowana operacja na Mińsk wzbudziła duże zainteresowanie przedstawicieli obcych armii znajdujących się przy Wojsku Polskim. Obserwowali ją oficerowie angielscy, amerykańscy i francuscy.
     
     
          Na wieści o  mającej nastąpić ofensywie na Mińsk Rewolucyjna Rada Wojenna Frontu Zachodniego nakazała 4 sierpnia dowódcy 16. Armii Wasilijowi Pawłowiczowi Głagolewowi utrzymanie za wszelką cenę miasta.
     
     
        5 sierpnia 1919 roku do natarcia przystąpiły trzy grupy polskich wojsk.  2. DPLeg. , dowodzona ,  odwołaniu gen. Roi i wyznaczeniu go na dowódcę Okręgu Generalnego Kielce, przez ppłk. Ferdynanda Zarzyckiego,  w szybkim tempie posuwała się wzdłuż linii kolejowej Mołodeczno–Mińsk. Jej zadaniem było okrążenie Mińska od północnego wschodu i zajęcie miasta.
     
     
        W nocy z 7 na 8 sierpnia oddziały grupy mjr. Józefa Szczepana z 3 ppLeg. sforsowały Cnę i zbliżyły się do  do przedmieść Mińska. Pododdziały mjr. Szczepana w nocy z 7 na 8 sierpnia przystąpiły do forsowania Plissy. W tym samym czasie 15. p.uł. wielkopolskich ppłk. Władysława Andersa przeciął linię kolejową Borysów–Mińsk oraz zdobył okopy pod Zasławiem.
     
     
         Z kolei  zgrupowanie południowe złożone z 3. BL-B i grupy jazdy ppłk. Strzemińskiego, którego zadaniem było  okrążenie Mińska od południowego wschodu, zajęło  Nieśwież, Kleck oraz Słuck, zagrażając tyłom wojsk bolszewickim skupionym wokół Mińska.
     
     
         Najcięższe walki prowadziło zgrupowanie centralne gen. Lasockiego, którego zadaniem było związanie jak największych sił bolszewickich zgromadzonych w sektorze mińskim. Duża szybkość polskiego natarcia sprawiła, iż bolszewikom nie udało się zniszczyć mostu pod Stołpcami, co pozwoliło potem na szybkie uruchomienie połączenia kolejowego z Baranowicz do Mińska.
     
     
         Grupa „Wileńska” gen. Rydza-Śmigłego bez problemy wykonała swe zadanie zabezpieczenia południowej części frontu przez utrzymanie Wilejki, odrzucając bolszewików na linię Jelnica–Wytreski–Krzywicze.
     
     
    CDN.
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Hiobowscy czekali w mieszkaniu na tatę Łukaszka, ale on jakoś się nie zjawiał.
    - Zaraz powinien być - poinformowała siostra Łukaszka patrząc przez okno. - Widzę, jak przechodzi po przejściu dla pieszych pod blokiem.
    Ale tata Łukaszka nie przychodził.
    - No co jest - zirytowała się babcia Łukaszka i sama wyjrzała przez okno. - Jak to, dopiero teraz przechodzi przez przejście.
    - Wtedy też przechodził - upierała się siostra.
    - Jak wtedy, jak przechodził dopiero teraz - upierała się babcia. - Coś ci się pomyliło. Zresztą możemy go spytać jak tylko przyjdzie do domu.
    Ale tata Łukaszka nie przychodził.
    Tym razem przez okno wyjrzał Łukaszek. Wyjrzał i usiadł przy stole z miną polskiego aktora w stanie naturalnym.
    - Co ci się stało? - wystraszyła się mama Łukaszka. A dziadek pokiwał tylko głową i domyślnie zapytał:
    - Znowu przechodził przez przejście dla pieszych?
    - Znowu - wyjąkał Łukaszek. - ale tym razem nie był sam...
    Hiobowscy rzucili się do okna. Ale ku ich rozczarowaniu - na przejściu było pusto.
    - Idzie do domu i zaraz tu będzie! - klasnęła w dłonie uradowana siostra Łukaszka i wszyscy wyrzucili ją za drzwi.
    Ale tata Łukaszka nie przychodził.
    Po paru minutach drzwi uchyliły się i do kuchni zajrzała siostra.
    - Przyszedł? - wszyscy się zerwali.
    - No właśnie nie - jęknęła siostra. - Może pójdziemy do poszukać?
    Wszyscy runęli do korytarza zastawiając w kuchni osłupiałą siostrę.
    Wybiegli przed blok. Było pusto.
    - Sklepik! - zawołał dziadek Łukaszka.
    W bloku był malutki sklepik sieci "Kijanka". Za ladą stała osoba z wyraźnym kolorem włosów, niewyraźną płcią oraz solidnym naddatkiem BMI i kolczyków. Przy ladzie mąż dozorczyni pan Sitko pił czwarte przedpołudniowe piwo.
    - Był tu mój ojciec?! - zawołał Łukaszek.
    - Był i to nie sam - poinformował pan Sitko. - Czy jemu coś się stało, proszę państwa? Nie zachowywał się jak człowiek zdrowy.
    - Co się właściwie stało? - chciał wiedzieć przerażona babcia Łukaszka. - Wymiotował? Okradli go?
    - Nie, nic z tych rzeczy - odezwała się osoba sprzedająca. - Weszli, a on położył na ladzie banknot pięćdziesiąt euro. Pytam się, co kupują. A oni na to i nic i się śmieją. Postali tak, pośmiali się i poszli. To było bardzo niegrzeczne proszę państwa. Zostałam obrażona jako społeczność LGBTQ...
    - Wzrusza mnie to serdecznie - warknął dziadek i wybiegli ze sklepu. Tym razem nie trzeba było szukać. Od razu zauważyli grupkę ludzi stojącą przy ławce na skwerze imienia Ofiar Amber Gold. Był wśród nich tata Łukaszka. Stali, patrzyli na pustą ławkę i śmiali się tak, jak śmieją się amerykańscy bohaterowie na zakończenie filmu. Kiedy Hiobowscy przepchali się do przodu okazało się, że ławka jednak nie jest pusta. Co prawda nikt na niej nie siedział, za to leżały na niej dwie rzeczy.
    Kiełbasa i głowica do wiertarki.
    - Uuu... - zaczęła złowieszczym głosem mama Łukaszka i zaczęła jej skakać żyła na szyi.
    - O, jesteście - zawołał tata Łukaszka na widok swojej rodziny. - Cieszmy się i weselmy tym wyjątkowym dniem, jaki jest dzisiaj!
    - A co to za dzień? - spytał ostrożnie Łukaszek.
    - Jest to najbezpieczniejszy dzień w roku! - zawołał ktoś z tłumu. I nagle wszyscy zgromadzeni wokół ławki zaczęli wołać jeden przez drugiego:
    - To dziś!
    - Dziś jest najbezpieczniejszy dzień w roku!
    - Można przejść przez pasy i żaden pijany aktor człowieka nie przejedzie!
    - Ani pijany muzyk!
    - Ani pijany dziennikarz!
    - I można zostawić banknot na ladzie w sklepie bez obawy, że go ukradnie jakiś sędzia!
    - Można spokojnie zostawić na ławce kiełbasę i część od wiertarki i leżą bezpiecznie!
    - Ja zostawiłem otwarte drzwi w mieszkaniu!
    - Ja w samochodzie!
    - A ja w motocyklu!
    - Motocyklem można jeździć bez obaw, że sędzia potrąci!
    - Albo aktor!
    - Chodnikiem można iść bez obawy, że jakiś pijany poseł przejedzie rowerem!
    - Posłowie nie jeżdżą rowerami! - zaoponował dziadek, ale mu zaraz przypomniano:
    - Jeden jeździ!
    - No dobrze, no dobrze - powiedziała rozeźlona mama Łukaszka. - Skończcie już ten polityczny atak na środowiska demokratyczne, prokonstytucyjne, elitarne, tym bardziej, że ktoś z nich może przechodzić obok.
    - I ukradnie wam tą wiertarkę! - dodała uradowana siostra Łukaszka.
    Mama tupnęła nogą i z braku możliwości wyrzucenia za drzwi (na skwerach nie drzwi) kazała siostrze iść za blok.
    - No dobrze, ale dlaczego jesteście tacy przekonani, że dzisiaj nic takiego się nie stanie? Technicznie pytam - dziadek Łukaszka był zaciekawiony. - Przecież chyba mi nie powiecie, że nagle dzisiaj wszyscy aktorzy nie piją, a sędziowie nie kradną.
    - Nie no, oczywiście, że nie - zamachał rękami tata Łukaszka. - Chodzi o to, że czujemy się tu bezpiecznie. I wszyscy inni w prawie całym kraju też. A czujemy się tak dlatego, że ich tu po prostu nie ma.
    - Jak to nie ma? - zaperzyła się mama. - A gdzie są?
    - W Warszawie. Na marszu.
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Jak mogło dojść do fuzji Orlenu z Lotosem skoro Lotos został sprzedany? I czy najpierw sprzedali Lotos i potem była fuzja, czy na odwrót? Najpierw była fuzja a potem sprzedali? I jak to zrobili, skoro po fuzji nie było już Lotosu? Tak dużo pytań a tak mało odpowiedzi, jak mawiał szeryf Nottingam. 

    *

    Czy przypadkiem nie biorą wyceny całego Lotosu i nie porównują z ceną sprzedaży tego kawałka opchniętego komuśtam? I komu? Jest tu mowa o lemingach, które opowiadają co chwila o sprzedaży Orlenu. Winne one się uwiarygodnić dementując swe nieprawdziwe informacja o sprzedaży Lotosu i podając stosowne ceny i wyceny w formie analogicznej, czego nie zrobią. Jak taka ściema może wpłynąć na wynik wyborów? Tryumf Kaczora jest pewny.

    **

    Okazało się, że Orlen przejął sieć stacji benzynowych na Słowacji i Węgrzech, przy czym część z nich została zderusyfikowana. Były ruskie, teraz są nasze. Wzbudza to ból TVNu, który nie rozumie nawet strony https://lukoil.hu/. Jak wejdziesz na tą stronę to otwiera się https://orlen.hu/ . Co to znaczy? Oni myślą że orlen.hu jest łukoilem ale jest odwrotnie: Orlen wykończył Lukoil na Węgrzech, rozgromił go i przejął aktywa. Przemalował stacje benzynowe i przejął prawa do konkretnej domeny lukoil.hu. W takiej sytuacji stronę się likwiduje a domenę się trzyma (żeby nikt nie zajął) i robi przekierowanie na swoją stronę. To jest typowa praktyka przy przejęciach, czego najwyraźniej leminżerka nie ogarnia, bo ona ogólnie mało ogarnia. Jak Orlen przejmie TVN to tez pewnie zmieni jej nazwę, będzie nowa nazwa strony, nowa domena. A z dotychczasowej będzie przekierowanie.

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Pani pedagog wróciła z dłuższego urlopu. W tym czasie - jak twierdziła - walczyła nad jeszcze polskim morzem z partią rządzącą. Złośliwi twierdzili, że głównie w kolejkach do fastfoodów w Międzyzdrojach.
    Weszła w szkolne mury, ponapawała się paniką wśród młodszych uczniów i starszych nauczycieli, a potem spojrzała na plan lekcji.
    Miała zajęcia z klasą Łukaszka. Westchnęła ciężko i sięgnęła po najnowszą pozycję książkową profesor Enbary-Bargelking "Noc polarna antysemityzmu w Polsce. Jak Polacy w w czasie wojny odcinali Żydów w Getcie Warszawskim od żywności i wifi". I z postanowieniem, że po prostu poczyta im trochę udała się do klasy.
    Okazało się, że klasą zajęła się już pani wicedyrektor. Klasa oglądała najnowszy amerykański remake filmu o wyścigach samochodowych. Tym razem w wersji feministyczno-genderowo-BLM-rowerowo-wegańskiej. Nosił tytuł "Fat and Furious".
    - Nie było pani to ja się nimi zajęłam - oświadczyła kwaśno pani wicedyrektor.
    - Widzę - z akcentem na "ę" odparła pani pedagog.
    - Zaraz kończymy - wtrąciła się dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
    - Ty się moje dziecko nie odzywaj w ogóle - zgasiła ją pani pedagog. - Co ja widzę, na twojej głowie, dredy. Skandal. Przywłaszczenie kulturowe. Białe osoby nie mają prawa korzystać z wynalazków osób czarnych.
    - Oglądaliśmy film o tym jak silne, świadome amerykańskie modelki plus size jadą samochodem... Tak, słucham Hiobowski?
    - Mam pytanie - odezwał się Łukaszek. - Dlaczego czarne osoby korzystają z wynalazków białych ludzi? Czy to nie jest kulturowe przywła...
    - Hiobowski! - krzyknęła triumfalnie pani pedagog. - Zostajesz po lekcjach!
    - Nie mogę.
    - Ja wiem lepiej czy to możesz a co nie! Jestem nauczycielką!
    - Zobaczymy - Łukaszek skrzyżował ramiona na piersi.
    Trzy minuty później do klasy weszli pan od historii i pan od przysposobienia obronnego.
    - Hiobowski co ty tu jeszcze robisz? Biegiem na strzelnicę!
    Pani pedagog zrobiło się słabo.
    - Strzelnica w szkole! A więc faszyzm dotarł i tu!
    - Bez przesady - skrzywił się pan od przysposobienia. - W końcu uczniowie po to się uczą przysposobienia obronnego by potrafili strzelać...
    - A historii po to, by wiedzieć do kogo - uzupełnił pan od historii.
    Pani pedagog była niepocieszona.
    - Faszyzm w szkole - powtarzała w kółko.
    - To pani wina - oświadczyła kwaśno pani wicedyrektor. - Przed swoim... Hm... Urlopem... zaopiniowała pani pozytywnie program rządowy "Strzelczyki w każdej gminie"...
    - Myślałam, że chodzi o rybki akwariowe!
    - My tu gadu, gadu a chętni czekają - przypomniał pan od przysposobienia.
    - No dobrze, a co Hiobowski ma wspólnego ze strzelnicą?
    - Jest tam instruktorem dla klas 1-3.
    - Ja chyba zwariuję - pani pedagog złapała się a głową. - Dajecie dzieciom broń do ręki?! Nie sądziłam, że doczekam, że będzie w szkole jedno takie miejsce...
    - Strzelnic są trzy - wtrącił nieopatrznie pan od historii.
    Pani pedagog wpadła w szał.
    - To może my już pójdziemy - pan od przysposobienia przytomnie chwycił Łukaszka za kołnierz i szybko skorzystali z drzwi, a za nimi reszta uczniów. Pani pedagog po krótkim czasie doszła do siebie i zażądała aby jej pokazać te strzelnice.
    - Trzeba to zamknąć, rozwiązać, zniszczyć mamrotał do siebie, gdy przeszli w trójkę przez boisko i dotarli do pierwszej strzelnicy. Widniał na niej napis "Strzelnica męska".
    - Zaraz, chyba mi nie powiecie, że... - zająknęła się pani pedagog. Pani wicedyrektor i pan od historii nie powiedzieli nic, tylko zabrali ją pod drugą strzelnicę. A tam był napis "Strzelnica damska".
    - Zaraz, są trzy strzelnice, tak? - zastanawiała się głośno pani pedagog. - To co jest w tej trzeciej?
    - Jak to co?- wzruszyła ramionami pani wicedyrektor i poprowadziła panią pedagog pod ramię. Niedaleko była trzecie strzelnic z napisem "Strzelnica gender".
    Pani pedagog zrobiło się słano.
    - I co, nadal chce pani zamknąć, rozwiązać i zniszczyć? - zazgrzytała zębami pani wicedyrektor. - To będzie odczytane jako atak na społeczność LGBTQ+. Szatański plan!
    - Młodzież LGBTQ+ nie jest tak - oświadczyła ze łzami w oczach pani pedagog. - Oni brzydzą się przemocą i pewno mało kto tam przychodzi...
    Pan od historii uchylił drzwi. Łukaszek tłumaczył tłumowi zachwyconych dzieciaków:
    - Bierzesz tą karabin, garść niebinarnych nabojów i celujesz w ten tarcz. Trzeba trafić w binarne cis-jeden i cis-zero...
    4.5
    4.5 (2)
  •  |  Written by Katarzyna  |  0

    Należę do pierwszego powojennego pokolenia, które wzrastało w cieniu wspomnień wojennych najbliższych. Były one tak realistyczne, że w dziecięcej głowie mieszały się z rzeczywistością, którą była otoczona i w której przyszło  dorastać. Gruzy obok mego domu, w których wynajdywałam z innymi dziećmi skorupy potłuczonych naczyń, koraliki z rozerwanych sznurków biżuterii Niemek, zrujnowane przez czerwonoarmistów skrzydło pałacu w żagańskim parku, wszystko to urealniało opowieści rodziców.  Potem przyszła szkoła i lektury, jak choćby Pożegnanie z Marią Borowskiego czy Niemcy Leona Kruczkowskiego i okrutne w swej treści  Medaliony Zofii Nałkowskiej.  Były też filmy, że wspomnę Kanał czy Miasto nieujarzmione ze swoim ideologicznym komunistycznym zakłamaniem prawdy o Powstaniu Warszawskim, ale one poza obrazami tragedii wojny nie odpowiadały na pytanie, które wówczas wielu sobie zadawało: Jak to możliwe? Jak do tego doszło, że wojna przerodziła się w masowe mordy ?
    Nie wracałabym do tego tematu, bo to zadanie raczej dla historyków, gdyby nie łudzące podobieństwo do dzisiejszych haseł w politycznej przestrzeni. Nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie czas, kiedy odpowiedź dadzą nowe wydarzenia, a wyznawcy ideologii z gruntu totalitarnej,  dla zmylenia nazywanej demokracją liberalną, zmienią tylko metody ich wcielania w życie. 
    Dziś każdy, kto choć odrobinę zastanawia się nad informacjami, którymi jest bombardowany, musi pytać:
    Jak doszło do tego, że zabijanie dzieci chorych stało się legalne, choć nigdy nie mogło być prawem kobiety, a już na pewno nie prawem lekarza.  Do tego makabrycznego przyzwolenia doszedł handel częściami dzieci abortowanych i kliniki dotowane przez podatników specjalizujące się w uśmiercaniu i handlem dziecięcych organów?
    Dlaczego w dobie rozwoju medycyny, o jakim pokolenie przedwojenne, dziesiątkowane przez gruźlicę, mogło tylko marzyć, zabija się ludzi starych i chorych?
    Dlaczego znowu jak w sowieckiej Rosji walczy się z religią dyskryminując i zabijając wyznawców? Skąd te szalone pomysły Arne Naessa zrównującego człowieka z wszystkimi istotami na ziemi, co w praktyce oznacza traktowanie nas jako zwierzęta zagrażające innym istotom żyjącym na planecie?
    Skąd ten terror aktywistów klimatycznych i szaleństwo eliminacji dwutlenku węgla w przyrodzie?
    Ogłoszenie pandemii, którą jak na ironię zakończyła wojna na Ukrainie, dała nam wszystkim przedsmak terroru. Czy tylko o pieniądze chodzi, czy też o zamknięcie nas w klatkach domów przed komputerami, odbierającymi komunikaty i polecenia dostosowania  swoich zachowań do dyrektyw? Czy tylko o zdobycie władzy chodzi, czy też może wiele z tych działań tak naprawdę odpowiada społeczeństwom?
    George L. Mosse we wstępie do  swej książki Kryzys ideologii niemieckiej pisze:
    Dzieje Niemiec w ubiegłym wieku były omawiane bardzo szczegółowo i przez historyków i przez laików. Wszyscy oni zastanawiali się, czy ludzie inteligentni i wykształceni mogli naprawdę wierzyć w idee głoszone w okresie nazizmu.
    Jedni uważali, że są one wytworem garstki ludzi niezrównoważonych, inni tłumaczyli to sobie taktyką propagandową do zdobycia władzy.
    Powinniśmy jednak pamiętać – pisze autor – że największego poparcia udzieliły nazistom osoby wykształcone i ogólnie szanowane.
    Jak jest dziś, kto naprawdę popiera idee LGBT+ czy gender, a kto tylko wykorzystuje je do zdobycia władzy? Po co komu ta władza i jaki ma być świat po jej zdobyciu?
     
    Byłabym bardzo zarozumiała, gdyby z moją cząstkową wiedzą, usiłowała na nie odpowiedzieć, ale ani głucha, ani ślepa nie jestem, słyszę i widzę, co się dzieje nie tylko w Polsce.
    Za wolność podróżowania niektórzy stali w kolejce po szczepienie, nie zadając żadnych pytań, co będzie dalej.
    Jeśli do tego dołożymy inne technologiczne osiągnięcia cywilizacyjne, to chyba jednak w przyszłości, jeśli taka jeszcze będzie, historycy napiszą, że zgadzaliśmy się na nową, ale wciąż tą samą ideologię totalitarną, która przeczy nie tylko zdrowemu rozsądkowi, nauce, ale jak tsunami topi, zabija, niszczy człowieka.  Zgadzaliśmy się w imię wygody i sukcesu udając, że nic złego się nie dzieje, że inżynieria burząca dziecięcą tożsamość wyznaczoną przez biologię to tylko margines.
     
    Co za wygoda! Nie trzeba ruszać się z domu i wszystkie urzędowe czynności można załatwić przez Internet.
    Nie muszę wychodzić z domu, by spotkać się z rodziną czy przyjaciółmi, wystarczy włączyć skypa czy signal. Zakupy też już ode mnie nie wymagają wyjścia do sklepów czy galerii.
    Nie muszę siedzieć w poczekalni przychodni, mogę receptę otrzymać zdalnie. Samochód też już nie wymaga przerzucania biegów. Wszystko za kierowcę wykonuje komputer. A seks?  Fantazje erotyczne też w Internecie można zaspokoić.
    I tylko śmierć w samotności na łóżku szpitalnym i ból nie do zniesienia przeraża nas. Rodzina, nawet jak jest, to za nas nie umrze nie potrzyma za rękę, nie odmówi Koronki do Miłosierdzia Bożego. Dlaczego więc nie godzić się na eutanazję?
    A co mnie to obchodzi czy po śmierci wrzucą moje ciało do kompostownika, spalą w krematorium czy pogrzebią w worku plastikowym, by nie zwiększało śladu węglowego?
     
     
    A te wojny, rzezie w Afryce, Syrii Afganistanie? Czy gdybyśmy zapytali dziś na ulicy kogokolwiek, kim był Pol Pot, kim Czerwoni Khmerzy, otrzymalibyśmy odpowiedź?
    Truizmem będzie stwierdzenie, że przecież nie u nas, nie w Europie. Europa jest bezpieczna.  Na pewno? Kto dziś pamięta straszliwą wojnę w Jugosławii, męczeństwo mieszkańców Sarajewa? Kto dziś pamięta o trwającej 4 lata wojnie w Bośni i Hercegowinie, która pochłonęła ponad 100 tys. ofiar, głównie w wyniku czystek etnicznych? A pamiętamy o ofiarach terroru ETA w Hiszpanii czy IRA w Irlandii Północnej?
     
    I nagle wojna na Ukrainie, masowe mordy, równanie z ziemią miast. I prysł czar spokojnej, dostatniej Europy.
    Przeciwnicy Unii Europejskiej dają za przykład Wielką Brytanię, która wyzwoliła się z absurdu dyrektyw komisarzy, TSUE… czy to zmieniło cokolwiek, czy WB przypomniała sobie swój konserwatyzm, a może Brytyjczycy buntują się przeciwko dyktatowi prawa decydującego o śmierci osób w śpiączce?
     
    Pytań jest tyle, ilu ludzi nagle budzi się w orwellowskiej rzeczywistości.  
    Jedno wydaje się już dziś oczywiste. Historia nie skończyła się, a powraca w kolejnej, ale podobnej odsłonie.
    Dziś w dyktacie politycznym zdezaktualizowała się diagnoza Erycha Fromma. Konsumpcjonizm, wygoda życia już nie tłumaczy zgody na totalitarną ideologię,  FitFor55 i związaną z tym programem „transformację klimatyczną”. Już nie o ochronę środowiska chodzi, o ograniczenie niszczących przyrodę decyzji gospodarczych, a o podporządkowanie sobie społeczeństw. „Gospodarowanie zasobami ludzkimi” weszło w kolejną fazę. Dobrobyt ucieka jak horyzont sprzed oczu sytej Europy.  Czy odpowiedzi na pytania o przyczyny zbrodni niemieckich w II wojnie światowej mogą pomóc w zrozumieniu obecnego kryzysu cywilizacyjnego  bogatego Zachodu?
     
      Ilustracja z: https://demotywatory.pl/491504/Totalitaryzm
    5
    5 (5)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Największym sukcesem Hrynkiewicza – jako agenta NKWD - było zdobycie we współpracy z gestapo archiwum Wydziału Bezpieczeństwa (czyli kontrwywiadu) Delegatury Rządu Warszawa-Miasto.
     
         Kontakty Hrynkiewicza ze Spychalskim stały się szczególnie intensywne w styczniu i lutym 1944 roku, kiedy obaj  omawiali przygotowania do akcji, której celem było przejęcie przez wywiad komunistyczny archiwum Wydziału Bezpieczeństwa (czyli kontrwywiadu) Delegatury Rządu Warszawa-Miasto. W kamienicy przy ul. Poznańskiej 37 w lokalu numer 20  znajdowało się tajne archiwum, w którym gromadzono wyniki rozpracowania komunistycznych i niemieckich agentów.
     
          Latem 1943 roku w mieszkaniu członka „MiP” Konstantego Piotrowskiego Hrynkiewicz poznał Wacława Kupeckiego, ps. Kruk, który prowadził archiwum centralnego wywiadu politycznego (kryptonim „Stożek”), które podlegało Wydziałowi Bezpieczeństwa Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj. Mieściło się ono w jego mieszkaniu przy ul Poznańskiej 37 m. 20 oraz na strychu w tym budynku. Znajdowały się tam centralna kartoteka zidentyfikowanych przez wywiad antykomunistyczny ponad 1000 członków PPR, GL i innych organizacji lewicowych, raporty o działalności organizacji komunistycznych, sprawozdania miesięczne Delegatury i wiele innych dokumentów. Odrębny dział archiwum obejmował zbiór informacji o zidentyfikowanych funkcjonariuszach niemieckiego aparatu bezpieczeństwa.
     
         Hrynkiewicz przedstawił mu się jako zdeklarowany wróg komunizmu, który po pobycie od września 1939 roku na terenach zajętych przez Armię Czerwoną poznał rzeczywistość systemu bolszewickiego i ze wszystkich sił chciałby z nim walczyć. Kupecki, który był weteranem wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, na której stracił nogę, zaproponował Hrynkiewiczowi pracę w archiwum. Narzekał, że od pewnego czasu dostaje tak dużo dokumentów do archiwum, że nie może poradzić sobie z odpowiednim ich opisaniem, uporządkowaniem i zrobieniem z niektórych kopii lub odpisów.
     
        Po zyskaniu akceptacji Spychalskiego Hrynkiewicz rozpoczął pracę w archiwum, robiąc odpisy szczególnie cennych dokumentów i dostarczając Spychalskiemu wszelkie informacje o komunistach rozpracowanych przez wywiad Delegatury.
     
        Jednocześnie Birknerowi przekazywał nazwiska członków AK i pracowników Delegatury Rządu.
     
         Z czasem nie był w stanie nadążyć z kopiowaniem dla Spychalskiego materiałów, jakimi dysponował wywiad antykomunistyczny Delegatury. Stąd też  pod koniec stycznia lub na początku lutego 1944 roku zaproponował mu przejęcie tego archiwum i zamordowanie Kupeckiego. Do udziału w tej akcji pozyskał także Birknera, którego przekonał, że zgromadzone w archiwum dane o funkcjonariuszach gestapo są wykorzystywane do przygotowywania przez AK zamachów na nich.
     
         Do napadu doszło 17 lutego 1944 roku, kiedy to do mieszkania Kupeckiego wtargnęła bojówka AL w  asyście oficera gestapo. Mieszkanie zostało poddane rewizji, a materiały z zakamuflowanych skrytek wydobyte i podzielone. Niemcy zabrali część kartoteki dotyczącą spraw niemieckich, a komuniści część dotyczącą spraw komunistycznych. Po zakończonej akcji właściciel mieszkania Wacław Kupecki „Kruk" i szereg osób, które wpadły w utworzony w nim kocioł, zostali wywiezieni przez Niemców w nieznanym kierunku i zamordowani.
     
          Akcja na Poznańskiej zakończyła się pełnym sukcesem i był to największy sukces Hrynkiewicza jako agenta NKWD oraz współpracownika gestapo.
     
         Za niemieckie pieniądze Hrynkiewicz kupił mieszkanie przy ul. Emilii Plater 8, gdzie mieściła się siedziba gangu, zajmującego się rabunkami i mordami. Do tego przydały mu się otrzymane od Birknera: samochód, broń wraz z pozwoleniem na nią i nocna przepustka. Ofiarami bandy Hrynkiewicza padali przede wszystkim bogaci Żydzi, którzy ukrywali się w Warszawie po likwidacji getta. Byli oni szantażowani i ograbiani w kryjówkach, które przygotowywali dla nich komuniści.
     
         O okolicznościach swojej współpracy z niemieckim aparatem bezpieczeństwa Hrynkiewicz zeznawał podczas śledztwa prowadzonego przez MBP w latach 1949–1955. Twierdził, że „nawiązując kontakt z gestapo, kierowałem się tym, by w miarę swoich możliwości usunąć niebezpieczeństwo akcji antykomunistycznej przygotowywanej przez AK i Delegaturę […]. Celem moim było sparaliżowanie akcji antykomunistycznej poprzez fizyczne unicestwienie AK i Delegatury przez gestapo”.
     
         W styczniu 1945 roku wszedł na minę i został ciężko ranny. Lewą nogę musiano mu całkowicie amputować. Został przewieziony do Moskwy i umieszczony w tamtejszym szpitalu wojskowym. Na początku września 1945 roku wrócił do Polski.
     
         Pod koniec grudnia 1945 roku został aresztowany w Warszawie przez NKWD i przewieziony do Moskwy, gdzie w październiku 1946 roku skazano go na 5 lat więzienia. W akcie oskarżenia zarzucono mu, że „będąc agentem radzieckiego wywiadu, uchylał się od wykonywania powierzonych mu zadań i kontakt swój z radzieckim wywiadem wykorzystywał dla interesów faszystowskiej organizacji Miecz i Pług”.
     
        W październiku 1948 roku na prośbę Bieruta został zwolniony i przewieziony do Warszawy, gdzie natychmiast aresztowało go MBP, zamierzając wykorzystać go jako świadka w przygotowywanym procesie przeciwko Władysławowi Gomułce i innym komunistom, którzy mieli być oskarżeni o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, a przy okazji o współpracę z Niemcami podczas wojny.
     
        W śledztwie prowadzonym przez MBP Hrynkiewicz tłumaczył, iż poprzez współpracę z gestapo chciał pomóc PPR w skutecznej walce z AK i Delegaturą Rządu na Kraj. Zeznał także, że we wrześniu lub w październiku 1943 roku otrzymał od Spychalskiego listę około stu członków AK i pracowników Delegatury Rządu, którą następnie przekazał do rąk własnych Birknerowi.
     
        W piśmie do ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza w 1949 roku napisał: „Nie widzę nic w swej działalności, co by przyniosło jakikolwiek uszczerbek PPR czy ZSRR, czy obozowi demokratycznemu w Polsce, jeśli mogłem wyrządzić jakieś szkody, to wbrew mej woli, nieświadomie i tylko w tym wypadku, gdy w spisach nazwisk otrzymanych od Spychalskiego dla przekazania do gestapo mogli znajdować się pepeerowcy lub demokraci, dotychczas to wykluczałem, teraz nie wiem. Niewątpliwie w mojej pracy jest cały szereg błędów i wyskoków, których powinienem był uniknąć, lecz w żadnym wypadku nie przyniosły one najmniejszej szkody PPR czy ZSRR. [...] Lecz zrobiono ze mnie zdrajcę i wroga, ukrzywdzono mnie najbardziej, jak tylko można ukrzywdzić komunistę”.
     
        W 1955 roku został skazany na 10 lat więzienia za „współpracę z gestapo i Abwehrą na szkodę PPR i GL-AL”.
     
        Po przejęciu władzy przez Gomułkę, którego bliskim współpracownikiem został Spychalski, w końcu 1956 roku Hrynkiewicz został uniewinniony przez Sąd Najwyższy oraz awansowany do stopnia pułkownika LWP.
     
        W następnych latach nie zrobił większej kariery. Zmarł 22 czerwca 2003 roku w Warszawie.
     
    Wybrana literatura:
     
     
    A. Zasieczny – Sowieckie krety. Jak agenci Stalina przejęli władzę nad Polską 1939-1945
    P. Gontarczyk  - Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941– 1944
    L. Żebrowski – Przeciwko Polsce Walczącej. Wywiad komunistów 1942-1945
    P. Lipiński  -  Towarzysze Niejasnego
    Tajne oblicze GL-AL i PPR. Dokumenty, t. 1–3, wybór i oprac. M.J. Chodakiewicz, P. Gontarczyk, L. Żebrowski
    P. Kołakowski -  Pretorianie Stalina. Sowieckie służby bezpieczeństwa i wywiadu na ziemiach polskich 1939-1945
    R. Spałek - Z dziejów komunistycznego wywiadu. Casus Bogusława Hrynkiewicza i Mariana Spychalskiego (1940– 1944)
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika Do Rzeczy objawił nam we wstępniaku kolejną odsłonę ruskiej propagandy. Że się tak nie kryje z swoją tęsknotą do sowieckiego panowania? O podżegaczach pisze, czyli osobnikach nawołujących do oporu przeciw Moskwie:

    https://dorzeczy.pl/opinie/443790/lisicki-eksperci-i-podzegacze.html

    Podsumowując jego wynurzenia: pisze to, co Ławrow mówi: opór daremny, powoduje tylko ofiary bo Armia Czerwona jest niezwyciężona i jej tryumf jest nieuchronny. Ofiary to nie wina Putina i Rosji, tylko Ukrainy i Polski. Jakby poddały się bez walki to by nie było żadnych ofiar.

    W tej swej wypowiedzi odnosi się do wypowiedzi Malcolma Davisa w Gazecie Wyborczej, którą sobie przeczytałem w ramach bezpłatnego limitu [1]. Jak ktoś nie czyta Wyborczej to ma szansę się zapoznać gdyż się na ten limit załapie. Jest to pewne osiągnięcie – artykuł w Do Rzeczy gorszy niż we Wyborczej. Michnik się cieszy. Co ciekawe już o Lisickim pisałem [2] w sierpniu zeszłego roku i nic się nie zmieniło. Taką samą linię ideową prezentuje, tylko bardziej. Co za porażka.

    II

    Mowa jest o ruskim atomie i groźbie jego użycia. Wbrew wynurzeniom Lisickiego sprawa została objaśniona i sformułowana przez doktora Bartosiaka, o czym nie wspomina nie przypadkiem Lisicki. Bez wspomnienia Bartosiaka się tu nie obejdzie. Najpierw napiszą w skrócie o co chodzi z pomocą Ukrainie i z ruskim atomem a potem pokażę sens niedomówień red. Lisickiego.

    Pomoc Ukrainie przed sowieckim atakiem była ograniczona z powodów poniższych:

    1. Niewiara w utrzymanie Ukrainy, może ona paść, zatem nie ma sensu za dużo inwestować.

    2. Ruscy mogą walnąć atomem a to może być problem.

    3. Niektórzy (Niemcy, Francja) byli za ruskimi.

    4. Brak uzbrojenia które można by przekazać.

    Pierwszy powód upadł, Ukraina dała radę. Pozostaje zatem atom. Rosja w swej doktrynie atomowej zastrzegła, że walnie atomem w razie ataku na swoje terytorium. Nawet konwencjonalnego. Pojawił się problem jednak po aneksji Krymu i Donbasu: Rosja dla nich to nie granice z 2013 roku, tylko już te nowe, samozwańcze. W momencie aneksji Chersonia przegięli jednak pałę, bo zaraz potem wycofali się z tego Chersonia i teraz z ich formalnego punktu widzenia ich terytorium jest pod okupacją obcą i nie walą atomem. Nad sensem aneksji Chersonia boleje Girkin-Striełkow słusznie biadając nad jego absurdami.

    Dodatkowo Chińczycy zabronili ruskim walenia atomem, a nawet straszenia waleniem atomem. Jest to bowiem nie na rękę Chinom, o czym red. Lisicki nie wspomina. Jest to bowiem sprzeczne z linią oficjalnej propagandy sowieckiej. Jeśli się okaże, że mocarstwo atomowe zawsze wygrywa z nieatomowym bo zagrozi strzeleniem atomu - albo zaatakuje nawet – to takie państwa jak Malezja, Indonezja, Korea Południowa, Australia, etc etc. wyprodukują sobie własne arsenały jądrowe i tu już nie będzie zmiłuj – że nie można rozpowszechniać.

    Drugą możliwością użycia atomu jest taka ewentualność, że ruski może walnąć bo chce. Bez jakiejś formalnej przyczyny. Pojawia się w podtekście opinia, że szaleni są i jak się będzie ich drażnić to odpalą. Więc lepiej nie drażnić ich i spełniać wszelakie zachcianki. Chcą Krymu – dać. Chcą Donbasu – dać. Chcą Zadnieprza – dać. A jak zachcą Kijowa? A Warszawy? A jak przyjdzie Prigożyn i zażąda od Lisickiego zrobienia laski? Powie: Lisicki, tu jest nasza brygada zmechanizowana. Albo robisz jej laską albo zrzucamy atom!. I poleci robić czy nie poleci? Już użyłem tego przykładu kiedyś.

    Trzeba umieć odczytać znaczenie głosów mówiących, że za wszelką cenę trzeba pokój uratować, że nie możemy do wojny się włączać. Etc. Jak za wszelką cenę to znaczy, że musimy skapitulować przed Prigożynem bez walki, bo jak się będziemy bronić to nie unikniemy wojny. A jak skapitulujemy to unikniemy. To taka dygresja była. Jeśli nauczymy ruskich, że jak zagrożą atomem to dostają wszystko, czego chcą to będą tak robić. I taki jest morał z tej bajki: ruskie szpiony będą opowiadać, że pokój najważniejszy. Zawsze.

    III

    Nie da się uniknąć ataku atomem. Można tworzyć tarcze antyrakietowe itp. ale zawsze coś się przebije i walnie. Jedynie realna groźba odwetu powstrzymać może bolszewickiego agresora. Ale jeśli przestaną się przejmować to jest po nas. Co będzie jak Putin powie, że po nim choćby potop? Austriacki akwarelista ginąc w Kancelarii Rzeszy na pewno by odpalił jakby miał. Ale nie miał. Może otoczenie Putina jednak chce żyć? To by trochę pomogło bo mogliby powstrzymać odpalenie. W tej sytuacji eskalacja jest nieunikniona: trzeba atomowo odstrzelić Putina zanim coś więcej nabroi.

    A tak normalnie to potrzebujemy konkretnych gwarancji USA, że odwetowo walną. Potrzebujemy obecności amerykańskich żołnierzy, żeby jakby co w nich też strzeliło.

    IV

    Histeria red. Lisickiego wywołana jest postulatem pokonania Moskwy. Stawia go wspomniany Davis. Ja idę jeszcze dalej formułując warunki maksymalnego sukcesu: nie tylko wyrzucenie Rosji z Ukrainy, ale i deatomizacja, takie puknięcie, żeby nie byli zdolni do zaatakowania nas i innych przez dekady a nawet stulecia. Dekolonizacja moskiewskiego. Pisałem o tym już [3]. Jakby red. Lisicki poczytał o takich planach względem jego ukochanej matiuszki rassiji to by chyba pękł z oburzenia. Może i dobrze by było, oszukuje mnie bowiem nabijając sobie wierszówkę. Nie może napisać wprost, że chodzi mu o pieredyszkę: Rosja ma dostać czas na odbudowę, strumień sprzętu z Francji i Niemiec ma zasilić jej armię i potem Armia Czerwona ruszy w niepowstrzymanym pędzie na Zachód, aby stworzyć jednolity obszar polityczny na linii Władywostok-Lizbona. To jest główny problem jego publicystyki. Formułuje on mocno niejasno tezę, że jak pozwolimy Rosji na tryumf i zajęcie połowy Ukrainy to Rosja się uspokoi i widząc skuteczność swego atomowego szantażu nie będzie go używać w celu pokonaniu nas bez walki. Gdyby otwarcie stwierdził, że opór, nawet zwycięski, spowoduje większe straty niż ruska okupacja dlatego musimy się poddać to by jakąś spójną linie ideową otwarcie przedstawił. Ale nie.

    Ja zaś wprost, jasno, dobitnie i sensownie twierdzę, że będzie atomowego szantażu używać Sowiet jak raz mu ustąpimy. Dlaczego ma zadowolić się Zadnieprzem? On chyba nieudolnie taką tezę usiłuje przekazać, że jak oddamy pół Ukrainy to się Putin nią zadowoli. A jakie ma gwarancje na to? Że za parę lat nie ruszy dalej? Rosja w ten sposób prowadzi wojny, że najpierw ponosi potworne klęski a potem wiadomo.

    Owszem, Zachód obawia się atomowego odpału, ale boi się coraz mniej. Przyjął taktykę gotowania żaby. Gdyby od razu w lutym zeszłego roku wysłał na Ukrainę czołgi, Twarde i Leosie i Centuriony, HIMARSy, Kraby, PanzerHaubice, Migi i F 16 to by się Moskwa mogła zagotować. Ale tak to nie ma takiego przełomowego momentu, który by zmieniał sytuację.

    Podsumowując: Red. Lisicki nie odnosi się do koncepcji pieredyszki, czyli dania czasu Rosji na przygotowanie kolejnego ataku. Rosja bowiem może znajdować się w 2 fazach: przygotowania ataku i ataku. Jak przygotowuje to jest grzeczna, podpisuje porozumienia, przestrzega, daje nadzieję na demokratyzację itp. otwiera perspektywy. A potem idzie atak i to wszystko idzie do kosza. Marek Budzisz zaś wspominał, że brał udział w dyskusji na której red. Lisicki formułował pogląd, że najważniejsze jest przeproszenie za Wołyń. Niech tam Moskwa zajmie Kijów, Warszawę, Poznań, Kraków, niech nam zrobić kolejne Bucze ale jak Ukraińcy przeproszą za Wołyń to wystarczy. Widział ktoś to? O tym będzie w kolejnych wpisach. Kiedyś tam.

    PS: Jeszcze o tym Monachium: zauważcie, że Francja i Anglia z bólem poświeciła Czechosłowację oddając Sudety. Ale nie cenili na tyle pokoju żeby coś swojego oddać. Nawet kolonii niemieckich zajętych po Pierwszej Wojnie nie chcieli zwrócić. Czy nie powinni dla ratowania pokoju ofiarować Niemcom Menchesteru? Pomyślcie o tym czasem.

    Co swojego jest gotów poświęcić red. Lisicki dla ratowania pokoju? Problem jest taki że słusznie jest wyzywany od onuc bo się kwalifikuje. Ale nie można poprzestać na wyzwiskach, tylko trzeba odnieść się do meritum. Poprzedni wpis zaś był o meritum. 

    Przypisy:

    1- https://wyborcza.pl/7,75399,29787658,ekspert-ukraina-nie-wygra-wojny-bez-podjecia-ryzyka-ze-strony.html

    2 - https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/1245813,kompromis

    3 - https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/1301585,cele-wojny

    Na obrazku: Tylko poddając się od razu unikniemy losu Bachmutu?

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Widzę że się nie obejdzie, więc jeszcze raz: Poprzednia notka była o przyczynkarstwie gdyż mnie irytuje i jest plagą. Za Wikisłownikiem: Przyczynkarstwo (język polski): znaczenia: rzeczownik, rodzaj nijaki (1.1) pisanie przyczynków[1]; (1.2) pejor. skupianie się w jakiejś działalności, najczęściej naukowej, na problemach ubocznych, które znajdują się poza głównym nurtem danej dziedziny. I taki przyczynkarz siedzi w jakiejś niszy wąskiej bo to jest łatwe. Robienie syntezy i całościowe ogarnięcie jest dużo trudniejsze, bo masz ogrom materiału do ogarnięcia i przetworzenia. Wymaga takie przyswojenie znacznych mocy intelektualnych, których przyczynkarzom brakuje. Stąd mało kto jest zdolny do całościowej analizy, która jest wymagająca. Praktycznie jedne siedzi w swojej działeczce i ją podnosi, że niby strasznie ważna. A drugi tez o niczym nie ma pojęcia i myśli: co ja będę się wysilał, może to faktycznie takie ważne. 

    Jak widać przy okazji ostatniej zadymy podniosłem kwestię przyczynkarstwa, o którym był poprzedni wpis, czego ten i ów nie pojął co nie dziwi. Na przykładzie ostatniej inby z Bartosiakiem widać jak to wygląda. Jej kreator, wspomniany Piegziu wyszedł od tezy, że Bartosiak wypowiada się jako ekspert w dziedzinie, a nie powinien. Tymczasem Bartosiak nie wypowiada się jako ekspert w dziedzinie 2 Wojny w Japonii. Przyjmuję takie założenie, bo Piegziu zapomniał podać przykłady. Zapomniał bo zapomniał. Cała jego diatryba jest zatem bezprzedmiotowa, na starcie zatem nie nadaje się do czytania.  Z kolei jakiś inny gościu który się zna na innych detalach siedzi cicho bo nie wie, może faktycznie ten Konoe taki ważny? Co się będę wyrywał jak się mogę zbłaźnić. Dlatego u nas mało kto robi syntezy. Specyfika taka. image

    Dalej nie prawdą jest, że ów doktorat Bartosiaka jest jego flagowym wytworem, Ani pod względem zasięgu, ani pod względem popularki. Raczej ta ostatnia pozycja o najlepszym miejscu na świecie, z dzieł zbiorowych zaś raport o Armii Nowego Wzoru. Nie doczekały się one całościowej krytyki, bo kto ma robić? Ani Wojczal, ani Napieralski. Wolski z Kamizelą też tego nie zrobią. Pisałem powyżej, jakich walorów intelektu wymaga taka krytyka. Ja zaś zrobiłem, na tyle na ile mi się chciało na blogu. Mamy np. przewijającą się ideę urealnienia sprawozdawczości i jej konsekwencje. Ona nie jest sformułowana łopatologicznie, dlatego mało kto ją zauważył i się odniósł. Bo tu trzeba samodzielnie analizować przekrojowo, a nie przyczynkarstwo. 

    II

    Poprzedni wpis mój nie porusza kwestii plagiatu, uważam bowiem że najpierw trzeba pięć razy sprawdzić zanim się zarzuci. Nie sprawdzili więc nie wypowiadam się na ten temat na razie. Ale ten i ów tego nie pojął w komentarzach, co nie dziwi mnie wcale. Początkowo inba była o tego Yamamoto i w reakcji Bartosiak powołał się na raport, w którym jest spojrzenia amerykańskie, zbieżne z bartosiakowym wywodem z podrozdziału. Podrozdziału wstawionego na odczep się bo chcieli. Na razie tematu plagiatu nie poruszam zatem. Moja ocena sytuacji jeszcze będzie kiedyś. Napisałem notkę o pladze przyczynkarstwa na razie, na przykładzie.

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Bogusław Hrynkiewicz był jednym z najniebezpieczniejszych agentów NKWD w okupowanej przez Niemców Warszawie.
     
          Bogusław Hrynkiewicz urodził się 12 września 1909 roku w Borkowie koło Łomży w rodzinie nauczyciela.
     
           Po zdaniu matury rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie zaangażował się w działalność komunistyczną, wstępując w 1929 roku  do Związku Młodzieży Komunistycznej w Polsce (od 1930 roku Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej).  Równocześnie został sekretarzem dzielnicowym Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom. Na uczelni zaangażował się także w działalność w Organizacji Młodzieży Socjalistycznej „Życie” -  akademickiej organizacji młodzieży komunistycznej.
     
           Działalność komunistyczna sprawiła, iż nie miał czasu na studia, wpadł natomiast  (już jako członek KPP od 1932 roku) w oko policji politycznej. Został aresztowany i skazany na dwa lata więzienia. Nie wiadomo co robił po wyjściu z więzienia, poza tym, że ożenił się i zamieszkał w Warszawie.
     
           Po niemieckiej agresji na Polskę wyjechał razem z żoną do Wilna, a stamtąd do Białegostoku, pozostającego pod okupacją sowiecką. Zalazł pracę w Miejskim Wydziale Oświaty w Białymstoku. W lipcu 1940 roku został współpracownikiem NKWD, przekazując informacje o środowisku nauczycielskim oraz atmosferze panującej w białostockich szkołach.
     
          Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej przedostał się do Michalina pod Warszawą, gdzie majątek miał brat jego żony.
     
         Podczas wyjazdów do Warszawy spotykał się z byłymi towarzyszami partyjnymi i od nich dowiedział się na początku 1942 roku, że tworzona jest – za zgodą Stalina nowa partia polskich komunistów, która miała prowadzić działalność dywersyjno-wywiadowczą. Od początku PPR nie była żadną partią polityczną, lecz głęboko zakonspirowaną grupą wywiadu politycznego NKWD. Prawdopodobnie część tej rozgałęzionej siatki wywiadowczej pracowała dla wywiadu wojskowego GRU lub wywiadu politycznego Kominternu.
     
           W marcu 1942 roku  kontakt z Hrynkiewiczem nawiązał jego były kolega z OMS „Życie” Artur Ritter-Jastrzębski, aktywnie działający w siatce wywiadowczej NKWD kierowanej przez Czesława Skonieckiego.  Hrynkiewicz otrzymał zadanie zbierania informacji o organizacjach konspiracyjnych o profilu prawicowym, w tym  organizacji „Miecz i Pług” , której założycielem był ks. Leon Poeplau. Przywódcy „MiP” mieli  silne nastawienie antysanacyjne, obarczając sancję  winą za klęskę we wrześniu 1939 roku. Z tego powodu starania dowództwa Związku Walki Zbrojnej o scalenie z „MiP” nie miały szans powodzenia. Dopiero w styczniu 1944 roku nowe kierownictwo „MiP” zadeklarowało podporządkowanie się AK, ale Komendant Główny AK gen. Tadeusz Komorowski, ps. Bór nakazał, aby rozpatrywano jedynie indywidualne wnioski członków „MiP” o wstąpienie do AK.
     
          Wśród działaczy „MiP” Anatol Słowikowski, ps. Andrzej Nieznany i dr Zbigniew Grad, ps. Doktor Zbyszek, obaj oskarżani o współpracę z gestapo. Podstawą wysuwania wobec Słowikowskiego i Grada oskarżenia o kolaborację były wysłane przez nich wiosną 1943 roku memoriał do Adolfa Hitlera i list do ambasadora cesarstwa Japonii w Berlinie. Zawierały one propozycje współpracy z Niemcami w zwalczaniu bolszewizmu.
     
          Hrynkiewicz zrobił błyskawiczną karierę w „MiP” , zostając w 1943 roku szefem bardzo ważnego wydziału organizacyjnego. Od tego momentu miał pełne rozeznanie we wszystkich sferach działalności konspiracji „MiP”. Należy wspomnieć, iż redaktorem naczelnym „Dżwigarów” - jednego z pism, wydawanych przez „MiP”  - był Roman Bratny.
     
           Jednak najcenniejszy był dostęp do informacji zdobywanych przez dobrze rozbudowaną sieć wywiadu „MiP”. Były one przekazywane do Wydziału Wywiadu RN „MiP”, którym kierował Cezary Kłobut. Jako członek ścisłego kierownictwa organizacji Hrynkiewicz otrzymywał zbiorcze opracowania meldunków napływających z sieci wywiadu i przekazywał je Skonieckiemu.  O sile tego wywiadu świadczy fakt, iż pierwsze informacje o niemieckim poligonie rakietowym na wyspie Uznam, w Peenemünde, zdobył wywiad „MiP”, który poinformował o tym  Oddział II Komendy Głównej AK.
     
         Na wiosnę 1943 roku Hrynkiewicz zdobył adres jednego z mieszkań na Powiślu, gdzie dość często bywał generał Rowecki, którego od lat usilnie poszukiwał cały niemiecki aparat bezpieczeństwa.
     
          Wedle zeznania Skonieckiego z 1955 roku, złożonego w obecności oficerów śledczych Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego, Hrynkiewicz miał wysunąć „wobec mnie propozycję zlikwidowania Roweckiego, na co jednak po przekonsultowaniu tej sprawy, zarówno z kierownictwem Partii [...], jak i drogą radiową z Moskwą nie wyraziłem zgody. Hrynkiewicz ustosunkował się bardzo krytycznie do tej decyzji, uważał ją za niesłuszną, ale podporządkował się”. Należy z dużą ostrożnością potraktować te rewelacje wieloletniego agenta NKWD. Tym niemniej nie można całkowicie wykluczyć, iż Hrynkiewicz poinformował o tym Niemców, a ci kazali Eugeniuszowi Świerczewskiemu, znającemu generała z dawnych lat, aby wypatrywał go na Powiślu. Tak więc prawdą może być, że Świerczewski śledził generała (jak twierdził konfident gestapo Ludwik Kalkstein, z którego siostrą ożeniony był Świerczewski) od Powiśla i szedł za nim aż do wejścia do domu przy ul. Spiskiej. Po czym zatelefonował po Niemców.
     
           Po awansie Hrynkiewicza na kierownika Wydziału Organizacyjnego „MiP” Skoniecki wyobraził sobie, że możliwe będzie przejęcie przez niego kierownictwa tej organizacji, „a następnie włączenie jej do bloku PPR”.  Sam Hrynkiewicz, biorąc pod uwagę silne nastawienie antykomunistyczne „MiP”  uważał te plany za całkowicie nierealne. Do Skoniecki, takie argumenty nie docierały, zaczął więc podejrzewać Hrynkiewicza o nielojalność i stracił do niego zaufanie, o czym poinformował centralę NKWD. Moskwa wyraziła w tej sytuacji zgodę, by zaprzestał współpracy z Hrynkiewiczem, co nastąpiło latem 1943 roku. Miało to później dla niego opłakane skutki.
     
           Hrynkiewicz zgromadził wiele informacji dotyczących współpracy i kontaktów Słowikowskiego i Grada z niemieckimi władzami bezpieczeństwa. Na początku września 1943 roku powiadomił o tym grupę działaczy „MiP”, którzy zadecydowali o ich niezwłocznej likwidacji bez przeprowadzania procesu przed sądem podziemnym. Wyrok wykonał 18 września 1943 roku w Warszawie pluton specjalny „MiP”.  Nie można jednoznacznie ustalić, czy istotnie Słowikowski i Grad dopuścili się zdrady, czy prowadzili świadomą i celową grę z Niemcami, a cała akcja była prowokacją Hrynkiewicza, której celem było przejęcie przez niego kontroli nad „MiP”.  Po likwidacji ww. czołowych działaczy „MiP” Hrynkiewicz przejął kontrolę nad pionem wywiadu, co było jednym z głównych jego celów.
     
         Po zerwaniu  kontaktu ze Skonieckim wiosną 1943 roku Hrynkiewicz nie otrzymywał dyrektyw od wywiadu NKWD. Dopiero we wrześniu 1943 roku spotkał się z zastępcą szefa Sztabu Głównego GL Marianem Spychalskim, ps. Marek, któremu podlegał Wydział II Sztabu, czyli wywiad i kontrwywiad. Od tego momentu został bliskim współpracownikiem przyszłego marszałka PRL.
     
           Należy podkreślić, iż Spychalski nie spotykał się wówczas z żadnym innym informatorem. Jeżeli podejmował takie ryzyko, to znaczy, że wysoko oceniał jego przydatność w zwalczaniu polskiej konspiracji niepodległościowej i w ochronie kontrwywiadowczej PPR i GL. Hrynkiewicz przyznał się Spychalskiemu, że utrzymuje – jako szef wywiadu „MiP” - kontakty z wysokimi rangą oficerami warszawskiego gestapo oraz  kadrowymi pracownikami warszawskiej placówki Abwehry. Głównymi partnerami Hrynkiewicza ze strony niemieckiej byli SS-Hauptsturmführer Wolfgang Birkner, szef referatu IV N w warszawskim urzędzie gestapo, oraz porucznik (później kapitan) Abwehry Władimir Bondariewski, szef oddziału kontrwywiadowczego w Sonderstab „R”.
     
          W czerwcu 1943 roku szef Centralnego Sztabu Partyzanckiego Pantelejmon Ponomarienko nakazał komunistom polskim przystąpienie do generalnej rozprawy z Polskim Państwem Podziemnym. W tym polecił „wszystkimi sposobami wystawiać ich pod uderzenie niemieckiemu okupantowi. Niemcy bez skrupułów rozstrzelają ich, jeśli dowiedzą się, że są to organizatorzy polskich zgrupowań partyzanckich lub innych organizacji. W tych sprawach niezbędna jest dobra organizacja. Wychodzić należy z tymi sprawami na szeroką skalę".
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Ja też tak potrafię:

    Michał A. Piegzik [1], będący eksponentem środowisk łączących nieoczekiwanie zachwyt nad zdolnościami militarnymi sanacji stojącej u progu ostatecznej degeneracji z rozpasaną kaczofobią [2], pojechał po doktoracie Jacka Bartosiaka. Mnie nie obchodzi ten doktorat i tezy tam zawarte. Nie zamierzam tego czytać w ogóle bo mi się nie chce ale na pewnym etapie włączyłem się nawet:

    Otóż pojęcia przeciwstawne „partia wojny”, „partia pokoju” nie muszą oznaczać jakiś sformalizowanych struktur partyjnych. Podobnie spotyka się chyba terminy „stronnictwo pokoju”, „stronnictwo wojny”. Chyba nawet w Ogniem i Mieczem pojawia się coś w tym stylu: partia pokoju to jest Kisiel a wojny Jarema? W każdym bądź razie nie dowiecie się jak było a było tak:

    Sposób prowadzenia wojny przez Japonię to była jedna wielka paranoja. Mieliśmy bowiem sprzeczności na linii cywile-wojskowi a wśród wojskowych na linii armia-flota. Wojnę z USA musiała prowadzić marynarka, tymczasem wojna ta była przeforsowana przez armię i miała być narzędziem dla umocnienia wpływów armii. Stąd zamiast nadania priorytetu potrzebom marynarki trwała wewnętrzna wojna o zasoby, połączona z najazdami na magazyny surowców.

    Wbrew wynurzeniom Piegzia było przed wojną stronnictwo pokoju, które chciało się dogadać z USA i zawrzeć kompromis. Robili jakieś gesty itp. obietnice, ale przychodziło stronnictwo wojny i chciało też coś dostać. I dostawało zgodą na jakieś rzezie czy inne napady. Z punktu widzenia USA wyglądało to kompletnie niepoważnie. Nie ogarniali Amerykanie kompromisowego charakteru polityki Japonii.

    Jak powinniście zauważyć forsuję taki sposób prowadzenia polemiki, że najpierw filtruję najważniejsze tezy i do nich się odnoszę, potem do tych mniej fundamentalnych a do szczegółów na końcu. Odmiennie Piegziu przypierniczył się do jakiegoś podrozdziału w doktoracie, którego nikt nie czyta i o którym nie pamięta. W odróżnieniu najsamprzód stawiam fundamentalne pytania:

    1. Czy dr Bartosiak w ogóle wypowiada się jako ekspert o wojnie japońskiej 1941-1945? Bo Piegziu zdradzając objawy sklerozy jakoś zapomniał uwypuklić tyrady Bartosiaka na ten temat. Uwagę o podrozdziale wymuszonym w doktoracie odrzucam jako niezorganizowaną.

    2. Czy może nie wypowiada się Bartosiak o tej wojnie jako ekspert w ogóle

    3. Na ile te wynurzenia Piegzia są przedstawieniem jego interpretacji [3] jako faktów?

    Muszę to przeczytać dokładnie, bo przejrzałem na razie. Jest sens w ogóle? Nie o tym jednak chciałem pisać:

    Przekleństwem naszym jest przyczynkarstwo. Czyli jeden siedzi w lufach, drugi w menażkach, trzeci w onucach i z tej swojej perspektywy postrzegają rzeczywistość. Jest to łatwe intelektualnie, siedzenie w szczególe. Jak robisz syntezę to masz olbrzymi materiał i w syntezach jest trochę błędów zawsze, czy mniej dopracowane rzeczy. Czemu ten gościu nie oceni całego tego doktoratu? Bo jest na to za cienki. Ja zaś w odróżnieniu przeprowadziłem kompleksową krytykę Armii Nowego Wzoru ekstrahując jej fundamentalne założenia, a potem odniosłem się do detali.

    Metoda ta stoi w sprzeczności z charakterystycznym wzmożeniem, którego doświadczyłem jako rewanżysta, rewizjonista i ogólna bestia.

    Na koniec dla przykładu przedstawiam ważną ideę bartosiakizmu:

    Weźmy urealnienie sprawozdawczości. Do tego by się ów Piegziu odnieść mógł ale nie. Jakie będą skutki tego urealnienia? Wydaje się, że oczywistym jest że wszelakie wskaźniki siądą i będzie problem z zestawieniem statystyk. Ale to nie jest oczywiste.

    Dobra kończę. Jest jeszcze jedna sprawa o której nie napiszę. Jak przebrnę przez owe wynurzenia to się odezwę jeszcze. 

    PS: Wynurzenia Bartosiaka wywołują naturalną furię wszelakiego pisizmu. 

    Przypisy:

    1 – znany jako Piegziu,

    2 – historycy.org i dogorywające dws.org.pl,

    3 – czyli wymysłów,

    5
    5 (2)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    W środę Sejmowa Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi przegłosowała poselski projekt ustawy o zmianie ustawy o podatku rolnym oraz ustawy o związkach zawodowych rolników indywidualnych (druk nr 3188) tzw. projekt Sachajki (nazwiskiem posła, który przygotował ww. ustawę). Projekt bandycki, mający zapewnić kasę dla "zaprzyjaźnionych organizacji" i uzależniające je w sposób całkowity od rządu.

    Przeciwko tej ustawie protestuje najbardziej aktywny związek zawodowy rolników indywidualnych czyli KORONA. W stanowisku przesłanym Komisji Związek wzywa do odrzucenia projektu ustawy. Co zarzuca Związek?

    1. Wadliwe założenie. Jak stwierdzają projektodawcy w uzasadnieniu działalność statutowa tych organizacji nie jest wspierana ze środków publicznych (mogą sobie one co prawda określić w swoich statutach źródła finansowania, ale są one niezależne od środków publicznych). Jest to obecnie poważny problem dla rolniczych związków zawodowych, szczególnie, że próby oskładkowania członków poszczególnych związków bardzo często się nie udają. Nie sposób nie zgodzić się ze stanowiskiem Związków Powiatów Polskich, że to próba przerzucenia na gminy, głównie gminy wiejskie, współfinansowania związków, a więc podmiotów niezależnych, samodzielnych i samorządnych (co podkreśla ustawa o związkach zawodowych rolników indywidualnych), których funkcjonowanie powinno zależeć w dużej mierze od ich członków i sprawności władz organizacji. To rolnikom powinno więc w pierwszej kolejności zależeć na finansowym wsparciu swoich organizacji. Organizacje rolnicze powinny w takim razie same stworzyć odpowiedni i efektywny system finansowania swojej działalności. System odpisów może końcowo w nieuzasadniony sposób zastąpić de facto opłaty składek członków związków. Nie służy to w żaden sposób aktywizacji społecznej ani rolników ani organizacji ich zrzeszających, a jest jedynie wygodną… metodą przerzucenia kosztów.

    2. Zmniejszenie dochodów gmin wiejskich. Co prawda szacowana wielkość umniejszenia dochodów nie jest wysoka (ok. 25 mln złotych rocznie), tym niemniej należy zauważyć, że będzie ona dotykać gmin wiejskich, które nie są obdarowywane dużymi przychodami finansowymi, a koniecznych wydatków nie brakuje. Należy zauważyć, że już dzisiaj istnieje w art.12 ust.1 i 2 ustawy podatku rolnym 23 rodzaju ulg i zwolnień, a na dodatek gminy są obciążone dodatkowo 2% odpisem z podatku rolnego na izby rolnicze.

    3. Naruszenie zasady równości wobec prawa Projekt ustawy przewiduje dodanie w ustawie podatku rolnym art.6d ust.1 w brzmieniu: Właściwy organ podatkowy na wniosek podatnika podatku rolnego, będącego osobą fizyczną, przekazuje kwotę w wysokości nieprzekraczającej 1,5% należnego podatku rolnego na rzecz wybranego przez tego podatnika związku zawodowego rolników indywidualnych uprawnionego do otrzymania tej kwoty na podstawie art. 8b ust. 1 ustawy z dnia 7 kwietnia 1989 r. o związkach zawodowych rolników indywidualnych (Dz. U. z 2022 r. poz. 99), zwanego dalej „podmiotem uprawnionym”. Nie sposób zrozumieć dlaczego ww. odpis przewidziano wyłącznie w stosunku do osób fizycznych, skoro podatnikami podatku rolnego są osoby fizyczne, osoby prawne, jednostki organizacyjne, w tym spółki, nieposiadające osobowości prawnej. Przyznanie określonego uprawnienia (odpisu podatkowego) tylko jednej grupie podatników (osobom fizycznym) z pominięciem drugich (osób prawnych) w zakresie tego samego podatku, uznać należy za naruszenie konstytucyjnej zasady równości wobec prawa (art.32 konstytucji), w tym wypadku równości podatników wobec prawa.

    4. Naruszenie zasady ochrony danych osobowych Dodawany w ustawie o związkach zawodowych rolników art.8c ust.4 przewiduje że organizacja związkowa do wniosku o wpis na listę ministra właściwego ds. rolnictwa, załącza listę członków z podziałem na województwa i powiaty, wraz z numerami PESEL, adresatami zamieszkania, deklaracje członkowie lub inne dokumenty świadczące o przynależności związkowej.
    Ten przepis stanowi jaskrawe naruszenie art. 9 ust.1 Rozporządzenia Parlamentu i Rady UE 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE który stanowi, że:  Zabrania się przetwarzania danych osobowych ujawniających pochodzenie rasowe lub etniczne, poglądy polityczne, przekonania religijne lub światopoglądowe, przynależność do związków zawodowych oraz przetwarzania danych genetycznych, danych biometrycznych w celu jednoznacznego zidentyfikowania osoby fizycznej lub danych dotyczących zdrowia, seksualności lub orientacji seksualnej tej osoby.
    Innymi słowy organizacje związkowe, które przekażą listy członków z danymi osobowy, bez uzyskania wcześniejszej zgody od tych osób, naruszą RODO. W celu spełnienia wymogu musiałaby uprzednio zwracać się każdorazowo o zgodę członków na ujawnienie danych Ministrowi Rolnictwa. Można łatwo przewidzieć, iż wiele rolników miałby z wyrażeniem zgody problem, by jego dane były przekazane do resortu rolnictwa (a w następstwie nie wiadomo komu).
     
    5. Stworzenie możliwości represji antyzwiązkowej Wykazy imienne członków wraz z innymi danymi osobowymi mogą posłużyć do represjonowania członków organizacji związkowej. W Polsce zdarzały się w przeszłości przypadki represji organizacji społecznych, poszczególnych osób z tych organizacji, wykorzystując pozyskane dane przez organizacje państwowe. Warto wspomnieć o casusie Krajowego Stowarzyszenia Udziałowców z 2002-2003 roku. Nie ma żadnej faktycznej gwarancji, iż pozyskane listy związkowców nie trafią np. do służb specjalnych, do różnych instytucji kontrolnych (weterynaryjnych lub innych) z zaleceniem wzmożonego kontrolowania członków Związku, co umożliwi rozbicie tych organizacji.
     
    6. Projekt napisany pod konkretne związki rolnicze. Projekt ustawy sprawia wrażenie jakby został stworzony pod konkretne związki rolnicze i z myślą o eliminacji innych. Świadczy o tym m.in. dodany art.8b ust.1 uzrri ustanawiający 2 wymogi dla związków rolniczych tj wpisania do Krajowego Rejestru Sądowego na co najmniej 5 lat przed dniem 1 stycznia danego roku podatkowego oraz posiadanie na dzień 1 stycznia danego roku podatkowego struktury organizacyjne co najmniej w 10 województwach i co najmniej w 3 powiatach w każdym z tych województw, a liczba członków tego związku w każdym z powiatów wynosi 30. Takie szczegółowe określenie liczby członków, ilość struktur wojewódzkich, powiatowych i liczby członków w tych strukturach naszym zdaniem nie jest przypadkowe, i ma na celu doprowadzenie do sfinansowania wyłącznie kilku najstarszych organizacji rolniczych, i wyeliminowanie młodszych organizacji rolniczych często mniej konformistycznych i wykazujących się większą aktywnością, z możliwości pozyskania finansowania. Zwracamy uwagę, że ustawa o związkach zawodowych rolników indywidualnych ustanawia celem rejestracji wymóg tylko 30 członków w całym kraju. A zatem po co stwarzać inne wymogi?
    Ponadto dla porównania w przypadku organizacji pożytku publicznych, jedynym kryterium dla dokonania odpisu podatku dochodowego od osób fizycznych jest sam wpis w KRS. Zatem dlaczego w przypadku związków rolniczych tworzy się inne regulacje (z wymogami członków, określonymi strukturami itd.).
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Za zasługi dla sowieckiego wywiadu Ritter piastował wiele znaczących stanowisk w PRL.
     
           Dostęp do archiwum przedwojennego Ministerstwa Sprawiedliwości pozwolił Ritterowi na tworzenie fikcyjnych życiorysów osób zagrożonych aresztowaniem i zmuszonych do ukrywania się, można też było przygotowywać legendy (tzn. spreparowane życiorysy) dla członków komunistycznych grup wywiadowczych.
     
           Ritter wyrobił żonie dokumenty na nazwisko Eugenia Jastrzębska. Po pewnym czasie sam zaczął posługiwać się fałszywym nazwiskiem żony, a po wojnie przyjęła się dwuczłonowa pisownia jego nazwiska „Ritter-Jastrzębski”, choć sam  nigdy nie używał jednocześnie obydwu nazwisk w oficjalnych dokumentach.
     
          Po przyjęciu niemieckiego obywatelstwa Ritter otrzymał przydział na komfortowe mieszkanie w dzielnicy niemieckiej w budynku przy ul. Rozbrat 34/36 na Powiślu w Warszawie. Wstąpił także do SA i odtąd często chodził w charakterystycznym mundurze tej formacji.
     
          W 1942 roku założył za pieniądze wywiadu sowieckiego niewielką firmę budowlano-przewozową, którą wykorzystywał do kamuflowania swojej działalności wywiadowczej.
     
            Należy wspomnieć, iż w ramach działalności na rzecz sowieckiego wywiadu nawiązał współpracę z innym sowieckim agentem Bogusławem Hrynkiewiczem. „Na początku 1942 roku spotkałem przypadkowo na ulicy – napisał w swoich wspomnieniach - kolegę z lat gimnazjalnych, Bogusława Hrynkiewicza. [...] W okresie międzywojennym był członkiem i okręgowcem KPP. Miałem do niego absolutne zaufanie. [...] Uradował się niezmiernie i gotów był do natychmiastowego działania. Musiałem go jednak trochę ostudzić, a następnie wyjawiłem, że pragnę go widzieć w odpowiedzialnej pracy wywiadowczej”.
     
          Oczywiście nie było to „przypadkowe” spotkanie, ale realizacja polecenia moskiewskiej centrali.  Na rozkaz NKWD nakazał Hrynkiewiczowi penetrację organizacji „Miecz i Pług”.
     
           Po wstąpieniu do SA jako rodowity Niemiec w 1942 roku Ritter uzyskał status towarzyski i możliwości nawiązywania znajomości z Niemcami, jakich nie miał żaden Polak. Nie ulega wątpliwości, że jednym z pierwszych zadań, jakie otrzymał od centrali w Moskwie, było rozpracowanie środowiska byłych rosyjskich oficerów, których wielu osiedliło się na początku lat 20. w Warszawie.
     
          Poznał m.in. byłego pułkownika armii generała Wrangla Mikołaja Tumanowa, który wprowadził go do organizacji skupiających rosyjskich emigrantów. Niektórzy z nich byli werbowani przez Abwehrę i wysyłani na tyły Armii Czerwonej z zadaniem prowadzenia działalności szpiegowskiej i organizowania grup dywersyjnych. Inni byli wykładowcami na kursach dla ochotników spośród jeńców sowieckich, którzy mieli być przerzuceni za linię frontu, by prowadzić akcje wywiadowczo-dywersyjne. Jeden z ośrodków szkoleniowych tego rodzaju, jak dowiedział się Ritter, Abwehra ulokowała w Legionowie.
     
          Szczególnie cenne okazały się znajomości, jakie nawiązał z funkcjonariuszami gestapo, z którymi spotykał się na niwie towarzyskiej. Wkrótce został konfidentem Gestapo donosząc o różnych sprawach, o których się dowiadywał przy okazji bywania w różnych miejscach.
     
          Gdy Niemcy nakryli w lipcu 1944 roku radiostację siatki wywiadowczej NKWD, aresztując,  oprócz radiotelegrafisty i szefa grupy Franciszka Karawackiego, kilka innych osób, w tym łączniczkę między Karawackim i Gomułką – Krystynę Skoniecką, ci powołali się na współpracę z Ritterem i Hrynkiewiczem. Gdy obaj agenci potwierdzili fakt współpracy i aresztowane osoby (poza radiotelegrafistą) zostały zwolnione.
     
          Przed wybuchem powstania warszawskiego Ritter – jako Artur Jastrzębski – wywiózł rodzinę do Świdra na prawym brzegu Wisły. Tam doczekał końca okupacji niemieckiej. Po wkroczeniu Sowietów aresztowany na skutek donosu sąsiada. Po przewiezieniu do sztabu 2 Armii Pancernej ujawnił się przed płk. Szewczenką z oddziału wywiadowczego sztabu armii, podając swój pseudonim i hasło. Następnie przewieziono go do Otwocka, gdzie wkrótce pojawił się Czesław Skoniecki.
     
           Z aresztu obu agentów odebrał osobiście pułkownik Tichon Szklarenko, odpowiedzialny za sprawy polskie w centrali NKWD. Przewieziono ich do Lublina, a stamtąd do Moskwy. Tam sporządzili szczegółowy raport ze swojej działalności w okupowanej Warszawie.  Po weryfikacja jego dokonań wywiadowczych w połowie 1945 roku zezwolono mu na powrót do Polski
     
        Został najpierw kierownikiem Wydziału II w Departamencie I (kontrwywiad) Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a w lipca 1946 roku wicedyrektorem Departamentu I MBP, którego szefem był niesławnej pamięci Roman Romkowski.
     
          W lutym 1947 roku mianowano go szefem Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Gdańsku, gdzie zajmował się represjonowaniem członków PSL. W kwietniu 1948 roku, po awansie na podpułkownika, wrócił do Warszawy na stanowisko dyrektora Departamentu I MBP.
     
          Pod koniec czerwca tego samego roku został karnie usunięty za – jaki pisze Witold Bagieński – „romans z kobietą należącą do rozpracowywanego przez MBP środowiska oraz poinstruowanie jej znajomych, jak uniknąć inwigilacji”. Złożył szczerą, partyjną samokrytykę na piśmie, którą przesłał Jakubowi Bermanowi, i partia wybaczyła mu chwilę słabości. We wrześniu 1948 roku otrzymał nominację na szefa WUBP w Lublinie, gdzie przystąpił do bezpardonowego zwalczaniem podziemia niepodległościowego. Jego największym sukcesem było rozpracowanie i likwidacja oddziału por. Zdzisława Brońskiego, ps. Uskok.
     
         Wykorzystując jego działalność jako niemieckiego agenta w okupowanej Warszawie, partyjni konkurenci doprowadzili  w 1950 roku do zwolnienia go  z MBP. Do 1956 roku piastował wiele podrzędnych stanowisk – od inspektora w Centralnym Zarządzie Państwowych Gospodarstw Rolnych, potem w Ministerstwie PGR, po stanowisko sekretarza generalnego w Polskim Radio i dyrektora Centralnego Zarządu Kin.
     
          W 1956 roku został mianowany zastępcą szefa Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. W 1959 roku ukończył Akademię Sztabu Generalnego (pomimo braku matury) i otrzymał nominację na zastępcę ds. politycznych dowódcy Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Jednocześnie otrzymał awans na generała brygady.
     
          W 1964 roku został mianowany attaché wojskowym przy Ambasadzie PRL w Rzymie i w ciągu czterech lat zorganizował siatkę wywiadu polskiego w Watykanie. Po powrocie do kraju w 1968 roku otrzymał nominację na zastępcę Głównego Inspektora Obrony Terytorialnej – szefa Inspektoratu Powszechnej Samoobrony. Z tego stanowiska odwołano go w 1972 roku po ucieczce syna do Danii.
     
         Zmarł 7 maja 1972 roku. Został pochowany na cmentarzu wojskowym na Powązkach.
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Zasieczny – Sowieckie krety. Jak agenci Stalina przejęli władzę nad Polską 1939-1945
    P. Gontarczyk  - Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941– 1944
    P. Lipiński  -  Towarzysze Niejasnego
    Tajne oblicze GL-AL i PPR. Dokumenty, t. 1–3, wybór i oprac. M.J. Chodakiewicz, P. Gontarczyk, L. Żebrowski
    P. Kołakowski -  Pretorianie Stalina. Sowieckie służby bezpieczeństwa i wywiadu na ziemiach polskich 1939-1945
     
    5
    5 (3)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Wyobraźcie sobie że jest rok 1943 albo 1944. My mamy jakieś 6 dywizji a Sowiet ma coś koło trzystu. Jedenaście milionów ludzi pod bronią ma. To kto będzie najważniejszym sojusznikiem Anglii i USA? Kto będzie ich ukochaną duszeńką której będą chcieli nieba przychylić? Której wszelakie zachcianki będą realizować? Chuchać i dmuchać?

    *

    Wyobraźcie sobie, że mamy rok 1939. Francja ma z Niemcami granicę 200 kilometrów (słownie: dwieście kilometrów), nie jest w stanie nic obejść przez Belgię. Może uderzać dopiero po długotrwałej mobilizacji. To ile czasu zajmie im przygotowanie jakiejś konkretnej ofensywy.

    *

    Jakie odczucia, przeświadczenia, intuicje w Aliantach Zachodnich musiało wzbudzić odpalenie przez nas Katynia?

    *

    Czy wiecie, że frankofony twierdzą, że Francja nie złamała żadnych zobowiązań bo ich nie było? Nieratyfikowane były?

    *

    Czy w 1939 roku (celowo nie podaję miesiąca) było przekonanie silne, że klęska Polski nic nie zmieni, bo Niemcy będą musieli tak czy siak trzymać na swej wschodniej flance potężne siły jako zabezpieczenie przed ZSRS?

    *

    Plan obrony nie został sprawdzony przez grę wojenną bo nie dało się (i dalej nie da) stworzyć planu który by się w takiej grze utrzymał? Dopuszczenie przez nas do upadku Czechosłowacji (1938 rok) przekreślało wszelakie szanse i wtedy trzeba było oponować.

    *

    Czy Powstanie Warszawskie mogło otrzymać jakąkolwiek realną pomoc?

    image

    II

    Nie wiem jakie są reakcje Parysa na ostatnie wydarzenia i nie jestem ciekaw. Nie wiem czy przetrzymam jego ewentualne wynurzenia, bo jest on typowym eksponentem pisoskiego sposobu myślenia. Mamy bowiem problemy 3: rakieta, Wołyń i zboże. Nie trudno się domyślić, że to my jesteśmy odpowiedzialni za ich pojawienie się, podobnie jak za powyższe. To jest nasz problem że jesteśmy niewiarygodni, bo w każdej chwili może komuś odwalić moralne wzmożenie i zacznie drzeć mordę i machać rękami.

     

    Tymczasem słusznie wskazuje redaktor Ziemkiewicz, że nasza polityka zagraniczna oparta jest na założeniu, że robimy wszystko czego od nas chcą i nie chcą bez żadnych warunków. I oni sami się domyślą jak się odwdzięczyć. Cokolwiek by robili z takim nastawieniem, to spaszczą. Weźmy pierwszy aspekt, czyli określenie naszych interesów. Weźmy rakiety: czy w naszym interesie jest nagłaśnianie i protesty? To najpierw ustalmy aby w następnym etapie targować się z innymi.

    Podobnie było ze zbożem. Przy okazji Wołynia natomiast zderzyliśmy się z normalnością. Normalne jest, że każdy ciągnie do siebie. Tylko u nas jest taka dziwna mentalność przepraszająca, będąca aberracją na skalę światową. Jak chcieliśmy coś ugrać to trzeba było przed wysłaniem czołgów postawić postulata jakieś. Nie postawiliśmy. Tera to już po ptokach. 

    3.5
    3.5 (2)

Strony